Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W mieście pojawia się seryjny morderca. Działa w sposób wyrafinowany i bezwzględny. Nie pozostawia żadnych śladów oprócz symbolicznych znaków i tajemniczych informacji. Ambitni, ale nie zawsze działający zgodnie z prawem policjanci z wydziału kryminalnego prowadzą intensywne śledztwo, jednak zabójca wciąż jest krok przed nimi, a potencjalni podejrzani wymykają się z braku dowodów.
Kto i dlaczego został porwany?
Co łączy ofiary?
Kim jest seryjny morderca?
W co zamieszani są funkcjonariusze policji?
Czy odnajdą brutalnego i przebiegłego killera?
Na te pytania odpowiedź uzyskacie jedynie podczas lektury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 541
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: XAUDIO
Copyright © Joanna Bagrij
Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o. o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
ISBN 978-83-67330-22-0
Wydanie II
Warszawa 2022
Wydawca:
XAUDIO Sp. z o.o.
e-mail: [email protected]
www.xaudio.pl
Spośród wszystkich dni, które przeżyłam, dzisiejszy nie należy do najgorszych. Bywałam w obskurniejszych miejscach, zmagałam się z trudniejszymi problemami. Ale to nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Nie boję się tego, co mnie czeka.
Moje życie było idealne. Zwiedziłam pół świata, zebrałam bagaż doświadczeń, więc nie zależy mi na tym, czy będę żyła jeszcze kilkadziesiąt lat, czy tylko kilka minut. Nie żałuję popełnionych błędów, nie chciałabym cofnąć czasu. Niczego z pewnością bym nie zmieniła. Wszystko wydarzyło się z jakiegoś powodu. Zbiegi okoliczności nie istnieją. Uważam się za fatalistkę. Wierzę, że moja przyszłość została dawno zapisana.
Spoglądam na zegarek. Przypomina mi się osoba, która mi go wręczyła. Wyraźnie pamiętam tamten dzień. Łza spływa mi po policzku… Denerwuję się. Sentymenty nie mogą wyprowadzić mnie z równowagi. Nie mam zamiaru błagać o życie. Nie jestem rozhisteryzowaną matką, żoną czy córką. Nie chcę okazywać strachu ani niepewności, aby nie pomyślał, że ma nade mną przewagę. Nie dam się zastraszyć, ale nie widzę sensu, aby walczyć o siebie, skoro los już rozdał karty wszystkim graczom.
Odgarniam ciemne włosy z twarzy. Dotykam kości policzkowych. Czuję ból. Po lewej stronie. Uderzył mnie? Tak, uderzył. Chciał mnie oszpecić? Pewnie w dzieciństwie marzył, by być z taką kobietą, jak ja: piękną i majestatyczną. Bogatą. Władczą. Doskonale mnie zna. Wie, kim jestem. Wie, na co mnie stać. I wie, co zrobiłam. To z powodu moich grzechów mnie tutaj umieścił.
Przenoszę wzrok na małe okienko, przez które wpadają promienie księżycowego światła. Jest pełnia. Noc owiana tajemnicą czarów i legend. Noc wszystkich nadprzyrodzonych stworzeń. Boże, dlaczego nie uczyniłeś mnie jednym z nich?
Słyszę skrzypnięcie drzwi i odgłos jego kroków. Przechadza się po pokoju znajdującym się nad piwnicą. Jest zdenerwowany. Chodzi bardzo energicznie i niepewnie. Może zmienił zdanie? Nie zamierza mnie zabić i planuje dla mnie coś zupełnie innego? Niepewność i niewiedza są w takich sytuacjach najgorsze. Gorsze od strachu.
Wstaję powoli. Mam zdarte kolano. Musiał mnie zaskoczyć. Nie pamiętam, żebym upadła. Czuję się, jak w czasie grypy – bolą mnie kości. Odurzył mnie. Jednak nie wie, że próbowałam już wielu leków i narkotyków, więc niewielkie ilości środków farmakologicznych już na mnie nie działają. Dzięki szaleństwom młodości mogę myśleć trzeźwo.
Podchodzę do okienka. Wyciągam przed siebie dłonie. Drżą. Z zimna czy może jednak ze strachu? Nie chcę dochodzić, jaki jest tego powód. Co jeśli jednak boję się umrzeć?
Spoglądam na nadgarstek, na zrobiony na nim tatuaż. Uśmiecham się lekko. To była spontaniczna decyzja. Nie pamiętam, kto wpadł na ten pomysł – ja czy ona? Na pewno był to impuls. Błyskawiczna, nieprzemyślana zachcianka. Pragnienie, które zostało natychmiastowo spełnione. Nie żałuję. Jak niczego w swoim życiu.
Siadam. Sukienka jest rozdarta. Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało. Teraz to już nie jest ważne. Nic nie jest ważne. Nie. Jednak coś jest. To, kiedy zginę. I czy zginę. I czy nastąpi to szybko.
Noc. Ciemność i czerń. A może ma tylko zamknięte powieki? Może stoi przed jednym ze swoich mrocznych obrazów i napawa się bezdenną otchłanią nicości, bólu i cierpienia? Nie. W jego obrazach nie było cierpienia. Ani bólu.
Stał nieruchomo kilka chwil, nim uświadomił sobie, że objawia mu się kompozycja kolejnego malowidła. Nienawidził, kiedy obrazy go nękały. Nienawidził także, kiedy nie miał pomysłu na nowe arcydzieło. Miotały nim sprzeczne uczucia, ale był artystą. Mógł sobie pozwolić na mały ekscentryzm.
Co by powiedziała Natalie? Artystę poznaje się po osobowości, a nie po talencie, stworzonych obrazach czy instalacjach. Artystą jest nawet ten, który nie tworzy, ale posiada osobowość artysty. On miał oba te przymioty – osobowość oraz talent. Potrafił namalować wszystko różnymi technikami i stylami. Każdy jego obraz był niepowtarzalny. Opowiadał odrębną historię, przedstawiał losy innych bohaterów. Przeplatanie się na malowidłach wciąż tych samych barw, kształtów i krajobrazów stanowiło charakterystyczny podpis artysty. I było jego przekleństwem.
Kochał to, co większość ludzi nie uznawała za godne kochania – ludzkie ciało. Ciało obdarte z jego zewnętrznej powłoki i widziane oczami chirurga, zabójcy lub śmierci. Malował zmasakrowane ciała. Piękne, zmasakrowane ciała. Był malarzem szkieletów!
Nie chciał o sobie myśleć tak, jak myśleli o nim inni. Uważał, że jego wizje przedstawiają piękno. Subtelne i niepowtarzalne piękno. Pełne realizmu i ponadczasowe. Nie trzeba być seryjnym zabójcą, aby je docenić. Artyzm można dostrzec w każdej ziemskiej rzeczy. Nawet tej z pozoru najbrzydszej.
– Ethan! Co ty tu robisz? Przestraszyłeś mnie… prawie na śmierć! – Mężczyzna zauważył asystentkę właściciela galerii. Wpadła do ciemni, w której zajmowała się tradycyjną czarno-białą fotografią. – Długo tu stoisz?
– Jakiś czas… Wydaje mi się, że musiałem przysnąć na chwilę. – Spojrzał na jej unoszącą się klatkę piersiową. Zastanawiał się, jak pracuje teraz jej serce umieszczone tuż pod okazałym biustem.
– Gdybym cię nie znała… Ale cię znam! – dodała szybko i uśmiechnęła się do niego filuternie. Wiedziała, że nie jest nią zainteresowany. Romans z artystą z pewnością urozmaiciłby jej życie osobiste i stanowiłby możliwość opowiedzenia fantastycznej historii na blogu, który prowadziła. Każdy nowy komentarz przyprawiał ją o umysłowy orgazm. Uwielbiała być obserwowana i podziwiana. Z aktorstwem jej nie wyszło, więc starała się zabłysnąć w innych dziedzinach. W każdym razie o romansie z Ethanem mogła tylko pomarzyć.
– Pracowałem wczoraj do późna. Chyba… Właściwie to jaką mamy porę dnia? – Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Czasami zatracał się w rzeczywistości.
– Prawie południe. A! Miałam ci właśnie o czymś powiedzieć! – Delikatnie wplątała rękę we włosy i zagarnęła je za ucho. – Dzwoniła Natalie. Będzie za kwadrans.
– Tak, pamiętam – otrząsnął się z rozmyślań. – A raczej nie mogę tego pamiętać, skoro dopiero co dzwoniła. – Uśmiechnął się w typowy dla siebie sarkastyczny sposób, co wskazywało na jego powrót do rzeczywistości. – Mówiła coś o kawie?
– Nie. O ile dobrze pamiętam, to nie pija po południu.
– A tak. A ja piłem dziś kawę? – Udawał, że się z nią droczy, ale tak naprawdę nie pamiętał, czy sięgał dzisiaj po kofeinę.
– Nie widziałam w koszu papierowych kubków z kawiarni, a nasza się już skończyła. – Spojrzała na niego hipnotyzującym wzrokiem. – Czy mam po nią pójść do sklepu?
– Nie. Zdecydowanie nie. – Był konkretny i pewny siebie. – Pracujesz teraz nad jakimś projektem dla Montego, tak? Więc nie przeszkadzaj sobie. – Nawet nie próbował sobie przypomnieć, co to dokładnie był za projekt. Nie obchodziło go to.
– Tak. Przygotowuję ulotki na najbliższy wernisaż i realizuję pewien… Hm… indywidualny pomysł.
– Świetnie. Nie przerywaj sobie. Sztuka nie może czekać. – Uśmiechnął się do Rebeki i automatycznie prześwidrował ją spojrzeniem. Był indywidualistą. Nie lubił pracy zespołowej, konkurencji i udzielania pomocy początkującym artystom. Czy raczej, jak to miał w zwyczaju mawiać – artyścikom.
Wyszedł z ciemni i zanurzył rękę w kieszeni spodni. Wyjął telefon. Dwa nieodebrane połączenia. Nie musiał być wyrocznią, żeby wiedzieć, że z pewnością dzwoniła do niego Natalie. Nie lubiła kontaktować się z nim przez asystentkę swojego wspólnika. Jednak roztargnienie brata ją do tego zmuszało. Kobieta prowadziła galerię, w której pracował Ethan. Malarz nigdy nie traktował jej jak szefowej. W jego rozmyślaniach pozostawała tylko siostrą. Młodszą o zaledwie półtorej minuty.
Przycisnął słuchawkę do ucha. Chciał się wyrwać z galerii, zanim przyjedzie Natalie. Nie mogła zobaczyć jego postępów. A raczej braków w postępach. Ciągle czekał na dalszy ciąg wizji. Widział już pewne szczegóły, ale wciąż brakowało całości. Zrozumiałaby, gdyby jej powiedział, ale malarz na razie wolał poczekać z wyznaniami. Nie czuł potrzeby zwierzania się ze wszystkich swoich przemyśleń i odczuć. Ona robiła to stale. On nie chciał.
Nie odbierała. Musiała być już w pobliżu. Postanowił poczekać na nią przed galerią. Był słoneczny, dość przyjemny dzień. Wiosna na dobre zagościła w mieście. Czuć było lekkość w powietrzu i powiew nowości. Euforia i radość zieleni powoli budziły się do życia. Niebo, nieskazitelnie niebieskie, poprzecinane liniami korytarzy powietrznych, zachęcało do spacerów. Leniwe spędzanie czasu w parku i zatracanie się w chwili. Szukanie wzrokiem zakochanych par, powolne dreptanie między alejkami, szum fontanny. Błogo płynące minuty wiosennego, ciepłego dnia. Ethan wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Na pewno nie dzisiaj.
Usłyszał pisk opon i dźwięk klaksonu. Natalie zwykle jeździła bezpiecznie, ale konieczność walki o miejsce parkingowe potrafi zmienić styl jazdy każdego kierowcy. Zaparkowała tuż przed galerią. Minutę poświęciła na uporządkowanie dokumentów leżących na siedzeniu pasażera, po czym delikatnie otworzyła drzwi. Wysiadając z samochodu, uśmiechnęła się promiennie.
– Witaj, Ethan. – Musnęła go w policzek. Lubiła podtrzymywać rodzinne konwenanse. – Niemożliwe, że podziwiasz dzisiejszy dzień!
– Nie piłem kawy… – powiedział nieco zmieszany. Czuł się jak dziecko, które stara się ukryć swoje prawdziwe zamiary.
– Domyśliłam się. Idziemy do tej kawiarni za rogiem czy tu naprzeciwko? – Jej głos był spokojny i stonowany. Przywodził mu na myśl szum morza.
– Może do tej na rogu. – Niby od niechcenia sprawdził kieszenie. Jakimś cudem wziął ze sobą nawet portfel.
– Wspaniale! – Zamknęła samochód, poprawiła włosy i ruszyła w kierunku kawiarni.
Była szczupła, dość wysoka. Rude włosy tańczyły na lekkim, wiosennym wietrze. Miała charakterystyczne rysy twarzy. Charakterystyczne dla tego, kto widział ją po raz pierwszy. Jej twarzy nie dało się zapomnieć. Ethan złapał się na tym, że spogląda na mężczyzn, którzy się za nią oglądali. Jedno z jego wewnętrznych „ja” pragnęło być bratem-obrońcą, który ocali Natalie przed łajdakami i zwyrodnialcami. Jednak to „ja” pozostawało ukryte przez całe jego życie. Na szczęście Natalie potrafiła sama o siebie zadbać.
Wchodząc do kawiarni, uruchomili dzwoneczek umieszczony nad drzwiami. Dźwięk dzwonka zaalarmował kelnerkę, która natychmiast znalazła się przy rodzeństwie, wskazała stolik, podała menu, a otrzymawszy zamówienie, poinformowała, że za chwilę zostanie zrealizowane. Ethan obserwował ją przez minutę. Starał się uciszyć gonitwę myśli i skupić się na obecnej sytuacji. Kawiarnia. Natalie.
– Jak tam w twojej normalnej pracy? – zagadnął.
– Naprawdę cię to interesuje? – Delikatnie pokiwał przecząco głową. – Nawet mnie to nie interesuje, więc nie wymagam tego od ciebie! Normalnej pracy! A galeria nie jest normalną pracą?
– Nie. Jest wymówką, żebyś mogła mnie kontrolować… – Siostra spojrzała na niego krzywo. Nie lubiła, kiedy myślał o niej w ten sposób. – Nie. Kontrolować to za mocne słowo.
– Raczej żebym mogła się o ciebie troszczyć i cię wspierać.
– No właśnie. – Zrobił pojednawczą minę. – Ale przyznaj, że nawet nie lubisz tej asystentki!
– Nie muszę jej lubić. To asystentka Montego.
– Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu, jak udało ci się go w to wszystko zamieszać.
– Nie zamieszać. Przekonać. Jest sponsorem, inwestorem. Wie, że sztuka jest opłacalna.
– Opłacalna! Phi! – prychnął naburmuszony.
– Sztuka dla każdego jest czymś innym. Dla ciebie jest całym życiem, a dla biznesmenów jest prostą inwestycją.
– Jest czymś, co ich ukulturalnia.
– To też. – Wzięła łyk truskawkowej herbaty. – Wyznaczyliście już datę wernisażu? – Spojrzała na niego badawczo.
Nie potrafił określić, czy było to zwykłe pytanie, czy sprawdzała jego pamięć. No cóż. Nie pamiętał.
– Eee… – odpowiedział zamyślony. – Chyba nie?
W jej oczach widać było rozbawienie. Nie torturowała go jednak dłużej.
– Nie. Montego wysłał mi maila, że dzisiaj z tobą porozmawia. Miałam cię delikatnie uprzedzić.
– No, oczywiście. – Malarz spojrzał na ścianę, gdzie wisiały krzywo powieszone garnki. Przechylił lekko głowę. – Terminy mnie nie interesują…
– Wiem. Z tego względu muszę cię pilnować. Nie chcę, żeby sztuka zgubiła ciebie tak jak ojca. – Zamilkła na chwilę. – A jak ci idzie na uniwersytecie? Porządni studenci?
– Wiesz, studenci jak to studenci. Staram się, jak mogę, ale nie wszystkich można zainteresować obowiązkowymi zajęciami humanistycznymi na uczelni technicznej.
– Mimo wszystko cieszę się, że się tego podjąłeś. To zapewnia ci kontakt z rzeczywistością.
– Ja go mam – odpowiedział niepewnie.
– Nie zawsze. – Dotknęła jego dłoni i pogłaskała z otuchą. Znała jego sekrety, ale czasem udawała, że nie wie wszystkiego. Chciała w ten sposób zagwarantować mu trochę osobistej przestrzeni. – Dzwoniła do mnie Olivia.
Jego źrenice delikatnie się rozszerzyły. Wykrzywił usta w grymasie i poprawił się na krześle. Wyrwał dłoń z delikatnego uścisku i dopił kawę. Zawołał kelnerkę i poprosił o drugą filiżankę. Po jej otrzymaniu spojrzał Natalie prosto w jej kasztanowe oczy.
– I co ci powiedziała? – Starał się, aby jego głos nie zdradzał zaciekawienia. Emocje są tutaj zbędne – powtarzał sobie.
– Przyjeżdża.
– Na tę doroczną aukcję?
– Nie tylko. Mówiła coś o pogrzebie. – Natalie przeczesała rozpuszczone włosy. Mówiła zdawkowo.
Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, czy jego siostra stara się coś przed nim ukryć.
– Umarł ktoś z rodziny? Wypadek? – Nie krył zainteresowania. Uniósł brew.
– Nie wydaje mi się. Raczej nie. Nic nie powiedziała. O wypadku poinformowałaby bez ogródek. Zresztą powiedzieliby o jej rodzinie w wiadomościach.
– Jeśli nie wypadek, to zabójstwo, samobójstwo bądź śmierć naturalna. – Uśmiechnął się krzywo. – Powiedziała kto?
– Nie.
– Mówiła coś jeszcze?
– Pytała się, czy może do ciebie wpaść.
– Co powiedziałaś?
– Przypomniałam jej twój numer telefonu. I ostrzegłam, że nie zawsze odbierasz.
***
Poruszyłam się niespokojnie na krześle. Zebranie akcjonariuszy się przeciągało. Nienawidziłam na nie przychodzić. Czułam się jak meduza pozostawiona w klatce z żarłocznymi rekinami. Ruchem jednej macki mogłam ich usmażyć. A oni mogli tylko wyglądać groźnie i atakować się nawzajem. Nie mogli mi nic zrobić.
Za każdym razem któryś z tych przemądrzałych inteligentów starał się udowodnić, jakie mam braki w podstawowej wiedzy ekonomicznej lub że nie znam wszystkich szczegółów dotyczących firmy. I za każdym razem któryś z nich ponosił porażkę. Za każdym.
Na szczęście nigdy nie będę przewodzić tej bandzie słonowodnych drapieżców. Nie jestem związana z organizacją na stałe. Prezes, a zarazem mój ojciec, odstępował mi fotel, kiedy musiał gasić pożary w innych biznesach albo załatwiać nowe kontrakty. Lub kiedy wyjeżdżał na wakacje, które – swoją drogą – zdarzały mu się coraz częściej. Kilka godzin nudy za nieograniczony dostęp do rodzinnego majątku. Brzmi świetnie, prawda? Ja czułam się z tym dobrze. Kto by się nie czuł?
Wolność. To dawały mi pieniądze. Możliwości. Nieograniczoną liczbę opcji, alternatyw. Swobodę podejmowania decyzji. Beztroskę? Może po części. Nie przeczę: jestem egoistką, która pozbawiona konieczności pracy żąda od życia jak najwięcej. Wiem, czego chcę. Wiem, jak chcę żyć. Nie przejmuję się komentarzami powierzchownie znających mnie ludzi. Lubię się bawić. Lubię luksus. Cieszą mnie dobrze wydane pieniądze.
Spojrzałam na przewodniczącego akcjonariatu. Pokazałam wymownie palcem na zegarek. Kiwnął głową. Wstał i ponaglił przemawiającego, aby przeszedł do meritum. Należało zakończyć to spotkanie!
Gdy przekroczyłam próg mieszkania, poczułam się wreszcie zrelaksowana. Półgodzinna jazda samochodem z niedozwoloną prędkością nie zawsze działała kojąco na moje nerwy, natomiast przebywanie w mieszkaniu momentalnie mnie odprężało. To było moje królestwo. Byłam tu stuprocentową królową i mogłam rządzić, jak mi się żywnie podobało!
Zerknęłam do kuchni. Stos talerzy prosił się o zmywanie. Dopiszę to mojej sprzątaczce do listy rzeczy do wykonania. Nie mam teraz czasu zajmować się brudnymi sprawami. Co innego plącze się po mojej głowie.
Wyjęłam z sekretarzyka notes z adresami i wykonałam kilka telefonów. Byłam uprzejma i miła. Załatwianie wszelkich spraw miałam we krwi. Po dziesięciu minutach opadłam na łóżko. To spotkanie wyssało ze mnie wszystkie siły. Wprawdzie musiałam spędzać czas na bardziej nużących zebraniach, konferencjach czy wykładach, jednak na zebraniu akcjonariuszy zawsze znajdzie się inteligent, który próbuje mnie poderwać w bardzo „wyszukany” sposób, na przykład opowiadając szeptem dziwne dowcipy czy bezpośrednio zwracając się do mnie na forum. Frustrowało mnie, że moja mowa ciała nie była dla nich czytelna i musiałam każdemu biedakowi z osobna oświadczać, iż nie jestem zainteresowana. Mężczyźni w garniturach nie kręcili mnie. Biznes był nudny. Potrzebny, jeśli chodziło o pozyskiwanie pieniędzy, ale na co dzień zupełnie nieprzydatny. W tabelkach, wykresach, spadkach i wzrostach nie było żadnej zabawy.
Spojrzałam na zegarek. Było już dość późno. Właściwie nie ograniczał mnie czas. Nie byłam z nikim umówiona. Jednak moja osobowość kazała mi trzymać się z góry ustalonych terminów. Byłam osobą monochroniczną. Nienawidziłam się spóźniać czy czekać na spóźnialskich. Z tego powodu nie przetrwało kilka moich związków. Można powiedzieć, że większość. Jednak nie czas teraz na wspominki. Muszę zająć się czymś ważniejszym i bardziej absorbującym niż przebywanie z żarłaczami. Teraz dopiero będzie prawdziwa zabawa.
***
Obudził go zgrzyt otwieranego zamka. Zerknął na zegarek stojący obok łóżka. Była już prawie czwarta po południu. Miał dzisiaj wolne czy zaspał do pracy?
Podniósł głowę z poduszki. Cały pokój wirował. Wypił wczoraj zdecydowanie za dużo alkoholu. Jednak użalanie się nad sobą nie tkwiło w jego naturze. Ominął więc część „po co ja wczoraj tyle wypiłem” i od razu udał się do kuchni po coś do jedzenia. O kefirze i rosole mógł jedynie pomarzyć. A może jednak nie?
To, co zobaczył w kuchni, zupełnie go zdziwiło. Paul stał nad garnkiem zupy i energicznie mieszał w nim drewnianą łyżką. Mark wiedział, że współlokator nie ugotował tego pięknie pachnącego wywaru. Nie umiał nawet zrobić zwykłej grzanki, nie wspominając o przygotowaniu smacznej zupy. Podszedł do lodówki i wyciągnął kefir. Paul uśmiechnął się do niego pełen zrozumienia. Sam też nie czuł się najlepiej. Wyłączył grzałkę i odstawił garnek na zimną płytkę. Odwrócił się i stanął przed zmywarką. Szukał czystych naczyń. Nic nie znalazł, więc wyjął dwie miski i opłukał je. Spojrzał na Marka, który pozbywając się pustego pojemnika po kefirze, zauważył w koszu opakowania na wynos z pobliskiej restauracji. Nic dziwnego, że zupa pachniała cudownie. Mężczyźni usiedli przy niewielkim stoliku. Mark zgarnął na bok gazety. Uniosła się z nich warstwa grubego kurzu. Całe mieszkanie wymagało porządnego sprzątania. Może jednak powinni pomyśleć o zatrudnieniu osoby, która ogarnęłaby ten straszny bałagan?
Paul podał koledze talerz. Ponownie wziął do ręki chochelkę i nalał sobie ciepłego rosołu. Usiadł naprzeciwko Marka. Wciągnął trzy łyżki zupy, głośno siorbając. Stary nawyk z dzieciństwa. Markowi zwykle to przeszkadzało, ale teraz rosół działał na niego uspokajająco. Takie przysmaki mógłby jeść codziennie. Gdyby tylko miał kogoś, kto potrafiłby mu ugotować…
– Następnym razem nie wyciągaj mnie do baru, aby poużalać się nad życiem. Straciłem cały wolny dzień! – Paul tylko delikatnie podniósł ton głosu. Krzyk mógłby przyprawić ich o jeszcze większy ból głowy. – Miałem iść na siłownię.
– Praca to ciągła siłownia, nie uważasz? – Mark się uśmiechnął. – Złapanie tego zamaskowanego grubasa…
– Nawet mi o tym nie przypominaj. Jak można mieć tyle tłuszczu pod skórą i tyle ważyć! Nigdy nie zrozumiem, jak można doprowadzić się do takiego stanu.
– Mhm… – Mark opróżnił swój talerz i odgiął się na krześle. – Ja też mam dzisiaj wolne czy tylko ty?
Paul się roześmiał, choć wiedział, że było to pytanie retoryczne. Jego partner nigdy nie tracił kontaktu z rzeczywistością.
– Ta ostatnia sprawa jest całkiem przygnębiająca, nie? – westchnął głośno. – Nie wiem zupełnie, od czego zacząć.
– Nie będzie łatwo. – Mark pokiwał głową. – Poczekamy na opinię koronera i raporty od techników, a później zaczniemy od przesłuchania rodziny. Na szczęście nie mieliśmy trudności w ustaleniu tożsamości denata.
– Wiesz, co myślę? – Paul przygryzł łyżkę. – Ten znieczulony drań chciał, by jego ofiara została od razu rozpoznana. Myślę, że to jakiś seryjny.
– Być może. – Mark dolał sobie resztkę rosołu, która została na dnie garnka. Skrzywił się, widząc zieleninę.
– Ty tak nie sądzisz?
– Nie lubię wyprzedzać faktów. Jeśli to seryjny, to będziemy mieć niezłe bagno. – Wstał i odstawił talerz do zlewu. – Ale nie rozmawiajmy o pracy. I bez tego boli mnie głowa.
– Ja i tak nie będę mógł przestać o tym myśleć. Dobrze, że wczoraj z tobą poszedłem. Inaczej pewnie miałbym koszmary.
– A mnie się wydaje, że już się kiedyś z czymś takim spotkałem. Ale nie pamiętam gdzie.
– Z taką zbrodnią?
– Raczej z takim obrazem. A może widziałem coś podobnego w filmie? – Mężczyzna podrapał się po nieogolonej twarzy.
– Możliwe. Na ostatnim wyjeździe kryminalistycznym ekspertka mówiła, że czasem seryjni wzorują się na tym, co ich zainspirowało. Jednak to zdarza się nadzwyczaj rzadko.
– Wolą być oryginalnymi twórcami?
– Coś w ten deseń. – Paul wziął łyk kawy, którą zrobił Mark. – Oni mają chorą psychikę. Zmienioną. Rodzina powinna zauważyć niepokojące symptomy wariactwa i od razu zamówić kozetkę u psychiatry.
– Tak samo mówi się w przypadku samobójców – rodzina wcześniej powinna zareagować. Ale wiesz, jak to w życiu jest…
Paul się zamyślił. Kiedy był chłopcem, jeden z jego krewnych targnął się na swoje życie. To wydarzenie potraktował jako pewnego rodzaju sensację i formę doskonałego buntu. Nie widział w tym tragedii. Z biegiem czasu jego nastawienie się zmieniło. Wiek i doświadczenie przeobrażają nastoletni światopogląd.
Mark wyszedł z kuchni i poszedł się położyć. Wolny dzień na kacu nie musiał być całkiem stracony. Mógł przecież nadrobić internetowe zaniedbania – odpisać na maile od rodziny, znajomych, pozamawiać ciekawe rzeczy w wirtualnych sklepach i poczytać wiadomości ze świata. Jego praca absorbowała tyle czasu, że często zmęczenie wygrywało z mniej pilnymi i zupełnie nieciekawymi obowiązkami.
Z kolei Paul postanowił nadrobić braki w telewizyjnym nieróbstwie. Włączył odbiornik i wybrał kanał sportowy. Tam zawsze czekało na niego coś do oglądania. Wszystkie dyscypliny sportowe go interesowały. Rok temu na czas olimpiady starał się o jak najwięcej dni urlopu, żeby móc uczestniczyć w większości sportowych wydarzeń. Starania przyczyniły się tylko do dwóch dób, ale dla Paula to już znaczyło bardzo dużo. Oczywiście w czasie pracy nie rezygnował z kontrolowania wyników rozgrywek i spotkań indywidualnych rywalizacji.
Mark zrobił się senny. Głowa już go tak nie bolała, ale laptop ciążył mu na kolanach. Odpisywanie na wszystkie zaległe maile pochłaniało sporą część życiowej energii. Opadł na poduszkę i zapadł w głęboki sen. Nie śniło mu się nic konkretnego. Tylko jakieś barwy, kształty i zamazane postacie. Brak konkretów i brak jakiejkolwiek ciągłości. Pomarańczowo-czerwono-czarna nicość i wyłaniające się z niej połamane linie. I wśród tych linii twarz. Zamazana i zamglona. Czy ją już kiedyś widział? A może był to wymysł jego wyobraźni? Chciał się jej przypatrzeć, spojrzeć w zamglone oczy i dotrzeć do duszy. Coś zobaczył. Coś znajomego. Czy to…
– Mark! – Poirytowany Paul wpadł do pokoju kolegi. Widząc, że partner nie zerwał się jak na komendę, tylko leniwie otwiera oczy, zaczerwienił się i walnął pięścią o kant łóżka.
Zaskoczony Mark podskoczył i laptop spadł na podłogę. Paul szybko go podniósł, obadał, czy nic mu się nie stało i odłożył na biurko. Mark z niezadowoloną miną czekał na wyjaśnienia wybuchu złości kolegi.
– Musisz odłożyć leniuchowanie na później. Mamy kolejne…
– Ciało?
Paul twierdząco pokiwał głową.