Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Osiem godzin. Sześcioro przyjaciół. Jeden snajper. To miała być zwyczajna podróż kamperem podczas wakacyjnej przerwy. Osiemnastoletnia Red i jej przyjaciele nie mają pojęcia, że brak zasięgu i samochód psujący się na kompletnym pustkowiu jest dopiero początkiem ich problemów. Gdy po chwili każde z kół pojazdu zostaje przestrzelone, a czający się w ukryciu snajper informuje ich, że mają osiem godzin, by wydać osobę z interesującą go tajemnicą, rozpoczyna się śmiertelna gra. Kto ma informacje, które mogą ocalić resztę i czy nastolatkowie będą w stanie poświęcić tę osobę dla dobra reszty? A może snajper blefuje i nikt nie wyjdzie z tego żywy? Najnowsza książka autorki bestselerowej trylogii „Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki” trzyma w napięciu od pierwszej strony. Pełna niespodzianek i zwrotów akcji, może zagwarantować tylko jedno: nie wszyscy przeżyją tę noc...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Harry’emu Collinsowi, stulatkowi, który
jest prawdopodobnie najstarszym czytelnikiem
literatury młodzieżowej na świecie.
GETAWAY VISTA 2017 31B PLAN WNĘTRZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była tu i nie było jej. Czerwień i czerń. W jednej chwili tam, w następnej już nie. Jej twarz w szybie. Znikała w świetle zbliżających się świateł i pojawiała się ponownie w mroku panującym na zewnątrz. Znów jej nie było. Okno zachowało jej twarz dla siebie. No i dobrze, niech ją sobie weźmie. Znowu wróciła. Widocznie okno też jej nie chciało.
Odbicie Red wwiercało w nią swój wzrok, lecz szkło i ciemność wypaczały rysy jej twarzy i rozmazywały szczegóły. Główne cechy były widoczne: zbyt blady kolor skóry i szeroko rozstawione granatowe oczy, które nie były tylko jej. „Ależ jesteście podobne” – słyszała kiedyś częściej, niżby ją to obchodziło. Teraz zupełnie przestała na to zwracać uwagę, nawet o tym nie myślała. Zatem oderwała wzrok od swojej twarzy, ich twarzy, ignorując je obie. Trudniej ignorować coś, kiedy starasz się to robić.
Red przesunęła wzrok i skupiła się zamiast tego na autach na pasie obok. Wyglądały nienaturalnie, kiedy patrzyła na nie z góry. Wydawały się za małe, mimo to Red wcale nie czuła się większa. Patrzyła, jak niebieski sedan szykuje się do wyprzedzania, i pomogła mu, popychając go wzrokiem do przodu. „Proszę bardzo, kolego. Dalej, przed maskę trzydziestometrowej metalowej puszki pędzącej autostradą”. To dziwne, jak się nad tym zastanowić, że jedzie się drogą szybkiego ruchu, kiedy w rzeczywistości nikt się nie rusza od wielu godzin.
– Red? – Głos z naprzeciwka przerwał jej ciąg myślowy o szybkich ruchach i bezruchach.
Maddy patrzyła na nią w przyciemnionym świetle. Jej skóra marszczyła się wokół oczu w kolorze piaszczystego brązu. Kopnęła Red lekko w łydkę.
– Zapomniałaś, że jesteśmy w środku gry?
– Nie – odparła Red, ale tak, zapomniała.
W co grały?
– Dwadzieścia pytań – przypomniała Maddy, czytając Red w myślach.
Cóż, znały się całe życie. Red dostała jedynie siedem miesięcy przewagi, ale za dużo z tym nie zrobiła. Być może przez cały ten czas, czyli ponad siedemnaście lat, Maddy nauczyła się czytać jej w myślach. Red miała nadzieję, że jednak nie. Były tam rzeczy, których nikt nie mógł zobaczyć. Nikt. Nawet Maddy. Zwłaszcza Maddy.
– Taa, wiem – powiedziała Red, odbiegając wzrokiem w drugą stronę kampera, na drzwi i tapczan, obecnie sofę, na której będą dziś spały z Maddy.
Red nie mogła sobie przypomnieć, po której stronie lubiła spać Maddy. Sama nie potrafiła zasnąć po innej stronie niż lewa i kiedy usiłowała telepatycznie wyciągnąć te informację z głowy Maddy, kątem oka w nocnym mroku zauważyła zielony znak przelatujący nad przednią szybą.
– Tam było napisane Rockingham. Zjeżdżamy zaraz z autostrady? – spytała Red zbyt cicho, żeby ktokolwiek ją usłyszał z przodu kampera, gdzie jej pytanie miałoby więcej pożytku.
I tak pewnie się myliła, więc najlepiej się nie odzywać. Jechali tą trasą już od godziny. Międzystanowa I-73 stała się I-74, a potem krajową 220 bez głośniejszych fanfar.
– Red Kenny, skup się. – Maddy pstryknęła palcami z cieniem uśmiechu na twarzy.
Na twarzy Maddy nigdy nie pojawiały się zmarszczki nawet przy najszerszym uśmiechu. Miała skórę jak krem, miękką i jaśniejszą, niż powinna być. Przy niej piegi Red wydawały się jeszcze większe, niż były w rzeczywistości, szczególnie na zdjęciach, na których stały ramię w ramię. Dosłownie, ponieważ były niemal identycznego wzrostu co do najbardziej nastroszonego włosa, z tą różnicą, że Red była ciemną blondynką, a włosy Maddy skłaniały się bardziej ku jasnemu brązowi, dwa dzielące je odcienie. Red zawsze związywała włosy w kucyk i pozostawiała na czole luźną grzywkę, którą sama sobie obcinała nożycami kuchennymi. Maddy nosiła swoje rozpuszczone i schludnie uczesane, o miękkich końcówkach, o jakich Red mogła tylko pomarzyć.
– Ja zadaję pytania, a ty wymyślasz człowieka, miejsce lub rzecz – ponagliła ją Maddy.
Red pokiwała powoli głową. Cóż, nawet jeżeli Maddy też wolała spać po lewej stronie, przynajmniej nie spały na piętrowym łóżku.
– Już zadałam siedem pytań – powiedziała Maddy.
– Świetnie.
Red nie potrafiła przypomnieć sobie swojego człowieka, miejsca ani rzeczy. Ale serio, jechały już cały dzień, minęło już około dwunastu godzin od wyjazdu z domu, czy nie było już dość tych gier na drogę? Red nie mogła się doczekać, kiedy to się wreszcie skończy i będzie mogła położyć się spać, już wszystko jedno, czy po lewej, czy po prawej stronie. Niech to już się skończy. Mieli dojechać do Gulf Shores mniej więcej o tej porze następnego dnia i spotkać się z resztą paczki. Taki był plan.
Maddy odchrząknęła.
– Przypomnisz mi, co odpowiedziałam? – poprosiła Red.
Maddy wypuściła powietrze z dźwiękiem przypominającym westchnięcie graniczące ze śmiechem. Trudno stwierdzić.
– Człowiek, kobieta, postać niefikcyjna – odezwała się, wyliczając na palcach. – Ktoś, kogo znam, lecz nie Kim Kardashian ani ty.
Red spojrzała w górę, przeszukując puste zakamarki umysłu, żeby sobie przypomnieć.
– Nie, przykro mi – oznajmiła. – Uciekło mi.
– Okej, zaczniemy od nowa – stwierdziła Maddy.
Wtedy z małej łazienki wygramolił się Simon, ratując Red przed kolejną dawką zabawy Animatorzy i spółka. Drzwi łazienki go uderzyły, kiedy kamper przyspieszył.
– Simonie Yoo, czy ty tam byłeś przez ten cały czas? – spytała Maddy z obrzydzeniem. – Rozegrałyśmy dwie całe rundy.
Simon odgarnął czarne, luźno pofalowane włosy z twarzy i przytknął chwiejny palec do warg.
– Ćśś, dama nigdy o tym nie mówi.
– Zamknij chociaż drzwi. Jezu.
Zrobił to nogą, żeby chyba coś komuś pokazać, niemal tracąc równowagę, kiedy kamper przyspieszył, wyprzedzając. Czy zaraz nie mieli zjeżdżać z autostrady? Może Red powinna była coś powiedzieć, ale teraz patrzyła, jak Simon podchodzi chwiejnym krokiem i opiera się o maleńki blat kuchenny za nią. Jednym nieporadnym ruchem opadł na siedzenie obok niej, uderzając się kolanami o stół.
Red przyjrzała mu się: zbyt szerokie źrenice w ciemnych, okrągłych oczach, na przodzie jasnozielonkawej koszulki Eaglesów widniała zdradliwa mokra plama.
– Już się schlałeś – stwierdziła, będąc niemal pod wrażeniem. – Myślałam, że wypiłeś tylko trzy piwa.
Simon zbliżył usta do jej ucha, a Red poczuła ostrą, metaliczną woń w jego oddechu. Dobrze ją znała, bo przypominała jej, kiedy ojciec ją okłamywał: „Nie, dzisiaj nie piłem, Red. Przysięgam”.
– Ćśś – powiedział Simon. – Oliver wziął tequilę.
– A ty się poczęstowałeś? – spytała Maddy, podsłuchując.
Simon zacisnął dłonie w pięści i uniósł je z okrzykiem:
– Długi weekend, bejbe!
Red się roześmiała. Poza tym, gdyby jednak poprosiła, może Maddy nie miałaby nic przeciwko temu, żeby spać dziś po prawej stronie. Albo do końca tygodnia. Mogłaby po prostu zapytać.
– Oliver nie lubi, gdy ktoś dotyka jego rzeczy – powiedziała Maddy cicho, zerkając przez ramię na brata.
Siedział dwa metry za nią na przednim siedzeniu. Gmerał przy radiu i gawędził z Reyną za kierownicą. Arthur stał tuż za Oliverem i Reyną i uśmiechnął się linią zamkniętych ust do Red, kiedy podchwycił jej wzrok. A może uśmiechał się do Simona.
– Hej, to mój kamper i mam prawo do wszystkiego, co w nim jest – czknął Simon.
– To kamper twojego wujka. – Maddy poczuła potrzebę sprostowania.
– A przypadkiem nie miała być dziś twoja zmiana za kółkiem? – spytała go Red.
Plan był taki, że cała szóstka będzie prowadzić po równo. Red wzięła pierwszą dwugodzinną zmianę, żeby mieć to z głowy, i wywiozła ich z Filadelfii drogą międzystanową I-95, aż do postoju na kolację. Arthur siedział obok niej cały czas, spokojnie nawigując i zachowując się tak, jakby dokładnie wiedział, kiedy Red się skupiała, kiedy dekoncentrowała i kiedy wpadała w panikę na skutek rozmiaru kampera i tego, jak małe wydawało się wszystko z góry. Najwyraźniej otaczali ją jasnowidze. Red znała Arthura dopiero sześć czy siedem miesięcy i to było niesprawiedliwe.
– Reyna się ze mną zamieniła – odparł Simon. – Ze względu na te trzy piwa, które już wypiłem.
Uśmiechnął się łobuzersko. Simonowi zawsze wszystko uchodziło na sucho, bo był zbyt zabawny, zbyt szybki w ripostach. Nie można było się na niego gniewać. Tylko Maddy to potrafiła, jeżeli naprawdę się postarała.
– Hej, Reyna jest naprawdę fajna, nawiasem mówiąc – wyszeptał Simon do Maddy, tak jakby miała jakieś prawo do fajności dziewczyny swojego brata.
Maddy uśmiechnęła się i zaakceptowała stwierdzenie, zerkając na parę. Wyglądali jak z obrazka, nawet od tyłu.
Nastąpiła przerwa w rozmowie. Red postanowiła zadać swoje pytanie, zanim zapomni.
– Hej, Maddy, z tą sofą...
– Cholera! – Oliver wysyczał przekleństwo. – To nasz zjazd. Zjeżdżaj, Reyna. Już! JUŻ!
– Nie mogę – powiedziała Reyna nagle poirytowana, sprawdzając lusterka i włączając kierunkowskaz.
– Ustąpią ci miejsca. Jesteśmy więksi. Po prostu jedź – powiedział Oliver, sięgając ręką do przodu, jakby miał sam chwycić za kierownicę.
Dało się słyszeć zgrzyt, jednak nie kampera, tylko Reyny, kiedy przecięła olbrzymim pojazdem dwa pasy. Wściekły kierowca chevroleta zatrąbił głośno i pokazał przez szybę środkowy palec. Red udała, że go łapie i chowa do kieszeni na przodzie koszuli w niebiesko-żółtą kratę na pamiątkę.
– No jedź, jedź, jedź – warknął Oliver, a Reyna ponownie skręciła w prawo, wbijając się w zjazd w ostatniej chwili.
Kolejny klakson, tym razem z tesli, którą zostawili za sobą na autostradzie.
– Mogliśmy zjechać na następnym i coś wykombinować. Po to są mapy Google – stwierdziła Reyna, zwalniając i cedząc słowa dziwnym głosem przez zaciśnięte zęby.
Red nigdy wcześniej nie widziała Reyny złej ani poirytowanej. Na jej twarzy ciągle gościł uśmiech, który się poszerzał, kiedy patrzyła Oliverowi w oczy. Jakie to uczucie być zakochanym? Red nie potrafiła sobie tego wyobrazić, dlatego czasem ich obserwowała, ucząc się na ich przykładzie. Czy powinna była wcześniej coś powiedzieć o tym zjeździe. Prawie udało im się zakończyć dzień bez podniesionych głosów. To jej wina.
– Przepraszam – odezwał się Oliver.
Założył Reynie kosmyk czarnych, gęstych włosów za ucho i ścisnął ją za ramię, pozostawiając ślady palców.
– Chciałem tylko dojechać na kemping tak szybko, jak to możliwe. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
Red odwróciła wzrok, pozostawiając ich samych sobie, a przynajmniej na tyle samych, na ile mogli być sami w dziewięcioipółmetrowym kamperze z czworgiem innych ludzi. Najwyraźniej te dodatkowe pół metra było tak ważne, że nie można było go zaokrąglić w dół.
Świat za oknami kampera był znowu ciemnością. Drzewa ciągnęły się wzdłuż szosy, ale Red ledwo je dostrzegała za odbiciem swojej twarzy w szybie. Swojej i tej drugiej ukrywającej się w niej. Od nich również musiała odwrócić wzrok, zanim za bardzo opanowałyby jej myśli. Nie tu, nie teraz.
Tir jadący przed nimi zwolnił, minąwszy znak ograniczenia prędkości do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Światła stop zabarwiły drogę przed nimi na czerwono. Kolor, który podążał za Red krok w krok i nigdy nie zwiastował niczego dobrego. Droga ciągnęła się dalej, a oni wraz z nią.
Chwila. O co miała zapytać Maddy?
ROZDZIAŁ DRUGI
Z trzewi Red wydobyło się dziwne burczenie, które zatuszował szum kół na szosie. Nie mogła być głodna. Przecież zatrzymali się na kolację w przydrożnej restauracji zaledwie kilka godzin temu. Po chwili wrażenie zaatakowało ze zdwojoną mocą i skręciło się w jej wnętrzu, więc sięgnęła po paczkę chipsów leżącą przed Maddy. Wyjęła garść i jeden po drugim ostrożnie wsunęła sobie do ust, brudząc koniuszki palców serową posypką.
– Ach tak – powiedział Simon, wstając, wysuwając się z siedzenia i kierując w stronę piętrowego łóżka za minikuchnią. – Wszyscy wisicie mi siedem dolców za słodycze ze stacji benzynowej.
Red spojrzała na resztki chipsów na dłoni.
– Hej. – Maddy pochyliła się ku niej nad stołem. – Założę za ciebie za te słodycze. Nie przejmuj się tym.
Red przełknęła. Wbiła wzrok jeszcze niżej, żeby ukryć oczy przed Maddy. Niemartwienie się nie wchodziło w grę. Przynajmniej nie w przypadku Red. Czasami, w najczarniejszych chwilach, w te zimowe noce, kiedy musiała spać w kurtce, dwóch piżamach i pięciu parach skarpet, a i tak trzęsła się z zimna, Red marzyła, żeby być Maddy Lavoy. Mieszkać w jej ciepłym domu, tak jakby należał do niej, mieć wszystko, co mieli oni, a czego ona już nie miała.
Dość. Poczuła gorąco na policzkach. Wstyd miał barwę czerwieni rozżarzonej jak poczucie winy i gniew. Szkoda, że jej rodzina nie mogła ogrzać domu samym poczuciem winy i wstydem. Ale niebawem wszystko miało się ułożyć. Już wkrótce. Taki był plan, po to to wszystko było. Wtedy wszystko będzie inne. Jakże oswobadzające byłoby wszystko robić lub myśleć bez konieczności podwójnego lub potrójnego analizowania i mówienia: „Nie, dziękuję, może innym razem”. Bez błagania o nadgodziny i niedosypianie w związku z nimi, chociaż i bez tego sen był luksusem. Móc wziąć kolejną garść chipsów tak po prostu, bo chciała.
Dotarło do niej, że jeszcze się nie odezwała.
– Dzięki – wymamrotała, nie podnosząc wzroku.
Nie sięgnęła po więcej chipsów i to wydało się jej niesprawiedliwe. Po prostu będzie musiała żyć z tym uczuciem w żołądku. A może to wcale nie był głód.
– Nie ma problemu – powiedziała Maddy.
No właśnie. Ona nie miała żadnych problemów. Maddy nie musiała się niczym przejmować. Była jedną z tych osób, które są dobre we wszystkim, do czego się zabiorą. Za pierwszym razem. No może z tym wyjątkiem, kiedy uparła się, że będzie grać na harfie. Chyba że Red była jednym z problemów Maddy. Czasem odnosiła właśnie takie wrażenie.
– Jesteśmy już w Karolinie Południowej? – spytała Red, zmieniając temat, bo w tym jednym ona była dobra.
– Jeszcze nie! – odkrzyknął Oliver z przodu, chociaż nie do tego z Lavoyów skierowała pytanie. – Zaraz będziemy. Myślę, że powinniśmy dotrzeć za jakieś czterdzieści minut.
– Juhuu, długi weekend! – zawołał znowu Simon piskliwym głosem.
W jego dłoni jakimś cudem pojawiła się kolejna butelka piwa, a drzwi otwartej lodówki kołysały się za jego plecami.
– Zamknę – powiedział Arthur, mijając chwiejnego Simona w wąskim przejściu między sofą a stołem jadalnym i klepiąc go w plecy.
Arthur rzucił się, żeby złapać drzwi lodówki, i zamknął je z lekkim pchnięciem. Kiedy się obrócił, przyciemnione światło w suficie błysnęło w jego okularach w złotych oprawkach. Red podobało się to, jak okulary kontrastują z jego opaloną skórą i kręconymi, ciemnobrązowymi włosami. Zastanawiała się, czy i ona potrzebuje okularów, ponieważ oddalone przedmioty ostatnio stały się rozmazane. Kolejny podpunkt na liście zmartwień, bo nie mogła nic z tym zrobić. Jeszcze nie. Arthur podchwycił jej wzrok i uśmiechnął się, przeciągając palcem po krótkim zaroście na brodzie.
– Dałyście sobie spokój z dwudziestoma pytaniami, co? – spytał je obie.
– Red zapomniała swojego człowieka, miejsce lub rzecz – odparła Maddy.
To kazało Red się zastanowić. Czy zapomniała coś jeszcze, coś, o co miała zapytać Maddy?
– Chipsa? – Maddy podsunęła paczkę Arthurowi.
– Nie, dzięki.
Odsunął się od paczki, niemal potykając się o róg sofy. Jakieś dziwne spojrzenie pojawiło się w jego oczach. Red patrzyła na niego i wydawało jej się, że widzi na jego czole błysk potu. Zwykle nie zwracała uwagi na takie rzeczy, ale teraz to zauważyła. Czy to oznaczało, że patrzyła na niego za często?
– Co jest? Masz śmiertelną alergię na chrupki serowe?
– Na szczęście nie – odparł Arthur, wyciągając rękę, żeby usiąść na sofie.
Przypomniała sobie. Red miała zapytać Maddy, po której stronie śpi. Cholera, Arthur właśnie coś powiedział i nie słuchała, więc wybrała najbardziej uniwersalną reakcję.
– Hm?
– Powiedziałem, że przynajmniej nie kręci mi się w głowie, tak jak prawdopodobnie Simonowi.
– Choroba lokomocyjna? – spytała Red. – A może raczej kamperowa.
– Nie, to nie to. – Arthur potrząsnął głową. – Pewnie jest o wiele za późno, żeby wam to mówić, ale nie czuję się za dobrze w ciasnych pomieszczeniach.
Rozejrzał się po ściśniętych meblach i kompaktowej kuchni.
– Myślałem, że będzie szerszy – dodał.
– To jej słowa! – wtrącił Simon.
– Na litość boską, Simon, skończ z tymi cytatami z seriali – powiedziała Maddy. – Robi to od gimnazjum, nawet zanim się dowiedział, co to znaczy.
– Stoję tuż obok, Mads. Nie mów o mnie w trzeciej osobie.
– Czy możecie się wszyscy na chwilę zamknąć? – Oliver dołożył się do riposty Maddy. – Próbujemy tu nawigować.
Red odwróciła się do Arthura.
– Całe szczęście, że nie spędzasz całego tygodnia w tym zagraconym kamperze. A nie... czekaj. – Uśmiechnęła się do niego.
– Prawda?
Arthur był tak naprawdę kolegą Simona, ale zdążył już zaskarbić sobie sympatię ich wszystkich. Nie chodził z nimi do liceum, tylko do szkoły w Południowej Filadelfii. Był jednak z Simonem w drużynie koszykarskiej, do której dołączyli w ubiegłym roku. Red podejrzewała, że Arthur nie lubił zbytnio ludzi ze swojej szkoły, ponieważ przychodził na wszystkie ich imprezy i wypady od samego początku ostatniej klasy. To było w porządku, bo lubiła, kiedy był obok. Zawsze pytał, co u niej słychać i jak jej minął dzień, chociaż zazwyczaj kłamała w odpowiedzi lub kolorowała opowieści, pozostawiając jedynie niewyraźny szkic prawdy. Wykazywał zainteresowanie, mimo że Red nie była ani trochę interesująca. Po imprezie sylwestrowej odprowadził ją do domu i pozwolił siedzieć w swoim aucie, żeby ogrzała się w ciepłym nawiewie z grzejników, zanim wejdzie do zimnego domu, gdzie zastanie bałagan, jaki zostawił jej ojciec. Arthur nie miał pojęcia, co się działo. Myślał, że tylko rozmawiają, żegnają się z nocą, rozmawiając o drugiej nad ranem przed jej domem. Podarował jej tę małą dobroć, nie zdając sobie z tego sprawy. Powinna mu się odwdzięczyć.
– Chyba zaraz dojedziemy na kemping – powiedziała. – Będziesz mógł wyjść i rozprostować nogi wśród szerokiej przestrzeni. Pójdę z tobą.
– Spoko – uśmiechnął się Arthur. – Nic mi nie będzie. – Przesunął wzrok z jej twarzy na stół, gdzie trzymała rękę. – Miałem zapytać już wcześniej, ale nie chciałem cię rozpraszać, kiedy prowadziłaś. Co masz tu napisane?
– Och. – Red zarumieniła się, unosząc dłoń. Potarła ją świadomie i robiąc to, zdała sobie sprawę, że drugą też ma zabazgraną. Wszędzie listy zadań, nawet na swoim ciele. Listy rzeczy do zrobienia i listy rzeczy nigdy niezrobionych. – Mam dla ciebie ofertę specjalną, dwie w cenie jednej. Na naszej lewej dłoni widnieje: Zadzwonić do AT&T[1].
– Ach, rozumiem. Fascynujące. W jakiej sprawie?
– No wiesz, sprawdzić, co u nich, jak sobie radzą, czy mieli udany dzień.
Arthur pokiwał głową i uśmiechnął się ironicznie, jak wcześniej Red.
– Zrobiłaś to?
Red zacisnęła wargi, wpatrując się w pusty kwadrat, który narysowała obok kostki.
– Nie – odparła. – Zabrakło mi czasu.
– A ręka numer dwa?
– Na dłoni numer dwa – ciągnęła Red, budując napięcie – mamy rozbudowaną i szczegółową instrukcję: Spakuj się.
– To na pewno zrobiłaś – powiedział Arthur.
– Prawie – odparła Red, jakby to był żart, ale tym razem mówiła prawdę.
Spakowała się dziś rano tuż przed wyjściem i nie miała czasu, żeby porównać zawartość torby z listą. Zbyt dużo czasu zajęło jej zadbanie o to, żeby tata miał co jeść, kiedy jej nie będzie.
– Skoro to zrobiłaś, to dlaczego tego nie odhaczyłaś? – zapytał Arthur, wskazując małe puste okienko na skórze jej dłoni. – Czekaj.
Wstał, wziął ze stołu jeden z długopisów Maddy, których wcześniej używała do gry w wisielca. Zdjął zatyczkę i pochylił się w stronę Red, przyciskając końcówkę długopisu do jej skóry. Delikatnie narysował dwie kreski: ramiona ptaszka oznaczającego wykonane zadanie.
– Proszę bardzo – powiedział, wstając i podziwiając swoje dzieło.
Red spojrzała na swoją dłoń. Głupio jej było się przyznać przed sobą, lecz widok tej małej fajeczki faktycznie coś w niej zmienił. Maleńki, najdelikatniejszy fajerwerk rozbłysnął w jej głowie, ale to było przyjemne uczucie. Odhaczaniu punktów zawsze towarzyszyło miłe uczucie. Wyciągnęła dumnie rękę w stronę Maddy i dostała od niej zatwierdzające kiwnięcie głową, którego potrzebowała.
Arthur wciąż na nią patrzył wzrokiem, którego Red nie potrafiła rozszyfrować.
– Orzechy brazylijskie – powiedziała Red.
Arthur zmarszczył twarz.
– Co?
– Kiedy byłam mała, miałam alergię na orzechy brazylijskie, ale już nie mam. Czy to nie dziwne, że człowiek może się zmienić, ot tak? – spytała, skubiąc przednią kieszeń jasnoniebieskich dżinsów.
Już długo siedziała na jednym miejscu. Za długo.
– Moja ma... moi r...rodzice musieli napisać mi to na ręku, żebym nie zapomniała. Ten wzór na zasłonkach też mi coś przypomina. – Dotknęła biało-niebieskiej zasłony zwisającej obok i przeciągnęła dłonią po splocie materiału. – To za mną chodzi przez cały dzień, ale nie mogę rozszyfrować, co to jest. Z jakiejś kreskówki czy coś.
– To tylko randomowy wzór – odpowiedziała Maddy.
– Nie, to coś jest. To coś znaczy.
Red powiodła palcem po wzorze. Wyglądał jak kontur jakiejś postaci, ale nie mogła skojarzyć jakiej. Z książki, którą czytała nocą? Z serialu? Tak czy inaczej, lepiej nie wracać myślami do tamtego czasu, kiedy była mała, ze względu na to, kto jeszcze tam może się pojawić.
– Pomidory – powiedział Arthur, wybawiając ją od wspomnień. – Mam po nich wysypkę wokół ust. Ale tylko od świeżych.
Wyprostował się razem z fałdami na białej koszulce baseballowej z granatowymi rękawami.
– W każdym razie chyba lepiej im pomogę z nawigacją. Coś mi się wydaje, że Simon im tylko przeszkadza.
– Ależ ja wykonuję wspaniałą robotę, dziękuję bardzo – powiedział Simon, zerkając nad ramieniem Olivera znad iPhone’a w marmurkowym pomarańczowym pokrowcu, pewnie Reyny.
Na ekranie telefonu widać było mapę i niebieską kropkę przesuwającą się po podświetlonej trasie. Ta niebieska kropka to oni, cała szóstka oraz dziewięć i pół metra kampera. Dzięki Bogu kropka nie była czerwona. Błękit był bezpieczniejszy.
Arthur przeszedł wolno do przodu, zasłaniając sobą ekran. Red przeniosła wzrok na Maddy, która posłała jej mało subtelne mrugnięcie.
– Co?
Maddy uciszyła ją gestem i lekko skinęła głową w stronę Arthura.
– Fajeczka w każdej rubryce – wyszeptała.
– Przestań – ostrzegła ją Red.
– Sama przestań.
Obie przestały, ponieważ zadzwonił telefon Maddy, bzyczenie wściekłej osy na blacie stolika. Ekran rozświetlił się widokiem z przedniej kamery: przybrudzony biały sufit i rąbek spodu podbródka Maddy. Na górze pojawił się napis: Mama oraz FaceTime video razem z ikoną przesuń, żeby odebrać cierpliwie czekającą na dole wyświetlacza.
Maddy zareagowała błyskawicznie. Za szybko. Spięła się cała, a kości wyraźnie się zarysowały pod jej napiętą skórą. Błyskawicznie sięgnęła po telefon, tak żeby ukryć go przed wzrokiem Red.
Red dobrze wiedziała, co robi Maddy. Zawsze wiedziała, chociaż Maddy nie wiedziała, że Red wiedziała.
– Zadzwonię do niej, kiedy dojedziemy na kemping – powiedziała Maddy niemal zbyt cicho, żeby można ją było usłyszeć zza szumu kół.
Nacisnęła ikonę odrzucenia połączenia. Patrzyła wszędzie, tylko nie na Red.
Mama.
Tak jakby myślała, że Red pęknie i się wykrwawi na sam widok tego słowa.
Tak było od lat. W pierwszej klasie Maddy brała ludzi na bok i karciła ich za żarty „twoja mama” opowiedziane w towarzystwie Red. Sądziła, że Red nigdy się tego nie domyśla. To było zakazane słowo, brudne słowo. Nawet nie chciała rozmawiać o paradzie mummersów przy Red.
Kuriozalne, doprawdy.
Niestety Maddy miała rację.
Red krwawiła na sam widok tego słowa, na sam jego dźwięk, na samą myśl o nim, pamięć o nim, a poczucie winy pozostawiło po sobie wyrwę w jej klatce piersiowej. Krew, czerwona jak jej imię i czerwona jak jej wstyd. Zatem nie myślała o tym ani nie pamiętała i nie chciała patrzeć w lewo, gdzie w swoim odbiciu w szybie widziała twarz swojej mamy. Nie chciała. Te oczy były tylko jej.
PRZYPISY