Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
55 osób interesuje się tą książką
Kiedy rutynowy wypad poza miasto kończy się najgorszym koszmarem…
Przejrzyste jezioro, ciepło zachodzącego słońca i dwoje zauroczonych w sobie ludzi. Witold rozpoczyna weekend w towarzystwie uwodzicielskiej, młodszej od niego Niny, która przypomina mu, jak wyglądała nastoletnia miłość. Szybko okazuje się, że sielanka nie może trwać wiecznie.
Ciasna, duszna przyczepa i środek deszczowej nocy. Ściany zbryzgane krwią, przesiąknięte nią prześcieradło, pościel i materac. To w takich warunkach Witold odnajduje leżącą przy swoim ramieniu martwą kobietę. Przerażony podejmuje pochopną decyzję o pozbyciu się zwłok. Nie ma jednak pojęcia, że na niemal pustym polu kempingowym czyha ktoś, komu bardzo zależało na ciele Niny. Całkiem zdezorientowany i pogubiony Witold wraca do mieszkania. Na miejscu czeka na niego żona wraz z córeczką.
Pogrążony w amoku Witold robi wszystko, żeby zniknąć z miasta. Zabiera ze sobą żonę i córkę. Nie domyśla się nawet, że w tym samym czasie jest obserwowany przez psychopatę, dla którego Nina stanowiła cały sens egzystencjalny. Jak wysoką cenę za czyny Witolda zapłaci jego rodzina?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Witold wyłączył silnik i pozwolił, by łódka sunęła powoli po przejrzystej tafli jeziora. Następnieruszył na tyły, gdzie stała lodówka turystyczna, i chwycił za bezprocentowego Lecha. Nina siedziała odwrócona plecami, wpatrując się w powoli zachodzące słońce.
– Jak pięknie – mruknęła, kiedy siadł przy niej. Miała rację. Na szczególną uwagę zasługiwały złote promienie tańczące w rytm spokojnej wody. – Hej, a pomyślisz czasem o mnie? – zagadnęła, widząc, że trzymał w dłoni jedno piwo zamiast dwóch.
– Małolaty nie mogą.
Otworzyła szeroko usta i szturchnęła Witolda w bark. Roześmiał się w głos, całkiem ignorując maniery. Wyciągnął drugiego browara. Nina wypiła połowę jednym duszkiem niczym doświadczony pijaczyna.
– Spragniona byłaś – ocenił, spoglądając na młodszą o dziesięć lat od niego smukłą twarz. – Faktycznie tu ładnie. Aż człowiek chciałby się rozebrać i leżeć na golasa do samej nocy.
– Nie widzę nikogo, kto miałby ci tego zabronić.
Posłał jej szczery uśmiech i przez moment ich spojrzenia się skrzyżowały. Witold nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział piękniejsze oczy niż te, które miała Nina. Szmaragdowe, duże i błyszczące. Oczy potrafiące uwieść. Kiedy w nich tonął, doświadczał czegoś dziwnego. Wszyscy wokół nazywali to jakimiś motylkami, ale dla niego było to czymś więcej niż tylko owadami zalegającymi w trzewiach. To coś, przez co włosy stawały dęba, było wyjątkowo ciężkie do zdefiniowania.
Miał bzika na punkcie tej kobiety i wszelkimi siłami dążył, aby tego nie dostrzegła. Czasem jednak odnosił wrażenie, że była w stanie przejrzeć go na wylot.
Spojrzał w niebo. Od południowej strony bez pośpiechu nadchodziły ciemne chmury. Synoptycy od kilku dobrych dni ostrzegali przed opadami, podczas których mogły również wystąpić gwałtowne burze. Witold miał to jednak gdzieś, bo w końcu nauczył się żyć tu i teraz. I bezsprzecznie było to zasługą Niny, której drugim imieniem była spontaniczność.
Patrzył, jak zanurza stopy w wodzie i wyciąga je natychmiast.
– Ach! Jaka zimna!
– Musi się nagrzać. Najprzyjemniejsza jest dopiero pod koniec sierpnia.
– No nic. I tak nie lubię się kąpać.
– Nie gadaj. – Wziął sowity łyk piwa. Nina dokończyła swoje, więc zaproponował jej następne.
Pokręciła głową.
– Odpuszczę. Przecież jestem za młoda, nie?
Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach w komicznym geście dziecka, któremu odmówiono w sklepie zabawki. Witold objął ją ramieniem, a nos wtulił we włosy, wyczuwając przyjemną woń odżywki o zapachu pomarańczy.
– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – powiedziała po chwili, już całkiem poważnie, nie odgrywając żadnych scenek. – Czuję, że to mój dom. Praktycznie nie ma tu zasięgu, więc jesteśmy odcięci od Internetu. I zobacz, jak niewiele człowiekowi do szczęścia potrzeba.
– Zgadzam się! – odparł triumfalnie, a następnie wzniósł puszkę z piwem wysoko, jakby chciał pokazać ją całemu światu. – Zgadzam się, cholera!
– Jesteś głupi!
– Powiedz mi coś nowego. A tak całkiem poważnie, uważam, że nie ma nic lepszego niż zajebista laska u boku, łódka i puste, niewzruszone jezioro.
Dostrzegł, że jej policzki zaczerwieniły się lekko.
– Chciałabym, aby ten wieczór nigdy się nie skończył, Witold.
Wyswobodziła się z uścisku i pocałowała go w usta. Nie był to jednak zwykły pocałunek, ale jeden z tych dłuższych, w których znaczną rolę odgrywa język. Usiadła na nim, w kroczu poczuł przyjemne mrowienie. Swobodnie osunął dłonie na jędrne pośladki. Odkąd tylko się poznali, ogień nigdy nie gasł i Witold miał nadzieję, że tak pozostanie już na zawsze.
– To tylko przedsmak – wyszeptała po chwili. Witold poczuł, jak temperatura wokół nagle wzrasta. Nina odsunęła się nieznacznie, pod palcami można było wyczuć gęsią skórkę.
– Nie mogę się doczekać – wyznał.
Puściła do niego oczko i wstała. Niespodziewanie odwróciła się i wskoczyła wprost do wody, wzburzając taflę. Kiedy się wynurzyła, zawołał:
– Czy ty chwilę temu nie twierdziłaś, że nie lubisz się kąpać?!
Nina przeczesała dłonią włosy i otarła twarz.
– Mówiłam. Ale zmieniłam zdanie. Dołączysz?
Ściągnął koszulkę, ukazując całemu światu pokrytą gęstym owłosieniem klatę, i ruszył bez zastanowienia. Gdy tylko zetknął się z wodą, poczuł obezwładniające zimno. Syknął, ale prawdę powiedziawszy, dawno nie był tak bardzo orzeźwiony. Przetarł oczy i po chwili obraz się wyostrzył. Nina swobodnie dryfowała na plecach. Rozświetlone dogasającym zachodem słońca ciało wyglądało bosko. Prawdziwa bogini piękna, pomyślał wówczas, gapiąc się na ponadprzeciętny rozmiar biustu.
Podpłynął bliżej kobiety, kątem oka pilnując, czy łódka nie odpływa zbyt daleko.
– Pomyśl tylko, jak fantastycznie będzie tu przyjechać na starość – zagaiła. – Zabierzemy wnuki i pokażemy, w którym miejscu ich dziadkowie przeżywali najlepsze lata młodości.
– Mów za siebie. Pamiętaj, że niedawno przekroczyłem trzydziestkę.
– I jak się czujesz?
– Niefajnie. W tym wieku całkiem serio zaczynasz rozwiązywać krzyżówki i jeść jabłko w kawałkach, wcześniej obierając je miniaturowym nożykiem. Ale nie martw się, kochanie, wszystko przed tobą.
– To mi pocieszenie…
Uśmiechnął się i spojrzał w niebo. Wyglądało na to, że deszczowe chmury naciągały szybciej, niż można było się tego spodziewać. Niebawem całun szarości przykryje niebo i zza kurtyny wyłoni się noc, ciemna i depresyjna, niemal jak każda.
Zerwał się wiatr.
– Wracajmy. Niedługo emitują M jak miłość.
– Naprawdę jesteś już stary – podsumowała Nina i przewróciła oczami. – Poza tym w przyczepie nie mamy nawet telewizora!
Witold dopłynął do drabinki i wdrapał się na łódkę. Chwilę później pomógł wejść Ninie. Chwycił za ręcznik i okrył nim drżące ciało kobiety. Następnie wygrzebał drugą sztukę i uruchomił silnik. Obrał kurs na niewielką plażę, przy której stała przyczepa kempingowa. Idealnie na czas, pomyślał, czując spadające na głowę pierwsze krople deszczu.
– Rany, chwilę temu było jeszcze słonecznie!
– Takie uroki. Burze są tu stosunkowo częste. Związane jest to z zazwyczaj większą zawartością pary wodnej w powietrzu nad obszarem zbiornika wodnego.
– Coś taki mądry?
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko. Zdążyli dopłynąć, kiedy rozpadało się na dobre. Nina zabrała swoje rzeczy, wyskoczyła z łódki i czym prędzej popędziła w kierunku przyczepy. Witold musiał jeszcze przywiązać szalupę do pomostu. Kiedy uporał się z wiązadłem, wyskoczył na mokry już od deszczu piasek i pognał przez pole kempingowe. Minął starsze małżeństwo, które siedziało przy kamperze, schowane pod rozkładanym dachem. Między nimi dogasał już przenośny grill. Pan Malinowski czytał gazetę, jego żona piłowała paznokcie. Witold uniósł tylko dłoń, uzyskując w odpowiedzi ten sam gest. Lubił tych ludzi, niekiedy przyjeżdżali na kemping w podobnym terminie, a jako że pole nie było oblegane przez wielu turystów, zdążyli się nieco poznać.
Kiedy przekroczył próg przyczepy, westchnął ciężko.
– Leje jak z cebra – rzekł w stronę Niny, która kilka metrów dalej stała w niewielkim saloniku z aneksem kuchennym i gotowała wodę na herbatę. Zdążyła narzucić na ciało szlafrok. Krzątała się tu i tam, Witold słyszał pobrzękiwanie szklanek.
– Uwinęliśmy się w samą porę. Pogoda lubi zaskakiwać – podsumowała.
– Zdecydowanie.
Ruszył do ciasnej łazienki i przebrał się w suche ubrania. Kilka chwil później opadł na łóżko i zatopił głowę w miękkiej poduszce. Nina zdążyła przygotować rumianek, który rzekomo miał poprawiać jej jakość snu. Witold niespecjalnie w to wierzył, ale wiedział, że każdy człowiek ma własne rytuały.
Niewielka przyczepa, w której się znajdowali, stanowiła dla Witolda swego rodzaju azyl, w którym mógł poczuć się całkiem sobą. Zdarzały się okresy, kiedy przyjeżdżał tu na kilka dni, zazwyczaj w trakcie zastoju pisarskiego. Leśne otoczenie, pokaźne jezioro, a do tego utrudniony kontakt ze światem cyfrowym – wszystko to skomponowane w całość działało na niego wyjątkowo inspirująco.
Nigdy nie wspomniał Ninie o swoim pisarstwie. Wiedział, że nie była fanką literatury, raczej wolała przeznaczać czas na przeglądanie wpisów ludzi żalących się na swój los na Facebooku. Poza tym dawno przestał odczuwać potrzebę rzucania każdemu na lewo i prawo informacji, że wydał już kilka powieści, które nawet nieźle się sprzedawały.
– Szkoda, że jutro już musimy wracać – powiedziała z żalem w głosie. – I naprawdę byłoby bardzo, bardzo przykro, gdyby ten wypad skończył się tak nudno. Racja, skarbie?
Odstawiła dwie herbaty na kawowy stolik, po czym włączyła stojącą w rogu niewielką lampę. Ciepły kolor wypełnił wnętrze. Witold leżał na plecach, z rękami skrzyżowanymi za karkiem, słysząc bębniące o przyczepę ciężkie krople deszczu. Gdzieś w oddali zaczynało grzmieć, wyglądało na to, że przewidywania synoptyków lada moment miały się sprawdzić.
Wcześniej nie przypuszczał, że pod satynowym szlafrokiem kryło się nagie ciało, ale teraz mógł się o tym przekonać. Nina zdjęła ubranie; materiał swobodnie zsunął się z kształtnej sylwetki, po czym znalazł się na wysłużonym już dywanie. Stała przed nim kobieta ze snów. Jędrne, krągłe piersi, odpowiednie wcięcie w talii, szerokie biodra. Sylwetka gruszki. Patrzył, jak wolnym krokiem rusza w jego stronę, jak zmysłowo sunie palcem po dekolcie, a następnie wsadza opuszkę między wargi.
Zrobiło mu się cieplej, nie zważał już na ulewę, która rozpanoszyła się za tymi rozgrzanymi czterema ścianami. Stanęła przy nim, a następnie wsunęła się do łóżka niczym wąż. Jej usta niemal od razu przyssały się do jego szyi.
– Obiecałam ci, że to dopiero przedsmak – szepnęła i powędrowała gładką dłonią po owłosionym torsie Witolda.
– Ja… ja…
Nie miał bladego pojęcia, co chciał powiedzieć.
Po prostu zamknął usta i oddał się prawdziwej rozkoszy.
W tamtej chwili nie mógł sobie nawet wyobrażać, że za kilka godzin znajdzie Ninę martwą, jeszcze lekko ciepłą, z nożem wbitym wprost w tchawicę i na materacu przesiąkniętym krwią…
2
Pędem wybiegł z przyczepy, niemal słysząc dudnienie dobiegające z klatki piersiowej. Jego dłonie drżały jak u paralityka, oddech był płytki, niemiarowy. Jeśli kiedykolwiek miałby dostać zawału i umrzeć na miejscu, właśnie był na to odpowiedni moment.
Mokra trawa muskała stopy. Spojrzał w niebo, nadal popadywało. Smoliste chmury wisiały nad całym jeziorem. Gdzieniegdzie pobłyskiwało, na krótką chwilę rozjaśniając okolicę.
Świat wokół zaczął wirować. Witold zachwiał się na nogach i Bogu dzięki, że mógł oprzeć się o przyczepę. Uniósł dłonie i dostrzegł na nich krew. Była prawdziwa. Chryste, ona była prawdziwa!
Pragnął, aby to wszystko było tylko koszmarem, ale sprawa wyglądała bardzo przejrzyście. W środku nocy, pogrążony w jakimś lunatycznym szale, musiał chwycić za nóż myśliwski i wsadzić ostrze wprost w szyję Niny. Problem polegał jednak na tym, że w głowie Witolda panowała zupełna pustka. Niczego nie pamiętał. Ostatnie zapiski w pamięci pochodziły z upojnego stosunku, po którym rozmawiali jeszcze jakiś czas i zasnęli, wtuleni w siebie.
W następnym kadrze Nina leżała w zakrwawionej pościeli.
Dwukrotnie obszedł przyczepę, nogi miał wiotkie. Westchnął głęboko i się rozejrzał. W przyczepie państwa Malinowskich było ciemno jak w grobie. Dalej, przy huśtawce i drewnianym domku stał kamper, ale pusty. Obok namiot jakiegoś dziwaka, którego Witold widział może raz.
Zero świadków.
Jak do tej pory.
Musiał działać i mimo chaosu w głowie wiedział, że czeka go ciężka noc. Bardzo ciężka. Zdecydowanie najcięższa ze wszystkich, jakie kiedykolwiek będzie mu dane przeżyć.
Wrócił do przyczepy i od razu powalił go panujący zaduch. Jeszcze trochę, a ciało Niny powoli zacznie gnić, stanowiąc pożywkę dla wszelakiej maści insektów…
Witold stanął kilka metrów od łóżka. Było ciemno, więc widział tylko zarys leżącej nieruchomo sylwetki. Nietrudno było mu również dostrzec wystające z tchawicy narzędzie zbrodni.
Ruszył niepewnie przed siebie, czując, że nie panuje nad krokami. Były chwiejne, jak u dziecka, które dopiero uczy się chodzić. Słaniał się, pilnując, by w chwili upadku chwycić się czegoś, co mogłoby uchronić go przed potencjalnymi obrażeniami.
Stanął nad Niną i ujrzał ją w całej okazałości. Wcześniej, kiedy wybiegał z przyczepy jak poparzony, kontrolę przejął instynkt. Teraz jednak mógł się przypatrzeć. Pragnął, aby widok ten był jedynie fikcją.
Pierwszy raz od momentu przebudzenia żal brutalnie ścisnął mu serce. Niektóre emocje, szczególnie te skrajne, przychodziły z opóźnieniem. Witold nachylił się nad zastygłą, pokrytą plamami krwi twarzą, a następnie ostrożnie, jakby miał dotknąć jeża, położył dłoń na policzku.
Ciało powoli stygło.
Nina leżała na wznak, ale z głową lekko pochyloną ku lewej stronie. Oczy pogrążone w bezdennej szarej pustce wpatrywały się w ścianę jak w otchłań. Witold poczuł, jak tama głęboko schowana we wnętrzu niego powoli pęka. Chwilę później wypłynęły łzy.
To nie czas na płacz, pomyślał.
Teraz musiał zająć się czymś dużo ważniejszym.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia nad ranem. Niebawem zacznie świtać.
Potrząsnął głową, po czym wierzchem dłoni otarł twarz. Wstał, a następnie westchnął głęboko i wziął się w garść. To, co zamierzał zrobić, widział już wielokrotnie. Nie tylko w filmach kryminalnych oraz serialach, które nałogowo oglądał, ale też we własnej wyobraźni, kiedy chłonął powieści. Zdawało się, że przerabiał to co najmniej kilka razy w roku, ale mimo to czuł, że emocje towarzyszące przy książce lub filmie były jedynie pojedynczym ziarnem piasku na ogromnej pustyni.
Zegar tykał.
Zanim chwycił za krańce kołdry, zamknął Ninie powieki i przez jakiś krótki moment przypatrywał się zastygłej w niemym wyrazie bólu twarzy. Potem przykrył ją kołdrą. Zamaszystym ruchem wyciągnął zakrwawione prześcieradło. Z rulonu wystawał tylko pukiel włosów, z których jeszcze niedawno wydobywał się przyjemny aromat odżywki o zapachu pomarańczy. Tym razem Witold nie miał najmniejszej ochoty, aby przekonać się, czy woń nadal się utrzymywała.
Niewiarygodne, jak wiele emocji nim władało. Z jednej strony, pragnął położyć się na podłodze w kącie i rozbeczeć się jak małe dziecko. Z drugiej, robił wszystko, żeby tylko uniknąć potencjalnej odsiadki.
Z zaskakującą łatwością podniósł zawinięte ciało i ruszył z powrotem w kierunku wąskich drzwi. Chwiejnym, powolnym krokiem, opuścił przyczepę i znów znalazł się na zewnątrz. Nagle w środku poczuł dyskomfort, wstyd, strach, zupełnie jakby nago stanął przed dziesiątkami nieznajomych mu twarzy. A przecież był tu sam, nie licząc państwa Malinowskich, którzy – daj mu Bóg – musieli spać twardo już od jakiegoś czasu.
Myśl, że tej nocy stał się mordercą, niemal zwaliła go z nóg. Dokonał czynu zakazanego, nawet jeśli zrobił to nieumyślnie. Odebrał życie, pozbawił Ninę marzeń i przyszłości. Sprawił, że już nigdy więcej nie zje ulubionego posiłku, nie spotka się ze znajomymi, nie wyskoczy na imprezę w piątkowy wieczór…
Jak po tym wszystkim znów spojrzy na siebie w lustrze?
Znów rozejrzał się w obłąkańczej myśli, że ktoś go obserwuje.
Pomknął przez pole i znalazł się na niewielkiej plaży. Łódka dryfowała niewzruszona. Witold wszedł na drewniany pomost, w ciemności nie mógł dostrzec drzazgi, na której przypadkiem stanął. Stęknął, po czym niechlujnie położył ciało Niny. Nie zastanawiał się długo, w amoku wskoczył wprost do lodowatej wody. Chwilowy szok częściowo odebrał mu zdolność do ruchu. Na łódce znalazł się kilka chwil później. Oddychał spazmatycznie, jakby zdobywał co najmniej kilkutysięcznik w porze zimowej. Delikatnie wychylił się za burtę, Nina leżała tam, gdzie ją pozostawił. Chwycił ją i przeciągnął do siebie. Wiotkie ciało przeturlało się, a następnie znalazło pod stopami Witolda.
Świadomość, że nigdy więcej nie doświadczą podobnych chwil, przygniotła go z ogromną siłą. Mokrą od krwi dłonią przetarł twarz, zostawiając na niej z pewnością wiele śladów.
Sięgnął do kieszeni, ale nie znalazł kluczyka do silnika. Zostawił go w przyczepie.
– Jasna kurwa! – zaklął pod nosem i powoli zszedł z drabinki. W połowie drogi poślizgnął się i cały wpadł do wody. Mięśnie natychmiast zesztywniały. Tylko cudem był w stanie dopłynąć do brzegu.
Wparował do przyczepy. Chaos powoli przysłaniał mu zdrowy rozsądek. Klucze wisiały na małym haczyku na prawo od wejścia. Witold chwycił je i mocno zacisnął pięść.
Nie tracił czasu. Wybiegł z przyczepy i szybkim krokiem wrócił do łódki. Wydawało mu się, jakby nieobecność trwała wieki.
Rozpadało się mocniej. Deszcz częściowo zagłuszy hałas, dobre i to. Witold obejrzał się, upewniwszy, że Nina nadal leżała w tym samym miejscu. Następnie przekręcił kluczyk, dysząc jak zziajane psisko. Silnik zaskoczył bez większego trudu. Witold przesunął dźwignię na najwyższe obroty. Łódka ruszyła ociężale, po chwili nabierając prędkości.
Na niebie błyskało, ulewa przybrała na sile. Witold jednak płynął dalej, na sam środek Jeziora Białego, prosto w ciemną przestrzeń, w której nie było żywej duszy.
Oby nikt cię nie widział… – powtarzał sobie w głowie jak mantrę. Wystarczył tylko jeden świadek… jeden człowiek w wieku co najmniej częściowej świadomości, aby Witold znalazł się na celowniku policji. Nie chciał nawet myśleć, jak bardzo poruszyłby lokalne media, jak wielu mieszkańców Gostynina i okolic nazwałoby go prawdziwym Szatanem. Potrafił nawet wyobrazić sobie nagłówki zamieszczane na pierwszych stronach gostynińskich gazet… „MORDERCA STUDENTKI SCHWYTANY”. Mniej więcej tak brzmiałby z pewnością jeden z wielu, które powstałyby już po pierwszych minutach od opublikowania informacji opinii publicznej.
Dłużej nie zaprzątał sobie głowy zbędnymi myślami. Kiedy znalazł się mniej więcej na środku jeziora, odszedł od steru. Ostatni raz spojrzał na owinięte ciało. Pościel nasiąkała krwią coraz szybciej i coraz intensywniej. Witold chwycił Ninę w pasie; jej głowa groteskowo opadła do tyłu. Zdobył się na odwagę i westchnął ciężko. Chwilę później wyrzucił za burtę martwą dziewczynę. Dziewczynę, która na nowo rozpaliła w nim poczucie, że życie jednak może przypominać ciekawą i słodką przygodę.
Dziewczynę, którą zamordował.
3
Wszystko wydawało się jakimś popierdolonym filmem.
Czwarta czternaście. Od niemal pół godziny siedział na podłodze, oparty o ścianę w starej przyczepie, i drżał. Nie mógł uspokoić myśli. Analizował każdą godzinę, każdą minutę, każdą sekundę. Starał się przypomnieć sobie cokolwiek. Pierwszy lepszy szczegół, który wywołałby następnie efekt kuli śnieżnej i otworzył zamknięte na cztery spusty wspomnienia.
Musiał być przecież jakiś powód…
Nie zabiłby człowieka bez przyczyny.
A jednak Nina nie żyła. W tej chwili leżała na dnie Jeziora Białego i powoli zmieniała się w coś, co za jakiś czas na pierwszy rzut oka przestanie przypominać człowieka. Być może z upływem czasu przykryje ją zieleń rosnąca na dnie.
Złapał się za głowę i odchylił ją gwałtownie do tyłu. Rąbnął w ścianę mocno, tak że świat zawirował. Powtórzył tę destrukcyjną czynność i nagle zapragnął śmierci. Od długiego czasu próbował zrozumieć coś, czego nigdy nie będzie w stanie zrozumieć.
W końcu nikt normalny nie budzi się w środku nocy obok trupa, którego zamordowania nie pamięta. Wiedział natomiast, że istnieje cień szansy, aby cała ta sytuacja nie wydostała się na światło dzienne. Musiał tylko być ostrożny. Ilu morderców przecież kryminalni nie zdołali nigdy złapać? W porównaniu z nimi Witold stanowił tylko kroplę w oceanie.
Czwarta trzydzieści. Dźwignął się z podłogi. Patrzył na łóżko; teraz materac pokrywało mnóstwo krwi. Z pewnością wsiąknęła już w materiał zbyt głęboko, aby można było to po prostu zetrzeć i poczekać, aż wyschnie. Oczywiście nie zostawi tego w ten sposób; będzie musiał zająć się starannym wyczyszczeniem wnętrza, pozbyciem się dowodów najdokładniej, jak tylko będzie to możliwe. Tylko w ten sposób otrzyma szansę, żeby sprawa przeszła bez echa. A kiedy ktoś zgłosi zaginięcie na policję…
Nagle zdrętwiał.
Jeśli ktoś zgłosi zaginięcie na policję… – powtarzał w myślach jak na zapętlonej płycie. Czy Nina informowała kogokolwiek, gdzie zamierza spędzić weekend? Z tego, co wiedział, miała bliskie koleżanki, z którymi mieszkała razem w akademiku w Płocku. Jak duża szansa była na to, że o wszystkim im powiedziała? Może w rzeczywistości mu nie ufała, może była czujna i poinformowała kogoś, dokąd jedzie? Wiedziała przecież o przyczepie, wiedziała o jeziorze…
Myśli mnożyły się z każdą kolejną chwilą.
Cholera! Cholera! Cholera!
Pozostawała jeszcze kwestia tego bałaganu w środku. Krew częściowo ochlapała ściany i spłynęła aż do listew. Ponadto przy łóżku po stronie Niny rozciągała się długa kałuża szkarłatnej posoki. Witold najchętniej zostawiłby to wszystko i odjechał daleko, gdzieś, gdzie osamotniony mógłby wiecznie uchylać się od konsekwencji swoich czynów. Zaszyłby się w norze jak zranione zwierzę.
Nie! Nie mógł do tego dopuścić. Musiał działać, teraz każda minuta była na wagę złota. Dlatego wszedł do miniaturowej łazienki, po czym otworzył szafkę pod umywalką. Dostrzegł własną twarz w lustrze. Wydawało się, jakby należała do kogoś innego. Blada skóra, podkrążone oczy, na głowie coś przypominającego ptasie gniazdo.
Szybkim krokiem wrócił do salonu z niewielką miską pełną zimnej wody. W dłoni ściskał kilka suchych szmat. Klęknął przy łóżku i dostrzegł, że krew coraz szybciej wsiąkała w stare linoleum.
On naprawdę ją zabił.
Oddychał spazmatycznie. Mózg po raz setny odtwarzał wszystkie zdarzenia. Najpierw chwilę, kiedy Witold się zbudził i odkrył martwą Ninę. Potem moment, kiedy pogrążony w całkowitym chaosie wyrzucał ciało za burtę i patrzył, jak tonie.
Wypuścił z dłoni mokrą szmatę, która z delikatnym pluskiem uderzyła o podłogę. Dźwignął się i przemierzył wąski salonik. Stanął przy prostokątnym oknie wychodzącym na jezioro. Na zewnątrz lało jak z cebra, deszcz głośno dudnił o dach.
Zawiesił wzrok na delikatnie wzburzonej wodzie. Niedługo zacznie świtać, a na plażę zajadą pierwsi pragnący wypoczynku ludzie. Z przyczepy obok wyjdą państwo Malinowscy, obok nich być może zaparkuje ktoś nowy. Do jeziora wskoczą znudzeni wszystkim nastolatkowie, na horyzoncie zamajaczą łódki i deski SUP.
Nikt nie będzie miał pojęcia, co wydarzyło się tej nocy.
Westchnął ciężko. Dopiero teraz, kiedy jego myśli przestały krążyć w szaleńczym kołowrotku, zrozumiał, że przez cały czas miał na sobie dół od piżamy oraz ciało mokre od wody, piasku i lepkiej ziemi. Zerknął przez ramię, tym razem celowo unikając spoglądania na ten okropny materac. Wcześniej wykonana praca zdawała się nie przynosić żadnych efektów.
Grzmot przywołał go do rzeczywistości. Pokręcił głową, po czym udał się do łazienki. Rozebrał się do naga i wszedł do ciasnej kabiny prysznicowej. Letnia woda spłynęła po włosach, następnie po reszcie ciała, zmywając z niego cały brud. Witold zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Wierzył, że proces jego degradacji trwał powoli i stopniowo, niezauważalnie. Zjadał go od środka, dzień po dniu, często małymi kęsami, byle tylko nie zwrócił uwagi na ubytek.
Kwadrans później stąpnął na chłodne podłoże i wytarł ciało ręcznikiem. W lustro nawet nie patrzył. Nie miał tyle odwagi.
Wrócił do salonu. Zakrwawiony materac wciąż znajdował się w tym samym miejscu co wcześniej. Wszystko nadal było rzeczywistością. Namacalną, naturalną, codzienną rzeczywistością. Postanowił nie pozbywać się reszty krwi, która zalegała na podłodze; było jej ewidentnie zbyt dużo. Zamiast tego pozamykał wszystkie okienka i zsunął rolety. Niedługo potem włożył świeże ciuchy, ale mimo to nadal czuł przylegający do jego ciała brud. Był nim nasączony jak gąbka i nie zapowiadało się, że w bliskim terminie zostanie z niego wyciśnięty. Szybko przemknął do drzwi przyczepy, a następnie wygrzebał z kieszeni klucz i zamknął tę puszkę żelastwa na wszystkie spusty.
Poczuł, że częściowo zostawia zło za sobą.
Cały czas lało jak z cebra i nie musiały minąć minuty, a Witold przemókł do suchej nitki. Szybkim krokiem przemknął przez pole kempingowe, nie unosząc nawet głowy. Jego ford stał tam, gdzie go zostawił. Wsiadł do auta, po czym odpalił silnik.
Wracał do żony i dwumiesięcznej córki.
Redakcja: Olga Smolec-KmochKorekta: Aleksandra WrońskaProjekt okładki: Tomasz BiernatSkład: Tomasz Biernat
Copyright by Igor Adamczyk 2025Copyright for the Polish Edition by Wydawnictwo Nocą,Warszawa 2025
Druk i oprawa:Abedik S.A.
ISBN: 978-83-68037-73-9
WYDAWNICTWO NOCĄul. Filipiny Płaskowickiej 46/8902-778 WarszawaNIP: 9512496374www.wydawnictwonoca.ple-mail: kontakt@wydawnictwonoca.pl