Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Dziewczyna, która uwielbia planować i robić listy.
Chłopak, który zawsze myli tekst śpiewanych piosenek.
Charlotte i J. T. – ci dwoje się nie znoszą i wciąż dogryzają sobie nawzajem. Od momentu, gdy kilka lat wcześniej J. T. ją wystawił, Charlotte szczerze go nienawidzi.
Podczas dekorowania sali na bal maturalny jednocześnie dotykają kapsuły czasu swojego rocznika, a kilka chwil później dziewczyna spada z drabiny na J. T. i oboje tracą przytomność.
Budzą się w jednym łóżku. Jest rok 2037. Mają po trzydzieści lat, mieszkają razem, pracują w swoim dawnym liceum i za tydzień biorą ślub! Jak do tego doszło, że z zaciekłych wrogów stali się parą? I to bardzo szczęśliwą, na co wskazują ich wspólne zdjęcia i wiadomości, które znajdują w swoich telefonach.
Co wydarzyło się przez te trzynaście lat, których nie pamiętają? No i najważniejsze – jak wrócić do siedemnastoletnich siebie? Ci dwoje zrobią wszystko, by znaleźć się znów w czasach liceum. Co jednak się stanie, gdy w końcu im się to uda?
Przepiękne wydanie z barwionymi brzegami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 352
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opinie na temat książki
NIE TAK MIAŁO BYĆ
Nie tak miało być Amy Lea przypomniało mi, że ekscytujące i skomplikowane uczucia nastoletnich lat nigdy tak naprawdę nie znikają. Książka idealnie ukazuje licealną nostalgię… To historia na poprawę humoru dla młodych wiekiem i młodych sercem.
– Mindy Kaling
Nie tak miało być jest błyskotliwe, szczere, ujmujące i niezwykle nastoletnie. Znakomicie prezentuje wzloty i upadki bycia u progu wielkich życiowych zmian oraz dreszczyk emocji związany z pierwszą miłością (i pierwszą nienawiścią).
– Ali Hazelwood,
autorka bestsellera „New York Timesa” The Love Hypothesis
Nie tak miało być urzekło mnie od pierwszej strony i nie chciałam, żeby się kończyło! Książka idealna dla fanów Kasie West i Jenny Han – wciągnie was bez reszty i zmusi do przeczytania w jeden wieczór. Dziesięć na dziesięć, polecam!
– Lynn Painter,
autorka bestsellera „New York Timesa” Lepiej niż w filmach
Do siedemnastoletniej mnie
Słowo od Mindy Kaling
Nigdy nie byłam w stanie się oprzeć historiom o dojrzewaniu. Tak właśnie zakochałam się w Nie tak miało być, czarującej komedii romantycznej o Charlotte Wu – przesadnie ambitnej uczennicy ostatniej klasy liceum z obsesją na punkcie celów – która nagle znajduje się w bardzo dziwnej sytuacji.
Charlotte jest szóstkową uczennicą, zdobyła miejsce w dobrym college’u, a nawet prawie zwróciła uwagę swojego obiektu westchnień. Kiedy jednak spada z drabiny, dekorując salę na bal, budzi się w nieznajomym łóżku, mając trzydzieści lat, i zdaje sobie sprawę, że jest zaręczona ze swoim arcywrogiem. Dwa przeciwieństwa są zmuszone współpracować, żeby wrócić do swojego nastoletniego wieku, i odkrywają, że w życiu chodzi o coś więcej niż osiągnięcia dla samych osiągnięć.
Tak samo jak Jeszcze nigdy… oraz klasyczny już film Dziś 13, jutro 30 powieść Amy Lea przypomniała mi, że ekscytujące i skomplikowane uczucia, które przeżywamy jako nastolatki, nigdy tak naprawdę nie znikają.
Licealna lista rzeczy do zrobienia Charlotte Wu
(napisana przez Charlotte Wu w wieku 13 lat – do wykonania przed ukończeniem szkoły, do 17. roku życia)
– dołączyć do samorządu uczniowskiego, senatu uczniowskiego i komitetu kroniki szkolnej
– świadectwo z wyróżnieniem przez wszystkie 4 lata – najlepiej być na szczycie listy
– zdać prawo jazdy (nieosiągnięte, bez komentarza)
– zostać zaproszoną na imprezę Tony’ego Freemana na koniec roku
– zostać przewodniczącą samorządu uczniowskiego (bezwzględnie sabotowane)
– zdobyć co najmniej 1300 punktów na egzaminach SAT
– zorganizować tydzień czwartoklasistów z Kassie (w trakcie)
– zostać zaproszoną na bal maturalny (nawet świerszczy nie słychać…)
– magiczny bal maturalny (w trakcie)
Miesiąc do balu
Bal maturalny jest najważniejszą nocą w życiu nastolatka i nic nie zmieni mojego zdania. Wiem, co większość sobie myśli – jest przereklamowany jak każda inna potańcówka. I jasne, istnieje milion rzeczy, które mogą pójść zupełnie nie tak:
Twoja osoba towarzysząca może zostawić cię dla swojej bardziej atrakcyjnej eks, a ty będziesz się snuć w ciemności, podczas gdy inni będą tańczyć do wolnej piosenki, którą ty zamówiłaś.
Silikonowe push-upy, które wcisnęłaś w stanik, mogą wypaść, kiedy za bardzo się przechylisz na parkiecie. (Zapytajcie, skąd to wiem).
Możesz spędzić całą noc, goniąc schorowanego szczura laboratoryjnego, którego ktoś wypuścił, podczas gdy inni obserwują cię przerażeni.
Sytuacja może z neutralnej stać się tragiczna w sekundę. Zaufajcie mi, oglądałam oryginalną Carrie. Ale ignorując zakrwawioną morderczą królową balu ze zdolnościami telekinetycznymi – nie ma lepszej okazji, żeby zwieńczyć cztery lata społecznej i akademickiej olimpiady. To rytuał przejścia, na który zasługujemy. Fantastyczna noc, gdy można odłożyć na bok książki do egzaminów SAT i zamienić je na skandalicznie drogie eleganckie wdzianka, które włoży się tylko raz. Jedna noc, podczas której można zapomnieć, że twój wymarzony college niesprawiedliwie cię odrzucił. Twoja ostatnia noc na bycie nastolatkiem, zanim dorosłość przyłoży ci w splot słoneczny.
Jako wiceprzewodnicząca samorządu uczniowskiego podchodzę poważnie do organizacji magicznej nocy, która stworzy wspomnienia na lata, kiedy stanę się pomarszczona, wątła i będę korzystała ze zniżek dla seniora na lody rumowe z rodzynkami.
Dlatego cały weekend schizowałam na punkcie swojej prezentacji w PowerPoincie: „Dookoła świata w jedną magiczną noc”. Jest w niej rozpisany budżet, oferty cateringu i listy wysoko ocenianych DJ-ów oraz dekoracji, włączając w to przezroczyste balony w kształcie ziemskiego globu obtoczone złotą folią, która cudownie się mieni, jeśli światło padnie na nią pod odpowiednim kątem.
Siedzę przy stole kuchennym, zadręczam się kolorem czcionki, kiedy wchodzi mama ze swoimi rozczochranymi włosami w kolorze ciemny blond, splecionymi w dobierańca dwa dni temu. Wciąż ma na sobie piżamę, mimo że musi być w pracy w aptece za mniej niż pół godziny.
– Kiedy wstałaś? – pyta mnie, wspinając się na palce, żeby wziąć z szafki swój czerwony kubek z napisem NAJLEPSZA PRZYSZŁA PISARKA. Jeszcze nie wydała książki, ale często znajduję ją pochyloną nad laptopem późno w nocy, wciągającą red bulle, piszącą jak w transie, póki jej oczy się nie poddadzą.
– Poszłam wcześnie spać. Wstałam mniej więcej wtedy, kiedy ty się kładłaś – odparowuję, pakując łyżkę owsianki do ust, po czym zerkam na godzinę na ekranie laptopa.
– Te wory pod moimi oczami są tego warte. Zgadnij co! – Dostrzegam ekscytację w wyrazie jej twarzy. I bynajmniej nie chodzi o przygotowaną przeze mnie wcześniej kawę. – W końcu rozwiązałam ten wątek w drugim akcie.
– Opowiesz mi w samochodzie? Niedługo musimy wychodzić – przypominam jej, gdy niespiesznie nalewa sobie kawy. Bycie spóźnionym jest z mamą nieuniknione, dlatego zazwyczaj wolę jeździć do szkoły rowerem. Niestety mój jest nadal w naprawie u rowerowego lekarza (czyli trzynastoletniego hakera z sąsiedztwa, który naprawia też rowery po taniości).
Mama nonszalancko opiera się biodrem o blat kuchenny i zaczyna przeglądać telefon.
– Mamy masę czasu.
Nie mamy, ale nawet się nie kłócę. Kocham mamę, choć jesteśmy różne pod prawie każdym względem. Przypomina niebieskooką blond tarczowniczkę prosto z planu Wikingów, podczas gdy ja jestem Azjatką, chorobliwie niską, z ciemnymi włosami i oczami „koloru pustki” (obłąkany i nieprzemyślany komplement od mojego byłego).
W przeciwieństwie do mnie mama nigdy się nie spieszy, chyba że w ostatniej chwili, zapomina o ważnych rzeczach, na przykład o staniku. Było tak zawsze, nawet przed odejściem taty. Ale wciśnięcie jej samotnego macierzyństwa tylko pogorszyło tę opieszałość. W wieku dziewięciu lat przykleiłam na lodówkę grafik z kolorową rozpiską, żeby przestała zapominać, że ma mnie odebrać z basenu. Przez lata robienie list i grafików stało się moją własną wersją medytacji. To mnie uspokaja, kiedy mam wrażenie, że tracę kontrolę.
Z parującym kubkiem w dłoni mama zerka na ekran ponad moim ramieniem, nadal nie wykazując pośpiechu.
– Jak ci idzie prezentacja? Widzę, że znowu zmieniłaś tło.
– Kwestie estetyczne są ważne – wyjaśniam.
– Nie uważasz, że siedemnaście slajdów to przesada?
– Ej, zaczynałam z dwudziestoma pięcioma. To jest wersja odchudzona. – W końcu magia tkwi w szczegółach. Wprawdzie wymyśliłam to w tej chwili, ale jestem pewna, że ktoś mądry i kreatywny kiedyś użył tego powiedzenia.
Mama siada na miejscu naprzeciwko mnie ze współczującym, ale zmieszanym wyrazem twarzy.
– Nie wierzę, że odpuściłaś sobie wielką imprezę Tony’ego Freemana.
– Mamo, jesteś jedyną matką w historii, która jest zawiedziona, że jej córka nie spiła się na największej imprezie roku. – W zasadzie mama czynnie zachęca mnie do imprezowania, czego sama nie robiła w moim wieku. Jej rodzice (a moi dziadkowie) byli nieubłaganie surowi. Dlatego teraz próbuje żyć pośrednio przeze mnie. – Kassie powiedziała, że byli tam ludzie z college’u – dodaję.
– O ile mi wiadomo, sama będziesz w college’u za… – robi pauzę, żeby zerknąć na mentalny kalendarz – …trzy miesiące.
– No właśnie. I nie mogę zamknąć książki pod tytułem Liceum, póki nie zaplanuję idealnego balu.
Bal jest jednym z niewielu pozostałych punktów na mojej licealnej liście rzeczy do zrobienia. Nie zaznam spokoju, póki tego z niej nie wykreślę.
– Jasne. Lista – mruczy pod nosem, obniżając się na krześle i wyciągając nogi przed siebie. Uważa, że to absurdalne opierać sukces kariery licealnej na liście, którą sporządziłam, gdy miałam trzynaście lat. Może i tak. Ale nie ma lepszego uczucia od wykreślania każdego osiągnięcia, jednego po drugim.
Podchodzę do zlewu, żeby opłukać miskę. Liczę, że zrozumie aluzję i zacznie się zbierać.
Zamiast tego wyciąga ręce nad głowę i ziewa.
– Mam tylko nadzieję, że zabawa jest dla ciebie najważniejsza. Zajechałaś się powtórkami do egzaminów SAT i podaniami do college’ów. Nie chcesz nacieszyć się życiem? Pożyć trochę, zamiast stresować się sprawami, nad którymi nie masz kontroli? – Mówi to tak, jakby niestresowanie się było czymś prostym. Jakbym mogła się z tego wypisać ot tak.
– Nie – odpowiadam na tle brzęku naczyń i bulgotu wody z kranu. – O wiele bardziej wolę przejmować się wszystkim, co może pójść nie tak. Poza tym wyłapywanie błędów w prezentacjach jest niedocenianą rozrywką.
Mama chichocze.
– Mój mały adrenalinowy nałogowcu. Ale poważnie: nie spiesz się tak do dorosłości.
– Dlaczego nie? Można robić, co się chce. Jeść, co się chce. Można nawet kupić zwierzątko – wymieniam, przywołując fakt, że mama zapomniała nakarmić moją złotą rybkę, kiedy byłam na obozie letnim. Spoczywaj w pokoju, Herbercie.
– Nie chcę przebijać twojej bańki, ale dorosłość to tylko niekończąca się seria obowiązków, zobowiązań, googlowania, jak się naprawia różne sprzęty, i wydawania pieniędzy na rzeczy, których nienawidzisz. Na przykład gąbki i płyn do mycia naczyń. – Wskazuje na zlew za mną.
Może dla ciebie. Nie mówię tego na głos.
– Ej, ten druciak czyni cuda. To dobra inwestycja.
Mama tylko drwiąco kręci głową.
– Chodzi mi o to, że połowę czasu spędzam na udawaniu, że wiem, co robię, a przez drugą połowę ignoruję moje wszystkie problemy, mając nadzieję, że znikną. Spojler: nie znikają. I nawet nie będę nic mówić o ciele. W jednej chwili pochłaniasz paczkę chipsów, a w drugiej popijasz rozpuszczalny błonnik i przykładasz termofor do pleców. – Udaje, że strzela kręgosłupem dla bardziej dramatycznego efektu.
– Wow, mamo. Dzięki za naszkicowanie tak optymistycznego obrazka.
– To dorosłość – kwituje ze wzruszeniem ramion, które mówi: „Sama zobaczysz, jak dorośniesz”.
Z pozytywnym nastawieniem do mojej niepewnej przyszłości biorę plecak leżący przy drzwiach.
– Wolę błonnik i ból pleców od bycia nastolatką z narzuconą godziną policyjną. Ale najpierw…
– Bal – kończy mama.
Niestety inni uczniowie nie są tak zaangażowani w organizację nastoletniej inicjacji.
Minęło piętnaście minut od rozpoczęcia spotkania samorządu dotyczącego balu, a po naszym wspaniałym przewodniczącym nie ma śladu.
Kassie (sekretarka i moja najlepsza przyjaciółka), Ollie (skarbnik) i Nori (wizja twórcza) nie wydają się poruszeni podejściem naszego lidera. Kassie i Nori są zbyt zajęte spijaniem każdego słowa z ust Olliego. Zawsze ma najświeższe ploteczki z Liceum Maplewood i podobno tego dnia są one wyjątkowo mocne.
– Dwójka dzieciaków z koła teatralnego została dzisiaj przyłapana na zabawianiu się w siłowni – wyjaśnia, sugestywnie poruszając brwiami. – Dowiedziałem się od trenera Tannera.
Nori przysiada na krześle jak sowa, niemalże jak z memicznym popcornem do chrupania podczas słuchania relacji.
– W jakim sensie „zabawiali”?
Ollie wykonuje wulgarny gest ręką, który daje mi do zrozumienia więcej, niżbym chciała.
Kassie bierze gwałtowny wdech, jakby ona i Ollie nie robili gorszych rzeczy – na przykład w trakcie ich schadzki w łazience na moich szesnastych urodzinach. Od tamtej pory nie korzystałam z tej łazienki.
– W siłowni? Mają jaja.
Parskam.
– Dosłownie.
Następne dwanaście minut mija im na dzieleniu się innymi plotkami o ludziach bzykających się na terenie szkoły (włączając w to biurko w gabinecie dyrektora Proulxa). W tym samym czasie ja zaciskam zęby, ostrzę ołówek zdecydowanie za mocno i gapię się w zegar.
Już mam zasugerować, żebyśmy zaczęli spotkanie bez pana przewodniczącego, gdy drzwi otwierają się z hukiem. Wszyscy ryczą radośnie, niewzruszeni tym spóźnieniem. Oczywiście, że tak. Bo wszyscy kochają J.T. Rennera.
– Trening mi się przedłużył – ogłasza bez skruchy, wkraczając do sali z piersią wypiętą, jakby sam Bóg nie mógł go dotknąć. Jego granatowy ciasny T-shirt pracuje dzisiaj na podwójnych obrotach, materiał napina się wokół bicepsów z wysiłkiem, by uwypuklić mięśnie. Nie mam nic przeciwko mięśniom. Jako chucherkowaty nerd bez żadnej atletycznej kości w ciele zazdroszczę ludziom, którzy potrafią bez problemu otworzyć butelkę i pokonać schody bez zadyszki. Rezerwuję jednak prawo do małostkowości, jeśli idzie o mięśnie Rennera, którego twarz wyrażająca samozadowolenie sprawia, że mam ochotę rzucić się w tunel czasoprzestrzenny.
– Nie szkodzi, Renner. Nie żebyśmy mieli co robić. – Przesładzam głos do granic możliwości, kiedy siada obok mnie, rozciągając swoje nienormalnie długie nogi pod stołem. Jego lewa tenisówka spoczywa zaledwie parę centymetrów od moich musztardowych balerinek, co mi się w ogóle nie podoba.
Rzuca mi wredne spojrzenie – robi to za każdym razem, kiedy odezwę się do niego po nazwisku. Cała reszta woła na niego J.T.
– Przegapiłem coś ważnego? – pyta, wyciągając rękę po jeden z batoników z granolą bez orzechów, które wspaniałomyślnie przyniosłam.
Jako że jestem dojrzałą siedemnastolatką, przesuwam batoniki delikatnie w lewo. „Jeśli masz na nie ochotę, zapracuj sobie, frajerze”. I tak udaje mu się położyć łapy na jednym z nich bez żadnego problemu.
– Trwa tylko najbardziej kluczowe spotkanie, nic wielkiego – rzucam sztywno.
Otwiera batonik jak szympans, oceniając z kamienną twarzą mój T-shirt z golfem i pasującą do niego spódniczkę.
– Niezła stylówka, Char. Sraczkowaty zielony to naprawdę twój kolor.
– Dzięki. Dopasowałam go do twoich oczu – odpyskowuję. Żeby było jasne, moja koszulka jest oliwkowa.
Nori zamachuje ręką jak różdżką, udając, że rzuca zaklęcie pozbywające się napięcia.
– Ludzie, za czterdzieści minut mam FaceTime’a z moim uzdrowicielem energii. Zaczynajmy.
Ollie otwiera zeszyt na czystej stronie.
– Przeanalizujmy budżet pod kątem spodziewanej sprzedaży biletów – zaczyna, ledwo powstrzymując chichot, kiedy Kassie głaska go po udzie pod stołem.
To było oczywiste, że Kassie zakocha się w Olliem, niezaprzeczalnym ciachu (Michael B. Jordan, ale dwadzieścia lat młodszy), pierwszego dnia pierwszej klasy. Jedno spojrzenie na jego szerokie barki szarżującego i zauroczenie Rennerem poszło w zapomnienie.
Ważny kontekst: Kassie i Renner poznali się na charytatywnym turnieju siatkówki plażowej kilka dni przed rozpoczęciem liceum. Wtedy nastąpiła intensywna, ale nic nieznacząca sesja obściskiwania się przy drzewie. Jednak w chwili, w której Kassie poznała Olliego, od razu zapomniała o energii à la Noah Centineo, jaką roztacza Renner, jego oczach koloru morskiej zieleni (które niestety nie przypominają sraczki) i potarganych, falowanych lokach, które wyglądają jak czekolada.
Wiem, że to przedstawia Rennera w kuszącym świetle. Ale to po prostu fakt, że wygląda jak dziecko zrodzone z miksu wszystkich koksów z komedii romantycznych. Jego supermocą jest oczarowywanie ludzi swoimi pieskimi oczami i nieustannie promiennym uśmiechem. Jeśli o mnie chodzi, to kompletna czarna magia.
Coś jest nie tak z ludźmi, którzy za dużo się uśmiechają. Od razu miałam poczucie, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. I miałam rację.
Cofnijmy się cztery lata do pierwszego tygodnia pierwszej klasy. Przez cztery i pół dnia mogłam się mikroskopijnie zauroczyć Rennerem (mówiłam: czarnoksięstwo). Siedział przede mną na pierwszej lekcji. Codziennie się odwracał, obnażał te swoje idealne zęby i prosił o pożyczenie jednego z moich wielu ołówków. Zużyłam całe opakowanie automatycznych ołówków w tydzień, ale to był mój ulubiony moment każdego dnia.
Pewnego ranka zamiast spytać mnie o ołówek, podsunął mi liścik z napisem: „Bal? Zaznacz tak lub nie”.
Zduszenie mojej radości stanowiło wyzwanie. Wewnętrznie robiłam fikołki i podskakiwałam z ekscytacji. Na zewnątrz jednak skinęłam tylko głową i zaznaczyłam „tak”. Żałowałam, że byłam tak nieziemsko szczęśliwa, kiedy po lekcji opowiadałam o tym Kassie i zrobiło mi się gorąco, bo wyraz jej twarzy był nie do odgadnięcia.
– Mogę się wrócić i odmówić – zaproponowałam słabo, trzymając się poręczy dla wsparcia. – Wiem, że powinnam zapytać najpierw ciebie. Po prostu pomyślałam, że nie będziesz miała z tym problemu teraz, kiedy jesteś z Olliem. Ale rozumiem, jako że się z nim całowałaś…
Pokręciła głową, zbywając moje słowa, po czym wbiegła po schodach.
– Technicznie rzecz biorąc, powinnaś była. Ale to zupełnie nie mój typ – zapewniła mnie, gdy ją dogoniłam. – Nie zrozum mnie źle, cieszę się. Jestem tylko… zaskoczona.
Nigdy nawet nie pomyślałam, że mogę mieć partnera na bal (choć było to na mojej liście dotyczącej pierwszej klasy). Nie myślałam też, że Renner postrzega mnie jako kogokolwiek innego niż tylko denerwująco spiętą przyjaciółkę Kassie. Poza tym jestem przyzwyczajona do bycia niewidzialną. Gdyby naszą grupkę wyjęto z komedii romantycznej, to Kassie byłaby główną bohaterką – rozmarzonym promyczkiem słońca z tryskającym życiem śmiechem. Później mamy Nori, która idzie w rytm własnej melodii i rzuca zabawne komentarze. Następnie ja. Nie jestem zadziorna, piękna ani zabawna. Nie jestem nawet na tyle charyzmatyczna, żeby być tą spiętą, noszącą swetrowe kamizelki bohaterką, która „musi tylko wyluzować raz na jakiś czas”. Jestem trzeciorzędną postacią. Nadmiernie ambitną przyjaciółką-mamą, która zajmuje się wszystkimi w tle, lecz nie popycha fabuły naprzód.
Ale to dygresja. Wracając do balu: Renner i Ollie planowali odebrać Kassie i mnie z jej domu. Zamówiłyśmy pizzę i spędziłyśmy cały wieczór na przygotowaniach w jej pokoju, fantazjując o naszych przyszłych podwójnych randkach.
– Tylko weź miętówki. Na pewno cię pocałuje – oznajmiła Kassie, pudrując mi nos transparentnym pudrem rozświetlającym.
Rozpromieniłam się na myśl o moim pierwszym pocałunku pod rozproszonymi światełkami odbijającymi się od kuli disco.
– Tak myślisz?
– O tak. I robi tak językiem… – No i masz. Kolejna przypominajka, że Renner był w zasadzie pierwszym Kassie. Komentarze tego typu wprawiały mnie w zakłopotanie, mimo że nie takie miała intencje. Próbowała tylko odnieść się do mojej sytuacji. I to nie jej wina, że jestem niepewna siebie.
Chociaż zawsze odnosiłam wrażenie, że przy mojej najlepszej przyjaciółce jestem tą drugą, tamtego wieczoru czułam się ładna w mojej jasnoróżowej satynowej sukience mini. Kassie stwierdziła, że podkreśla moje nogi. Policzki bolały mnie od uśmiechu w oczekiwaniu. Ale kiedy zjawił się Ollie, był sam, a na jego twarzy gościła poważna mina. Oczy od razu zaszły mi łzami.
– J.T., on… odwołał w ostatniej chwili. Mówił coś o planach, o których zapomniał – wyjaśnił pospiesznie Ollie, zanim Kassie zgarnęła mnie do środka.
– Coś, co powinnaś wiedzieć o J.T., to to, że jest męską dziwką. Słyszałam, że spotyka się z siatkarką Tessą z Fairfax – zdradziła mi Kassie, kawałkiem papieru toaletowego ocierając z moich policzków delikatnie rozmazany tusz do rzęs.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Gdybym to wiedziała, nie zgodziłabym się, żeby z nim pójść. – Pociągałam nosem, siedząc na szafce w łazience.
Kassie wypuściła rozedrgany oddech, niepewna.
– Byłaś taka szczęśliwa, kiedy cię zaprosił… Nie mogłam ci tego zepsuć.
– Uch, ale z niego dupek. Powinnam się z nim rozprawić – uznałam, zaciskając na kolanach pięści.
– Nie. – Jej ton był stanowczy, oczy miała szeroko otwarte. – Wiesz, co jest najlepszą zemstą? Dobra zabawa, tańczenie z jego wszystkimi przyjaciółmi i zapomnienie o nim na amen. – Wyciągnęła do mnie rękę i ściągnęła z szafki.
Wbrew radzie Kassie nigdy nie zapomniałam. I nie wybaczyłam.
Renner próbował mnie przeprosić w następny poniedziałek na pierwszej lekcji.
– Wiem, że jesteś zła – zaczął.
– Nie jestem. Po prostu jestem zawiedziona, że nie miałeś nawet odwagi, żeby powiedzieć mi to osobiście. – Czekałam, aż wyzna prawdę, że jest zainteresowany kimś innym. Ale tego nie zrobił. Nie dał żadnego wytłumaczenia.
– Przepraszam – odparł.
Nie odrywałam oczu od tablicy, chciałam, żeby odwrócił się ode mnie i nigdy się już nie odzywał.
– Przyjmiesz moje przeprosiny? – dociekał, stukając palcami w moje biurko.
– Renner, serio, nie przejmuj się. Zgodziłam się z tobą pójść tylko dlatego, że Kassie mnie zmusiła. – Oczywiście to kłamstwo. Upokorzył mnie. Cały weekend płakałam w łóżku, otoczona okruszkami cheetosów. Ale prędzej bym umarła, niż się do tego przyznała. Nauczyłam się dzięki tacie, że rozczarowanie jest nieuniknione. I denerwowanie się, kiedy się nie zjawiał, na przykład na zakończenie całego gimnazjum, nic nigdy nie zmieniło.
– Wow – rzucił tylko Renner ze zmarszczonymi brwiami. Odwrócił się z prychnięciem.
Dobrze mu tak. Od tamtego czasu nie za dobrze się między nami układa.
Kassie bezwiednie poprawia swoje grube, długie do pasa włosy godne Blake Lively, żeby nadać im trochę objętości. Robi tak co najmniej czterdzieści razy na godzinę.
– Jako że został tylko miesiąc, powinniśmy pomyśleć o rozstawieniu budek z biletami na przerwie obiadowej – sugeruje, nieświadoma, że już to załatwiłam. Ale nic nie mówię. Staje się kapryśna, kiedy robię rzeczy bez konsultacji z nikim. „Komitet balowy to przedsięwzięcie grupowe, nie jednoosobowa misja”, lubi mawiać.
Renner podnosi leniwie rękę.
– Chwila, chwila. Zdecydowaliśmy już, czy obiad jest wliczany?
Wzdycham wściekle, mocniej zaciskając dłoń na automatycznym ołówku. Widzę, że wziął jeden z moich trzech awaryjnych.
– Nie, obiad nie jest wliczany. Po raz setny. Wiedziałbyś to, gdybyś raczył się zjawić na dwóch ostatnich spotkaniach.
– To nie moja wina, że trwa sezon biegaczy. Wybacz, że mam życie. Polecam. – Rzuca mi jedno ze spojrzeń pod tytułem: „Jestem z siebie zadowolony”.
Czy on naprawdę właśnie zasugerował, że nie mam życia? To znaczy – nie myli się tak zupełnie. Mam przyjaciół, nawet jeśli nie spotykam się z nimi tak często, jakbym chciała. Kiedy nie nakładam lodów w Two Cows ‘N’ a Cone albo się nie uczę, zazwyczaj przebywam w swoim środowisku naturalnym, czyli przeglądam stronę główną Netfliksa, decydując się między trzema częściami Do wszystkich chłopców po raz pięćsetny, tylko po to, żeby ostatecznie spędzić całe godziny na TikToku. Ale wolę nosić soczewki kontaktowe przez tydzień, niż przyznać to przed Rennerem.
– Wyrazy głębokiego współczucia. Pomiędzy wykonywaniem twoich obowiązków jako przewodniczącego a moich jako zastępczyni zorganizowanie sobie życia gdzieś mi umknęło. Ale z chęcią wezmę twoje. – Uśmiecham się do niego promiennie.
Ollie, wieczny sędzia, macha zeszytem jak flagą.
– Ustaliliśmy już temat przewodni?
Biorę to za znak i wyciągam tablet, który zawiera siedemnaście slajdów o magii balu. Pora wszystkich zadziwić.
W teorii Renner i ja mieliśmy zaproponować jakiś temat dyrektorowi Proulxowi wspólnie. Ale jako że Renner korzysta z życia, przejęłam stery. To pewnie brzmi, jakbym była control freakiem. Może i jestem, ale nie mogę zostawić balu w rękach samozwańczego gościa o wielkich perspektywach i jego podejściu do życia na zasadzie robienia absolutnego minimum.
Renner tłumi chichot w zgięciu łokcia, kiedy ekran projektora zapełnia się wyrazistymi zdjęciami najbardziej rozpoznawalnych miejsc na świecie.
Staram się, jak mogę, żeby go zignorować, i skupiam się na innych, stosunkowo pocieszających twarzach.
– Wyobraźcie sobie to: goście potrzebują paszportów, żeby wejść na bal. Zwiedzimy cały świat w jedną magiczną noc. Zamiast podawanego do stołu obiadu będziemy mieli stacje z przeróżnymi małymi przystawkami. Chińskie. Meksykańskie. Etiopskie. Włoskie. A jakie mamy możliwości dekoracyjne! Myślałam o gigantycznych, wyciętych z kartonu najpopularniejszych zabytkach, migających światełkach, lśniących draperiach z tiulu…
Kiedy moja prezentacja dobiega końca piętnaście minut później, wszyscy powoli klaszczą – z wyjątkiem Rennera. Kassie prawie zasypia na ramieniu Olliego, a Nori zaczęła bazgrolić po swoim nadgarstku.
Renner kręci moim ołówkiem jak batutą. Wygląda, jakby próbował rozwiązać skomplikowane równanie algebraiczne, a jego mały móżdżek miał się zaraz przegrzać. Nasze oczy spotykają się na zatrważający moment, zanim po prostu rzuca:
– Nie.
Mrugam.
– Nie?
Nori, Kassie i Ollie prostują się na swoich miejscach niczym kibice na walce UFC ochoczo wyczekujący krwawej rzezi.
Renner wzrusza ramionami i przechyla się do tyłu na krześle. Zwisa prawie w poziomie, roztacza wokół siebie atmosferę dupka.
– Myślę, że stać nas na coś więcej niż „Dookoła świata”.
Wypowiada nazwę tego tematu przewodniego, jakby był wyświechtany i dziecinny, jakby już to wszystko gdzieś słyszał. Podkreśla to połowicznym przewróceniem oczami; nie zasługuję nawet na pełne trzysta sześćdziesiąt stopni.
– A co jest nie tak z „Dookoła świata”? – pytam, zachowując spokojny ton.
– Jak mamy zdecydować, jakie jedzenie zamówić? I jakie znane miejsca wybrać? Jestem po części Polakiem i Niemcem z pochodzenia. Chcę pierogi i kiełbasę. Gdyby ich nie było, czułbym się pominięty.
– To istna poezja, kiedy biali chłopcy denerwują się, że sprawa nie dotyczy wyłącznie ich – prowokuje Nori.
Renner kiwa głową z szacunkiem.
– Touché, ale mój argument i tak się trzyma.
– Nie zapomnimy o nikim – zapewniam. – Zrobimy ankietę à propos pochodzenia wszystkich i…
Ollie podnosi rękę.
– J.T. ma trochę racji, Char. To odrobinę… wścibskie tak chodzić i wypytywać ludzi o ich tożsamość etniczną.
– Prawda – zgadza się niechętnie Kassie. – Podoba mi się ten pomysł, ale jest trochę zbyt obszerny. Wymyślmy coś bardziej wyluzowanego i fajnego.
Renner unosi brew, chcąc mi zakomunikować: „A nie mówiłem?”, zadowolony, że skradł moje pięć minut. To jedno z jego ulubionych zajęć, zaraz po wielbieniu swojego odbicia w lustrze i zostawianiu ludzi na pastwę losu przy specjalnych okazjach.
Krzyżuję ręce, urażona. Mówią sensownie. Przeoczyłam kwestię haniebnego naruszenia prywatności. Ale i tak mam wrażenie, że odrzucili mój pomysł za szybko, nie próbując znaleźć jakichś innych rozwiązań. Zdrajcy.
– A więc co proponuje pan przewodniczący?
Wzrusza ramionami.
– A może… – Spogląda w sufit, jakby miał tam znaleźć odpowiedź. – „Na morza dnie”?
Mam ochotę rzucić się przez okno na samą myśl. „Na morza dnie” oznacza tandetne glony, maszyny do robienia baniek, kotwice i… ozdoby rybne. W najbardziej magiczną noc nastoletniego życia? Niech ktoś mnie przytrzyma.
– Nie. Absolutnie nie. Po moim trupie.
Patrzy mi prosto w oczy, rzucając wyzwanie.
– Zagłosujmy.
Dwa tygodnie do balu
Serdecznie zapraszamy na bal,który odbędzie się…
NA MORZA DNIE
dumnie organizowany przez ostatnią klasę Liceum Maplewood
w sobotę, 15 czerwca
od 19.00 do 24.00
w sali gimnastycznej A w Liceum Maplewood
Bilety:
40$ za osobę
75$ za parę
50$ w dniu balu
* poniżej kalendarz wydarzeń dla ostatniej klasy:
3–7 czerwca: egzaminy
10–12 czerwca: dni kawałów, sympozjum ostatnich klas, ozdabianie ścian
13 czerwca: nocowanie ostatniej klasy
14 czerwca: dzień plażowy
15 czerwca: bal
22 czerwca: zakończenie roku
– Ten bal jest skazany na porażkę – burczę do idiotycznego kreskówkowego wieloryba uśmiechającego się na naszych świeżo zalaminowanych biletach na bal. Gdyby ktoś inny zaproponował temat „Dookoła świata”, Renner by się zgodził. Ale że zrobiłam to ja, musiał zgasić ten pomysł.
Udaję, że szlocham w wyjątkowo ohydną suknię z tafty. Sprzedawczyni z permanentnymi brwiami marszczy czoło, patrząc na mnie z drugiego końca butiku. Nie jest zadowolona, że Nori, Kassie i ja przeszkadzamy jej w oglądaniu odcinka reality show podczas jej przerwy. Siadam obok Nori na pikowanym pufie przed przymierzalniami.
– To moje najlepsze dzieło. Opatentowany majstersztyk. Psujesz mi humor. – Złote bransoletki Nori brzęczą, kiedy podnosi bilet i trzyma go pod światło, podziwiając efekty swojej pracy pod każdym kątem. Jej iPad jest zawsze w gotowości, żeby mogła szkicować, gdy najdzie ją wena. Jest niesamowicie uzdolniona i potrafiłaby pewnie sprawić, że nawet byle kamień z mojego podjazdu wyglądałby ciekawie.
– Bal będzie świetny bez względu na temat przewodni – oznajmia stanowczo Kassie stłumionym głosem zza zasłony przebieralni.
– Nie z ogromnymi czułkami meduzy zwisającymi z sufitu sali gimnastycznej. – Wzdrygam się na samą myśl. – Wiecie, że meduzy nie mają nawet mózgu?
– Okej, ale potrafią się klonować. A my, ludzie, z naszymi wielkimi, nieprzydatnymi mózgami, tego nie potrafimy – zauważa Nori. Czego się człowiek dowiaduje na biologii.
Pomijając przypadkowe ciekawostki o meduzach, wszyscy oprócz mnie są podekscytowani „Na morza dnie”. Nawet wiecznie zrzędliwy dyrektor Proulx.
Ostatnie dwa tygodnie to samo wkuwanie na egzaminy i wymyślne zaproszenia na bal. Najbardziej godny zapamiętania był plan Olliego. Po opracowanej choreografii podczas piątkowego meczu futboliści zdjęli koszulki, jeden po drugim, ukazując niebieskie litery na swoich klatkach piersiowych, tworzące napis: BAL, KASSIE? To było oczywiste, że Kassie i Ollie pójdą razem, tak samo jak to, że zdobędą tytuły króla i królowej balu, wezmą ślub (ze mną w roli świadkowej tuż obok) i będą mieli dzieci o symetrycznych twarzach, które zwiążą się z moimi dziećmi (o ile mój plan na najbliższe dwadzieścia lat, zakładający wyjście za godnego zaufania mężczyznę o dobrych oczach, który mocno przypomina Charlesa Meltona, się sprawdzi).
– Char, mówię to z miłością, ale może powinnaś dać sobie spokój i pozwolić nam się tym zająć – sugeruje Kassie. – Wiem, że bardzo przejmujesz się egzaminami…
– Dać sobie spokój? Z balem? – Impulsywnie drapię się w szyję. Myśl o utracie kontroli przyprawia mnie o reakcję alergiczną. – I przejmuję się egzaminami w sam raz.
Nori rzuca mi spojrzenie pełne zrozumienia.
– Ma trochę racji. Organizowałaś każde wydarzenie w tym roku. Spędziłaś cały karnawał walentynkowy, biegając wszędzie zestresowana maszyną do waty cukrowej. Nawet nie zaliczyłaś przejażdżki diabelskim młynem.
Zanim mam szansę wyjaśnić, że bal jest NAJWAŻNIEJSZYM wydarzeniem ze wszystkich, Kassie wyłania się z kabiny w czerwonej cekinowej sukience do ziemi, która wygląda jak jej druga skóra. Mocne rozcięcia po obu stronach kończą się niebezpiecznie blisko jej kości łonowej. Wchodzi na podest i kołysze się z boku na bok, przywołując niepohamowaną energię J.Lo.
– W tej czerwieni mogę podkradać chłopaków innych dziewczyn – stwierdza Kassie z udawanym brytyjskim akcentem – jak to mówi moja mama. Czy moje cycki wydają się w niej duże czy nie?
Nori udaje, że zakrywa oczy.
– Jeśli chodzi o cycki, to nie wiem, ale ten kolor jest skandaliczny. Moje oczy zachodzą łzami od samego patrzenia. – Jej ton jest lekko szorstki. Ona i Kassie są co najwyżej tolerującymi się wroginiami. To ja jestem klejem, który jakimś cudem sprawia, że nasza trójka funkcjonuje bez zarzutu. Trochę rozumiem Nori, bo Kassie jest jak bumerang: zawsze przekierowuje rozmowę na siebie. Na przykład gdy Nori zerwała ze swoją pierwszą dziewczyną dwa lata temu, Kassie uznała, że to odpowiedni czas, żeby ponarzekać, jak to Ollie nie zaprosił jej na rodzinne wakacje do Disneylandu.
Pomimo bezdusznych skłonności Kassie znam też jej zupełnie inne oblicze. Kassie, którą poznałam, kiedy miałyśmy dziewięć lat, która wzięła mnie pod swoje skrzydła, gdy mój dom był ostatnim miejscem, gdzie chciałam przebywać. Dała mi swoją frotkę w kropki, twierdząc, że to idealny dodatek do mojego stroju retro Britney Spears. Kassie, która odbiera mnie po nieznośnie długich letnich zmianach w Two Cows ‘N’ a Cone, żeby pojeździć bez celu, śpiewając wniebogłosy piosenki o miłości. Kassie, która regularnie daje mi ubrania, utrzymując, że na nią już nie pasują, co jest totalną bzdurą.
Kassie wie, że moja mama ma na głowie dwie prace – dzienną w roli asystentki farmaceuty i nocną, jako aspirująca pisarka. Nie jestem biedna, ale w przeciwieństwie do moich rówieśników z liceum nie stać mnie na najnowsze ciuchy i różne gadżety. Kassie to wie i nigdy nikomu nic nie powiedziała. Czasem mam wrażenie, że jestem jej za to dłużna.
– Kolor jest fajny – stwierdzam w obronie, odwracając się do Kassie. – Możesz włożyć worek na ziemniaki i buty z pudełek na chusteczki, a i tak wygrasz tytuł królowej balu.
– Chyba tego nie czuję. Nie wpisuje się w temat przewodni – uznaje Kassie, przesuwając dłonią po obcisłej górze sukienki.
– Temat przewodni – mamroczę gorzko pod nosem, idąc za Nori do przymierzalni. – Renner wszystko psuje. Jest jak plama po sosie pomidorowym na moich białych tenisówkach… Nie chce zejść pomimo wybielania ich raz po raz.
– Wiem, że się nienawidzicie. Ale dla własnego zdrowia psychicznego nie możesz mu pozwalać, żeby tak cię denerwował. To tylko go nakręca – ostrzega Kassie, jakby to była moja wina, że ten chłopak jest krzyżem, który muszę dźwigać.
– Nie zapomnijmy, co zrobił! – wołam zza zasłony.
– Mieliśmy po czternaście lat i wciąż szalałyśmy za Shawnem Mendesem. Naprawdę musisz wybaczyć i zapomnieć – oznajmia, kiedy wkładam satynową fioletową sukienkę.
Dla jasności: nadal szaleję za Shawnem Mendesem. I mam pamięć godną słonia.
Sięga ona dalej niż bal.
Wykroczenia J.T. Rennera przeciwko mnie – lista kompletna
– 1. klasa – wystawił mnie przed balem
– 1. klasa – nazwał mnie „wazeliniarą” i „pupilką nauczyciela”
– 1. klasa – rzucił kawałem o penisie podczas mojej prezentacji na biologii
– 2. klasa – zaprosił na swoją imprezę garażową wszystkich z naszego roku oprócz mnie
– 2. klasa – głośno wytknął błąd w pisowni jednego wyrazu w mojej prezentacji o wojnie secesyjnej
– 3. klasa – oskarżył mnie o głośne pierdnięcie na noworocznej imprezie Lucy H.
– 3. klasa – wyśmiał mnie, bo byłam jedyną dziewczyną, która nie otrzymała na walentynki goździka i cukierkowej wiadomości na godzinie wychowawczej
– 3. klasa – szydził z tego, jak prowadzę w szkole nauki jazdy
– 3. klasa – niesprawiedliwie pokonał mnie w debacie na zajęciach prawniczych
– 4. klasa – wciąż obnosi się z wygraną w zeszłorocznej debacie
– 4. klasa – emocjonalna trauma spowodowana jego nabijaniem się ze mnie sprawiła, że nie zdałam egzaminu na prawo jazdy: i to dwa razy
– 4. klasa – utrzymuje, że pobił mój wynik na egzaminach SAT (nie dostarczył dowodów)
– 4. klasa – WYBORY DO SAMORZĄDU UCZNIOWSKIEGO
Ze wszystkich wykroczeń Rennera wybory do samorządu są wisienką na torcie. Byłam przedstawicielką klas pierwszych, drugich i trzecich i wszyscy uczniowie Liceum Maplewood wiedzieli, że pozycja przewodniczącej jest moja. Ciężko na to pracowałam przez ostatnie trzy lata.
Dodatkowe funkcje są kluczem do następnego etapu edukacji, który otworzy mi drzwi do kariery pedagożki szkolnej. Liczą się też do stypendiów, na które składałam papiery całą przerwę wiosenną. W zasadzie w przyszłym tygodniu mam rozmowę o warte dwadzieścia tysięcy dolarów stypendium od Fundacji Katriny Zellars – organizacji non profit, która finansuje aspirujących dydaktyków. Mama odkłada na mój fundusz na college, ile może, ale to i tak ledwo wystarcza, żeby pokryć koszty jednego semestru i akademika.
W każdym razie byłam upojona endorfinami i ćwiczyłam swoją zwycięską przemowę, bo nie miałam żadnych przeciwników. Nagle, dwa dni przed wyborami, Renner bez zastanowienia dorzucił swoje nazwisko do tego wyścigu, mimo że nie miał żadnego doświadczenia w kwestiach samorządu.
Kiedy zapytałam go, dlaczego startuje w wyborach, powiedział tylko: „Bo wiedziałem, że cię to wkurzy. I pomyślałem, że to dobra zabawa”.
Zabawa. Tak Renner idzie przez życie. Nawet jego opis w mediach społecznościowych brzmi: „Miłośnik wszystkiego związanego z zabawą”.
W przeciwieństwie do mnie Renner nie miał oficjalnego programu. Spędziłam niezliczenie wiele godzin na przepytywaniu uczniów, pochylona nad laptopem, tworząc listę celów, które mnie interesują, włączając w to większe wsparcie dla różnych klubów, otwarcie sklepu i baru sałatkowego w stołówce oraz programy stawiające na równość dziewcząt w sporcie.
A Renner po prostu wyrzucił z siebie piętnaście minut nieprzećwiczonego, w jakiś sposób elokwentnego nonsensu o duchu szkoły i wysłuchaniu potrzeb wszystkich, bez trudu uosabiając charyzmę godną Obamy.
Jako że wszyscy kochają J.T. Rennera, wygrał wybory z siedemdziesięcioma pięcioma procentami głosów.
Nadal nie mogę o tym rozmawiać, bo od razu zalewam się łzami. Obsesja Rennera na punkcie zniszczenia mi życia kosztowała mnie mój wymarzony college na Zachodnim Wybrzeżu. Pracownik działu rekrutacji nie powiedział tego wprost, ale myślę, że nie był zachwycony moją pozycją zastępczyni przewodniczącego – zamiast przewodniczącej. Jedynym plusem tej sytuacji jest to, że teraz idę do college’u w mieście, z Nori.
Wychodzę z przebieralni w fioletowej sukni i wdrapuję się na podest z mało powabnym stęknięciem. Czuję się jak panna młoda w programie Salon sukien ślubnych, tylko że bez dwanaściorga najbliższych mi osób reprezentujących różne stopnie zgorzknienia z powodu moich zbliżających się zaślubin.
Ten satynowy purpurowy strój w ogóle nie służy mojemu metrowi pięćdziesiąt. Moja płaska klatka piersiowa zajmuje jakąś połowę śmiesznie wielkich miseczek. Wyglądam bardziej jak pięciolatka bawiąca się w przebieranki w garderobie swojej mamy niż nastolatka, której brakuje roku do dorosłości.
Nori wskakuje na podest obok mnie w żółtym komplecie z syrenkowym dołem i strzela minę á la głodna modelka na paryskim tygodniu mody.
– Tylko ty jesteś w stanie dobrze ograć taki kolor. Wyglądasz przepięknie – zapewniam ją, zanim ogarnie ją zwątpienie.
Sprzedawczyni podchodzi ze szmaragdową sukienką w rękach, której przyglądałam się wcześniej.
– Wciąż chcesz ją przymierzyć, kochana? – kieruje to pytanie do Nori.
Nori mruga i wskazuje na mnie, zmieszana.
– Uch, to moja koleżanka chciała ją przymierzyć.
Sokoli wzrok sprzedawczyni przenosi się na mnie, z pewnością oceniając moje łudzące podobieństwo do Barneya, dinozaura z kreskówki.
– Ach tak. – Skołowana i zażenowana, człapie do mojej kabiny i wiesza szmaragdową sukienkę na klamce.
Nori rzuca mi rozbawione spojrzenie. Nie pierwszy raz ludzie nas mylą, mimo że w ogóle nie jesteśmy do siebie podobne. Nori jest Koreanką, jest wysoka i blada, ma kolorowe włosy omiatające jej ramiona. A ja jestem w połowie Chinką, w połowie biała i mam ciemne, długie włosy. Maplewood jest raczej zróżnicowane (w pewnym sensie), ale zawsze znajdzie się ktoś, kto się gapi, albo dzieciaki, które rzucają durnymi żartami o Azjatach i byciu dobrym z matematyki. Widocznie wystarczy być Azjatą i wyróżnienie na koniec roku gwarantowane.
Kiedy wychodzę przebrana w szmaragdową suknię, Kassie okrąża mój podest, żeby uwiecznić to na filmiku. Lustrzane odbicie Nori energicznie kiwa głową, wyrażając aprobatę, gdy odwracam się, żeby zobaczyć swój profil.
Co dziwne, wiązana na szyi sukienka bez pleców wydłuża mój krótki tułów i nogi.
– Może mam nawet idealne buty do kompletu – stwierdzam. W zeszłym miesiącu znalazłam ortopedyczne beżowe obcasy ze specjalnymi miękkimi wkładkami.
Kassie przewraca oczami.
– Tylko nie te kościółkowe buty godne starej baby.
Udaję szok, biorąc gwałtowny oddech. Tygodniami przeglądałam odmęty internetu, żeby je znaleźć.
– To nie są kościółkowe buty. Są funkcjonalne. Optymalne wsparcie śródstopia jest ważne. Muszę je tylko rozchodzić.
Oświadczenie: ja i buty na obcasie mamy skomplikowaną przeszłość. Kiedy pierwszy raz włożyłam obcasy na potańcówkę w podstawówce, lewy obcas wbił mi się w trawnik przed domem i wpadłam twarzą prosto w grządkę kolczastych róż. Przewijając do wiosennego balu w drugiej klasie: ambitne czerwone szpilki, które zamówiłam z internetu, okazały się butami striptizerki (nie żebym oceniała). Wyglądałam jak jelonek Bambi na szczudłach, górując nad moim stupięćdziesięciocentymetrowym partnerem – Jamiem Nemim.
Gdybym mogła zrobić w swoim życiu jedną rzecz, to byłoby to przywrócenie chwały japonkom. Mają kiepską reputację ze względu na ich tandetność. Ale są cholernie funkcjonalne. Niestety wątpię, żebym miała zrewolucjonizować myślenie o japonkach przed balem. Tak więc zdecydowałam się na geriatryczne obcasy.
Nori poprawia ciągnący się za mną tren.
– Zapomnij o tych brzydkich butach. Ta sukienka to cudo. Jeśli jej sobie nie kupisz, ja ci ją sprezentuję. Koniec kropka.
– Masz pięć minut na podjęcie decyzji. Spóźnimy się na lekcje – ostrzega Kassie. Wyciąga z plecaka lśniący błyszczyk i nakłada go hojnie na usta, po czym cmoka, żeby go rozprowadzić.
Patrzę na swoje odbicie, trzymając włosy w górze tak, jak sobie zawsze wyobrażałam. Delikatny, romantyczny, niski kok. Przypominam sobie, jak pewnie się czułam, szykując się na bal w pierwszej klasie, gdy wpatrywałam się w sypialniane lustro Kassie, całe upaćkane lakierem do włosów. Ale postanowiłam, że ten bal skończy się inaczej. Jeśli wydaję połowę oszczędności na jedną noc, lepiej, żebym wyglądała obłędnie.
– Okej. To jest to. Mówię „tak” tej sukience!
Nori wydaje z siebie pisk i klaszcze w dłonie.
– Widzisz? Bal będzie idealny. Z rybami czy bez nich.
Parskam.
– Fuj. Nigdy więcej nie używaj słów „ryba” i „bal” w jednym zdaniu.
Kassie kręci głową jak niezadowolona mama piątki dzieci dokazujących z tyłu minivana.
– Tylko proszę, nie ukręć głowy J.T. na balu. Daj nam ostatnią noc bez dram, dobrze?
– W porządku – zgadzam się z nią. – O ile będzie siedział po przeciwnej stronie limuzyny. Z dala ode mnie.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Podziękowania
Dostępne w wersji pełnej
O autorce
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Woke Up Like This
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania Korekta: Justyna Techmańska Projekt okładki: Caroline Teagle Johnson Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski Ilustracje na okładce: © AlexandrBognat, © Erhan Inga, © Squeeb Creative / Shutterstock; © Chuanchai Pundej / EyeEm, © Evgeniia Siiankovskaia, © Somrudee Doikaewkhao / EyeEm / Getty Images
Copyright © 2023 by Amy Lea This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal sp. z o.o.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Natalia Laprus, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-211-6
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska