Nie ufaj swojej intuicji. Jak korzystać z danych, by osiągnąć sukces i cieszyć się życiem - Seth Stephens-Davidowitz - ebook + audiobook

Nie ufaj swojej intuicji. Jak korzystać z danych, by osiągnąć sukces i cieszyć się życiem ebook

Seth Stephens-Davidowitz

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co nam w duszy gra? I dlaczego zwykle gra fałszywie?

Autor bestsellera Wszyscy kłamią powraca, by pomóc nam żyć lepiej, bardziej efektywnie i szczęśliwie w świecie rządzonym przez big data.

Decyzje są trudne, zwłaszcza te ważne, dotyczące przyszłości, osobistego szczęścia, związków i kariery. Zanim je podejmiemy, konsultujemy się z przyjaciółmi i rodziną, szukamy odpowiedzi na forach internetowych, czytamy poradniki. Ostatecznie jednak zwykle robimy to, co wydaje nam się słuszne, opierając się na swoich przeczuciach. Ale co, jeśli nasz instynkt się myli? Dzięki analizie danych Seth Stevens-Davidowitz pokazuje, jak stronnicza i nieprzewidywalna bywa intuicja. Zagląda za kulisy portali randkowych oraz do rejestrów podatkowych, przytacza szereg przykładów z różnych aspektów rzeczywistości, by zastanowić się, jak to możliwe, że jedni osiągają sukces w danej dziedzinie, robią oszałamiające kariery, inni zaś ponoszą porażkę.

Analiza danych daje nam nowe, zaskakujące odpowiedzi na wiele pytań, na przykład:

· Jak być dobrym rodzicem?

· W jaki sposób zostaje się gwiazdą?

· Dlaczego niektórym ludziom dopisuje szczęście?

· Jak zwiększyć szansę na udane małżeństwo?

· Co sprawia, że ludzie czują się szczęśliwi?

Dzięki mrówczej pracy i odkrywczym wnioskom Davidowitza, dowiemy się, jak uczynić życie bardziej przewidywalnym, przyjemnym, zgodnym z naszymi potrzebami i oczekiwaniami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 327

Oceny
4,4 (82 oceny)
42
29
10
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mirwal

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę ciekawe spostrzeżenia tutaj zobaczymy
00
g-thomasz

Całkiem niezła

Zbyt "rozciągnięta" przez co czasami odrzuca i należy zrobić sobie przerwę by znowu do niej powrócoć. Zabierając się do czytania miałem rozbudzone mniemanie co tej pozycji, mimo to lepiej spędzić czas czytając niż przed TV.
00
Pawelshoppinguk

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniale napisana ksiazka, warto przeczytac, dobry jest rozdzial o szczesciu :)
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuDon’t Trust Your Gut: Using Data to Get What You Re­ally Want in Life
Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Re­dak­cja: KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ
Kon­sul­ta­cja ter­mi­nów spor­to­wych: MI­CHAŁ KIE­DROW­SKI
Ko­rekta: MI­CHAŁ KO­WAL, ANNA SI­KIER­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki: RO­BERT KLE­EMANN
Ilu­stra­cje na okładce: Zdję­cia po­cho­dzą z za­so­bów De­po­sit­pho­tos (au­to­rzy: li­fe­on­white, ba­zil)
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © 2022 by Seth Ste­phens-Da­vi­do­witz All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by To­masz Kunz © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07853-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

JU­LII

Je­śli z da­nych wy­nika, że mi­łość do Cie­bie jest błę­dem,to będę trwał w tym błę­dzie.

Wpro­wa­dze­nie

PO­RAD­NIK DLA OSÓB,KTÓRE WIE­RZĄ W DANE

Mo­żesz po­dej­mo­wać lep­sze de­cy­zje. A big data mogą ci w tym po­móc.

Dzięki In­ter­ne­towi i zgro­ma­dzo­nym w nim in­for­ma­cjom do­ko­nuje się wła­śnie ci­cha re­wo­lu­cja w po­strze­ga­niu naj­istot­niej­szych sfer ludz­kiego ży­cia. W ostat­nich la­tach ba­da­cze do­tarli do ol­brzy­mich za­so­bów da­nych o bar­dzo róż­nym cha­rak­te­rze: od wia­do­mo­ści z ser­wi­sów rand­ko­wych przez konta w Wi­ki­pe­dii aż po sta­tusy związ­ków na Fa­ce­bo­oku. Te dane, li­czone w set­kach ty­sięcy, je­śli nie w mi­lio­nach, po­zwa­lają – czę­sto po raz pierw­szy – udzie­lić wia­ry­god­nych od­po­wie­dzi na wiele waż­nych py­tań. Na przy­kład:

» Jak być do­brym ro­dzi­cem?

» Kim są ma­jętne osoby, które ukry­wają swoje bo­gac­two, i dla­czego je ukry­wają?

» W jaki spo­sób zo­staje się roz­po­zna­wal­nym ar­ty­stą?

» Dla­czego nie­któ­rym lu­dziom do­pi­suje szczę­ście?

» Jak zwięk­szyć szansę na udane mał­żeń­stwo?

» Co spra­wia, że lu­dzie czują się szczę­śliwi?

Od­po­wie­dzi, które wy­ni­kają z da­nych, czę­sto nie po­kry­wają się z tym, co pod­po­wiada nam in­tu­icja. Ozna­cza to, że w nie­prze­bra­nych za­so­bach In­ter­netu znaj­dują się wska­zówki, dzięki któ­rym mo­żemy po­dej­mo­wać lep­sze i bar­dziej świa­dome de­cy­zje.

Oto trzy przy­kłady za­czerp­nięte z ba­dań nad bar­dzo róż­nymi sfe­rami ludz­kiego ży­cia.

Przy­kład 1. Za­łóżmy, że je­steś sin­gielką lub sin­glem. Mimo sta­rań nie udaje ci się uma­wiać na randki tak czę­sto, jak byś tego chciała/chciał. Pró­bu­jesz to zmie­nić, sto­su­jąc się do za­le­ceń, ja­kie dają ci zna­jomi. Le­piej się ubie­rasz. Wy­bie­lasz zęby. Fun­du­jesz so­bie nową fry­zurę. I nic. Ran­dek jak nie było, tak nie ma.

Wie­dza czer­pana z big data może przyjść ci z po­mocą.

Ma­te­ma­tyk i pu­bli­cy­sta Chri­stian Rud­der prze­ska­no­wał setki ty­sięcy pro­fili na por­talu rand­ko­wym OkCu­pid, żeby po­znać ce­chy naj­bar­dziej po­żą­da­nych rand­ko­wi­czów. Oka­zało się – co nie było za­sko­cze­niem – że naj­więk­szym po­wo­dze­niem cie­szyły się osoby ob­da­rzone kla­syczną urodą w stylu Brada Pitta czy Na­ta­lie Port­man.

Prze­ko­pu­jąc się przez górę da­nych, Rud­der od­krył jed­nak drugą grupę, która ra­dziła so­bie nad­spo­dzie­wa­nie do­brze. Były to osoby o szcze­gól­nie ory­gi­nal­nym wy­glą­dzie: ktoś z nie­bie­skimi wło­sami, ktoś z cia­łem ozdo­bio­nym kol­czy­kami i ta­tu­ażami, ktoś inny w dziw­nych oku­la­rach lub z ogo­loną na łyso głową.

Se­kret suk­cesu eks­cen­trycz­nych rand­ko­wi­czów tkwi w tym, że cho­ciaż wiele osób uzna ich wy­gląd za mało atrak­cyjny lub nie­atrak­cyjny, to jed­no­cze­śnie nie za­brak­nie ta­kich, wśród któ­rych wzbu­dzi on au­ten­tyczne za­in­te­re­so­wa­nie[1*]. A w rand­ko­wa­niu wła­śnie o to cho­dzi.

W rand­ko­wa­niu – o ile nie je­steś istotą nie­ziem­sko atrak­cyjną – naj­sku­tecz­niej­sza stra­te­gia po­lega na tym, aby mieć „dużo po­lu­bień, dużo od­rzu­ceń i mało re­ak­cji obo­jęt­nych”. Dzięki temu, jak wy­li­czył Rud­der, można zwięk­szyć liczbę otrzy­my­wa­nych wia­do­mo­ści na­wet o 70 pro­cent. Bądź skrajną wer­sją sie­bie, a znajdą się tacy, któ­rzy uznają cię za osobę skraj­nie atrak­cyjną.

Przy­kład 2. Za­łóżmy, że uro­dziło ci się dziecko[1]. Te­raz chcesz wy­brać miej­sce za­miesz­ka­nia naj­do­god­niej­sze do tego, by je wy­cho­wać. Znasz już pro­ce­durę. Kon­sul­tu­jesz się z przy­ja­ciółmi, wy­szu­ku­jesz w Go­ogle naj­waż­niej­sze in­for­ma­cje, oglą­dasz do­stępne domy lub miesz­ka­nia. I vo­ilà! Znaj­du­jesz od­po­wied­nie lo­kum dla swo­jej ro­dziny. Do­cho­dzisz do wnio­sku, że nie ma w tym wiel­kiej fi­lo­zo­fii i żadne twarde dane nie mają tu nic do rze­czy.

Otóż my­lisz się: twarde dane po­ma­gają w wy­bo­rze wła­ści­wego miej­sca za­miesz­ka­nia.

W ostat­nich la­tach ba­da­cze wy­ko­rzy­stali in­for­ma­cje po­cho­dzące z elek­tro­nicz­nych de­kla­ra­cji po­dat­ko­wych, aby prze­śle­dzić losy se­tek mi­lio­nów Ame­ry­ka­nek i Ame­ry­ka­nów. Od­kryto, że do­ra­sta­nie w kon­kret­nych mia­stach – a na­wet w kon­kret­nych dziel­ni­cach miast – może w istotny spo­sób wpły­nąć na po­prawę ja­ko­ści ży­cia. A są to czę­sto miej­sco­wo­ści czy dziel­nice, które nie­ko­niecz­nie przy­szłyby nam na myśl. Nie na­leżą one także do naj­droż­szych. Ist­nieją już szcze­gó­łowe mapy – spo­rzą­dzone na pod­sta­wie skru­pu­lat­nej ana­lizy da­nych – które do­star­czają ro­dzi­com in­for­ma­cji o każ­dej, na­wet naj­mniej­szej miej­sco­wo­ści lub dziel­nicy w Sta­nach Zjed­no­czo­nych.

Ale to jesz­cze nie wszystko. Ba­da­cze do­tarli rów­nież do da­nych, które po­zwo­liły wska­zać pewne ce­chy wspólne owych ide­al­nych miejsc, a przy oka­zji wy­wró­cili do góry no­gami znaczną część na­szej po­tocz­nej wie­dzy na te­mat wy­cho­wa­nia dzieci. Dzięki big data mo­żemy na­resz­cie po­wie­dzieć ro­dzi­com, które czyn­niki tak na­prawdę li­czą się w pro­ce­sie wy­cho­waw­czym (pod­po­wiedź: po­zy­tywne wzory oso­bowe wśród do­ro­słych), a które oka­zują się mniej istotne (pod­po­wiedź: naj­bar­dziej pre­sti­żowe szkoły).

Przy­kład 3. Przy­pu­śćmy, że je­steś am­bitną ar­tystką, która wciąż czeka na swoją wielką szansę. Ku­pu­jesz hur­towo książki do­ty­czące two­jej dzie­dziny sztuki. Słu­chasz uważ­nie opi­nii przy­ja­ciół. Bez końca po­pra­wiasz swoje prace. Wszystko na darmo. A ty nie masz po­ję­cia, co ro­bisz nie tak.

Big data zdia­gno­zo­wały praw­do­po­dobną przy­czynę two­ich nie­po­wo­dzeń.

Ba­da­nia nad prze­bie­giem ka­rier se­tek ty­sięcy ma­la­rek i ma­la­rzy prze­pro­wa­dzone nie­dawno przez Sa­mu­ela P. Fra­iber­gera[2*] ujaw­niły pewną pra­wi­dło­wość, która wy­daje się wy­ja­śniać źró­dła ar­ty­stycz­nych suk­ce­sów i po­ra­żek. W czym za­tem tkwi se­kret po­pu­lar­no­ści od­dzie­la­ją­cej wiel­kie na­zwi­ska od rze­szy ano­ni­mo­wych twór­ców?

Ta­jem­nica leży czę­sto w spo­so­bie pre­zen­to­wa­nia prac. Dane do­wo­dzą, że ar­ty­ści, któ­rzy nie zdo­łali się wy­bić, wy­sta­wiali swoje dzieła cią­gle w tych sa­mych kilku miej­scach. Na­to­miast ma­la­rze, któ­rzy zy­skali roz­głos, po­ka­zy­wali swoją twór­czość, gdzie tylko się dało, do­cie­ra­jąc do bar­dziej zróż­ni­co­wa­nej pu­blicz­no­ści.

Od dawna wia­domo, ja­kie zna­cze­nie dla roz­woju ka­riery ma umie­jęt­ność au­to­pre­zen­ta­cji. Ana­li­tycy da­nych od­kryli jed­nak, że klu­czowe jest to, by pre­zen­to­wać swoje do­ko­na­nia w moż­li­wie wielu róż­nych miej­scach.

Ad­re­sa­tami tej książki są nie tylko sin­gielki i sin­gle, świeżo upie­czeni ro­dzice czy am­bitni ar­ty­ści ma­rzący o świa­to­wej sła­wie, choć wszy­scy oni znajdą tu cenny ma­te­riał po­glą­dowy. Ko­rzy­sta­jąc z za­so­bów no­wych, wiel­kich zbio­rów da­nych, chcę prze­ka­zać kon­kretną i prak­tyczną wie­dzę każ­dej czy­tel­niczce i każ­demu czy­tel­ni­kowi, bez względu na to, na ja­kim eta­pie ży­cia aku­rat się znaj­dują. Za­miesz­czam tu za­tem wska­zówki do­ty­czące mię­dzy in­nymi tego, jak po­czuć się szczę­śliw­szym, po­pra­wić swój wy­gląd, nadać więk­szy roz­mach ka­rie­rze. A sam po­mysł na książkę przy­szedł mi do głowy pew­nego po­po­łu­dnia... pod­czas oglą­da­nia me­czu ba­se­bal­lo­wego.

Mo­ney­ball na miarę na­szych po­trzeb

Każdy praw­dziwy fan tego sportu musi przy­znać, że współ­cze­sny ba­se­ball nie jest już tą samą grą co trzy­dzie­ści lat temu. Kiedy jako młody chło­pak ki­bi­co­wa­łem moim uko­cha­nym New York Mets, w dru­ży­nach ba­se­bal­lo­wych po­dej­mo­wano de­cy­zje, kie­ru­jąc się do­świad­cze­niem i in­tu­icją. Usta­le­nie tak­tyki i składu na mecz za­le­żało głów­nie od wy­czu­cia tre­nera. Pod­czas wy­bie­ra­nia za­wod­ni­ków w draf­cie o wszyst­kim de­cy­do­wał gość od­po­wie­dzialny za wy­szu­ki­wa­nie ta­len­tów, który opie­rał się na swo­ich su­biek­tyw­nych wra­że­niach.

Pod ko­niec ze­szłego wieku po­ja­wiły się jed­nak pierw­sze zwia­stuny no­wego spo­sobu my­śle­nia. Pa­mię­tam z dzie­ciń­stwa, że mój oj­ciec co roku przy­no­sił do domu ko­lejną książkę Billa Ja­mesa. Ja­mes, który pra­co­wał na nocną zmianę jako ochro­niarz w fa­bryce kon­serw mię­snych w Kan­sas, był za­go­rza­łym fa­nem ba­se­ballu i miał zu­peł­nie nie­ty­powe po­dej­ście do ana­lizy me­czów. Wy­ko­rzy­sty­wał do niej bo­wiem kom­pu­tery i pro­gramy do prze­twa­rza­nia da­nych. Ana­li­zu­jąc wraz z kil­koma ko­le­gami do­stępne in­for­ma­cje, od­krył, że sztaby szko­le­niowe, me­ne­dże­ro­wie i tre­ne­rzy dru­żyn ba­se­bal­lo­wych, po­le­ga­jąc je­dy­nie na wła­snej in­tu­icji, po­dej­mo­wali wiele fa­tal­nych w skut­kach de­cy­zji.

Jak czę­sto dru­żyna po­winna wy­ko­ny­wać skróty? Znacz­nie rza­dziej, niż są­dzono – stwier­dzał. Jak czę­sto po­winna de­cy­do­wać się na kra­dzież bazy? Pra­wie ni­gdy. Jaką war­tość mają za­wod­nicy, któ­rzy za­li­czają dużo baz za darmo? Więk­szą, niż mo­głoby się wy­da­wać. Ja­kich za­wod­ni­ków po­winno się czę­ściej wy­bie­rać w draf­cie? Mio­ta­czy.

Nie tylko mój oj­ciec in­te­re­so­wał się wy­ni­kami prac Ja­mesa. Billy Be­ane, ba­se­bal­li­sta, który po za­koń­cze­niu ka­riery za­wod­ni­czej wszedł w skład za­rządu jed­nej z dru­żyn, także był jego wiel­kim fa­nem. A kiedy zo­stał dy­rek­to­rem ge­ne­ral­nym Oakland Ath­le­tics, po­sta­no­wił za­sto­so­wać za­sady ana­lizy da­nych em­pi­rycz­nych, okre­śla­nej jako sa­ber­me­tria, do pro­wa­dze­nia dru­żyny[3*].

Efekty prze­szły naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Oakland Ath­le­tics, mimo iż mieli do dys­po­zy­cji je­den z naj­skrom­niej­szych bu­dże­tów w ame­ry­kań­skiej li­dze ba­se­bal­lo­wej, do­tarli do play-of­fów w 2002 i 2003 roku. Ich hi­sto­ria zo­stała opi­sana w be­st­sel­le­ro­wej książce Mo­ney­ball, na pod­sta­wie któ­rej po­wstał gło­śny film z Bra­dem Pit­tem w roli głów­nej. Od tego czasu rola ana­li­ty­ków w ba­se­ballu znacz­nie wzro­sła. Tampa Bay Rays, sły­nący z tego, że za­sady sa­ber­me­trii sto­so­wali z jesz­cze więk­szą kon­se­kwen­cją niż Ath­le­tics[4*], osią­gnęli fi­nał roz­gry­wek MLB w 2020 roku – i to z trze­cim naj­niż­szym bu­dże­tem ze wszyst­kich ze­spo­łów w li­dze.

Re­guły opi­sane w Mo­ney­ball i kry­jąca się za nimi idea – że dane em­pi­ryczne mogą sku­tecz­nie sko­ry­go­wać na­sze błędne prze­ko­na­nia – od­mie­niły także wiele in­nych dzie­dzin ży­cia i wiele in­nych dys­cy­plin sportu. Dru­żyny NBA co­raz czę­ściej ko­rzy­stają z ana­liz tra­jek­to­rii lotu wy­ko­ny­wa­nych rzu­tów[5*]. Na pod­sta­wie oceny trzy­stu mi­lio­nów od­da­nych rzu­tów za­ob­ser­wo­wano ty­powe od­stęp­stwa od tej opty­mal­nej. Oka­zało się na przy­kład, że prze­ciętny ko­szy­karz NBA, wy­ko­nu­jąc nie­celny rzut z wy­skoku, nie­mal dwa razy czę­ściej rzuca zbyt lekko niż zbyt mocno. A kiedy mie­rzy z na­roż­nika bo­iska i pu­dłuje, piłka naj­czę­ściej w ogóle nie tra­fia w ta­blicę, praw­do­po­dob­nie dla­tego, że za­wod­nik boi się ude­rzyć w jej boczną kra­wędź. Gra­cze wy­ko­rzy­stują wszyst­kie te in­for­ma­cje, aby sko­ry­go­wać błędy i czę­ściej zdo­by­wać punkty.

Przed­się­bior­stwa dzia­ła­jące w Do­li­nie Krze­mo­wej za­wdzię­czają znaczną część swo­jej po­tęgi sto­so­wa­niu re­guł zna­nych z Mo­ney­ball. Firma Go­ogle, w któ­rej pra­co­wa­łem kie­dyś jako ana­li­tyk, wie­rzy bez­gra­nicz­nie w po­tęgę da­nych i na ich pod­sta­wie po­dej­muje klu­czowe de­cy­zje. Swego czasu sze­ro­kim echem od­biła się hi­sto­ria pew­nego do­świad­czo­nego go­oglow­skiego pro­jek­tanta, który od­szedł z firmy, po­nie­waż czuł się lek­ce­wa­żony i wi­dział, jak usta­le­nia jego i ko­le­gów re­gu­lar­nie prze­gry­wają z da­nymi em­pi­rycz­nymi. Kro­plą, która prze­lała czarę go­ry­czy, oka­zał się eks­pe­ry­ment po­le­ga­jący na tym, że prze­te­sto­wano czter­dzie­ści je­den od­cieni ko­loru nie­bie­skiego sta­no­wią­cych tło dla re­klam do­łą­cza­nych do poczty Gmail, aby się prze­ko­nać, który z nich bę­dzie miał naj­więk­szą kli­kal­ność[6*]. Pro­jek­tant oczy­wi­ście mógł być sfru­stro­wany, ale dzięki temu eks­pe­ry­men­towi Go­ogle osią­gnął około dwu­stu mi­lio­nów do­la­rów do­dat­ko­wego zy­sku z re­klam w skali roku[7*]. Go­ogle na­wet przez chwilę nie zwąt­pił w po­tęgę da­nych, dzięki czemu po­siada dziś war­tość ryn­kową rzędu 1,8 bi­liona do­la­rów. Jak stwier­dził kie­dyś Eric Schmidt, dy­rek­tor ge­ne­ralny i pre­zes za­rządu tego gi­ganta: „Ufamy Bogu. Wszy­scy inni mu­szą przed­sta­wić twarde dane”[8*].

Ja­mes Si­mons, świa­to­wej klasy ma­te­ma­tyk i za­ło­ży­ciel firmy in­we­sty­cyj­nej Re­na­is­sance Tech­no­logy, wpro­wa­dził ry­go­ry­styczną ana­lizę da­nych na Wall Street. Wraz z ze­spo­łem spe­cja­li­stów od ana­lizy ilo­ścio­wej stwo­rzył bez­pre­ce­den­sową bazę da­nych, po­szu­ku­jąc ko­re­la­cji mię­dzy ce­nami ak­cji a kon­kret­nymi zda­rze­niami za­cho­dzą­cymi w świe­cie. Co dzieje się z kur­sami ak­cji po ogło­sze­niu kwar­tal­nych wy­ni­ków spółki? Albo gdy w skle­pach za­brak­nie chleba? Albo gdy w pra­sie po­ja­wiają się wzmianki na te­mat da­nej spółki?

Od chwili swo­jego po­wsta­nia fun­dusz in­we­sty­cyjny Me­dal­lion – fla­gowy pro­dukt Re­na­is­sance[9*] in­we­stu­jący wy­łącz­nie na pod­sta­wie mo­deli stwo­rzo­nych w wy­niku ana­lizy da­nych – osią­gnął 66 pro­cent śred­nio­rocz­nej stopy zwrotu (przed od­ję­ciem kosz­tów). W tym sa­mym cza­sie in­deks gieł­dowy S&P 500 mógł się po­chwa­lić za­le­d­wie 10-pro­cen­tową śred­nio­roczną stopą zwrotu. Ken­neth French, eko­no­mi­sta i wy­znawca po­pu­lar­nej tezy, że osią­gnię­cie zna­cząco lep­szych wy­ni­ków od S&P 500 jest w za­sa­dzie nie­moż­liwe, za­py­tany o suk­ces Re­na­is­sance stwier­dził tylko: „Wy­gląda na to, że są po pro­stu lepsi od nas wszyst­kich”[10*].

W jaki spo­sób jed­nak po­dej­mu­jemy klu­czowe de­cy­zje w swoim ży­ciu? Skąd wiemy, kogo po­ślu­bić, z kim umó­wić się na randkę, jak spę­dzić wolny czas? Skąd wiemy, czy pod­jąć ofe­ro­waną nam pracę?

Czy dzia­łamy jak Oakland Ath­le­tics z 2002 roku, czy może ra­czej jak dru­żyny ba­se­bal­lowe z wcze­śniej­szego okresu? Czy je­ste­śmy ni­czym Go­ogle, czy może jak ro­dzinny skle­pik na przed­mie­ściu? Jak Re­na­is­sance Tech­no­lo­gies, czy jak tra­dy­cyjny do­radca in­we­sty­cyjny?

Twier­dzę, że zde­cy­do­wana więk­szość z nas w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści wy­pad­ków, po­dej­mu­jąc ważne de­cy­zje ży­ciowe, opiera się głów­nie na swo­jej in­tu­icji. W naj­lep­szym ra­zie ra­dzimy się przy­ja­ciół, człon­ków ro­dziny albo sa­mo­zwań­czych eks­per­tów. Czy­tamy po­rady oparte na źró­dłach wąt­pli­wej war­to­ści. Cza­sami rzu­camy okiem na ja­kieś bar­dzo ogólne sta­ty­styki. A na­stęp­nie ro­bimy to, co wy­daje się nam słuszne.

Co by było – za­sta­na­wia­łem się, oglą­da­jąc mecz ba­se­bal­lowy – gdy­by­śmy przy po­dej­mo­wa­niu naj­waż­niej­szych de­cy­zji sto­so­wali me­todę ana­lizy da­nych? Gdy­by­śmy za­rzą­dzali swoim ży­ciem w taki sam spo­sób, w jaki Billy Be­ane za­rzą­dzał Oakland Ath­le­tics?

Nie mam wąt­pli­wo­ści, że wdro­że­nie ta­kiej stra­te­gii dzia­ła­nia jest dzi­siaj znacz­nie ła­twiej­sze niż jesz­cze kil­ka­na­ście lat temu. W mo­jej po­przed­niej książce, za­ty­tu­ło­wa­nej Wszy­scy kła­mią[2], przy­glą­da­łem się temu, jak nowe dane, które za po­śred­nic­twem In­ter­netu stały się na­gle po­wszech­nie do­stępne, zmie­niają na­sze spoj­rze­nie na funk­cjo­no­wa­nie spo­łe­czeń­stwa i ludz­kiego umy­słu. Re­wo­lu­cja sta­ty­styczna do­tarła naj­pierw do roz­gry­wek ba­se­bal­lo­wych – dzięki da­nym, ja­kie ze­brali za­fik­so­wani na punk­cie ob­li­czeń sta­ty­stycz­nych fani tego sportu. Dzi­siaj – za sprawą da­nych gro­ma­dzo­nych przez smart­fony i kom­pu­tery oso­bi­ste – po­dobna re­wo­lu­cja może się do­ko­nać także w na­szym co­dzien­nym ży­ciu.

Za­dajmy so­bie nie tak znowu ba­nalne py­ta­nie: co spra­wia, że lu­dzie czują się szczę­śliwi?

W XX wieku bra­ko­wało nam da­nych, żeby od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie w ści­sły i rze­czowy spo­sób. Kiedy w ba­se­ballu do­ko­ny­wała się re­wo­lu­cja spod znaku Mo­ney­ball, sa­ber­me­trycy zbie­rali dane z te­le­wi­zyj­nych trans­mi­sji me­czów li­go­wych, które su­mien­nie na­gry­wali. Nie było jed­nak wów­czas ni­czego, co można by uznać za od­po­wied­nik ta­kiej trans­mi­sji w od­nie­sie­niu do po­dej­mo­wa­nych przez lu­dzi de­cy­zji ży­cio­wych i bę­dą­cego ich na­stęp­stwem stanu du­cha. Szczę­ście – w od­róż­nie­niu od ba­se­ballu – nie mo­gło stać się przed­mio­tem ści­słej ana­lizy ilo­ścio­wej.

Ale dzi­siaj już może.

Dwoje zna­ko­mi­tych ba­da­czy, Geo­rge Mac­Ker­ron i Su­sana Mo­urato, wy­ko­rzy­stało iPhone’y, by stwo­rzyć pierw­szy zbiór da­nych do­ty­czą­cych ludz­kiego szczę­ścia; na­zwali go Map­pi­ness (Mapa szczę­ścia)[11*]. Za­an­ga­żo­wali do swo­ich ba­dań dzie­siątki ty­sięcy użyt­kow­ni­ków smart­fo­nów, do któ­rych każ­dego dnia wy­sy­łali krót­kie wia­do­mo­ści tek­stowe, za­da­jąc w nich pro­ste py­ta­nia: „Co ro­bisz?”, „Z kim spę­dzasz czas?”, „Jak bar­dzo szczę­śliwa/szczę­śliwy się czu­jesz?”. Ich zbiór da­nych, da­lece bo­gat­szy od wszyst­kich wcze­śniej­szych tego typu ka­ta­lo­gów, skła­dał się z po­nad trzech mi­lio­nów ele­men­tów.

Wnio­ski, ja­kie udało się wy­cią­gnąć z od­po­wie­dzi, mo­gły bu­dzić zdu­mie­nie. Oka­zało się na przy­kład, że ki­bice sil­niej prze­ży­wają smu­tek spo­wo­do­wany po­raż­kami ich dru­żyny ani­żeli ra­dość z jej wy­gra­nych. Cza­sami ob­raz wy­ła­nia­jący się z ana­lizy da­nych prze­czył temu, co mo­głaby pod­po­wia­dać in­tu­icja. Usta­lono bo­wiem, że spo­ży­wa­nie al­ko­holu daje więk­sze po­czu­cie szczę­ścia oso­bie umi­la­ją­cej so­bie drin­kiem wy­ko­ny­wa­nie nud­nych prac do­mo­wych niż ko­muś, kto po­pija pod­czas spo­tka­nia ze zna­jo­mymi. Nie­które uzy­skane wy­niki da­wały mocno do my­śle­nia. Jak choćby te, które ujaw­niły, że praca na ogół nie daje lu­dziom sa­tys­fak­cji, chyba że wy­ko­nują ją wspól­nie z przy­ja­ciółmi.

Za każ­dym ra­zem jed­nak wy­niki ba­dań oka­zy­wały się uży­teczne. Za­sta­na­wia­li­ście się kie­dyś, jak po­goda wpływa na nasz na­strój? Ja­kie formy ak­tyw­no­ści tylko z po­zoru spra­wiają nam przy­jem­ność? Jaką rolę w dą­że­niu do szczę­ścia od­gry­wają pie­nią­dze? W jak du­żym stop­niu oto­cze­nie od­dzia­łuje na na­sze sa­mo­po­czu­cie? Dzięki Mac­Ker­ro­nowi, Mo­urato i paru in­nym ba­da­czom znamy dziś wia­ry­godne od­po­wie­dzi na wszyst­kie te py­ta­nia. Opo­wiem o tym sze­rzej w roz­dzia­łach ósmym i dzie­wią­tym. A pod ko­niec książki po­dam na­wet prze­pis na szczę­ście, spo­rzą­dzony na pod­sta­wie mi­lio­nów od­po­wie­dzi udzie­lo­nych na py­ta­nia wy­sy­łane użyt­kow­ni­kom smart­fo­nów. Na­zy­wam go „opartą na ana­li­zie da­nych rze­telną od­po­wie­dzią na wy­zwa­nia, ja­kie sta­wia przed nami ży­cie”.

Przez ostat­nie cztery lata – za­in­spi­ro­wany roz­gryw­kami ba­se­bal­lo­wymi – po­świę­ci­łem się cał­ko­wi­cie in­ten­syw­nym stu­diom. Roz­ma­wia­łem z ba­da­czami. Czy­ta­łem opra­co­wa­nia na­ukowe. Go­dzi­nami ślę­cza­łem nad ta­be­lami i ze­sta­wie­niami sta­ty­stycz­nymi do­łą­cza­nymi do ar­ty­ku­łów na­uko­wych, z de­ter­mi­na­cją, ja­kiej – je­stem tego pe­wien – nie ocze­ki­wał od czy­tel­nika ża­den z ich au­to­rów. Prze­pro­wa­dzi­łem także sporo wła­snych ba­dań i do­ko­na­łem in­ter­pre­ta­cji ich wy­ni­ków. Szu­ka­łem od­po­wied­ni­ków Billa Ja­mesa w od­nie­sie­niu do ta­kich sfer jak mał­żeń­stwo, wy­cho­wa­nie dzieci, osią­gnię­cia spor­towe, bo­gac­two, przed­się­bior­czość, po­wo­dze­nie ży­ciowe, moda czy szczę­ście, aby każdy z was mógł stać się Bil­lym Be­ane’em wła­snego ży­cia. Je­stem go­tów po­dzie­lić się te­raz z wami całą zgro­ma­dzoną wie­dzą.

Oto Mo­ney­ball na miarę na­szych po­trzeb!

Nie­ty­powe prze­ta­so­wa­nia w grze zwa­nej ży­ciem

Za­nim za­bra­łem się do wer­to­wa­nia wy­ni­ków ba­dań, po­sta­wi­łem so­bie kilka pod­sta­wo­wych py­tań. Jak mo­głoby wy­glą­dać ży­cie oparte na re­gu­łach Mo­ney­ball? Jak prze­bie­gałby pro­ces po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji ży­cio­wych, gdy­by­śmy – wzo­rem Oakland Ath­le­tics i Tampa Bay Rays – za­miast po­le­gać na in­tu­icji, kie­ro­wali się wie­dzą czer­paną z da­nych em­pi­rycz­nych? Oglą­da­jąc roz­grywki ba­se­bal­lowe w epoce „po Mo­ney­ball”, nie spo­sób oprzeć się wra­że­niu, że nie­które de­cy­zje po­dej­mo­wane przez dru­żyny za­trud­nia­jące sztaby ana­li­ty­ków wy­dają się... no cóż, nieco dziwne. Weźmy cho­ciażby kwe­stię roz­miesz­cze­nia gra­czy w we­wnętrz­nej czę­ści bo­iska.

Otóż w epoce „po Mo­ney­ball” dru­żyny ba­se­bal­lowe co­raz czę­ściej usta­wiają tam za­wod­ni­ków w nie­ty­powy spo­sób. Gru­pują wielu obroń­ców w tym sa­mym sek­to­rze bo­iska, po­zo­sta­wia­jąc inne jego ob­szary prak­tycz­nie bez obrony i za­pra­sza­jąc nie­jako pał­ka­rza dru­żyny prze­ciw­nej, aby wła­śnie tam po­słał piłkę. Z punktu wi­dze­nia prze­cięt­nego ki­bica ba­se­ballu wy­daje się to kom­plet­nym sza­leń­stwem. Ale nie ma w tym ani krzty sza­leń­stwa. Ta­kie usta­wie­nie uza­sad­niają dane, po­zwa­la­jące z wy­so­kim praw­do­po­do­bień­stwem prze­wi­dzieć, w którą część bo­iska po­szy­buje piłka ude­rzona przez kon­kret­nego za­wod­nika[12*]. Na­wet je­śli in­tu­icja pod­po­wiada nam coś zu­peł­nie in­nego.

Gdy­by­śmy za­sto­so­wali tę samą stra­te­gię po­stę­po­wa­nia w co­dzien­nym ży­ciu, oka­za­łoby się za­pewne, że także nie­które de­cy­zje i wy­bory, które z po­zoru mogą wy­da­wać się dzi­waczne – na­zwijmy je „nie­ty­po­wymi prze­ta­so­wa­niami w grze zwa­nej ży­ciem” – są cał­ko­wi­cie uza­sad­nione.

Wspo­mi­na­li­śmy o rand­kach. Ogo­le­nie głowy na łyso lub za­far­bo­wa­nie wło­sów na nie­bie­sko – de­cy­zje, które pod­no­szą na­szą atrak­cyj­ność na por­talu rand­ko­wym – to wła­śnie „nie­ty­powe prze­ta­so­wa­nie w grze zwa­nej ży­ciem”.

A oto na­stępna pra­wi­dło­wość, tym ra­zem od­kryta dzięki ana­li­zie da­nych do­ty­czą­cych sprze­daży. Za­łóżmy, że chcesz coś sprze­dać na plat­for­mie li­ve­stre­amin­go­wej. Bo też co­raz czę­ściej usi­łu­jemy ko­muś coś sprze­dać. Da­niel H. Pink, au­tor książki za­ty­tu­ło­wa­nej Jak być do­brym sprze­dawcą, twier­dzi, że bez względu na to, czy „prze­ko­nu­jemy do cze­goś ko­le­gów, na­kła­niamy do cze­goś in­we­sto­rów czy za­chę­camy do cze­goś dzieci, [...] je­ste­śmy han­dlow­cami, któ­rzy sprze­dają to­war”[13*].

Tak czy ina­czej, je­śli wy­sta­wiasz coś na sprze­daż, sta­rasz się zro­bić to jak naj­le­piej.

Przy­go­to­wu­jesz pre­zen­ta­cję (do­brze!). Ćwi­czysz jej wy­ko­na­nie (do­brze!). Za­sy­piasz z po­czu­ciem speł­nio­nego obo­wiązku (do­brze!). Zja­dasz po­rządne śnia­da­nie (do­brze!). Opa­no­wu­jesz nerwy i za­bie­rasz się do dzieła (do­brze!).

Na­gry­wa­jąc pre­zen­ta­cję, pa­mię­tasz o tym, żeby wy­ra­zić swój en­tu­zjazm i po­zy­tywny sto­su­nek do pro­duktu, który ofe­ru­jesz, od­sła­nia­jąc zęby w sze­ro­kim, ser­decz­nym uśmie­chu (nie­do­brze...).

Nie­dawno opu­bli­ko­wano ba­da­nia do­ty­czące wpływu emo­cji oka­zy­wa­nych przez sprze­daw­ców na wy­niki sprze­daży.

Zbiór da­nych: 99 451 ofert sprze­daży na li­ve­stre­amin­go­wej plat­for­mie sprze­da­żo­wej. (Obec­nie lu­dzie co­raz czę­ściej ku­pują to­wary na plat­for­mach ta­kich jak Ama­zon Live, które po­zwa­lają pre­zen­to­wać pro­dukty po­ten­cjal­nym klien­tom za po­śred­nic­twem fil­mów wi­deo). Ba­da­cze otrzy­mali na­gra­nia pre­zen­ta­cji wraz z da­nymi na te­mat wy­so­ko­ści sprze­daży każ­dego z ofe­ro­wa­nych w ten spo­sób to­wa­rów. (Mieli także in­for­ma­cje o sprze­da­wa­nym pro­duk­cie, jego ce­nie oraz o tym, czy oferta uwzględ­niała dar­mową prze­syłkę).

Me­toda ba­daw­cza: sztuczna in­te­li­gen­cja i głę­bo­kie ucze­nie. Ba­da­cze prze­kształ­cili 62,32 mi­liona kla­tek fil­mo­wych w dane. SI (sztuczna in­te­li­gen­cja) po­tra­fiła od­czy­tać emo­cje oka­zy­wane przez sprze­da­ją­cych pod­czas na­gry­wa­nia pre­zen­ta­cji. Czy sprze­da­jący wy­glą­dał na po­iry­to­wa­nego? Zde­gu­sto­wa­nego? Stre­mo­wa­nego? Za­sko­czo­nego? Smut­nego? Szczę­śli­wego?

Wy­niki: ba­da­nia do­wio­dły, że emo­cje wi­doczne u sprze­da­ją­cych miały de­cy­du­jący wpływ na wy­so­kość sprze­daży. Je­śli osoba re­kla­mu­jąca to­war oka­zy­wała ne­ga­tywne emo­cje, ta­kie jak gniew albo iry­ta­cja, jej wy­niki spa­dały. To oczy­wi­ste. Gniew nie sprze­daje się do­brze. Mniej oczy­wi­ste było już jed­nak to, że kiedy sprze­da­jący wy­ra­zi­ście prze­ja­wiał po­zy­tywne emo­cje, ta­kie jak ra­dość lub za­chwyt, liczba na­byw­ców także ma­lała. Ra­dość nie sprze­daje się do­brze. Tam, gdzie od­no­to­wano za­do­wa­la­jące re­zul­taty, emo­cjo­nalna po­wścią­gli­wość sprze­dawcy – po­ke­rowa twarz za­miast uśmie­chu – miała dwu­krot­nie więk­szy wpływ na wzrost sprze­daży niż dar­mowa wy­syłka to­waru[14*].

Cza­sami, żeby sprze­dać ja­kiś pro­dukt, po­win­ni­ście za­chwa­lać go z mniej­szym en­tu­zja­zmem. Wy­daje się, że tak być nie po­winno, ale dane po­ka­zują, że tak wła­śnie jest.

Od Wszy­scy kła­mią do Nie ufaj swo­jej in­tu­icji

Krótka pauza. Czy­tel­ni­kom mo­jej po­przed­niej książki, Wszy­scy kła­mią, na­leży się bo­wiem kilka słów wy­ja­śnie­nia. Część z was się­gnęła pew­nie po tę pu­bli­ka­cję, po­nie­waż spodo­bała wam się tamta. A je­śli tak nie było, to może uda mi się prze­ko­nać do jej kupna tych, któ­rzy jej nie znają. W każ­dym ra­zie spró­buję.

W książce Wszy­scy kła­mią po­ka­zy­wa­łem, w jaki spo­sób na pod­sta­wie ana­lizy wpi­sów w wy­szu­ki­warce Go­ogle mo­żemy się do­wie­dzieć, co lu­dzie na­prawdę my­ślą i co na­prawdę ro­bią. Na­zwa­łem te wpisy „cy­fro­wym se­rum prawdy” z po­wodu szcze­ro­ści, jaką użyt­kow­nicy In­ter­netu wy­ka­zują pod­czas ko­rzy­sta­nia z wy­szu­ki­warki. Na­zwa­łem je także naj­waż­niej­szym do­stęp­nym nam zbio­rem da­nych na te­mat ludz­kiej psy­chiki. Do­wio­dłem mię­dzy in­nymi, że:

» Na pod­sta­wie wy­szu­ki­wań do­ko­ny­wa­nych przez osoby o po­glą­dach ra­si­stow­skich można było prze­wi­dzieć, w któ­rych okrę­gach Ba­rack Obama w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich w la­tach 2008 i 2012 uzy­ska mniej gło­sów, niż wy­ni­kało to z son­daży.

» Lu­dzie czę­sto wpi­sują w wy­szu­ki­warce całe zda­nia, na przy­kład: „Nie­na­wi­dzę mo­jego szefa”, „Je­stem pi­jany” albo „Uwiel­biam cycki mo­jej dziew­czyny”.

» W In­diach naj­czę­ściej wy­szu­ki­waną frazą za­czy­na­jącą się od słów „Mój mąż chce...” jest fraza: „Mój mąż chce, że­bym kar­miła go pier­sią”. W tym kraju nie­mal rów­nie czę­sto szuka się w In­ter­ne­cie rad do­ty­czą­cych kar­mie­nia pier­sią męża jak kar­mie­nia pier­sią dziecka.

» Wpi­sów do­ty­czą­cych do­mo­wych spo­so­bów prze­pro­wa­dze­nia abor­cji do­ko­nują pra­wie w 100 pro­cen­tach osoby miesz­ka­jące w tych sta­nach USA, w któ­rych do­stęp do le­gal­nej abor­cji jest utrud­niony.

» Męż­czyźni czę­ściej po­szu­kują w In­ter­ne­cie in­for­ma­cji na te­mat tego, jak po­więk­szyć swo­jego pe­nisa, niż jak na­stroić gi­tarę, zmie­nić oponę w sa­mo­cho­dzie albo usma­żyć omlet. Jedno z naj­częst­szych wpi­sy­wa­nych w wy­szu­ki­warce Go­ogle py­tań do­ty­czą­cych pe­nisa brzmi: „Jak duży jest mój pe­nis?”.

Pod ko­niec książki za­po­wia­da­łem, że swoją na­stępną pu­bli­ka­cję za­ty­tu­łuję Wszy­scy (na­dal) kła­mią i że bę­dzie ona kon­ty­nu­acją opo­wie­ści o tym, czego uczą nas wpisy, które lu­dzie po­zo­sta­wiają po so­bie w wy­szu­ki­warce Go­ogle. Prze­pra­szam, ale wy­cho­dzi na to, że was okła­ma­łem. Choć w za­sa­dzie nie po­win­ni­ście być za­sko­czeni. Na­pi­sa­łem prze­cież, że „wszy­scy kła­mią”.

Ta książka na pierw­szy rzut oka różni się bar­dzo od po­przed­niej. Je­śli li­czy­li­ście na dal­sze ana­lizy in­ter­ne­to­wych wy­szu­ki­wań na te­mat mę­skich ge­ni­ta­liów, bę­dzie­cie mocno roz­cza­ro­wani. No do­brze. Po­dzielę się z wami jesz­cze jedną cie­ka­wostką. Czy wie­dzie­li­ście, że męż­czyźni wpi­sują cza­sami do wy­szu­ki­warki do­kładne in­for­ma­cje na te­mat wiel­ko­ści swo­jego pe­nisa?[15*] Pi­szą na przy­kład: „Mój pe­nis ma 5 cali”. Je­śli prze­śle­dzi się wszyst­kie tego ro­dzaju wpisy, okaże się, że od­zwier­cie­dlają one nor­malny sta­ty­styczny roz­kład wiel­ko­ści mę­skich pe­ni­sów, stwo­rzony na pod­sta­wie in­for­ma­cji umiesz­czo­nych w wy­szu­ki­war­kach, gdzie 5 cali sta­nowi sta­ty­styczną śred­nią.

Zo­stawmy jed­nak moje stu­dia nad zwa­rio­wa­nym świa­tem da­nych po­zy­ski­wa­nych z wy­szu­ki­warki Go­ogle, o któ­rym mo­że­cie do­wie­dzieć się wię­cej z Wszy­scy kła­mią.

Więk­szo­ści ba­dań przy­wo­ły­wa­nych w tej książce nie prze­pro­wa­dzi­łem sam. Ta pu­bli­ka­cja ma też bar­dziej prak­tyczny cha­rak­ter. Sku­pia się ra­czej na kon­kret­nych spo­so­bach po­prawy co­dzien­nego ży­cia, niż na eks­plo­ro­wa­niu róż­nych sfer współ­cze­snego świata. Znacz­nie mniej uwagi po­świę­cam w niej także spra­wom seksu. Je­śli po­ru­szam tę pro­ble­ma­tykę, to nie po to, żeby od­sła­niać ukryte pra­gnie­nia lub lęki mo­ich bliź­nich zwią­zane z sek­sem, jak to się czę­sto zda­rzało w po­przed­niej pracy. Te­ma­tyka sek­su­alna po­jawi się tym ra­zem wy­łącz­nie w związku z py­ta­niem, czy seks daje lu­dziom szczę­ście (pod­po­wia­dam: tak, daje).

Wy­niki uzy­skane z wy­szu­ki­warki Go­ogle po wpi­sa­niu frazy: „Mój pe­nis ma ________”

Pod wie­loma wzglę­dami ni­niej­sza książka sta­nowi wszakże, jak są­dzę, na­tu­ralną kon­ty­nu­ację po­przed­niej.

Po pierw­sze, na­pi­sa­łem ją mię­dzy in­nymi dla­tego, że prze­ko­na­łem się, iż to, czego na­prawdę chcemy, wcale nie po­krywa się z na­szymi de­kla­ra­cjami. Po opu­bli­ko­wa­niu Wszy­scy kła­mią jak każdy po­rządny ba­dacz rynku za­py­ta­łem swo­ich czy­tel­ni­ków, co zro­biło na nich naj­więk­sze wra­że­nie. Więk­szość od­po­wie­działa, że szcze­gól­nie po­ru­szyły ich te ustępy, w któ­rych była mowa o naj­waż­niej­szych pro­ble­mach, ja­kie stoją przed ludz­ko­ścią, i o spo­so­bach, w ja­kie mo­żemy je roz­wią­zać. Na przy­kład frag­menty po­świę­cone prze­mocy wo­bec dzieci albo nie­rów­no­ściom spo­łecz­nym.

Jako au­tor książki Wszy­scy kła­mią pod­cho­dzi­łem jed­nak scep­tycz­nie do de­kla­ra­cji czy­tel­ni­ków i chcia­łem po­znać ja­kieś inne dane. Po­trze­bo­wa­łem cy­fro­wego se­rum prawdy. Spraw­dzi­łem za­tem, które frag­menty w jej elek­tro­nicz­nym wy­da­niu do­stęp­nym w Ama­zon Kin­dle były pod­kre­ślane naj­czę­ściej. Oka­zało się, że lu­dzie czę­ściej za­zna­czali frag­menty do­ty­czące tego, w jaki spo­sób mogą po­pra­wić swoje ży­cie, ani­żeli tego, w jaki spo­sób mogą po­pra­wić świat. Do­sze­dłem za­tem do wnio­sku, że lu­dzie chcą prak­tycz­nych po­rad­ni­ków ży­cio­wych, na­wet je­śli nie­chęt­nie się do tego przy­znają.

Do­kład­niej­sze ana­lizy da­nych z Ama­zon Kin­dle pro­wa­dziły do po­dob­nych kon­klu­zji. Ana­li­zu­jąc ob­szerne frag­menty róż­nych ksią­żek, na­ukowcy stwier­dzili, że w naj­czę­ściej pod­kre­śla­nych przez czy­tel­ni­ków zda­niach praw­do­po­do­bień­stwo po­ja­wie­nia się cza­sow­nika lub za­imka oso­bo­wego ozna­cza­ją­cego bez­po­średni zwrot do czy­tel­nika było dwu­na­sto­krot­nie więk­sze niż we wszyst­kich po­zo­sta­łych zda­niach. In­nymi słowy, lu­dzie na­prawdę lu­bią, kiedy au­tor zwraca się wprost do nich[16*].

Dla­tego wła­śnie pierw­szy aka­pit tej książki brzmi:

„Mo­żesz po­dej­mo­wać lep­sze de­cy­zje. A big data mogą ci w tym po­móc”.

Ten aka­pit pod­po­wie­działy mi twarde dane – nie in­tu­icja. To zda­nie było skie­ro­wane bez­po­śred­nio do cie­bie i roz­po­czy­nało książkę, którą na­pi­sa­łem, aby po­móc ci wy­ci­snąć z ży­cia (two­jego ży­cia) to, czego na­prawdę pra­gniesz. Po­do­bało się?

Po­pu­lar­ność wszel­kiej ma­ści po­rad­ni­ków po­twier­dzają także li­sty be­st­sel­le­rów wszech cza­sów[17*]. Prze­stu­dio­wa­łem je uważ­nie. Naj­licz­niej­szą grupę be­st­sel­le­rów w ka­te­go­rii ksią­żek nie­be­le­try­stycz­nych (non-fic­tion) sta­no­wiły po­rad­niki (42 pro­cent). Na­stępne w ko­lej­no­ści były pa­mięt­niki sław­nych lu­dzi (28 pro­cent). Na trze­cim miej­scu upla­so­wały się pu­bli­ka­cje na te­mat seksu (8 pro­cent).

Chcę przez to po­wie­dzieć, że – zgod­nie z tym, co wy­nika z da­nych – po­wi­nie­nem naj­pierw na­pi­sać ten oto po­rad­nik (co wła­śnie zro­bi­łem). Na­stęp­nie dzieło pod ty­tu­łem Seks. Co nam mó­wią dane? A je­śli ta pu­bli­ka­cja przy­nie­sie mi do­sta­teczną sławę (na co li­czę), ko­lejna po­winna no­sić ty­tuł Seth. Wspo­mnie­nia au­tora, który stał się sławny dzięki ana­li­zie da­nych na te­mat sprze­daży ksią­żek.

Wszy­scy kła­mią łą­czy z Nie ufaj swo­jej in­tu­icji także to, że obie mó­wią o tym, jak za po­mocą da­nych od­sła­niać se­kretne strony współ­cze­snego ży­cia. Pod­sta­wowe fakty do­ty­czące na­szego świata za­zwy­czaj po­zo­stają przed nami ukryte, dla­tego dane są tak bar­dzo po­mocne w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji. Big data po­zwa­lają od­kryć, kto do­staje w ży­ciu to, czego pra­gnie.

Weźmy na przy­kład se­kret bo­gac­twa. Kto i jak staje się bo­gaty? Jest oczy­wi­ste, że taka wie­dza przyda się każ­demu, kto chciałby zwięk­szyć swoje do­chody. Pro­blem po­lega na tym, że wielu za­moż­nych lu­dzi nie afi­szuje się ze swoim sta­nem po­sia­da­nia.

Do­stęp do da­nych z elek­tro­nicz­nych ze­znań po­dat­ko­wych po­zwo­lił jed­nak na­ukow­com spo­rzą­dzić naj­peł­niej­sze jak do­tąd opra­co­wa­nie do­ty­czące ma­jęt­nych osób[18*]. Ba­da­cze stwier­dzili, że ty­powy bo­gaty Ame­ry­ka­nin – wbrew temu, czego mo­gli­by­śmy się spo­dzie­wać – nie jest wcale po­ten­ta­tem branży IT, waż­nia­kiem z korpo ani ni­kim po­dob­nym. Ty­powy bo­gaty Ame­ry­ka­nin to, cy­tu­jąc au­to­rów opra­co­wa­nia, „lo­kalny przed­się­biorca”, na przy­kład „wła­ści­ciel sa­lonu sa­mo­cho­do­wego albo hur­towni na­po­jów”. Kto by po­my­ślał!? W roz­dziale czwar­tym do­wiemy się, dla­czego tak jest, i za­sta­no­wimy, jak wy­ko­rzy­stać tę wie­dzę, pla­nu­jąc wła­sną ka­rierę.

Me­dia także nas okła­mują, a w każ­dym ra­zie kreują fał­szywy ob­raz świata, se­lek­tyw­nie do­bie­ra­jąc prze­ka­zy­wane fakty. Je­śli za po­mocą da­nych zde­ma­sku­jemy te kłam­stwa, być może do­trzemy do in­for­ma­cji, które uła­twią nam pod­ję­cie wła­ści­wych de­cy­zji.

Oto przy­kład: wiek i suk­ces biz­ne­sowy. Dane wy­raź­nie po­twier­dzają, że z me­diów wy­no­simy spa­czone wy­obra­że­nie na te­mat wieku ty­po­wego biz­nes­mena. Z naj­now­szych ba­dań wy­nika, że śred­nia wieku przed­się­bior­ców, o któ­rych pi­sze się w spe­cja­li­stycz­nych cza­so­pi­smach po­świę­co­nych biz­ne­sowi, wy­nosi dwa­dzie­ścia sie­dem lat[19*]. Me­dia uwiel­biają eks­cy­tu­jące hi­sto­rie o cu­dow­nych dzie­ciach, które stwo­rzyły wiel­kie firmy.

A ile lat ma tak na­prawdę ty­powy do­brze pro­spe­ru­jący przed­się­biorca? Naj­now­sze ba­da­nia uwzględ­nia­jące różne dzie­dziny biz­nesu po­ka­zały, że śred­nia wieku w tej gru­pie za­wo­do­wej wy­nosi czter­dzie­ści dwa lata. A do sześć­dzie­siątki sta­ty­styczne szanse na roz­krę­ce­nie uda­nego biz­nesu nie tylko nie ma­leją, ale wręcz ro­sną. Co wię­cej, osoby w bar­dziej za­awan­so­wa­nym wieku mają więk­sze szanse na od­nie­sie­nie suk­cesu także w branży IT, w któ­rej w po­wszech­nym mnie­ma­niu spraw­dzają się naj­le­piej lu­dzie mło­dzi, naj­spraw­niej po­słu­gu­jący się no­wymi na­rzę­dziami tech­no­lo­gicz­nymi[20*].

In­for­ma­cja na te­mat prze­wagi, jaką za­pew­nia wiek prak­tycz­nie we wszyst­kich sfe­rach przed­się­bior­czo­ści, bę­dzie przy­pusz­czal­nie ważna dla ko­goś, kto prze­kro­czył czter­dziestkę i są­dzi, że szanse na uru­cho­mie­nie do­brze pro­spe­ru­ją­cego biz­nesu są już dla niego bez­pow­rot­nie stra­cone. W roz­dziale pią­tym roz­wie­jemy kilka mi­tów na te­mat ka­rier przed­się­bior­ców i na pod­sta­wie twar­dych da­nych opra­cu­jemy wia­ry­godny prze­pis, który po­zwoli zwięk­szyć szanse na roz­krę­ce­nie wła­snej firmy.

Kiedy dys­po­nu­jesz da­nymi, które po­ka­zują, jak na­prawdę działa świat, i kiedy po­tra­fisz obro­nić się przed kłam­stwami, ja­kie ser­wują ci me­dia i zwy­kli lu­dzie, to zna­czy, że je­steś na do­brej dro­dze, aby po­dej­mo­wać lep­sze de­cy­zje ży­ciowe.

Od Boga przez uczu­cia do da­nych

W ostat­nim roz­dziale Homo deus Yuval Noah Ha­rari pi­sze, że prze­cho­dzimy wła­śnie „po­tężną re­li­gijną re­wo­lu­cję – po­dob­nej nie wi­dziano od XVIII wieku”[21*]. Nową re­li­gią, twier­dzi Ha­rari, jest da­ta­izm, czyli wiara w dane.

Jak do tego do­szło?

Przez więk­szą część na­szej hi­sto­rii naj­le­piej wy­kształ­cone war­stwy spo­łeczne przy­pi­sy­wały naj­wyż­szą wła­dzę Bogu. „Kiedy lu­dzie nie wie­dzieli, kogo po­ślu­bić, jaki za­wód wy­brać albo czy przy­stą­pić do wojny, czy­tali Bi­blię i szli za znaj­do­wa­nymi tam ra­dami”[22*].

Re­wo­lu­cja hu­ma­ni­styczna, którą Ha­rari da­tuje na XVIII wiek, za­kwe­stio­no­wała ten teo­cen­tryczny świa­to­po­gląd. Tacy fi­lo­zo­fo­wie jak Wol­ter, John Locke czy mój ulu­biony my­śli­ciel Da­vid Hume twier­dzili, że Bóg sta­nowi wy­twór ludz­kiej fan­ta­zji, a bi­blijny ob­raz świata jest fał­szywy. Po­nie­waż nie ma żad­nej ze­wnętrz­nej wła­dzy, któ­rej wska­za­niami mo­gli­by­śmy się kie­ro­wać, każdy musi wziąć swój los we wła­sne ręce. W epoce hu­ma­ni­zmu – jak pi­sze izra­el­ski hi­sto­ryk – lu­dzie, po­dej­mu­jąc naj­waż­niej­sze ży­ciowe de­cy­zje, „wsłu­chi­wali się w sie­bie” i prak­ty­ko­wali roz­ma­ite „po­mocne w tym tech­niki”: „pa­trze­nie za za­chód słońca”, „pro­wa­dze­nie pa­mięt­nika” czy „roz­ma­wia­nie od serca z do­brym przy­ja­cie­lem”.

Da­ta­istyczna re­wo­lu­cja, która do­piero co się roz­po­częła i która, jak prze­wi­duje Ha­rari, „zaj­mie praw­do­po­dob­nie parę dzie­się­cio­leci”[23*], za­kwe­stio­no­wała z ko­lei świa­to­po­gląd sta­wia­jący w cen­trum ludz­kie uczu­cia. Qu­asi-re­li­gijny sta­tus na­szych uczuć zo­stał pod­wa­żony przez psy­cho­lo­gów i bio­lo­gów. Od­kryli oni, że „or­ga­ni­zmy to tylko al­go­rytmy”, a uczu­cia to je­dy­nie „pro­cesy bio­che­micz­nego prze­twa­rza­nia da­nych”[24*].

Wy­bitni be­ha­wio­ry­ści, tacy jak Amos Tver­sky czy Da­niel Kah­ne­man, od­kryli po­nadto, że uczu­cia czę­sto pro­wa­dzą nas na ma­nowce. Nasz umysł bo­wiem kie­ruje się prze­są­dami i uprze­dze­niami[25*].

Wy­daje ci się, że mo­żesz po­le­gać na swo­jej in­tu­icji? Nic po­dob­nego – od­po­wia­dają Tver­sky i Kah­ne­man. Mamy skłon­ność do tego, by zbyt opty­mi­stycz­nie oce­niać wła­sne po­ło­że­nie; prze­ce­niamy war­tość po­pu­lar­nych wy­ja­śnień, które ła­two za­pa­dają w pa­mięć; opie­ramy się na in­for­ma­cjach, które po­twier­dzają to, w co chcemy wie­rzyć; błęd­nie za­kła­damy, że po­tra­fimy ra­cjo­nal­nie wy­ja­śnić zda­rze­nia, któ­rych w isto­cie nie można było prze­wi­dzieć. I tak da­lej, i tak da­lej.

„Wsłu­chi­wa­nie się w sie­bie” mo­gło brzmieć wy­zwa­la­jąco i ro­man­tycz­nie w uszach hu­ma­ni­stów. Ale to samo ha­sło brzmi nie­po­ko­jąco, je­śli prze­czyta się świeży nu­mer „Psy­cho­lo­gi­cal Re­view” albo świetny ar­ty­kuł w Wi­ki­pe­dii za­ty­tu­ło­wany List of co­gni­tive bia­ses[26*].

Big data są re­alną al­ter­na­tywą dla „wsłu­chi­wa­nia się w sie­bie”. O ile na­sza in­tu­icja i rady na­szych bliź­nich mo­gły wy­da­wać się kie­dyś je­dy­nym wia­ry­god­nym źró­dłem wie­dzy w świe­cie po­zba­wio­nym Boga, o tyle dzi­siaj ana­li­tycy po­tra­fią two­rzyć i wy­ko­rzy­sty­wać po­tężne bazy da­nych zdolne wy­zwo­lić nas spod wła­dzy błęd­nych prze­ko­nań, któ­rym ule­gamy w swoim ro­zu­mo­wa­niu.

Jesz­cze raz Ha­rari: „w XXI wieku uczu­cia nie są już naj­lep­szymi al­go­ryt­mami w świe­cie. Opra­co­wu­jemy lep­sze al­go­rytmy, które wy­ko­rzy­stują nie­spo­ty­kaną do­tąd moc ob­li­cze­niową oraz gi­gan­tyczne bazy da­nych”[27*]. W epoce da­ta­izmu, „[k]iedy roz­wa­żasz, kogo po­ślu­bić, jaką drogę ka­riery wy­brać i czy wsz­cząć wojnę”, od­po­wie­dzi udzie­lają al­go­rytmy, „które wie­dzą o nas wię­cej niż my sami wiemy o so­bie”[28*].

Nie je­stem aż tak próżny, by są­dzić, że Nie ufaj swo­jej in­tu­icji sta­nie się bi­blią da­ta­izmu. Nie pró­bo­wa­łem także uło­żyć dzie­się­ciorga przy­ka­zań da­ta­izmu, choć był­bym wnie­bo­wzięty, gdy­by­ście uznali au­to­rów oma­wia­nych przeze mnie prac za pro­ro­ków no­wej re­li­gii. (Na­prawdę na to za­słu­gują).

Mam jed­nak szczerą na­dzieję, że moja książka po­może zro­zu­mieć, na czym po­lega nowy, da­ta­istyczny świa­to­po­gląd, a przy oka­zji pod­su­nie kilka al­go­ryt­mów, które po­mogą wam albo ko­muś z wa­szych przy­ja­ciół w pod­ję­ciu waż­nych ży­cio­wych de­cy­zji. Nie ufaj swo­jej in­tu­icji składa się z dzie­wię­ciu roz­dzia­łów. W każ­dym z nich oma­wiam po­ten­cjalny wpływ da­nych na istotne sfery na­szego ży­cia. Za­cznę od być może naj­waż­niej­szej de­cy­zji ży­cio­wej. Ha­rari umiesz­cza ją na czele li­sty tych, które jego zda­niem po­win­ni­śmy po­dej­mo­wać w nowy spo­sób, kie­ru­jąc się lo­giką da­ta­izmu.

A za­tem, wy­znawcy da­ta­izmu i po­ten­cjalni kon­wer­tyci: czy al­go­rytm może wam po­móc w wy­bo­rze mał­żonka?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki