Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Noc to książka, która zapisała się w historii tworząc w niej głęboko wyryty ślad pamięci ofiar Holokaustu. Niewielka objętością, mieści w sobie niewyobrażalny ciężar ludzkiego cierpienia. Noc zostaje z czytelnikiem jeszcze długo po lekturze.
Elie Wiesel, żydowski pisarz i laureat Pokojowej Nagrody Nobla, stworzył przejmujący, autobiograficzny obraz przetrwania w nazistowskich obozach śmierci. Jako nastolatek wraz z rodziną został wywieziony do Birkenau, następnie trafił do Monowitz i Buchenwaldu. Noc to bardzo osobiste wspomnienie autora. To opowieść o rozstaniu z matką i małą siostrą, których już nigdy nie zobaczył, oraz o obozie, w którym dzielił z ojcem głód, zimno, bicie, tortury, i w którym został odarty z resztek człowieczeństwa.
„Gdyby mnie ktoś spytał: jaka, twoim zdaniem, książka najbardziej oddaje istotę otchłani, w której znalazło się człowieczeństwo – odpowiedziałbym bez wahania: Noc Elie Wiesela.W tej wątłej pod względem objętości książeczce pomieściło się wszystko: i niewinność, i złudzenia, i nadzieje, i cierpienie, i rozpacz, i siła, i słabość, i zaparcie się, i bohaterstwo, i poświęcenie, i egoizm, i znieczulica, i wiara, i utrata wiary... Elie Wiesel otrzymał Pokojowego Nobla, za Noc powinien był otrzymać Nobla literackiego.” - Marian Turski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 154
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pamięci moich rodziców i mojej młodszej siostry CyporyE.W.
Pamięci moich dziadków, Abby, Sary i Nachmana,którzy również tamtej nocy zniknęliM.W.
PRZEDMOWA ELI WIESELADO NOWEGO WYDANIA[1]
Gdybym miał napisać tylko jedną książkę w życiu, byłaby to właśnie ta. Tak jak przeszłość żyje w teraźniejszości, tak wszystkie moje książki napisane po Nocy, w głębokim znaczeniu, noszą jej piętno, i dotyczy to również tych, które poruszają tematy biblijne, talmudyczne czy chasydzkie – nie zrozumie się ich, jeśli nie przeczytało się tej.
Dlaczego ją napisałem?
Żeby nie zostać szaleńcem albo, wręcz przeciwnie, żeby nim się stać i w ten sposób lepiej zrozumieć to ogromne, przerażające szaleństwo, które wdarło się niegdyś do historii i sumienia ludzkości, oscylując między potęgą zła a cierpieniem jej ofiar?
Czy po to, żeby pozostawić ludziom słowa, wspomnienia jako środki zwiększające szanse na to, że historia, z jej nieubłaganą skłonnością do przemocy, już się nie powtórzy?
A może też, by po prostu zostawić ślad po próbie, której zostałem poddany jako nastolatek, który o śmierci i złu wie tylko tyle, ile odkrył w książkach?
Niektórzy czytelnicy mówią mi, że jeśli przeżyłem, to po to, aby napisać ten tekst. Nie jestem o tym przekonany. Nie wiem, jak przeżyłem; jako zbyt słaby i nieśmiały, niczego w tym celu nie zrobiłem. Powiedzieć, że był to cud? Ja tego nie powiem. Jeśli niebo mogło lub chciało dokonać cudu w mojej sprawie, to mogło też lub powinno zrobić to samo dla innych, bardziej niż ja na to zasługujących. Mogę więc tylko podziękować przypadkowi. Jednakże, ponieważ przeżyłem, spoczywa na mnie obowiązek nadania mojemu przeżyciu jakiegoś sensu. Czy po to, by ten sens wyłonić, przelałem na papier doświadczenie, w którym nic sensu nie miało?
Prawda jest taka: z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie wiem, albo już nie wiem, co chciałem osiągnąć, pisząc te słowa. Wiem tylko, że bez tej niewielkiej książki moje życie pisarza, czy moje życie w ogóle, nie byłoby tym, czym jest: życiem świadka, który z moralnego i ludzkiego punktu widzenia czuje się zmuszony przeszkodzić wrogowi w odniesieniu pośmiertnego zwycięstwa, ostatniego, zacierającego ślady jego zbrodni w pamięci ludzi.
Tyle że dzisiaj, dzięki autentycznym dokumentom docierającym do nas z wielu źródeł, jest jasne: o ile na początku swojego panowania esesmani próbowali stworzyć społeczeństwo, w którym Żydzi już nie mogliby istnieć, o tyle pod koniec ich celem było pozostawienie po sobie zrujnowanego świata, w którym Żydów nigdy nie było. Oto dlaczego w Rosji, Ukrainie, Litwie, Białorusi, wszędzie tam Einsatzgruppen dokonywały „ostatecznego rozwiązania”. Mordując ponad milion Żydów: mężczyzn, kobiet i dzieci, a następnie wrzucając ciała do ogromnych wspólnych mogił, wykopanych przez samych skazanych, by ponownie je wykopać – po to, żeby pod gołym niebem je spalić. Tak oto po raz pierwszy w historii Żydzi, zabici po dwakroć, nie mogli być pochowani na cmentarzach.
Innymi słowy: wojna, którą Hitler i jego akolici wypowiedzieli Żydom, była także wymierzona w żydowską religię, żydowską kulturę, żydowską tradycję, to znaczy – w żydowską pamięć.
Oczywiście w pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że ponieważ któregoś dnia historia zostanie osądzona, powinienem być świadkiem jej ofiar. Nie wiedziałem jednak, jak się do tego zabrać. Miałem zbyt dużo rzeczy do powiedzenia, ale nie słów, by to wypowiedzieć. Świadomy ubóstwa moich środków, widziałem, jak język stawał się przeszkodą. Konieczne byłoby wynalezienie jakiegoś innego systemu. Jak moglibyśmy zrehabilitować i uczłowieczyć zdradzoną, zdeprawowaną i wypaczoną przez wroga mowę? Głód, pragnienie, strach, transport, selekcja, ogień i komin – te słowa oznaczały pewne rzeczy, ale w tamtych czasach znaczyły coś zupełnie innego. Pisząc w moim języku ojczystym, też poranionym, zatrzymywałem się przy każdym zdaniu, mówiąc do siebie: To nie to. Zaczynałem od początku. Z innymi słowami, innymi obrazami, innymi niemymi łzami. To nadal nie było to. Ale to, co to dokładnie jest? To to, co się wymyka, osłania, żeby nie zostało skradzione, zafałszowane, sprofanowane. Istniejące słowa, te ze słownika, wydawały mi się mizerne, ubogie, wyblakłe. Których z nich użyć, by opowiedzieć tę ostatnią podróż w nieznane w zaplombowanym wagonie? I to odkrycie obłąkanego, zimnego świata, gdzie czymś ludzkim było bycie nieludzkim, gdzie zdyscyplinowani i wykształceni mężczyźni w mundurach przychodzili po to, by zabić, a osłupiałe dzieci i wyczerpani starcy przyjeżdżali tam, by umrzeć? I to rozdzielenie, w nocy pełnej płomieni, zerwanie wszystkich więzi, rozpad całej rodziny, całej społeczności? I to zniknięcie żydowskiej dziewczynki, mądrej i pięknej, o złotych włosach i smutnym uśmiechu, zabitej razem z jej mamą w noc ich przybycia? Jak o tym opowiedzieć, żeby ręka nie zadrżała, a serce nie pękło na zawsze?
W głębi samego siebie świadek wiedział, i nadal czasami to wie, że jego świadectwo nie zostanie przyjęte. Tylko ci, którzy poznali Auschwitz, wiedzą, czym był. Pozostali nie dowiedzą się nigdy.
Czy przynajmniej to zrozumieją?
Czy będą mogli zrozumieć to ci, dla których ludzkim, szlachetnym i koniecznym obowiązkiem jest chronić słabych, leczyć chorych, kochać dzieci, szanować i uczyć szacunku dla mądrości starców. No właśnie, czy oni będą w stanie zrozumieć to, jak w tym przeklętym świecie rasa panów zapamiętale torturowała słabych, dobijała chorych, masakrowała dzieci i starców?
Bo świadek tak nieudolnie się wypowiada?
Powód jest inny. To nie dlatego nie zrozumiecie, że on – niezdarny – wyraża się oszczędnie; nie zrozumiecie tego, dlaczego wyraża się aż tak oszczędnie.
A jednak, w głębi samego siebie, on wiedział, że w tej sytuacji zabronione jest milczenie, mimo że mówienie jest tak trudne czy wręcz niemożliwe.
Należało zatem się nie poddawać. I mówić bez słów. I próbować zaufać ciszy, która w nich mieszka, owija je i poza nie wykracza. A wszystko to w poczuciu, że garść popiołu, tam, w Birkenau, waży więcej niż wszystkie opowiadania o tym przeklętym miejscu. Bo mimo wszystkich moich wysiłków, by wypowiedzieć niewyrażalne, „to nadal było nie to”.
Czy to jest powód, że rękopis – napisany w jidisz pod tytułem „A świat milczał”, przetłumaczony najpierw na francuski, potem angielski – został odrzucony przez wszystkich ważnych paryskich i amerykańskich wydawców? I to mimo niestrudzonych wysiłków wielkiego François Mauriaca? Dopiero po wielu miesiącach i osobistych spotkaniach w końcu udało się go złożyć.
Mimo niezliczonych skreśleń oryginalna wersja w jidisz jest długa. To Jérôme Lindon, legendarny właściciel prestiżowego paryskiego wydawnictwa Les Éditions de Minuit, opracował skróconą wersję francuską. Zaakceptowałem jego sposób przycinania tekstu, ponieważ obawiałem się wszystkiego, co mogło wydawać się zbędne. Tutaj liczyło się tylko to, co ważne. Odrzucałem nadmiar. Opowiedzenie za dużo przerażało mnie bardziej niż powiedzenie mniej. Pogrążać się w odmętach swojej pamięci nie jest czymś bardziej zdrowym, niż pozwolić się jej uzewnętrzniać.
Przykład: w jidisz opowieść zaczyna się takimi pozbawionymi złudzeń refleksjami:
„Na początku była wiara – dziecinna, i zaufanie – daremne, i złudzenie – niebezpieczne. Wierzyliśmy w Boga, ufaliśmy człowiekowi i żyliśmy w iluzji, że w każdym z nas jest święta iskra płomienia Szechiny, że każdy z nas, w swoich oczach i swojej duszy, nosi odbicie obrazu Boga. Było to źródło czy też przyczyna wszystkich naszych nieszczęść”.
Gdzie indziej przytaczam inne fragmenty w jidisz. O śmierci mojego ojca, o wyzwoleniu. Dlaczego by ich nie włączyć do tego nowego przekładu? Jako zbyt osobiste, być może zbyt intymne, powinny pozostać między wierszami. A jednak.
Ponownie widzę siebie tamtej nocy, jednej z najbardziej przytłaczających w moim życiu:
„Lejzer (w jidisz to Eliezer), mój synu, podejdź... Chcę ci coś powiedzieć... Tylko tobie... Chodź, nie zostawiaj mnie samego... Lejzer”.
Usłyszałem jego głos, uchwyciłem sens jego słów i zrozumiałem tragiczny wymiar tej chwili, ale pozostałem na miejscu.
Było to jego ostatnie życzenie – żebym był przy nim w momencie agonii, kiedy to jego dusza miała się wyrwać z obolałego ciała – ale go nie spełniłem.
Bałem się.
Ciosów.
To dlatego pozostałem głuchy na jego płacz.
Zamiast poświęcić moje nikczemne i zgniłe życie i podejść do niego, chwycić go za rękę, uspokoić, pokazać mu, że nie jest sam, że jestem przy nim, że czuję jego żal, zamiast zrobić to wszystko, pozostałem, leżąc na miejscu i prosząc Boga, żeby mój ojciec przestał powtarzać moje imię, żeby przestał krzyczeć i nie był bity przez blokowych.
Mój ojciec nie był już świadomy.
Jego płaczliwy i gasnący głos nadal przenikał ciszę i mnie przyzywał, tylko mnie.
I wtedy? Esesman wpadł w gniew, podszedł do mojego ojca i uderzył go w głowę: „Milcz, staruchu! Zamilcz!”.
Ojciec nie poczuł uderzeń pałką, ale ja je poczułem. A jednak nie zareagowałem. Pozwoliłem esesmanowi bić mojego ojca. Zostawiłem mojego starego ojca samego w agonii. Gorzej: byłem na niego wściekły, bo hałasował, płakał, prowokował ciosy...
Lejzer! Lejzer! Podejdź, nie zostawiaj mnie samego...
Jego głos dochodził do mnie z tak daleka, z tak bliska.
Jednak się nie poruszyłem.
Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Nigdy nie wybaczę światu, że wpędził mnie w taką pułapkę, że uczynił ze mnie innego człowieka, obudził we mnie diabła, najgorsze myśli, najbardziej dziki instynkt. [...]
Jego ostatnim słowem było moje imię. Wezwanie.
A ja nie odpowiedziałem.
W wersji jidisz opowieść nie kończy się sceną z lustrem, ale raczej pesymistyczną uwagą dotyczącą teraźniejszości:
...I teraz, dziesięć lat po Buchenwaldzie, uświadamiam sobie, że świat zapomina. Niemcy są suwerennym państwem. Armia niemiecka zmartwychwstała. Ilse Koch, sadystka z Buchenwaldu, ma dzieci i jest szczęśliwa. Zbrodniarze wojenni spacerują po ulicach Hamburga i Monachium. Przeszłość jest zatarta, odesłana w zapomnienie.
Niemcy i antysemici mówią światu, że cała ta historia o sześciu milionach zamordowanych Żydów to tylko legenda, i świat, w jego naiwności, w to uwierzy, jeśli nie dziś, to jutro albo pojutrze...
...Nie jestem na tyle naiwny, żeby sądzić, że ten utwór odmieni bieg historii i wstrząśnie świadomością ludzkości.
Książka nie ma mocy, którą miała kiedyś.
Ci, którzy milczeli wczoraj, będą milczeli jutro.
Inne pytanie, które czytelnik miałby prawo nam zadać: po co nowe wydanie, skoro pierwsze istnieje od czterdziestu pięciu lat? Nie jest ono wystarczająco wierne albo dobre, po co tak długo czekać i zastępować je innym? Miałoby być lepsze i bliższe oryginałowi?
To, co mówię o przekładzie w języku angielskim, dotyczy również francuskiego. Czy muszę przypominać, że w tamtych czasach byłem nieznanym debiutantem i mój angielski, zresztą tak samo jak francuski, pozostawiał jeszcze wiele do życzenia? Kiedy pewien londyński wydawca, o czym poinformował mnie agent Éditions de Minuit, Georges Borchardt, znalazł tłumaczkę, odpowiedziałem mu: dziękuję. Przeczytałem tłumaczenie – wydało mi się zadowalające. Nie przeczytałem go ponownie. Tymczasem niektóre z moich prac miały to szczęście, że zostały przetłumaczone przez Marion, moją małżonkę. Jest niezwykłą tłumaczką, zna mój głos i potrafi go przekazać lepiej niż ktokolwiek inny. Mam szczęście: poproszona przez wydawnictwo Farrar, Strauss and Giroux o przygotowanie nowego przekładu, przyjęła tę propozycję. Jestem przekonany, że czytelnicy będą jej za to wdzięczni. Dzięki niej dano mi możliwość poprawienia tu i ówdzie jakiegoś błędnego wyrażenia czy myśli. Przykład: opisuję pierwszą nocną podróż w zaplombowanych wagonach i wspominam, że niektóre osoby skorzystały z ciemności, by dopuścić się stosunków płciowych. To nieprawda. W tekście napisanym w jidisz mówię, że „młodzi chłopcy i dziewczyny pozwolili, by zawładnęły nimi ich pobudzone instynkty erotyczne”. Sprawdziłem w wielu absolutnie pewnych źródłach. W pociągu wszystkie rodziny były jeszcze połączone. Kilka tygodni getta nie mogło wartości naszego wychowania obniżyć do tego stopnia, byśmy pogwałcili zwyczaje, obyczaje i dawne prawa. Że było jakieś niezręczne dotykanie, to możliwe. Ale to wszystko. Nikt nie posunął się dalej. Dlaczego więc powiedziałem to w jidisz i pozwoliłem przetłumaczyć to na francuski i angielski? Jedyne możliwe wytłumaczenie: mówię o sobie samym. To samego siebie potępiam. Wyobrażam sobie, że młodzieniec, którym byłem, w pełni dojrzewania, mimo że głęboko pobożny, nie mógł oprzeć się erotycznej fantazji spotęgowanej fizyczną bliskością mężczyzn i kobiet.
Inny przykład, mniej ważny: chodzi o skrót. Wspominając zaimprowizowaną zbiorową modlitwę, w wieczór Rosz ha-Szana, opowiadam, że poszedłem poszukać ojca, żeby ucałować jego dłoń, tak jak robiłem to w domu; zapomniałem odnotować, że byliśmy pogubieni w tłumie. To Marion, jak zwykle dbająca o precyzję, zauważyła również ten szczegół.
Niemniej jednak, czytając ponownie to świadectwo, tak odległe, dochodzę do wniosku, że dobrze zrobiłem, nie czekając z jego publikacją zbyt długo. Po latach sam się sobie dziwiłem – niesłusznie – wątpiąc w niektóre epizody. Opowiadam w nim moją pierwszą noc spędzoną tam. Odkrycie rzeczywistości wewnątrz drutów kolczastych. Ostrzeżenia więźnia przebywającego w obozie od dawna, radzącego, żebyśmy kłamali na temat naszego wieku: mój ojciec miał się odmłodzić, ja – postarzyć. Selekcję. Marsz w kierunku kominów wystrzelonych w obojętne niebo. Niemowlęta wrzucane do płonących rowów... Nie sprecyzowałem, czy były żywe, jednak tak myślałem. Potem mówiłem sobie: nie, były martwe, inaczej postradałbym zmysły. A jednak towarzysze z obozu widzieli je razem ze mną, i tak jak ja. Były żywe, kiedy wrzucano je w płomienie. Potwierdzili to historycy, jak na przykład Telford Taylor. A ja mimo wszystko nie oszalałem. Ta koszmarna wizja pojawi się w nowym wydaniu.
Zanim zakończę to wprowadzenie: ważne wydaje mi się podkreślenie mojego przekonania, że, podobnie do ludzi, każda książka ma swoje przeznaczenie. Jedne przywołują smutek, inne – radość. Zdarza się nawet, że jakaś książka potrafi jedno i drugie.
Powyżej opisałem trudności, które Noc napotkała podczas publikacji czterdzieści pięć lat temu. Mimo życzliwych recenzji książka sprzedawała się źle. Temat, oceniany jako makabryczny, nikogo nie interesował. Jeśli jakiś rabin wspomniał o niej w swoich kazaniach, zawsze znajdował się ktoś, kto narzekał: „Po co dzieci obarczać smutkiem przeszłości?”. Od tamtej pory sprawy uległy zmianie. Mój mały tomik cieszy się przyjęciem, jakiego się nie spodziewałem. Dzisiaj czytają go przede wszystkim młodzi ludzie na zajęciach uniwersyteckich. I jest ich dużo.
Jak wytłumaczyć to zjawisko? Najpierw trzeba je przypisać zmianie, która nastąpiła w mentalności szerokiego kręgu odbiorców. O ile w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych osoby urodzone przed wojną albo w jej trakcie w stosunku do tego, co tak nędznie nazywa się Holokaustem, przejawiały pewien rodzaj nieświadomej i pobłażliwej obojętności, o tyle teraz to się zmieniło.
W tamtych czasach mało wydawców odważało się publikować książki o tej tematyce. Obecnie wszyscy publikują je regularnie i dość często. Odnosi się to także do świata akademickiego. Wtedy mało szkół średnich czy wyższych prowadziło wykłady o Holokauście. Dzisiaj wykłady te należą do najbardziej popularnych, są również w programach szkolnych.
Od tego czasu tematyka Auschwitz należy do kultury ogólnej. Filmy, sztuki teatralne, powieści, międzynarodowe konferencje, wystawy, coroczne uroczystości z udziałem najważniejszych osób w państwie: temat stał się nieunikniony. Najbardziej uderzającym przykładem jest Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie: od jego otwarcia w 1993 roku odwiedziło je ponad dwadzieścia pięć milionów ludzi[2].
Świadom tego, że pokolenie ocalałych kurczy się z każdym dniem, współczesny student czy czytelnik odkrywa swoją fascynację ich pamięcią.
Bo na wyższym i ostatecznym poziomie chodzi o pamięć, o jej początki i jej rozmiary, jak również o jej osiągnięcia. Powtarzam: jej wylanie się może być tak samo szkodliwe jak jej umniejszenie. Na nas spoczywa wybranie środka, między jednym a drugim, w nadziei, że będzie blisko prawdy.
Dla ocalałego, który chce być świadkiem, problem jest prosty: jego obowiązkiem jest zeznawać zarówno w imieniu zmarłych, jak i żywych, a przede wszystkim dla przyszłych pokoleń. Nie mamy prawa pozbawiać ich przeszłości, która należy do wspólnej pamięci.
Zapomnienie oznaczałoby zagrożenie i zniewagę. Niepamiętanie o zmarłych byłoby zabiciem ich po raz drugi. A jeśli, poza zabójcami i ich współwinowajcami, nikt nie jest odpowiedzialny za ich pierwszą śmierć, to my jesteśmy odpowiedzialni za tę drugą.
Niekiedy pytają mnie, czy znam „odpowiedź na Auschwitz”; odpowiadam, że nie; nawet nie wiem, czy tak ogromna tragedia ma jakąś odpowiedź. Wiem jednak, że jest „odpowiedź” w odpowiedzialności.
Kiedy mówi się o tej przeklętej epoce ciemności, tak bliskiej i tak odległej, „odpowiedzialność” staje się słowem kluczowym.
Jeśli świadek zadał sobie gwałt i wybrał danie świadectwa – to dla dzisiejszej młodzieży, dla dzieci, które urodzą się jutro: nie chce, żeby jego przeszłość stała się ich przyszłością.
PRZYPISY