Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co jakiś czas wstrząsają nami dramatyczne doniesienia o przestępstwach dokonywanych na bezbronnych podopiecznych DPS-ów. Co naprawdę dzieje się za drzwiami tych miejsc? Czy nasi wiekowi bliscy są tam bezpieczni? A my możemy ufać, że dostają fachową pomoc i wsparcie, którego sami nie umiemy lub nie możemy im dać? Te okryte złą sławą instytucje pilnie strzegą prawdy, wiedząc, że ich pensjonariusze często są zbyt słabi i niedołężni, by upomnieć się o siebie. Ale komuś udało się zebrać prawdziwe informacje.
Magda Jaros, długoletnia szefowa działu reportażu magazynu „Twój Styl”, ujawnia, co zobaczyła w kilku polskich DPS-ach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Wstęp
Widok starszej pani lub pana idących po ulicy z chodzikiem staje się częścią polskiego krajobrazu. U nas, podobnie jak w większości europejskich państw, też więcej ludzi umiera, niż się rodzi. Implikacja tego stanu rzeczy jest prosta: liczba wymagających troski seniorów stanie się problemem nie do zignorowania dla służby zdrowia, systemu opieki społecznej, wreszcie dla ich bliskich. Kiedy starość dopadała człowieka w wielopokoleniowej i wielodzietnej rodzinie, zawsze obok był ktoś, kto mógł go wesprzeć. Współczesna rodzina to ona, on, może dziecko. Sytuacja zmienia się diametralnie. A seniorzy żyją dłużej, więc jesteśmy im długo potrzebni. Jak pogodzić często całodobową opiekę nad osobami w ciężkim stanie z pracą, troską o własne zdrowie i zwyczajnie z brakiem sił, bo im starsi nasi rodzice, tym my nie młodsi? To kwadratura koła, równanie nie do ułożenia. Zwłaszcza gdy wiekowi matka czy ojciec cierpią na dolegliwości, które zagrażają ich bezpieczeństwu. A do czego prowadzą te rozważania? To jasne – do domów spokojnej starości. Nie zawsze są to złe miejsca, ale mają się nijak do obrazu starości kształtowanego przez popkulturę. Sama zaśmiewałam się, oglądając serial Grace i Frankie z cudownymi Jane Fondą i Lily Tomlin. Obie panie trafiają do domu opieki (i oczywiście z niego uciekają). Co to są za luksusy! Designerskie pokoje, wykrochmalone obrusy w jadalni, oczko wodne, przystojni pielęgniarze. Bardziej spa niż miejsce, gdzie starsi ludzie żegnają się z życiem. Każdy chciałby tam zamieszkać. Na szczęście nie jest też do końca zgodny z prawdą film O wszystko zadbam (angielski tytuł I care a lot) z Rosamundą Pike. Grana przez nią nieuczciwa opiekunka pozbawia starszych ludzi majątku. Ale to nie jest fikcja. Niestety. O takich skrajnych sytuacjach słyszymy też w Polsce… Co jakiś czas mediami wstrząsają doniesienia o krzywdzie, jaka spotyka bezbronnych staruszków oddanych pod opiekę obcych. Głośna była sprawa Marka N. Wykorzystując fakt, że do jego placówki trafiali ludzie samotni, nawet bezdomni, pozbawieni opieki rodziny, pozwalał im umierać z zaniedbania. Czy po przeczytaniu o tym chciałabym powierzyć kogoś bliskiego instytucji zajmującej się seniorami? Niekoniecznie. A jeśli już, sprawdziłabym ją trzy razy i byłabym wyjątkowo czujna.
Ale ja miałam nieprawdziwy obraz starości. Dzięki babci Helenie. Do dziewięćdziesiątego roku życia radziła sobie sama, choć mieszkała sto pięćdziesiąt kilimetrów od mojej mamy. Kiedy trafiła do szpitala – upadła, gdy przechodziła przez murek, bo chciała skrócić drogę, ot cała babcia! – była na oddziale dwa tygodnie. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie. Siedziała ubrana w różowy szlafrok i eleganckie kapcie. Ufarbowane na blond włosy były w nienagannym stanie. Spytała, z kim ostatnio robiłam wywiad. Śmiała się, że himalaistka Kinga Baranowska, z którą rozmawiałam, jest niewysoka jak ona. Po trzech dniach dostałam wiadomość, że babcia nie żyje.
Babcia chorowała przez dwa tygodnie, ale podam przykład ekstremalny. Córka poświęciła się starzejącej się, sparaliżowanej mamie. Nie założyła rodziny, nie pracowała – żyły z renty i zasiłku opiekuńczego. Nie wyjeżdżała na wakacje, nie pozwalała sobie na odpoczynek czy słabość. Z wymagającą i trudną matką spędziła dwadzieścia lat, a gdy ta umarła, w pół roku sama poszła w jej ślady. Zdrowie, o które nie miała czasu zadbać, się rozsypało. Nie mogła też znieść pustki, która nagle ją otoczyła, nie potrafiła sama żyć. A była sześćdziesięcioletnią kobietą. Tyle dobrego mogło ją jeszcze spotkać.
Gdzie więc wyznaczyć granicę oddania, poświęcenia dla starzejących się rodziców, dziadków, krewnych? Kiedy przychodzi moment, gdy mówimy: mnie też coś się od życia należy? Może więc lepiej poszukać domu opieki? Słyszymy, że w Unii Europejskiej takie rozwiązanie to standard. Tylko jak znaleźć dobry, bezpieczny ośrodek? I pieniądze, by za to zapłacić? Jak zmierzyć się z ostracyzmem, pogodzić z opinią, że to przytułek, do którego niewdzięczne dzieci oddają starych, kapryśnych, chorych rodziców? I czy da się w takiej sytuacji złagodzić wyrzuty sumienia?
Domy dla seniorów zaczęłam odwiedzać jeszcze przed pandemią. Wchodziłam jako dziennikarka zbierająca materiał do książki, ale też incognito, szukając opieki dla wujka. Widziałam miejsca, w których mieszkają zadowoleni seniorzy, ale też takie, gdzie dzieje im się krzywda. Poznałam opiekunów, którzy mimo trudnej pracy i niskiego wynagrodzenia czują misję. I takich, którzy – podając chorym leki w nadmiernych ilościach – zapewniają sobie spokój. Zaglądałam do pokoi, stołówek, łazienek. Rozmawiałam z mieszkańcami, pracownikami, rodzinami pensjonariuszy. Wreszcie ekspertami od starości. Zrobiłam wszystko, żeby zgłębić ten temat. Potem domy z powodu pandemii zamknięto. Kiedy do nich wróciłam, ze zdziwieniem odkryłam, że poza ostrzejszymi procedurami sanitarnymi niewiele się w nich zmieniło.
Dziś już wiem, że nie ma jednej prawdy o domach opieki. Czy to zło konieczne, czy najlepsze rozwiązanie, przekonamy się, kiedy sami staniemy przed wyborem, jak zorganizować opiekę nad starzejącymi się rodzicami. Zajmiemy się nimi czy powierzymy ich przygotowanym – miejmy nadzieję – do tego instytucjom. Najlepiej byłoby „oddać matkę w dobre ręce”. Tylko jak to zrobić?
Rozdział I
Kiedy przychodzi „ten” moment
WIKTORIA, osiemdziesiąt sześć lat, kiedyś redaktorka w wydawnictwie, mieszka w państwowym domu opieki w dużym mieście:
Upadłam, komórka leżała na stole, ale nie mogłam się podnieść, żeby po nią sięgnąć i wezwać pomoc. Podpierając się na łokciach, doczołgałam się do przedpokoju i waliłam kulą w drzwi wejściowe. Miałam szczęście, po dwóch godzinach usłyszał mnie sąsiad, który wracał z pracy. Zadzwonił na pogotowie, razem z policją wyłamali drzwi, zabrali mnie do szpitala. Znajoma, też starsza osoba, opowiadała, że w jej kamienicy na piętrze mieszka tylko jedna rodzina. A gdyby u nas tak było? Nie chcę myśleć, jak długo bym leżała. Czy ktoś by mnie znalazł? Od dwudziestu lat jestem wdową, dwie córki mieszkają w Kanadzie, złamałam biodro, mam kłopoty z chodzeniem. Dom pomocy przyjęłam jak wybawienie. Tylko samotna osoba zdana na siebie zrozumie dlaczego. Wcześniej najgorsze były niedziele i święta. Przychodnie nie działają, lekarz do domu nie przyjdzie. Z pogotowiem problem, bo do starych ludzi dyspozytorzy nie chcą wysyłać karetek. A tu naciskam dzwonek w pokoju i ktoś zawsze przyjdzie. Ulga i wdzięczność.
***
JAGODA, siedemdziesiąt lat, dawniej pani domu, od dziesięciu lat wędruje po prywatnych pensjonatach dla seniorów, gdzie umieszczają ją dzieci:
Zbudowaliśmy z mężem piękną willę, a jestem bezdomna. Nie ma nikogo, kto by mnie przygarnął: dzieci, dwie córki i syn, wyniosły się do Australii. To przez męża – pił, awanturował się, wiele razy mnie skatował. Uciekłam. Dzieci musiały wynająć mi kawalerkę. Nie mogłam sobie na nią pozwolić, emerytury dostaję nieco ponad tysiąc złotych. Ale kiedy dziesięć lat temu zachorowałam na depresję, uznały, że nie powinnam mieszkać sama. Skąd depresja? Pani psycholog wytłumaczyła, że z tęsknoty za dziećmi właśnie. Może? Teraz żyję na walizkach. Mieszkam przez rok, czasem krócej, w domu opieki. Czekam na bilet, na który zrzucają się dzieci. Kiedy go dostaję, lecę do Australii. To wyzwanie: puchną mi nogi, a podróż trwa dwadzieścia osiem godzin, no i czuję się niepewnie, nie znam angielskiego. Przez pierwsze miesiące jest dobrze. Pomagam wychowywać wnuki, chodzę na plażę, cieszę się słońcem. Ale w końcu zaczynam się martwić, że będę musiała wracać, i siada mi nastrój. Zaczynam być smutna, czepiać się. Podobno jestem trudna. Dzieci odsyłają mnie do Polski, do kolejnego domu opieki. Rozumiem to – są zajęte, ciężko pracują. Po cichu liczyłam, że ściągną mnie do siebie na stałe, ale wiza pobytowa dużo kosztuje, a one są na dorobku. Pensjonatów dla seniorów zaliczyłam cztery.
***
ZOFIA, dziewięćdziesiąt lat, farmaceutka, mieszka w państwowym domu opieki w Krakowie:
Kiedyś, kładąc się spać, zastanowiłam się, czy tego dnia zamieniłam z kimś dwa słowa. Czasem tak – ze sprzedawczynią w sklepie, kiedy poprosiłam o pięć deko szynki. Zrozumiałam, że dłużej nie chcę żyć w pojedynkę, bo stanę się odludkiem i zdziwaczeję. Dom znalazłam sama. Gdy córka dowiedziała się o mojej decyzji, wpadła w panikę: „Mamo, co ludzie powiedzą?!”. Mają z mężem wolny pokój, mogłam u nich zamieszkać. Odmówiłam. Nie ze złości, z rozsądku. Dzieci mają swoje życie. Jeśli się pokłócą, coś będzie między nimi nie tak, będę cierpiała. Jeszcze przyjdzie mi do głowy, że to przeze mnie, bo jestem intruzem i zabieram przestrzeń. A tak mam spokój i towarzystwo – zaprzyjaźniłam się tutaj z dwiema paniami. Nie narzekam.
***
WANDA, osiemdziesiąt sześć lat, księgowa, dwa lata temu wprowadziła się do DPS-u:
Każdemu radzę, żeby w porę zastanowił się nad starością. Ja sama podjęłam decyzję, że nie będę dla nikogo ciężarem, że zamieszkam w domu opieki, i twardo się jej trzymam. Miałam siostrę bliźniaczkę, umówiłyśmy się, że na stare lata we dwie postaramy się o pensjonat dla seniorów i zamieszkamy w jednym pokoju. Niestety, nie doczekałyśmy, siostra zmarła. Jest powiedzenie: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”. Ja w nie wierzę.
***
LUCYNA, kiedyś była nauczycielką biologii, mieszka w państwowym domu opieki nad morzem:
Z najbliższej rodziny został tylko siostrzeniec. Mąż umarł, dzieci nigdy nie miałam. Kiedy przeszłam na emeryturę, siostrzeniec zaproponował, żebym się do niego wprowadziła i pomogła w wychowaniu dzieci. Sprzedałam domek, pożegnałam przyjaciół i zamieszkałam w Gdańsku. Byłam zadowolona, że się komuś przydam. Tak minęło piętnaście lat. Ale dzieci siostrzeńca urosły, stały się samodzielne, a mnie ubywało sił. Okazało się, że nie daję już rady, no i nie mam własnego dachu nad głową. Niby mogłabym poprosić siostrzeńca o pomoc. Wolałam jednak dom opieki. Człowiek mimo wszystko jest tu u siebie, jeśli gorzej się czuje, może się schować. Bliskich wstydziłabym się absorbować chorobami, nie chciałabym ich martwić. Tu wszyscy jesteśmy starzy, więc jedziemy na tym samym wózku.
***
ANNA, osiemdziesiąt sześć lat, rolniczka, wiejski dom opieki na południu Polski, do śmierci rodziców zajmowała się nimi, więc nie chciała robić krewnym takiego kłopotu:
Przez całe życie pracowałam na gospodarce, trzy hektary miałam do obrobienia. W czasie żniw nieraz do północy byłam przy młócce. A o świcie należało wstać do krów i świń. Mam swoje lata, nie mogę tak harować. Różni się chłopcy kręcili, za mąż jednak nie wyszłam. Obok mieszkali sąsiedzi, którzy pili, a potem działy się rzeczy, o których mówić się nie chce. Napatrzyłam się, przez to czułam do mężczyzn wstręt. Teraz, gdy potrzebuję pomocnej ręki, mogłabym niby zamieszkać u siostrzeńca, ale po co robić kłopot? Wiem, o czym mówię: sama do śmierci opiekowałam się rodzicami. Myłam ich, karmiłam. Nie skarżę się, ale przecież każdy ma prawo do życia. Teraz w domu opieki inni się mną zajmują. Jedzenie mamy tu dobre, dziś piątek, więc rybka.
***
KRZYSZTOF, dziewięćdziesiąt dwa lata, był inżynierem, od pięciu lat mieszkają z żoną w domu opieki społecznej w Warszawie. Takie miejsce to dla niego wygoda:
Długo dawałem sobie radę. Robiłem zakupy, które wnosiłem na trzecie piętro, pomagałem żonie w gotowaniu, nawet prasowałem i prałem. Żona jest o trzy lata ode mnie starsza, ma kłopoty z pamięcią, chodzeniem. A jeszcze nasz jedyny syn… Nie ułożyło mu się życie, dwa razy się rozwodził, za każdym razem, gdy zaczynał od nowa, pomagaliśmy mu finansowo. Na to szły oszczędności, a także na lekarzy, bo Marek ma kłopoty z kręgosłupem, grozi mu wózek. Przeszedł kilka operacji, czeka na kolejną. Kiedy zobaczyłem, że kończą się pieniądze, poczułem panikę. Bo z naszych emeryturek nie damy rady utrzymać siebie i pomagać dziecku. Co więc zostało? Sprzedaż mieszkania. Za dwie klitki w starym bloku w Warszawie wzięliśmy pięć lat temu trzysta tysięcy złotych. Szczęście, że udało nam się załatwić miejsce w państwowym domu opieki. Luksusów nie ma, dwuosobowy pokoik jest niewielki, ale pierwszy raz od dawna odpoczywam. Obiad pod nos, lekarz na miejscu, nawet do kościoła nie muszę się szykować, bo mamy tu kaplicę. Duża wygoda.
***
BARBARA, dziewięćdziesiąt dwa lata, urzędniczka w ministerstwie, prowadziła światowe życie, siedem lat temu wprowadziła się do państwowego domu opieki:
Trzeba wziąć się w garść, a nie krzywdować sobie, że coś się w życiu skończyło. Ja pracowałam w ministerstwie, podróżowałam. Odłożyłam trochę pieniędzy, dostałam cztery tysiące złotych emerytury. Stać mnie było na jedną panią do sprzątania, drugą do gotowania i zakupów. Ale pewnego dnia policzyłam zasoby. Wyszło, że do końca życia nie wystarczy. No i coraz bardziej męczyło mnie, że po domu kręcą się obce osoby, a jeszcze Ukrainki, które zatrudniałam, często się zmieniały. A to wiza się kończyła, a to ktoś w domu zachorował. Z przekonaniem zmieniłam sześćdziesięciometrowe mieszkanie w dobrej dzielnicy na dwunastometrowy pokój w państwowym domu pomocy. Nie chciałam go zobaczyć wcześniej, bałam się, że się rozmyślę. Zgromadziłam niezbędne dokumenty, stanęłam przed komisją, która kwalifikuje do domu. Przeszłam weryfikację pozytywnie. Dopiero wtedy poszłam obejrzeć nowe lokum. Wzdrygnęłam się na jego widok, ale szybko mi minęło.
Na koniec 2020 roku liczba osób w wieku 60 lat i więcej wynosiła 9,7 miliona. W stosunku do roku poprzedniego zwiększyła się o 0,2%. Odsetek osób starszych w populacji Polski osiągnął poziom 25,7%.
Według prognozy GUS liczba ludności w wieku 60 lat i więcej w Polsce w roku 2030 ma wzrosnąć do poziomu 10,8 miliona, a w 2050 roku wyniesie 13,7 miliona.
Osoby te będą stanowiły około 40% ogółu ludności!
Na realizację świadczeń opieki zdrowotnej w zakresie geriatrii NFZ wydał w 2021 roku przeciętnie 11,03 złotych na jedną osobę w wieku 60 lat i więcej. Najwięcej w województwie małopolskim – 28,29 złotych, najmniej w województwie zachodniopomorskim – zaledwie 28 groszy.
Liczba ludności w wieku 60 lat i więcej według prognozy GUS w roku 2030 wyniesie 10,8 mln (wzrost o 10,8% w stosunku do roku 2021), w roku 2040 będzie na poziomie 12,3 miliona (wzrost o 26%). W 2050 roku w Polsce będzie mieszkać 13,7 mln osób starszych (czyli o 40,8% więcej niż w roku 2021), stanowiąc 40,4% ogółu ludności
1
.
Na co dzień nie myślimy o starości, ale prawda jest taka, że większość z nas będzie potrzebować pomocy. Nie mówiąc o rodzicach bądź dziadkach, którzy są pod naszą opieką. Jak ją zorganizować? Możliwości jest kilka.
Dzienne domy pobytu: Starsi ludzie chodzą tam sami bądź zawozi ich rodzina. Zajęcia odbywają się od rana do popołudnia. Seniorzy mają zapewnione jedzenie, opiekę medyczną i atrakcje. Podejmuje się też starania, by ich aktywizować na różne sposoby. Dobrym pomysłem jest na przykład łączenie dziennych domów pobytu z przedszkolami czy domami dziecka. Starsi ludzie, którzy czują się na siłach, czytają dzieciom bajki, towarzyszą w zabawie. I najważniejsze: są potrzebni. A maluchy, na co dzień obserwując starość, uczą się ją rozumieć i akceptować. No i mają zastępczą babcię albo dziadka, którzy przytulą i podmuchają na stłuczone kolano. Takie rozwiązania są u nas testowane, na świecie sprawdzają się od lat. Od 2004 roku z sukcesem działa w Łodzi Dom Dziecka nr 9 – Dom Międzypokoleniowy Bednarska, w którym seniorzy mają wydzieloną część. Dwa pokolenia istnieją koło siebie na zasadzie dobrowolności: jeśli dzieciaki mają ochotę spotkać się z „dziadkami”, przychodzą do wspólnej świetlicy. Jeżeli nie czują takiej potrzeby, mają swoje pokoje na piętrze.
Domy pomocy społecznej (DPS-y): O pobyt mogą starać się wszyscy, którzy z powodu wieku lub niepełnosprawności potrzebują całodobowej opieki i nie mogą na nią liczyć we własnym domu.
DPS-y podlegają Ministerstwu Rodziny i Polityki Społecznej. Pacjentów kieruje tam gmina po przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego i zebraniu odpowiedniej dokumentacji przez seniora.
Dokumentacja trafia do powiatowego centrum pomocy rodzinie, gdzie zapada decyzja o wyborze domu. Powinien być jak najbliżej miejsca zamieszkania przyszłego pensjonariusza. Jeśli tam brakuje miejsc lub czas oczekiwania jest długi, kandydat może zostać skierowany do innego powiatu. Państwowych domów jest za mało, więc na miejsce czeka się długo. I jest to czekanie obciążające sumienie wszystkich – musi umrzeć któryś z podopiecznych, żeby przyjąć nowego.
Rodzinne domy pomocy: Tworzą je osoby fizyczne lub organizacje pozarządowe dysponujące odpowiednim lokum. Głównymį zaletami takich domów są kameralność i indywidualne podejście. W rodzinnym domu może mieszkać nie mniej niż trzech podopiecznych i nie więcej niż ośmiu.
Prywatne domy opieki: To rozwijający się biznes, w którym nie zawsze obowiązują wysokie standardy. Część prowadzą ludzie, którym brakuje doświadczenia w opiece nad seniorami, są nastawieni na szybki zysk i to oni psują opinię uczciwym placówkom, a takich jest większość. Prywatne domy, które przechodzą kontrole i spełniają wymogi, są wpisywane do rejestru wojewody aktualizowanego – co niezwykle ważne – co rok. Można go znaleźć na stronie każdego województwa. Do prywatnych domów niepotrzebne jest skierowanie.
Osiedla senioralne: Sprawdzają się na przykład w USA, w Polsce to stosunkowo nowe rozwiązanie. Ludzie starsi mogą w nich wykupić bądź wynająć apartament. Mieszkają wśród rówieśników, mają zapewnione jedzenie, całodobowego concierge’a, zajęcia grupowe i opiekę medyczną. Deweloper, który zbudował takie osiedle niedaleko Warszawy, chwali się, że zainteresowanie jest duże. Rozwiązanie dla ludzi w miarę sprawnych, którzy nie potrzebują pomocy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. No i z zasobnym portfelem. Inwestor z Wielkopolski sprzedawał metr apartamentu za ponad pięć tysięcy złotych.
Zakłady opiekuńczo-lecznicze (ZOL-e): Dla ludzi, którzy zakończyli leczenie w szpitalu, ale wciąż wymagają całodobowej wyspecjalizowanej opieki medycznej. Starsza osoba, która chce się tam dostać, przechodzi test kwalifikacyjny. Określa się jej stan według tzw. skali Barthel. Pokazuje ona między innymi sprawność ruchową, samodzielność w czasie posiłków, mycia się itp. O miejsce w ZOL-u może się ubiegać każdy, kto w stupunktowej skali Barthel uzyskał wynik poniżej 40% (nie dotyczy to osób uzależnionych, w terminalnej fazie choroby nowotworowej i psychicznie chorych, które nie są przyjmowane do takich miejsc). Oceny dokonuje pielęgniarka i na tej podstawie lekarz wystawia zaświadczenie (może orzec o trybie pilnym lub planowym w zależności od wyniku wywiadu). Ustawa mówi, że maksymalny czas, który można spędzić w ZOL-u, to pół roku. Ma on przygotować do funkcjonowania we własnym środowisku. Z tym bywa różnie, bo ZOL-e pełne są ludzi, którzy po sześciu miesiącach nie są dość sprawni, by żyć samodzielnie bądź wprowadzić się do DPS-u. ZOL-e podlegają Ministerstwu Zdrowia i są finansowane ze środków NFZ-etu. Kieruje do nich szpital.
Pod koniec 2021 roku funkcjonowało 2015 stacjonarnych zakładów pomocy społecznej (o 164 placówki więcej niż w 2020 roku), wśród których było 897 domów pomocy społecznej oraz 556 placówek zapewniających całodobową opiekę osobom niepełnosprawnym, przewlekle chorym lub osobom w podeszłym wieku.
Najwięcej zakładów stacjonarnych pomocy społecznej zlokalizowanych było w województwie mazowieckim – 308, oraz w województwie śląskim – 244, czyli w dwóch województwach o największej liczbie ludności w wieku 60 lat i więcej. Najmniej znajdowało się w województwach lubuskim – 49, oraz podlaskim – 62.
W stacjonarnych zakładach pomocy społecznej przebywało blisko 114,3 tysiąca osób, w tym w wieku 60 lat i więcej – 76,1 tysiąca, co stanowiło 66,6% ogólnej liczby mieszkańców tych placówek.
Na koniec 2021 roku, podobnie jak rok wcześniej, ze stacjonarnych zakładów pomocy społecznej korzystało 8 osób w wieku senioralnym na 1000 ludzi w tym wieku.
Najwięcej osób korzystało z tego rodzaju wsparcia w województwie opolskim (prawie 11 osób na 1000), najmniej w województwie lubelskim – 6 osób na 10002.
Rozdział II
Tu nie ma dobrego rozwiązania
KRYSTYNA, kosmetyczka, jej ojciec od roku mieszka w prywatnym domu opieki:
Co mnie zmusiło do tej decyzji? Brak pieniędzy. Nie mam oszczędności, moja emerytura to tysiąc czterysta złotych na rękę. Dorabiam w salonie kosmetycznym, w dobrym miesiącu mam dodatkowe dwa tysiące. Odkładam, żeby mieć coś na starość. Wiem, że mną nikt się nie zajmie, więc ja też nie mogę na pełen etat zaopiekować się ojcem. Tata skończył osiemdziesiąt dziewięć lat. Długo trzymał się dobrze, mieszkał w letnim domku na działce, trzydzieści kilometrów od Warszawy. Gdy stał się mniej samodzielny, zapominał o posiłkach i nie odbierał moich telefonów, więc nie wiedziałam, czy żyje. Znalazłam mu miejsce w dziennym domu pomocy. Chodził na ósmą rano, miał zajęcia, towarzystwo, jedzenie. Zawsze mógł się zwrócić do kogoś o pomoc. O piętnastej wracał do siebie. To opiekunki zauważyły, że dzieje się z nim źle. Raz coś mu się przywidziało, przyszedł do ośrodka o północy, siedział przed drzwiami na ławce, czekając, aż otworzą. Potem oddał swoją protezę do naprawy, ale nie pamiętał gdzie. Gdy dostał telefoniczne zaproszenie na prezentację pościeli z wielbłądziej wełny, poszedł i wcisnęli mu kołdry oraz poduszki za cztery tysiące złotych. Przeraziłam się, że naciągną ojca na pożyczkę, którą będę musiała spłacać latami. Z bolącym sercem zabrałam mu kartę do bankomatu i dowód osobisty. A i tak ciągle czułam lęk. Czy bierze leki? Co będzie, jeśli napali w piecyku ogrzewającym domek i zaśnie? Czy nie wypadnie iskra, nie wybuchnie pożar? To opiekunki z ośrodka poleciły mi prywatny pensjonat dla seniorów. Uznałam, że choć tyle jestem ojcu winna. A jego stać – ma emeryturę, trzy tysiące złotych. Kiedy podjęliśmy decyzję, przepłakałam tydzień. Miałam wyrzuty sumienia, odezwał się stereotyp, że obowiązkiem dziecka jest opiekować się rodzicem. Może gdybym miała siostrę, brata, dałabym radę? W pojedynkę to zadanie ponad siły.
***
IZA, trzydzieści lat, nauczycielka języka francuskiego, przez rok opiekowała się teściową, która teraz mieszka w prywatnym domu opieki:
Krytyczny moment? Kiedy mama przestała spać. Błądziła między łazienką a sypialnią i raz po raz spuszczała wodę w toalecie. W nocy spotęgowany ciszą dźwięk wwiercał się w mózg. Teściowa brała leki wyciszające, lekarze zapewniali, że zaczną działać, więc liczyłam, że jakoś się ułoży. Ale po dwóch miesiącach byłam pewna, że nie ma co liczyć na cud – pigułki nie pomagały. Jeszcze się łudziłam, że przyzwyczaję się do chorej kobiety w domu. Naprawdę się starałam. Gotowałam jej ulubione zupy, wyciągałam ją z apatii, zabierając na spacery. Błagałam dzieci, żeby częściej odwiedzały babcię – to sprawiało jej radość. Tylko że życie zaczęło mi się wymykać spod kontroli. Raz, stojąc w korku na autostradzie, zmęczona przymknęłam oczy i zasnęłam. Obudził mnie klakson. Potem, cofając, źle obliczyłam odległość i zniszczyłam auto. Mąż zaczął ze mną rozmawiać o miejscu, które zapewniłoby jego matce całodobową opiekę. Miałam opory. Naczytałam się w internecie opinii o państwowych domach, w których staruszkowie w fatalnych warunkach czekają na śmierć. W prywatnych, z wyglądu eleganckich, żeby nie sprawiać kłopotu, śpią nafaszerowani środkami uspakajającymi. Każdy wybór wydawał się zły. Ostatecznie teściowa zamieszkała w prywatnym domu pod Warszawą. Czekaliśmy, kiedy spadną na nas cięgi ze strony otoczenia. Nie pomyliliśmy się. „Życzliwa” koleżanka z pracy powiedziała: „Zaczniecie żyć jak ludzie, wreszcie pozbyliście się kłopotu”. Zabolało. Pomogły słowa kobiety, która prowadzi pensjonat: „Wy nie oddajecie teściowej, wy nam ją powierzacie”. Marketing? Może. Złapaliśmy się tego z mężem jak koła ratunkowego.
***
WANDA, księgowa, jej mama mieszka w prywatnym pensjonacie:
U mamy bywałam codziennie. Najpierw, by po śmierci ojca dotrzymać jej towarzystwa, potem zaczęłam robić zakupy, przynosić obiady, umawiać do lekarza. Nie była chora, miała dobrą pamięć, ale stawała się coraz bardziej ode mnie zależna. Dzwoniła: „Reniu, czy mogłabyś załatwić, sprawdzić, przyjść?”. Nie docierało do niej, że choć nie mam rodziny, jestem zajęta pracą. No i mogę być zmęczona, mnie też przybywa lat. Pewnego dnia mama stwierdziła: „Czuję się tak źle, że nie wstałam z łóżka”. Wezwałam internistę. Zbadał ją i stwierdził, że jest zdrowa. Ale ona leżała przez tydzień, drugi, trzeci. Zdesperowana wcisnęłam ją na prywatną wizytę u psychiatry. To, co brałam za złośliwość i chęć bycia ciężarem, lekarz nazwał depresją. Bolało mnie, że nie umiem pomóc, że matka – dawniej moja podpora – zmieniała się w kogoś opryskliwego, obcego. Miałam zrywy: wprowadzę się do niej, rozruszam, wyciągnę z marazmu. Udawało się przez dwa tygodnie, potem uciekałam do siebie. Nie byłam w stanie słuchać jej narzekań, patrzeć, jak gaśnie. Czułam się potwornie zmęczona, samotna. Oddałam ją do domu opieki i nie czuję wyrzutów sumienia. Zrobiłam tyle, ile mogłam. Czas pomyśleć o sobie.
***
ROBERT, sześćdziesiąt lat, inżynier w dużym przedsiębiorstwie, jego mama cierpi na demencję, więc szuka dla niej domu opieki:
Odsuwałem od siebie problem starości matki. Naiwnie myślałem, że jakoś to będzie. Wyjechałem z rodzinnego miasta po studiach. Z mamą miałem dobry kontakt, ale rzadki. Chyba chciałem ją zapamiętać jako zadbaną, elegancką kobietę, a nie zagubioną staruszkę, którą się stawała. Dłużej jednak nie mogłem udawać, że jest OK. Matka wydzwaniała, skarżyła się na wszystko, a potem przez kilka dni nie odbierała telefonu. Na miejscu była moja siostra, ale mało się tematem interesowała. Kiedyś powiedziała: „Jest źle, ale spoko, lekarz twierdzi, że matce został miesiąc życia, najwyżej dwa”. Wtedy dowiedziałem się, że choruje na raka przewodów moczowych. To żona zdecydowała, że zabieramy ją do nas. Naiwnie myśleliśmy, że się podleczy i wróci do siebie. Z pamięcią było coraz gorzej, więc prywatnie zrobiliśmy tomografię komputerową, która pokazała zaniki kory mózgowej. Ich efektem jest otępienie naczyniopochodne. Na szczęście mama nie zachorowała na alzheimera, któremu często towarzyszy agresja. Psychiatra powiedział, że stan jest ciężki i będzie szybko postępował. Oddaliśmy mamie sypialnię, przenieśliśmy się do salonu. Nie mieliśmy wyboru, mieszkanie nie jest duże. Skończyły się wieczorne wyjścia do kina, kolacje w knajpce. Raz podczas naszej krótkiej nieobecności mama włożyła do toalety wszystkie owoce, jakie znalazła: pomarańcze, jabłka, mandarynki. Spuszczała wodę, a ta lała się na podłogę. Pół roku później zaczęła otwierać okna, wychodzić na balkon. To niby nic, ale w jej stanie trudno było przewidzieć konsekwencje. Gdy musieliśmy zostawić ją samą, wiązaliśmy klamki sznurkami. Odcinaliśmy gaz, bo interesowała się kuchenką. Podczas jednej z bezsennych nocy podjęliśmy z żoną decyzję, by szukać domu opieki. Ale zaraz ogarnęły nas wątpliwości. Mama jest bezbronna, ufna jak dziecko. Jeśli ktoś będzie chciał ją skrzywdzić, nie obroni się, nie zareaguje, nie powie, że dzieje się coś złego. Jesteśmy na etapie sprawdzania prywatnych domów w naszej okolicy. Państwowe nie wchodzą w grę, byłem w dwóch i załamałem się – są w fatalnym stanie. Może jestem przeczulony, ale mnie śmierdziało tam moczem. Na razie przychodzi prywatna opiekunka, ale to nie załatwia sprawy, bo pomoc jest potrzebna przez całą dobę. Mama wymaga przewijania, karmienia, mycia. Ja nie jestem w stanie tego zrobić, żona sobie radzi, jednak jest na skraju wytrzymałości. Zdecydowaliśmy, że dajemy sobie miesiąc na rozwiązanie problemu. Wiem, że nie ma innego wyjścia, ale wyrzuty sumienia są straszne.
***
IWONA, pięćdziesiąt pięć lat lat, prawniczka w międzynarodowej kancelarii, ma ojca w prywatnym pensjonacie:
Tata po śmierci mamy się załamał. Kiedy dzwoniłam, przyjeżdżałam z wizytą, prawie zawsze był na rauszu. Przymykałam oko, rozumiałam, że w ten sposób poprawia sobie nastrój. Zaniepokoiłam się, kiedy przestał gotować, choć zawsze to lubił. Tłumaczył, że dla jednej osoby nie warto. Zorganizowałam obiady, ale na nie też nie chodził, mówił, że są paskudne. Wpadałam więc trzy razy w tygodniu ze słoikami zupy i kotletami, licząc, że sobie odgrzeje. A przecież jestem zajęta w pracy od rana do nocy! Pół roku później przestał się myć i zmieniać ubranie. Próbowałam być delikatna. Przecież nie powiem ukochanemu tacie, że śmierdzi. Wiedziałam, że powinien się do mnie przeprowadzić. Ale o tym nie chciał słyszeć mąż. Rozumiem go, nigdy nie mieli dobrych relacji, trudno, żeby nagle zaakceptował starego, trudnego człowieka. Nie miałam wyjścia, musiałam poszukać domu opieki. Można powiedzieć, że wybrałam własną rodzinę, nie tatę. Uznałam, że to moje życie i mam do tego prawo.
***
WOJCIECH, kiedyś dziennikarz polityczny, jego siedemdziesięciotrzyletnia żona mieszka w prywatnym domu:
Diagnozę: alzheimer usłyszałem dwa lata temu. Łudziłem się, że dzięki opiece psychiatry i lekom moja Marta będzie funkcjonowała normalnie w mieszkaniu. Nie mamy dzieci, optymistycznie zakładałem, że z opieką sobie poradzę. Żona nie chciała brać leków i zaczynała być coraz bardziej agresywna. Któregoś dnia rzuciła się na mnie i podrapała do krwi. Innym razem uciekła z samochodu na czerwonym świetle i pobiegła środkiem ulicy. Kiedy zatrzymała ją policja, tłumaczyła, że ją porwałem. Stawała się bezradna: nie umiała się ubrać, nie pamiętała, do czego służy łyżka, stała w toalecie i nie wiedziała, jak ją obsłużyć. Opiekunki, które z trudem znajdowałem, rzucały pracę po miesiącu. Nie dawały rady. Kiedy Marta zachorowała na zapalenie płuc, było jasne, że jeśli przeżyje, do domu nie wróci. Znalazłem jej prywatny pensjonat. Nie jestem nim zachwycony, ale mogłem zapłacić góra trzy tysiące złotych, więc nie wybrzydzam i cieszę się, że jest bezpieczna, a ja mogę w miarę normalnie żyć.
***
KRYSTYNA, laborantka w małym mieście, jej ojciec mieszka w tanim pensjonacie:
Ojcem zajmowałam się sama, choć mam starszego, dobrze sytuowanego brata. W czasie dwóch lat, gdy postępowała u taty depresja, nie przyjechał ani razu, choć o to błagałam. W końcu zagroziłam, że namówię tatę, by złożył w sądzie pozew o alimenty. Wtedy brat się zjawił i zrobił awanturę, że źle się ojcem zajmuję. Ustaliliśmy, że oddamy go do domu opieki. Znalazłam niezły prywatny pensjonat za trzy tysiące dwieście złotych. Brat zgodził się płacić tysiąc osiemset złotych, resztę pokrywaliśmy z emerytury taty. Na mojej głowie były pampersy, lekarstwa i bieżące wydatki. Układ sprawdzał się przez niecały rok, bo brat przestał przysyłać pieniądze. Przepraszał, zawile tłumaczył, że ma kłopoty w pracy. Chodziłam do właścicieli domu, prosiłam o wyrozumiałość, mówiłam, że wyrównamy zaległości. Zaczęłam pożyczać od znajomych. Napisałam do brata list, wysłałam poleconym. Wrócił z adnotacją: „Adresat nieznany”. Zaczęłam więc szukać tańszego pensjonatu. W mojej okolicy ceny zaczynają się od trzech tysięcy. Fortuna. Znalazłam dom w małej miejscowości na Kielecczyźnie za dwa tysiące złotych, trzysta kilometrów od miejsca, gdzie mieszkam. Pojechałam i… się załamałam. Stary, nieremontowany od lat budynek. W małych pokoikach trzy, cztery łóżka. Odrapane z farby szpitalne szafki. Pod sufitem rozklekotany telewizor. Ściany pomalowane na ohydne zielony i pomarańczowy kolory. Posprzątane po łebkach, pod łóżkami koty, toalety z żółtym osadem kamienia. Smród. Starzy ludzie leżą i patrzą nieobecnym wzrokiem. Właścicielka, nawet miła, tłumaczyła, że nie jest elegancko, za to tanio. Zapewniała, że pensjonariusze mają troskliwą opiekę, są zadbani. Nie wierzę. Na pięćdziesiąt mieszkających tam osób przypadały, sama widziałam, dwie opiekunki, dziewczyny z Ukrainy. Nie sądzę, żeby były fachowe. A jednak… podpisałam umowę. Co mogłam zrobić? Nie stać mnie na luksus w lepszym pensjonacie, nie mogę się zajmować tatą przez całą dobę. Nie daję rady fizycznie i psychicznie. Pocieszam się, że on coraz mniej kojarzy. Może nie ma znaczenia, w jakich warunkach mieszka? Staram się być u niego co dwa tygodnie. Te wizyty dużo mnie kosztują. Pokazują, jak trudna i okropna jest starość. Przyzwyczaiłam się do widoku ludzi w nieświeżej pościeli, wyszczerbionych talerzy, na których dostają złej jakości jedzenie. Ktoś krzyczy, ktoś jęczy, ktoś płacze. Gdy tata mnie widzi, uśmiecha się, mam nadzieję, że poznaje. Zaczyna z ożywieniem opowiadać, gestykuluje, potem zapada się w sobie. Siadam przy nim, trzymam za rękę, karmię. Po cichu cieszę się, że wrócę do mojego normalnego życia. Kiedy całuję go na do widzenia, myślę: Tatusiu, jesteś dzielny, że wytrzymujesz. Mam też inną myśl, z którą trudno mi sobie poradzić. Życzę ojcu, by Pan Bóg zabrał go do siebie bezboleśnie, we śnie. Dla wszystkich, a zwłaszcza dla niego, tak byłoby lepiej.
***
RADEK, czterdzieści lat, grafik komputerowy z Warszawy, musiał znaleźć miejsce dla ukochanego dziadka:
Dziadek długo był sprawny, ale wydarzył się wypadek. Upadł, dostał wylewu i stracił pamięć. Miał już dziewięćdziesiąt lat, więc było jasne, że do dawnej formy nie wróci. Po pobycie w szpitalu i zakładzie opiekuńczo-leczniczym został wypisany do domu, bo nic więcej nie dało się zrobić. Na poprawę też nie można było liczyć. Kto miał się nim opiekować? Moja sześćdziesięciosiedmioletnia matka czy ja, który pracuję w innym mieście, czterysta kilometrów od domu? Powinienem rzucić pracę, zatrudnić się w biedronce – na taką posadę mógłbym liczyć na miejscu – i pełnić przy dziadku dyżury? Nikt, kogo życie nie postawiło w takiej sytuacji, nie ma prawa mówić, co wolno, a czego nie wolno rodzinie. Dla nas najlepszym rozwiązaniem okazał się państwowy dom pomocy, gdzie dziadek ma dobrą opiekę, a my jesteśmy o niego spokojni.
***
PAULINA POLEK, psycholog, neurokognitywistka, od piętnastu lat zajmuje się pacjentami w domach opieki w Warszawie i okolicy:
Dla starszej osoby przeprowadzka do domu opieki jest wielką i najczęściej trudną zmianą. Najlepiej, jeżeli to wspólna decyzja jej i dzieci. Pobyt w ośrodku często poprzedzony jest pobytem w szpitalu, do którego senior trafia w wyniku nieszczęśliwego wypadku bądź po planowym zabiegu, który wymaga rekonwalescencji. Niezbędna jest rehabilitacja: miesięczna, dwumiesięczna. W jej trakcie dociera do starszej osoby, że sama we własnym domu może sobie nie poradzić, choć nie są to częste sytuacje. Żyje w iluzji, że powrót do poprzedniego stylu życia jest możliwy. Słucha zaleceń lekarzy, chodzi na rehabilitację, chce odzyskać dawną sprawność. Rzadko jednak wraca do formy sprzed. I wtedy zaczyna myśleć, co będzie dalej.
Wiele starszych osób nie chce być ciężarem dla swoich bliskich, przynajmniej w okresie rekonwalescencji po leczeniu szpitalnym, więc motyw: „nie będę martwić bliskich, mają tyle własnych spraw na głowie” ma duże znaczenie. To bywa sygnałem do decyzji o przeprowadzce do domu opieki. Oczywiście ważne są poczucie sprawczości i zasobność portfela. Jedna z pacjentek, z którą pracuję, odwiedziła wiele domów, zanim wybrała ten, który jej odpowiada. Stać ją, ma oszczędności i wysoką emeryturę. Jest zadowolona, choć w pensjonacie nie jest idealnie. Skarży się, że nie smakuje jej jedzenie. Wie jednak, że kiedy będzie potrzebowała pomocy lekarza, otrzyma ją dużo szybciej, niż gdyby mieszkała sama i w kryzysowym momencie zadzwoniła na pogotowie. Daje jej to poczucie bezpieczeństwa, a dla starszej osoby to ważne.
Rozterki przeżywają też dorosłe dzieci. Kiedy rodzic ma wyjść po dłuższym pobycie ze szpitala, pojawia się pytanie: „Co dalej?”. „Ja pracuję, ty pracujesz, dzieci są na studiach, musimy zarabiać, a nie mamy warunków, możliwości, żeby zabrać dziadka/babcię/ciocię do siebie i zaangażować się w opiekę”. I wtedy zaczynają się poszukiwania docelowego domu opieki. Tylko gdzie go znaleźć? Na przykład w okolicach Warszawy, bo tu mieszkają dzieci, czy niedaleko Suwałk, bo tam całe życie spędziła mama. To są trudne decyzje.
W dużych miastach podejmuje się je łatwiej. Ludzie wiedzą, że są ośrodki dla seniorów. Dzięki nim rodzice mają opiekę, a dorosłe dzieci normalnie funkcjonują, wpadają, gdy pozwala im na to czas. Im dalej od aglomeracji, tym jest trudniej. Stereotyp o przytułkach, gdzie na ostatnie lata życia oddaje się seniorów, trzyma się mocno. Osoby, które znajdują rodzicom dom opieki, są piętnowane, nazywa się je wyrodnymi. Z taką łatką trudno żyć.
***
– W naszej kulturze starszej osobie nie wypada zwrócić uwagi. Dorosłe dziecko nie powie: „Mamo, umyj się, upierz ubranie, bo brzydko pachniesz”. To może zrobić obcy człowiek: opiekunka bądź pielęgniarka – mówi Ewa Woydyłło, psycholożka, terapeutka uzależnień, autorka książek.
Na internetowym forum wykończona kobieta napisała, że znalazła ojcu dom pomocy. Spadła na nią fala krytyki, nienawiści. Dlaczego?
Mówimy tutaj o sile czwartego przykazania: „Czcij ojca swego i matkę swoją”, a także o traktowaniu profesjonalnej opieki jak braku rodzinnej miłości. Ta problematyka jest nieobecna w codziennej rozmowie. Kiedy więc ktoś mówi o domach opieki, zostaje zakrzyczany, osądzony. Na pewno Pan Bóg go pokarze. Dobrze mu tak! Bierze się to stąd, że dla wielu ludzi państwowe domy są podejrzane, a o prywatnych niewiele wiedzą lub są one po prostu za drogie.
Odwiedziłam kiedyś dom dla seniorów w Irlandii, kierowany przez polskiego lekarza i zatrudniający również polskie pielęgniarki. Ośrodek funkcjonuje jako placówka państwowa i cieszy się bardzo dobrą opinią.
Najwyższe piętra są dla ludzi zdrowych, parter i pierwsze piętro dla leżących. Nie trzeba być starym i schorowanym, żeby tam zamieszkać. Można mieć siedemdziesiąt lat i się przeprowadzić, bo ma się wokół koleżanki, organizowane są imprezy kulturalne i atrakcyjne formy spędzania czasu. Rano przychodzi ktoś z personelu i pyta: „Jak się pani czuje? Zje pani śniadanie u siebie czy zejdzie do jadalni?”. Kto w domu zorganizuje seniorowi taką opiekę?
U nas starsza osoba często, niestety, siedzi przed telewizorem albo w przychodni. To zazwyczaj jedyne rozrywki.
Takich atrakcji i kontaktów towarzyskich jak w dobrze zorganizowanym domu opieki rodzina raczej nie zapewni. Poza tym w naszej kulturze starszej osobie nie wypada zwrócić uwagi. Dorosłe dziecko nie powie: „Mamo, umyj się, upierz ubranie, bo brzydko pachniesz”. To może zrobić obcy człowiek: opiekunka bądź pielęgniarka. Rzadko się zdarza, aby dzieci przez dłuższy czas zajmowały się rodzicami i nie odczuwały znużenia. Co więcej, opieka – zwłaszcza nad schorowanymi starszymi osobami – utrudnia jednoczesne zajmowanie się innymi zadaniami życiowymi, na przykład związanymi z zapewnieniem dzieciom dobrej opieki i odpowiednim kierowaniem ich rozwojem.
Tym bardziej że stan osób starszych szybko się pogarsza. Jak powinna wyglądać opieka nad tymi, którzy osuwają się we własny świat, cierpią na demencję?
Jest takie nowatorskie miejsce pod Amsterdamem, czytałam o nim w „New Yorkerze”. Zamierzam je odwiedzić. Gra tam muzyka poważna, bo udowodniono, że Mozart, Chopin, Grieg tonizują nerwy, wyciszają. Ten ośrodek dla seniorów wygląda jak minimiasteczko czy osiedle, działają w nim na przykład sklepy. Starsza osoba dostaje umowną kwotę i może sobie kupić ulubiony dżem czy ciastka. Jeśli sobie nie radzi, pomaga ekspedient. A gdy zatęskni za swoim domem i dawnym życiem, opiekunka mówi: „Świetny pomysł”. Nie ma tego, co senior słyszy w polskich domach opieki, czyli kategorycznego zakazu. Tam opiekunka pomaga się spakować i razem idą na przystanek. Podjeżdża autobus, który jedzie tylko kawałek. Po chwili się zatrzymuje, ale za oknami jest symulacja podróży: leci film, obrazy się zmieniają, więc starsza osoba myśli, że faktycznie jest w drodze. Po pewnym czasie zaczyna się nudzić. Chciałaby wysiąść albo kolację by zjadła. Zwykle już nie pamięta, dokąd się wybierała. Przez cały czas jest szczęśliwa: chciała pojechać, pojechała, chciała wysiąść, wysiadła.
To moralne, że starszą osobę się oszukuje?
Pamiętajmy, że mówimy o ludziach, których możliwości poznawcze są mocno ograniczone. W artykule padło pytanie, jakie są granice fikcji. Okazuje się, że nie ma żadnych, ponieważ poczucie komfortu, spełnienia daje starszej osobie najwięcej wewnętrznego ładu i harmonii, a to jest ważne na ostatnim etapie życia. Największy konflikt jest wtedy, gdy czegoś się jej zabrania. Takiego podejścia do osób odchodzących w swój świat uczy się pielęgniarki, pielęgniarzy i asystentów specjalizujących się w pracy ze starszymi podopiecznymi.
***
Trudno mi jednak uporać się z myślą, że ludzie starsi – kiedyś zapewne wykształceni, sprawczy i przebojowi – są traktowani jak dzieci, że się ich oszukuje. A może na szczęście nie skonfrontowałam się z taką sytuacją? Być może pod koniec życia najważniejsze są spokój mamy czy taty i pewność dzieci, że rodzicom nie dzieje się nic złego, że są szczęśliwi? Może wtedy kłamstwo oznacza coś innego?
***
Niedołęstwo mamy postępowało stopniowo. Pomagałam jej, jak długo mogłam. W końcu potrzebowała całodobowej opieki, więc musiałam znaleźć jej dom – rozmowa z Renatą, architektką z dużego miasta.
Najtrudniejszy moment?
Kiedy matka zdała sobie sprawę, że nie poradzi sobie w pojedynkę we własnym mieszkaniu. To było po drugim złamaniu kości udowej. Lekarze powiedzieli, że nie będzie chodziła. Przygnębiło ją to, powiedziała, że nie ma po co żyć. W końcu zgodziła się przeprowadzić do mnie. Do osiemdziesiątego piątego roku życia była samodzielna, zadbana, biegała do fryzjera. Lubiła teatr, co tydzień spotykała się ze znajomymi na brydża.
Co musiała pani zmienić, żeby zaopiekować się mamą?
Wyremontowałam łazienkę, tak by mogła wjechać pod prysznic na wózku inwalidzkim, wymieniłam drzwi na większe, zamontowałam pochylnię, dzięki której mogłyśmy wyjść na dwór. Nauczyłam się pomagać jej w toalecie i codziennych czynnościach. Przy kąpieli asystował mój syn, sama nie dałabym rady. To było trudne, przy nieumiejętnym dotknięciu mama krzyczała z bólu. Kości miała poskładane na kilka śrub, w jej wieku nie można było ich wyjąć. Przeszłam już na emeryturę. Kiedyś myślałam, że to będzie beztroski etap, czas tylko dla mnie. Okazało się, że nadal muszę pracować, by zarobić na remont, rehabilitację mamy i opiekunkę. Była niezbędna, gdy szłam do biura.
Dlaczego ostatecznie mama zamieszkała w domu opieki?
To było po trzecim wypadku, tym razem złamała główkę kości biodrowej. Długo leżała w szpitalu, zrobiła jej się odleżyna, przyplątało zapalenie płuc. Wydawało się, że to koniec, ale przeżyła. Potrzebna była dwudziestoczterogodzinna wyspecjalizowana opieka. Na szczęście znalazłam miejsce w zakładzie opiekuńczo-leczniczym w moim mieście.
Jak mama przyjęła zmianę?
Musiała się pogodzić, choć warunki są, mówiąc eufemistycznie, mało wytworne. Niewielki pokój dzieli z inną panią. Ma łóżko, szafeczkę, umywalkę. To wszystko. Może mogłabym poszukać lepszego ZOL-u, ale nie mam na to siły. Codziennie w porze obiadu przychodzimy do mamy ja albo prywatna opiekunka. Mam szczęście, od pięciu lat pomaga ta sama pani. Karmimy mamę, sprawdzamy, czy ktoś przebrał ją z piżamy w ubranie, przesadził na wózek, dbamy, by pościel była czysta. Nie mam zaufania do personelu, ale też go nie oskarżam. Obsada jest niewielka, a pracy mają mnóstwo.
Czuje pani wyrzuty sumienia?
Chcę wierzyć, że na swój sposób mama jest tam szczęśliwa. Miewa gorsze dni. Przychodzę, a ona mówi: „Byłam wczoraj w Paryżu, miałam na sobie piękną sukienkę, tańczyłam”. Wiem, że osuwa się w swój świat i chyba nie chcę jej z niego wyciągać. Śmieję się: „Mamusiu, to była szybka podróż, skoro jesteś już na miejscu, w swoim pokoju”. Patrzy na mnie i też zaczyna się śmiać. Ale bywa racjonalna. Wchodzę, a ona mówi: „Patrzyłaś dziś w lustro? Co ty na sobie masz?”. Wtedy wiem, że to moja mama, która przez całe życie była krytyczna i dużo ode mnie wymagała.
***
Dom pierwszy
Lokalizacja: dwudziestotysięczne miasto.
Profil: dom pomocy społecznej dla ludzi w starszym wieku i przewlekle chorych, pensjonariusz płaci 70% swoich dochodów.
Koszt: cztery tysiące złotych.
Liczba miejsc: dwieście.
– We śnie chodzę – mówi pan Wiktor. – Odwiedzam rodzinne strony, znajome miasta. Często towarzyszy mi Alicja. Choć budzę się zmęczony, jakbym przebiegł maraton, lubię ten sen. Rano chciałbym naprawdę wstać i pójść. Nie mogę, mam nogi jak z waty.
Jest po pięćdziesiątce, od trzydziestu lat choruje na stwardnienie rozsiane. Objawy nasiliły się w 2012 roku, wtedy zamieszkał w domu pomocy społecznej. Alicja to jego partnerka, spotykają się od dziesięciu lat. W dzieciństwie przeszła chorobę Heinego-Medina, ma zdeformowane ciało, chodzi o kuli. Codziennie odwiedza Wiktora, przyjeżdża samochodem dostosowanym do jej niepełnosprawności.
DPS, w którym Wiktor mieszka, to bezosobowy moloch. Kilka pawilonów połączonych długimi korytarzami. Powstał w latach osiemdziesiątych i na tym etapie zatrzymał się wystrój. Poza recepcją i holami – te robią dobre wrażenie na gościach. Wiktor dostał dwudziestopięciometrowe mieszkanko z łazienką, aneksem kuchennym, balkonem. Warunki byłyby możliwe, gdyby nie urządzenie. Meble to zniszczone rupiecie: z szafy na ubrania schodzi brązowa okleina, drzwi kuchennych szafek ledwo trzymają się na wyrwanych zawiasach, przy łóżku leży ciemny, wytarty dywanik, któremu przydałoby się porządne odkurzenie. Gospodarz nie awanturuje się z tego powodu. Przyzwyczaił się. Wiele mu do szczęścia nie potrzeba. Większość czasu spędza przed laptopem. Na YouTubie wyszukuje romantyczne ballady, które puszcza Alicji. Przed chorobą był muzykiem, miał piękny głos. Teraz jest metaliczny, bezdźwięczny. To też z powodu choroby.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Sytuacja Osób Starszych w Polsce, Główny Urząd Statystyczny, Urząd Statystyczny w Białymstoku, Warszawa, Białystok 2021. [wróć]
Ibidem.[wróć]