Noce aż po wieczność - Małgorzata Wilk - ebook + audiobook + książka

Noce aż po wieczność ebook

Wilk Małgorzata

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ile jesteś gotów poświęcić, by odzyskać przyjaciela?

Kiedy Ruta została asystentką Nikifora, nie spodziewała się, że książę wampirów okaże się aż tak… wkurzający. Uroczy krwiopijca w różowych botkach i ze stadem psiaków u boku ma też mroczną stronę – w nadnaturalnym świecie znany jest jako potężny władca, który rządzi twardą ręką i nie boi się wymierzać sprawiedliwości według własnych zasad. Ruta zaczyna wątpić, czy jej miejsce jest u boku księcia, ale wtedy Nikifor znika, a wszystkie ślady prowadzą do pełnych niebezpieczeństw Włoch.

Ruta postanawia uratować szefa, ale takiej misji nie da się wykonać w pojedynkę. Do Florencji udaje się wraz z oddanym przyjacielem Feliksem i jego ukochanym, zrzędliwym wampirem Fryderykiem. Żeby odkryć, co się stało z Nikiforem, drużyna z Warszawy będzie musiała pokonać wiele przeciwności. Prócz toskańskich wampirów i skomplikowanej krwiopijczej polityki na przeszkodzie staną im też… własne uczucia. We Włoszech każde z nich będzie zmuszone zmierzyć się z pytaniem, którego dotąd bali się sobie zadać: Co ich czeka, jeśli wspólne noce nie będą trwały aż po wieczność?

Małgorzata Wilk (ur. 2000) – absolwentka filologii rosyjskiej, a obecnie studentka polonistyki. Pierwsze teksty opublikowała w 2013 r. Jest miłośniczką twórczości Puszkina, Mariam Petrosyan, Jane Austen i Tamsyn Muir. Kocha psy, słodką kawę, balet oraz metro (w którym wciąż się gubi). „Noce aż po wieczność” to kontynuacja jej debiutanckiej powieści o warszawskich wampirach „Noce za nocami”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 518

Oceny
4,3 (70 ocen)
36
26
3
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elwira1210

Dobrze spędzony czas

Jestem fanką stylu pisania Małgorzaty Wilk, ale muszę przyznać, że poprzednia książka była o wiele lepsza. W tej dużo znaleźć można powtórzeń, nie dzieje się zbyt wiele konkretnych rzeczy, ale i tak jest dość przewidywalnie. W podsumowaniu: dobrze spędzony czas, ale tak się podekscytowałam tą premierą, że się zawiodłam.
10
nudny_piotr

Całkiem niezła

Kurcze, pierwsza część była lepsza. Tutaj jest o wiele mniej kultury rosyjskiej i nie ma tego fajnego wątku życia w Warszawie, którego opisy mi się strasznie podobały. Fabuła trochę się snuje i więcej jest typowych tropów romansowych, które nie interesują mnie jakoś specjalnie.
00
Veronica41pl

Całkiem niezła

Przyjemna lektura dla lubiących wampiry.
00
Tusz_na_papierze

Nie oderwiesz się od lektury

Ach! kocham jak i 1 tom .
00
ReaderRealm

Z braku laku…

Strasznie się dłużyła. Główny bohater pojawiający się na okładce w książce jest postacią drugoplanową. Dużo ciekawszy wątek pobocznej pary i byłby wielki plus gdyby ich historia była bardziej rozbudowana. Niestety dużo kwestii z ich przeszłości nie było poruszonych, a szkoda.
00

Popularność




Copyright © Małgorzata Wilk, 2023

Projekt okładki

Ewa Wójcik

Ilustracja na okładce

Katarzyna „Panna N” Witerscheim

Redaktor inicjująca

Jadwiga Mik

Konsultacja recenzencka

Anna Gomoliszek (@czytajez)

Kamil Pasiecznik (@z_ksiazka_po_mojemu)

Martyna Rychły (@strona.w.opisie)

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Katarzyna Kusojć

Sylwia Kozak-Śmiech

ISBN 978-83-8352-738-3

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mamie

ROZDZIAŁ 1

Obwiodła palcem usta i z zadowoleniem stwierdziła, że znowu udało jej się nie wyjść poza linię. Malowanie się bez lustra mogła dodać do długiej listy umiejętności, które nabyła w ciągu ostatnich czterech lat i siedmiu miesięcy.

Schowała szminkę do kuferka z kosmetykami i zerknęła na zegar w rogu sypialni. Westchnęła. Spóźnią się jak nic.

Zbiegła na parter willi i na zakręcie korytarza prowadzącego do zejścia do piwnicy prawie zderzyła się z Nikiforem. Cofnęła się o krok. Szedł boso, na jego ubraniu nie było śladów po tym, czym jeszcze przed chwilą się zajmował. Ruta nie chciała wiedzieć, w jakim stanie były pozostawione na dole kitel i crocsy.

– Zbieraj się – powiedziała. – Musimy jechać.

– Tak, właśnie skończyłem. Ograniczyłem się do absolutnego minimum – dodał na usprawiedliwienie.

– Męczyłeś go trzy dni.

– Owszem, i to nie musiał być koniec tej przygody, ale masz rację, noblesse oblige. Musimy jechać. – Posłał jej uśmiech i dał znak ręką, by nie blokowała mu dłużej przejścia. – Ostatecznie i tak pozwoliłem mu pożegnać się z bratem. Jeżeli Stefano ma choć odrobinę instynktu samozachowawczego, więcej o nich nie usłyszymy. Takich telefonów się nie zapomina.

Kiedyś przeraziłby ją beztroski ton Nikifora i wspomnienie tego, co wczoraj zobaczyła w piwnicy. Dzisiaj tamten widok wydawał jej się obrzydliwy, ale uzasadniony. Do sprawiedliwości w książęcym wydaniu, tak jak do braku odbicia w lustrze, można było przywyknąć.

– Dobrze im tak – odpowiedziała krótko.

– Idę się umyć – oznajmił Nikifor, gdy weszli razem do salonu.

– Słusznie.

– Powiedz młodemu Manciniemu, żeby zabrał zwłoki, spakował i zawiózł pod ten adres. – Odnalazł w komodzie długopis i stary paragon. Zapisał na nim kilka słów. – Proszę.

– Któremu? – Ruta przyjrzała się adresowi. – Simone czy Leone?

Bracia Mancini byli bliźniakami, synami małżeństwa śmiertelników, które pod nieobecność Nikifora opiekowało się posiadłością. Ruta odróżniała ich wyłącznie po długości włosów.

– Bez znaczenia, mogą nawet ciągnąć słomki. – Wszedł na schody prowadzące na piętro. – Drugi zawiezie nas na lotnisko.

– Nie boisz się, że Stefano zastawi na niego pułapkę?

– Raczej nie. Znasz mnie, gdybym miał poważniejsze wątpliwości, nie ryzykowałbym życia dobrych, uczciwych ludzi, jakimi są Mancini, ale dla pewności niech chłopak lepiej nie opuszcza samochodu. Ciało Alessia to nie relikwia, a Stefano to nie papież. Obejdzie się bez ceremoniałów.

W połowie schodów zatrzymał się i odwrócił. Zmierzył Rutę spojrzeniem, nad czymś się zastanawiając.

– A ty się boisz? – W jego oczach pojawiło się zainteresowanie.

– Nie wiem – odpowiedziała po chwili wahania. – Mogliby chcieć się zemścić. Wydaje mi się to dość oczywiste.

– Pamiętaj, czyja to była decyzja. – Nikifor się uśmiechnął. – Kto uznał, że to wystarczy i że oszczędzimy drugiego brata razem z resztą gangu.

Zmarszczyła brwi. A więc to tak.

– Zgodziłeś się posłuchać mojej rady tylko po to, żebym tego żałowała i żebyś mógł mi pokazać, jak strasznie jesteś mądry. Jeśli Manciniemu coś się stanie, to będzie moja wina i nauczka dla mnie. Super. Dzięki.

Nikifor pokręcił powoli głową.

– Nie, nie po to.

Nie powiedział nic więcej, a Ruta nie miała ochoty dopytywać. Gdy zniknął na piętrze, zadzwoniła do Mancinich. Rodzina mieszkała w domu u stóp wzgórza, na tyle daleko, by nie przeszkadzać, i wystarczająco blisko, by przybyć na każde wezwanie księcia. Telefon odebrał Simone. Jeśli zadanie dostarczenia zwłok go zdziwiło, to tego nie okazał. Spokojnie oznajmił, że on i brat zaraz się zjawią.

Przygotowanie się zajęło Nikiforowi mniej więcej dziesięć minut. Zbiegł po schodach z wilgotnymi włosami, w spodniach od garnituru i rozwiązanych adidasach. Przez ramię miał przewieszoną sportową torbę. Był w połowie zapinania koszuli.

– Reszta w samolocie – odpowiedział na niezadane pytanie.

Na bladej skórze w okolicy obojczyka dostrzegła ukośną poszarpaną bliznę. Z grzeczności spuściła wzrok i poczekała, aż zapnie ostatni guzik.

– Wszystko załatwiłam – powiedziała.

– Doskonale. Gotowa? To ruszamy.

Naciągnął na dłoń aksamitną rękawiczkę i wyszli na zewnątrz. Ramię w ramię pokonali truchtem wybrukowany dziedziniec do czarnego SUV-a należącego do Nikifora. Za kierownicą czekał na nich Leone Mancini. Usiedli z tyłu. Nikifor polecił Włochowi jechać na lotnisko.

– Zadzwonisz do Fiedii? – spytał Rutę. – Powiedz mu, że się spóźnimy, i poproś, żeby w moim imieniu ciepło przywitał wszystkich gości.

– Nigdy w życiu. Sam do niego zadzwoń.

Nikifor wzruszył ramionami.

– Warto było spróbować. – Wyjął telefon z kieszeni. Otworzył listę kontaktów. – Wiesz, to dla mnie zawsze takie zabawne, że się nie lubicie, bo czasami jesteście do siebie bardzo podobni.

Gdyby nie miała innych zmartwień, obraziłaby się za tę uwagę. Feliks stał się dla niej jak drugi brat, ale towarzystwo Fryderyka znosiła wyłącznie z konieczności. Czasem nie rozumiała, jak ktoś tak fantastyczny mógł wybrać tego zarozumiałego pajaca.

Nikifor rozmawiał z Fryderykiem w ich ojczystym języku, ale Ruta nie musiała znać rosyjskiego, by domyślić się, co oznaczają słowa, które dobiegały jej uszu. Hrabia nigdy nie miał problemu z okazywaniem niechęci wobec pomysłów księcia. Przyjął zaproszenie na bankiet, bo musiał, ale na podobnych imprezach zawsze podpierał ściany, wyglądał na głęboko nieszczęśliwego i zbierał się do domu tak szybko, jak tylko mógł. Prośba o wystąpienie na środek i przywitanie gości zapewne brzmiała dla niego jak koszmar.

Fryderyk się rozłączył. Nikifor uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Zrobi to.

– Mhm.

Zapadła cisza. Książę odpalił Spotify bezprzewodowo połączone z nagłośnieniem samochodu. Rozległy się ciche dźwięki gitary akustycznej i harmonijki. Ruta westchnęła. Na początku była pewna, że katuje ją piosenkami Taylor Swift ze złośliwości, ale potem się zorientowała, że on słucha jej przynajmniej w trzech czwartych nieironicznie. Już sama nie wiedziała, co gorsze. Nie mogła się doczekać tego, jak za sto lat będzie się chwalił kardiganami z kolekcji Swift i płytami z jej podpisem, tak jak dzisiaj uwielbiał mówić o zdobytym osobiście autografie Woltera.

Zerknęła na niego. On też na nią patrzył, w napięciu, jakby na coś czekał. Może więc tym razem chodziło o zwrócenie na siebie uwagi. Zastygła nieruchomo, by nie pomyślał, że znowu zareagowała zgodnie z jego przewidywaniami. Gdy dotrą na salę bankietową, zacznie się festiwal fałszywych pochlebstw i spełniania zachcianek księcia. Niech przynajmniej teraz nie dostaje wszystkiego na tacy.

– Jeżeli tak przejmujesz się spóźnieniem, to pamiętaj, że bez nas nie zaczną – powiedział powoli, gdy milczenie się przedłużało.

– Bez ciebie – poprawiła go cierpko Ruta, bo nie mogła się powstrzymać. – W takich sytuacjach nie ma żadnych nas.

– Racja – przyznał. – Więc o co chodzi?

Utkwiła wzrok w oknie, za którym przesuwały się rosnące przy drodze smukłe drzewa i czarny pofalowany krajobraz toskańskich pól.

– Ale tak naprawdę myślisz, że to wystarczy? – spytała. – Zabicie jednego z nich i podrzucenie pozostałym ciała w worku? Nie będą się chcieli zemścić?

– Może i będą, ale wtedy ich zabijemy. To była twoja decyzja. Chciałaś dać im szansę, więc ją dostali. Od nich zależy, co się dalej stanie. Pamiętaj, ja odpowiadam za każde życie, które odbieram, ty musisz wziąć odpowiedzialność za te, które oszczędziłaś.

Według Nikifora było to banalnie proste. Z racji wieku budził w innych pokusę, by uwierzyć w jego nieomylność, w końcu ktoś, kto przetrwał prawie pięćset lat, musiał wiele wiedzieć o życiu, prawda? Łatwo byłoby przyjąć to za pewnik, Ruta nie pozwalała sobie jednak w myśleniu na takie drogi na skróty. Jej pomysły mogły być naiwne lub nietrafione, tyle że Nikifor na nic podobnego nigdy nawet by nie wpadł. Był stary, lecz nie był Bogiem. Szkoda, że czasami o tym zapominał.

– Tak, ale to nie jedyne wyjście, to nie powinna być kwestia: zabić kogoś czy oszczędzić. Może dałoby się zrobić coś więcej, wprowadzić jakiś nadzór albo system, który zapobiegałby takim sytuacjom. Tłumaczyłam ci, strach i przemoc nie wystarczą, oni tylko bardziej cię znienawidzą. Trzeba przerwać to błędne koło, postarać się, żeby młode wampiry nie były zdane wyłącznie na siebie i znalazły sieć wsparcia gdzie indziej niż w gangach. Tylko wtedy twoje kary będą miały sens.

– Jaki system? Serio w to wierzysz? Pomyśl o tym, co zrobili bracia Sangalli i ich wampiry. Torturowanie ludzi, a potem wyssanie krwi i uśmiercenie ich nie dało im nic poza perwersyjną przyjemnością i paroma groszami, które zarobili na filmach z tych masakr. Zaplanowali to z zimną krwią, inaczej nie wciągnęliby w to wilkołaków; potrzebują ich wyłącznie do popisów przed kamerą. Może sobie wmawiali, że przeprowadzają rewolucję godną francuskiej, bo zabili i okradli trzech umiarkowanie zamożnych przedsiębiorców, którzy z ich perspektywy zapewne wydawali się krezusami, ale to nic nie zmieniło. Oni nie są w stanie nic zmienić, za to zabili dziecko. A o ilu zbrodniach nie wiemy? Proszę cię, to ostro popieprzeni drapieżcy, a nie spragnione pasterza owieczki.

– Pewnie wielu z nich tak, i ci nie zasługują na wsparcie, ale niektórzy są najzwyczajniej w świecie słabi, podatni na manipulację, a przy tym wkurwieni na cały świat. Takim Sangallim łatwo jest ich wykorzystać, tak jak Teo w żałobie został wykorzystany przez łowców. Sangalli daje im cel, wspólnotę i pożywienie, a ty nie dajesz nic! – Kiedy się irytowała, zaczynała zbyt gwałtownie gestykulować rękoma. Zacisnęła palce na spodniach, żeby unieruchomić dłonie. – Mogłeś zabić mojego brata albo go unieszkodliwić i wykorzystać do własnych celów. Sam z perspektywy czasu widzisz, co się bardziej opłaciło. Nie sądzisz, że gdyby ktoś się zaopiekował samotnymi wampirami tuż po przemianie, to wszyscy moglibyśmy na tym skorzystać?

– Młodymi wampirami powinni zajmować się ich stwórcy – odpowiedział Nikifor takim tonem, jakby to było oczywiste. – Jeśli ktoś dokonuje przemiany i zostawia wampira samemu sobie, zasługuje na karę.

– Tak, a ten młody wampir zasługuje na pomoc, ale nikt o to nie dba.

– Zgadzam się, że ktoś powinien, ale to trudne, gdy wampirzą Europą rządzi banda błękitnokrwistych egoistów.

Kusiło ją, by zapytać, czy mówi o sobie, zamiast tego drążyła jednak dalej.

– Jaki procent europejskich wampirów stanowią te poniżej setki?

– Trudno powiedzieć, nie prowadzimy spisów powszechnych. – Namyślił się. – Powyżej pięćdziesięciu, ale wiele nie daje rady ciągnąć tego dłużej.

– Ile z nich zaprosiłeś na dzisiejszy bankiet?

– Ciebie. – Wskazał na nią dłonią.

– Tak, swoją asystentkę, brawo – sarknęła. – Czy pozwolisz mi wypowiedzieć się na jutrzejszej radzie?

– Pozwalam ci się wypowiadać każdego dnia od ponad czterech lat. To częściej niż komukolwiek innemu.

Posłała mu wymowne spojrzenie. On zmrużył oczy i uśmiechnął się na ten swój rozbrajający sposób, jak zwykle, gdy udawał durnia.

– Ostatnio nawet dałem ci złamać sobie śródstopie – dodał.

– Nic mi nie dałeś, to mnie się udało – sprostowała z naciskiem. – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Widzisz, rozumiem, że nie jesteście gotowi na niektóre zmiany, a w sumie to macie je głęboko gdzieś, więc nie próbujecie się do nich choćby przymierzyć, ale ty też jesteś częścią problemu, może nawet bardziej niż pozostali, bo stałeś się najsilniejszy. Masz czas, żeby przylecieć prywatnym samolotem do Włoch i zabić jakiegoś zwyrodnialca. Spokojnie mógłbyś kogoś tu wysłać, żeby odwalił za ciebie robotę, ale robisz to sam, bo sprawia ci to przyjemność. Nie przeszkadza ci, że tworzysz sobie nowych wrogów, za to przerasta cię zaproszenie kilku młodych wampirów na spęd, który organizujesz raz na pięć lat. Nie masz ochoty wysłuchać, co mają do powiedzenia?

– O nie, nie, Rutoszka. – Nikifor uniósł palec wskazujący. – Słyszę twój moralizatorski ton. Złaź z tego piedestału. Teraz ty nazywaj rzeczy po imieniu i przyznaj, że tobie też sprawia to przyjemność. To ty go złapałaś i połamałaś mu kości. Czyż to nie było miłe?

Nie zamierzała udawać, że nie. Stanęło przed nią wyzwanie i mu sprostała. Działała w słusznej sprawie, ale dla niej, w przeciwieństwie do Nikifora, wykonywanie kolejnych egzekucji stało się nudne i frustrujące, bo prowadziło donikąd.

– No tak, należało mu się – przytaknęła. – Ale miło byłoby coś zmienić. Na lepsze. Nie chciałbyś spróbować? W przerwie między jedną a drugą sesją waterboardingu? Niby nie bawimy się źle, kiedy się na nich mścimy, ale pomyśl o ofiarach.

– Cały czas o nich myślę.

– I nie robisz wystarczająco dużo, by im zapobiec.

Nikifor popatrzył na nią z niespodziewaną powagą.

– Bo żyję dość długo, by rozumieć, że to niemożliwe – odparł. – Nie chcę deptać idealizmu, który cię napędza, ale ludzie nie są dobrzy i nie stają się źli tylko dlatego, że ktoś ich przemienił w wampira i porzucił. Gdy wyrywam paznokcie prezesowi korporacji, który dobiera się do małej pasierbicy, nie myślę o tym, czy przydarzyło mu się w życiu coś przykrego, tylko mam przed oczami jego ofiarę, bo nawet jeżeli ona jeszcze nie życzy mu brutalnej śmierci, to kiedyś zacznie. Nic innego nie ma wtedy znaczenia.

Nie mogła i nie chciała z tym dyskutować. Wiedziała, dlaczego Nikifor tak zaciekle tropi i morduje pedofilów. Nigdy nie zabierał jej na te akcje, nawet o nich nie opowiadał, a ona nie pytała. Do głowy by jej nie przyszło, żeby go za to potępiać, ale nie podobało jej się używanie tego argumentu w sporze dotyczącym czego innego. W ten sposób mógłby wygrać każdą potyczkę.

– Okej, wyjąłeś kartę pułapkę – westchnęła, podnosząc dłonie w geście kapitulacji. Oparła skroń o okno. – Doskonale wiesz, że nigdy nie lekceważyłam tego, przez co przeszedłeś, ale teraz grasz nieczysto.

– Ty też. Robisz ze mnie ucieleśnienie przestarzałego feudalnego porządku, potwora nieczułego na problemy słabszych, podczas gdy wiele można mi zarzucić, ale nie obojętność.

– Po prostu mógłbyś robić więcej – wymamrotała.

Nikifor nie odzywał się przez następne kilka minut.

– Wiesz… – Zawiesił głos, kiedy się do niego odwróciła. Przyglądał się jej uważnie. Położył łokieć na oparciu siedzenia. – Naprawdę byłaś zjawiskowa. Poradziłabyś sobie z Sangallim beze mnie, jestem o tym przekonany. Błyskawicznie się uczysz i wiem, że kierujesz się w życiu wartościami godnymi pochwały, jakich wielu wampirom brakuje. Szanuję to. Szanuję twój gniew i upór, które pozwalają ci walczyć o swoje, ale…

Z ociąganiem posłała mu pytające spojrzenie. Nikifor już tak miał, lubił sobie pogadać, a potem zawiesić głos i czekać na zainteresowanie rozmówcy. Głupi nieuleczalny nawyk.

– Obawiam się jednak, że pewnego dnia spadniesz z tego moralnego piedestału, z którego tak łatwo ci mnie pouczać – dokończył z protekcjonalnym uśmiechem. – I obawiam się też, że to będzie bolało.

ROZDZIAŁ 2

Nikifor pierwszy wysiadł z limuzyny. Ruta, jak zawsze, podążała trzy kroki za nim, milcząca, czujna i niewyróżniająca się niczym cień. Niewarta niczyjej uwagi. Miała to już opanowane.

Weszli do holu luksusowego hotelu położonego nieopodal placu Trzech Krzyży. Czerwony dywan prowadził prosto do sali bankietowej, z której przez otwarte na oścież drzwi dobiegały dźwięki muzyki i gwar rozmów. Na obitych złotą tkaniną krzesłach, obok wielkiego wazonu ze świeżymi kwiatami, czekali Fryderyk z Feliksem.

– Nikiforze Andriejewiczu – powiedział na powitanie Fryderyk, wstając. – Ruto.

Tak jak przewidywała, wyglądał na obrażonego bardziej niż zwykle. Nawet mu się nie dziwiła, na jego miejscu też nie byłaby zachwycona. Sama wolałaby wrócić do domu, zupełnie nie miała ochoty na udział w przyjęciu. Czuła w kościach, że czeka ją męczarnia.

– Hej! – Feliks się uśmiechnął. – Wszystko załatwiliśmy, nie martwcie się.

– Dziękuję. Fiedia, złoty druhu, jesteś niezastąpiony.

– Liczę na to, że następnym razem wyręczycie się kimś innym – mruknął Fryderyk.

– Nikt inny by temu nie podołał. No dobrze, a teraz pora na moje wielkie wejście. Później was znajdę.

Kto inny odczytałby to jako ironię, ale Ruta wiedziała, że Nikifor mówił szczerze. Nikt nie byłby w stanie zastąpić Fryderyka. Hrabia wprawdzie nie nadawał się do konferansjerki, ale jego bezinteresowna lojalność była niezrównana.

Nawiązała kontakt wzrokowy z Feliksem i przewróciła oczami. W odpowiedzi uśmiechnął się ze współczuciem, bezradnie rozkładając ręce. Przeszła za Nikiforem do sali bankietowej, żeby przynajmniej poudawać, że obchodzi ją, co ma do powiedzenia gościom.

W gruncie rzeczy wampirze przyjęcia były piekielnie nudne. Artystyczne oko Feliksa odnajdywało w nich estetyczną inspirację, ale Rucie tylko psuły humor. Nie widziała tam nic poza odpychającą próżnością. Dużo plotkowano, wspominano dawne czasy i wymieniano się mniej lub bardziej zawoalowanymi złośliwościami. Bufonada dla nieśmiertelnych, jedno wielkie koło wzajemnej adoracji podzielone na masę kółeczek, w których mało kto kogokolwiek lubił. Zadaniem Ruty było obserwować i potakiwać, kiedy pytano ją o zdanie. Przy księciu wszyscy zważali na słowa, nie zwracali jednak uwagi na jego niepozorną asystentkę i czasem udawało się jej podsłuchać coś ciekawego. Koniec końców wolała być szpiegiem i donosicielką niż stojakiem, za który robiła przez pierwsze miesiące, zanim Nikifor naprawdę uwierzył w jej użyteczność.

Dzisiejsza noc nie różniła się niczym od pozostałych. Książę przywitał gości, żartobliwie przeprosił za spóźnienie, a potem przemieszczał się pomiędzy grupkami, żeby z każdym zamienić choćby kilka słów. Pytał o samopoczucie, chwalił stroje i z uśmiechem dziękował za komplementy. Błyszczał i jak zawsze w takich sytuacjach stawał się najbardziej nieznośną wersją siebie.

W pewnym momencie, gdy pożegnał kolejnego rozmówcę, życząc mu miłej zabawy, zrównał się z Rutą i szepnął jej do ucha:

– Widzisz tę parę, która rozmawia z Fiedią? – Wykonał dyskretny ruch głową w tamtą stronę. – To Dante i Leda Bianchi. Chodź ze mną.

Nigdy ich nie spotkała, ale słyszała o Dantem i Ledzie. Prowadzili pięciogwiazdkowy hotel spa we Florencji, cieszyli się opinią najpotężniejszych wampirów w Toskanii, skąd Ruta i Nikifor dopiero co wrócili. Gdyby nie rola, jaką miała do odegrania, zapytałaby ich, dlaczego czasu poświęconego na przywdziewanie chabrowo-złotych jedwabi nie wykorzystali na zajęcie się gangiem Sangallich.

Leda Bianchi była młodą kobietą, długie blond włosy i duże, lekko wyłupiaste oczy nadawały jej wygląd rusałki z ilustrowanych zbiorów baśni. Dante, szatyn starszy od niej o dobrą dekadę, nosił okulary, a na jego wąskich ustach tańczył ciepły, nieco kokieteryjny uśmiech. Opowiadali o czymś Fryderykowi i Feliksowi, którzy im przytakiwali, prawie nie dodając nic od siebie. Nikifor dołączył do nich i od razu pochwycił temat, przez co rozmowa nabrała werwy. Chodziło o osobiste zatargi z wilkołakami z Lacjum, nic szczególnie interesującego ani poważnego, ot, kolejne plotki, okazja do poobgadywania tamtejszej alfy. Gdy książę w końcu oznajmił Bianchim, że problem we Florencji został rozwiązany, podziękowali mu z wdzięcznością, która wydawała się szczera.

Ruta w ogóle się nie odzywała. Przysłuchiwała się rozmowie, obserwując pozostałe wampiry.

Pogawędkę przerwało nadejście najpiękniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek widziała. Była zniewalająca. Jej idealną twarz z dużymi oczami, wydatnymi uszminkowanymi ustami i lekko zadartym nosem okalały upięte w niski kok niemal czarne włosy. Na policzku miała pieprzyk. Stała prosto, z lekko uniesioną głową i spojrzeniem tryumfatorki. Czerwona suknia z hiszpańskim dekoltem podkreślała jej obfity biust i szerokie biodra, szyję zdobiła perłowa kolia.

Ruta spuściła wzrok, żeby się na nią nie gapić, choć trudno było się powstrzymać, gdy miało się przed sobą kogoś równie cudownego. Kobieta uśmiechnęła się przelotnie do Nikifora i pozostałych.

– Ortensio! – zawołał książę. – Jak dobrze cię widzieć. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak cieszy mnie twoja obecność. Rozjaśniasz dzisiejszy wieczór niczym gwiazdy błyszczące na granatowym firmamencie.

Ortensia zatrzepotała rzęsami i wykrzywiła usta, jakby zjadła coś kwaśnego.

– Nika. Jak zwykle w formie – westchnęła. – O, dobry wieczór, Dante, Ledo. Oczywiście razem, nawet za granicą. To diabelnie nudne.

– Wręcz przeciwnie. Myślę, że to najpiękniejsza ze wszystkich rutyn – rzekł sentencjonalnie Dante. – Czy ­Figaro do nas dołączy, gdy wniesie twój bagaż na górę?

– Figaro to przeszłość.

W tym momencie stanął za nią wysoki brunet z krótkim wypielęgnowanym zarostem i gęstymi włosami zaczesanymi do tyłu na żel. Podał Ortensii kieliszek krwi. Dante i Leda wymienili rozbawione spojrzenia.

– Nie mieliśmy pojęcia – powiedziała pani Bianchi. – Orti, proszę, nie gniewaj się.

– Nie gniewam się, skądże znowu. – Wypiła łyk krwi. – Rozumiem trudy życia w hotelu bez windy. Dobrze, że przynajmniej hrabia Iwanow przyprowadził człowieka. To ci dopiero niespodzianka, słyszałam plotki, ale co do zasady im nie wierzę, a tu proszę.

– Pani za to przyprowadziła taboret – rzekł Fryderyk.

Feliks uśmiechnął się pod nosem. Ruta zacisnęła usta, żeby nie zrobić tego samego. Nie do końca rozumiała scenę, która właśnie się przed nią rozgrywała, ale nietrudno było zauważyć, że Ortensia nie pozostaje w ciepłych stosunkach z nikim z zebranych.

Towarzyszący jej mężczyzna poczerwieniał i odchrząknął, zasłaniając usta pięścią.

– Szanowny panie…

– Lorenzo, daj spokój – ucięła Ortensia. Rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Jej wzrok spoczął na Rucie. – A co pani sądzi, pani…?

– Ruta – przedstawił ją Nikifor. – Moja asystentka.

Ortensia uniosła brew w wystudiowanym wyrazie zdumienia, ale jej usta drgnęły w zadowoleniu. Zmierzyła Rutę spojrzeniem od stóp do głów tak ostentacyjnie, że bardziej by się nie dało.

– Oj, Nika, no co ty, obniżasz loty – stwierdziła z promiennym uśmiechem.

Ruta przygryzła wnętrze policzka i zaczęła powoli liczyć w myślach do dziesięciu. Nie pierwszy i nie ostatni raz to słyszała, takie przytyki nie były dla niej niczym nowym. W poprzednim życiu uciszyłaby ją ciętą ripostą albo kopniakiem w goleń, ale w tym nie wchodziło to w grę, w ogóle nie było sensu się przejmować. Do jutra wyrzuci te słowa z pamięci.

– Co poradzę? Tak wyszło. – Książę z nonszalancją poprawił wyszywaną kryształkami klapę marynarki. – Ale fantastycznie ogarnia mój kalendarz.

Zatrzymała się gdzieś między siedem a osiem. Spojrzała na Nikifora, który demonstracyjnie nie zwracał na nią uwagi. Zacisnęła pięści, gdy palące ciepło upokorzenia zmieszanego z wściekłością rozlało się w jej piersi. Chrzanić Ortensię, ale to akurat naprawdę zabolało. Najlepsze, co mogła w tej chwili zrobić, to nie dać tego po sobie poznać, i na tym się skupiła.

Lorenzo parsknął sztucznym, zbyt głośnym śmiechem, Leda i Dante popatrzyli po sobie zakłopotani, Fryderyk milczał obojętnie i jedynie na twarzy Feliksa malowało się współczucie. Cisza się przeciągała. Dopiero po chwili Nikifor na nią popatrzył, ale jego oczy były tak pozbawione wyrazu, że równie dobrze mogłaby być powietrzem.

– Przyniesiesz nam coś do picia?

Byłaby w stanie mu odpyskować, w domu nigdy nie miała z tym problemu, ale tutaj by nie wygrała, bo nie pozwoliłby jej wygrać, nie przy znajomych. Nie odpuściłby i stałby się naprawdę okrutny, a ona nic by nie osiągnęła.

– Oczywiście.

Odwróciła się na pięcie i odeszła. Przemierzyła całą salę. Nie spieszyła się, była przekonana, że Nikiforowi chodziło o to, by się jej pozbyć, dlatego poświęciła trochę czasu na przyjrzenie się gościom. Pomyślała o tym, że na pewno nie zobaczy wśród nich swojego stwórcy ani żadnego z jego towarzyszy. Po wyjeździe ze Szczecina ani razu się z nimi nie spotkała i już od dawna nie zamierzała tego zmieniać. Na początku czuła się przez nich zdradzona, teraz jednak obawiała się, że to oni zobaczyliby w niej zdrajczynię. Nie miała czego tam szukać.

Dotarła do stołu, na którym ustawiono piramidę z kieliszków z krwią. Wzięła jeden i opróżniła duszkiem. Wtedy dołączył do niej Feliks.

– Wszystko okej?

– Ta – burknęła. – Wykurwiście.

– Chciałem od razu się wyrwać i pobiec za tobą, ale nie mogłem zostawić Frycka, a teraz poszedł pogadać o czymś na osobności z Dantem i Ledą, więc zacząłem cię szukać – wytłumaczył się. – Przykro mi. Przegiął.

Wzruszyła ramionami. Nic nowego. Czasem się zastanawiała, co ją tu trzyma. Nie zamierzała zostawać u Nikifora na stałe, samo tak wyszło; on ją uczył i chronił, ona dla niego pracowała, przywykli do siebie i gdzieś po drodze przestała myśleć o wyprowadzce. Niechętnie to przyznawała, ale najpierw potrzebowała jego wsparcia, a potem polubiła absurdalnie wielką willę, stado psów i samego księcia. Ogarnęła większość jego stałych kontaktów, sporą część interesów, zarządzanie domem, nadzór nad chartami, nawet zasady obowiązujące w wampirzych wyższych sferach. Pomagała umocnić system, który ponad cztery lata temu razem z kolegami ze skłotu chciała pewnego dnia obalić. Niewiele zostało z tamtej Ruty. Może powinna zmienić otoczenie, by spróbować ją odzyskać, dopóki całkiem nie przepadła.

– Serio – powiedział Feliks – gdybym mógł, tobym mu w twoim imieniu przywalił.

Uśmiechnęła się lekko. Feliksowi trudno byłoby uderzyć człowieka, a co dopiero wampira, nie zdążyłby się nawet zamachnąć. W zasadzie w ogóle nie powinno go tutaj być, ale w drodze wyjątku pojawiał się na przyjęciach księcia jako osoba towarzysząca Fryderykowi, odkąd przestali udawać, że nie są parą.

– Gdybym mogła, kazałabym mu się pierdolić i natychmiast bym stąd wyszła. Ale co z tego, skoro oboje nic nie możemy? – powiedziała i uświadomiła sobie, jak beznadziejnie to zabrzmiało. – Spoko, sama się tym zajmę. Dzięki za troskę. – Odnalazła wzrokiem Ortensię i Lorenza, którzy pod rękę przechadzali się po sali. Przystanęli, żeby przywitać się z jakąś wampirzycą. – Kim ona w ogóle jest?

– Nie mam pojęcia, ale wygląda na to, że znają się z Fryckiem. Potem go spytam.

Mruknęła potakująco. Ona pewnie też prędzej czy później spyta o to Nikifora, chociaż na razie wolałaby go w ogóle nie oglądać na oczy.

– Nie wiem, czy to cię pocieszy, ale mnie też ciągle lekceważą – dodał Feliks. – Nawet na mnie nie spojrzą i zawsze mówią w trzeciej osobie. „Człowiek”, „śmiertelnik”, „żywiciel”… Jak o zwierzątku albo posiłku. Tym właśnie dla nich jestem, co nie?

– Chyba tak. Nie zrozum mnie źle, wierzę, że to okropne, tyle że Fryderyk przynajmniej nie przytakuje nikomu, kto cię obraża. Mam potężnie wyjebane na to, co mówią o mnie obcy, ale Nika mógłby się po prostu zamknąć. Nikt go nie pytał, umiałby z tego inaczej wybrnąć.

– To prawda – przyznał Feliks w zadumie. – Jak już będziecie sami, to celuj w nos, ale tak porządnie.

Szturchnęła go lekko w ramię, prychając z rozbawieniem.

– A tak poważnie, to gdybyś potrzebowała pomocy… Wiesz, gdzie mnie szukać.

Feliks, nieskończenie dobry i uczynny, co jakiś czas oferował jej pomoc w wyrwaniu się spod skrzydeł Nikifora, proponował nocleg w pokoju gościnnym czy nawet wspólny wyjazd, żeby nabrała dystansu i gdzieś daleko poszukała lepszych rozwiązań. Ruta zawsze odmawiała. Po pierwsze, wątpiła w moc sprawczą Feliksa, mimo wszystko śmiertelnika i partnera najbliższego przyjaciela księcia. Po drugie, na razie nie uważała ucieczki za konieczność, ale doceniała troskę.

– Wiem. Dam sobie radę. Dzięki.

Odeszli od stołu i stanęli przy pomalowanej na cynamonowy brąz ścianie, by mieć lepszy widok na salę. Rozmawiali przez chwilę, dopóki nie przerwały im Clara i Fadiah, które podeszły, by się przywitać.

Clara wyglądała ślicznie w różowej sukni, której odcień wspaniale współgrał ze szmaragdowym garniturem jej żony. Fadiah była trzystuletnią trzydziestolatką o brązowej skórze i ściętych na boba czarnych włosach. Prowadziła poradnię psychoterapeutyczną dla istot nadprzyrodzonych oraz ich bliskich. Ruta poznała ją, gdy jeden z pracujących dla niej psychologów pomagał Teo uporać się z wydarzeniami związanymi z półśmiercią siostry i jego pracą dla łowców.

Po wymianie zwyczajowych uprzejmości Clara wciągnęła ich w rozmowę na temat nowego członka swojej rodziny, szczeniaka rasy chow-chow o imieniu Deba, którego ulubioną rozrywką stało się w ostatnich dniach podgryzanie puchatych kapci Fadiah. Ruta starała się słuchać; lubiła obie kobiety i uważała je za jedne z nielicznych przyzwoitych osób w tej społeczności, ale jej spojrzenie mimowolnie powracało do Ortensii. Kobieta mówiła coś do Lorenza, a on przytakiwał z błogim zachwytem na twarzy.

– O, Ortensia przyszła z kimś nowym – zauważyła Clara, nagle zmieniając temat.

Ruta drgnęła. Napotkała pełen zrozumienia uśmiech Clary i zrobiło jej się trochę głupio. Powinna subtelniej się wpatrywać.

– Znowu? – Fadiah brzmiała raczej na zmęczoną niż zdziwioną.

Feliks i Ruta popatrzyli po sobie.

– Kto? – zapytał chłopak.

– Ortensia Malavolta – powiedziała Clara. – Aktorka, właścicielka teatru i najbardziej kłótliwa wampirzyca, jaką spotkacie. Dziwne, że o niej nie słyszeliście.

– A ten facet, z którym przyszła?

– Na pewno nikt ważny. Ortensia od stu lat umawia się z jednym mężczyzną, ale zrywa z nim średnio raz na kilka miesięcy, w przerwach znajduje sobie kogoś innego, a potem godzi się z Figarem, i tak w kółko. To całkiem zabawne.

– O matko.

– Żeby nie było, ona jest naprawdę w porządku, gdy się ją bliżej pozna. Po prostu nigdy nie chciałabym być z nią w związku, mało kto jest w stanie wytrzymać z kimś takim na co dzień. Dobrze, że trafiła na Figara. On zniesie wszystko, przeprasza ją nawet wtedy, gdy nic nie zrobił, a ona zawsze do niego wraca. Myślę, że w pewnym sensie nie potrafią bez siebie żyć.

– To niezbyt zdrowe – zauważyła Fadiah.

– Lepiej tak, niż gdyby znowu wytłukła całą zastawę, jak wtedy z Nikiforem.

– A żeby to jeden komplet.

– Chwila, Ortensia jest byłą Nikifora? – przerwała im Ruta.

– W sumie to tak – odpowiedziała Clara. – Trudno powiedzieć, co między nimi zaszło, ale trwało to z dziesięć lat. Rozstali się przed pierwszą wojną światową, nie pamiętam, kiedy dokładnie, aż tak mnie to nie interesowało, ale ich kłótnie miały status legendarnych. Nigdy ci o niej nie wspomniał?

Ruta pokręciła głową. Sam fakt, że Ortensia była z Nikiforem, wcale jej nie zdziwił, chyba gdzieś głęboko w środku się tego domyślała, odkąd usłyszała, jak się ze sobą przywitali. To czas trwania tej relacji był zaskakujący. Dziesięć lat to dużo jak na księcia. Co prawda, sytuacja z Matyldą trwała wiek z okładem, ale Ruta sądziła, że po niej era stałych związków dobiegła końca. Tak przynajmniej wynikało z pokrętnych tłumaczeń Nikifora, więc albo źle go zrozumiała, albo nie powiedział jej wszystkiego. Stawiała na to drugie.

– Nie myśl o tym – poradziła Fadiah. – Oni z pewnością od dawna o tym nie myślą, teraz spotykają się tylko po to, żeby sobie nawzajem podogryzać.

Ruta skrzyżowała ręce na piersi. Jasne, że o tym myślała, ale nie podobała się jej przenikliwość, z jaką patrzyła na nią Fadiah. Nie powinna tak łatwo dawać się przejrzeć. Miała nadzieję, że dla tych, którzy zawodowo nie analizowali cudzych charakterów i problemów, jej uczucia i reakcje nie były równie oczywiste.

– Nie myślę. Jestem od ogarniania kalendarza, a nie od spraw sercowych – odparła z udawaną obojętnością. Dla wzmocnienia efektu wzruszyła ramionami. – No, to co tam dalej z Debą?

***

Zapukała do drzwi łączących ich pokoje hotelowe (bynajmniej nie z grzeczności, po prostu Nikifor mógł mieć towarzystwo, a ona wolałaby oszczędzić sobie niektórych widoków), a gdy usłyszała zaproszenie, weszła do środka.

Siedział na łóżku z telefonem w dłoni. Zdjął marynarkę i fular, rozpiął dwa górne guziki koszuli i zmył makijaż. Na dywanie pod drzwiami leżały porzucone botki na koturnie.

– Spójrz, rozkręciłem kolejną gównoburzę na Twitterze – pochwalił się. – Weszliśmy na etap wzajemnego obrażania swoich matek. Ktoś inny dawno by mnie zablokował, ale ci po czterdziestce z flagą Polski w nazwie zawsze walczą do upadłego. Nawet to w nich lubię.

Ruta nie odpowiedziała, choć w innych okolicznościach chętnie poczytałaby z nim te tweety i może nawet dołączyłaby do przepychanki z własnego konta. Usiadła na fotelu naprzeciwko łóżka. Splotła dłonie na udach i wyciągnęła do przodu nogi odziane w szorty od piżamy. Starała się sprawiać wrażenie chłodnej i urażonej, ale nie zdesperowanej. Na bankiecie powstrzymała się przed wybuchem, teraz fala złości już minęła i pozostał po niej jedynie żal. Głupio byłoby dać się ponieść emocjom po tym, jak przez kilka godzin zaciskała zęby.

– Wiesz, co jest w tobie najgorsze? – spytała, tak jak to sobie zaplanowała chwilę wcześniej pod prysznicem.

Nikifor odłożył telefon.

– Oj, jest z czego wybierać – spróbował zażartować. – Nie wiem, czy powinienem zgadywać…

– Racja. Wiesz, co było w tobie najgorsze dzisiaj? – Dała mu chwilę do namysłu, a potem sama udzieliła odpowiedzi: – Sprawiłeś, że poczułam się źle z powodu, który na co dzień mi zwisa.

Milczał, przyglądając się jej w skupieniu, mówiła więc dalej:

– Mam w dupie, co powie na mój temat jakaś tam Ortensia. Niech sobie gada. Słyszałam milion gorszych rzeczy od dzieciaków w szkole, uodporniłam się, ale kiedy tam ktoś nazywał mnie „babochłopem”, „deską” albo czymkolwiek innym, moja ekipa potrafiła się za mną wstawić, a ty zachowałeś się skurwysyńsko, bo jej przytaknąłeś.

Nikifor niespokojnie poruszył się na łóżku. Zmarszczył brwi. Ruta czekała, choć przychodząc tutaj, spodziewała się, że nie usłyszy niczego, co by ją zadowoliło. Byłaby naiwna, gdyby oczekiwała przeprosin albo szczerej obietnicy poprawy, ale brak złudzeń nie oznaczał jeszcze, że powinna siedzieć cicho i pozwalać sobą pomiatać.

– Przytaknąłem jej, ale tak nie myślę – powiedział poważnie. – Ona zresztą pewnie też nie, nie obchodzisz jej. Ortensia wszędzie, gdzie się pojawi, musi urządzić teatrzyk. Lubi się kłócić i wyzłośliwiać, nie wyszło jej z Bianchimi ani z Fiedią, więc spróbowała ze mną. Gdybym dał się sprowokować, tylko by się nakręciła i ciągnęła to dalej.

– I co, nie poradziłbyś sobie z nią?

– Poradziłbym sobie bez problemu. Martwiłbym się raczej o to, co pociągnąłby za sobą mój sprzeciw.

– A co pociągnęłoby za sobą twoje milczenie?

– Zależy od interpretatora.

– To już nie byłby nasz problem. Nie oczekiwałam, że zaprzeczysz, tylko że ją olejesz. Nie potrzebuję ochrony, ale poczułam się paskudnie z tym, że się z nią przy wszystkich zgodziłeś. Absolutne minimum przyzwoitości, Nika, serio, tylko tyle – wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. – Już nawet nie wspomnę o tym, że nie dałbyś nikomu w ten sposób obrazić Fryderyka, bo rozumiem, że sytuacja jest inna, ale doskonale wiem, że traktujesz swoich pracowników z szacunkiem. Nie wyobrażam sobie, żebyś kiedykolwiek publicznie tak o nich powiedział. Zasługuję na to samo. Nie mogę walczyć o siebie, dostosowuję się do twoich wymagań, milczę, a ty nie potrafisz okazać mi nawet części tej lojalności, której sam ode mnie żądasz.

– Moi pracownicy to w przeważającej większości śmiertelnicy, są anonimowi, nie podróżuję z nimi i nie zabieram ich na przyjęcia. Z tobą jest inaczej, inni to dostrzegają, więc muszę być ostrożniejszy.

– Gorszy – poprawiła go cierpko Ruta.

Uśmiechnął się do niej smutno.

– Czasem tak.

Patrzyła na niego przez chwilę. Nikifor wydawał się całkowicie opanowany, wypowiadał się z pełnym przekonaniem, bez choćby cienia zwykłej złośliwości. Wierzył, że tak jest najlepiej, a jako że oboje należeli do kategorii ludzi, których namówienie do zmiany zdania graniczyło z niemożliwością, Rucie odechciało się dalszej dyskusji.

Pierwszy rok spędziła w willi. Uczyła się walczyć, siedziała nad podręcznikami do języków obcych i zajmowała się psami. Słuchała niekończących się wykładów na temat historii i losów wampirów zamieszkujących Europę. Utrzymywała kontakty z ograniczonym kręgiem osób, do którego ostatecznie, po namowach Teo, zdecydowała się włączyć rodziców. Każdy sparing kończył się bólem i siniakami, czasem też złamaniami lub krwawiącymi ranami, ale starcia na sali treningowej stanowiły najbardziej ekscytującą część każdego tygodnia. Poza nimi coraz bardziej się nudziła. Brakowało jej adrenaliny i poczucia innego celu niż pokonanie księcia za jakieś kilkaset lat. Nawet na skłocie w Szczecinie żyło się ciekawiej, tam nie podawano jej niczego na tacy, musiała troszczyć się o swoich towarzyszy i pomagać im w zdobywaniu pożywienia. Nikifor tymczasem często dokądś wychodził albo wyjeżdżał na kilka dni, a ona zawsze zostawała wtedy w domu.

Po roku udało jej się go trafić nożem. To było tylko powierzchowne draśnięcie w ramię, ale ekscytacja tak ją rozproszyła, że sekundę później leżała przyszpilona do podłogi z ostrzem przy gardle. Tamtej nocy czuła się jednak wygrana. Plecy bolały ją od uderzenia, ale uśmiechała się szeroko i dysząc, patrzyła na Nikifora, a on odwzajemnił jej uśmiech i wtedy poczuła, że też jest z niej dumny. Ta chwila tryumfu sprawiła, że dawała z siebie jeszcze więcej, żeby znowu go trafić, i rzeczywiście czasem jej się to udawało. Miało to miejsce w styczniu, w czerwcu nadeszły jej urodziny i wreszcie coś się zmieniło. Nikifor zaprosił ją na prawdziwą akcję. To był najlepszy urodzinowy prezent, jaki od niego dostała.

Z perspektywy czasu wiedziała, że rozmyślnie wybrał coś prostego i stosunkowo niegroźnego, ale wtedy odliczała dni do wyjazdu. Po półtora roku miała szansę się wykazać, czegoś dokonać, zobaczyć inne wampiry niż przyjaciele Nikifora.

Pojechali razem do Radomia, odnaleźli dwóch młodych nieśmiertelnych, którzy mordowali swoich żywicieli. Liczba ofiar rosła, zabójstwami zaczęły się interesować media i policja, pojawiły się plotki o sekcie składającej ofiary z krwi. Trzeba było ich powstrzymać. Nikifor z łatwością poradziłby sobie z oboma wampirami, ale zabił jednego, a Rucie pozwolił zająć się drugim. Tamten rzucił się na nią z nożem. Nie miała wyjścia, przez chwilę się broniła, a potem przewróciła go na ziemię i przebiła mu pierś kołkiem. Pierwszy raz kogoś zabiła. Drżały jej dłonie, krew szumiała w uszach. Klęczała na trawie między dwoma trupami, dopóki Nikifor nie zabrał ciał do zakopania, a jej nie polecił zaopiekować się uwięzioną w szopie niedoszłą ofiarą. Rozcięła więzy krępujące nogi półprzytomnego z przerażenia licealisty, zaprowadziła go do zaparkowanego przy drodze samochodu i gdy książę skończył zacierać ślady, zawieźli go do szpitala. Nikifor wyczyścił mu pamięć. Ruta zgłosiła obiekcje, on jednak stwierdził, że pewnych wydarzeń lepiej nie pamiętać. To ją przekonało.

Po wszystkim wrócili do wynajętego apartamentu. Dopiero wtedy Ruta wybudziła się z transu, w którym tkwiła od zakołkowania wampira. Westchnienie ulgi przerodziło się w urywany histeryczny śmiech. Udało jej się. To nie była zwykła szarpanina z nawalonym kibicem ani ucieczka przed policją w czasie demonstracji, mogła zginąć, tamten facet naprawdę próbował ją zabić, ale przeżyła dzięki włas­nej sile. Znowu była w swoim żywiole, znowu walczyła, a jednocześnie przestała już być tą samą dziewczyną, którą grupa łowców skatowała na śmierć za szczecińskim klubem. Może jeszcze tamtej nocy nie miała racji, ale w euforii pomyślała, że zdołałaby pomścić samą siebie (choć wiele miesięcy wcześniej zrobił to Nikifor, który znalazł i zabił wszystkich jej oprawców).

Książę stał oparty o ścianę krótkiego korytarza prowadzącego do salonu apartamentu. Uśmiechał się, jego oczy jaśniały radością. Zbliżył się do niej. Ruta odwzajemniła uśmiech, przygryzając wargę kłem.

– Byłaś fenomenalna, Rutoszka. Absolutnie wspaniała – powiedział.

Taka akcja na pewno nie mogła zrobić na nim wrażenia, więc fakt, że Nikifor tak się cieszył, musiał być wyłącznie jej, Ruty, zasługą. Przeszło jej to przez myśl, a wtedy poczuła w ciele przyjemny ciepły dreszcz i zrobiła coś strasznie głupiego. Pocałowała go.

Chwilę później znaleźli się na łóżku w jej sypialni. Siedziała mu na kolanach z dłońmi w jego włosach, a on obejmował ją w talii. Nadal mieli krew na rękach, całowali się coraz zachłanniej i do Ruty dotarło, że chyba się zakochała.

To było idiotycznie przewidywalne. Spędzili razem półtora roku, Nikifor był zabawny, interesujący i w dziwny sposób przystojny. Podobały jej się jego nieproporcjonalnie duże jaskrawoczerwone oczy, gęste loki i sposób, w jaki się uśmiechał, gdy czymś się ekscytował. Lubiła z nim rozmawiać, a jeszcze bardziej walczyć, różnił się od ludzi, których znała z poprzedniego życia. Nikt inny nie potrafił wzbudzić w niej tylu sprzecznych emocji. Nawet gdy nie chciał jej gdzieś zabrać, zamiast zwyczajnie odmówić, mówił „Jeszcze nie”, a to ją wkurzało, ale brzmiało jak wyzwanie i zarazem obietnica. Ruta miała do czego dążyć.

Potem tłumaczyła sobie, że to wyrzut hormonów po udanej akcji pozbawił ją rozumu i że to zdarzyło się raz, przez przypadek, i nie miało najmniejszego znaczenia, ale oczywiście nic z tych rzeczy. Bardzo chciałaby, żeby tak wyglądała prawda, bo samo obściskiwanie się z Nikiforem nie było w tym wszystkim najgorsze. Właściwie to nawet cała ta emocjonalna otoczka nie byłaby taka zła, gdyby następne minuty potoczyły się inaczej.

Najgorsze było to, że gdy jej dłonie sięgnęły do guzików jego koszuli, książę nagle odsunął się, ostrożnie zdjął ją z kolan, wstał i oznajmił, że „nie mogą”. Ruta, wciąż oszołomiona, zadała dość zasadne w takiej sytuacji pytanie „dlaczego nie?”, gotowa szczerze przeprosić za przekroczenie granicy. Na to rozpoczęła się długa tyrada, że nie mogą, bo to niebezpieczne, bo gdyby ktoś się dowiedział, niewątpliwie stałaby się celem dla jego wrogów, a przecież jest taka młoda, potrzebuje czasu i on jest gotów jej ten czas dać, w dodatku za bardzo ją ceni, by ryzykować, że wszystko zepsuje, i tak dalej. Słuchała tego dobre kilka minut, niepewna, czy Nikifor tłumaczy się bardziej przed nią, czy przed samym sobą. Gdy skończył, nie odpowiedziała. Mogłaby, bo wiele słów cisnęło jej się na usta (wśród nich najważniejsze: „ale pierdolisz”), lecz poczucie godności zmusiło ją do milczenia. Usłyszała „nie”. Zrobiło się okropnie niezręcznie. Nigdy nie zniżyłaby się do przekonywania i błagania. Wpatrywali się w siebie przez chwilę, aż Nikifor odwrócił się i wyszedł. Nie widzieli się aż do następnej nocy, kiedy to musieli wrócić do domu.

Niemal trzy lata później nadal tego nie przepracowali. W ogóle nie wracali do tematu, jakby nic się nie wydarzyło, a jednak coś z pewnością się wydarzyło, tylko oboje nie radzili sobie ze szczerymi rozmowami o uczuciach. Wcześ­niej spierali się o różne rzeczy, Ruta nierzadko się na niego gniewała, ale tamta jedna noc pozostawiła rysę na ich bądź co bądź przyjaźni. Rysę głęboką, lecz tak cienką, że stawała się widoczna jedynie w odpowiednim świetle. Na przykład dzisiaj.

Wstała. Wyraziła swoje niezadowolenie, oczywiście nic to nie dało, ale przynajmniej nie mogła zarzucić sobie bierności. Wikłanie się w dalszą rozmowę nie miało sensu. Zamierzała wrócić do swojego pokoju, lecz Nikifor zerwał się z łóżka i złapał ją za przedramię.

– Rutoszka, ale poczekaj, posłuchaj mnie, proszę.

Usiadła z powrotem, nie kryjąc irytacji, a on ukląkł przed nią i oparł łokieć o fotel. Nie puścił jej ręki. Posłała mu wyczekujące spojrzenie.

– Przecież wiesz, że to gra – powiedział. – Wszyscy jesteśmy wobec siebie nieszczerzy, a ja jestem spośród nas najmniej szczery. Pomyśl o tym w tych kategoriach. Nie sądzisz, że to nawet nie takie złe? Możemy mieć pewność, że Ortensia odrobinę udramatyzuje dzisiejszą rozmowę i już nikt nie będzie miał wątpliwości, że się nie liczysz. O to nam przecież chodzi. Tak jest bezpieczniej.

– Nie wiem, czy jest. Na pewno lekceważysz spostrzegawczość wampirów, które znają cię kilkaset lat. Śmiałeś się z Fryderyka, ale jesteście siebie warci.

– Tak, ale z niego jest fatalny kłamca, a ty bez wątpienia wykonujesz solidną robotę jako moja asystentka. Co innego mam zrobić? Wyobraź sobie, że od jutra zmieniamy narrację. Zaczynam wprost mówić o tym, że mi zależy, bo naprawdę mi zależy – podkreślił te słowa mocniejszym uściś­nięciem jej przedramienia – nawet jeśli w tej chwili jesteś zła i w to nie wierzysz. Jak długo byś czekała na pierwszą próbę zabójstwa?

Mogłaby się powołać na casus Fryderyka, powiedzieć, że on wciąż żyje, choć każdy wie, jak ważny jest dla Nikifora, ale sama potrafiła obalić swój argument. Hrabia Iwanow miał dwieście dwadzieścia lat i całe wampirze życie spędził w domu, zakopany w książkach. Książę nigdy go nigdzie nie zabierał, jeśli nie było to konieczne, a dla kogoś z zewnątrz, kto nie znał ich obu, ta przyjaźń wcale nie była taka oczywista. Sama doskonale pamiętała, że na początku nie rozumiała, czy Fryderyk lubi Nikifora, czy wręcz przeciwnie.

Ona nie była Fryderykiem. Nigdy nim nie będzie.

– Nie wiem, co masz zrobić. Nie mam pojęcia. Nawet nie mam problemu z byciem asystentką. Jest, jak jest. Chodzi mi o dzisiaj. Każda szopka ma swoje granice. Nie może być tak, że zachowujesz się podle, a potem naklejasz na to plasterek z napisem „mój zajebiście mądry plan” i to załatwia sprawę. Nie będę tego tolerować.

Nikifor ujął jej dłoń. Na jego twarzy pojawiła się skrucha i Ruta już sama nie wiedziała, czy w nią wierzy.

– Rozumiem, że zrobiło ci się przykro – szepnął, spoglądając jej w oczy – ale naprawdę tak nie myślę. Jesteś przecież śliczna i zdolna, i…

– Daruj sobie – przerwała mu ostro, czując w sercu bolesne ukłucie. Zabrała rękę. – Zapominasz się. To mogło działać na Ortensię, na mnie nie działa, chociaż założę się, że ona nie musiała wysłuchiwać twoich fantastycznych mądrości. Gdzie się podziały na czas waszego związku?

Zamrugał. Zbiła go z tropu. Po chwili uśmiechnął się z dziecięcą wręcz naiwnością.

– To znaczy? – udał niezrozumienie.

– Byłeś z nią dziesięć lat.

– Dziewięć.

– Nieważne. Wszyscy o was wiedzą, a właściwie wszyscy poza mną, bo nigdy mi o tym nie wspominałeś, ale już się dowiedziałam, nie ma sprawy. Gdzie wtedy były twoje skrupuły i „Nie, Rutoszka, nie możemy, nie będę rysował ci tarczy strzelniczej na plecach, bo coś tam”?

– A. Czyli to tak. Od początku naszej rozmowy miałem dziwne przeczucie, że za rogiem kryje się coś więcej. Inaczej byś na mnie nakrzyczała i trzasnęła drzwiami. – Uśmiechnął się raz jeszcze i wstał. Zajął miejsce w drugim fotelu. Założył nogę na nogę. Między nimi stał szklany stolik, na którym leżały długopisy z logo hotelu i notes. – Wybacz, ale jeśli oczekujesz kompletnej listy osób, z którymi spałem, to po wykreśleniu Morganów, Feliksa i wszystkich tych, których nie interesują mężczyźni, mogłoby się okazać, że jest na niej większość moich dzisiejszych gości.

– Błagam, nie rżnij głupa. Wiesz, że nie o to chodzi.

– Ależ właśnie o to! – Nikifor wyrzucił dłonie przed siebie. – To ty nie umiesz zadać pytania wprost i robisz mi wyrzuty zupełnie nie w swoim stylu. Mógłbym uznać, że przemawia przez ciebie zazdrość, ale dzielnych wojowniczek o równość nie dotyczą takie uczucia, na pewno nie wobec książąt milionerów, skądże! – Jego głos ociekał sarkazmem. Zignorował lodowate spojrzenie Ruty i kontynuował: – Ja i Ortensia byliśmy niezobowiązującym układem opartym na wzajemnych korzyściach, który osobiście zakończyłem, bo miałem dosyć jej awantur o każdą bzdurę. Tak, to trwało dziewięć lat, ale z przerwami, i w tym czasie oboje spotykaliśmy się z kim innym. Możemy nazwać to otwartym związkiem, jeśli bardzo chcesz, ale żadne z nas nie brało tego na poważnie. Ortensia jest piękna i interesująca, czasami zabawna i zawsze nieznośna. Gdyby umarła, byłoby mi żal straconego talentu, ale raczej bym nie płakał.

Milczała. Nie wiedziała, co miałaby powiedzieć.

– Nie kochałem jej choćby przez minutę – zakończył.

Niezadane pytania wisiały w powietrzu. Słowa Nikifora zabrzmiały jak rzucona rękawica, jak jedno wielkie „Skoro chcesz to usłyszeć, to proszę bardzo, połącz kropki i resztę dopowiedz sobie sama”. Pchnął rozmowę na granicę klifu, a Ruta nie dała mu tej satysfakcji i nie zrobiła kroku w przepaść.

Miewała wątpliwości, czy książę po przemianie kochał kogokolwiek poza swoimi psami. Może kiedyś potrafił. Może rzeczywiście kochał Matyldę, jak twierdził, albo kogoś innego, o którego istnieniu Ruta nie miała pojęcia.

Utkwiła wzrok w swoich kościstych kolanach. Po całej dzisiejszej nocy nie miała siły nawet na złość. Przez chwilę bawiła się końcem swojej za dużej koszulki, w której spała jeszcze w czasach liceum. Wielokrotne pranie niemal całkowicie starło logo The Slits na przodzie. W próbie poradzenia sobie z żałobą rodzice oddali większość jej ubrań potrzebującym. Ten T-shirt dostała od Teo na szesnaste urodziny i brat zostawił go sobie na pamiątkę.

– Zrobiłoby ci to różnicę, gdybym spakowała się i odeszła? – spytała.

– Oczywiście – padła natychmiastowa odpowiedź.

– I nie boisz się czasem, że tak zrobię?

– A dokąd miałabyś pójść?

Podniosła na niego wzrok. Wypowiedział pytanie bez cienia ironii, tak jakby naprawdę chciał wiedzieć.

– Dokądkolwiek. Do Teo, do rodziców. Zamieszkam sama. Zejdę się z powrotem z moją byłą ze Szczecina. Znajdę inne wampiry. Zrobię cokolwiek. Nie jesteś jedyną opcją, przed tobą też sobie radziłam.

Namyślił się. Obejrzał swoje akrylowe paznokcie u prawej dłoni. Brokatowe drobinki mieniły się pod światło.

– Czasem – przyznał. – Czasem się boję. Ale bardziej się boję, że ktoś mógłby mi cię zabrać, a ja wyjątkowo nie lubię, gdy coś mi się odbiera.

– O, widzisz, ja też tego nie cierpię – mruknęła. – A czuję, że przez ostatnie lata odebrano mi naprawdę wiele.

Wstała i ruszyła do drzwi. Tym razem jej nie zatrzymał. Czuła na plecach jego spojrzenie.

– Śpij dobrze, Rutoszka. Jutro po zmroku zaczniemy obrady.

Pokiwała od niechcenia głową i weszła do swojego pokoju. Padła na łóżko. Przekręciła się na bok i popatrzyła w zamontowane na ścianie lustro, w którym brakowało jej odbicia. Odetchnęła głęboko.

– Ty kretynko.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI