Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przypadkowy bohater i dziewczyna, która nieustannie wpada w tarapaty...
Arek nie oczekuje wiele od życia. Marzy, żeby wreszcie skończyć szkołę, zdać maturę i znaleźć pracę, która pozwoli mu się wyrwać z patologicznego domu. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnie, to stać się czyimś wybawcą. Jednak przez pewną upartą dziewczynę całe jego życie wywraca się do góry nogami.
Malwina nigdy nie pomyślałaby, że najbardziej tajemniczy chłopak w całym liceum pewnej pechowej nocy stanie w jej obronie. Choć Arek najchętniej zapomniałby o całej sprawie, to ona nie ma zamiaru odpuścić. Nawet mimo tego, że sama jego obecność wprawia ją w zakłopotanie. Na przekór tego, co mówią inni postanawia odkryć sekret skrywany za smutnymi oczami chłopaka.
Czy Arek uwierzy wreszcie, że zasługuje na szczęście i miłość ponad podziałami?
Nigdy nie wiadomo, komu przyjdzie zostać prawdziwym bohaterem.
Beata Sagan utkała niezapomnianą historię dwojga ludzi, która daje nadzieję. Historia Malwiny i Arka pokazuje, że warto walczyć do samego końca, mimo iż czasem nie widać światełka w tunelu. Ja je zobaczyłam i podążyłam za nim – zdecydowanie nie żałuję!
Katarzyna Garczyk, autorka
Mistrzyni młodzieżowego pióra powraca! Tym razem Beata Sagan opowie nam losy Malwiny, która bez przerwy pakuje się w kłopoty, i ratującego ją z nich Arka. Chłopak skrywa jednak tajemnice, które mogą zaważyć na losie obojga. A może to Malwina musi uratować Arka? Ja już znam odpowiedź! Zachęcam Was do przeczytania tej pięknej historii o miłości!
Anett Lievre, autorka
Nie będę Twoim bohaterem to rewelacyjna opowieść o Malwinie i Arku, która łamie serce, ale i wywołuje uśmiech. Lekki styl Beaty Sagan sprawia, że ciężar problemów nie przygniata, a całość wciąga czytelnika tak, że zwrot: jeszcze jeden rozdział mówi się do siebie raz po raz. Zdecydowanie polecam.
Sandra Czoik, autorka
Dziewczyna z dobrego domu i chłopak z patologicznej rodziny. Kiedy on ratuje ją od niebezpieczeństwa, ona odkrywa w nim coś, czego nikt wcześniej nie dostrzegł. Dwa światy, dwie zagubione dusze i jedno uczucie, które je połączy. Ci bohaterowie rozgrzeją twoje serce!
Karolina Matiaszewska, @livrocat
Jeżeli lubicie wyjątkowo sympatyczne i niezmiernie uparte postaci kobiece oraz tajemniczych, poturbowanych przez los bohaterów męskich – z pewnością książka ta wciągnie Was już od pierwszych stron.
Natalia Hermansa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 441
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
To był genialny pomysł, żeby wyciągnąć Alę na tę imprezę. Naprawdę. Popierałam to z całego serca. Miała prawo wyrwać się trochę z domu i zabawić, po tym, jak ten dupek Michał złamał jej serce, bo uwiodła go jakaś studentka trzeciego roku, która gustowała w młodszych chłopakach. Rozumiem też, że Ala miała potrzebę wypić jeden czy dwa drinki, ale czy – do jasnej cholery – musiała upijać się w sztok? Do tego wszystkiego Weronika ulotniła się gdzieś ze swoim chłopakiem i zostawiła mnie zupełnie samą z tym workiem pełnym nieszczęść, który uwiesił się teraz mojego ramienia i ledwie powłóczył nogami.
Do domu Alicji mamy jeszcze około piętnastu minut drogi. Jest środek nocy, a my idziemy przez jakąś szemraną dzielnicę, a raczej to ja idę i ciągnę przyjaciółkę tuż obok. Ogarnia mnie coraz większa panika. Może powinnam wziąć taksówkę? Bałam się jednak, że pijana Alicja zarzyga samochód i będą z tego tylko problemy.
Dziewczyna bełkocze coś o tym, jaką była idiotką, że zadawała się z takim frajerem i oddała mu wszystko, co miała najlepsze. Nie bardzo mam ochotę słuchać o ich erotycznych przeżyciach. Zwłaszcza że moje życie seksualne jest bliskie zeru. Co ja gadam, jest dużo poniżej zera. Minus dwieście? Nie jestem typem imprezowiczki, ale też nie totalnym odludkiem. Chłopacy mnie lubią, owszem, ale jako kumpelę, zwłaszcza jeśli tylko pozwolę im odpisać zadania domowe.
Jest zimno. Połowa stycznia. Może żadnemu potencjalnemu gwałcicielowi nie będzie chciało się szukać ofiary w taką pogodę. Poza tym jesteśmy poubierane w grube kurtki, komu chciałoby się je z nas zdzierać? Chociaż Alicja ma zdecydowanie za krótką spódniczkę. Przeziębi pęcherz. Dobrze jej tak.
Kątem oka dostrzegam dwóch typków, którzy przechodzą przez środek ulicy i idą w naszym kierunku. Nie podobają mi się ich mordy, do tego są lekko wstawieni.
– Kurwa – klnę pod nosem i przyspieszam kroku, ale Alicja mi tego nie ułatwia, ponieważ ona i jej nogi nie współpracują ze sobą.
– Gdzie takie dwie ładne dziewczyny zmierzają o tej porze? – pyta jeden z nich.
Przełykam głośno ślinę. Od razu wszelkie erotyczne myśli ulatniają mi się z głowy. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie mam szans z tymi dwoma. Mogłabym zrzucić Alicję z ramienia, zacząć uciekać i sprowadzić pomoc, ale tego nie zrobię. Po pierwsze, nie jestem aż tak złą przyjaciółką, a po drugie, nogi i tak mam jak z waty.
– Może wam potowarzyszyć albo pomóc z koleżanką – kontynuuje koleś.
– Dzięki, poradzę sobie – dukam i poprawiam nerwowo okulary.
– Na pewno? Z chęcią pomożemy. Odprowadzimy was, może trochę się zabawimy – odzywa się drugi i staje przede mną, tarasując tym samym drogę.
Posyła mi uśmiech, a na widok jego zębów wykrzywiam twarz z obrzydzenia.
Mam ochotę płakać, ale stres mi na to nie pozwala. Wolną ręką zaczynam grzebać w torebce. Szukam telefonu, choć wątpię, że zdążę wybrać numer. Szkoda, że nie załatwiłam sobie gazu pieprzowego. Moje myśli odpływają już na coraz mroczniejsze odmęty, kiedy słyszę za sobą głos. O dziwo, całkiem znajomy.
– Wszystko w porządku?
– Jasne, gówniarzu. To nie twoja sprawa.
– Myślę, że jednak moja – odpowiada chłopak stojący za moimi plecami.
Zerkam znad ramienia, a on chyba widzi przerażenie w moich oczach, bo rysy jego twarzy się wyostrzają. Gdyby nie gruba wojskowa kurtka, mogłabym przysiąc, że napina wszystkie mięśnie.
– Spadaj, szczylu, bo oberwiesz po tej ślicznej buźce i po co ci to? – mówi jeden z mężczyzn i obaj ruszają w stronę chłopaka.
– To chyba raczej wy chcecie oberwać z kosy. – Na te słowa odwracam się chwiejnie, cały czas podtrzymując Alicję.
Arek, bo tak ma na imię chłopak, który ratuje nasze życie, a raczej ryzykuje własne, stoi na szeroko rozstawionych nogach. Ręce wyciągnął z kieszeni. W jednej z nich trzyma nóż sprężynowy, którego ostrze błyska w świetle latarni. Wygląda przerażająco, w jego oczach widzę lodowaty gniew. Arek nie należy do przyjemnych typów, ale takim go jeszcze nie widziałam. Z reguły trzyma się na uboczu. Z nikim nie rozmawia. Nie znam go zbyt dobrze. Chodzi do naszej klasy dopiero od tego roku. Jest spadochroniarzem. Wszyscy jego kumple rok temu pozdawali maturę i odeszli z liceum. Wiem o nim tyle, co usłyszałam z plotek. Nigdy nie sądziłam, że taki koleś jak on będzie ratował moją cnotę.
Oprawcy na widok noża wpadają w lekki popłoch.
– Spoko, młody, luz – mówi ten pierwszy i rozkłada szeroko ręce. – Już nas nie ma. Przecież nie mieliśmy złych zamiarów. Chcieliśmy tylko pomóc tym miłym paniom. – Klepie kumpla i ruszają przed siebie, na szczęście w przeciwnym kierunku, niż ja planuję doholować Alicję.
Zarówno Arek, jak i ja stoimy w bezruchu, obserwując oddalających się zbirów, dopóki nie znikają za rogiem. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Sekundy zmieniają się w minuty, a minuty – w godziny. To jakiś koszmar. Oby dobiegał właśnie końca.
Kiedy zostajemy wreszcie na ulicy sami, wypuszczam głośno powietrze, a Arek zamyka nóż i chowa go do kieszeni wojskowej kurtki. Robi dwa kroki w naszym kierunku. Jego twarz nie wyraża niczego, jakby była wykuta z kamienia. Co za koleś? Jedynie oczy są takie smutne. Patrzę w nie zdecydowanie zbyt długo.
– Nic wam się nie stało? – odzywa się pierwszy.
– Nie. Dzięki – mówię drżącym głosem.
– Co wy tu robicie o tej porze?
– A, wyszłyśmy sobie na spacer i widzisz, tak jakby, koleżanka mi się zepsuła. – Gryzę się w język.
No idiotka. Nawet w takiej chwili nie mogę powstrzymać się przed sarkazmem. Uśmiecham się tylko głupio do Arka, ale jego twarz pozostaje niewzruszona.
– Daleko jeszcze macie?
– Jakieś dwie przecznice.
Podchodzi i bez słowa obejmuje Alicję. Jednym sprawnym ruchem przerzuca ją przez ramię jak worek kartofli. Dość ciężki worek, bo krzywi się nieco.
– Ile ona waży? – burczy pod nosem.
Prycham.
– Czy ja wiem. – Wzruszam ramionami. – Ostatnio trochę obżerała się słodyczami. Wiesz, chłopak z nią zerwał i te sprawy.
Arek odwraca się w moją stronę, a ja muszę zrobić unik, żeby nie oberwać nogami Alicji. Widzę błysk w jego oku. Nie za bardzo wiem, co go wywołuje. Mam nadzieję, że nie ta zbyt krótka spódnica mojej przyjaciółki. Boże, przecież ona prawie świeci teraz przed nim majtkami. Dobrze, że nie założyła stringów.
Idziemy w stronę domu Alicji. Jest zimno, ale w ogóle tego nie czuję, jest mi wręcz gorąco.
– Ty też wracasz z imprezy? – pytam nerwowo, bo dziwnie tak iść w ciszy.
– Nie. Z roboty.
– Pracujesz tak późno?
Arek przytakuje.
– Jako ochroniarz – tłumaczy.
– Och – jakby to wszystko wyjaśniało – i zawsze biegasz po ulicy z takim wielkim na wierzchu?
Obraca się zaskoczony w moją stronę, a ja znów omal nie obrywam nogami. Robię unik i szybko zmieniam stronę, po której idę. Teraz powinno być bezpieczniej, bo Alicja leży na jego drugim ramieniu. Dociera do mnie sens moich słów. Robię się czerwona.
– Z wielkim nożem, w sensie. – Klepię się mentalnie w czoło. – Rany, przepraszam. Z tych nerwów zaczynam gadać głupoty – paplam dalej i patrzę przepraszająco.
– Często wracam po nocach. Trzeba się jakoś zabezpieczać. Przed napadem, w sensie – przedrzeźnia mnie, ale jego usta ani drgną, choć wydawałoby się, że powinien się uśmiechnąć. – Dlaczego wracacie piechotą? Wy, panienki z dobrych domów, każda z was ma teraz swoje auto.
– Ja nie mam. – Przewracam oczami. – Poza tym byłyśmy na imprezie, wiesz, chciałyśmy się napić, trochę zabawić.
– I co? Udało się?
– Miałam wziąć taksówkę. – Ignoruję jego pytanie. – Bałam się jednak, że Alicja zarzyga auto. Zresztą mam nadzieję, że nie zarzyga twoich pleców. – Zerkam nerwowo do tyłu na przyjaciółkę, ale wygląda, jakby drzemała.
Jak zwykle omija ją najlepsza zabawa.
– Najwyżej wystawię wam rachunek za pranie.
Dochodzimy wreszcie pod dom Alicji i stajemy przed drzwiami wejściowymi.
– I co teraz? – pyta Arek.
– Czekaj. Tylko wyjmę klucze. – Zaczynam grzebać w kieszeniach jej kurtki.
Stoję bardzo blisko Arka, który uważnie przygląda się mojej twarzy, przez co jeszcze bardziej się denerwuję. Trzęsą mi się ręce, kiedy próbuję trafić kluczem w zamek.
– Nie ma nikogo w domu?
– Nie. Tata Alicji często pracuje na nocki. Jej mama zmarła, kiedy Alicja była jeszcze mała.
Wchodzimy do środka. Arek rzuca, dosłownie, Alicję na kanapę w salonie. Rozgląda się po mieszkaniu, pociera dłonie i chowa je w kieszeniach kurtki.
– Dzięki. – Uśmiecham się delikatnie.
– A co z tobą? Masz jak wrócić do domu?
– Wiesz co, chyba zostanę z nią na noc. Ktoś będzie musiał jej rano trzymać włosy, jak będzie klęczeć przy kiblu.
Wreszcie widzę minimalny uśmiech na ustach chłopaka, przez co rozpiera mnie duma.
– A ty? Poradzisz sobie?
– Jak zwykle.
Odprowadzam go do drzwi.
– Jeszcze raz dziękuję. Nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć za pomoc. Gdyby nie ty, to mogłoby się źle skończyć. – Przygryzam wargę.
– Nie ma sprawy.
– To co? Do zobaczenia w szkole? – pytam.
– Ta, cześć, Malwa – mówi i zaczyna schodzić ze schodów przed domem.
– Malwina – poprawiam go.
– Słucham? – Odwraca się z wyrazem zaskoczenia wymalowanym na twarzy.
– Mam na imię Malwina – tłumaczę.
– No, przecież wiem.
Wow. To była najdziwniejsza rozmowa, jaką w życiu odbyłam. Nie. To była najdziwniejsza noc, jaką w życiu przeżyłam. Patrzę jeszcze chwilę za oddalającym się Arkiem. Wydaje mi się, czy lekko utyka na prawą nogę?
W końcu zamykam drzwi i wracam do salonu. Wysyłam mamie SMS, że zostaję na noc u Ali. Często nocujemy u siebie, zwłaszcza gdy jej tata ma nocne zmiany.
Alicja śpi w najlepsze. Ściągam z niej kurtkę i buty. Przykrywam ją kocem. Przyglądam się, jak z ust ścieka jej strużka śliny.
– Och, Alicja, obyś jutro miała kaca giganta, a to i tak będzie dla ciebie za mała kara.
Co za laski. Serio, miały więcej szczęścia niż rozumu. Gdyby nie ja, jutrzejszy kac byłby najmniejszym z ich problemów. Dobrze, że szedłem akurat tą ulicą, kiedy tych dwóch żuli je zaczepiło. Same by sobie z nimi nie poradziły, zwłaszcza że ta cała Alicja ledwie stała na nogach. Sam miałem trochę pietra, choć próbowałem tego nie okazywać. Ci kolesie też byli wstawieni i nie powinienem mieć problemu z rozłożeniem ich na łopatki, ale jeśli któryś miałby broń, byłoby przesrane.
Nie wiem, gdzie te głupie licealistki mają rozum, żeby w środku zimy zakładać takie krótkie spódniczki. Do tego szlajać się w takim stroju po nocy. Same prosiły się o kłopoty. Kiedy niosłem Alicję, miałem problem, żeby się skupić. Ledwie powstrzymałem się, żeby nie zajrzeć jej pod tę skąpą spódnicę. Powinny się cieszyć, że matka wychowała mnie na przyzwoitego faceta, choć trudno w to uwierzyć.
No i przede wszystkim całe szczęście, że panna nie obrzygała mi ciuchów. Wtedy musiałyby to prać ręcznie, a te dziewczynki pewnie nigdy nie skalały się fizyczną robotą. Poraniłyby sobie paluszki.
Kojarzę obie ze szkoły, choć nie znam ich zbyt dobrze. Przydzielono mnie do ich klasy po powrocie do szkoły. Muszę nadrobić rok i zdać maturę. Nic innego mnie nie obchodzi, więc nie wchodzę w żadne interakcje z pozostałymi uczniami, zwłaszcza że mają już o mnie wyrobione zdanie, które i tak mam w dupie. Jednak Malwa, Malwina, czy jak jej tam, jest całkiem ładniutka, Alicja zresztą też. Ta pierwsza fajnie się rumieni za każdym razem, kiedy na nią spojrzę, nawet jeśli akurat stoi pod tablicą. Kiedy zobaczyłem przerażenie w jej oczach, wiedziałem, że cała ta sytuacja ją przerasta. Nie mogłem nie stanąć w ich obronie. Potem, gdy razem szliśmy, paplała trzy po trzy, co było nawet fajne. Może i niezła z niej dupa, ale co z tego? Nie mam zamiaru się w nic plątać. Nie zostanę przecież ich klasowym kumplem. Dziewczyny jak one nie zadają się z facetami jak ja. Choć z drugiej strony pewnie myślą, że jestem typowym niegrzecznym chłopcem, który zalicza kolejne panienki. Każdej wydaje się, że mogłaby być tą wyjątkową i mnie zmienić, wyprowadzić na ludzi. Idiotki. Zresztą nie mam czasu na panienki. Muszę zdać maturę i wziąć się do porządnej roboty, żeby móc wypieprzyć jak najdalej od domu.
Całą drogę powrotną zaciskałem dłoń na nożu. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi, idąc w nocy przez miasto. Malwina była w szoku, kiedy dostrzegła nóż w mojej ręce. Przezorny zawsze ubezpieczony. Z reguły noszę go przy sobie. Nie zabieram go jedynie do szkoły, przez co czuję się nieswojo. Jest moim amuletem. Moim orężem przed strachem, który wzbiera we mnie zawsze, gdy wokół jest zbyt dużo ludzi albo kiedy muszę przechodzić przez wąskie, ciemne uliczki. Po tym, co mnie spotkało, wolę nie rozstawać się z bronią.
Docieram do domu. Drzwi na klatkę jak zwykle są niedomknięte. Nie wiem, na cholerę zakładano ten pieprzony domofon. Na klatce wali papierochami i moczem. Robi mi się niedobrze. Nienawidzę tego miejsca, a jeszcze bardziej nienawidzę własnego mieszkania. Wściekłość wzbiera we mnie już od progu. Drzwi wejściowe ledwie się otwierają, ponieważ są pozastawiane butami. W środku śmierdzi jak w gorzelni. W salonie znajduje się kilkoro zupełnie obcych mi ludzi, śpią na kanapie, stole, podłodze, gdzie popadnie. Po całym pokoju walają się puszki piwa i flaszki po wódce. Kurwa. Matka ze swoim fagasem znów urządzili popijawę. Kurwa, niech ich szlag.
Przedzieram się przez duży pokój, omijając Bartka uchlanego w trupa, który leży na środku podłogi. Docieram do fotela, gdzie śpi mama. Twarz ma czerwoną od wódy. Kiedyś była piękną kobietą, teraz jest stara, pomarszczona i zniszczona od alkoholu i Bóg wie, od czego jeszcze.
– Mamo. – Szturcham ją w ramię. Nie odpowiada, tylko mamrocze coś pod nosem. – Mamo – powtarzam, ale to na nic. Jest nieprzytomna. – Kurwa – klnę pod nosem.
Mam tego dosyć. Tej zapijaczonej rodziny.
Wracam do Bartka. Z jego kieszeni wystaje portfel. Wyciągam z niego dwieście złotych, chowam do swoich bojówek, a pozostałość rzucam na śpiącego mężczyznę. Pomyśli, że któryś z jego wątpliwych kumpli go okradł. Pewnie każdy z nich ma kryminalną przeszłość.
Idę do korytarza, po drodze kopię pustą butelkę. Nagle otwierają się drzwi łazienki i wychodzi z niej jakiś żul. Nie poznaję typa. Patrzy na mnie wzrokiem otumanionym od wódy. Jego koszulka wygląda, jakby przed chwilą się na nią zrzygał. Od razu mam odruch wymiotny. Koleś mnie zauważa i idzie w moim kierunku.
– Hej, młody. Daj papierosa – mówi.
– Nie palę – warczę.
Automatycznie napina się każdy mięsień mojego ciała.
– To daj chociaż dychę na paczkę. – Facet zbliża się do mnie coraz bardziej.
– Spierdalaj.
– Weź, gówniarzu, nie bądź świnią – bełkocze i łapie mnie za ramię.
Tego już za wiele.
Szybkim ruchem wykręcam typowi rękę do tyłu i uderzam jego twarzą w ścianę. Blokuję go ciałem.
– Wypierdalaj, gnoju, i nigdy tu nie wracaj – mówię prosto do jego ucha.
Cały czas trzymając go jedną ręką za nadgarstek, a drugą za kark, odprowadzam go do drzwi. Koleś jest tak spanikowany, że sam je otwiera, a ja wypieprzam go na klatkę schodową. Zatrzaskuję drzwi i przekręcam zamek.
Wpadam do swojego pokoju. Na moim łóżku śpi jakaś ruda baba. Kręcę tylko głową z rezygnacją. Łapię plecak. Wrzucam do niego wszystkie zeszyty i podręczniki, których nie mam za wiele. Większość trzymam w szkole. Matka mogłaby je sprzedać, żeby mieć na wódkę albo papierosy. Z szafy wyciągam miękką torbę podróżną. Pakuję ciuchy. Upycham je. Nieważne, że się pogniotą, i tak nikt ich nie prasuje. Chcę zabrać jak najwięcej. Na szczęście nie mam żadnych pamiątek czy rodzinnych zdjęć, więc nie muszę nimi zapychać torby. Łapię tylko za pudełko tramadolu1, schowane głęboko w szufladzie biurka. Dźwigając tę dziewuchę, znów nadwyrężyłem kolano.
W przedpokoju rozglądam się jeszcze po mieszkaniu. Lodówka jest pewnie pusta, więc zapasów nie zrobię. W domu nie ma też niczego drogocennego, co mógłbym zwinąć. Wszelkie złoto czy biżuterię mama pozastawiała, gdy potrzebowała pieniędzy na szpital i adwokata, który i tak na gówno się przydał. Nigdy tego nie powiedziała, ale jestem pewien, że obwinia mnie za tę całą sytuację. W końcu, zaraz po ojcu, jestem najgorszą zakałą tej rodziny.
Wychodzę z mieszkania, a następnie z budynku. W świetle latarni widzę kolesia, którego wyrzuciłem. Zatacza się na chodniku, przytrzymując muru. Przewracam oczami i ruszam w przeciwnym kierunku. Pora znaleźć sobie nowe lokum.
1 Tramadol – silnie działający lek przeciwbólowy z grupy opioidów, zwanych narkotycznymi lekami przeciwbólowymi [przyp. aut.].
Historia. Chyba najnudniejszy z wszystkich przedmiotów. Zwłaszcza teraz, kiedy przerabiamy współczesną Polskę. Ileż można gadać o rzeczach, o których mogliby mi opowiedzieć dziadkowie, a nawet rodzice? Najwyraźniej nauczycielka nie ma z tym najmniejszego kłopotu. Może dlatego, że opowiada o latach swojej młodości? Całe szczęście, nie będę zdawać historii na maturze, więc mogę się wyłączyć już po dwudziestu minutach lekcji, co właśnie robię.
Zerkam w bok na Alicję. Siedzi i podpiera głowę na ręce opartej o ławkę. Włosy opadają jej na twarz, tak żeby nie było widać przekrwionych oczu. Jeszcze w niedzielę umierała po piątkowej imprezie, i dobrze! Wcale mi jej nie żal. Opowiedziałam jej o wydarzeniach tamtej nocy. Nic nie pamięta i nawet niespecjalnie się przejęła, że świeciła tyłkiem przed Arkiem. Za to wystraszyła się, że omal nie zostałyśmy ofiarami gwałtu. Przysięgała, że już nigdy tyle nie wypije, a na drugi raz weźmie samochód i porozwozi wszystkich po domach. Ja natomiast zapewniłam ją, że już nigdy więcej nie wybiorę się z nią na żadną imprezę.
Spoglądam ostrożnie za swoje prawe ramię, w stronę, gdzie z reguły siedzi Arek. Chłopak zajmuje ostatnią ławkę pod ścianą. Rozsiadł się na krzesełku. Nogi ma wyciągnięte do przodu, ręce założone na piersi. Gęste blond włosy opadają mu na oczy. Wygląda, jakby drzemał.
Obracam się z powrotem w stronę tablicy i poprawiam okulary, które zjechały mi z nosa. Nie mogę uwierzyć, że to ten sam chłopak, który stanął w naszej obronie. Teraz wygląda tak spokojnie, a wtedy, w słabym świetle latarni, przypominał wojownika. Ubrany w czarną wojskową kurtkę, bojówki wsunięte w wysokie buty, z nożem w ręku. Na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Ten chłopak nosi w sobie jakąś tajemnicę. Pewnie nigdy nie będzie mi dane jej poznać.
Na początku liceum nie zwracałam na niego uwagi. Chodził do klasy wyżej, a my raczej nie zadawałyśmy się ze starszymi uczniami. W połowie jego trzeciej klasy, a mojej drugiej, nagle przestał przychodzić do szkoły. Plotka głosiła, że jego brat poszedł do kicia za handel narkotykami, a on trafił do poprawczaka.
Do tego wszystkiego te jego blizny. Jedna tuż nad skronią i dwie pod okiem, krzyżujące się ze sobą w górnej części. Nie, żebym się przyglądała! Dziewczyny uważają, że te blizny są całkiem seksowne. Mnie trochę przerażają. Świadczą o tym, że niezły z niego gagatek. Skoro lata po ulicach z nożem, to pewnie brał udział w niejednej bójce.
Nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał. Przynajmniej odkąd chodzi do naszej klasy. Jego oczy są zawsze pełne smutku. Jedynie blond czupryna nadaje mu chłopięcego uroku. Założę się, że pod tymi grubymi bluzami, które nosi, kryje się też umięśnione ciało. Nie chodzi na WF, jest zwolniony z nieznanych mi powodów, tak więc nie miałam nigdy okazji zobaczyć go bez koszulki czy nawet bez bluzy.
No dobra, przyznaję, Arek jest intrygujący i pociągający. Każda dziewczyna uwielbia tę nutę tajemniczości w facecie. Chciałaby go rozgryźć i zdobyć, ale przecież taki chłopak jak on nawet na mnie nie spojrzy. Pewnie kręcą go albo cukierkowe blondyneczki z dobrych domów, albo jakieś laski spod ciemnej gwiazdy, przesiadujące w knajpach i barach. Co mógłby dostrzec w takiej zwyczajnej dziewczynie jak ja? Nic. Kompletnie nic. Nawet gdybym chciała udowodnić mu, że jestem wyjątkowa, to niby jak? Przecież nie jestem.
Zaciskam usta w cienką linię i zakładam włosy za ucho. Ponownie zerkam znad ramienia na blondyna i omal nie podskakuję. Chłopak ma szeroko otwarte oczy i patrzy wprost na mnie. Czuję, jak zalewa mnie fala gorąca, a policzki robią się czerwone. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Zostałam przyłapana. Nie pozostaje mi nic innego, jak się uśmiechnąć. Unoszę delikatnie usta w nieśmiałym uśmiechu. Arek go nie odwzajemnia. Jego twarz pozostaje niewzruszona. Nie porusza się na niej ani jeden mięsień. Nic. Zajebiście. Pocą mi się dłonie. Prostuję się i wbijam wzrok w zeszyt, w którym zaczynam nerwowo bazgrać jakieś bliżej nieokreślone wzory. Przygryzam wargę. Już do końca lekcji nie patrzę za siebie. Mimo wszystko cały czas czuję na sobie jego palące spojrzenie. „Cholera jasna”, przeklinam się w duchu. Po co na niego patrzyłam?
Zaraz po dzwonku łapię plecak i niemal wybiegam z klasy, ciągnąc za sobą zszokowaną Alicję.
***
– Chodź już, dzikusko. – Alicja szarpie mnie za ramię, zmuszając do wyjścia z damskiej toalety.
– Nigdzie nie idę – opieram się.
– Muszę mu przecież podziękować.
– To idź sama. Ja już dziękowałam – jęczę, kiedy ruszamy w stronę klasy.
– Mal, proszę cię, nie zostawiaj mnie z tym samej.
Serio? Teraz będzie mi robić wyrzuty? Czy zostawiłam ją kiedyś samą? Może w piątek? Nie! Targałam ją przez pół miasta. To ona zostawiła mnie na pastwę losu, upijając się do nieprzytomności.
– Chodź, bo zaraz skończy się przerwa. Po wszystkich lekcjach uciekałaś z klasy jak oparzona. Nie wiem, co w ciebie wstąpiło.
Przewracam oczami. Nie mam zamiaru jej nic tłumaczyć, a już ostatnie, na co mam w tej chwili ochotę, to stanąć twarzą w twarz z Arkiem. Niestety Alicja zmusza mnie do tego siłą, trzymając się cały czas kurczowo mojego ramienia. Przystajemy przy stoliku, chłopak czyta coś w zeszycie. Unosi na nas zaciekawione spojrzenie. Tak myślę, że zaciekawione, bo jedynie jego brew drga, ta nad okiem, przy którym ma blizny. Uciekam wzrokiem, żeby tylko nie widział, jak przyglądam się jego twarzy. On z kolei spogląda to na mnie, to na Alicję, która odzywa się pierwsza.
– Cześć. – Posyła Arkowi szeroki uśmiech. Zazdroszczę jej tego uśmiechu, ponieważ ma wtedy takie śliczne dołeczki w policzkach. Ogólnie jest ładną dziewczyną o kruczoczarnych włosach i nieziemskich oczach. Nie wspominając o figurze modelki. Ona może mi pozazdrościć jedynie cycków, co nie ukrywam, wypominam jej na każdym kroku. – Chciałyśmy ci podziękować – kontynuuje. – Mal opowiadała, co zrobiłeś dla nas wtedy w nocy i że niosłeś mnie aż do domu. Jestem ci bardzo wdzięczna.
– Nie ma sprawy – bąka pod nosem.
Na jego ustach pojawia się intrygujący, kpiący uśmieszek.
– Głupio wyszło. – Alicja się śmieje. Nie rozumiem, jak może tak swobodnie rozmawiać z tym kolesiem. Moje serce przyspieszyło już do niebezpiecznej liczby uderzeń na sekundę, mam wrażenie, że krew zaraz rozsadzi mi żyły. – Może mogłybyśmy jakoś ci to wynagrodzić? – Boże, co ona wygaduje? Szturcham ją ramieniem, ale mnie ignoruje. Chyba w ogóle tego nie zauważa, za to Arek owszem, bo patrzy na moją rękę, a potem spogląda mi prosto w oczy. – Mogłybyśmy zaprosić cię na kawę albo piwo. Co ty na to?
Zamykam oczy w oczekiwaniu na odpowiedź. Mam ochotę klepnąć się w czoło albo lepiej – strzelić Alicję prosto w ten jej głupi łeb.
– Nie, dzięki. Najlepiej o tym zapomnijmy – odzywa się wreszcie Arek. Otwieram oczy. Kamień spada mi z serca. – Następnym razem po prostu załatwcie sobie transport do domu.
– Jasne. – Ala puszcza do niego oko. – Albo zatrudnimy ciebie jako prywatnego ochroniarza.
Czy ona z nim flirtuje?
– Pod warunkiem, że znowu założysz tę spódnicę.
Tak! Punkt dla tego pana! Udaje mu się zawstydzić Alicję, bo robi się czerwona po same uszy. Uśmiecham się głupkowato do siebie.
– A wy, laski, po co gadacie z tym ćpunem? Chcecie kupić jakiś towar? – To Romek.
Wszedł właśnie do sali i siada w ławce obok.
– Nie twój interes. – Alicja się wkurza, ale Arek pozostaje niewzruszony.
Mierzy tylko Romka spojrzeniem, które mogłoby zabić. Mój uśmiech od razu znika z twarzy.
Ala puszcza moje ramię i udaje się do naszej ławki. Stoję jeszcze chwilę i patrzę na blondyna, którego rysy twarzy znów się wyostrzyły.
– Jeszcze raz dzięki – mówię cicho i przygryzam wargę.
Chłopak przytakuje mi prawie niezauważalnie.
Siadam obok Alicji w naszej ławce. Wycieram spocone dłonie w materiał spodni na udach. Nie rozumiem, czemu ten koleś działa na mnie tak, że albo mówię głupoty, albo zapominam języka w gębie.
Weronika, która siedzi ławkę przed nami razem z Natalką, obraca się do nas i robi wielkie oczy.
– Czemu z nim gadałyście? – pyta półszeptem, kiwając głową w stronę ostatniej ławki.
Wygląda, jakby miała jakiś skurcz mięśni. Jej blond włosy obcięte na long boba podskakują zabawnie podczas tego gestu.
– A no tak, nie mówiłyśmy ci jeszcze – Ala zaczyna tłumaczyć – że po piątkowej imprezie, kiedy Mal odprowadzała mnie do domu, zaczepiło nas dwóch kolesi. Mal wpadła w panikę, ale nagle znikąd zjawił się Arek z wielkim nożem i przepłoszył tych typów.
– Żartujesz!? – Oczy Wery robią się jeszcze większe.
– Wpadłam w panikę? – Szturcham Alicję łokciem w brzuch. – Też byś wpadła w panikę, gdybyś nie była taka pijana. Gdyby nie Arek, to się mogło źle skończyć.
Ala przewraca oczami na moje słowa.
– Nie byłam aż tak pijana…
– Nie, tylko Arek musiał cię nieść do domu, podczas gdy ty świeciłaś tyłkiem, oświetlając nam drogę.
Weronika parska śmiechem, a Alicja pokazuje mi język, ale już tego nie komentuje.
– Rany. – Wera zerka w stronę Arka, ale ja nie mam odwagi odwrócić się, żeby znów na niego spojrzeć. – On jest taki seksowny. Mal, o czym rozmawialiście? Mówił coś o sobie?
– Nic. – Wzruszam ramionami. – Tylko że pracuje jako ochroniarz, ale nie wiem gdzie.
– Ech – wzdycha Weronika. – Jest taki tajemniczy. Pewnie musi być nieźle umięśniony, jak myślicie? – Zatraca się w marzeniach.
– Muszę ci przypomnieć, że masz chłopaka? – karcę ją. – Co Dominik na to, że wzdychasz do innego?
– Oj tam – obrusza się. – Nie znasz się na żartach.
W tej chwili wchodzi nauczycielka polskiego, więc Wera odwraca się do tablicy. Chcę jeszcze raz spojrzeć na Arka, ale się powstrzymuję. Niepotrzebnie o tym rozmyślam. Pomógł nam, podziękowałyśmy mu i na tym koniec. Pora wrócić do normalności.
Na myśl o tym klasowym idiocie, Romku, pięści zaciskają mi się same, aż kostki palców robią się białe. Jestem z siebie dumny. Powstrzymałem się przed zerwaniem z krzesła i nie wyprostowałem mu tej jego krzywej mordy. Czasem zastanawiam się, jakim cudem udaje mi się zachować spokój.
Zdecydowanie potrzebuję czegoś, co pozwoli mi rozładować nadmiar energii, zanim znajdzie ona inne, bardziej niebezpieczne ujście. Właśnie dlatego idę na siłownię. Staram się chodzić tam dwa razy w tygodniu, o ile pozwoli na to czas. Normalnie nie było mnie stać na takie luksusy. Na szczęście siłownia, którą odwiedzam, należy do mojego znajomego. Człowieka, któremu dużo zawdzięczam. Paweł jest rehabilitantem. Pomógł mi doprowadzić kolano do stanu używalności. Jest też właścicielem małej siłowni i pozwala mi z niej korzystać za darmo, kiedy tylko mam na to ochotę. Nie lubię nadużywać jego gościnności, ale treningi są mi potrzebne, żeby odbudować pewność siebie. Oprócz tego dobrze zbudowane mięśnie są przydatne w pracy ochroniarza. Wybieram tylko takie ćwiczenia, które nie nadwyrężają kolana. Mam w nim kilka śrub, których wolałbym nie wymieniać. Dwie operacje składania kolana zdecydowanie mi wystarczą.
Wchodząc do siłowni, mijam drobną blondyneczkę pracującą na recepcji. Daria uśmiecha się do mnie szeroko, ukazując rząd białych, równiutkich ząbków, odznaczających się na tle czerwonej szminki, którą ma wymalowane usta. Nawet mnie już nie zagaduje. Trzy razy próbowała się ze mną umówić i trzy razy dostała kosza. Wreszcie odpuściła i na szczęście się nie pogniewała, bo za każdym razem wita mnie przyjaźnie. Myślę, że to jednak zasługa Pawła, że nie wiesza na mnie psów.
– Cześć, przystojniaku – rzuca na przywitanie, a ja w odpowiedzi jedynie posyłam jej delikatny uśmiech.
Chowam rzeczy w szatni i od razu idę na salę. Nie muszę się nawet przebierać. Jedynie ściągam koszulkę. W końcu nie mam zbyt wielu ciuchów na przebranie. Będę musiał coś wykombinować z praniem. Do domu przecież nie wrócę. Matka niespecjalnie przejęła się moim zniknięciem. Nie napisała nawet SMS-a. Przypuszczam, że jeszcze trzeźwieje, podobnie jak jej fagas. Ciekawe, czy chociaż zauważył brak pieniędzy w portfelu.
Po krótkiej rozgrzewce i kilku typowych ćwiczeniach na wzmocnienie kolana zabieram się do właściwego treningu. Podciąganie na drążku, trochę pompek i brzuszków, wiosłowanie na maszynie w pozycji siedzącej. Następnie przenoszę się na atlas, gdzie wykonuję kilka serii ćwiczeń mięśni klatki piersiowej i pleców. Na koniec – wyciskanie sztangi na ławce. Czuję, że moje mięśnie są już mocno rozgrzane. Ćwiczę tak od wielu miesięcy, mimo to za każdym razem mięśnie palą, a potem dają o sobie znać zakwasy. Lubię to. Lubię czuć ból mięśni. Wiem wtedy, że ciągle żyję. Wolę to niż ból nogi, który przypomina mi o wydarzeniach, o których wolałbym zapomnieć, o moich słabościach, o tym, że umarłem.
Kiedy mięśnie odmawiają już posłuszeństwa, idę do sali, gdzie wisi duży czarny worek treningowy. Zakładam parę rękawic bokserskich. Gdyby nie to pierdolone kolano, zacząłbym trenować boks zawodowo. Zresztą wiele rzeczy bym zrobił, gdyby nie kolano.
Kilkoma machnięciami rąk w powietrzu rozgrzewam ramiona. Zaczynam uderzać w worek raz za razem. Skupiam się na ruchach rąk, a ograniczam pracę nóg. Dobrze, że nie muszę robić uników, worek mi w końcu nie odda. Wyobrażam sobie, że mam przed sobą twarz tego pajaca, Romka, więc walę pięściami coraz szybciej i mocniej, aż po twarzy i plecach spływają mi strużki potu. Mam coraz większy problem z utrzymaniem równomiernego oddechu. W mojej wyobraźni twarz Romka robi się fioletowa i spuchnięta, a z nosa i warg cieknie mu krew.
Wreszcie opadam z sił. Chyba się wyżyłem. Łapię worek, który zdążył się rozbujać. Przytrzymuję go. Dyszę głośno. Przed oczami mam mroczki. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem normalny obiad. Muszę wykupić sobie żarcie na szkolnej stołówce. Nie ma wyjścia.
Zamykam oczy i teraz z kolei wracam myślami do tych dwóch szurniętych lasek. Wesołe z nich osóbki. Znaczy się właściwie z Alicji. Ma śliczny uśmiech i całkiem niezłe ciało. Dobrze, że Romek nam przerwał, bo nie wiadomo, jak ta rozmowa by się potoczyła. Jeszcze umówiłbym się z nią na piwo, a przecież obiecałem sobie, że będę się trzymał z daleka od ludzi z klasy oraz od wszelkich lasek, zwłaszcza przed maturą.
Malwiny nie mogę rozgryźć. Nawet nie próbuję. Była dzisiaj wyjątkowo speszona. Najpierw się na mnie gapiła, a potem ciągle uciekała wzrokiem. Wyraźnie dawała znać, że jest innego zdania niż Alicja co do odwdzięczania się za pomoc, ale ja niczego od nich nie oczekuję. Jest urocza, kiedy przygryza wargę albo oblewa się rumieńcem, tak jak dzisiaj na lekcji. Nie wiem, czy tak po prostu ma, czy to ja na nią tak działam?
– Nie przegiąłeś trochę z treningiem? – Męski głos wyrywa mnie z zamyślenia.
Odwracam się i widzę w drzwiach Pawła. Trzyma w ręce małą butelkę, którą rzuca w moją stronę. Łapię ją bez problemu. Otwieram i wypijam prawie całą wodę. Przecieram wierzchem dłoni mokre usta i spoglądam na kumpla. Jest wysoki i dobrze umięśniony. Włosy ma ogolone na krótkiego jeża, tak że wygląda, jakby był łysy. Czarna koszulka opina mu mięśnie. Całą lewą rękę pokrywa tatuaż.
Na pierwszy rzut oka nie wygląda jak rehabilitant i businessman, tylko jak pseudokibic, który często bierze udział w ustawkach. Właśnie dlatego jest dla mnie wzorem do naśladowania. Udowadnia, że pozory mylą i jeśli bardzo się chce, można coś w życiu osiągnąć.
– Co słychać, młody? – Paweł podchodzi i wymieniamy ze sobą męski uścisk. Niezbyt przejmuje się, że ociekam potem. – Jak w domu? Wszystko w porządku?
– Po staremu – mówię ponuro między jednym a drugim głębszym oddechem i posyłam mu krzywy uśmiech.
Kiwa głową ze zrozumieniem. Dobrze wie, jaka jest sytuacja w moim domu, nie wie tylko, że się z niego wyniosłem.
– Może wpadniesz dziś do nas na obiad?
– Nie chcę robić kłopotu – mruczę pod nosem.
Chwytam klubowy ręcznik i wycieram nim spocone twarz, kark i klatę.
– Nie robisz kłopotu – zapewnia. – Monika już kilka razy dopytywała, kiedy przyjdziesz. Zaraz zbieram się do domu, więc weź szybki prysznic, bo nie wpuszczę cię do środka takiego śmierdzącego. Ja w tym czasie zadzwonię do Moni, że będziemy mieć gościa. Ucieszy się.
– Paweł. – Zatrzymuję go, kiedy chce wyjść z pomieszczenia. Zerka w moją stronę. – Mogę wyprać u was trochę ciuchów? W domu pralka się zepsuła – kłamię, taki ze mnie przyjaciel. – Mam je przy sobie akurat.
Paweł przytakuje i znika za drzwiami, a ja wzdycham ciężko. Naprawdę nie lubię być dla kogoś ciężarem, ale przydadzą się mi porządny obiad i czyste ubrania. To jeden z plusów przyjaźni z Pawłem. Drugim jest darmowy gorący prysznic, który mogę wziąć podczas pobytu w siłowni. Uśmiecham się pod nosem. Może ten dzień nie będzie taki najgorszy.
***
Zgarniam grzecznie wszystkie resztki obiadu z talerza. Pewnie wyglądam, jakbym tydzień nie jadł ciepłego posiłku, i można właściwie powiedzieć, że tak jest. Monika nie jest może masterchefem, ale jak dla mnie gotuje tak dobrze, że mógłbym wylizać talerz. Trafił mi się dwudaniowy obiad. Rosół z makaronem jeszcze z niedzieli i schabowy z kapustą i ziemniakami.
Spoglądam na Monikę. Szczupła, wysoka blondyneczka, siedzi naprzeciwko mnie i trzyma na kolanach roczną córeczkę Lenkę. Próbuje nakarmić małą obiadem, ale efekt jest taki, że zarówno dziewczynka, jak i jej mama są całe w makaronie. Monika wzdycha ciężko i rzuca łyżeczką, która uderza o brzeg ceramicznej miski.
Po raz kolejny czuję wyrzuty sumienia, że im się narzucam. Oboje z Pawłem mają dość problemów na głowie. Małe dziecko, a do tego dziadek Pawła, który jest już bardzo stary i trochę zniedołężniały. Pan Zbyszek siedzi teraz po mojej prawej stronie. Jemu również czasem trzeba pomagać z jedzeniem, ale dziś ma lepszy dzień. On i jego żona wychowali Pawła, który stracił rodziców, będąc dzieckiem. Jak widać, zrobili to rewelacyjnie, bo nie znam lepszego człowieka od niego. I oczywiście Moniki, zwłaszcza kiedy serwuje mi takie dobre obiady.
To nie pierwszy raz, gdy jestem u nich. Zapraszali mnie również na Wigilię, ale nie miałem odwagi się im naprzykrzać, wolałem ten dzień spędzić sam, zamknięty w pokoju.
Nie mam pojęcia, czemu Paweł obdarzył mnie sympatią i zaufaniem. Nie byłem przecież jego jedynym pacjentem, ale innych nie zaprasza do domu na obiadki. Rozumiem, że pewnie poruszyła go moja historia i zrobiło mu się żal, ale przecież nie ma we mnie nic szczególnego. Kolejny gówniarz z patologicznej rodziny, którego ojciec porzucił, a matka się rozpiła.
– Daj mi Lenę, ogarnę ją trochę. – Paweł bierze dziewczynkę na ręce.
Pewnie widzi rezygnację w oczach żony. Idzie z małą do łazienki.
Monia podnosi się od stołu, pomaga wstać dziadkowi i odprowadza go na fotel. Włącza telewizor, żeby miał zajęcie. Następnie zaczyna zbierać naczynia ze stołu, więc się podnoszę i jej pomagam. Nie protestuje. Wie, że to dużo dla mnie znaczy, że mogę pomóc. Wkładamy razem naczynia do zmywarki, Monika zeskrobuje resztki, a ja układam talerze w maszynie.
– Powiedz wreszcie, co u ciebie – zwraca się do mnie, podając mi kolejny talerz – tylko tak szczerze. Mama dalej nie wylewa za kołnierz?
– Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem ją trzeźwą.
– Jest aż tak źle?
– Radzę sobie. – Wzruszam ramionami. – Ale coraz częściej myślę o rzuceniu szkoły. Potrzebuję stałej pracy. Może być fizyczna, byle była dobrze płatna.
– Ani mi się waż! – Paweł wchodzi akurat do kuchni, niosąc córkę, i uderza mnie lekko w potylicę, na co posyłam mu krzywy uśmiech. – Masz zdać maturę. Tyle już wytrzymałeś, to poradzisz sobie jeszcze tych kilka miesięcy. Jesteś zdolny. Przecież widziałem, jak rozwiązujesz zadania z fizyki, kiedy w szpitalu próbowałeś nadrobić materiał.
– Potrzebuję pracy. Zadania z fizyki mi w tym nie pomogą – mruczę pod nosem.
– A gdybyś zaczął udzielać korepetycji? – pyta Monia, nie ukrywając ekscytacji swoim pomysłem.
– Jasne. – Krzywię się. – Ciekawe, kto zgłosi się do takiego wyrzutka społeczeństwa jak ja.
Monika znów wzdycha z rezygnacją i tym razem to ja byłem tego powodem. Bierze od Pawła córkę, a on sięga do lodówki i wyciąga dwie butelki zimnego piwa. Otwiera je i podaje mi jedną. Biorę głęboki łyk. Nieczęsto mogę sobie pozwolić na takie luksusy. W domu wszelki alkohol znika w tempie ekspresowym, a mi i tak zwykle szkoda pieniędzy nawet na piwo.
– Lepiej kawę byście sobie zrobili, ciasto z niedzieli wam pokroję.
Ciasto? Ja to jednak mam czasem w życiu fart.
Rozsiadamy się z Pawłem przy uprzątniętym już stole, gdzie Monika stawia talerz z pokrojonym sernikiem. Siłą woli powstrzymuję się, żeby od razu się na niego nie rzucić.
– Masz skończyć szkołę i zdać maturę. Taka była umowa.
Tak. Taka była umowa. Jednak sytuacja się trochę zmieniła, o czym Paweł nie ma pojęcia. Nie chcę go obarczać kolejnymi problemami.
– Słuchaj – ciągnie dalej – wiesz, że jeśli tylko bym mógł, zatrudniłbym cię w siłowni, ale nie mam żadnego wolnego stanowiska, a nie stać mnie obecnie na wypłatę dla kolejnej osoby. Siłownia przędzie coraz gorzej. Powstają nowe sieciówki i zbijają ceny. Nie wiem, czy kiedyś nie będę musiał sprzedać interesu. Dobrze, że mam jeszcze robotę rehabilitanta, bo inaczej byłoby kiepsko. Monia też na razie nie może wrócić do pracy. Lena i dziadek to za dużo, żeby obarczać tym kogoś trzeciego, na przykład moją teściową.
– Jasne, stary – przełykam gulę w gardle – przecież nie mam do ciebie pretensji ani niczego nie oczekuję. Już i tak dużo dla mnie robicie. Chyba nigdy nie zdołam się wam odwdzięczyć.
Monika podchodzi i ściska moje ramię.
– Nie musisz, wiesz dobrze, że nie musisz.
Po raz kolejny robi mi się żal. Widok ich kochającej się rodziny czasem mnie przytłacza. Wiem, co mnie ominęło w życiu. Chciałbym mieć takiego brata jak Paweł, zamiast tego ćpuna i dilera Tomka. Co ja gadam, chciałbym mieć takiego ojca jak Paweł.
Przyjaciel chyba czyta mi w myślach, bo pyta:
– Co u Tomka? Odzywał się?
– Nie wiem. Nie rozmawiam z mamą na ten temat. Zresztą w ogóle nie rozmawiam z tą pijaczką. – Wykrzywiam się i wbijam wzrok w butelkę w mojej dłoni.
Jedno jest pewne. Nie chcę skończyć jak ona albo ojciec, a na pewno nie jak mój brat. Te myśli sprawiają, że piwo wydaje się mieć jeszcze bardziej cierpki smak.
– Arek – mówi cicho Paweł – tylko miej się na baczności. Nie właź w to gówno, którym babrał się twój brat.
– Bez obaw.
Tę krępującą chwilę przerywa Monia, która zniknęła na chwilę w łazience, a teraz wchodzi do pokoju i podaje mi mój pusty plecak.
– Wrzuciłam twoje rzeczy do prania. – Uśmiecham się zakłopotany na myśl o bokserkach, które były wymieszane z pozostałymi ciuchami. – Rozwieszę je i wyprasuję, gdy wyschną. Będziesz mógł je odebrać w siłowni albo przyjdziesz po nie tutaj, jak ci wygodniej.
– Daj spokój – znów się peszę – zabiorę mokre i sam je wysuszę… – Nie będzie przecież prasowała moich gatek.
– Nie ma mowy – przerywa mi. – Zapakuję ci to, co zostało z obiadu, i trochę ciasta. Nie dyskutuj ze mną. – Widzi, że otwieram usta, ale mówi dalej: – Lepiej powiedz, czy poznałeś jakąś fajną dziewczynę?
– Proszę cię – prycham. – Nie potrzebuję żadnej panny. Nie mam czasu ani pieniędzy na baby. Same z nimi problemy i niepotrzebnie zawracają człowiekowi głowę głupotami – warczę, za co znów dostaję w łeb od Pawła, a Monika parska śmiechem.