O Michniku - Robert Krasowski - ebook

O Michniku ebook

Robert Krasowski

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Robert Krasowski, autor głośniej książki „Po południu” i serii książek o współczesnej polityce, tym razem przygląda się Adamowi Michnikowi i jego roli w polityce od czasów PRL po czasy obecne. Jak pisze autor: Ta książka nie ujawnia nowych faktów na temat Adama Michnika, ale interpretuje fakty, które są już znane. Celem jest zrozumienie jego politycznych zachowań oraz opis ich wpływu na główny nurt wydarzeń. Michnik opisany został z perspektywy jego własnych przyjaciół, z perspektywy środowisk centrowych i lewicowych. Perspektywa jego wrogów nas nie interesuje, ponieważ nie łapie istoty problemu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 262

Oceny
4,4 (28 ocen)
15
9
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MaciejZ75

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca
00
AStrach

Całkiem niezła

Hmmm, inny punkt widzenia.
00

Popularność




Przed­mowa

Przed­mowa

Wpoli­tyce ist­nieją postaci ważne, ist­nieją też postaci gło­śne, co pro­wo­kuje pyta­nie, czy gło­śne są ważne, czy tylko gło­śne. Bez wąt­pie­nia Adam Mich­nik nale­żał do postaci naj­bar­dziej gło­śnych, sku­piał publiczną uwagę bar­dziej niż więk­szość pre­mie­rów i pre­zy­den­tów, co kazało przyj­rzeć mu się uważ­nie.

Po bliż­szym wej­rze­niu Mich­nik oka­zał się posta­cią ważną, choć odci­snął się na wyda­rze­niach nie w taki spo­sób, jak sobie życzył. A zatem spra­wiał to, czego nie chciał, zara­zem nie osią­gał tego, czego chciał. W poli­tyce jest to czę­ste zja­wi­sko, opór mate­rii jest wielki, jed­nostki zwy­kle pono­szą porażki. Nie­mniej porażki mogą mieć sens, mogą go nie mieć. Mają sens, kiedy brały się z traf­nej dia­gnozy, gdy były inte­li­gentną próbą prze­ję­cia kon­troli nad bie­giem wyda­rzeń, nie mają, gdy tej inte­li­gen­cji zabra­kło. Nie zdra­dza­jąc puenty, powiedzmy jedno: w przy­padku Mich­nika moc tej reguły widać z pełną ostro­ścią.

Ta książka nie ujaw­nia nowych fak­tów na temat Mich­nika, ale inter­pre­tuje fakty, które są już znane. Celem jest zro­zu­mie­nie jego poli­tycz­nych zacho­wań oraz opis ich wpływu na główny nurt wyda­rzeń. Nie jest to zatem ani bio­gra­fia, ani bio­gra­fia poli­tyczna, ale frag­ment histo­rii poli­tycz­nej, który nie mie­ści się w kla­sycz­nym opi­sie, zare­zer­wo­wa­nym dla decy­zji wład­ców.

Mich­nik opi­sany został z per­spek­tywy jego wła­snych przy­ja­ciół, z per­spek­tywy śro­do­wisk cen­tro­wych i lewi­co­wych. Per­spek­tywa wro­gów nas nie inte­re­suje, ponie­waż nie łapie istoty pro­blemu. Nie dla­tego, że jest zbyt kry­tyczna, jest raczej bez­radna, odsu­nęła się zbyt daleko od swo­jego przed­miotu. Utknęła w jało­wym sche­ma­cie, w któ­rym bez umiaru ide­ali­zuje mło­dego Mich­nika oraz demo­ni­zuje star­szego, a potem karmi się tym sztucz­nie wytwo­rzo­nym napię­ciem, które nazywa upad­kiem. Optyka poli­tycz­nych sprzy­mie­rzeń­ców odsła­nia obraz peł­niej­szy, bogat­szy w szcze­góły. Jest to obraz czło­wieka, który ni­gdy nie potra­fił się utrzy­mać na ścieżce umiaru i roz­sądku. W wyniku dzia­łań Mich­nika porażki pono­sili ludzie, któ­rym sprzy­jał, oraz sprawy, o które wal­czył. Mieć w Mich­niku wroga to pół biedy, ale mieć sprzy­mie­rzeńca to klę­ska praw­dziwa, czego bole­śnie doświad­czyli Bro­ni­sław Gere­mek, Tade­usz Mazo­wiecki czy Leszek Mil­ler.

Czy obraz nakre­ślony przez przy­ja­ciół jest trafny? O tym jest ta książka.

Roz­dział I. W cie­niu Kuro­nia

Roz­dział I W cie­niu Kuro­nia

Mich­nik poli­tyką zain­te­re­so­wał się jako dziecko. Burz­liwe losy mło­dego kon­te­sta­tora były barwne, ale dla tematu książki nie są cie­kawe. Podob­nie jak jego wcze­sna publi­cy­styka, trzeźwa i doj­rzała, którą oży­wiał wysi­łek wyrwa­nia się z ide­olo­gicz­nych ilu­zji. Nas w tej książce inte­re­suje nie bio­gra­fia, nie myśl poli­tyczna, nie reflek­sja świa­to­po­glą­dowa, ale rola Mich­nika w pol­skiej poli­tyce. A ta zaczyna się dopiero w 1980 roku, gdy opo­zy­cja nabrała sto­sow­nej masy, aby mieć realne zna­cze­nie.

Mich­nik wkro­czył do świata poli­tyki u boku Jacka Kuro­nia, a raczej pod jego skrzy­dłami, bo w tam­tej epoce Kuroń był sil­niej­szą marką. Przez naj­bliż­szych kil­ka­na­ście stron czy­tel­nik czę­ściej będzie widział nazwi­sko Kuro­nia niż boha­tera książki, bo w tam­tej epoce Kuroń był twa­rzą duetu. On prze­pro­wa­dzał naj­gło­śniej­sze akcje, on był bar­dziej widoczny, ale u jego boku zawsze stał Mich­nik. Od wielu lat wspól­nie pra­co­wali, trak­to­wali się po part­ner­sku. Był mię­dzy nimi podział pracy, Kuroń bar­dziej sku­piał się na orga­ni­za­cyj­nej prak­tyce, Mich­nika bar­dziej inte­re­so­wały poli­tyczne idee, reda­go­wa­nie pism, kon­takty z twór­cami. Nie­mniej w walce o poli­tyczne zna­cze­nie uczest­ni­czył z równą deter­mi­na­cją co Kuroń. Ich narzę­dziem był KOR, dziś pamię­tany głów­nie z pomocy robot­ni­kom oraz dzia­łal­no­ści wydaw­ni­czej, jed­nak z poli­tycznego punktu widze­nia waż­niej­sza była rywa­li­za­cja o wpływy na opo­zy­cyj­nym podwórku, czy raczej próba rywa­li­za­cji, bo siły mieli nie­wiel­kie. Od dwóch dekad na opo­zy­cyj­nej sce­nie kró­lo­wały śro­do­wi­ska zwią­zane z Kościo­łem i choć wiecz­nie pono­siły porażki, tylko one miały poli­tyczne zna­cze­nie, zarówno z powodu siły Kościoła, jak i z wyboru par­tii, która jedy­nie w Kościele uzna­wała part­nera. W gro­nie przy­ko­ściel­nych poli­ty­ków najsil­niej­szą pozy­cję zdo­był Tade­usz Mazo­wiecki, który cie­szył się oso­bi­stym zaufa­niem pry­masa.

W latach 70. na opo­zy­cyjną scenę pró­bo­wały się wedrzeć młod­sze śro­do­wi­ska. Po omacku szu­kały dla sie­bie spo­łecz­nie nośnego kształtu, ale cel miały jasny – pró­bo­wały się przy­go­to­wać do wybu­chu spo­łecz­nego, aby kolejny bunt prze­ciw pod­wyż­kom, a taki był zawsze powód straj­ków, prze­kuć w coś więk­szego. Zbie­rały siły, aby w godzi­nie zero wyprze­dzić par­tię, wyprze­dzić Kościół, wedrzeć się w śro­dek wyda­rzeń z wła­snymi hasłami i strajk o kieł­basę zamie­nić w strajk o poli­tykę. Głów­nymi rywa­lami byli Leszek Moczul­ski i Kuroń. Pierw­szy był ener­giczny i wyra­zi­sty, wywie­szał sztan­dary dzia­ła­jące na wyobraź­nię, naro­dowe i nie­pod­le­gło­ściowe. Pra­wie we wszyst­kim, co się działo w opo­zy­cji, miał swój udział. Zało­żył ROP­CiO, KPN, pod jego skrzy­dłami sku­piły się prężne poli­tyczne śro­do­wi­ska, wyda­wał pisma, orga­ni­zo­wał robot­ni­ków. Po dru­giej stro­nie stał rów­nie ener­giczny Kuroń mający Mich­nika u boku. Kuroń naj­pierw wygrał na wła­snym podwórku, czyli wyrósł na lidera KOR-u, któ­rym zręcz­nie pokie­ro­wał w stronę swo­ich poli­tycz­nych ambi­cji, potem sta­nął do walki z Moczul­skim. Śro­do­wi­sko zbu­do­wane po to, aby nieść pomoc prawną i mate­rialną robot­ni­kom z Rado­mia i Ursusa, brało na sie­bie kolejne zada­nia, infor­mo­wało zachod­nie media o sytu­acji w Pol­sce, budo­wało przy­czółki w śro­do­wi­skach robot­ni­czych. Powsta­nie Wol­nych Związ­ków Zawo­do­wych na Wybrzeżu było kolej­nym ele­men­tem rywa­li­za­cji z Moczul­skim, lider KPN-u wyprze­dził Kuro­nia, stwo­rzył wolne związki na Ślą­sku i poje­chał do Gdań­ska, aby powtó­rzyć suk­ces. Kuroń rzu­tem na taśmę go ubiegł, jako pierw­szy zało­żył związki na Wybrzeżu. Był to raczej pozór siły niż mocna struk­tura, nie­mniej ta mała grupka odnio­sła w przy­szło­ści olbrzymi suk­ces. Nie tylko dopro­wa­dziła do strajku w Stoczni, naj­waż­niej­szego strajku Sierp­nia, lecz także utrzy­mała nad nim kon­trolę, a jej wycho­wa­nek, Lech Wałęsa, sta­nął na jego czele.

Moczul­ski i Kuroń cią­gle ści­gali się, kopio­wali swoje pomy­sły, ale w 1979 roku Kuroń wysu­nął się na pro­wa­dze­nie. KOR był bar­dziej gło­śny, bar­dziej widoczny. Powie­dzieć, że był sprawny medial­nie, to nic nie powie­dzieć. Wszystko zaczęło się przy­pad­kiem, Kuroń zaczął infor­mo­wać zachod­nie media o sytu­acji w Pol­sce, poda­wał pro­ste infor­ma­cje, kto został zatrzy­many, jaki dostał wyrok, ilu demon­stran­tów pobito, z cza­sem zaczął doda­wać swoją ocenę sytu­acji. Z tych komu­ni­ka­tów stwo­rzył insty­tu­cję, stał się dla zachod­nich mediów głów­nym źró­dłem infor­ma­cji o Pol­sce, także o pol­skiej opo­zy­cji. Rów­nie sprawny był Mich­nik, dzięki popar­ciu pol­skiej emi­gra­cji zbu­do­wał sobie kon­takty w pre­sti­żo­wych zachod­nich gaze­tach, w któ­rych jako autor zago­ścił na stałe. Infor­ma­cja stała się metodą dzia­ła­nia KOR-u, ich kapi­ta­łem oraz ich siłą. Mich­nik i Kuroń żar­to­wali mię­dzy sobą, kto był, a kto będzie jutro na pierw­szej stro­nie „Le Monde”. Dzięki tej ofen­sy­wie pod koniec lat 70. Kuroń i Mich­nik stali się twa­rzami pol­skiej opo­zy­cji, naj­więk­sze gazety świata prze­pro­wa­dzały z nimi wywiady, byli sta­łymi boha­te­rami Radia Wolna Europa.

Ale miało to swoją cenę, naj­bar­dziej sły­szalni kry­tycy PRL-u byli przez par­tię naj­bar­dziej zwal­czani. W ofi­cjal­nej pra­sie przed­sta­wiano ich jako lide­rów kontr­re­wo­lu­cji, któ­rych celem jest oba­le­nie porządku w PRL-u. Czy naprawdę byli tak rady­kalni? Na pewno nie sta­wiali rady­kal­nych celów, rozu­mieli, że tu i teraz demo­kra­cja i nie­pod­le­głość są nie­re­alne, co stale powta­rzali, doma­gali się jedy­nie polu­zo­wa­nia sys­temu. Rady­kalne było co innego, nie cele, lecz nowy styl opo­zy­cyj­no­ści pole­ga­jący na ujaw­nie­niu wła­snej anty­sys­te­mo­wo­ści, na posłu­gi­wa­niu się anty­ko­mu­ni­stycz­nymi kry­te­riami nor­mal­no­ści, na opi­sy­wa­niu PZPR-u jako wła­dzy nie­su­we­ren­nej i tota­li­tar­nej. Choć zatem nie mówili, że celem jest ode­bra­nie komu­ni­stom wła­dzy, każ­dym zda­niem kwe­stio­no­wali ich man­dat do rzą­dze­nia. Przy­po­mi­nali, że PZPR opiera się na apa­ra­cie prze­mocy, że o losach Pol­ski decy­duje się na Kremlu, że pol­scy komu­ni­ści rzą­dzą bez zgody narodu. I wła­śnie ta kon­wen­cja mówie­nia o poli­tyce była rady­ka­li­zmem, naru­szała filar każ­dego poli­tycz­nego sys­temu, czyli obo­wią­zek uzna­nia jego reguł. W komu­ni­stycz­nej Pol­sce wła­dza tole­ro­wała, choć z tru­dem, opo­zy­cjo­ni­stów mówią­cych języ­kiem korekty sys­temu.

Kuroń i Mich­nik znali ten pro­blem, star­sza gene­ra­cja wiecz­nie go pod­no­siła. Po co mówi­cie wię­cej, niż można, i wię­cej, niż trzeba? Po co mówi­cie rze­czy, któ­rych wła­dza nie może zaak­cep­to­wać ani zapo­mnieć? Odpo­wia­dali na to, że miękka for­muła opo­zy­cyj­no­ści zban­kru­to­wała, że teraz trzeba pro­wa­dzić poli­tykę nie z wła­dzą, ale prze­ciw wła­dzy, w opar­ciu o spo­łe­czeń­stwo. Dla­tego mówili gło­śno, wyra­zi­ście, szcze­rze. Zara­zem kiedy postę­po­wali w ten spo­sób, sta­wali się dla wła­dzy nie­ak­cep­to­walni, wypa­dali poza ramy sys­temu, skre­ślali się z grona poten­cjal­nych part­ne­rów. Tego pro­blemu ani Kuroń, ani Mich­nik ni­gdy sobie nie prze­my­śleli, a ten nie­długo sta­nął przed nimi w całej ostro­ści.

Sierp­niowe strajki zelek­try­zo­wały opo­zy­cję, naro­dził się potężny pod­miot, w imie­niu któ­rego można było dzia­łać. Jasne było, że kto robot­ni­kami pokie­ruje, zdo­bę­dzie moż­li­wo­ści, jakich dotąd nikt nie miał. Opo­zy­cyjne szyldy jed­nej nocy stra­ciły zna­cze­nie, liczyła się tylko „Soli­dar­ność”, siła tak wielka, że komu­ni­styczny rząd musiał z nią usiąść do stołu i przy­jąć jej żąda­nia. Kuroń czuł się natu­ral­nym lide­rem nowego ruchu, nie­słusz­nie zresztą, bo skala buntu wystrze­liła ponad wszel­kie poli­tyczne wysiłki i śro­do­wi­skowe zasługi. Co nie zmie­niało faktu, że ktoś bun­tem musiał pokie­ro­wać. Kuroń był jed­nym z pre­ten­den­tów, jed­nak grę o wpływy prze­grał, wła­śnie ze względu na anty­sys­te­mo­wość.

Kiedy wybuchł strajk w Stoczni Gdań­skiej, lide­rzy KOR-u i KPN-u zostali zamknięci w wię­zie­niach, wła­dza świa­do­mie odizo­lo­wała ich od robot­ni­ków. Kuroń i Mich­nik zostali wypusz­czeni dopiero, gdy strajk się zakoń­czył. Od razu ruszyli do walki, ale było za późno, wszyst­kie nowe role były roz­dane. „Soli­dar­ność” miała swo­jego lidera, a ten miał swój orga­ni­za­cyjny apa­rat oraz swo­ich dorad­ców. Głów­nymi dorad­cami Wałęsy zostali Mazo­wiecki i Gere­mek, opo­zy­cjo­ni­ści akcep­to­walni dla dwóch głów­nych gra­czy, dla wła­dzy i Kościoła, mówiący języ­kiem korekty sys­temu. I obaj nawet nie chcieli sły­szeć o wej­ściu do gry Kuro­nia, był sym­bo­lem poli­tycz­nego rady­ka­li­zmu, jego nazwi­sko dzia­łało na wła­dzę jak płachta na byka. Uwa­żali, że z Kuro­niem na pokła­dzie „Soli­dar­ność” zosta­nie uznana przez wła­dze, pol­skie i rosyj­skie, za ruch agre­syw­nie poli­tyczny oraz zuchwale anty­ko­mu­ni­styczny. Podob­nie brzmiały rady ze strony Kościoła i oso­bi­ście pry­masa Ste­fana Wyszyń­skiego.

Korowcy byli obu­rzeni, po latach Mich­nik tak opi­sy­wał swoje emo­cje: „mie­li­śmy bar­dzo gorz­kie poczu­cie, że doko­nała się kra­dzież zwy­cię­stwa. To, co w oczach innych ucho­dziło za nasze awan­tur­ni­cze pomy­sły, teraz wygrało. I wła­śnie w chwili tego suk­cesu zaczęto nam poka­zy­wać drzwi”. Jed­nak sprawa była bar­dziej skom­pli­ko­wana, Kuroń i Mich­nik od wielu lat grali zbyt ostro, aby teraz się skar­żyć. Mało tego, na­dal grali ostro i to prze­ciw obu stro­nom, prze­ciw komu­ni­stom i opo­zy­cji. Kon­flikt zaczął się jesz­cze przed pod­pi­sa­niem Poro­zu­mień Gdań­skich, korowcy zażą­dali, aby stocz­niowcy jako kolejny waru­nek posta­wili wypusz­cze­nie Kuro­nia i Mich­nika z wię­zie­nia. Mazo­wiecki i Gere­mek sta­now­czo odmó­wili, uznali to za sza­leń­stwo, dwu­ty­go­dniowe nego­cja­cje były na fini­szu, po raz pierw­szy w histo­rii komu­ni­ści gotowi byli pod­pi­sać wielką umowę spo­łeczną i nagle poja­wia się żąda­nie, aby wszystko ryzy­ko­wać dla kilku osób. Zwłasz­cza że jasne było, że chwilę potem korowcy, jak rów­nież kape­enowcy, opusz­czą wię­zie­nie. Zda­niem Mazo­wieckiego pro­blem był sta­wiany nie po to, aby rato­wać więź­niów, ale po to, aby umie­ścić KOR w cen­trum uwagi, uczy­nić jego obronę sprawą naro­dową, a w ten spo­sób uznać KOR za patrona „Soli­dar­no­ści”. To była roz­grywka poli­tyczna, chęć usta­wia­nia się na szczy­cie w nowym roz­da­niu.

Korowcy nie zaak­cep­to­wali odmowy, zor­ga­ni­zo­wali kam­pa­nię, dzwo­nili do zna­nych postaci ze śro­do­wisk opo­zy­cyj­nych i doma­gali się, aby wywarli pre­sję na Mazo­wiec­kiego i Geremka. Twier­dzili, że dwaj główni doradcy Wałęsy kie­rują się ego­istycz­nymi moty­wami, że chcą KOR-owi „ukraść zwy­cię­stwo”. Pod­dany tej pre­sji Mazo­wiecki był obu­rzony, jesz­cze po latach mówił, że nie rozu­mie, jak można było zacho­wać się tak ego­istycz­nie. „To śro­do­wisko – mówił o Kuro­niu i Mich­niku – ma nie­sły­cha­nie roz­wi­nięty instynkt inte­resu gru­po­wego”. Mazo­wiecki dowo­dził, że nie­ważne dla nich było, czy „Soli­dar­ność” się potknie na star­cie, liczyło się tylko to, aby wpływy tra­fiły w ich ręce. Mazo­wiecki nie akcep­to­wał tej postawy, prze­cież – jak mówił – „w pew­nych momen­tach staje pyta­nie: co jest waż­niej­sze? Czy to, żeby coś prze­pro­wa­dzić w inte­re­sie ogól­nym, czy to, żeby oni w tym byli… Dla mnie… waż­niej­sze było, aby do takiego porozu­mienia jak gdań­skie doszło, a nie­ko­niecz­nie, żeby doszło z udzia­łem KOR-u”.

Kuroń sprawę opi­sy­wał ina­czej, nie ufał star­szemu poko­le­niu opo­zy­cji, jego zda­niem było zbyt ugo­dowe, zbyt ase­ku­ra­cyjne, jego przy­gody z poli­tyką były wiecz­nie prze­grane, bo robiło tylko tyle, na ile par­tia zezwa­lała. Kuroń, Mich­nik i cały młody KOR patrzyli na nich z góry. Mieli za sobą doświad­cze­nie ryzyka, mieli za sobą wię­zie­nia, które ich zahar­to­wały, byli roz­grzani do walki. Mich­nik tak opi­sy­wał róż­nicę: „My mie­li­śmy back­gro­und »ludzi pod­ziem­nych«, »ludzi wię­zien­nych«, »nie­le­gal­nych«. To się póź­niej zatarło, ale jesz­cze w roku 1981 było sza­le­nie istotne. Przy­cho­dzi­li­śmy do »Soli­dar­no­ści« z KOR-u, z 1968 roku, z wię­zień, z komi­sa­ria­tów. Nato­miast Tade­usz przy­cho­dził z posady naczel­nego redak­tora legal­nego mie­sięcz­nika, a Bro­nek z Insty­tutu Histo­rii Pol­skiej Aka­de­mii Nauk”. Zda­niem Mich­nika rodziło to ryzyko, że „Soli­dar­ność” da się ograć przez wła­dzę. Z kolei Mazo­wiecki uwa­żał, że lęki przed ogra­niem były uda­wane, a jeśli szczere, to wtórne. Głów­nym powo­dem był ego­izm, gra na sie­bie, chęć „przy­kle­je­nia się” do suk­cesu. „Na trud­ność mojego zbli­że­nia się do śro­do­wi­ska korow­skiego – opo­wia­dał osiem lat póź­niej Mazo­wiecki – wpływ miało ist­nie­nie cze­goś, co nazwał­bym pry­ma­tem inte­resu gru­po­wego nad ogól­nym. Myślę, że nie jest to tylko moje wra­że­nie”. W isto­cie, to samo mówił Andrzej Celiń­ski, jeden z człon­ków KOR-u. „Moje zwar­cia z KOR-em się­gają jesz­cze cza­sów TKN-owskich, a doty­czą wykła­dów Jacka Kuro­nia i Adama Mich­nika”. Zaczęli się na nich poja­wiać bojów­ka­rze, co wystra­szyło wielu pre­le­gen­tów i mogło dopro­wa­dzić do roz­bi­cia TKN. „Powie­dzia­łem Jac­kowi i Ada­mowi, o co cho­dzi, z… suge­stią, że powinni się sami wyco­fać, albo kom­pro­mi­sowo zosta­wić jed­nego. Otóż oni się wtedy temu oparli… To był pierw­szy moment, kiedy byłem roz­cza­ro­wany postawą ludzi KOR-u. Zwy­cię­żyła… pry­wata”. Podobną reak­cję dostrzegł Celiń­ski w 1980 roku. „Po Sierp­niu w śro­do­wi­sku korow­skim poja­wiło się zja­wi­sko, które mnie zaszo­ko­wało… Żal… że w nowej sytu­acji… nie zna­leźli… miejsc, w ich odczu­ciu im jakby przy­na­leż­nych”.

Po wyj­ściu z wię­zie­nia Kuroń i Mich­nik ruszyli do walki o wła­dzę. Stawka była zbyt wielka, aby pokor­nie prze­łknąć pierw­szą porażkę; gdy im zamknięto drogę do związku, zaata­ko­wali tyl­nymi drzwiami. Podzie­lili się pracą, Kuroń poje­chał do Gdań­ska, Mich­nik kie­ro­wał spra­wami w War­sza­wie, a ponie­waż cen­trum wyda­rzeń prze­su­nęło się na Wybrzeże, to Kuro­niowi przy­szło sto­czyć główną roz­grywkę. Gdy usły­szał, że nie może zostać doradcą Wałęsy, wdarł się, jak sam opi­suje, na posie­dze­nie władz komi­tetu straj­ko­wego, a tam już cze­kała korow­ska ekipa WZZ-etu. Anna Walen­ty­no­wicz wygło­siła pło­mienną mowę na temat talen­tów Kuro­nia, otwar­tym tek­stem stwier­dza­jąc, że to wła­śnie on, a nie Wałęsa, powi­nien pokie­ro­wać „Soli­dar­no­ścią”, po czym gdań­skie pre­zy­dium uchwa­liło, że Kuroń jest ofi­cjal­nym eks­per­tem związku. Mając pierw­szy suk­ces za sobą, Kuroń posta­no­wił z mar­szu zagrać o wszystko, tego samego dnia gdań­ska ekipa WZZ-etu posta­no­wiła oba­lić Wałęsę. W swo­ich wspo­mnie­niach Wałęsa opo­wiada, że spo­tkali się Andrzej i Joanna Gwiaz­do­wie, Walen­ty­no­wicz, Bog­dan Boru­se­wicz, Kuroń i jesz­cze kilka osób. Mówili, że Wałęsa to agent, czło­wiek małego for­matu, że sobie nie pora­dzi, że to sier­żant, któ­rego przy­pa­dek wyniósł do góry, a teraz robot­ni­kami muszą pokie­ro­wać gene­ra­ło­wie. Jeden z uczest­ni­ków spo­tka­nia poin­for­mo­wał o nim Wałęsę i Mazo­wiec­kiego, Wałęsa nie był więc zasko­czony, gdy kilka dni póź­niej to samo grono odwie­dziło go w domu. W imie­niu grupy prze­mó­wiła Walen­ty­no­wicz, wszy­scy sta­nęli naprze­ciw Wałęsy i – jak opo­wiada Danuta Wałęsa – „pani Ania… stwier­dziła, że Wałęsa zro­bił swoje, już się nie nadaje i prze­wod­ni­czą­cym związku powi­nien być ktoś taki jak Gwiazda czy Kuroń”. Wałęsa twardo odmó­wił i natych­miast uciął roz­mowę. Kuroń we wspo­mnie­niach pisa­nych w epoce, kiedy stał u boku Wałęsy, pomniej­sza zna­cze­nie tam­tych wyda­rzeń, wspo­mina o nich jak o towa­rzy­skich spo­tka­niach, ale Mazo­wiecki obstaje, że to były próby oba­le­nia Wałęsy: „Oni chcieli się go pozbyć. To nie jest wyima­gi­no­wane. Tak było”.

Po nie­uda­nym prze­wro­cie Kuroń się nie pod­dał, zamiesz­kał u Walen­ty­no­wicz i pró­bo­wał związ­kiem kie­ro­wać z tyl­nego sie­dze­nia. Codzien­nie przy­cho­dziła do niego gdań­ska ekipa korow­ców, a on mówił im, co mają robić. W prak­tyce wyglą­dało to tak, że Gere­mek pisał pro­jekt decy­zji, który kwa­drans póź­niej tra­fiał do Kuro­nia, ten nano­sił swoje poprawki i dopiero wtedy tra­fiał do pre­zy­dium związku. Kuroń nie ukry­wał, że chce kie­ro­wać „Soli­dar­no­ścią”, przy­naj­mniej z tyl­nego sie­dze­nia. Kiedy przy­je­chał do War­szawy, aby zdać raport korow­com, oznaj­mił, że chce być sze­fem eks­per­tów „Soli­dar­no­ści”, ponie­waż zna robot­ni­ków oraz ma ich zaufa­nie. KOR go poparł, choć nie wszy­scy, Celiń­ski zarzu­cił Kuro­niowi „wielką nie­od­po­wie­dzial­ność poli­tyczną”, związ­kowi udało się powstać dzięki obiet­nicy, że jego celem jest dzia­łal­ność związ­kowa, nie poli­tyczna, tym­cza­sem KOR jest szyl­dem jaw­nie poli­tycz­nym oraz jaw­nie rady­kal­nym, co może „Soli­dar­no­ści” potęż­nie zaszko­dzić, wywoła repre­sje ze strony władz, a także wewnętrzne spory w związku. Celiń­ski zażą­dał, aby Kuroń zre­zy­gno­wał z funk­cji eks­perta, zebrani go zakrzy­czeli, ale Jan Józef Lip­ski pro­sił Kuro­nia, aby do mini­mum ogra­ni­czył eks­po­no­wa­nie swo­jej osoby.

Napię­cie mię­dzy Kuro­niem i Mich­ni­kiem a Mazo­wiec­kim i Gerem­kiem rosło z dnia na dzień. Mazo­wiecki i Gere­mek mieli pre­ten­sję, że Kuroń przy­je­chał do Gdań­ska, że wydarł sobie funk­cję doradcy, że naraża zwią­zek na wście­kłe ataki PZPR-u, że pro­wo­kuje Kreml, że kilka dni po wiel­kim suk­ce­sie może zmar­no­wać wszystko. A już próbę oba­le­nia Wałęsy uznali za kom­pletne awan­tur­nic­two. Do tego doszły liczne wywiady Kuro­nia dla zachod­niej prasy, bo Kuroń i Mich­nik prze­nie­śli swoje metody w nowe czasy, daw­niej uży­wali mediów zachod­nich do walki z PZPR-em, teraz zaczęli ich uży­wać do walki z kole­gami z wła­snego obozu. Naj­więk­sze wra­że­nie zro­bił wielki mate­riał, który zamie­ścił „Der Spie­gel”. Kuroń opo­wia­dał w nim, że strajk był w cało­ści zasługą KOR-u, Wałęsę przed­sta­wił jako sier­żanta, sie­bie jako kie­ru­ją­cego nim gene­rała. Już to wystar­czyło, aby wywiad był trzę­sie­niem ziemi, był to komu­ni­kat dla PZPR-u i Moskwy, że „Soli­dar­ność” nie jest oddol­nym ruchem robot­ni­czym, lecz odgór­nym pro­jek­tem poli­tycz­nym. Jed­nak Kuroń powie­dział dużo wię­cej, że to dopiero pierw­szy krok, że następne dzia­ła­nia związku przy­niosą demo­kra­ty­za­cję kraju. „Kiedy uzy­ska­li­śmy wolne związki zawo­dowe, możemy uzy­skać wszystko”. Wywiad wywo­łał olbrzy­mie obu­rze­nie, można tego wszyst­kiego chcieć, ale nie można tego mówić, zwłasz­cza w takim momen­cie, tuż po poro­zu­mie­niu, gdy wła­dza wszystko może odwo­łać. O tym tek­ście mówiła cała opo­zy­cyjna War­szawa, Kra­ków i Gdańsk, ten tekst dopro­wa­dził do wście­kło­ści Mazo­wieckiego, Wyszyń­skiego, Geremka…

Kuroń bił na prawo i na lewo, aby poka­zać, że ma prawa wła­sno­ści do „Soli­dar­no­ści” i z nich nie zre­zy­gnuje. Spo­tkał się z Mazo­wiec­kim, ale jak wspo­mina Kuroń, „roz­sta­li­śmy się z Tade­uszem skłó­ceni”. Kuroń wró­cił do domu, roz­ma­wiał z dzien­ni­ka­rzem zachod­nim, skry­ty­ko­wał Mazo­wiec­kiego i Geremka, mówił dzien­ni­ka­rzowi, że eks­perci skom­pro­mi­to­wali się i powinni się wyco­fać. Powie­dział, że „eks­perci uwa­żają KOR za bandę awan­tur­ni­ków, nato­miast korowcy uwa­żają, że eks­perci są gno­jami”. Emo­cje były tak wiel­kie, że jesz­cze po pięt­na­stu latach Mich­nik mówił ostro: „Uwa­ża­łem, że Tade­usz odgry­wał w Stoczni klu­czową rolę dla­tego, iż nas aresz­to­wali i dni strajku prze­sie­dzie­li­śmy w pudle. O ukła­dzie wpły­wów decy­do­wała więc bez­pieka. Wystar­czyło nas zamknąć, żeby nasze miej­sce mógł zająć Mazo­wiecki. Nie suge­ruję, że Tade­usz był jakoś ste­ro­wany. Nic z tych rze­czy. Po pro­stu jemu pozwo­lono do Gdań­ska poje­chać, a nam nie. I Tade­usz nie miał zamiaru prze­pusz­czać nas przez drzwi, kiedy na mocy Poro­zu­mień Sierp­nio­wych w końcu odzy­ska­li­śmy wol­ność”. I dalej: „Kiedy mia­łem nastrój szla­chetny, uwa­ża­łem, że Tade­usz dał się zwieść komu­ni­stycz­nym szan­ta­żom… Z kolei kiedy szla­chet­no­ści mi bra­ko­wało, wie­rzy­łem raczej, że Mazo­wiecki chce się pozbyć kon­ku­ren­cyj­nych wpły­wów w Związku… Było dla mnie iry­tu­jące, kiedy jak kos sie­dział na ramie­niu Wałęsy, wszę­dzie się z nim foto­gra­fo­wał i – krótko mówiąc – napusz­czał Lecha na Jacka”.

W tam­tym spo­rze naj­więk­szą ela­stycz­no­ścią wyka­zał się Wałęsa, uczył się szybko, już w pierw­szych tygo­dniach zro­zu­miał, że musi mieć wszyst­kich w swoim garnku, i rady­ka­łów, i umiar­ko­wa­nych. Aby unik­nąć roz­łamu, aby nikt nie wyrósł za bar­dzo, aby samemu zaj­mo­wać wygodą pozy­cję arbi­tra. I naj­waż­niej­sze, aby uży­wać róż­nych frak­cji w zależ­no­ści od wła­snych celów. Naci­skany przez eks­per­tów oraz przez pry­masa, Wałęsa odmó­wił Kuro­niowi ofi­cjal­nych funk­cji, ode­brał „doradz­two”, a nawet zabro­nił mu się poja­wiać w sie­dzi­bie związku, zara­zem zaak­cep­to­wał fakt, że poprzez grupę gdań­ską oddzia­łuje na stra­te­gię związku. A po kilku tygo­dniach wpu­ścił Kuro­nia do środka i pozwo­lił ofi­cjal­nie dzia­łać.

Kuroń i Mich­nik tak­tycz­nie przy­ci­chli, pró­bo­wali zała­go­dzić kon­flikt, jak opo­wia­dał Kuroń: „róż­nych ludzi z Ada­siem pro­si­li­śmy o arbi­traż”. Bez skutku, Mazo­wiecki i Gere­mek nie chcieli z nimi nawet roz­ma­wiać. Bli­ski współ­pra­cow­nik Mazo­wieckiego, Wal­de­mar Kuczyń­ski, opo­wia­dał: „Mazo­wiecki uważa, że są oni nie dość odpo­wie­dzialni poli­tycz­nie, że skut­kiem ich dzia­łań może być roz­chwia­nie pań­stwa, nawet jeśli sobie tego nie życzą”. Wspo­mnie­nia Kuczyń­skiego są cie­kawe, był prawą ręką Mazo­wieckiego, zara­zem więzi sym­pa­tii łączyły go z KOR-em. Opo­wia­dał, jak w tam­tym okre­sie spo­tkał się z Mich­nikiem, ten narze­kał na eks­per­tów. „Wyraź­nie nama­wiał mnie do odej­ścia od Mazo­wieckiego i do pocią­gnię­cia za sobą innych. Pro­sił, bym dopro­wa­dził do jego spo­tka­nia z Gerem­kiem. Zgo­dzi­łem się, choć wyczu­wam u Mich­nika nie tyle chęć doga­da­nia się z Mazo­wieckim, ile zamiar roz­bi­cia zespołu eks­per­tów”. Nie­mniej Kuczyń­ski zała­twił Mich­nikowi spo­tka­nie z Gerem­kiem, nie skoń­czyło się ono poro­zu­mie­niem. „Bro­nek wykła­dał Ada­mowi pre­ten­sje do niego i do Jacka. Zarzu­cił Mich­nikowi, że nie wia­domo ni­gdy, czy nie jest się przez niego mani­pu­lo­wa­nym. Potem zarzu­cił Jac­kowi, że nie­po­trzeb­nie tak mocno zaan­ga­żo­wał się w akcję związ­kową”.

Roz­mowa nic nie zmie­niła, Kuroń i Mich­nik nie rezy­gno­wali z gry o wła­dzę nad „Soli­dar­no­ścią”. Zaczęło się żmudne budo­wa­nie pozy­cji, w Gdań­sku KOR był silny dzięki śro­do­wi­sku Gwiazdy, potem udało się pozy­skać Zbi­gniewa Bujaka, szefa regionu Mazow­sze, był też pała­cowy prze­wrót w Mało­pol­sce, na Ślą­sku silny był Karol Modze­lew­ski, który Kuro­nia wspie­rał. Jed­nak naj­więk­szym akty­wem był sam Kuroń, który miał nie­zwy­kłą ener­gię i zuchwa­łość, pro­wa­dził grę szar­paną, w okre­sach spo­koj­niej­szych grał lojal­nie wobec Wałęsy, ale gdy poja­wiał się kry­zys, ata­ko­wał zacie­kle. Wałęsa zwią­zek uspo­ka­jał, Kuroń prze­ciw­nie, pod­ry­wał do buntu, zaostrzał żąda­nia, pró­bo­wał prze­jąć ini­cja­tywę. Był hazar­dzi­stą, naj­moc­niej ata­ko­wał w momen­tach naj­bar­dziej groź­nych, gdy strajk gene­ralny i siłowa odpo­wiedź wła­dzy wisiały w powie­trzu. W wiel­kich kry­zysach Kuroń odgry­wał rolę klu­czową, zawsze pod­pa­la­jąc sytu­ację. Po aresz­to­wa­niu dru­ka­rza Naroż­niaka, kiedy poja­wiła się groźba strajku gene­ral­nego, korowcy zręcz­nie pod­bili stawkę gry. Po kilku dniach nie cho­dziło o uwol­nie­nie kon­kret­nej osoby, ale o kry­tykę sys­temu dzia­ła­nia MO, SB i pro­ku­ra­tury. Eks­perci znowu byli wście­kli, to było twarde wej­ście w poli­tykę, atak na jeden z fila­rów komu­ni­stycz­nego porządku.

Kuroń bez umiaru koły­sał związ­kową łódką, aby z niej wypadł Wałęsa. Naj­więk­sza próba oba­le­nia Wałęsy była kom­plet­nie awan­tur­ni­cza, Kuroń posta­no­wił ugrać dwa cele jed­no­cze­śnie, oba­lić Wałęsę i pójść z wła­dzą na czo­łowe zde­rze­nie. Było to wio­sną 1981 roku, po kry­zy­sie byd­go­skim, kiedy komu­ni­ści byli o krok od siło­wego roz­wią­za­nia, a związ­kowcy o krok od strajku gene­ral­nego. Lont już pło­nął, miały się odbyć nego­cja­cje ostat­niej szansy mię­dzy Wałęsą a wła­dzami, gdy nagle Kuroń z Modze­lew­skim prze­for­so­wali warunki nie­po­zwa­la­jące Wałę­sie doga­dać się z rzą­dem; dostał tak wąskie pole manewru, że osią­gnię­cie ugody było nie­moż­liwe. Kuroń zasta­wił pułapkę, gdyby Wałęsa ugody nie osią­gnął, byłby winny porażki, gdyby zaś osią­gnął, byłby winny prze­kro­cze­nia nego­cja­cyj­nego man­datu. Wście­kły Wałęsa się nie pod­dał, dopro­wa­dził do poro­zu­mie­nia, warunki nego­cja­cyjne zła­mał, ale straj­kowi gene­ral­nemu zapo­biegł. Odbył się wielki sąd nad Wałęsą, który popro­wa­dzili korowcy oraz związ­kowi rady­ka­ło­wie, ale po dra­ma­tycz­nym wystą­pie­niu Wałęsa zdo­łał oca­lić głowę. Alek­san­der Hall mówił potem: „Mie­li­śmy poczu­cie, że w tym momen­cie śro­do­wi­sko lewicy… gra w spo­sób nie­od­po­wie­dzialny”, że „udziela popar­cia dla strajku gene­ral­nego”. Sami korowcy to przy­zna­wali. Celiń­ski mówił, że Kuroń parł wtedy do „fron­tal­nego star­cia z wła­dzą”, Lech Kaczyń­ski: „KOR parł wów­czas do strajku gene­ral­nego”. Póź­niej, kiedy emo­cje opa­dły, Gere­mek odczy­tał bar­dzo ostre oświad­cze­nie o braku odpo­wie­dzial­no­ści, adre­su­jąc je głów­nie do Kuro­nia.

Kuroń sta­nął po stro­nie Wałęsy, jak mówi Mazo­wiecki, dopiero „kiedy prze­ko­nał się, że Wałęsy nie można oba­lić”. Mazo­wiecki przy­znaje, że Kuroń nie­raz poma­gał gasić rady­kalne emo­cje. „Jed­nak zawsze… zosta­wiał tlący się żar, po to, żeby go można było w odpo­wied­niej chwili roz­dmu­chać. Zawsze”. To była stra­te­gia wiecz­nej rewo­lu­cji, któ­rej Mazo­wiecki nie zno­sił. Mówił, że z komu­ni­stami trzeba grać twardo, że „nic się w Pol­sce bez naci­sku nie sta­nie, ale rów­nież w tym naci­sku trzeba być obli­czal­nym”. Aby wła­dza, aby Kreml wie­dzieli, „że posu­niemy się dotąd, a dalej nie”. Kuroń nato­miast sta­wiał na stra­te­gię „nie­ustan­nego ruchu, nie­ustan­nej rewo­lu­cji”, która „omija ten czyn­nik obli­czal­no­ści”.

Korowcy uwa­żali, że Gere­mek i Mazo­wiecki są ana­chro­niczni, tym­cza­sem to oni nie zdą­żyli na nową epokę. Pocho­dzili ze świata, który wraz z naro­dzi­nami „Soli­dar­no­ści” zagi­nął, czyli opo­zy­cji pozba­wio­nej poli­tycz­nego zna­cze­nia, mogą­cej sobie pozwo­lić na lek­ce­wa­że­nie potęgi komu­ni­stycz­nej wła­dzy. Kuczyń­ski: „Idea samo­or­ga­ni­za­cji dała świetne rezul­taty. Lecz miała zły sku­tek uboczny, który do sierp­nia nie dawał o sobie znać… Utrwa­liło się prze­ko­na­nie, że… odbiór naszych dzia­łań przez wła­dze nie może być miarą ich celo­wo­ści. Miarą była wyłącz­nie sku­tecz­ność w dziele samo­or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nej, a wpro­wa­dza­nie do dys­ku­sji tego dru­giego ele­mentu było źle widziane. Stało się atry­bu­tem ugo­dowca, czło­wieka bojaź­li­wego i tkwią­cego cią­gle w ilu­zjach rewi­zjo­ni­zmu”. Kuroń i Mich­nik nie zro­zu­mieli, że skala sierp­nio­wego suk­cesu zmu­sza opo­zy­cję do cał­ko­wi­tej zmiany zacho­wań. Celiń­ski: teraz „nale­żało robić wszystko, aby apa­rat par­tyjny PZPR i obo­zowe oto­cze­nie [czyli Układ War­szaw­ski] przy­zwy­czaić do ist­nie­nia »Soli­dar­no­ści«, by uznali, że likwi­do­wa­nie tego ruchu nie jest konieczne. Tym­cza­sem… moje śro­do­wi­sko korow­skie rady­ka­li­zuje się”.

Mich­nik dowo­dził, że on rów­nież chce kom­pro­misu z wła­dzą, twier­dził nawet, że potrafi do niego dopro­wa­dzić. Ale sta­nie się to moż­liwe, gdy rewo­lu­cja spo­łeczna roz­leje się daleko sze­rzej, a komu­ni­ści zostaną moc­niej doci­śnięci. Nie czuł się rady­ka­łem, co przy­cho­dziło mu o tyle łatwo, że w „Soli­dar­no­ści” było wielu więk­szych rady­ka­łów. Cały zwią­zek tęt­nił poczu­ciem siły, każdy lokalny lider uwa­żał, że straj­kami można wszystko wymu­sić. Wobec tych zacho­wań Mich­nik był nie­chętny, kry­ty­ko­wał oddolną wolę mocy, ale pochwa­lał odgórną. Zwal­czał rady­ka­lizm związ­kowy, ale popie­rał rady­ka­lizm poli­tyczny. Pisał, że myśle­nie o nie­pod­le­gło­ści czy demo­kra­cji jest w tej chwili nie­re­alne, bo naj­waż­niej­szym fak­tem poli­tycznym są „inte­resy pań­stwowe i ide­olo­giczne ZSRR”. Ale na jed­nym odde­chu doda­wał, że realna jest „likwi­da­cja cen­zury…, moż­liwa jest prasa i tele­wi­zja oparte na zasa­dzie kon­ku­ren­cyj­no­ści i piszące prawdę, moż­liwa jest wol­ność nauki i auto­no­mia wyż­szych uczelni…, moż­liwe są nie­za­wi­słe sądy”. Tyle że – doda­wał – „musimy to wszystko od władz wydzie­rać i wymu­szać”. Po trzech latach w swo­jej histo­rii „Soli­dar­no­ści” Jerzy Hol­zer pisał: to był „zna­ko­mity tekst”, ale „czy owe ogra­ni­czone cele podane przez Mich­nika dawały się pogo­dzić z inte­re­sami pań­stwo­wymi i ide­olo­gicz­nymi ZSRR?”. W duchu podob­nego reali­zmu wypo­wia­dał się Kuroń, napi­sał arty­kuł Czy grozi nam inter­wen­cja? i odpo­wia­dał, że jest mało realna, bo poli­tycz­nie będzie dla Kremla zbyt kosz­towna. Rosja­nie muszą zaak­cep­to­wać to, co się w Pol­sce dzieje, więc opo­zy­cja powinna „wyry­wać wła­dzy komu­ni­stycz­nej kolejne dzie­dziny życia spo­łecz­nego”. Kuroń dowo­dził, że można zre­du­ko­wać wpływy par­tii do woj­ska, poli­cji i admi­ni­stra­cji cen­tral­nej. W epoce Breż­niewa dowo­dził, że można ode­brać komu­ni­stom gospo­darkę, wymiar spra­wie­dli­wo­ści, media, edu­ka­cję, kul­turę, nie­mal wszystko. Na koniec pisał: „Jestem prze­ko­nany, że inter­wen­cji nie będzie”.

Tekst Kuro­nia roz­wście­czył pry­masa, na spo­tka­niu z dele­ga­cją z „Soli­dar­no­ści” oznaj­mił, że prze­czy­tał arty­kuł cztery razy, czego „nie należy trak­to­wać jako kom­ple­mentu dla autora”. I dalej: „Są tu powie­dziane słowa, któ­rych mówić nie można, po pro­stu nie można. Można tak myśleć, robić tak można, ale mówić – nie”. Nie­długo potem Wyszyń­ski wkro­czył do akcji, PZPR zgo­dziła się na wyda­wa­nie „Tygo­dnika Soli­dar­ność”, więc Wyszyń­ski uznał, że gazeta nie może się dostać w ręce KOR-u, bo to zbyt nie­bez­pieczne dla kraju. Kuroń i Mich­nik byli zasko­czeni, trak­to­wali jako pew­nik, że dostaną gazetę, zdą­żyli już wszystko zapla­no­wać, od składu redak­cji po kształt pisma, widzieli w nim wielką poli­tyczną szansę dla sie­bie. Ale Wyszyń­ski naci­snął na Wałęsę, aby naczel­nym został publi­cy­sta kato­licki Andrzej Micew­ski. Kuroń poszedł do Geremka, aby wspól­nie zmu­sić Wałęsę do cof­nię­cia nomi­na­cji, ten jed­nak twardo odmó­wił, powie­dział, że ma dość cią­głych naci­sków na zwią­zek, zarówno ze strony Kościoła, jak i KOR-u. Kuroń i Mich­nik spró­bo­wali więc innej metody, poszli do Micew­skiego i powie­dzieli, że poprą go, ale pod warun­kiem że pozwoli sobie w cało­ści skom­ple­to­wać redak­cję. Wymie­nili kil­ka­na­ście nazwisk (m.in. Helenę Łuczywo, Sewe­ryna Blumsz­tajna, Joannę Szczę­sną). Mogli sporo ugrać, jed­nak Mich­nik nacie­rał zbyt mocno. Biskupi wła­śnie wezwali wszyst­kich do umiaru, a ich rzecz­nik, ksiądz Alojzy Orszu­lik, oświad­czył, że to apel nie tylko do wła­dzy, ale też do opo­zy­cji, z nazwi­ska wymie­nił Kuro­nia oraz jego nie­dawny arty­kuł. A wtedy Mich­nik poszedł do Micew­skiego i zażą­dał, aby się odciął od słów Orszu­lika, a potem zor­ga­ni­zo­wał kam­pa­nię w śro­do­wi­skach opo­zy­cyj­nych, prze­ko­nu­jąc, że słowa Orszu­lika są zgodą Kościoła na aresz­to­wa­nie Kuro­nia. Oskar­że­nie było nie tylko bru­talne, ale rów­nież cał­ko­wi­cie zmy­ślone, Wałęsa i Wyszyń­ski byli tak wście­kli, że już po kilku dniach naczel­nym został Mazo­wiecki, a został dla­tego, że było wia­domo, iż do redak­cji nie wpu­ści ani jed­nej osoby zwią­za­nej z Mich­nikiem. W isto­cie nie wpu­ścił, zamknął łamy nawet na gościnne tek­sty. Mich­nik po latach skar­żył się: „Mazo­wiecki… ni­gdy nie zapro­po­no­wał mi napi­sa­nia arty­kułu do »Tygo­dnika Soli­dar­ność«”.

Mich­nik uwa­żał zacho­wa­nie swo­ich opo­nen­tów za małost­kowe, kote­ryjne, stra­chliwe, nawet po latach powta­rzał: „Nie bar­dzo wie­dzia­łem, co ci eks­perci naprawdę kom­bi­nują. Mazo­wiecki i Gere­mek zawsze mieli miny sfink­sów. I nic nie chcieli powie­dzieć… Wciąż powta­rzali: »trzeba odpo­wie­dzial­nie, poważ­nie, roz­trop­nie«. Nikt nie wie­dział, dokąd naprawdę ste­rują. Wia­domo było tyle, że ich zda­niem korow­ców trzeba izo­lo­wać”. Tamto nie­zro­zu­mie­nie sytu­acji było symp­to­ma­tyczne, pojawi się w życiu Mich­nika jesz­cze wiele razy, dla­tego warto na nie zwró­cić uwagę. W Mich­niku stale ujaw­niał się defekt utrud­nia­jący zro­zu­mie­nie prawd w poli­tyce naj­prost­szych. Prze­cież sta­no­wi­sko Mazo­wieckiego czy Geremka było oczy­wi­ste: wszystko już zostało wywal­czone, w sierp­niu powsta­nie naro­dowe się zaczęło i w sierp­niu się zakoń­czyło. Wszystko, co było do zdo­by­cia w ramach sowiec­kiego impe­rium, zostało zdo­byte. Co gor­sza, przez przy­pa­dek opo­zy­cja zdo­była wię­cej, niż zdo­być powinna, co grozi rychłym ode­bra­niem zdo­by­czy. Logika Mazo­wieckiego i Geremka opie­rała się na czymś, co poli­tycy pol­scy i zachodni widzieli gołym okiem, ludowe powsta­nie wygrało na impo­nu­jącą skalę, więc trzeba natych­miast wyga­sić kon­flikt i zacho­wać zdo­byte wol­no­ści. U pod­staw tego myśle­nia leżało prze­ko­na­nie, po latach bez­sporne, że samo powsta­nie „Soli­dar­no­ści” pogwał­ciło wszyst­kie reguły radziec­kiego bloku. Od pierw­szych dni zwią­zek ist­niał na kre­dyt, zaś wszyst­kie moce sys­temu szy­ko­wały się do egze­ku­cji. Dla­tego doradcy robili wszystko, aby znik­nąć z rada­rów Breż­niewa, Susłowa, Andro­powa. Aby ci przy­wy­kli do nowej sytu­acji, oswo­ili się z nią, aby uwie­rzyli, że nie naru­sza ona stra­te­gicz­nych inte­re­sów Moskwy.

Kuroń i Mich­nik lek­ce­wa­żyli groźbę siło­wego zdła­wie­nia „Soli­dar­no­ści”, czę­sto o niej mówili, ale jako czymś odle­głym, co nie ogra­ni­cza w bie­żą­cych dzia­ła­niach. Wście­kły atak na sie­bie w komu­ni­stycz­nych mediach trak­to­wali jako pro­pa­gan­dową rutynę. Uwa­żali, że ofi­cjal­nie wła­dza w nich bije, zaś nieofi­cjal­nie słu­cha z uwagą, ana­li­zuje ich kom­pro­mi­sowe oferty. Czuli się reali­stami, bo uwa­żali, że skła­dają wła­dzy bez­pieczną dla niej ofertę, powta­rzali prze­cież na wie­cach, że Pol­ska jest czę­ścią impe­rium, że decy­zje narzuca jej Moskwa, a ten fakt należy zaak­cep­to­wać. Uwa­żali, że taka dekla­ra­cja uspo­kaja komu­ni­stów, kło­pot w tym, że mieli nie­re­ali­styczną ocenę tego, co jest dla komu­ni­stów bez­pieczne. I nie­re­ali­styczny obraz tego, jak ich wła­dza postrzega. Po latach, na pod­sta­wie archi­wów PZPR i KPZR, wia­domo, że się mylili, nie tro­chę, nie bar­dzo, lecz cał­ko­wi­cie. Skłon­ność komu­ni­stów do kom­pro­misu, zwłasz­cza Kremla, była zerowa, jedy­nym sce­na­riu­szem ana­li­zo­wa­nym przez komu­ni­stów było uży­cie siły. Spór doty­czył tylko dwóch kwe­stii: kto jej użyje oraz kiedy. A zatem kto spa­cy­fi­kuje bunt: Rosja­nie czy Polacy, oraz kiedy to zro­bią – natych­miast, jak chcieli Rosja­nie, czy póź­niej, jak woleli Polacy. Kom­pro­mis był moż­liwy, o ile w ogóle, tylko w opar­ciu o linię Mazo­wiec­kiego i Geremka, czyli wyga­sza­nia kon­fliktu.

Dzięki archi­wom wia­domo coś jesz­cze, Kuroń i Mich­nik nie tylko się mylili, ale od początku byli jed­nym z głów­nych powo­dów, dla któ­rych Jaru­zel­ski i Breż­niew twardo odrzu­cali kom­pro­mis. Nie ze względu na poli­tyczną siłę Kuro­nia i Mich­nika, bo jej nie mieli, ale ze względu na logikę sys­temu. Ich krzy­kliwa obec­ność była ofi­cjal­nym zale­ga­li­zo­wa­niem postaw anty­sys­te­mo­wych, a nie po to Moskwa trzy­mała Sacha­rowa na zesła­niu, aby w Pol­sce jemu podob­nym pozwo­lić na pro­wa­dze­nie poli­tyki. Nazwi­ska Kuro­nia i Mich­nika padały z ust nie tylko Sta­ni­sława Kani i Woj­cie­cha Jaru­zel­skiego, ale też Leonida Breż­niewa, Jurija Andro­powa, Micha­iła Susłowa. Gdy Kania przy­je­chał do Moskwy, Breż­niew odczy­tał mu notatkę. „Nie wolno dłu­żej zwle­kać z pod­ję­ciem aktyw­nych dzia­łań prze­ciwko ele­men­tom anty­so­cja­li­stycz­nym. Prze­cież zde­kla­ro­wani anty­ko­mu­ni­ści, tacy jak Kuroń i Mich­nik, nie cofają się już przed żąda­niem roz­prawy z człon­kami PZPR i zmiany ustroju pań­stwo­wego”. Podob­nych doku­men­tów zacho­wały się dzie­siątki. Na bie­żąco też mieli sygnały, że grają sta­now­czo za ostro, Kuroń opo­wiada, jak zadzwo­nił do niego z Paryża Euge­niusz Smo­lar: „Jacek, jest nie­do­brze. Jest bar­dzo źle. Prasa radziecka wymie­nia cie­bie z nazwi­ska jako wroga socja­li­zmu. To po Soł­że­ni­cy­nie i Sacha­ro­wie pierw­szy wypa­dek, że wymie­niają z nazwi­ska”.

Rzecz nie w tym, aby dwie osoby oskar­żyć o dopro­wa­dze­nie do stanu wojen­nego. Ale o uchwy­ce­nie ostro­ści ich poli­tycz­nego stylu oraz ich pew­no­ści sie­bie, znacz­nie więk­szej niż ich zdol­ność zro­zu­mie­nia realiów. Opis wła­dzy, jaki przed­sta­wili Kuroń i Mich­nik, miał nie­wiele wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią. Nie zro­dził się z próby zro­zu­mie­nia tego, co wła­dza robi, co mówi, jakie wysyła sygnały, ale był upar­tym powta­rza­niem wła­snych myśli sprzed kilku lat, które legły u pod­staw KOR-u. Myśli, któ­rych pod­trzy­my­wa­nie miało znowu posta­wić KOR w cen­trum wyda­rzeń. Tym­cza­sem rze­czy­wi­stość dostar­czała innych infor­ma­cji, Wałęsa, Mazo­wiecki, Gere­mek cią­gle roz­ma­wiali z komu­ni­stami, opo­wia­dali potem, co ci ludzie mówią, czego chcą, czego się boją. Kuroń i Mich­nik tych rela­cji nie przyj­mo­wali do wia­do­mo­ści, mówili, że komu­ni­ści ble­fują, a doradcy dra­ma­ty­zują. Obaj dowo­dzili, że jest moż­liwa więk­sza (Kuroń) lub mniej­sza (Mich­nik) fin­lan­dy­za­cja, czyli stwo­rze­nie w Pol­sce reguł rady­kal­nie innych niż w resz­cie bloku.

Sprawa jest cie­kawa, bo nawet wiele lat póź­niej, w pierw­szych latach pano­wa­nia Gor­ba­czowa, ta wizja była nie­re­ali­styczna. Stała się reali­styczna, jak słowo pod­po­wiada, dopiero wraz ze zmianą realiów, gdy sama Moskwa pod­jęła decy­zję o zwi­ja­niu impe­rium. W 1980 roku weto Moskwy wobec auto­no­mii poli­tycz­nej Pol­ski było tak oczy­wi­ste, jak to, że słońce wscho­dzi na wscho­dzie; ina­czej myśleli tylko anty­ko­mu­ni­styczna mło­dzież oraz związ­kowi dzia­ła­cze. To nie jest tak, że dopiero stan wojenny przy­znał rację jed­nej ze stron, że przed jego wpro­wa­dze­niem można było myśleć na różne spo­soby. O twar­dej posta­wie Moskwy i nad­cho­dzą­cym roz­wią­za­niu siło­wym mówiono w Waszyng­to­nie, Waty­ka­nie, Lon­dy­nie, Paryżu i Bonn; „Soli­dar­ność” była stale ostrze­gana przez zachod­nie sto­lice przed rady­ka­li­zmem. Wałęsa wiecz­nie doma­gał się od Kuro­nia, ale też od Mich­nika, aby prze­stali jeź­dzić po kraju i przed­sta­wiać rady­kalne tezy, które potem tra­fiają na czo­łówki zachod­nich i wschod­nich gazet, bo to się skoń­czy kata­strofą. Wybu­chały o to dzi­kie awan­tury, ale na wszyst­kie zarzuty Kuroń i Mich­nik odpo­wia­dali z wyż­szo­ścią wete­ra­nów. Dowo­dzili, że w 1976 roku było podob­nie, wszy­scy wtedy mówili, że nie można jaw­nie wystą­pić prze­ciw wła­dzy, a jed­nak KOR-owi się udało.

Mich­nik nie zmie­nił zda­nia nawet po latach, kiedy prze­czy­tał komu­ni­styczne archiwa. Dowie­dział się wtedy, jak błęd­nie opi­sy­wał per­spek­tywę komu­ni­stów, ich wyobra­że­nia, ich inte­resy, ich skłon­ność do kom­pro­misu. A co za tym idzie, jak błęd­nie wykre­ślał stra­te­gię dla opo­zy­cji. Poznaw­szy fakty, uznał, że to on miał rację, a winę prze­rzu­cił na komu­ni­stów: „Wiele lat póź­niej prze­czy­tałem tom doku­men­tów Biura Poli­tycz­nego z lat 80–81. Kiedy dziś się te doku­menty czyta, ma się wra­że­nie, że są to zapisy roz­mów mię­dzy pacjen­tami domu dla umy­słowo ocię­ża­łych. Pań­stwo się roz­la­ty­wało, a człon­ko­wie polit­biura, odpo­wie­dzialni za losy Pol­ski, bez prze­rwy zasta­na­wiali się, czy Kuro­nia i Mich­nika aresz­to­wać, czy ich nie aresz­to­wać, czy zatrzy­mać, czy nie zatrzy­my­wać. Te doku­menty dowo­dzą cał­ko­wi­tej nie­doj­rza­ło­ści ich poli­tycz­nego myśle­nia”. Roz­ża­lony Mich­nik dodaje, że Jaru­zel­ski był nie lep­szy. „Idea reformy sys­temu w sen­sie odko­mu­ni­zo­wa­nia pań­stwa była cał­ko­wi­cie poza ich hory­zon­tem”. No wła­śnie – poza ich hory­zon­tem. To jest myśl, którą powta­rzali wszy­scy, poczy­na­jąc od Mazo­wiec­kiego i Geremka. To jest dia­gnoza, prze­ciw któ­rej Mich­nik i Kuroń poszli na wojnę.

W ostat­nich mie­sią­cach „Soli­dar­no­ści” roze­szły się drogi Kuro­nia i Mich­nika. Kuroń oprzy­tom­niał, rozej­rzał się dookoła i zro­zu­miał, że poszedł za daleko, a wtedy poparł linię eks­per­tów, zaak­cep­to­wał przy­wódz­two Wałęsy. Mich­nik odwrot­nie, jesz­cze moc­niej się rady­ka­li­zo­wał, a ponie­waż nie tole­ro­wał róż­nicy poglą­dów, nawet u przy­ja­ciół, zaata­ko­wał także Kuro­nia. Zaczęło się od usu­nię­cia Walen­ty­no­wicz, od samego początku sławna suw­ni­cowa toczyła oso­bi­stą wojnę z Wałęsą, pełną per­so­nal­nych oskar­żeń, od agen­tury po oby­czaje. Ataki były tak zacie­kłe, że Wałęsa usu­nął ją z pre­zy­dium gdań­skiej „Soli­dar­no­ści”. Kuroń pisze o tam­tym wyda­rze­niu: „Ania zupeł­nie osza­lała i nie­od­po­wie­dzial­nie mio­tała wyzwi­ska”. Dalej Kuroń pisze: „Moi korow­scy przy­ja­ciele w War­sza­wie potrak­to­wali sprawę Ani jako naru­sze­nie zasad moral­nych i doma­gali się ode mnie, żebym publicz­nie wystą­pił prze­ciw Wałę­sie. Tłu­ma­czy­łem, że człon­ko­stwo we wła­dzach związku nie jest pra­wem czło­wieka, a publiczny atak na Wałęsę w tym momen­cie jest zwy­czajną poli­tyczną głu­potą. Nie chcieli mnie słu­chać… Nawet Adam Mich­nik”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki