Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sięgając po książkę „Od Schizofrenika do Oficera", decydujecie się Państwo na podróż przez gorycz, miłość, tęsknotę, poczucie misji i spełnienie marzeń. Młody chłopak rzucony w nurt życia szybko zauważa, że jest ono inne od tego wyczytanego w książkach. Ideały są tylko pustymi słowami — nie godząc się z tym, szuka Boga, ostatniej deski ratunku. Zamiast tego znajduje pryczę w zimnej celi. Ta opowieść to debiut młodego pisarza. Jest zbiorem jego przeżyć i wspomnień, a także próbą rozprawy filozoficznoteologicznej. Decydując się na tę lekturę, na pewno wejdą Państwo w świat wartości obłąkanego. Razem z nim przeżyjecie metamorfozę i będziecie odpowiadać na pytania egzystencjalne. Przekroczycie granice ludzkie — granice tego, co można, należy i jest stosowne. Wciągnie Was świat barwnych przygód i przekonacie się, jakiego zezwierzęcenia może doznać człowiek. Często cierpiący i szukający zewsząd ratunku chłopak, poddany próbom, musi pokazać, że jest mężczyzną. Opowieść toczy się na przełomie ośmiu lat. Wybuchu, rozkwitu i recesji choroby. Jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej. Autor w tym czasie przeżywa uniesienia 16 miłosne, załamania psychiczne, wstępuje w szeregi „Dywizjonów Szkoleniowych" i odbywa wędrówkę swojego życia, nie zważając na konsekwencje, jakich mu to przysporzy. Znajdą Państwo w tej książce również wywody i wnioski z przeżytych psychoz paranoidalnych, tak obce zdrowemu rozsądkowi. To niesamowita historia oparta na prawdziwych wydarzeniach, z psychologicznym komentarzem, która zabiera nas w świat wizji, marzeń i zniszczenia, świat osoby chorej. Do napisania „Od Schizofrenika do Oficera" przyczyniły się prośby jego przyjaciela, ale także chęć zapełnienia niszy, gdyż nie ma zbyt wielu książek o podobnej tematyce. Ta publikacja jest również dokończeniem misji, jakiej rok temu się podjął, jak sam mówi, „za wolność naszą i waszą". Milej lektury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krystian Antoni Szabliński
Od schizofrenika do oficera
Korekta Apolonia Maliszewska, Artur Chabrowski
Skład i okładka: Artur Chabrowski
@Copyright Krystian Szabliński
ISBN: 978-83-972088-0-3
Wydanie drugie Kłodzko 2024
Familiae Semper Et Usque in Aeternum. Dla Ojca Marka, Syna Jana, Jego Matki Magdaleny.
Sięgając po książkę „Od Schizofrenika do Oficera", decydujecie się Państwo na podróż przez gorycz, miłość, tęsknotę, poczucie misji i spełnienie marzeń. Młody chłopak rzucony w nurt życia szybko zauważa, że jest ono inne od tego wyczytanego w książkach. Ideały są tylko pustymi słowami — nie godząc się z tym, szuka Boga, ostatniej deski ratunku. Zamiast tego znajduje pryczę w zimnej celi.
Ta opowieść to debiut młodego pisarza. Jest zbiorem jego przeżyć i wspomnień, a także próbą rozprawy filozoficzno-teologicznej. Decydując się na tę lekturę, na pewno wejdą Państwo w świat wartości obłąkanego. Razem z nim przeżyjecie metamorfozę i będziecie odpowiadać na pytania egzystencjalne. Przekroczycie granice ludzkie — granice tego, co można, należy i jest stosowne. Wciągnie Was świat barwnych przygód i przekonacie się, jakiego zezwierzęcenia może doznać człowiek. Często cierpiący i szukający zewsząd ratunku chłopak, poddany próbom, musi pokazać, że jest mężczyzną.
Opowieść toczy się na przełomie ośmiu lat. Wybuchu, rozkwitu i recesji choroby. Jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej. Autor w tym czasie przeżywa uniesienia miłosne, załamania psychiczne, wstępuje w szeregi „Dywizjonów Szkoleniowych" i odbywa wędrówkę swojego życia, nie zważając na konsekwencje, jakich mu to przysporzy. Znajdą Państwo w tej książce również wywody i wnioski z przeżytych psychoz paranoidalnych, tak obce zdrowemu rozsądkowi. To niesamowita historia oparta na prawdziwych wydarzeniach, z psychologicznym komentarzem, która zabiera nas w świat wizji, marzeń i zniszczenia, świat osoby chorej. Autor nie wyraża zgody na jakiekolwiek przetwarzania treści publikacji, gdyż jest ona jego prywatną własnością, a w wielu w niej opisanych sytuacjach zanika czynnik moralny i etyczny, przez co autor boi się o swój wizerunek.
Do napisania „Od Schizofrenika do Oficera" przyczyniły się prośby jego przyjaciela, ale także chęć zapełnienia niszy, gdyż nie ma zbyt wielu książek o podobnej tematyce. Ta publikacja jest również dokończeniem misji, jakiej rok temu się podjął, jak sam mówi, „za wolność naszą i waszą".
Milej lektury.
Euro 2012, czyli mistrzostwa piłki nożnej organizowane w Polsce i na Ukrainie, przyniosły mi rozgłos. Byłem wówczas dziewiętnastoletnim chłopakiem. Od rosyjskich kibiców dostałem przydomek— „polski chuligan".
Od wydarzeń w Smoleńsku minęły już dwa lata. W kręgach prawicowych panowało przeświadczenie o zamachu. Rana była świeża. Atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca. W Warszawie miał się odbyć mecz naszych dwóch, zwaśnionych narodów. Po sieci rozsyłano wici. Trwała mobilizacja. We Wrocławiu dochodziło do pierwszych bójek. Tuż przy Przejściu Świdnickim stoczyłem swoją. Zahartowany mogłem jechać do stolicy.
Ideały i zapał, zawzięcie pchały mnie w wir wydarzeń, by bronić polskiej racji stanu. Gorliwą modlitwą prosiłem o silę i odwagę. W Warszawie stawiliśmy się w siódemkę. Wszyscy z Kłodzka. Ekip chuligańskich — niezliczona ilość. Nie były ważne dotychczasowe spory. Towarzyszyła temu jedność. Niezapomniany klimat... My, chłopacy z Kotliny, szybko się rozproszyliśmy w dumie ludzi. Na Moście Poniatowskiego dochodziło do pierwszych utarczek, głównie słownych. Główna batalia miała się odbyć pod nowo wybudowanym Stadionem Narodowym. Czekaliśmy. Póki co było spokojnie, gdy nagle kordon policyjny, który eskortował Rosjan, został przez nich przerwany. Nadciągali, z pałkami, kijami, kastetami, w grupie około stu pięćdziesięciu osób. Byłem lekko zdezorientowany, ale szybko się otrząsnąłem, gdy zobaczyłem młodego mężczyznę leżącego na ziemi, który był bity długą, gumową palką przez przybysza znad Wołgi. Rzuciłem się na pomoc. Pałka trafiła mnie w głowę. Poczułem przypływ adrenaliny.
Ferwor walki sprawił, że biegałem szukając przeciwników, o których nie było trudno. Tylko, który był który? Jesteśmy przecież Słowianami, tak do siebie podobnymi. Mentalność, kultura, język, historia, wygląd sprawia, że nie sposób nas odróżnić. To jeden korzeń. W każdym razie, gdy usłyszałem: „Iwan! Dawaj!" nie miałem skrupułów, by zaatakować. Po krótkiej wymianie ciosów, zakrwawiony osunąłem się na ziemię. Akt mojej brawury uchwyciła kamera telewizyjna, i dzięki temu byłem na czołówce dzienników informacyjnych w całym kraju. Dzwoniono do mnie zewsząd, by podziękować i pogratulować, że tak dzielnie się spisałem. Rosłem w piórka i pychę, która to jest naturalną przyczyną upadku.
Po kilku dniach zżyłem się z moją przyjaciółką. Zafascynowaną moją sławą, gdyż mówiło o mnie życzliwie całe miasto. Pokochałem ją, stała się moją pierwszą miłością. Miała orientalną urodę, gdyż była pół-Albanką, o niemieckim nazwisku. W pogoni za szczęściem i przygodą zwiedziliśmy pól Europy, część autostopem. Pamiętam, że wysiadając na dworcu w Genui, we„Włoszech powiedziała, że czuje się jak w bajce, a w Portofino śpiewała mi piosenkę Stawy Przybylskiej o tym mieście. Zawsze mówiła mi, że jestem jakby nie z tej epoki. Bardzo staroświecki. Czar jednak prysł, gdy powiedziała, że poddała się aborcji. Nie mogłem się z tym pogodzić. Rozstaliśmy się. Byłem w rozsypce.
W marcu 2013 roku pożegnałem się ostatecznie z kręgami nacjonalistycznymi, organizując mój ostatni marsz z okazji Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych — partyzantki niepodległościowej walczącej z komunizmem, której ostatni oddział padł w 1968 roku, czyli dwadzieścia trzy lata po wojnie. Dowódcą był „Lalek". Na moście Wita Stwosza w Kłodzku wygłosiłem przemowę, gdzie obnażałem wady całego ruchu. Nie przypadło to do gustu zebranym tam ludziom. Na ich oczach, krzycząc: „Cześć i chwata bohaterom!" skoczyłem z wysokości ośmiu metrów do płytkich wód Młynówki. Policja ruszyła za mną w pościg. Zatrzymał ich mój kolega, dając mi czas na ucieczkę. Zmoknięty i zziębnięty odciąłem się grubą kreską od organizacji, która mnie wychowała. Wkrótce wyrzucono mnie z domu. Moim lokum stał się samochód, a łazienką strumyk. „Zaszczuty pies" — tak bym się wówczas nazwał.
Któregoś dnia zgubiłem portfel z mnóstwem pieniędzy. Chcąc go odzyskać włamałem się na teren Kłodzkiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, by przejrzeć monitoring. Zostałem za to pobity i potraktowany gazem łzawiącym przez policję. Czara goryczy się przelała. Kraj, w którym panowała przemoc, nie był moim krajem. Postanowiłem go opuścić. Pieszo wyruszyłem w stronę Czech. Maszerując cały dzień doszedłem do Boboszowa. I wtedy zaczęto się to, co odcisnęło piętno na całym moim późniejszym życiu. Organizm był przemęczony. Na polanie przy granicy ujrzałem trzy konie. Klacz i dwa ogiery. Nie zważając na to, że przynoszę komuś szkodę materialną, odpiąłem je z uzd. Pragnąłem wolności dla każdego stworzenia. Irracjonalność...
Zapadł zmrok, ukryty w gęstwinie doznałem pierwszych w życiu omamów słuchowych i dotykowych. Miały mi one towarzyszyć już zawsze. O poranku wszystko wokół mnie było jak z baśni. Umysł płatał mi figle. Moja jaźń nie była już moja. Wcielała się w setki postaci z przeszłości. Nie mogłem tego zahamować. Koszmar na jawie. Jedynym wyjściem wydawało się samobójstwo. Urosło we mnie przeświadczenie, że muszę wzbić się do Słońca. Tam szukałem ratunku. Rozebrałem się do naga, gdyż ciuchy były zbędnym, ziemskim balastem i położyłem na trawie, przy ruchliwej ulicy, by wzlecieć do Gwiazdy naszego Układu. Na bok odłożyłem wstyd. Chciałem tylko by to, co działo się z moim rozumem się skończyło. Miast tego psychoza postępowała. Resztkami zdrowego rozsądku zatrzymałem samochód na polskich rejestracjach, który jechał w stronę mojego miasta. Gdy wysiadłem w miejscu docelowym, doznałem pierwszych paranoi. Bałem się, że wszyscy znają moje myśli, że czytają we mnie jak w otwartej Księdze. Spojrzenia. Zewsząd. Oczy z każdej strony, na każdej ulicy, ścianie i w każdym człowieku. Wtedy w poczuciu strachu, usłyszałem „głos" swojej eksdziewczyny. Potrzebowałem pomocy. Myślałem, że jeżeli spojrzę w jej oczy to, to się skończy. Zamknąłem więc swoje i po omacku dotarłem na jej osiedle. Pod oknami, tak dobrze mi znanymi, poczułem bliskość jakiejś duszy. Wydobył się ze mnie krzyk rozpaczy i cofnąłem się w czasie. Byłem w latach osiemdziesiątych. Domy się zmieniły. Nagle pojawili się policjanci, bo moje zachowanie zwróciło uwagę mieszkańców. Straciłem przytomność, gdy wprowadzili mnie do radiowozu. Jednak wciąż odczuwałem obecność nieznanego mi bytu duchowego, który czuwał. Przeżyłem wówczas efekt motyla, który polega na tym, że by wrócić do rzeczywistości, należy poświęcić swoje życie, rzucić je na szalę śmierci, złożyć ofiarę z samego siebie. Z przeświadczeniem, że to już koniec. Naprawdę myślałem, że to już koniec, gdy na komendzie do policjanta z bronią krzyknąłem: „Strzelaj!". Ocknąłem się w innym miejscu i czasie. Tylko ta przyjazna dusza była niezmienna, choć raz starsza, raz młodsza i zawsze niewieścia. Uzmysłowiłem sobie, że to moja nienarodzona córeczka błąka się i szuka schronienia. Transportowano mnie do zakładu dla psychicznie chorych.
W szpitalu nie otwierałem oczu przez miesiąc. jadłem i przemieszczałem się na ślepo. Powiedziałem sobie, że wzrok odzyskam dopiero, gdy ujrzę moją eks-kobietę. Ona jednak się nie zjawiła, ale pod wpływem podstępu nakłoniono mnie bym przejrzał na oczy. Nic nie rozumiałem, zataczałem się po korytarzu, a osadzonych miałem za istoty z piekła rodem. To przeświadczenie piekła towarzyszyło mi bardzo długo i z każdym dniem słabłem, gdyż przepisano mi bardzo silny lek, który powodował paraliż — Rispolept. Ten czas, to fatalny okres, a takich miało przyjść jeszcze wiele... Jednak dzięki niemu rozumiem słowa Ewangelii św. Jana z rozdziału III, których jeszcze nie znalem, gdy Jezus mówi do Nikodema: „.Zaprawdę, zaprawdę, powiadam d, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego".
Kiedy wróciłem do domu, z diagnozą epizodu psychotycznego, trwał remont. Ojciec zlecił, by z kuchni zrobić dla mnie pokój. Materac i poduszka — miałem tylko to. Ciągły sen i ślinotok, i to nieustające zmęczenie nie do przezwyciężenia. Zrobiono ze mnie warzywko. Budziłem się tylko, by oddać mocz. Utrapienie. Po jakimś czasie, bardzo słaby, wróciłem do pracy na parkingu. To był biznes ojca, prowadził go przez dwadzieścia dziewięć lat. Zmienialiśmy się, bo nie dawałem rady przepracować całego dnia. Mimo to wiem, że praca to najlepsze lekarstwo. Byłem wśród ludzi, ale ich spojrzenia pełne politowania mnie peszyły. Tak miało być do końca życia? Nie godziłem się z tym. Przeczytawszy ulotkę leków neuroleptycznych, które zażywałem, postanowiłem przerwać leczenie —wbrew woli ojca.
3 stycznia 2014 roku moja stopa stanęła na ziemi holenderskiej, w miejscowości Rijen, między Bredą, a Tilburgiem. Szybko wziąłem się w garść. ćwicząc każdego dnia. Basen, Szóstka Weidera (ukończona), skakanka i ośmiokilometrowe biegi sprawiły, że osiągnąłem szczytową formę. W zdrowym ciele, zdrowy duch — tak powtarzałem. Założeniem było by sportem przezwyciężyć chorobę. Nawet w pracy, przy produkcji mebli plastikowych, robiłem pompki. Zmieniwszy pracę i lokalizację na nadmorski Nordwijk, zacząłem chodzić na dyskoteki. Niestety wyrzucono mnie z pracy. Powetowałem sobie tę stratę trzydniową zabawą w Amsterdamie. Straciwszy wszystkie pieniądze, musiałem prosić ojca, by pomógł mi wrócić do kraju. Znowu na tarczy...
Gdy teraz na to patrzę, byłem jak liść targany wiatrem. Wyrzuciło mnie na nieznaną ścieżkę, którą stąpam do tej chwili. Ogromna rozpacz, rozbicie emocjonalne, brak stabilności, głód, spowodowały, że zachorowałem. Byłem jeszcze dzieckiem, na które zwaliło się życie. Zostałem naznaczony piętnem. Piętnem schizofrenii paranoidalnej.
Szukałem przyczyn. Przewertowałem książki. Między innymi „Schizofrenię" Antoniego Kępińskiego, czołowego lekarza psychiatrii polskiej lat 70-tych. Jednak odpowiedzi, skąd bierze się choroba, nie było, a werdykt był surowy.: „Do końca życia!". Byłem zrozpaczony. Chciałem poradzić sobie z tym na własną rękę. Z książki Kępińskiego zapamiętałem cytat opisujący opętanego: „Jest nas Legion".
Tak zaczęta postępować we mnie religijność. Wstałem z kolan po pierwszym psychiatryku. Aura leków zeszła całkowicie, bo w dalszym ciągu ich nie bratem. Jednak wciąż siedziałem jak na minie. To był zegar z tykającą bombą. Lecz, gdym choć nie spróbował powalczyć o własne życie i zdrowie, to nie byłbym sobą i pewnie plut sobie w brodę. Z czasem odzyskałem znajomych, a w pracy miałem kontakt z ludźmi i przede wszystkim dużo czytałem. Sięgnąłem po „Logikę" Immanuela Kanta, niemieckiego filozofa z Królewca. Filozofia nabrała dla mnie innego wymiaru. Wymiaru rześkości. Wszystko było w niej składne. Później przyszedł czas na biografię weneckiego amanta niewieścich serc, Jakuba Casanovy. Umysł trzeba trenować. Książka to gwarantuje.
W tamtym czasie zacieśniła się moja znajomość z nietuzinkową osobą, Ogryzkiem. Imponował mi. Miał podejście do kobiet. Z całą pewnością siebie zaciągał je kolejne do łóżka. Do tego trzeba mieć dryg. On go miał. I tak przyszły wakacje 2014 roku. Pamiętny okres „bramy" na Placu Kościelnym, ponieważ było to jedyne miejsce gdzie mogłem go odwiedzać, gdyż został skazany, za drobne przewinienia, na dozór elektryczny, tzw. „obrożę". Byłem tam codziennie. Moja praca trwała do osiemnastej, a chwile później byłem już u niego. Schodziła się tam wtedy cała śmietanka towarzyska Kłodzka. Graliśmy głównie w karty i kości. Hazardowo. Arek nauczył mnie rymować pod melodię muzyki. Za sprawą książek miałem bogate słownictwo, przez co świetnie improwizowałem. Zyskałem sobie tym poklask gawiedzi. Wtedy wytworzyła się między nami przyjaźń, która trwa do dziś. Był kochany, empatyczny, wrażliwy, marzycielski i pewny siebie. Służył dobrą radą, wsparciem i atencją. Potrafił manipulować i kłamać. Bil się też nieźle. Podziwiał mnie, a ja go. Nigdy się nie kłóciliśmy i nie ubliżaliśmy sobie. Nasza relacja była oparta na wzajemnym szacunku i wsparciu. W pewnym momencie poznaliśmy dwie młode dziewczyny, które też się przyjaźniły. Były nierozłączne. Zauroczyłem się tamtego lata. I ta nowa miłostka wywołała we mnie falę uczuć. Serce nie drga. Pamiętam jak wspólnie z nią zrzuciliśmy ubrania i bawiliśmy się w piaskownicy jak dzieci oraz jak wspięliśmy się na najwyższy komin przemysłowy w mieście. Stawałem się jednak coraz bardziej agresywny. Zacząłem mieć groźne spojrzenie i każdy się mnie bal, prócz Ogryzka. On mnie usprawiedliwiał, ale nie miał racji. Zachowywałem się nagannie. Zbliżała się psychoza...
Wakacje się kończyły. Dziewczyny wyjeżdżały na zachód. Ostatniej nocy podczas pożegnania z nimi przyszło nieuniknione. Dostałem ataku, tak bardzo nie chciałem, by wyjeżdżały... Zamknąłem oczy, i gdy odchodziły, moim ciałem zawładnęła nieznana siła. Ktoś nim kierował. Upadałem i podnosiłem się. Wtedy też doznałem teleportacji. Wszedłem jakby w tunel czasoprzestrzenny. Sądzę tak, ponieważ mając zamknięte oczy, zaledwie w pięć minut przeniosłem się z jednej części miasta na drugą. Nad ranem miasto zasnute było mglą i znów, jak kiedyś, wyglądało jak z baśni. Ona wyjechała. Jednak w mojej głowie pojawił się jej „głos". Wciąż powtarzał jej powiedzenie: „I ogień!". Rozkazujący imperatyw, z którym w myślach rozmawiałem. Nasza rozmowa wyglądała tak:
— Kochasz mnie? — pytała.
—Tak.
— Zrobisz dla mnie wszystko?
—Tak.
"Terra Felix"
Prolog
„Sława i upadek”
„Altscherbitz"
"Fanatyzm religijny”
„Normalność”
„Posłannictwo, wędrówka do Budapesztu”
„Credo mojego pokolenia”
„Strzelec i Bliźnięta”
„Zoja Alabai"
„Metamorfoza"
„Ateizm”
„Mea Culpa, Mea Culpa, Mea Maxima Culpa”
„Życzenia na Pierwsze urodziny Jasia, czyli kilka słów do syna"
„Gloria Victis”
„Zakończenie"
Spis treści
Okładka