Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
We Francji panuje zaraza. Damien LeBrun i jego przyjaciele przemierzają kraj, by pomagać ofiarom inkwizytorów, spośród których największym okrucieństwem wsławia się Jacques Begreon. Drogi śmiertelnych nieprzyjaciół znów się skrzyżują. Kto wyjdzie z tego pojedynku cały?
Ofiara to kontynuacja mrocznych przygód Damiena LeBruna, których akcja rozgrywa się w średniowieczu, epoce szaleństwa, dewocji i nieposkromionej żądzy władzy.
Adrian Kwiatkowski – autor powieści „Przykazania grzeszników”. Pasjonat historii średniowiecza oraz literatury sensacyjnej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Adrian Kwiatkowski, Gdańsk 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2024
Opracowanie redakcyjne: zespół
Korekta: Anna Marzec
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Anna M. Damasiewicz
Grafiki na okładce: Jacques Callot, The Pantaloon or Cassandre
Jacques Callot, The hanging, from the suite
© Daria Karpova | Depositphotos.com
ISBN 978-83-67875-61-5
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
Mojej kochanej żonie Monice,którą nieustannie podziwiam
Ofiarą Bogu miłą jest duch skruszony,
Sercem skruszonym i zgnębionym nie wzgardzisz, Boże.
Psalmy Dawida 51:191
1 Wszystkie cytaty z Biblii za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu Nowy Przekład z języków hebrajskiego i greckiego opracowany przez Komisję Przekładu Pisma Świętego. Warszawa: Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne 1988.
Do Czytelnika
Nie bądź dla mnie zbyt szorstki, Drogi Czytelniku. Nie wszystkie wersy są bliskie prawdzie historycznej. Nie jestem mediewistą, a wyłącznie pasjonatem literatury związanej ze średniowieczem. Mam ogromną nadzieję, że będziesz dobrze się bawić, czytając tę książkę, a jej bohaterowie nie pozostaną Ci obojętni. Bo i taki był cel pisania tejże powieści: dobra zabawa oraz emocje wszelakie. Z całego serca dziękuję, że jesteś!
ROZDZIAŁ 1
Klemens Musso wyszedł przed podejrzliwie zerkający po sobie tłum. Za nim stał drugi z inkwizytorów – Jules Timo, który dzisiaj miał być biernym obserwatorem nadchodzącego widowiska. Cisza panująca na placu spowodowana była nie tylko wizytą wielkich inkwizytorów, ale przede wszystkim dręczącą Paryż zarazą. Mimo to wydarzenie, jakie odbywało się za sprawą czarnych płaszczy, zapowiadało się zbyt interesująco, aby nie wziąć w nim udziału. Poza tym mieszkańcy obawiali się, że podczas ich ewentualnej nieobecności któryś z zawistnych sąsiadów wskaże ich jako heretyków. A wtedy przesłuchanie to najradośniejsza, a zarazem ostatnia dość miła chwila, jaka mogła ich spotkać wpracowitym wieśniaczym życiu.
Klemens stanął za amboną ustawioną przed kościołem, czym mimowolnie uciszył ostatnie szmery zebranych. Inkwizytor miał metr siedemdziesiąt wzrostu, okrągłą głowę z blond grzywką, która powiewała na wietrze. Zadarty nos, który co rusz wycierał rękawem, niebieskie oczy łzawiące od zawieszonego wysoko w górze słońca oraz mokry kaszel świadczyły o dość silnym przeziębieniu, z jakim walczył. Listopad był mroźny i nawet słońce nie łagodziło przenikliwej temperatury. Gawiedź przeskakiwała z nogi na nogę, dodając sobie ciepła, a może i otuchy przed tym, co nadchodziło.
– Moi drodzy – zaczął głośno, choć ze słyszalną chrypą, Musso. – Niech Bóg was błogosławi w ten mroźny poranek. Zebraliśmy się tu, aby porozmawiać o Stwórcy i o tym, jakie kary czekają tych, którzy głoszą nieprawdę, oraz tych, którzy uderzają w Biblię, a swoimi manipulacjami zwodzą godziwych, przeinaczając słuszną, natchnioną Duchem Świętym doktrynę kościelną. Nim to nastąpi, pomódlmy się.
Wybiło południe, a wraz z nim nastąpiło dwanaście uderzeń w stalowy dzwon. Dźwięk niósł się po placu, ludzie pochylali głowy, składali ręce do modlitwy. Gdy rytmiczna, głucha melodia ustała, Klemens rozpoczął odmawianie trzech psalmów, jeden po drugim. Skończywszy, uniósł Biblię tak, by wierni i ci, którzy zbłądzili, mogli ją dostrzec. Następnie odłożył pismo na ambonę, otwarł na Liście do Hebrajczyków i przeczytał:
– „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy Go szukają”. Zapamiętajcie te słowa! – wykrzyknął. – Tych, którzy go szukają. Nie tych, którzy się od niego odwracają, ciągnąc za rękaw innych, pobożnych. Każdy z was, kto głosi nieprawdę, dostąpi piekła! Będzie smażył się przez wieczność w kotle smoły, a diabeł będzie zanurzał w niej wasze gardła, powodując duszności! – wypowiadając te słowa, zaczął się krztusić.
– Oironio – rzucił Karol Pacal szeptem do przyjaciela stojącego obok. – Jakież to zabawne.
– Przymknij się – odparł wyraźnie rozbawiony Damien LeBrun. – Nie zwracaj na nas uwagi.
Obaj skryci byli pod brudnymi od błota szarymi kocami. Damien ze względu na swój wzrost stał dość mocno zgarbiony, a i tak był jednym z najwyższych w tłumie.
– Po co w zasadzie tu przybyliśmy? – spytał Karol.
– Aby upewnić się, że nasza ekscelencja nie przekracza granic przyzwoitości, że działa zgodnie z prawem inkwizycji. I potwierdzić, iż jest tak łaskawa i dobroduszna, jak mawiają.
– Iwierzysz, że jest?
– Nie wszyscy inkwizytorzy są jak Jacques czy mój zmarły ojciec.
– Chyba zabity.
– Przypominając mi o tym, chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia?
– Wybacz – rzucił przepraszającym tonem. – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Przecież nie wiedziałeś, że był twoim ojcem. Pewnie gdybyś wiedział, postąpiłbyś inaczej. Wtedy być może…
– Już. – Zatrzymał gestem potok nikomu niepotrzebnych słów. – Nie pomagasz. I masz tę dziwną tendencję do chlapania jęzorem, kiedy wpierw rzucisz coś głupiego. To się chyba nazywa usprawiedliwianie. Zamknij się, słuchamy ekscelencji.
Musso dalej prawił o niebie i piekle, o życiu i śmierci, o radości i smutku, o winie i karze, o pamiętliwości i przebaczeniu. I – o dziwo – nic o torturach.
– Awięc – rzucił inkwizytor, ściągając na siebie gromadę zaciekawionych oczu. Zakaszlał dwa razy, wypluwając obok flegmę. – Jeśli jest w tłumie ktoś, kto dzisiaj chce wyznać swoje błędy, to przysięgam mu, a Bóg mi świadkiem, że żadne dochodzenie wobec niego nie będzie prowadzone. Wszak każdy może zboczyć ze ścieżki pobożności, ale kiedy widzi światełko ukierunkowane na powrót, zobowiązany jest za nim podążyć. A ja dzisiaj ukazuję wam to światełko. Zatem, czy jest ktoś, kto chce przyznać się do jakiejś słabości?
Zpoczątku nie zadziało się nic. Nikt nie wystąpił, nikt się nie odezwał. Żaden z obecnych nie miał nawet odwagi, by rozglądać się po zebranych, rodzinie czy sąsiadach. Dopiero po piętnastu sekundach, szturchnięta przez inną, kobieta uniosła dłoń. Klemens Musso wnet dostrzegł wystraszone do cna dziewczę.
– Przedstaw się, siostro. Nie obawiaj się, nic ci nie grozi.
– Nazywam się… – zaczęła nieśmiało, zbyt cicho, by ktokolwiek mógł ją usłyszeć – Nazywam się Jean-Marie.
– Głośniej, córko.
– Jean-Marie! – rzuciła donośnie. – Nazywam się Jean-Marie.
– Mów, nie lękaj się. Nikt tu z obecnych nie ma prawa cię skrzywdzić, a każdy, kto odważy się podnieść na ciebie rękę, pójdzie pod sąd świecki.
– Nazywam się Jean-Marie i… I praktykowałam magię…
Zebrani zaczęli trącać się nawzajem i szeptać coś do siebie.
– No i spalona – rzucił Karol po cichu. – Może wcześniej trochę popływa obwiązana sznurami. A jeśli nie utonie, zostanie spalona.
– Przymknij się – wycedził Damien. – Zobaczymy, co się wydarzy.
– Ja nikogo dzisiaj nie będę ratował – mówiąc to, Karol skrzyżował ręce na piersi. – Tutaj nawet nie mamy szans jej pomóc. Kolejna nieszczęśnica. Po kiego ona się w ogóle odzywała? Przecież…
– Stul dziób! Do licha!
Kilka osób odwróciło się w kierunku Damiena, ale tylko po to, by go uciszyć. Nikt nie chciał jego głowy. Przynajmniej na razie.
– Cisza! – zarządził inkwizytor. Przetarł nos, zakasłał i dodał: – Przez setki lat Kościół nie miał nic do magii i zaklęć, ale to się powoli zmienia. Zanim jednak wydamy osąd, powiedz, co konkretnie masz na myśli, dziecino.
– Moje dzieci strasznie chorowały – Jean-Marie mówiła szybko i dokładnie, jak na corocznej spowiedzi. – Od kilkunastu tygodni staram się je uratować wszelkimi sposobami. Wzywałam medyków, byli bezskuteczni. Nie wiedzieli, co im dolega.
– Zaraza?
– Nie. Zupełnie inne objawy. Brak szyszki pod pachami czy między udami. Nie ma ropy, palce nie czernieją. Po prostu nie jedzą, gorączkują. Schudły bardzo, toteż spróbowałam magii.
– Jakiej konkretnie?
– Nawet nie wiem, co to było. Jakaś kobieta spoza miasta dała mi flakonik z rzekomym lekiem. Miałam wcierać go w skórę maluchów tylko wtedy, gdy księżyc nie będzie zakryty chmurami. Wymawiałam też zaklęcie…
– Nie przytaczaj go tu! – prychnął doniośle Musso.
– Oczywiście. – Kiwnęła głową, potwierdzając, że słowa do niej dotarły.
– Płaciłaś za flakon?
– Majątek sprzedałam.
– Czy zaklęcia pomogły? Gorączka ustała?
– Niestety nie.
– Zatem żadne to czary! Żadna magia, co najwyżej iluzja, a ciebie wrobiono. Jedna kara cię już spotkała, straciłaś dobytek. Druga może być przed tobą, jeśli twe pacholęta zemrą. Trzecią karę wymierzę ja.
– Palimy – wtrącił szeptem Karol.
– Na Boga! – wypalił poirytowany Damien.
– Na kogo? Oho! Ktoś nam tu zmysły postradał. Słońce w zenicie, ale zimno nie mogło aż tak zagrzać ci łba pod kapturem. Damien Boga woła, nie uwierzę!
Damien zbył uwagę, wsłuchując się w słowa inkwizytora.
– Moja droga – zaczął wywód z Biblią w dłoni. – Zgrzeszyłaś i uciekłaś od Boga w ręce obłudnej nadziei, jaką karmiła cię czarownica, która sprzedała ci nieznany specyfik. Cel, jaki ci przyświecał, był jednak godny pochwały. Każda matka winna dbać o swoje dzieci tak, jak ty. Dowiodłaś też swej odwagi, walcząc o potomstwo oraz występując przed szereg dzisiejszego południa. Karą za ten występek niech będzie rok w pełnym i niepodważalnym posłuszeństwie Słowu Bożemu. W tym czasie nie mogą mnie dojść żadne słuchy o podobnych praktykach. Uczulam też tych, którzy mają ochotę poświadczać nieprawdę na temat Jean-Marie. W przypadku wykrycia kłamstwa szkalującego dobre imię tej kobiety skazany będzie na tortury. Nakazuję też tobie, Jean-Marie, przybycie do katedry jutro z samego rana, aby dokładnie opisać kobietę, która nakarmiła cię bredniami. Śledztwo zakończone. Kto jeszcze chce wyznać swe grzechy?
– Ja – wykrzyknął niewysoki grubas stojący pośrodku placu. – Zwą mnie Florian, syn Maxime.
– Mów.
– Od kilku miesięcy nie chodzę do kościoła. Nasz nowy ksiądz nie zachęca, jeno grozi, paluchem i słowem. Żre za pięciu, z żebrakami się nie dzieli, na dziwki łazi. Jaki to przykład? A nieopodal miasta rozrósł się lud, który głosi ideę ubóstwa, pragnie odrzucić to, co doczesne, i skupić się na tym, co w środku, w duchu. Chce pomagać innym.
– Kilka grobów wykopał – mruknął pod nosem Karol.
– Pytanie, czy swój też – dodał Damien.
– Który ksiądz? – rzucił bez ceregieli Klemens Musso. – Nie lękaj się. Sprawdzimy twe słowa, czy nie są jedynie obrazą przedstawiciela kościelnego, by ukryć występki przeciwko wierze.
– Ksiądz Joachim.
– Bzdura! – odezwał się główny zainteresowany. – Żadnych potwierdzeń nigdzie nie uzyskasz, kłamco!
– Robi się coraz ciekawiej – zauważył LeBrun.
– No! Dalej! – kontynuował Joachim. – Kto potwierdzi te łgarstwa?!
– Ja – odezwała się kobieta w żółtej tunice wystającej spod grubego koca. – Korzystasz z mych wdzięków co sobotę, nie płacąc za usługi.
– Zamknij się, dziwko! – Joachim stracił rezon. Ruszył ochoczo na dziewczynę, chcąc zrobić jej krzywdę. Drogę zagrodził mu jeden z chevalierów otrzymawszy znak od Musso.
– Emocje są złym doradcą, Joachimie – rzekł spokojnym tonem inkwizytor. Nawet nie było w nim słychać chrypy. – Tobą zajmę się później. A ty, Florianie, zostaniesz zamknięty w jednej z cel na trzy miesiące i będziesz gorliwie modlił się do Boga o wybaczenie, przepraszając za zwątpienie.
– Co to za człowiek? – spytał Karol. – Zaraz sam się przyznam, a trochę tą rączką ostatnio grzeszyłem.
Damien wywrócił oczami, po czym zmarszczył brwi i spojrzał z obrzydzeniem na swojego przyjaciela.
– Dlatego po całym procesie wracamy do ukochanych. Żebyś więcej grzeszyć nie musiał. A co do Klemensa, to jestem równie szczęśliwy, co ty. Ale nie tak zdziwiony.
– Jakże to?
– Atakże to. Nie wszyscy są źli, nie każdy wykorzystuje stanowisko tylko dla swoich zysków. Ten człowiek, jak i wielu innych, wierzy prawdziwie. Nie mnie oceniać, czy jego wiara jest słuszna, czy też nie. O ile nie krzywdzi bliźnich lub ciemięży prawdziwie zasłużonych, to staję po jego stronie.
– Wypada mi, zresztą jak nazbyt często to bywa, zgodzić się z tobą, Damienie.
– Widzę, jak niechętnie ci to przychodzi.
– Bez przesady. Nie przepadam za tą twoją, nazwijmy to, godziwością zawsze i wszędzie, ale z reguły bywam ci przychylny.
Damien puścił uwagę mimo uszu.
– Czy jest jeszcze ktoś, kto chce teraz wyznać swoje winy?
Tym razem nikt już nie raczył ruszyć do odpowiedzi. Mieszkańcy Paryża spojrzeli po sobie jeszcze kilkukrotnie, poklepywali się wzajemnie, zachęcając do spowiedzi, jednak nikt nie miał śmiałości przerwać ciszy. Głos więc zabrał Musso:
– Azatem od jutra poprowadzę dochodzenie i w przypadku ciężkich win nie zawaham się użyć tortur, by odkryć prawdę. Bóg z wami. Możecie wrócić do pracy.
Motłoch zaczął rzednąć. Kobiety i mężczyźni rozchodzili się do swoich zajęć. Zielarki poszły przyrządzać zebrane tegoroczne zioła i przyprawy, tkaczki szyć nowe i wykańczać rozpoczęte już tkaniny, a garncarze nadawać kształty wymyślnym glinianym naczyniom. Bednarze podjęli trud wyginania drewna do stworzenia perfekcyjnych kadzi czy misek. Cyrulicy, których nie pozostało zbyt wielu, wyrywali zęby i upuszczali krew. Kaletnicy oprawiali skóry i tworzyli z nich większe torby i nieco mniejsze sakwy. A obok Damiena przebiegł rakarz, goniąc za chorym na wściekliznę psem.
Karol Pacal i Damien LeBrun cierpliwie wyglądali jednej postaci. Rozpoczęła wędrówkę nieco później niż pozostali. Przyjaciele wciąż okryci śmierdzącymi, ale dającymi upragnione ciepło kocami, podążyli za czarnowłosą kobietą o średniej urodzie. Była niska i tęga w pasie, na którym to leżały dwie smutne i obwisłe piersi. Ubrana w niebieską, obcisłą wełnianą tunikę z kapturem, który teraz niechlujnie opadał jej na lewe ramię, szła w kierunku południowym, lekko kuśtykając. Krótsza prawa noga zmuszała ją do chwilowych przerw.
Szli wybrukowaną ulicą Kościelną, stykającą się z Sekwaną, mijali pokaźnych rozmiarów budowlę, która ukończona została przed kilkoma laty. Katedra Nasza Pani powstawała blisko dwieście lat. Do wnętrza, od zachodniej strony, prowadziły trzy portale jednakowych rozmiarów. Boki katedry przypominały dwa nieokiełznane wielkością prostokąty, pomiędzy którymi umieszczono szklany okrąg symbolizujący brak początku i końca, figurę doskonałą tak, jak doskonały jest Bóg. Skręcali raz w lewo, raz w prawo. Paryskie zabudowania zachwycały nowoczesnością, koiły zmysły. Wzrok i dotyk mogły cieszyć się nimi wiele lat, nie nudząc się ani chwili. Uwagę przykuwały bazyliki, przypory pełne figur, wieże, arkady, rzeźby i malunki pełne symboli. Nakazywały przystanąć choć namoment, więc druhowie wdzięczni byli Jean-Marie za jej niewielkie kalectwo.
Dom, do którego podążała, nie był zbyt duży. Dwukondygnacyjny, z lekką podmurówką i strzechą z trzciny, mieścił się na obrzeżach miasta. Alejka prowadząca do drzwi była wyjątkowo schludna. Albo przez zimę, albo przez czystość kobiety, albo przez czarną śmierć, która wytępiła znaczną część biedoty. Kobieta otwarła drzwi i gdy już miała zniknąć we wnętrzu, ktoś wstawił stopę w szczelinę, skutecznie blokując zamknięcie. Karol popchnął drzwi mocniej, łokcie kobiety ustąpiły, straciła równowagę i upadła na tyłek. Nim zdążyła zauważyć, co się dzieje, i zaalarmować sąsiadów, Karol przystawił swój palec do jej ust.
– Csiii. Mam słyszeć, jak muchy latają. Taka ma być cisza. Jasne?
Jean-Marie pokiwała głową. Karol pomógł jej podźwignąć się na równe nogi. Nie wziął pod uwagę jej wagi i niemal sam wylądował twarzą na rozłożonym wszędzie sitowiu.
– Sitowie? W listopadzie? – nie omieszkał skomentować Pacal. – Komuś chyba się powodzi. – Zagwizdał z podziwem, apróg domu przekroczył Damien LeBrun.
– Przepraszam za przyjaciela, nie jest zbyt delikatny – wyjaśnił Damien i przeszedł w stronę masywnego taboreciku, który podsunął czarnowłosej. – Usiądź, proszę.
Kobieta niechętnie przystała na prośbę nieznajomego. Nie bardzo wiedziała, co się dzieje. Czuła, że Damien tu rządzi, i chciała dać wyraz swojemu niezadowoleniu, oczekując przeprosin na większą skalę. LeBrun uległ milczącej prośbie.
– Raz jeszcze bardzo cię przepraszam za mojego kolegę. – Przeszedł po izbie, która służyła za warsztat, kuchnie i sypialnię jednocześnie. Wyciągnął z sosnowego kredensu trzy drewniane kubki, po czym spojrzał ponownie na właścicielkę domostwa. Jean-Marie pokierowała Damiena wzrokiem na dużą skrzynię, za którą stał dzban z uwarzonym jęczmiennym piwem. Wypełnił naczynia po brzegi, podał wpierw kobiecie, następnie Karolowi. – Napijmy się, nim przejdziemy do szczegółów.
Upił połowę kufla, Karol poprosił o dolewkę, a Jean-Marie nawet nie tknęła napoju. Wciąż w milczeniu oczekiwała wyjaśnień.
– Gdzie są dzieci? – wypalił Pacal.
– Być może posiadamy panaceum – objaśnił wściekłej już Jean-MarieDamien. – Słyszeliśmy na placu, że twoje pociechy cierpią z powodu nieznanej ci choroby. Zgadza się?
Kobieta prawie niezauważalnie skinęła głową.
– Możemy im pomóc. Możemy pomóc tobie.
Jean-Marie wstała i skierowała się do schodów bez słowa. Pacal, nalewając drugi kufel, wzruszył tylko ramionami, wylewając przy tym trochę złotego trunku na świeże sitowie. Upił szybko kilka łyków, odłożył drewniane naczynie i wraz z Damienem podążyli za panią domu. Na piętrze leżała dwójka małych chłopców, na oko siedmioletnich. Ich wątłe ciała trzęsły się pod grubą warstwą koców. Byli spoceni i bladzi, a teraz jeszcze przestraszeni.
– Pomożemy ci pod jednym warunkiem – zaczął Damien. – Musisz wskazać nam, kto przekazał ci flakonik.
– Nie mogę – odparła od razu. – Nic wam nie powiem.
– Twoje dzieci gorączkują. Mam zioła, które w ciągu godziny spowodują poprawę. Jedyne, co musisz wyznać, to imię osoby, która próbowała uratować twoje potomstwo.
– Nie. Zabije mnie.
– Kto?
– Inkwizycja.
– Klemens Musso jest godnym przedstawicielem Kościoła. Nie musisz się go obawiać. Ale kobieta, która ci pomogła, już tak. Ona chciała ocalić twoje dzieci. Jutro będziesz musiała przekazać inkwizycji, kim ona jest. A wtedy ona może stracić życie.
Kobieta bez słowa zeszła schodami do izby, z której przed chwilą wyszli. Karol ponownie wzruszył ramionami i z głośnymi narzekaniami udał się za Damienem. Jean-Marie stała przy otwartej skrzyni, zza której przed momentem wyciągali dzban pełen browaru. Damien zbliżył się ostrożnie do kufra, nakazując kobiecie odstąpienie na kilka kroków. Jean-Marie bez zbędnego przedłużania wykonała rozkaz. Damien pochylił głowę do środka i ujrzał różnej maści flakoniki, zawiniątka z liśćmi, korzenie leśnych roślin i rozmaite sproszkowane materiały.
– Co tam jest? – spytał Karol, trzymając w pogotowiu rękojeść miecza.
– Odpowiedzi – odparł tajemniczo Damien.
Karol wypuścił powietrze nosem, pokiwał głową i głośno, choć niezrozumiale, zaklął.
– Nie można wprost?
Damien zbył przyjaciela, zwracając się bezpośrednio do Jean-Marie:
– Nic nie pomaga?
– Niestety nie.
Wyjął jeden ze słoiczków, otworzył i nabrał papki na serdeczny palec. Oblizał, skrzywił się i dodał:
– Gotowany czosnek z cebulą i proch z liścia dębu nie pomógł. Ocet i liść anyżu również.
– Skąd to wszystko wiesz? – spytała, nie kryjąc podziwu.
– Czuję zapachy i widzę, co jest w środku, a i smak mam nie najgorszy.
– Jesteś w stanie mi pomóc?
– Owszem.
– Czy dowiem się, o co tutaj chodzi? – spytał Karol z nieudawanym żalem w głosie. – Czy ktoś jest w stanie wyjaśnić mi, co żresz, i o czym gadacie?
– Nie ma żadnej wiedźmy – wyjaśnił Damien. – Jean-Marie sama przygotowywała specyfiki i podawała je dzieciom. A żeby nikt nie prowadził wobec niej śledztwa, wymyśliła historię, skupiając uwagę inkwizycji na osobie, która nie istnieje.
– Cudnie – docenił bez cienia ironii. – Zatem pomożemy młodym i jutro możemy wyruszać do domu. Wiesz, że muszę być o czasie.
– Mamy zapas tygodni, zdążymy – odrzekł uspokajająco. – Najpierw popatrzymy, jak Musso prowadzi śledztwo. Choć po tym, co dzisiaj ujrzeliśmy, możemy założyć, że będzie ono uczciwe.
Cała trójka wróciła na górę. Damien wyjął z kredensu zawinięte w czystą szmatę pieczywo. Odkroił dwa kawałki i położył na miniaturowym stoliku. Masło zmieszał z ususzoną rutą. Drugą część dosypał do browaru. Dzieci, choć pod przymusem, zjadły i wypiły przygotowany pokarm. Minęło półtorej godziny, gdy pociechom zachciało się siku. Matka, podstawiła wiadro, by ci wspólnym strumieniem wypełnili część naczynia. Robili tak kilkukrotnie, a w międzyczasie zaczęli nabierać apetytu. Ponadto zachciało im się pić, co, jak stwierdził Damien, było zwiastunem powrotu do zdrowia. I choć gorączka utrzymywała się jeszcze długo po wyjściu niespodziewanych gości, nastąpiła zdecydowana poprawa. Jean-Marie przytuliła przyjaciół do swoich piersi, na co Karol dość mocno się wzdrygnął. Wręczyła niewielką sakiewkę monet i stojąc w drzwiach, pomachała ciepło, żegnając swych wybawicieli.
Gospoda Pod Gęsią była największa w Paryżu. Blisko trzydzieści stolików i trzy razy tyle krzeseł lub stołków. Wnętrze było surowe, nieodmalowane. Ścian nie przyozdabiało nic prócz zagiętych gwoździ. Wszędzie leżały wióry, a gdzieniegdzie wystawały ostre deski. Wystarczyło wypić kufel piwa za dużo, by opierając się o ściany, wyjść z tawerny poranionym. Na blatach nie było żadnych kwiatów, podków czy artystycznych dekoracji w drewnie. Można było jedynie zauważyć mniej udane próby żłobienia penisów czy kobiecych piersi. Damien zastanawiał się, czy ich forma wynika z nieumiejętności rzeźbiarskich pijusów czy może wręcz odwrotnie – wszyscy dokładnie odwzorowywali kształty, jakimi przyszło się im kiedyś zabawiać. Tawerna była przestronna i w miarę czysta. Zdecydowali się na nią ze względu na panujące co dzień wewnątrz obłożenie. Karol upierał się, że podczas zarazy nie jest to najbezpieczniejsze miejsce, jednak Damien przekonywał, iż pełna sala zapewni im względną anonimowość. Jak zwykle, Damien postawił na swoim i siedzieli teraz w pochłoniętym mrokiem kącie, oczekując oberżysty. Salę okupowało trzy tuziny mężczyzn i dziesiątka kobiet. Było gwarnie, choć nie na tyle, by nie słyszeć własnych myśli. Zapachy również nie drażniły nozdrzy. Mróz ma swoje dobre strony, pomyślał Damien, gdy zbliżył się do niego oberżysta w białym fartuchu. Ten sam, który przywitał ich dwa dni temu. Miał zadbany, krótko przystrzyżony wąs, łysą głowę z głęboko osadzonymi oczami. Nie trącił piwskiem ani smażonym olejem.
– Zwą mnie Niklaus – przedstawił się już nie pierwszy raz oberżysta. – Co podać, panowie?
– Na początek przynieś po dzbanie piwa z dwoma dobrze umytymi kuflami – powiedział Damien, a ostatnie słowa zabrzmiały jak ostrzeżenie. – Do jedzenia weźmiemy gęsie udo i spory bochen.
– Mam też pyszne owcze sery.
– Pokrój i podaj z piwem – wtrącił Karol.
– Co z końmi? – spytał Damien.
– Są z tyłu gospody, tam gdzie je odprowadziliśmy. Koniuszy zadbał o nie należycie. Są wypoczęte, napojone i karmione jak konie czystej krwi.
– To są konie czystej krwi.
– Itak też są traktowane.
– Doskonale. – Damien uśmiechnął się szeroko i skinieniem głowy dał znać, że zamówili, co trzeba.
Gospodarz przyniósł deskę serów i dwulitrowy dzban piwa. Przyjaciele opróżnili go, nim dotarł główny posiłek. Miękka gęsina rozpływała się w ustach. Damien wtrącił, że nawet szczerbaty byłby zachwycony. Choć protestował, zamówili kolejne dzbany piwa i jeszcze dwie deski serów. Następnie kiełbasę z dzika. Pili i wspominali stare dzieje oraz bliskie im postacie – Grega i Dominika. Dyskutowali o walce z wilkami, odgrzebywali wspólnie z pamięci walkę z Jakiem i Bastianem. Karol przypomniał ostatnie słowa Bastiana, które Damien zbył machnięciem ręki. Uderzali drewnianymi kuflami o siebie, wylewając zawartość na rękawy, stół i skórzane buty. Przyszedł moment, kiedy zamienili piwo na miód pitny. Karol zaczął mieć odruchy wymiotne, a że byli dobrze wychowani, poprosili o cebrzyk. Pacalowi ulało się kilkukrotnie, co bynajmniej nie oznaczało końca biesiady. Śmiali się głośno, jakby na przekór panującej zarazie. Bawili się tak, że nie zauważyli, iż przez całe popołudnie, następnie wieczór, aż do nocy, kiedy to udali się na zasłużony odpoczynek, ktoś dokładnie, acz z ukrycia, się im przyglądał.
Przenikliwe zimno wraz z gęstą mgłą wciąż nękały Paryż. Niebo usłane gwiazdami i prawie pełnym srebrnym globem rozjaśniało posępny poranek. Miasto dopiero budziło się ze snu, ale nie Jean-Marie. Nie przespała całej nocy, mimo iż jej dzieci poczuły zdecydowaną poprawę. Krążyła pośród domostw, czekając na spotkanie. Zmęczenie dotknęło tylko jej nogi. Kulała mocniej niż wczoraj, mocniej niż kiedykolwiek. Jej krótsza stopa wygięła się o dziewięćdziesiąt stopni względem lewej. Ciągnęła ją za sobą niczym wielką belę, pozostawiając za sobą długi ślad. Oczy i umysł miała żywe, była podniecona i wściekła jednocześnie. Próbowała wepchnąć się do katedry już wczoraj, ale strażnicy dostali odgórny nakaz od Klemensa Musso, że wszystkie przesłuchania odbędą się nazajutrz. Czuła piekący ból w kolanie, przysiadła więc na murku, chcąc rozmasować newralgiczne miejsce. Podwinęła tunikę i zaczęła powolny masaż. Trwała tak do chwili, gdy usłyszała, jak środkowa brama katedry stanęła otworem. Towarzyszyła jej pełzająca między budynkami mgła. Jean-Marie pospieszyła, wciąż wlokąc nogę za sobą. Dotarłszy do drzwi, zmierzyła pogardliwie trzech chevalierów. Musso musiał dostać się do środka od drugiej strony albo mgła ponownie okryła cały Paryż, gdyż Jean-Marie nagle przestała dostrzegać wejście. Gdy to się pojawiło, wbiegła do środka, dopadła zziajana do inkwizytora, chwyciła poły płaszcza i wypaliła:
– On tu jest!
– Kto? – spokojnym tonem zapytał Klemens Musso. Chwycił nadgarstki kobiety i szybkim ruchem zerwał jej palce od ubrania. – Uspokój się.
– Damien. Damien LeBrun.
– Awięc dlatego tak bardzo zależało ci na spotkaniu.
– Tak. Od wczoraj próbuję przekazać wieści, ale nikt nie chciał mnie do inkwizytora dopuścić.
– Isłusznie. Cierpliwość jest cnotą, której tobie brakuje. Niemniej jest to człowiek, którego szuka kilka prowincji. Skąd wiesz, że to on i gdzie teraz jest?
– Wgospodzie Pod Gęsią. Jego towarzysz wyjawił jego imię, a o LeBrunie wszyscy gadają, że to morderca czarnych płaszczy.
– Dobrze. Zajmiemy się najpierw Damienem. Ale nie zapomnij, że gdy go schwytamy, wrócimy tutaj. Chcę wiedzieć, kto uczył cię zaklęć i sprzedał podejrzane mikstury.
– Tak jest, ekscelencjo – powiedziała z wyraźnym niezadowoleniem. Liczyła, że wieść o zabójcy inkwizytorów odciągnie uwagę od jej występku – Jak sobie życzysz.
– Straże! – wykrzyknął. Wnet do katedry wbiegło trzech chevalierów. – Zbierzcie więcej ludzi. Ruszamy do gospody Pod Gęsią.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Spis treści
Do Czytelnika
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
Podziękowania