Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Król dynamitu, o którego bogactwie krążyły legendy. Zbił fortunę na wojnie, ale pragnął pokoju na świecie. Pracowity wynalazca, który napisał więcej wierszy niż dzieł naukowych. Przedsiębiorczy biznesmen, który marzył o literackiej sławie, ale nigdy nie odważył się wydać książki. Alfred Nobel.
Od dzieciństwa spędzonego w ubóstwie w Sztokholmie, przez studia w Paryżu, konflikty rodzinne i uczuciowe porażki, aż po śmierć w San Remo – Ingrid Carlberg kreśli wielowymiarowy portret niezwykłego człowieka, którego życie to materiał na kilka biografii.
Zmarł bezdzietnie, a ze względu na ogromny majątek jego testament wzbudził wiele emocji. I wzbudza je do dziś, co roku w październiku, gdy ogłaszani są laureaci Nagrody Nobla. Co sprawiło, że postanowił przekazać fortunę na rzecz przyszłych badaczy i twórców? Czy był idealistą i liczył, że świat stanie się dzięki temu choć trochę lepszy? A może po prostu nie cierpiał swoich krewnych?
Ingrid Carlberg połączyła wnikliwe badania i dziennikarską dociekliwość z umiejętnością budowania wciągającej narracji. Odwiedziła archiwa w pięciu krajach i przejrzała tysiące prywatnych, nigdy nieopublikowanych listów. Jej książka rzuca nowe światło na postać genialnego wynalazcy, rozdartego między pacyfistycznym światopoglądem a tym, że swój majątek zawdzięczał „narzędziom śmierci”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 908
Rok wydania: 2022
Dla Pära, Johanny i Sary
PROLOG
Dziesiątego grudnia 1896 roku w godzinach przedpołudniowych dociera do Szwecji telegram. We wtorkową noc, dokładnie o drugiej nad ranem, sześćdziesięciotrzyletni Alfred Nobel zmarł nagle w swojej willi we włoskim San Remo. Stołeczny dziennik „Aftonbladet” zamieszcza informację jeszcze tego samego dnia. „Każdy światły Szwed boleje nad stratą jednego ze swych największych rodaków”, pisze gazeta, unikając jednak pytania, które wkrótce znajdzie się na ustach wszystkich: kto przejmie jego bogactwa?
Spekulacje na ten temat pojawią się na łamach dzienników już w następnych dniach, migając niczym latarnie chciwości wśród czerni nekrologów. Utrzymuje się, że majątek jest „jak na nasze warunki kolosalny”. Same roczne dochody wynoszą podobno miliony.
Dziennikarze robią szybkie wyliczenia. Alfred Nobel, słynny wynalazca, nie ma żony ani dzieci. Zarówno Robert, jak i Ludvig, jego dwaj znani bracia, już nie żyją. Niektórzy autorzy, ignorując wszelkie zastrzeżenia, rozpowszechniają informację, że „niezmierzony” spadek zostanie podzielony między dzieci Roberta i Ludviga. Tymczasem inżynier Salomon August Andrée szybko zwraca uwagę, że Alfred Nobel obiecał mu niedawno 26 tysięcy koron na kolejną próbę dotarcia na biegun północny balonem, z której to sumy – jak podkreślił – otrzymał na razie tylko 10 tysięcy.
Dzieci zmarłych braci jest czternaścioro. Ich pierworodni – Emanuel, syn Ludviga, i Hjalmar, syn Roberta – gdy tylko dociera do nich wiadomość o nagłym wylewie krwi do mózgu u stryja, nie zwlekając, już 8 grudnia udają się do Italii. Emanuel ma trzydzieści siedem lat, mieszka w Petersburgu i z całego potomstwa obu braci był chyba najbliższy Alfredowi. Trzydziestotrzyletni Hjalmar również miał z nim dosyć częsty kontakt, a obaj bratankowie nieraz osobiście doświadczali wielkoduszności stryja. Jeszcze w listopadzie Emanuel próbował znaleźć dla niego dobrego terapeutę, aby przywrócić prawidłową cyrkulację krwi i złagodzić dolegliwości sercowe. Niestety, żaden z bratanków nie dociera na czas do San Remo, podobnie jak dwudziestosześcioletni Ragnar Sohlman, współpracownik wynalazcy, który po szokującej wiadomości również natychmiast rusza na południe.
Dopiero pod wieczór 10 grudnia wszyscy trzej stają przy łóżku zmarłego, przytłoczeni smutkiem i świadomością, że Alfred zakończył swe dni tak, jak zwykle żył.
Samotnie.
Testament leży zdeponowany w Stockholms Enskilda Bank. Alfred Nobel podpisał go w obecności świadków niemal dokładnie rok wcześniej, pod koniec listopada 1895 roku. Bratankowie nie wiedzą o jego istnieniu.
W niedużej siedzibie banku przy Lilla Nygatan na sztokholmskiej starówce 15 grudnia, we wtorek, następuje złamanie pieczęci na dokumencie. Jego wybrane fragmenty zostają przetelegrafowane do Emanuela i Hjalmara w San Remo, ci zaś późnym wieczorem pukają do drzwi Ragnara Sohlmana i przekazują mu w zwięzłych słowach ostatnią wolę stryja: Alfred życzył sobie, aby otwarto mu żyły na rękach, a na jednego z dwóch wykonawców testamentu wyznaczył właśnie jego.
Wszyscy trzej są skonsternowani. Wśród papierów zgromadzonych we włoskiej willi znaleziono bowiem inny testament, sporządzony w 1893 roku, a więc wcześniejszy, czyli najwyraźniej nieważny. Ciekawe, czym różnią się obie wersje.
Pod koniec tygodnia do San Remo dociera pocztą pełny odpis testamentu. Jego treść wywołuje przygnębienie. Udziały bratanków i ich rodzeństwa wyraźnie się uszczupliły. Stryj przeznaczył dla rodziny jedynie ułamek zgromadzonego majątku. W dokumencie jest napisane czarno na białym, że wszystkie akcje i nieruchomości Alfreda Nobla mają zostać sprzedane, niemal cały uzyskany w ten sposób kapitał przekształcony w specjalny fundusz, a odsetki z niego – zgodnie z ostatnią wolą Alfreda – przeznaczone na doroczne nagrody dla „tych, którzy w ubiegłym roku uczynili najwięcej dla dobra ludzkości”, bez względu na to, w jakiej części świata mieszkają.
Opis ten nie pasuje do żadnego z kuzynów, niezależnie od tego, jak bliscy byli Alfredowi. W swojej ostatniej woli stryj określił też jasno, jakie konkretnie chciał ustanowić nagrody: jedną w dziedzinie fizyki, jedną w dziedzinie chemii, jedną w dziedzinie fizjologii lub medycyny, jedną w dziedzinie literatury i jedną dla tego, „kto dokonał rzeczy najlepszej lub najbardziej przyczynił się do braterstwa między narodami oraz do znoszenia lub ograniczenia istniejących armii, a także do zwoływania i rozpowszechniania kongresów pokojowych”[1*].
Była to zatem nagroda za pokój – pokój na świecie. Wśród bliskich Alfreda Nobla natomiast wkrótce miała wybuchnąć wojna.
Już później, w ciągu trwającej cztery lata zażartej walki o pieniądze, nawet sam król Oskar II nie omieszka zabrać głosu, wypowiadając się sarkastycznie o testamencie Alfreda Nobla i głosząc, że staruszek dał się zwieść „pokojowym fantastom, a zwłaszcza miłującym pokój damom”. Prasa leje łzy nad brakiem uczuć patriotycznych wynalazcy, a przyszły premier Hjalmar Branting nazywa jego donację „ogromnym błędem”.
Czternaścioro bratanic i bratanków, zdecydowanie jeszcze bardziej zmartwionych, ma przed sobą długi i bolesny czas. Co się stanie z rodzinną rosyjską spółką naftową, jeśli oni stracą w niej większościowe udziały? Co będzie z nimi i ich rodzinami?
Tydzień później jest ich już tylko trzynaścioro. Najmłodsza siostra Hjalmara, dwudziestotrzyletnia Thyra, która zaledwie kilka miesięcy wcześniej straciła ojca, Roberta, przebywa w rodzinnym majątku Getå pod Norrköpingiem. W poniedziałkowy poranek skarży się na złe samopoczucie, a kilka godzin później, podczas pieczenia świątecznych ciast, pada martwa na podłogę.
W gazetach ukazuje się informacja, że prawdopodobnie doznała zawału serca.
W okazałej willi w San Remo z oszałamiającym widokiem na Morze Śródziemne odbywa się skromna ceremonia żałobna. Następnie przybyli na miejsce krewni i część miejskich notabli odprowadzają zmarłego Alfreda Nobla na dworzec kolei żelaznej, obserwowani przez tłumy ciekawskich. Orszakowi towarzyszy orkiestra – podczas gdy dębowa trumna wraz z górą wieńców zostaje przeniesiona z karawanu do pociągu, rozbrzmiewa Marsz żałobny Chopina. Szarfy przy wielu wieńcach są w barwach narodowych krajów, w których działają fabryki dynamitu – Włoch, Hiszpanii, Szkocji, Szwecji i, oczywiście, Francji.
Doczesne szczątki zmierzają prosto do Sztokholmu. Podjęto wszelkie niezbędne kroki w celu swobodnego przekraczania granic. Wśród morza kwiatów wypełniających wagon można zauważyć czułe słowa pożegnania od najbliższych, ostatnie pozdrowienia od przyjaciół i piękne przesłanie od inżyniera Andrée: „Dziękujemy i żegnamy! Członkowie ekspedycji polarnej”.
Podczas gdy trumna przez pięć dni przemierza Europę, do gazet nie przestają napływać nekrologi. Ktoś wspomina pracowitość oraz pogardę dla próżności Alfreda Nobla, ktoś inny jego skromny ubiór i cierpliwość do żebraków. Szwedzko-norweskie stowarzyszenie z Paryża pisze, że jego słowa nierzadko bywały twarde, zwłaszcza gdy wyczuwał hipokryzję, ale zawsze kryła się za nimi prawdziwa miłość do ludzi. Jak wyrazi to potem jeden z młodszych wynalazców, których wspierał: „Z głębokim żalem myślę o tym, jak wiele chciał dać, a jak mało otrzymał”.
Brytyjski współpracownik Nobla napisze później czternastostronicowe rozważania poświęcone zmarłemu przyjacielowi. Podkreśli w nich intensywność jego osobowości oraz równie nieprzewidywalne co głęboko duchowe rozmowy. Wyzna, że Nobel potrafił poruszać się swobodnie między różnymi tematami, czasami także między różnymi językami. Opisze go jako osobę oryginalną – nerwową, wręcz afektowaną, i niezwykle wrażliwą na swoim punkcie. Równocześnie „był on obdarzony bezgraniczną energią i niezrównaną wytrwałością; nie bał się żadnego niebezpieczeństwa i nigdy nie ulegał przeciwnościom [...]. Nieokiełznana odwaga w połączeniu z subtelną skromnością stanowiły najbardziej charakterystyczne cechy jego osobowości [...]. Nieduże jasne oczy ocienione bujnymi brwiami były pełne wyrazu i zdradzały jego nadzwyczajną inteligencję”.
Wspomni także, że w dużej mierze drogę wskazał mu jego ojciec, Immanuel.
W tamtych dniach wielu dziennikarzy zwraca uwagę na fascynującą podróż, jaką odbyła ta rodzina, odkąd Immanuel Nobel, „jeden z największych geniuszów inżynieryjnych swoich czasów”, na początku wieku walczył o zaistnienie w Sztokholmie. Mówi się, że Alfredowi i jego braciom udało się urzeczywistnić wielkość, jaką Immanuel Nobel nosił w sobie.
Rankiem 22 grudnia 1896 roku pociąg toczy się powoli przez okrytą białym puchem szwedzką stolicę. Lokomotywa wyhamowuje pod siodłowym dachem dworca centralnego, gdzie rampa przeładunkowa wprost ugina się od największej liczby ekspediowanych paczek bożonarodzeniowych od czasu otwarcia kolei państwowych.
Dzwonią dzwonki. Parskają konie. Alfred Nobel wrócił do domu.
CZĘŚĆ I
„Wszystko to było w mojej bańce, a potem ona pękła”
ALFRED NOBEL, ok. 1860 roku
SKRYTE MARZENIA
Alfred Nobel zapisał się w dziejach jako wynalazca dynamitu, przez całe życie jednak marzył o innej karierze. Po jego śmierci w znanych wyłącznie jemu sekretnych miejscach znaleziono długie i pełne patosu poematy miłosne oraz kilka rozpoczętych powieści. Żaden jednak z tych cyzelowanych w tajemnicy utworów nigdy nie trafił do rąk czytelników. Jedyne z literackich dzieł, które zostało wydrukowane, to sztuka teatralna, wydana na kilka tygodni przed odejściem autora jego własnym sumptem. Jej egzemplarze (z wyjątkiem trzech) zniknęły – rodzina poleciła zniszczyć cały nakład. Nie wolno bowiem tak wspaniałej spuścizny brukać „tak słabym dramatem”.
W ciężkich chwilach Alfred Nobel inaczej patrzył na tę kwestię. Nigdy nie przestał marzyć o literackiej sławie. Ale nigdy też nie przestał się wstydzić i dlatego ukrywał to, co pisał.
A kiedy w końcu zdobył się na odwagę, było już za późno.
Minie niemal sześćdziesiąt lat, zanim dojdzie do odkrycia jednej z jego najlepszych kryjówek. W pewien wtorkowy poranek na początku października 2017 roku zmierzam właśnie w to miejsce. To wtorek inny niż wszystkie. Firmy bookmacherskie od tygodni odnotowują niezwykłe obroty, w mediach społecznościowych nazwiska głównych kandydatów pojawiają się i znikają, kłębią się jak piłeczki bingo, a w porannych programach telewizyjnych i radiowych eksperci jak zwykle próbują odczytywać znaki na niebie. Prozaik czy poeta? Szok czy nuda?
Kiedy idę spacerem po sztokholmskim bulwarze Norr Mälarstrand, pozostało już tylko kilka godzin do chwili, gdy stały sekretarz Akademii Szwedzkiej otworzy rokokowe drzwi Sali Giełdy, obejmie spojrzeniem mrowie dziennikarzy i w kilku oszczędnych zdaniach uszczęśliwi jeszcze niczego nieświadomego autora przyznaniem mu najważniejszego na świecie wyróżnienia w dziedzinie literatury – Nagrody Nobla.
Wody zatoki Riddarfjärden lśnią intensywnie w nadspodziewanie ostrym słońcu. Wiodę wzrokiem ponad roziskrzoną taflą ku ocienionej wyspie Långholmen, gdzie żyła rodzina Noblów, nim na początku lat trzydziestych XIX stulecia urodził się Alfred. Gdzieś w głębi majaczy Heleneborg – dla mnie to przede wszystkim nazwa ulicy, ale dla rodziny, która mieszkała tam w latach sześćdziesiątych, ustronnie położona podmiejska posiadłość i sceneria wielkiej rodzinnej tragedii.
Idę dalej wzdłuż wody. Kryjówka, której szukam, znajduje się w podziemiach Archiwum Narodowego Szwecji, leżącego nieopodal potężnego mostu – Västerbron. Pozwalam sobie na chwilę zboczyć z trasy i wchodzę na most, z którego rozpościera się nadzwyczajnie piękny widok na Sztokholm. Słońce oblewa Riddarholmen i wzgórza Södermalmu. Między masztami kilku starych żaglowców majaczy budynek ratusza z pozłacaną iglicą na wieży. Tam w grudniu odbędzie się uroczysty bankiet z okazji przyznania kolejnych Nagród Nobla.
Alfredowi Noblowi nie było dane ujrzeć słynnej siedziby stołecznych władz wzniesionej z czerwonej cegły. Budowę tego wspaniałego gmachu zakończono w 1923 roku. Za czasów Alfreda w tym miejscu stał napędzany parą młyn Eldkvarn, w którym mielono mąkę aż do wielkiego pożaru w 1878 roku.
Archiwum Narodowe leży na niewielkim wzniesieniu. Mam przy sobie instrukcję, jak dotrzeć do kryjówki Alfreda, to znaczy list z lat pięćdziesiątych minionego stulecia, który podsycał moją ciekawość od chwili, gdy natrafiłam na niego w piwnicach Fundacji Nobla. Jego autor informował Fundację o sensacyjnym odkryciu archiwalnym. Znalezione przez niego materiały „z powodu nieznacznej wielkości teczki i nietypowej lokalizacji kryjówki nie ujrzały światła dziennego, odkąd Alfred je napisał, czyli częściowo w młodości, a częściowo u progu wieku średniego”[1].
Jeden z archiwariuszy czeka na mnie przy windach. Podaję mu kopię listu.
„To znalezisko, którego nie mieli w rękach ani dawni badacze archiwów, ani biografowie Nobla – czyta mężczyzna z pytającym wyrazem twarzy. – Nieznacznej wielkości”. Co miał na myśli?
Zjeżdżamy na dół. Materiały pozostałe po Alfredzie Noblu przeniesiono tutaj, do Archiwum Narodowego, dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, dwadzieścia lat po wspomnianym odkryciu. Dokumenty i listy zajmujące czternaście metrów bieżących półek posegregowano według nowego porządku. Nikt nie wie, co się stało z małymi karteczkami w niewłaściwych pudełkach.
Rzeczy, których szukamy, to kilka zeszytów o wymiarach 17 × 20 centymetrów w czarnych ceratowych okładkach, wypełnione na początkowych stronach chaotycznymi zapiskami wyglądającymi na notatki z eksperymentów chemicznych. Po kilkudziesięciu latach leżenia w wilgotnych podziemiach Fundacji Nobla pozostałe strony posklejały się ze sobą. Wszyscy myśleli, że są puste, ale pewien zapamiętały mól archiwalny otworzył notesy od tyłu i porozdzielał ostatnie strony.
Nie były puste.
Uszczęśliwiony odkrywca napisał do Fundacji, że „Alfred – przypuszczalnie dla wytchnienia od naukowej pracy [...] – po prostu obracał zeszyt i na tylnych kartkach raz czarnym atramentem, raz ołówkiem kreślił drobne szkice poetyckie, zapisywał swoje myśli i filozoficzne rozważania o wcale niebagatelnej wartości”[2].
Odkąd przeczytałam te wersy po raz pierwszy, zapragnęłam zobaczyć czarne zeszyty w oryginale.
W podziemiach Archiwum Narodowego zawsze utrzymywana jest właściwa temperatura. Mijamy regały zapełnione zrolowanymi mapami z XVIII wieku. Na stole stoją dwie kunsztowne porcelanowe filiżanki ozdobione starą szwedzko-norweską flagą unijną. Najwyraźniej nie trafiły do żadnego z pudeł.
Dokumenty Nobla są przechowywane w zamknięciu. Archiwariusz przynosi kartony i wskazuje mi miejsce, gdzie mogę do nich zajrzeć. Niestety, zeszyty z czarnymi okładkami są niemal we wszystkich. Znajduję odręcznie napisane szkice dwóch powieści, również sztuki, pełne przekreśleń i atramentowych kleksów. Te utwory znali już pierwsi biografowie Nobla. Ale oryginały to coś zupełnie innego. Tu i ówdzie widać ślady po niechlujnie, jakby w desperacji wyrwanych kartkach, a z wystających z grzbietu strzępków papieru można wnosić, że również one były gęsto zapisane.
I nie zawierały notatek z eksperymentów chemicznych.
W jednym z pudeł natrafiam na szkic pełnego gniewu dwustronnego porozumienia Alfreda z ojcem Immanuelem z lat sześćdziesiątych XIX wieku, dotyczącego nitrogliceryny. Wstępny szkic listu jest oryginalny. Z szorstkiego w tonie rękopisu wylewają się silne emocje, w przeciwieństwie do mocno ocenzurowanej wersji, „nieuwłaczającej żadnej ze stron”, opublikowanej niegdyś przez Fundację Nobla.
Dopiero w 1991 roku ujawniono również te bardziej drażliwe fragmenty[3].
W końcu mam przed sobą kilka zeszytów z ceratowymi okładkami, które zdają się odpowiadać opisowi ich odkrywcy. Zgadza się – na samym końcu „księgi laboratoryjnej” znajduję romantyczny dwunastowersowy wiersz zapisany jasnym, nikłym ołówkiem. Zaczyna się następująco:
Gdy noc w odwrocie a brzask rozwiewa
dziką fantazję gorączki snu
gasną z przepiękną wizją Wenus
westchnienia bezsennego upojenia.
W pudle leży także jedna z tych „minimalistycznych” karteczek, która sądząc po wyglądzie, została oderwana z arkusza z obliczeniami matematycznymi. Ten sam ołówek? Dopisek do wiersza?
Prawda o życiu się oto odsłania ze snu o szczęściu li widmo wspomnienia.
A więc to tym się zajmował. Przez wiele lat. Pomijając wnioski patentowe, Alfred Nobel nigdy, nawet w przybliżeniu, nie napisał tylu tekstów fachowych co literackich. Spod jego pióra nie wyszły żadne dzieła naukowe[4].
Wybija godzina pierwsza i na całym świecie na ekranach telefonów komórkowych rozbłyskuje wiadomość z ostatniej chwili: Nagroda Nobla w dziedzinie literatury za rok 2017 została przyznana brytyjskiemu pisarzowi Kazuo Ishiguro. Dzięki możliwościom internetu szybko ustalamy, że szczęśliwy laureat urodził się w Japonii, opuścił jednak kraj już jako sześciolatek.
Przed morzem mikrofonów stały sekretarz Akademii Szwedzkiej opowiada, że twórczość Ishiguro skupia się w znacznej mierze na relacji między teraźniejszością a przeszłością, na tym, „co jednostki i społeczeństwa muszą zapomnieć, aby przetrwać”.
Dziennikarka o japońskich korzeniach zajmująca się kulturą mówi wyczerpująco i ciepło, że w pisarstwie Ishiguro najbardziej ceni to, że potrafi on uchwycić – jak to nazwała – „zaprzepaszczone życie”; życie, które mogło się spełnić, ale się nie spełniło.
„Co na przykład pamięta się z kraju, który opuściło się jako dziecko?” – zadaje pytanie.
ROZDZIAŁ 1
„ROZMAWIAŁEM Z CAREM O EKSPERYMENTACH NOBLA”
Gdy Alfred Nobel po raz pierwszy zetknął się z materiałem wybuchowym o nazwie nitrogliceryna, do wojny krymskiej zostało tylko kilka miesięcy. Był rok 1854 i szwedzka rodzina Noblów już od ponad dziesięciu lat mieszkała w stolicy Rosji, Petersburgu.
Ciemnowłosy Alfred miał dwóch starszych braci i liczył wówczas dwadzieścia lat. Uwielbiał czytać i w skrytości marzył o tym, by zostać pisarzem. W swoim pokoiku skrobał długie filozoficzne poematy inspirowane lordem Byronem i Percym Bysshe’em Shelleyem, ubóstwianymi przez niego brytyjskimi poetami romantycznymi. Równocześnie był tym z młodych Noblów, który wykazywał największe zdolności w dziedzinie chemii. Przez kilka miesięcy pobierał nawet nauki w Paryżu u słynnego profesora chemii, a w Petersburgu jego nauczycielem był Nikołaj Zinin, jeden z najznamienitszych uczonych.
Młodemu Alfredowi nie brakowało talentu do nauk przyrodniczych, nigdy jednak nie zwieńczył zdobytej wiedzy żadnym egzaminem uniwersyteckim. Na szczęście jowialny i otwarty Zinin nie miał natury formalisty i słynął ze swobodnego stosunku do studentów, ponadto znał ojca Alfreda, Immanuela Nobla, co z pewnością odegrało pewną rolę. Wszechstronny Immanuel zdobył w rosyjskiej stolicy renomę energicznego mechanika, ba, swego czasu także wynalazcy nowego rodzaju min morskich. Wprawdzie owe miny obarczone były „chorobami wieku dziecięcego” i utknęły w biurokratycznych czeluściach rosyjskiej marynarki, Nikołaj Zinin jednak o nich nie zapomniał.
Pewnego dnia na początku 1854 roku profesor zaprosił Immanuela wraz z jego uzdolnionym synem Alfredem do swojej kuźni położonej pod miastem. Pragnął pokazać im nitroglicerynę, nowy, ekscytujący materiał wybuchowy otrzymany kilka lat wcześniej przez Włocha Ascania Sobrera.
Nitrogliceryna była osobliwą substancją, oleistą i wyjątkowo kapryśną. Doprowadzenie jej do detonacji nie należało do łatwych zadań, ale gdy już się to udało, okazało się, że eksplozja ma tak ogromną siłę, że wynalazcę ogarnęła panika i dobrowolnie zrezygnował z eksploatacji swojego produktu. Fascynujący materiał chemiczny, lecz zdecydowanie zbyt niebezpieczny – brzmiał wniosek Sobrera.
Nikołaj Zinin chciał w swojej kuźni zademonstrować ojcu i jego synowi ową problematyczną substancję. Znalezienie bardziej skutecznego materiału wybuchowego niż znany od tysiąca lat proch czarny spędzało w owym czasie sen z powiek wielu chemikom w Europie, a nowy „olej wybuchowy” Sobrera wydawał się bardzo obiecujący – byle udało się go nieco ujarzmić. Podpalenie za pomocą lontu nie wchodziło w rachubę. Nitrogliceryna wymagała silnego wstrząsu, aby wybuchnąć, choć to też nie zawsze wystarczało.
Profesor Zinin nałożył olej wybuchowy na kowadło i mocno uderzył w nie młotem. Immanuel i Alfred, nie kryjąc zdumienia, zobaczyli, że eksplodowała jedynie niewielka część płynu trafiona narzędziem, pozostała natomiast spoczywała dalej na kowadle.
Choć ta zagadka zafascynowała zarówno ojca, jak i syna, żaden z nich nie domyślał się wówczas, jak wielką rolę w ich życiu odegra ów niezwykły olej.
Tak właśnie rozpoczęła się kręta droga do ustanowienia Nagrody Nobla.
Po ubogim dzieciństwie spędzonym w Sztokholmie w latach trzydziestych XIX wieku życie Alfreda niewątpliwie zmieniło się na lepsze. Rodzina Noblów znała smak biedy. Na kilka miesięcy przed przyjściem na świat syna Alfreda Bernharda doszczętnie spalił się ich dom. Mistrz budowlany i mechanik Immanuel Nobel, który już wcześniej tkwił w długach, był zmuszony ogłosić bankructwo. Kilka tygodni po narodzinach Alfreda, 21 października 1833 roku, świeżo upieczony tata został ujęty w spisie ludności jako ubogi.
Długi Immanuela nie malały. Wreszcie zarówno władze, jak i liczni wierzyciele mieli dość. Pod koniec 1837 roku zapadła decyzja, że jeśli Nobel nie spłaci ich w ciągu dwóch tygodni, zostanie aresztowany i osadzony w specjalnym więzieniu dla dłużników. Niestety, nadal brakowało mu pieniędzy. Dmuchając na zimne, ojciec rodziny wyjechał przed upływem wyznaczonego terminu z kraju, zostawiając w Sztokholmie żonę Karolinę Andriettę z trzema synami: Robertem (8 lat), Ludvigiem (6 lat) i Alfredem (4 lata).
Po krótkim pobycie w fińskim Turku Immanuel postanowił poszukać szczęścia w stolicy Rosji, Petersburgu. Zajęło mu to trochę czasu. Przez pięć trudnych lat Andrietta musiała radzić sobie sama. Jeden z krewnych twierdzi w liście, że bracia Nobel z konieczności sprzedawali zapałki na ulicy. Ale przynajmniej mogli chodzić do szkoły i nie harowali od świtu do wieczora w obskurnych fabrykach jak wiele biednych dzieci w ich wieku.
Przełom nastąpił dzięki minom morskim. Natura wyposażyła Immanuela Nobla w wyjątkowy dar wymowy, w niewyczerpane bogactwo pomysłów i jakby na przekór jego nieustabilizowanej pozycji – w imponującą umiejętność nawiązywania i pielęgnowania kontaktów. Talenty te zawiodły go w Petersburgu pomiędzy kręgi związane z jednym z najbardziej zaufanych ludzi ówczesnego cara, Mikołaja I, zwierzchnikiem rosyjskiej floty, księciem Aleksandrem Sergiejewiczem Mienszykowem. Na przyjęciu w pięknym pałacu księcia Immanuel przypadkiem usłyszał rozmowę dwóch specjalistów od min morskich, którzy narzekali na trudności ze zdalnym sterowaniem nimi. Po krótkim zastanowieniu Immanuel zaproponował rozwiązanie problemu. Niedługo potem skonstruował wypełnioną prochem minę morską, która zadowoliła zarówno rosyjskich ekspertów, jak i księcia Mienszykowa oraz samego cara. Nowa mina nie wymagała zdalnego sterowania. Wybuchała bowiem po potrąceniu jej przez okręt.
I tak oto ród Noblów zaczął zajmować się materiałami wybuchowymi. „Przypadek często kieruje ręką człowieka” – stwierdził już później Immanuel. Kiedyś zaś wyznał, że przeżywał ogromne katusze po podjęciu tego kroku, ale w końcu doszedł do wniosku, że mimo wszystko da się go usprawiedliwić. „Kiedy w głowie zrodził mi się pomysł tej broni, moim celem nie było uczynienie wojen ani bardziej krwawymi, ani bardziej niszczycielskimi, a raczej sprawienie, by stały się trudniejsze i być może niemożliwe w ich obecnych wymiarach. Natarcie wroga oznaczałoby tak duże ofiary, że wypowiedzenie wojny byłoby równoznaczne z ogłoszeniem całkowitej własnej zagłady”.
Takie same myśli miał powtórzyć wiele lat później Alfred Nobel.
W nagrodę za wynalazek car Mikołaj I przyznał Immanuelowi 25 tysięcy srebrnych rubli, pod warunkiem że „nie zdradzi swojej tajemnicy żadnemu innemu państwu”.
Dwudziestego pierwszego października 1842 roku, w dziewiąte urodziny Alfreda, mama Andrietta mogła wreszcie odebrać dokument podróżny dla siebie i swych dzieci. Udała się z nimi do Petersburga.
Szwedzki paszport rodziny Noblów przez długi czas uważano za stracony dla potomnych. Okazało się jednak, że archiwum historyczne rosyjskiej służby bezpieczeństwa w Moskwie to istna kopalnia złota, bo sto siedemdziesiąt pięć lat później odnajduję go tam właśnie z pomocą rosyjskiego researchera. Zbiorowy dokument Andrietty i jej synów jest w dobrym stanie, stemple i czerwone pieczęcie są nienaruszone. Widnieją na nim tylko duże żółte plamy. Z odręcznych wpisów na odwrocie wynika, że cała czwórka została odnotowana na posterunku policji w Turku 27 października 1842 roku. I na tym kończą się adnotacje.
W tym samym archiwum znajduje się obszerny rejestr wszystkich cudzoziemców przybywających do Petersburga. Rosyjska służba wywiadowcza była skrupulatna już wtedy. Znalezienie Andrietty z synami zajmuje trochę czasu. Ich przyjazd do rosyjskiej stolicy odnotowano dopiero 26 lutego 1843 roku.
Jakże oni wszyscy musieli tęsknić! I na pewno liczyli dni. Co się więc stało? Czy ktoś się rozchorował? Możemy tylko zgadywać. Gdy w końcu dotarli na miejsce, Andrietta podała jedynie tyle informacji, ile wymagała od niej rosyjska policja. Oznajmiła, że jest żoną właściciela fabryki Immanuela Nobla i że przyjechała do Petersburga z ich dziećmi, aby zamieszkać w jego domu przy „Lit. 4 nr 400” (obecnie Litejnyj prospekt 34).
Immanuel Nobel miał swój warsztat mechaniczny na nabrzeżu Wielkiej Newki, na przeciwległym brzegu Newy w stosunku do świeżo odnowionego Pałacu Zimowego. Ta część miasta nosiła nazwę Petersburgskaja Storona (obecnie: Pietrogradskaja Storona), a zawdzięczała ją znajdującej się kilka kilometrów dalej Twierdzy Pietropawłowskiej.
Rodzina się rozrastała. W ciągu pierwszych lat w Petersburgu Andrietta urodziła kolejnych dwóch synów, Emila i Rolfa, a potem jeszcze córkę, która zmarła w wieku zaledwie dwóch lat. Z czasem Noblowie przenieśli się do domu położonego tuż przy warsztacie nad Wielką Newką. Był to neoklasycystyczny drewniany budynek z końca XVIII wieku, wynajmowany od pewnej wdowy. Według członków rodziny ta stylowa jednorodzinna willa wyróżniała się „znacząco na tle ponurej nędzy otoczenia”. Cztery wielkie białe kolumny zdobiły fasadę od nabrzeża. Po obu stronach wejścia stały duże lwy.
To tam Alfred Nobel miał spędzić większość z dwudziestu lat swego pobytu w Rosji[2*].
Peterburgskaja Storona była właściwie wyspą i w owym czasie uważano ją za peryferie miasta. W okolicy zamieszkiwanej przez Noblów uprawiano warzywa, znajdowały się tu też fabryki i domy robotnicze. Nie docierał tutaj blichtr światowego życia towarzyskiego, którym tętniło centrum, nie było teatrów ani restauracji. W jednym z artykułów z tamtego czasu Peterburgskaja Storona została przedstawiona jako miejsce, gdzie nawet biedny urzędniczyna mógł kupić sobie kawałek grząskiej ziemi niemal za bezcen, stopniowo wznieść na niej z najtańszych materiałów drewniany dom i po przejściu na emeryturę zamieszkać w nim jako siwowłosy starzec na resztę życia. „I w ten oto sposób wyrosła nam ta osobliwa część miasta, składająca się przeważnie z małych domów [...] z zielonymi okiennicami, nieodłącznymi ogródkami i psami na łańcuchu na podwórzu. Zza bawełnianych firanek można dostrzec pelargonie, kaktusy albo chińską rezedę w doniczkach, a także klatkę z kanarkiem lub czyżykiem. Mówiąc krótko: patriarchalny, idylliczny i na wpół wiejski świat” – czytamy w innym opisie tej okolicy.
Podczas zimowych miesięcy Peterburgskaja Storona była odcięta od świata, ponieważ na Newie brakowało stałych mostów. A kiedy wreszcie puszczały lody, wszyscy czekali, by komendant Twierdzy Pietropawłowskiej jako pierwszy przepłynął rzekę swoją łodzią. Zaraz potem jej nurt zapełniał się łodziami żaglowymi i innymi łajbami. Montowano ruchome mosty pontonowe i stopniowo labirynt uliczek i zaułków na brzegu zaczynał się roić od sprzedawców, artystów i muzykantów. Mieszkańcy śródmieścia chcący nasycić oczy zielenią ogrodów i zasmakować wiejskiego życia przybywali tu w swoich dorożkach. Oczywiście ci, którzy nie posiadali własnych daczy dalej poza miastem.
Widok krów wypasanych latem na łąkach nie stanowił bynajmniej nic nadzwyczajnego, a walki gęsi nad rzeką Karpowką nieco na północ od siedziby Noblów były popularną ludową rozrywką. Kawałek dalej zaś, na targu Sytny, sprzedawano ryby, miód i czarny kawior w wielkich beczkach, a w sezonie także żurawiny i grzyby. Jeśli ktoś zafundował sobie jeden głębszy, wcale nie musiał być bogaty, by zaproponowano mu na zakąskę solidną łyżkę rosyjskiego kawioru.
O tej porze roku Peterburgskaja Storona wyraźnie się ożywiała, ale była też wystawiona na wiele prób. Ze zgrozą wspominano chmury kurzu kłębiące się nad ulicami, podobnie jak uciążliwe roje komarów. Co prawda rekompensowały to wszystko magiczne petersburskie białe noce, ale i one nie trwały wiecznie. Ledwie zaczynały żółknąć liście, zarówno światło, jak i zgiełk stopniowo zanikały. Życie zamierało. Nadchodziła jesień, a wraz z nią powodzie, które rujnowały domy i niekiedy zbierały też ofiary wśród mieszkańców. Zamieniały duże części dzielnicy w trudne do przebycia gliniaste bagno, w konsekwencji czego nie było już widać dorożek w mrocznych zaułkach, w „tym królestwie nieprzebytego brudu i błota, które nigdy nie wysycha”.
Na szczęście brzeg Wielkiej Newki, gdzie mieszkała rodzina Noblów, należał do okolic oszczędzanych przez ten kataklizm. Im bliżej Newki, tym więcej arystokratów, a tym mniej odprawionych aktorów, pozbawionych ambicji urzędników, wzgardzonych poetów i nieszczęśliwych wdów bogaczy – ludzi, którzy normalnie zaludniali tę część miasta.
Potem nadchodziła zima, jednakowo dająca się we znaki wszystkim, z nieodłączną przenikliwą wilgocią, z ostrymi wichrami ze wschodu i narastającą ciemnością, podczas której twardzi mieszkańcy Peterburgskiej Storony zamieniali się w swego rodzaju zjawy przemykające z ręcznymi latarenkami przez ciemne jak smoła wieczory. Większość chowała się w domach, spędzając czas na kameralnych balach urządzanych po kolei u znajomych rodzin.
W mieście, w którym dorastał Alfred Nobel, „na 365 dni w roku przypadały – jak relacjonowano wówczas – 162 dni z mrozem niesłabnącym przez całą dobę, 59 dni z mrozem rano i wieczorem i 144 dni bez mrozu”. Było to miasto, gdzie odgłos końskich kopyt wciąż zagłuszały nieustanne wojskowe parady organizowane przez cara, niekiedy tak częste, że odciskały piętno na atmosferze panującej w mieście. „Te granity, te mosty z łańcuchami, to uporczywe walenie w bębny, wszystko to wywiera przemożnie przytłaczające wrażenie” – wzdychał ówczesny autor o wyraźnie nieprzychylnym nastawieniu.
Początkowo Immanuel Nobel prowadził swój warsztat mechaniczny razem z rosyjskim wspólnikiem, pułkownikiem Nikołajem Aleksandrowiczem Ogariowem. Gdy zaś na początku lat pięćdziesiątych Ogariowa awansowano na carskiego generała adiutanta, wówczas senior rodu włączył na jego miejsce do spółki swoich dorosłych synów: Roberta, Ludviga oraz Alfreda, i przemianował ją na Odlewnie i Warsztaty Mechaniczne Nobel i Synowie (Fonderies et Ateliers Mécaniques Nobel et Fils).
Rodzina Noblów przybyła do Rosji w niezwykle dynamicznym okresie. Rewolucja przemysłowa rozlewała się z Anglii na całą Europę Zachodnią i właśnie wtedy, w połowie XIX wieku, wdarła się także do Rosji Mikołaja I. Tempo przeobrażeń narastało, a dystans dzielący kraj od reszty kontynentu się zmniejszał. W większości państw istniało już co najmniej po kilka linii kolei żelaznej, w Rosji zaś ważny odcinek między Petersburgiem a Moskwą został otwarty w 1851 roku.
Komunikacja ulegała zmianie także w innym wymiarze. Kilka lat wcześniej w Stanach Zjednoczonych Samuel Morse zainstalował pierwszy elektryczny telegraf łączący Waszyngton z Baltimore. Jeśli nawet urządzenie to uważano początkowo za ciekawostkę, rewolucja na rzecz szybkiej wymiany informacji czaiła się za rogiem i była nieunikniona. Gdy jednak w roku 1850 Holender Paul Reuter otworzył biuro informacyjne, aby przekazywać kursy giełdowe między miastami, nadal korzystał z usług całej armii gołębi pocztowych.
Przybywało maszyn napędzanych parą i nieustannie je udoskonalano. Po drugiej stronie Atlantyku szwedzki emigrant, inżynier John Ericsson, osiągnął pewien sukces, pracując nad napędem konkurencyjnym dla pary, i skonstruował tak zwany silnik na gorące powietrze. Urządzenie zapowiadało się tak obiecująco, że Immanuel Nobel wysłał swojego syna Alfreda za ocean, aby ten spróbował zdobyć odpowiednie szkice.
Nie wszyscy jednak byli pod wrażeniem nowego silnika. Ówczesny uczony, który wywrze największy wpływ na rozwój techniki w XIX wieku, Brytyjczyk Michael Faraday, od razu skrytykował wynalazek Ericssona. Według niego przyszłością miało być nie ciepłe powietrze, lecz elektryczność.
Człowiek od niepamiętnych czasów znał zjawiska elektryczne – błyskawice na niebie lub statyczne reakcje elektryczne – i uważał je za fascynujące siły natury. Kiedy Włoch Alessandro Volta w 1798 roku skonstruował pierwsze ogniwo galwaniczne, zaczęto przeczuwać, że może to być początek czegoś nowego, nadal jednak nie wiedziano dużo więcej ponad to, co pokazał sam Volta: „że jeśli umieści się dwa metale blisko siebie, wytwarzają one iskry elektryczne w drucie, który je łączy”. Minie jeszcze niemal sto lat, zanim w 1890 roku odkryte zostaną elektrony, za co zresztą brytyjski badacz Joseph John Thomson zostanie w 1906 roku uhonorowany Nagrodą Nobla.
Michael Faraday interesował się nowymi odkryciami wskazującymi na związek między elektrycznością a magnetyzmem. I to właśnie jemu udało się zdefiniować tę relację. Na podstawie różnych eksperymentów wykazał, że szpula owinięta przewodzącym prąd drutem namagnesowuje się, gdy prąd dostarczany z akumulatora jest włączany i wyłączany. I odwrotnie: jeśli przybliżyć magnes do drutu i go od niego oddalić, przepłynie przez niego prąd. Tak powstawały fale magnetyczne, wywołując prąd, do którego przewodzenia nie był potrzebny żaden drut. Odkrycie to oznaczało gigantyczny krok naprzód. Faraday odkrył niewidzialne pola elektromagnetyczne i położył podwaliny pod powstanie silnika elektrycznego. Mimo to w świecie naukowym nadal podchodzono do jego rewelacji sceptycznie. Musiał zatem poszukać kogoś, kto byłby w stanie pomóc mu udowodnić istnienie pola elektromagnetycznego matematycznie.
Tymczasem w Petersburgu Immanuel Nobel postawił na silnik na gorące powietrze i próbował rozwinąć tę ideę, opierając się na szkicach, które udało się zdobyć Alfredowi za wielką wodą. Kilka miesięcy przed fascynującym eksperymentem z nitrogliceryną w kuźni profesora Zinina senior rodu Noblów poprosił o audiencję u syna Mikołaja I, wielkiego księcia Konstantego. Według jednej z petersburskich gazet zaprezentował mu „godne uwagi udoskonalenie” osławionego silnika na gorące powietrze.
Car Mikołaj I nadal pilnie śledził dokonania nowatorskiego Szweda, którego warsztaty mechaniczne Nobel i Synowie kwitły i doskonale wywiązywały się z powierzonych im zleceń, począwszy od wykuwania balustrad i poręczy oraz odlewania kół do powozów po instalację pieców grzewczych w carskich budynkach wojskowych i fortach. Trzej dorośli synowie – Robert (24), Ludvig (22) i Alfred (20) – wydawali się nie mniej przedsiębiorczy. Immanuel był z nich niepomiernie dumny. W owym czasie tak pisał do swego szwagra w Szwecji: „Czego opatrzność poskąpiła jednemu, tym z jeszcze większą szczodrością obdarzyła drugiego. Wedle mojej oceny Ludvig ma najbystrzejszy umysł, Alfred – największy zapał do pracy, a Robert – niezrównanego ducha spekulacji, a jego samozaparcie zadziwiło mnie już niejeden raz”.
Chociaż reżim carski na razie nie miał okazji skorzystać z min morskich Immanuela Nobla, to jednak w obliczu zagrożenia wojną, które niczym gęsta mgła zawisło nad Europą, przychylność Pałacu Zimowego dla firmy Nobel i Synowie bynajmniej nie osłabła.
Niebawem miny morskie znowu staną się tematem aktualnym, ponadto ojciec Alfreda będzie mógł zaprezentować carowi całkowicie nowy pomysł, tym razem zainspirowany przez rosyjskiego profesora chemii, Nikołaja Zinina.
Car Mikołaj I już na samym początku swego panowania stawił opór łagodnym wiatrom wiejącym z Zachodu, które charakteryzowały rządy jego poprzednika, bardziej reformatorskiego i liberalnego brata, Aleksandra I. Tuż po objęciu tronu w 1825 roku przez Mikołaja przywrócono cenzurę, na jego polecenie stworzono też siejącą postrach policję polityczną, tak zwany III Oddział Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości, której zadaniem było zwalczanie wszystkiego, co choćby pachniało opozycją. Ministerstwom polecono szerzenie ideologii o bardziej nacjonalistycznym charakterze, a w oficjalnym obiegu najwyższy priorytet otrzymały trzy kluczowe pojęcia: „autokracja, ortodoksja i naród”.
Opozycyjnych pisarzy potępiających stosowane represje starano się przywoływać do porządku. Nie przeszkodziło to Mikołajowi Gogolowi, chyba najradykalniejszemu z demaskatorów, porównywać rosyjskiej stolicy do królestwa zmarłych. Szef III Oddziału przekazał nowe dyrektywy: „Przeszłość Rosji była imponująca, jej teraźniejszość jest więcej niż nieprzeciętna, a co się tyczy przyszłości, zapowiada się ona na wspanialszą, niż można by sobie wyobrazić w najśmielszych fantazjach; i taka perspektywa powinna obowiązywać przy studiowaniu i spisywaniu rosyjskiej historii”.
Ale pod jednym względem rządy Mikołaja I dawały pewną nadzieję. Jeśli pominąć militarne eskapady na Kaukazie, Rosja cieszyła się dosyć długim okresem pokoju i relatywnej stabilności politycznej.
Dwudziestoletni Alfred robił dobrą minę do złej gry, uczestnicząc w interesach firmy Nobel i Synowie, w duchu jednak żywił odrazę do rosyjskiej rodziny carskiej. Sądząc po wierszu, jaki napisał w owym czasie o carze i jego żonie, widział ich następująco: „Pierwsi z nich, morderca i ladacznica, ich miejsce w więzieniu i burdelu, książęca świta – niech biją jej brawo oszuści i dziwki. A gdzie nadzieja dla narodu? Nie widzicie? Pora na prawdę! Pora zerwać zasłonę!”.
Nie był bynajmniej osamotniony w swym narastającym sceptycyzmie. Obecni w Petersburgu dyplomaci w raportach służbowych zwracali uwagę na arogancję i pychę władcy absolutnego, który w ciągu krótkiego czasu zdawał się postarzeć o dziesięć lat i zarówno pod względem moralnym, jak i fizycznym sięgnął dna. Według słów historyka idei Isaiaha Berlina okres między 1848 a 1855 rokiem to „najmroczniejszy czas XIX-wiecznej nocy rosyjskiego obskurantyzmu”.
Zresztą z biegiem lat car Mikołaj I przestał być nastawiony szczególnie pokojowo. Napięcia w Europie osiągnęły granicę wrzenia i pytanie nie brzmiało, czy wybuchnie wojna, ale kiedy.
Oficjalnie kontrowersje dotyczyły dostępu do klucza do Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem, a także dostępu do części innych świętych miejsc w Palestynie, które od wielu stuleci należały do Imperium Osmańskiego. W centrum konfliktu znalazły się Rosja i Francja, samozwańczy obrońcy tysięcy prawosławnych lub katolickich wiernych w imperium muzułmańskim. Oba państwa rościły sobie prawo do reprezentowania interesów wszystkich chrześcijan. Była to walka między dwoma cesarzami – carem Mikołajem I i Napoleonem III, który proklamował się cesarzem Francuzów (wcześniej był prezydentem Francji, znanym jako Ludwik Napoleon Bonaparte).
Sułtani w Konstantynopolu przez całe lata mieli niefortunną tendencję do obiecywania praw do opieki nad owymi pożądanymi miejscami obu stronom jednocześnie. Ostatnim razem zdarzyło się to w 1852 roku. W lutym tego roku władze osmańskie najpierw uznały żądania katolickiego Napoleona III, by zaledwie kilka miesięcy później wycofać się z tego pod wpływem prawosławnego cara Rosji. Cesarz Francuzów w odpowiedzi zagroził wysłaniem okrętu wojennego, na co sułtan ponownie zmiękł i około Bożego Narodzenia klucze do Grobu Narodzenia Pańskiego w Betlejem dał Francuzom.
Car wpadł w furię. Wiosną 1853 roku skierował do Konstantynopola posłańca, aby ten przekonał lub postraszył sułtana i nakłonił go do przekazania przywilejów zaanektowanych przez chrześcijan w ręce Rosji. Nazwisko posłańca było doskonale znane rodzinie Noblów. To książę Aleksandr Siergiejewicz Mienszykow, dowódca rosyjskiej floty. Ten sam, który podczas przyjęcia w swoim pałacu zachęcił Immanuela Nobla, by ten zajął się rozwinięciem pomysłu min morskich.
Sześćdziesięciopięcioletni Mienszykow, dwadzieścia pięć lat wcześniej wykastrowany przez turecką kulę armatnią, nie należał raczej do szczególnie zrównoważonych emisariuszy. Podczas swojej wizyty w Konstantynopolu zaognił sytuację, stawiając sułtanowi ultimatum, które ten odrzucił. Mikołaj I nie widział innego wyjścia i odpowiedział militarnie. Wybrał jednak wariant ostrożny, rozkazując rosyjskim wojskom wkroczyć do dwóch pomniejszych osmańskich księstw – Mołdawii i Wołoszczyzny. Zdecydował się na takie rozwiązanie, aby uniknąć reakcji innych wielkich mocarstw.
Za pięknymi słowami rywalizujących cesarzy, działających rzekomo w interesie chrześcijan, kryły się bowiem nacjonalizm, plany ekspansji i bezpardonowa walka o polityczne wpływy, dotycząca także ówczesnej największej potęgi, Wielkiej Brytanii. Imperium Osmańskie znajdowało się w stanie rozkładu i raczej nie było tajemnicą, że car chce przejąć kontrolę nad Konstantynopolem, a tym samym nad całym basenem Morza Czarnego. Ambicje te niepokoiły Anglików, którzy dostrzegli w tym poważne zagrożenie więzi handlowych z Indiami będącymi brytyjską kolonią. W jednoznacznie własnym interesie rząd w Londynie przyjął rolę obrońcy osmańskiego Konstantynopola.
Car Mikołaj I liczył na to, że inne europejskie mocarstwa zignorują jego drobne manewry w Mołdawii i na Wołoszczyźnie. Mylił się. Tuż po wkroczeniu wojsk rosyjskich na teren księstw wiosną 1853 roku Anglia wysłała na Morze Śródziemne sześć okrętów wojennych, które podobnie jak francuskie jednostki czekały w gotowości na wysokości cieśniny Dardanele.
W niedzielę 2 października 1853 roku Petersburg nawiedziła straszna burza. Dwa dni później sułtan w Konstantynopolu postawił ultimatum, a potem wypowiedział wojnę rosyjskim najeźdźcom. Wkrótce wybuchły walki między rosyjskimi i osmańskimi oddziałami.
Pod koniec listopada admirał Mienszykow poprowadził rosyjską flotę do pierwszego większego zwycięstwa u czarnomorskich brzegów Imperium Osmańskiego. Pozostałe mocarstwa na razie zachowywały spokój.
Rosyjskie siły zbrojne okres świetności miały dawno za sobą. Niewyszkoleni żołnierze nadal dźwigali staroświeckie muszkiety z zamkami skałkowymi. Wyposażenie techniczne floty nie było dużo lepsze. Podczas gdy Wielka Brytania i Francja posiadały w sumie siedemnaście supernowoczesnych okrętów z silnikami parowymi napędzającymi koła łopatkowe, Rosja nie miała żadnego. Według rosyjskiego historyka wojskowości Władimira Łapina ówczesne żaglowce rosyjskie nadawały się jedynie do tego, by po zatopieniu blokować szlaki żeglowne.
Tak więc dowództwo rosyjskiej marynarki wojennej stało przed niemałym problemem, a czas naglił. W tej sytuacji rzutki innowator Immanuel Nobel był bezcennym nabytkiem. Zaledwie tydzień po tureckim ultimatum on oraz liczni inni fabrykanci z Rosji otrzymali pismo od rosyjskiego rządu. Apelowano do nich o natychmiastowe przystąpienie do produkcji silników łopatkowych napędzanych parą, według modelu angielskiego, z przeznaczeniem dla rosyjskiej floty. Oferta była nęcąca, ponieważ rosyjska marynarka wojenna obiecywała kontynuację zamówień. Ten, kto szybko zgłosi gotowość współpracy, mógł liczyć na długoterminową i całkiem lukratywną produkcję silników do rosyjskich okrętów wojennych.
Firma Nobel i Synowie nie przegapiła szansy. Już w grudniu podpisała umowę na produkcję silników do trzech dużych 84-działowych okrętów żaglowych: „Gangut”, „Wołga” i „Retwizan”. Być może Noblowie mieli pewną przewagę nad innymi, ponieważ dla Immanuela i jego chłopców przemysł zbrojeniowy nie był nowością, ponadto rodzinne przedsiębiorstwo już wcześniej zostało zaangażowane w przygotowania do wojny. W kwietniu 1853 roku bowiem firma Nobel i Synowie zawarła kontrakt na budowę trzech magazynów dla artylerii i na zapasy żywnościowe w Kronsztadzie, w położonej na wyspie rosyjskiej bazie marynarki, która z umiejscowionymi w niej fortecami i arsenałami strzegła dostępu do ówczesnej stolicy Rosji.
Wojna nie oznaczała złych czasów dla wszystkich, wręcz przeciwnie. Immanuel Nobel skorzystał z okazji i wygrzebał swoje stare szkice min morskich. Z nieznanej dotychczas korespondencji między Szwedem a rosyjskimi siłami zbrojnymi, odnalezionej w Archiwum Historii Rosyjskiej Marynarki Wojennej, wynika, że Immanuel, zainspirowany eksperymentem Zinina, planował udoskonalenie swojego produktu. Pod koniec marca 1854 roku napisał do generalnego inżyniera fortyfikacji w Kronsztadzie i oprócz silników parowych oraz budynków magazynowych zaoferował także swoje miny morskie. Zaproponował ich dwa rodzaje: miny wypełnione prochem oraz miny „z siłą wybuchu pochodzącą z nitrogliceryny”[3*].
Nowy materiał wybuchowy? Generalny inżynier z Kronsztadu zwrócił się bezpośrednio do nowego ministra floty, syna Mikołaja I, młodego wielkiego księcia Konstantego. W liście z 27 marca 1854 roku napisał:
Kiedy Wasza Cesarska Wysokość opuścił Kronsztad, otrzymałem od cudzoziemca Nobla pismo, w którym proponuje on użyć do obrony bazy min pływających. Uznałem zatem za swój obowiązek podzielić się z Waszą Cesarską Wysokością tą informacją, ponieważ oferta Nobla jest podług mnie warta uwagi.
Na wypadek gdyby Wasza Cesarska Wysokość życzył sobie przedyskutować kwestię z Noblem, poleciłem mu udać się do Waszej Cesarskiej Wysokości w Petersburgu.
Następnego dnia Rosja przystąpiła do pierwszej wielkiej wojny w Europie od upadku Napoleona w 1815 roku.
Wielka Brytania i Francja długo powstrzymywały się od udziału w sporze rosyjsko-osmańskim. W styczniu 1854 roku jednak połączone floty obu państw wpłynęły na Morze Czarne, aby wywrzeć presję na dowódcę Mienszykowa, przebywającego w głównej bazie w Sewastopolu na Półwyspie Krymskim. Pierwsze tygodnie upłynęły na przedłużającym się wyczekiwaniu i wzajemnym straszeniu, co w brytyjskiej Izbie Wyższej określono jako „ni to wojnę, ni to pokój”.
Dopiero na przełomie lutego i marca oba mocarstwa ostatecznie sformułowały wspólne ultimatum: Rosja ma niezwłocznie wycofać swoje oddziały z osmańskich księstw. Odmowa lub brak reakcji będą „jednoznaczne w wypowiedzeniem wojny”. Mikołaj I wybrał brak reakcji, w konsekwencji czego 28 marca również Wielka Brytania i Francja przystąpiły do konfrontacji z Rosją.
Okręty brytyjskie i francuskie z żołnierzami na pokładzie rozpoczęły uciążliwą wyprawę na Krym. Równolegle przygotowywano drugi front, na północy. Brytyjski wiceadmirał Charles Napier wyruszył na czele potężnej floty w kierunku Morza Bałtyckiego. Królowa Wiktoria, która bardzo długo sprzeciwiała się wojnie, z nabrzeża w Portsmouth pożegnała brytyjską jednostkę flagową „Duke of Wellington”. Zahipnotyzowani wojną angielscy dziennikarze przepowiadali „niesłychane zwycięstwa” siłom Napiera, którego wkrótce miało wesprzeć dziewiętnaście okrętów francuskich.
Sześćdziesięcioośmioletni wiceadmirał Charles Napier był porywczym Szkotem z długą listą zasług położonych między innymi podczas wojen napoleońskich. Z biegiem lat dał się poznać jako hardy i napastliwy fanfaron, niestroniący od awantur. W książce Crimea Trevor Royle opisuje podstarzałego Napiera jako niepohamowanego konsumenta whisky i człowieka o osobliwej podwójnej naturze: „to czczony wojownik, który w głębi ducha wątpił we własne zdolności przywódcze, w opinii publicznej bohater, a prywatnie matoł. U Napiera nie było żadnej drogi pośredniej”.
W połowie kwietnia flota brytyjska znalazła się na Bałtyku. Z pierwszych zwiadów wynikało, że okręty rosyjskie wciąż stoją uwięzione na skutych lodem wodach Zatoki Fińskiej. Wiceadmirał Napier postanowił zatem się nie spieszyć i w okolicy szwedzkiej wyspy Älvsnabben poczekać na wycofanie się zimy. „Przed schyłkiem lata znajdę się w Kronsztadzie albo w niebie” – podobno tak puszył się egzaltowany dowódca przed opuszczeniem Wielkiej Brytanii. Lecz ci, którzy byli razem z nim na Morzu Bałtyckim, w listach pisanych do domu wyrażali niepokój, że wiceadmirał wydaje się zdenerwowany.
Tak czy inaczej, oferta złożona przez Immanuela Nobla uzyskała w Petersburgu najwyższy priorytet.
Pismo z Kronsztadu dotyczące jego min morskich dotarło do rodziny carskiej mniej więcej równocześnie z wypowiedzeniem wojny przez Wielką Brytanię i Francję. Mikołaj I przeczytał je już 3 kwietnia i przychylił się do wyrażonej w nim opinii, że nie należy „zaniedbać okazji”, nawet jeśli nikt nie może mieć pewności co do skuteczności owych min.
Car osobiście podpisał list z decyzją: „Wykonać!”.
Dwa tygodnie później firma Nobel i Synowie zawarła kontrakt z rosyjskim Ministerstwem Wojny na produkcję i rozmieszczenie czterystu min morskich „w celu zniszczenia i zatopienia dużych wrogich okrętów w Zatoce Fińskiej”.
Wynagrodzenie było bajońskie: 60 tysięcy rubli (około 2 milionów złotych według obecnej wartości). Ponieważ czas naglił, Nobel obiecał dostarczyć pierwsze sto min już w połowie maja.
Jednocześnie trwały intensywne prace nad silnikami parowymi. Aby zdążyć z realizacją umowy, firma Nobel i Synowie była zmuszona wstrzymać całą swoją dotychczasową działalność, przerwać wszelkie prace budowlane i prostsze projekty odlewnicze. Harowano dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jak pisał Ludvig Nobel, lata wojny charakteryzowały się „nieprzerwaną gorączkową pracą” całej ich czwórki. Niebawem liczba zatrudnionych miała przekroczyć tysiąc osób, mimo że znalezienie wystarczająco kompetentnego personelu stanowiło wieczny problem.
W rosyjskiej administracji nie brakowało urzędników, którzy kręcili nosem, widząc, jak Szwedzi są faworyzowani. W Ministerstwie Wojny ze zdumieniem przyjęto błyskawicznie zawarty kontrakt oraz bezrefleksyjnie hojne warunki zaakceptowane bez konsultacji z którymkolwiek z ministerialnych ekspertów. Nawet wielki książę Konstanty Mikołajewicz, syn cara, nie krył niepokoju. „Rozmawiałem z carem o próbach Nobla. Uważam go (Nobla) za wyjątkowo utalentowanego, nierzadko jednak ulega on nadmiernej ekscytacji własnymi wynalazkami i dlatego należy zachować jak największą ostrożność względem niego” – napisał w osobistym liście do dowództwa Kronsztadu. „Jeśli Nobel wyda jakieś nierozsądne polecenia, należy koniecznie i z całą mocą im się przeciwstawić, aby uchronić nas przed nieszczęściem”.
Nie tylko w Kronsztadzie nie wszyscy mieli niepodzielnie pozytywny stosunek do projektu. „Na ile jestem w stanie ocenić to, co dotychczas słyszałem, owe miny Nobla to czyste zawracanie głowy, są równie niegroźne dla nas, jak dla innych” – doniósł w liście księciu Konstantynowi jeden z generalnych gubernatorów.
Car jednak postawił na Szweda. Nikt nie mógł zakłócać ani blokować jego pracy na rzecz rosyjskich sił zbrojnych. Immanuel wciąż miał nad sobą parasol ochronny. Gdy na przykład w maju 1854 roku niezbędna rozbudowa jego fabryki mogła nie dojść do skutku z powodu zaplanowanego dużo wcześniej poszerzenia pobliskiej ulicy, car Mikołaj interweniował błyskawicznie, anulując modernizację drogi. „Właściciel zakładu Nobel może dobudować skrzydło” – oznajmił car w swoim postanowieniu.
Wiosna 1854 roku stała dla Immanuela Nobla i jego starszych synów pod znakiem częstych wypraw do twierdzy Kronsztad. Najpierw musieli przeprowadzić tam niezbędne testy, a potem rozmieścić miny. Pośpiech sprawił, że zrezygnowali z pomysłu zastosowania nitrogliceryny, ponieważ nie zdążyli odpowiednio ukierunkować eksplozji. Ale wytworzenie w krótkim czasie czterystu min prochowych również stanowiło niemałe wyzwanie. Dlatego wszyscy byli podenerwowani.
Jak wynika z dokumentów świeżo odnalezionych w archiwum, prowadzenie korespondencji między firmą a odpowiednimi instytucjami państwowymi należało do obowiązków Alfreda Nobla. Zwykle pisał listy po francusku, ale nierzadko posługiwał się też rosyjskim. To również on, równolegle z projektem związanym z minami, starał się zorganizować wywóz z Rosji 123 tysięcy rubli (około 4 milionów złotych według dzisiejszej wartości), co podczas trwającej wojny nie było bynajmniej łatwe. Pieniądze miały pokryć import materiałów do silników parowych. Alfred złożył wniosek o pozwolenie, ale niewiele brakowało, a spóźniłby się z odpowiedzią. Jego usprawiedliwienie (po rosyjsku) brzmiało: „Byłem w Kronsztadzie”.
Ludvig zajmował się głównie silnikami parowymi, podczas gdy Robert otrzymał trudne zadanie rozmieszczenia min. „Chyba nigdy żaden zakład mechaniczny nie wykazał się większą energią i wszechstronnością” – pisał Ludvig o tamtych latach.
Nowy rodzaj miny opracowany przez Nobla był wykonany z cynku i miał kształt stożka. Immanuel i jego synowie, wypełniwszy go czterema kilogramami prochu, umieścili na samej górze szklaną rurkę z łatwopalnymi chemikaliami. Miny były przeznaczone do zakotwiczenia tuż pod powierzchnią wody za pomocą łańcuchów i pławików. Po uderzeniu, na przykład przez okręt wroga, rurka tłukła się, chemikalia ulegały wymieszaniu i dochodziło do zapalenia prochu.
Produkcja się przeciągała. Na początku czerwca w korespondencji rosyjskich władz wojennych nie brakowało oznak wyraźnej irytacji. Wiceadmirał Napier zaczął bowiem kierować się ze swoją flotą ku Zatoce Fińskiej, mając teraz wsparcie okrętów francuskich. A co robili Noblowie?
Dopiero 19 czerwca Robert przystąpił do umieszczania min w okolicy Kronsztadu. Brytyjskie okręty Napiera były już w pełni widoczne, zarówno dla mieszkańców wyspy, jak i dla rodziny carskiej przebywającej w letniej rezydencji Peterhof. „Ich żagle oraz wstęgi dymu na horyzoncie stały się atrakcją białych nocy” – napisał Trevor Royle w książce Crimea. Na wszelki wypadek Ludvig wdrapał się na komin jednego z magazynów, aby obserwować trwające prace.
On i reszta przysięgali na wszystkie świętości, że w najbliższych dniach będą gotowi[1].
Historyk wojskowości Władimir Łapin jest ubrany w kraciastą koszulę oraz czarną skórzaną kamizelkę i ma niesamowicie zaraźliwy śmiech. Jest profesorem Rosyjskiej Akademii Nauk, uhonorowanym licznymi nagrodami. Umówiłam się z nim na spotkanie w jednym z petersburskich hoteli, aby doprecyzować pewne szczegóły dotyczące tamtych lat.
Władimir Łapin mówi mi, że miny Nobla są wciąż obecne w świadomości Rosjan. Zwłaszcza każdego 20 czerwca, czyli w rocznicę ich rozmieszczenia. W zainteresowanych kręgach zawodowych wznosi się wówczas toasty i inscenizuje wysadzanie brytyjskich okrętów.
To świętowanie ma źródło w incydencie, do którego rzekomo doszło właśnie 20 czerwca 1854 roku. Brytyjska łódź zwiadowcza wyłowiła jedną ze świeżo umieszczonych przez Roberta Nobla min, która akurat się poluzowała i dryfowała na powierzchni wody. Według wersji brytyjskiej mina wybuchła w momencie, gdy kontradmirał zamierzał się jej bliżej przyjrzeć, wskutek czego stracił oko. Według wersji rosyjskiej cały okręt brytyjski eksplodował i poszedł na dno.
– Jak w dzisiejszej propagandzie. Pierwsze ofiary wojny mówią prawdę – zauważa Łapin z uśmiechem. – Ale z patriotycznego punktu widzenia było to niesłychanie ważne wydarzenie, które od razu znalazło się w ówczesnych środkach przekazu. Nie tylko dlatego, że okazaliśmy się silniejsi i obroniliśmy miasto, ale przede wszystkim z tego powodu, że rzuciliśmy wyzwanie technicznie bardziej zaawansowanym Anglikom, dysponując czymś, czego oni jeszcze nie mieli.
Historyk obliczył, że w czasie trwania wojny krymskiej Noblowie rozmieścili na Morzu Bałtyckim w sumie 1391 min kotwicznych kontaktowych.
Po powrocie do hotelu wyjmuję rejestr wydatków prowadzony przez Roberta Nobla podczas prac przy minach u progu lata 1854 roku. Sfotografowałam ten dokument w Archiwum Krajowym w Lund; cztery strony notatek sporządzanych dzień w dzień starannym pismem. Można odnieść wrażenie, że nie były to dla niego nieprzyjemne wycieczki. Oto krótki wyimek:
Wódka i chleb dla ludzi – 5,00 rubli.
Obiad dla mnie, woźnicy i dwóch robotników – 1,50.
Wynajęcie powozu w Kronsztadzie – 2,50.
Dwaj wioślarze przez trzy dni – 8,50.
Racje żywnościowe dla 15 ludzi – 3,00.
Obiad z oficerami i tatą – 8,00.
Wódka dla ludzi – 4,00.
Lemoniada dla taty – 0,40.
Rum i posiłek dla mnie i majora – 5,25.
Śniadanie z oficerami – 4,70.
Nocleg i kolacja w letnim zajeździe – 2,60.
Wino – 5,00.
Jedzenie i wódka dla ludzi – 4,00.
Trzeba przyznać, że rosyjscy rozstawiacze min nie wylewali wtedy za kołnierz.
Brytyjski wiceadmirał Charles Napier przeżywał katusze. Liniowiec „Duke of Wellington” wprawdzie dotarł wreszcie na wody w okolicy Kronsztadu, był jednak znacznie spóźniony, a jego dowódca nie potrafił uwolnić się od stresu. Z Londynu bowiem docierały sygnały o narastającej irytacji brytyjskiego rządu: lipiec za pasem, a na Bałtyku nadal żadnego ataku?
Napier usiłował się wytłumaczyć, ale co obchodziło polityków, że u wschodnich wybrzeży Szwecji utknął w gęstej mgle na ponad dziesięć dni?
Brytyjskie łodzie zwiadowcze wróciły z Kronsztadu z druzgocącą wiadomością: płytka woda, liczne skały podwodne i kamienne wysepki. Przedostać się między nimi mogłyby jedynie nieduże i gorzej wyposażone jednostki, aby przeprowadzić atak na twierdzę, która – jak wiadomo – była solidnie uzbrojona.
W tym momencie Napier żałował swojej ostentacji. Przed opuszczeniem Portsmouth otrzymał wyraźny rozkaz, by nie działać nierozważnie i bez potrzeby nie ryzykować utraty choćby jednego okrętu. Teraz jednak docierały do niego wyłącznie żądania zwycięstw. I jeszcze na dodatek te „piekielne urządzenia”. Napier słyszał o minach Nobla, zanim doszło do incydentu z kontradmirałem i jego okiem. Pewien mieszkający w Helsinkach Szwed, który nawiązał kontakt z brytyjską flotą, potwierdził niepokojącą plotkę: zdradził, że Rosjanie rozmieścili pod wodą jakiś rodzaj ładunków wybuchowych, które po potrąceniu doprowadzą do zatopienia wszystkich atakujących jednostek. Człowiek ten sprawiał wrażenie, że wie, o czym mówi. Twierdził nawet, że zna mechanika, który rozstawiał miny.
Miny morskie na tak płytkich wodach? W tej sytuacji wypłynięcie na nie zaczynało się niechybnie kojarzyć z próbą samobójstwa. Napier łamał sobie głowę przez trzy dni. W końcu przekazał do Anglii informację, że przeprowadzenie ataku na Kronsztad jest „całkowicie niemożliwe”. Taki sam wniosek miał wysnuć w odniesieniu do nie mniej ufortyfikowanej twierdzy Sveaborg (Suomenlinna) pod Helsinkami. W konsekwencji wydał rozkaz całkowitego wycofania floty z Zatoki Fińskiej.
Chociaż kilka tygodni później wojska państw sprzymierzonych zdołały zająć twierdzę Bomarsund na Wyspach Alandzkich, nic to jednak nie pomogło. Zadufany Charles Napier poniósł klęskę. Jego ostatnia ważna misja skończyła się tym, że po powrocie do Wielkiej Brytanii czekały go szyderstwa za poniesione fiasko. Gdy tylko zszedł na ląd, od razu zwolniono go z funkcji.
Rosyjski minister wojny natomiast mógł z satysfakcją zaraportować bezpośrednio samemu carowi Mikołajowi I „wykonanie zadań, których podjął się handlowiec Nobel”.
ROZDZIAŁ 2
W POSZUKIWANIU WYŻSZEGO SENSU
Immanuel Nobel z podziwem obserwował swojego młodego syna Alfreda, który chociaż miał dopiero dwadzieścia lat, był zdumiewająco kompetentny i niezwykle ambitny. Potrafił pracować przez okrągłą dobę, i to z zapałem i żarliwością, jakim nikt inny w rodzinie nie mógł dorównać.
Jednak związany z wojną intensywny wysiłek wiosennych miesięcy 1854 roku odcisnął się nawet na nim. Latem, kiedy wiceadmirał Napier podniósł kotwice i wszyscy mogli wreszcie odetchnąć z ulgą, Alfred się rozchorował. W gruncie rzeczy nie było w tym nic nadzwyczajnego, ponieważ przez całe dzieciństwo co jakiś czas podupadał na zdrowiu. Również jego starszy brat Ludvig często niedomagał, dręczony przez uporczywy kaszel, gdy tylko nastała jesień i nad Petersburgiem zaległa nieprzyjemna wilgoć. Tym razem jednak sprawa w przypadku Alfreda była poważniejsza. Pod koniec życia twierdził nawet, że właśnie wtedy, gdy miał dwadzieścia lat, prawdopodobnie by umarł, gdyby nie wykurował się sam „promieniami światła i ciepła”.
Nie wiadomo dokładnie, co tamtego lata dolegało Alfredowi Noblowi. Starsze źródła sugerują przemęczenie, a z jednego z ówczesnych listów wynika, że często tracił humor. Mniej więcej rok później podobno męczyły go zaparcia i nieustannie powracający ból. Wiadomo, że kłopoty żołądkowe towarzyszyły mu przez całe życie, a wśród chorób z młodych lat pojawia się nawet szkorbut. Bracia Nobel nieustannie chorowali – lista ich potencjalnych dolegliwości była wprost nieskończona.
Rodzice, którym dzięki interesom wojennym nie brakowało teraz pieniędzy, postanowili zafundować młodemu Alfredowi pobyt w którymś ze słynnych europejskich kurortów. Wybór padł na Franzensbad (Franciszkowe Łaźnie) w Czechach, spokojną konkurencję bardziej światowych i malowniczo położonych uzdrowisk Karlsbad (Karlowe Wary) i Marienbad (Mariańskie Łaźnie). Franzensbad poza źródłami o zbawiennym wpływie na zdrowie oferował również pierwsze w Europie kąpiele błotne. Standardowa kuracja trwała dwadzieścia osiem dni.
Alfred Nobel szybko jednak miał dość. Nie dostrzegał sensu ani w opijaniu się wodą czy w kąpielach, ani w towarzyskich pogwarkach. W drodze do wód odwiedził brata swojej matki oraz kuzynów w Sztokholmie, a dotarłszy na miejsce, napisał do nich, że owa wizyta uczyniła dla jego zdrowia znacznie więcej dobrego niż „cały ten Franzensbad”. Gorzkie słowa dotyczyły również otoczenia. „Nietrudno od razu zauważyć, ile człowiek traci na takiej zamianie, albowiem zamiast krewnych i przyjaciół skazany jest jedynie na przypadkowe znajomości z osobami, z którymi można wprawdzie spędzić kilka miłych chwil, ale z którymi pożegnanie wywołuje w nas taki sam żal jak rozstanie się ze starym, znoszonym płaszczem”.
Tęsknił za domem „bardziej, niż da się to wyrazić”, nie znosił być ciężarem dla rodziców i zdecydowanie pragnął wrócić do Petersburga przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami pod koniec października, bez względu na to, czy do tej pory wyzdrowieje, czy nie.
Mimo to przez resztę życia będzie gorliwym gościem kurortów.
Jeśli chodzi o poważne medyczne wyzwania tamtych czasów, uzdrowiska nie oferowały wiele. Podczas gdy dramatem XVIII stulecia były pandemie ospy prawdziwej, wiek XIX zmagał się z cholerą i tyfusem, musiał też stawić czoło gruźlicy i syfilisowi. W połowie wieku wszystko wskazywało na to, że najgroźniejsza jest cholera – w krótkim czasie świat dotknęła trzecia fala zarazy. W okresie od 1847 do 1861 roku w samej Rosji choroba ta pochłonęła ponad milion ofiar.
Ospę prawdziwą udało się w końcu jakoś opanować za pomocą genialnej szczepionki opracowanej w 1796 roku przez brytyjskiego lekarza Edwarda Jennera. Opierała się ona na kilkusetletniej azjatyckiej tradycji polegającej na tym, że do organizmu osoby zdrowej wprowadzano w celu jej ochrony minimalną ilość wydzieliny i tkanek pobranych od chorego na ospę. Ludzie zdrowi najczęściej chorowali wówczas łagodnie, choć byli i tacy, którzy umierali. Uważano, że korzyść w postaci uzyskania odporności mimo wszystko znacznie przewyższa ryzyko.
Koncepcja Jennera sprowadzała się do tego, aby zamiast ospy prawdziwej wykorzystać do zaszczepienia materiał zakaźny ospy krowianki. Eksperyment się powiódł i jego metoda okazała się o wiele bezpieczniejsza i skuteczniejsza. Był to sukces na skalę światową.
Pierwsze dziesięciolecia XIX wieku zwykło się uważać za czas narodzin nowoczesnej medycyny. Zaczęto kwestionować dotychczasowe popularne metody leczenia, jak puszczanie krwi czy lewatywa, a wiedza medyczna w coraz większej mierze wykuwała się w laboratoriach, medycyna zaś jako nauka zyskiwała coraz wyższy status na powstających uniwersytetach.
Dokonała się też wyraźna zmiana w podejściu: zamiast zgadywać przyczyny chorób, starano się je zidentyfikować i objaśnić. Na początku XIX stulecia wynaleziono stetoskop. Medycy nauczyli się słuchać oddechu pacjenta i na tej podstawie ze zdumiewającą pewnością stawiać diagnozę: bronchit, zapalenie płuc czy gruźlica. Po stworzeniu przez pruskiego optyka Carla Zeissa dokładniejszego i tańszego mikroskopu znacznie wzrosło zainteresowanie medycznym badaniem tkanek.
Do postępu przyczynili się także chemicy. Był to czas przełomu w chemii organicznej. W 1828 roku pewnemu niemieckiemu chemikowi udało się wytworzyć „żywy” mocznik i tym samym pokonać granicę między probówkami a procesami przebiegającymi w żywych organizmach, co – jak wówczas głosił Kościół – było niemożliwe, ponieważ to Bóg ma niejako wyłączne prawo do żywych.
Odkrycie to miało epokowy charakter i otwierało całkowicie nowe pole badań. Chemicy zaczęli eksperymentować, przeprowadzając różne reakcje chemiczne, aby na sztucznej drodze, przez syntetyzowanie, wytworzyć jeszcze inne „żywe” pierwiastki. I to właśnie z tą nową, „gorącą” dyscypliną, jaką była chemia organiczna, zapoznawał się student chemii Alfred Nobel. Jego nauczyciel, Nikołaj Zinin, studiował u jednego z pionierów w tej dziedzinie, profesora Justusa von Liebiga w Giessen. Studenci Liebiga mogli zgłębiać chemię żywych organizmów, badać pod mikroskopem tkanki mięśni zwierząt lub ich różne wydzieliny, jak mocz czy pot. Profesorowi jako jednemu z pierwszych udało się także uzyskać chloroform, środek do narkozy, który obok eteru przyspieszył ziszczenie się snu o bezbolesnych ingerencjach chirurgicznych.
Medycyna i chemia zaczęły się przenikać, jak miał później powiedzieć Alfred Nobel.
Równolegle dokonywała się rewolucja w zakresie higieny medycznej. Pod koniec lat czterdziestych XIX wieku pracujący w Wiedniu węgierski lekarz Ignaz Semmelweis zwrócił uwagę na szokująco wysoką liczbę zgonów z powodu gorączki połogowej. Jednocześnie odnotował, że medycy bardzo często przychodzili do rodzących kobiet prosto z prosektorium. Gdy zarządził obowiązkowe mycie rąk roztworem chlorowanego wapna, śmiertelność na oddziale położniczym radykalnie zmalała.
W 1854 roku inny pełen inwencji lekarz, Brytyjczyk John Snow, chcąc zlokalizować ogniska zakażeń podczas trwającej w Londynie epidemii cholery, postanowił nanosić wiadome przypadki zachorowań na mapę. Był to strzał w dziesiątkę. Okazało się, że wszyscy chorzy korzystali z tych samych studni. Kontynuując mapowanie, Snow zbierał coraz więcej dowodów na to, że do przenoszenia się choroby przyczyniała się woda.
Obserwacje Snowa wywołały pewne pozytywne skutki w zakresie modernizacji, Semmelweis natomiast nigdy nie doczekał się jakiejkolwiek reakcji ze strony władz. Niezrozumiany i załamany zmarł dziesięć lat później w zakładzie dla psychicznie chorych, uważany przez wielu za jednego z wielkich męczenników w historii medycyny.
Gdy wybuchła wojna krymska, od dawna już wiedziano, że epidemie chorób mogą stanowić większe zagrożenie dla walczących żołnierzy niż broń. Trzynastego września 1854 roku francuskie i brytyjskie oddziały dobiły do brzegów Krymu, kilkadziesiąt kilometrów od Sewastopola. Pierwszą większą bitwę z wojskami rosyjskimi stoczyły nad rzeką Almą i co prawda tydzień później doczekały się zwycięstwa, ale zapłaciły za nie wysoką cenę. Wiele tysięcy żołnierzy straciło życie.
Większość z nich, bo ponad siedemdziesiąt procent, zmarła na cholerę, a także w wyniku nieleczonych infekcji i innych chorób.
Informacja o zwycięstwie nad Almą dotarła do Londynu i Paryża dopiero 1 października. Niewiele można było poradzić na takie opóźnienie. Przewody telegraficzne wciąż stanowiły rzadkość, toteż przekazywanie wiadomości na skalę międzynarodową nadal wymagało parowców i posłańców na koniach. Mimo to dostępne wówczas rozwiązania techniczne doprowadziły do pewnej rewolucji i sprawiły, że wojna krymska jako pierwsza w historii była na miejscu obserwowana przez dziennikarzy, a także jako pierwsza została uwieczniona na fotografiach. Prasa brytyjska wykazywała imponującą niezależność, podczas gdy francuska była poddana ostrej cenzurze narzuconej przez Napoleona III.
Relacje prasowe z teatru wojny miały odegrać niezwykłą rolę. Dwa tygodnie po radości ze zwycięstwa „The Times” wprawił w szok czterdziestotysięczną rzeszę swoich czytelników, opisując śmiertelne żniwo bitwy nad Almą. Ciężko ranni brytyjscy żołnierze nierzadko leżeli we własnych odchodach na słomie zmieszanej z obornikiem. Tysiące zaraziły się cholerą w przepełnionych i brudnych tureckich lazaretach. Brakowało lekarzy, sióstr i nikt nie pomyślał o zabraniu na front uśmierzającego ból chloroformu czy eteru, które przydałyby się przy przeprowadzanych amputacjach. Nie było nawet płótna na opatrunki.
Uruchomiono więc specjalną kampanię, aby zebrać fundusze z przeznaczeniem dla ofiar wojny. „Czy w Wielkiej Brytanii naprawdę nie ma żadnych sióstr miłosierdzia?” – pytał 14 października na łamach „Timesa” „poszkodowany żołnierz”. Ależ są – pomyślała trzydziestoczteroletnia dama, która prowadziła dom opieki dla starszych kobiet w Londynie.
Trzy dni później Florence Nightingale miała już zarówno cel działania, jak i odpowiedni budżet. Z grupą „sióstr miłosierdzia” wyruszała do Konstantynopola, aby położyć kres niegodnym warunkom sanitarnym wśród żołnierzy. I z czasem rzeczywiście zdołała to osiągnąć. Pod jej energicznym kierownictwem liczba zgonów w szpitalach polowych radykalnie spadła. Po dwóch i pół roku wróciła do Londynu jako bohaterka i została okrzyknięta brytyjską Joanną d’Arc. I tak oto narodził się zawód pielęgniarki.
Ale to wszystko miało się dopiero zdarzyć. Gdy w sobotę 21 października 1854 roku Florence Nightingale opuszczała Wielką Brytanię, wiedziała jedynie, że czeka ją niezwykle ciężkie zadanie.
Tego samego dnia, czyli w sobotę 21 października, Alfred Nobel skończył dwadzieścia jeden lat. Dzięki temu, że w porę opuścił Franzensbad, mógł spędzić ów dzień osiągnięcia dojrzałości razem z rodzicami i czterema braćmi w pomalowanej na szaro drewnianej willi na nabrzeżu Wielkiej Newki. Rodzina miała co świętować, następnego dnia bowiem najmłodszy z synów, Rolf, kończył dziewięć lat, a tydzień później czwarty z braci, Emil – jedenaście.
Petersburg trwał w nieustającym szoku po licznych klęskach Rosji na Krymie. Główny dowódca Mienszykow, spodziewając się, że wrodzy sojusznicy przypuszczą atak dopiero na wiosnę, dał się zaskoczyć. Jego armia musiała uciekać na łeb na szyję i wyglądało na to, że poddanie się Sewastopola to tylko kwestia dni.
Książę Mienszykow, tak istotny dla rodziny Noblów, został uznany za niekompetentnego. To jego osobiście obciążono winą za niepowodzenie, a zaszczytu wzmocnienia Sewastopola, dzięki czemu w ostatniej chwili klęska przerodziła się w długotrwałe oblężenie, mieli dostąpić inni.
Car Mikołaj I popadł w głęboką depresję. Nie sypiał, nie jadał i niejednokrotnie można było widzieć go zalewającego się łzami, chociaż normalnie gardził tego rodzaju słabością u mężczyzn. „Widok monarchy łamie serce” – zauważyła jedna z dam dworu. Innym natomiast nie brakowało ducha walki. Czyż Rosja nie obróciła grożącej jej porażki w zwycięstwo nad Napoleonem?
Kontynuowano zbrojenie armii i w związku z tym po raz drugi zaangażowano Noblów do współpracy. W styczniu 1855 roku firma Nobel i Synowie podpisała z rosyjskim Ministerstwem Wojny kontrakt na kolejne 1160 min morskich przeznaczonych do rozmieszczenia na wodach pod Turku i wokół twierdzy Sveaborg pod Helsinkami. Wynagrodzenie było oszałamiające: 116 tysięcy rubli. Równocześnie od ponad roku pracowano nad silnikami parowymi do trzech nowych okrętów wojennych. Wiele jednak wskazywało na to, że nie będą one gotowe wcześniej niż jesienią.