Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna książka Rachael Lippincott, współautorki bestselleru Trzy kroki od siebie.
Plan pięciu kroków. Cztery dziewczyny. Jeden semestr, żeby się zakochać.
Alex Blackwood uwielbia flirtować i wie, jak zdobyć serce dziewczyny. Niestety... gorzej z zatrzymaniem jej na dłużej.
Molly Parker ma w życiu wszystko pod ścisłą kontrolą, ale totalnie nie radzi sobie z ludźmi. Jest zakochana na zabój w niemożliwie fajnej, popularnej Corze Myers. Sęk w tym, że... jeszcze nigdy z nią nie rozmawiała.
Alex i Molly pochodzą z zupełnie różnych światów, a kampus uniwersytecki dla każdej z nich oznacza co innego. Jednak gdy tuż po nieprzyjemnym rozstaniu ze swoją partnerką Alex odkrywa sekretny obiekt westchnień Molly, obie dochodzą do wniosku, że mimo wszystko może je łączyć wspólny cel. Bo jeśli Alex nauczy Molly, jak zdobyć serce dziewczyny jej marzeń, to może udowodni swojej eks, że nie jest jedynie samolubną podrywaczką. Choć więc Alex jest ostatnią osobą na świecie, której Molly mogłaby zaufać, nie da się zaprzeczyć, że wie, co się robi z dziewczynami, Molly zaś nie ma o tym pojęcia.
Zaczynają zatem realizować plan pięciu kroków, dzięki któremu obie rozkochają w sobie osobę, na której najbardziej im zależy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 396
To książka dla nas
R.L. & A.D.
ROZDZIAŁ 1
Wszyscy co do jednego są wpatrzeni w Natalie Ramirez.
Hipster tulący butelkę IPA, jakby to był jego pierworodny. Dziewczyna w spranym T-shircie z logo Nirvany, po którym nawet z daleka widać, że został kupiony w Urban Outfitters. Barman Brendan, zbyt rozkojarzony, by zauważyć, że właśnie przyrządził aż dwa rumy z colą bez kropli rumu. Żaden z nich nie odrywa wzroku od sceny.
Kończę wycierać kółka wilgoci pokrywające bar i przerzucając przez ramię biały ręcznik, wyciągam szyję nad morzem głów, żeby mieć lepszy widok.
Światła ze sceny rzucają na salę dziwny purpurowy blask. Twarz Natalie otacza liliowo-fioletowy kontur, a jej długie czarne włosy lśnią głębokim burgundem. Patrzę na jej dłonie – wędrują w górę i w dół wzdłuż gryfu gitary, na który ona ani razu nie zerka, zna każdy próg, a opuszki jej palców tworzą jedność ze strunami.
Bo podczas gdy wszystkie oczy są wpatrzone w Natalie Ramirez, ona patrzy tylko na mnie.
Uśmiecha się do mnie ukradkiem. W ten sam sposób, który sprawił, że pięć miesięcy temu, kiedy jej zespół wystąpił pierwszy raz w Koślawym Króliku, w moim brzuchu wzbiła się chmara motyli.
To był najlepszy występ, jaki widziałam w ciągu trzech lat mojej pracy w tym barze. Nasz lokal jest mały, więc gościliśmy w nim sporą liczbę naśladowczyń Alanis Morissette i niedzielnych artystów grających covery. W ubiegłym tygodniu mieliśmy tu faceta, który wyskoczył z ekscentryczną imitacją Neutral Milk Hotel i bitą godzinę grał na pile, produkując tak zgrzytliwe dźwięki, że wszyscy oprócz moich współpracowników i jego dziewczyny czym prędzej się ulotnili.
Szczerze mówiąc, za sprawą muzyki wątpliwej jakości, wariackich godzin pracy oraz stawki godzinowej odbiegającej od ideału obsługa naszego baru dość często się zmienia. Sama odeszłabym już dawno, lecz... moja mama potrzebuje pieniędzy na czynsz. Zresztą ja też, bo wyjeżdżam na studia.
Ale to chyba dobrze. Bo gdybym zrezygnowała z pracy, nie byłoby mnie na zmianie tamtego wieczoru przed pięcioma miesiącami ani nie mogłabym teraz łowić zza baru spojrzeń Natalie Ramirez.
Czuję ucisk w żołądku, kiedy dociera do mnie, że odtąd przez jakiś czas nie będę słuchała jej koncertów, i chociaż staram się pozbyć tego uczucia, ono dalej mnie prześladuje. Trwa, kiedy ostatni raz żegnam się z barwną zbieraniną współpracowników, którzy w dni szkolne pozwalali mi w pracy przygotowywać się do studiów. Trwa, kiedy czekam na Natalie, żeby odbębnić obowiązkowe drinki za kulisami przed pierwszą trasą koncertową jej zespołu, która zaczyna się w przyszłym tygodniu. Trwa, gdy wreszcie obie wymykamy się z imprezy, żeby spędzić mój ostatni wieczór w domu, czyli właśnie tam, gdzie najbardziej chcę go spędzić.
Z nią.
Ledwo zamykają się za nami drzwi jej zagraconego mieszkania w dzielnicy Manayunk, a już Natalie mnie całuje, jej usta zaś, jak po każdym koncercie, mają smak pizzy z serem i ciepłego piwa.
Wszystkie rzeczy zlewają się ze sobą – zsuwane w pośpiechu conversy, dłonie prześlizgujące się po mojej talii, kiedy Natalie podciąga mój czarny T-shirt, nasze gorączkowe zataczanie się po czterech kątach, do których ona uciekła po ubiegłorocznej maturze w Central High, szkole publicznej znajdującej się na końcu miasta przeciwległym do mojej szkoły.
To miejsce przez całe lato stanowiło też moją kryjówkę, więc prowadzę nas bezbłędnie po wytartym drewnianym parkiecie do jej pokoju, lawirując między instrumentami należącymi do innych członków zespołu, kartkami z zapisem nutowym utworów oraz walającymi się wszędzie butami. Sprężyny jej łóżka skrzypią, kiedy wpadamy w rozkopaną pościel, a drzwi zamykają się ze stukiem za nami.
Ta chwila jest pełna wigoru, wręcz doskonała, ale uczucie, które już przedtem mnie prześladowało, nadal ciąży mi w piersi. Nie da się nie myśleć o autobusie, który rano wywiezie mnie do college’u. Nie mogę ignorować głosu niepewności, docierającego do mnie na myśl o opuszczeniu miejsca, w którym spędziłam całe dotychczasowe życie. Ani mamy, która na drugim końcu miasta zapewne już otwiera drugą litrową butelkę tequili po tym, jak przez całe popołudnie wypominała mi, że chcę od niej odejść, tak samo jak odszedł od nas tata.
Ale przede wszystkim chcę się w końcu zdecydować na rozmowę, której do tej pory unikałam. Rozmowę o tym, jak moim zdaniem będzie wyglądać przyszłość naszego związku na odległość.
Skupiam uwagę na dotyku skóry Natalie pod opuszkami moich palców, na jej ciele zespolonym z moim, i zbieram się na odwagę, by się odsunąć i wreszcie powiedzieć, co mam na myśli, lecz nagle słyszę jej cichy szept, ulotny niczym oddech na moich wargach:
– Kocham cię.
Przyciągam ją do siebie, wtulam się w nią tak mocno, że ledwo dociera do mnie treść jej słów. Jestem tak pochłonięta tym, co chcę powiedzieć, że niemal odwzajemniam jej wyznanie.
A nawet bardziej niż niemal. Moje usta same układają się, by powiedzieć:
– Ko...
Zaraz, zaraz.
Otwieram gwałtownie oczy, serce wali mi w piersi, wzdrygam się, bo te dwa słowa przywołują strumień wspomnień o chwilach zupełnie innych niż ta.
Rzucanie talerzami i wrzaski. Tata pochylający się, by powiedzieć: „Kocham cię”, a potem wsiadający do samochodu, by odjechać i zacząć nowe życie.
Życie beze mnie. W którym nigdy więcej się nie pojawi ani się do mnie nie odezwie.
Przecież nie mogę sama ich teraz wypowiedzieć. Nie w tej sytuacji. Nie, kiedy to ja wyjeżdżam.
Widzę pytający wyraz jej twarzy oświetlonej blaskiem żółtej latarni za oknem, więc by zamaskować tę nagłą reakcję obronną, czym prędzej przesuwam palcami wzdłuż czarnego paska jej stanika.
– Ko... niecznie muszę jeszcze posłuchać tej nowej piosenki, którą dzisiaj zagraliście – szepczę, usilnie starając się zamaskować słowa, które niemal padły z moich ust.
Znowu ją całuję, tym razem namiętniej – w sposób, który zwykle ucina każdą rozmowę. Jednak to, co powiedziała, wisi w powietrzu, snuje się nad nami niczym gęsta mgła.
– Alex – mówi Natalie, odrywając wargi od moich ust.
Przygląda się mojej twarzy, zdaje się czegoś szukać wzrokiem.
– Tak? – pytam, unikając jej spojrzenia, gdy patrzę na palce Natalie splecione z moimi oraz na jej paznokcie pomalowane łuszczącym się czarnym lakierem.
– Czasami... – Natalie wzdycha przeciągle. – Czasami się zastanawiam, czym w ogóle dla ciebie jest nasz związek.
Odsuwam się i patrzę na nią spod przymkniętych powiek – w końcu prosto w oczy.
– O czym ty mówisz?
– O tym, że mój zespół rusza w trasę. Ty jutro wyjeżdżasz do college’u. Będziesz aż w Pittsburghu.
Mówiąc to, siada i związuje swoje czarne włosy w kok, co stanowi wyraźny znak, że magiczna chwila się oddala. I to szybko.
Następuje długa pauza. Widzę po Natalie, że nadal szuka odpowiedzi. Wciąż czeka, aż powiem słowa, które chce usłyszeć.
– To nasza ostatnia noc, a ja chciałabym wiedzieć, na czym stoimy. Czy coś dla ciebie znaczę? Czy to przetrwa na odległość i czy nie zapomnisz o mnie, kiedy zaczniesz się spotykać z innymi ludźmi? Czy nie jestem jedynie...
No dobra.
– Natalie. – Przytulam się do niej. – Właśnie chciałam z tobą o tym porozmawiać. Ja...
Mój telefon wpada w głośne wibracje na białej pościeli między nami, a ekran rozjaśnia się i ukazuje wiadomość od Megan Baker, zaśmieconą mnóstwem mrugających emotek. Sam SMS brzmi: Puść mi strzałkę, o ile tu w ogóle wrócisz!
Natalie zaciska powieki, jest teraz zła, jakby poznała odpowiedź, ale nie tę, którą chciała usłyszeć.
– Megan Baker? Ta laska, co brzdąka na trójkącie w cover bandzie Fleetwood Mac? Naprawdę, Alex?
– Natalie – mówię i wyciągam do niej rękę. – Daj spokój, to nie...
– Nie – odpowiada Natalie, odsuwa moją dłoń i wstaje, zaciskając szczękę. Widzę, że jej piwne oczy błyszczą, a łzy w każdej chwili mogą wytrysnąć z kącików. – To takie... typowe. Takie, kurwa, typowe. Próbuję się do ciebie zbliżyć, a ty wyskakujesz z czymś takim. Spotykamy się od pięciu miesięcy, ale na żadnym etapie nie mogłam ci zaufać.
– Natalie, daj spokój. Już to przerabiałyśmy. Poszłam na jakieś trzy randki. Maksymalnie cztery. Myślałam, że między nami coś się popsuło. Że wszystko skończone. – Przerzucam nogi nad brzegiem łóżka i wstaję. Sytuacja wygląda bardzo znajomo, jest dokładnie tak, jak nie chciałam, by się to odbyło. – I tylko jedna z nich była z Megan. Ona nic dla mnie nie znaczy.
– Jak mam ci ufać po twoim wyjeździe do Pittsburgha, jeśli dostajesz takie SMS-y, nawet kiedy mieszkamy w tym samym mieście? – pyta, patrząc na mnie ze złością.
– To znaczy jakie? – Prycham i zwracam telefon ekranem ku Natalie. – Życzyła mi szerokiej drogi, a ja jedynie jej podziękowałam. Potem to ona...
– Po prostu przyznaj, Alex, że niemożliwe jest dla ciebie prowadzenie rozmowy bez flirtowania. Widziałam, jak dzisiaj podczas mojego występu zagadywałaś tę dziewczynę przy barze. To dlatego odmówiłaś, kiedy w ubiegłym miesiącu poprosiłam cię, żebyś zmieniła swoje plany i pojechała z nami w trasę. Dlatego unikasz każdej rozmowy o tym, co będzie po twoim wyjeździe. Wolisz sobie poflirtować w Pittsburghu, niż zbudować prawdziwy związek. – Potrząsa głową, głos jej się załamuje, kiedy odwraca się do okna. – Dla ciebie zawsze jestem na dalszym planie. Nigdy nie angażujesz się na sto procent.
Zalewa mnie znana mi aż za dobrze fala wyrzutów sumienia. Z powodu tych kilku randek, na które poszłam na samym początku naszego związku, oraz za wszystkie okazje, przy których być może przekroczyłam granicę dzielącą rozmowę od flirtu, stojąc za barem w Koślawym Króliku.
Ale naprawdę się angażuję. Przez całą szkołę średnią z nikim nie chodziłam tak, jak z Natalie. Ze wszystkimi utrzymywałam niezobowiązujące relacje, bo... cóż, nie chciałam, żeby odkryły prawdę. Tę prawdę o mnie, którą ukrywam przed światem. Życie rodzinne w rozsypce i mama zbyt pijana, żeby podnieść tyłek i zająć się przynajmniej samą sobą, nie wspominając już o mnie.
Jednak z Natalie jest inaczej.
Z nią jest inaczej, odkąd po trzeciej randce chciała mi zrobić niespodziankę, więc odwiedziła mnie bez zapowiedzi, żeby wyciągnąć mnie z domu, i zastała na ganku mamę pijaną do nieprzytomności. Całe dwa tygodnie unikałam jej ze wstydu i zażenowania, umawiałam się na randki z kimś innym pewna, że po czymś takim Natalie bynajmniej nie będzie chciała utrzymywać ze mną znajomości, ale... ona nie zrezygnowała. Jest jedyną osobą, która zbliżyła się do mnie tak bardzo, żeby poznać prawdę i mimo to zostać, wiedząc o moim bagażu doświadczeń i całej reszcie.
Teraz jednak jej głos brzmi zimno, gdy wypowiada kolejne słowa. Jest obcy.
– Może i twój telefon jest pełen numerów, ale ostatecznie poza mną nie masz nikogo. Jesteś sama.
Jestem zaskoczona. Kłóciłyśmy się wcześniej, ale jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
– Sama? To absurdalne.
– Czyżby? Przyjaciele. Partnerki. Każdego odpychasz od siebie, jeśli za bardzo się zbliży. To cud, że ja wciąż jestem przy tobie! Chodzimy ze sobą od pięciu miesięcy, a nawet nie poznałam żadnego z twoich przyjaciół. Jedynie byłe miłostki. Bo nie masz nikogo oprócz nich, Alex. Ty w ogóle nie masz przyjaciół. – Obraca się i patrzy wprost na mnie. – Ja tu jestem i zależy mi na tobie. Wspierałam cię przez cały czas, kiedy miałaś w domu piekło z powodu twojej mamy, chociaż wszyscy inni cię olali. Niewiele brakowało, żebyś też powiedziała: „Kocham cię”. Słyszałam to, Alex – mówi. – Ale ugryzłaś się w język. Dlaczego?
– No bo... Nie wiem. Po prostu...
Plączę się. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że postąpiłam tak, bo to coś więcej, niż się spodziewałam.
– Dobra, Alex – mówi Natalie, krzyżując ręce na piersi. – Dam ci jeszcze jedną szansę. Powiedz mi, co czujesz. Powiedz, że ty też mnie kochasz.
Przyparła mnie do muru i jest tego świadoma. Dlaczego to robi?
– Natalie, posłuchaj, ja...
Mój głos milknie.
– No ładnie. – Natalie głośno wypuszcza z płuc powietrze i potrząsa głową. – Czasami wydaje mi się, że naprawdę skończysz jak twoja mama.
Stoję przed nią w szoku. Ze wszystkich ludzi ona najlepiej wie, że to cios poniżej pasa. Że nic na świecie nie przeraża mnie bardziej niż ta wizja.
Próbuję odzyskać równowagę, lecz pokój zdaje się coraz mniejszy, ciaśniejszy, czuję ucisk w płucach, kiedy staram się nabrać powietrza, a kolejne wspomnienia wypływają na powierzchnię. Moi rodzice wrzeszczący na siebie przez całą długość domu. Brzęk szkła roztrzaskującego się na milion kawałków. Zderzak samochodu taty znikający w oddali.
I po raz pierwszy od pięciu miesięcy czuję potrzebę ucieczki, tak samo jak za każdym poprzednim razem.
Sięgam po T-shirt i ze złością wkładam go z powrotem.
– Myślisz, że wszystko wiesz, tak? Pytasz, co czuję, Natalie? – Kipią we mnie strach i wściekłość. Wydostają się na powierzchnię. – Czuję, że gówno o mnie wiesz.
– A czyja to wina?
Długo mierzymy się wzrokiem. Jej pierś unosi się ciężko, linie obojczyka nabierają ostrości.
– Wyjdź! – Natalie mówi w końcu cicho.
Nawet nie staram się walczyć.
– Z przyjemnością – odpowiadam, przywołując na twarz drwiący uśmiech, jakbym nic sobie z tego nie robiła.
Znam to uczucie i czuję do siebie wstręt.
Przepycham się koło niej za drzwi sypialni, podnoszę z ziemi moją płócienną torbę, zarzucam ją na ramię i gniewnymi ruchami wpycham stopy w buty. Zapiętek się podwija do środka, więc świdruję piętą i kostką, żeby go rozprostować, jednocześnie szarpiąc za klamkę drzwi wejściowych.
Ostatni raz posyłam Natalie wściekłe spojrzenie i łapię uchwyt mojej walizki. Już nie widzę ani śladu po delikatnym uśmiechu, którym wieczorem obdarzała mnie ze sceny, a motyle, których chmary wzlatywały pięć miesięcy temu i za każdym razem, kiedy oglądałam jej występ, leżą martwe. Z całą siłą, na jaką mnie stać, oraz z impetem, który na pewno wkurzy starszą panią Hampshire mieszkającą dwoje drzwi dalej, zatrzaskuję za sobą drzwi.
Kręci mi się w głowie, kiedy zbiegam po nierównych schodach, a walizka hałaśliwie toczy się za mną. Pcham drzwi i wybiegam na ulicę. Próbuję się uspokoić, ale ciepłe powietrze drugiej połowy sierpnia jedynie wywołuje we mnie jeszcze większą złość.
Jest środek nocy, a temperatura ani trochę nie spada.
Idę gniewna jak burza w kierunku przecznicy, a kiedy skręcam w Main Street, niemal wpadam na grupę ciem barowych, które zlewają się w jedną plamę twarzy, kształtów i kolorów. Zerkam w bok i zwalniam kroku, widząc małą kafejkę, do której poszłyśmy na pierwszą randkę i rozmawiałyśmy o jej zespole – Cereal Killers – o mojej nadchodzącej maturze oraz o naszych ulubionych miejscach w mieście.
Do kafejki przylega tania restauracja, w której przesiadywałyśmy co sobotę w narożnym boksie, całując się ukradkiem między kęsami naleśników większych niż ludzka głowa.
Jutro rano poszłybyśmy tam znowu, ale teraz...
Zwieszam głowę i odwracam wzrok, a gniew ustępuje czemuś innemu. Poczuciu straty – tych sobót w restauracji, tej nocy, którą mogłyśmy spędzić razem, i tej dziewczyny, która trwała przy mnie, chociaż wiedziała o mnie wszystko, co najgorsze. Nieważne nawet, że właśnie rzuciła mi to w twarz.
Gdy docieram do stacji SEPTA, czuję wielki ciężar w piersi. Siadam bezwładnie na ławce i wyciągam telefon. Wyświetlacz rozjaśnia się i wskazuje... pierwszą w nocy.
Pierwsza w nocy? Cholera. Autobus mam dopiero o ósmej.
A do domu... nie mogę jechać. Nie mogę spędzić kolejnej nocy, zbierając mamę z podłogi, gdy ona będzie mnie krytykować za to, że od niej odeszłam. Boję się, że jeśli wrócę, to już nigdy się stamtąd nie wyrwę.
Wobec tego gdzie, do diabła, mam...
Mój wzrok pada na SMS-a od Megan.
Może... warto spróbować? Ona po wakacjach zaczyna drugi rok na uniwerku Temple, a jej nowy akademik znajduje się dość blisko przystanku.
Stukam palcem w wiadomość, a potem w ikonkę słuchawki i wstrzymując oddech, słucham dźwięku dzwonka.
– Halo?
– Hej, Megan – mówię, czując, że zalewa mnie fala ulgi, kiedy słyszę jej głos. – Mogę wpaść?
– Och. – Słyszę ledwo wyczuwalną zmianę w jej głosie. – Miałabyś wielkiego pecha, gdybyś... wpadła.
Skręca mnie w środku z żenady. Jezu. Nic dziwnego, że Natalie wściekła się po tym, jak poszłam z kimś takim na randkę.
– Bo wiesz, ja, ee... – mówię, przekładając telefon do drugiej ręki. – Myślałam, żeby po prostu, rozumiesz... przekimać, bo mam autobus dopiero jutro o ósmej rano, ale...
Ale... właściwie co mam do stracenia? Z Natalie wszystko się pochrzaniło. A Megan przecież nie liczy na poważny związek. Czy naprawdę byłoby aż tak źle zapomnieć o wszystkim na jedną noc?
– Och – wtrąca szybko Megan, nie dając mi czasu na wycofanie się. – Pewnie, że mogłabyś, ale, eee... moja współlokatorka jest chora.
– Julie? – Marszczę brwi. – Dopiero co widziałam ją na koncercie Natalie. Wyglądała na...
– Tak, ona chyba... wydaje mi się, że złapała coś już po koncercie – mówi i dodaje stłumionym głosem, jakby udawała, że zwraca się do współlokatorki: – Że co, Julie? Wymiotujesz? Już pędzę ci pomóc!
Wow, ta dziewczyna naprawdę nie umie kłamać.
– Alex! Muszę lecieć – mówi, kończąc swój jednoosobowy występ.
Rozłączam się, zanim powie coś jeszcze, żeby oszczędzić jej konieczności odgrywania tej scenki choćby sekundę dłużej.
Wzdychając, rozwijam spis kontaktów i przesuwam go, szukając kogoś innego, do kogo mogłabym zadzwonić. Pod samą literą A mam kilometrową listę nazwisk. Natalie mogła mieć rację co do Megan, ale to nie znaczy, że nie znam miliona innych osób, u których mogłabym przenocować.
Przebiegam wzrokiem kolejne pozycje, zatrzymując się przy pojedynczych imionach: Melissa, Ben, Mike. To jedynie współpracownicy, z którymi znajomość nigdy nie przerodziła się w nic więcej. Ludzie, których poznałam, stojąc za barem albo ucząc się w szkole. Każdy SMS, który zaczynam pisać, zostaje od razu skasowany, bo uświadamiam sobie, że... urwał mi się z nimi kontakt. Upłynęły miesiące od ostatniej wymiany wiadomości, bo to ja ignorowałam ich pytania albo propozycje spotkań, zbyt zajęta lekcjami albo opieką nad mamą, by znaleźć czas na cokolwiek ponadto.
Dociera do mnie też, że większość z nich to... przelotne sympatie. Albo też potencjalne przelotne sympatie, jak zauważyła to Natalie. Jest ich mnóstwo. Dziewczyny, z którymi flirtowałam jedynie, by sprawdzić, co z tego wyniknie, wiedząc, że na pewno nie zaangażowałabym się na dłużej niż chwilę. Wiedząc, że nigdy nie stworzę czegoś trwalszego niż tymczasowy związek.
Przy niektórych numerach nawet nie ma imion.
Brązowe włosy. Starbucks.
Piegi. Pizzeria.
Mam dziesięć takich kontaktów. Może więcej. Uogólniony opis dziewczyny plus miejsce, w którym ją poznałam.
Przewijam dalej, aż wreszcie obraz na wyświetlaczu lekko podryguje, dotarłszy do końca listy. Nie ma na niej żadnego człowieka, do którego mogłabym zatelefonować o pierwszej w nocy. Mogę jedynie pójść na dworzec Greyhounda, żeby tam przesiedzieć siedem godzin do odjazdu autobusu.
„Jesteś sama”. Przychodzi mi na myśl twarz Natalie. Jej twardy wzrok zasnuwa mgłą moje oczy.
No ale... przecież miałam na głowie mamę. Zresztą zamierzałam stąd wyjechać. Do Pittsburgha. Wiedziałam, że już nigdy nie spotkam się z żadnym z tych ludzi. Oczywiście poluzowałam więzy towarzyskie. Z przypadkowymi znajomymi, miłostkami i koleżankami, z którymi naprawdę nigdy nie rozmawiałam poza szkołą, starając się jak najlepiej ukrywać moje prywatne życie.
Jedyną osobą, której trzymałam się dłużej, była ona. Aż do dzisiaj.
Czuję powiew gorącego powietrza, kiedy kolejka z głośnym zgrzytem zatrzymuje się przede mną. Apatycznie człapię do wagonu i siadam na siedzeniu obitym niebieską tapicerką. Wspieram łokcie na kolanach, zaciskam powieki i pocieram twarz. Słowa krążą mi po głowie, a zawarta w nich prawda niespodziewanie mnie ogłusza.
Natalie miała rację. Przejrzała mnie lepiej, niż sama zdołałam siebie poznać.
Wyznała mi miłość, a mnie coś powstrzymało przed odwzajemnieniem tych słów. Poprosiła, żebym chociaż jednym słowem dała jej odczuć, ile dla mnie znaczy, a ja nie umiałam się na to zdobyć.
Nie byłam zdolna po prostu powiedzieć jej o tym, że sobotnie poranki w jej towarzystwie są dla mnie najważniejszymi chwilami każdego tygodnia. O tym, że teksty jej piosenek przemawiają do mnie tak, jak żaden inny utwór do tej pory, a kiedy oglądam jej występy, czuję się... lekka, bo w tych rzadkich chwilach nie przygniata mnie żaden ciężar. Nie umiałam jej powiedzieć, jaka jestem wdzięczna za to, że od kilku miesięcy mam na kogo liczyć w całym tym bałaganie z mamą.
Nie jestem pewna, czy mogłabym wsiąść do jutrzejszego autobusu na uczelnię, gdybym nie zawdzięczała tak wiele jej pomocy.
Jednak nie powiedziałam jej tego. Niczego nie powiedziałam. Wszystko spieprzyłam, bo Natalie poprosiła mnie o gwiazdkę z nieba, a ja jeszcze nie mogłam jej tego dać.
Jest pierwszą osobą w moim życiu, z którą nie chcę się żegnać, a tymczasem właśnie nawiewam.
Co jest ze mną nie tak?
Z trudnością przełykam gulę rosnącą w moim gardle. Wspierając głowę o szybę, patrzę, jak Filadelfia przemyka za oknem, i rozumiem, że muszę coś zmienić.
Nie wiem, jak to naprawić, ale mam na rozmyślanie całą drogę do Pittsburgha.
ROZDZIAŁ 2
Oj.
Budzę się, łapiąc z trudem oddech, kiedy wiekowy labrador wpada całym ciężarem swoich pięćdziesięciu kilogramów na moje łóżko, a jego wielka, żółta łapa wbija mi się w nerkę.
– Leonard, złaź!
Staram się obniżyć głos o kilka oktaw, ale bez skutku. Ten pies słucha jedynie mojego taty. Przez następne pięć minut atakuje mnie oślizgłymi całuskami i tratuje każdy z moich narządów wewnętrznych, aż w końcu skacze z powrotem na podłogę zadowolony ze swojego dzieła.
Takich pobudek na pewno nie będzie mi brakować.
No, w każdym razie nie za bardzo.
Ścierając z twarzy psią ślinę, obmacuję szafkę nocną w poszukiwaniu telefonu, ale moja dłoń ląduje na stosie świeżo podpisanych segregatorów, które wczoraj wieczorem przygotowałam sobie na nowy rok akademicki. Nic nie może się równać z takim spokojnym, cichym wieczorem – tylko ja i moja drukarka naklejek na zeszyty.
Sięgam jeszcze dalej, żeby odpiąć telefon od kabla ładowarki. A potem po raz dziesięciotysięczny od początku lata szukam na Twitterze profilu Cory Myers, uważając, żeby przypadkiem nie dotknąć przycisku: Obserwuj.
Wczoraj zasnęłam o wpół do dziesiątej, jak co dzień, więc przegapiłam wysłany później tweet: „Od jutra oficjalnie będę panterą! #hail2pitt”.
Ogarnia mnie fala mdłości, ale jednocześnie na twarzy pojawia się uśmiech. Przyciskam telefon do piersi.
„To już dzisiaj”.
Upłynęły trzy miesiące od ukończenia szkoły średniej.
Osiemdziesiąt siedem dni, odkąd ostatni raz widziałam Corę.
Żeby było jasne: wcale nie idę do tego college’u ze względu na nią. Mniej więcej połowa uczniów mojej szkoły wybiera się do Pitt. Po prostu tak się składa, że obie należymy do tej połowy.
No i... jeśli chcesz wiedzieć, to ze wszech miar wygląda jak przeznaczenie. Jakby los w końcu zrobił mi przysługę, by zrekompensować gówniane cztery lata.
W wakacje naprawdę starałam się zająć umysł innymi rzeczami, ale kiedy poznajesz taką dziewczynę jak Cora Myers, nie da się myśleć o niczym innym.
Może „poznajesz” to niewłaściwe słowo, lecz nie mogę wybić jej sobie z głowy, odkąd w pierwszej klasie weszła do naszej sali w tym swoim czerwonym aksamitnym płaszczu w stylu retro i za dużych żółtych wojskowych butach, które kompletnie nie pasowały do reszty stroju.
Ale mnie i tak się podobały.
Zresztą nie tylko mnie.
Jej energia działała jak magnes. Ludzie w naturalny sposób do niej lgnęli na początku każdej lekcji, na korytarzach oraz po szkole, lecz zdawało się, że ta popularność nie uderzyła jej do głowy. Cora Myers wobec nikogo nie zachowywała się wrednie, nie zamykała się na znajomości i zawsze była sobą, bez względu na to, w czyim towarzystwie się znajdowała. Sprawiała wrażenie, że umie rozmawiać o wszystkim i ze wszystkimi.
Nie żeby rozmawiała kiedykolwiek ze mną, ale z odległości dwóch rzędów w klasie wiele można podsłuchać.
Nie chodzi o to, że nie chciałam z nią rozmawiać. Ja po prostu nie mam swobody otwierania się przed ludźmi. Nie jestem zbyt dobra w zdobywaniu przyjaciół. Kiedy poświęcasz tyle czasu co ja główkowaniu, co by tu powiedzieć i jak to wyrazić, a i tak wszystko wychodzi inaczej, to już łatwiej nic nie mówić.
Jednak w tym roku nie muszę być tą cichą Molly Parker zżeraną przez stres w sytuacjach towarzyskich. W Pitt wszystko może się zmienić.
To przecież college. Świeży start, szansa na wymyślenie się od nowa. Ludzie zawsze powtarzają, że w college’u wszystko zmienia się na lepsze, i muszę w to wierzyć. Niemożliwe, by życie nie oferowało nic więcej.
Musi być lepiej.
Nie sądzę, żebym wytrzymała kolejne cztery lata takich...
Łup!
Ciężkie pudło ląduje na kafelkach w kuchni, dźwięk dochodzi przez deski w podłodze.
„Mamo”.
Mimo że wczoraj przed snem powtórzyłam jej milion razy, że wszystko, czego potrzebuję, już znajduje się w samochodzie, wiem bez cienia wątpliwości, że pakuje dla mnie więcej bambetli. Jeżeli nie zejdę do niej w tej chwili, załaduje cały dom do bagażnika swojego SUV-a.
Biorę głęboki oddech, a potem zeskakuję z łóżka i zbiegam po schodach, pokonując po dwa stopnie na raz. Za zakrętem korytarza widzę, że mama miota się po kuchni, otwierając i zamykając wszystkie szuflady oraz drzwiczki w zasięgu, na który pozwala jej półtora metra wzrostu. Jej sięgające podbródka włosy koloru pieprzu z solą są spięte czarną klamrą.
– Cholera, gdzie ona się podziała? – mamrocze tak bardzo pochłonięta szukaniem Bóg wie czego, że mnie nie zauważa.
Słyszę szelest papieru, obracam się i widzę w kąciku śniadaniowym piwne oczy taty wpatrzone we mnie nad płachtą „Pittsburgh Post-Gazette”.
W ich kącikach pojawiają się drobne zmarszczki jak zawsze, kiedy się uśmiecha.
– Cieszę się, że już wstałaś. – Ledwo powstrzymuje chichot, myśląc o tym, co zamierza powiedzieć. – Właśnie się zastanawialiśmy, czy nie iść cię obrócić, żebyś nie dostała odleżyn.
Absolutny klasyk porannych tekstów Charliego Parkera.
– Dopiero wpół do dziewiątej – mówię ze znudzoną miną.
Śmianie się z jego żartów może go jedynie zachęcić do dalszych wygłupów.
– Molly!
Błyskawiczny uśmiech zastępuje zatroskany wyraz twarzy mamy, gdy w końcu przerywa poszukiwania i mnie dostrzega. Niesforne kosmyki włosów sterczą dokoła jej okrągłej twarzy, kiedy podchodzi pospiesznie, żeby mnie przytulić. Obiema rękami: jedna wyżej, druga niżej, bo w przeciwnym razie będzie chciała to powtórzyć, dochodząc do wniosku, że za pierwszym razem coś jej nie pasowało. Zachowuje się tak, jakbym szła na wojnę, ale chociaż miażdży mnie niemal tak samo jak Leonard, trudno mi udawać, że nie będę za tym tęsknić.
Kiedy uwalnia mnie z uścisku, podchodzę do kontuaru, zamykając po drodze kilka szafek i zasuwając biodrem szufladę. Mojej manii organizowania i porządkowania na pewno nie odziedziczyłam po mamie.
– Co ty wyprawiasz? – pytam.
– Mówiłem jej, żeby dała sobie spokój – wtrąca tata, nie odrywając wzroku od gazety.
– Ech, Charlie, rozwiązuj dalej swoje szarady. – Mama macha ręką w jego kierunku i idzie przez kuchnię, żeby otworzyć kolejną szafkę. – Szykuję dla ciebie kilka dodatkowych rzeczy. Jeszcze tylko trzepaczka do jajek i to wszystko, ale nie mogę znaleźć tej drugiej – mówi.
– Mamo – mówię tak stanowczo, jak to możliwe. – Nie potrzebuję trzepaczki.
– Każdy potrzebuje trzepaczki – odpowiada takim tonem, jakby mówiła o muszli klozetowej albo czymś w tym rodzaju.
– Do czego mi trzepaczka w akademiku? – pytam z nadzieją, że to pytanie doda naszej porannej wymianie zdań nieco logiki, lecz mama jakby nigdy nic przetrząsa dalej zawartość wszystkich szafek.
Pochylam się i otwieram karton, który mama zapełnia. Jego zawartość budzi co najmniej konsternację – rolka folii aluminiowej, zszywacz wygrzebany z szuflady z rzadko używanymi rzeczami, szpatułka, dwa otwieracze do puszek, patelnia teflonowa.
– Mamo, ja tego nie potrzebuję – mówię, kładąc dłoń na jej ramieniu, by ją powstrzymać przed otwarciem kolejnej szafki.
– A co zrobisz, jeśli się okaże, że jednak potrzebujesz? – pyta nieco drżącym głosem. – Co jeśli będziesz czegoś potrzebowała i nie będziesz mieć tego pod ręką? Co jeśli zgłodniejesz w środku nocy i...
– Wtedy będę musiała sama coś wymyślić.
Odciągam ją od szuflady i obracam przodem do mnie. Mama patrzy na mnie zapłakanymi oczami.
– Proszę, nie wyjeżdżaj – mówi, chociaż wcale tak nie myśli, a przynajmniej stara się tak nie myśleć.
– Mamo, jakoś to przeżyję – zapewniam.
Bardzo dbam, żeby mój głos brzmiał rezolutniej, niż naprawdę się czuję.
– Ale ja nie – odpowiada, śmiejąc się nieszczerze.
Przytulam ją jeszcze raz, bo chociaż wiem, jak żałośnie to brzmi... jest moją najlepszą przyjaciółką. Nigdy nie mówimy o sobie w taki sposób, ale kiedy ktoś jest ci tak bliski, nie trzeba tego nazywać. Przez cały czas nauki w liceum była moją najlepszą przyjaciółką. Jedyną, jeśli mam być szczera.
Teraz jednak mam ją pożegnać – osobę, która podczas tego wszystkiego trwała u mojego boku. Zdaje się, że to zadanie ponad moje siły, lecz zdecydowałam, że w tym roku wszystko ulegnie zmianie. Muszę się trochę usamodzielnić.
Ona też musi mi na to pozwolić.
– Molly, za godzinę wyjeżdżamy. Obawiam się, że jeśli będziemy zwlekać, mama sama spakuje się do jednego z tych kartonów – mówi tata, a mama rzuca w niego kuchennym ręcznikiem.
Godzinę później już jesteśmy w drodze do Pitt. Tata zgłosił się na ochotnika, żeby dostarczyć na miejsce mój samochód, więc siedzę w SUV-ie tylko z mamą i już zaczynam tego żałować, bo mama sprawia wrażenie, jakby zamierzała wskazać mi po drodze każdą napotkaną znajomą rzecz. Moją byłą szkołę, kino, skatepark przy autostradzie, na którym spędziłam mnóstwo wieczorów, jeżdżąc z moim bratem Noahem. Odwracam wzrok, bo z powodu tylu wspomnień cała ta wyprowadzka staje się jeszcze trudniejsza.
Na szczęście, gdy docieramy do celu, nie mam czasu o tym rozmyślać, bo na kampusie trwa prawdziwe szaleństwo. Wszystkie bagaże w zasięgu wzroku są pootwierane, a lodówki, łóżka i inne meble z Ikei wylewają się aż na ulicę. Chodniki są pełne rodziców, którzy bezskutecznie próbują zapanować nad swoim młodszym potomstwem. Jakaś dziewczyna w bluzie z logo Pitt traci kontrolę nad wózkiem do transportu mebli i patrzy przerażona, jak ten wpada z impetem na zaparkowany w pobliżu samochód. Potem z kolei ja patrzę z przerażeniem, jak dziewczyna niby nigdy nic odchodzi w przeciwnym kierunku. Po czymś takim decydujemy, że tata odprowadzi mój samochód na parking dla studentów, a potem zostanie przy SUV-ie, by go pilnować.
– Cześć! Witamy w Pitt. – Chłopak z nienagannie ufryzowanymi włosami pozdrawia mnie, kiedy wchodzę z uwieszoną na moim ramieniu mamą na dziedziniec. – Mogę ci pomóc się zameldować – mówi, prowadząc mnie do stołu.
Podaję mu wszystkie wymagane informacje, on zaś wręcza mi torebkę z pakietem powitalnym oraz legitymację studencką opatrzoną okropnie prześwietloną fotografią, którą zrobiono mi latem podczas dnia otwartego.
– Skąd się dowiemy, z kim ona zamieszka w akademiku? – pyta mama, podchodząc do stołu.
– Och. – Chłopak marszczy brwi. – Powinniście już dawno dostać e-mail z tą informacją.
Ale... przecież obsesyjnie odświeżałam wiadomości przez całe wakacje, więc nie mógł mi umknąć ten e-mail. Prawda? Czuję w żołądku gwałtowny ucisk, ale nie chcę być już od początku zaszufladkowana jako „ten typ”.
– Aha, w porządku, sprawdzę jeszcze raz – mówię.
– Jest jakiś sposób, żeby pan to sprawdził? Ona nie dostała e-maila – wtrąca mama, a mnie od razu cierpnie skóra.
Mogłaby raz pozwolić mi samej załatwić sprawę.
– Mamo, nic się nie stało – szepczę ukradkiem. – Wszystko się wyjaśni, kiedy już tam pójdę. Poza tym Noah wkrótce tu będzie, prawda?
Dziękuję studentowi i odciągam mamę od stołu. Na szczęście moje ostatnie słowa skutecznie odwracają jej uwagę.
– Powiedział, że przyjedzie rowerem i... spotka się z nami na dziedzińcu... To jest ten dziedziniec? – upewnia się.
Kiwam głową i rozglądając się, patrzę na cztery jednakowe budynki akademików, wśród których szukam... o, jest... Holland Hall.
– Pobiegnę zobaczyć mój pokój. Zaraz wrócę – mówię, ale szybko okazuje się, że ona i tak depcze mi po piętach. – Mamo, może lepiej tu zostań i wypatruj Noaha?
Przyspieszam, nie czekając na jej odpowiedź. Właściwie to chyba wolałabym, żeby była przy mnie, kiedy po raz pierwszy zobaczę ten pokój, ale napominam się co chwila, że teraz wszystko ma wyglądać inaczej. A jeżeli ma być inaczej, to nie mogę ciągnąć ze sobą mamy na pierwsze spotkanie z moją współlokatorką.
Oba skrzydła drzwi zostały otwarte i przepływa przez nie w tę i z powrotem nieprzerwany strumień dziewczyn. Wygląda na to, że winda długo będzie zajęta, więc wbiegam pięcioma ciągami schodów na piętro do mojego pokoju i zatrzymuję się przed samymi drzwiami, żeby złapać oddech oraz trochę się ogarnąć.
„Pierwsze wrażenie, Molly. Nowa ty. Dasz sobie radę. Wystarczy powiedzieć: »Cześć, jestem Molly«”.
Głęboki wdech.
Pcham drzwi, spodziewając się ujrzeć współlokatorkę, ale wita mnie widok, który sprawia, że ramiona opadają mi do samej podłogi.
– To jakiś żart – szepczę do siebie, rozglądając się po ciasnej klitce.
Jedno łóżko. Jedno biurko. Chociaż to był mój najmniej pożądany wybór. Chociaż wyraźnie prosiłam o dowolną inną opcję, byle nie to.
Pokój jednoosobowy.
Jakby nie dość trudno było mi poznać nowych ludzi – teraz w dodatku muszę mieszkać w jednoosobowej celi. Wchodzę i patrzę dokoła. Słyszę inne dziewczyny przechodzące korytarzem, które omawiają ze swoimi współlokatorkami, co gdzie ma stać i która będzie spała po której stronie.
– Hej, Moll, gdzie ci to postawić?
Głos dobiegający zza moich pleców sprawia, że na chwilę zapominam o trudnym położeniu. Obracam się i widzę wielką stertę kartonów blokującą cały korytarz oraz parę muskularnych nóg wystających z dołu, uginających się pod ciężarem niemal całego dobytku, jaki posiadam.
– Hej, Noah. – Jego widok sprawia, że jest mi nieco lżej. – Wiesz, że mają do tego specjalne wózki?
Wskakuję na owinięty folią materac, żeby go przepuścić. Noah wchodzi i upuszcza z kilkoma głuchymi tąpnięciami wszystko na podłogę. Wyrównuje oddech, zapierając się dłońmi o kolana.
– Mam tu dwa wózki, które świetnie się sprawdzają – mówi, klepiąc się po bicepsach. Przewracam teatralnie oczami. – Poza tym od czego są starsi bracia? – pyta z figlarnym uśmiechem, a potem podchodzi, żeby mnie objąć.
– Charlie, przestań deptać mi po piętach! – rozbrzmiewa w korytarzu echem głos mamy, któremu towarzyszy śmiech wypełniający tę pustą przestrzeń.
Oboje obracamy się do drzwi w chwili, w której nasi rodzice pojawiają się z wózkiem zapełnionym kolejną porcją moich rzeczy.
Uśmiech mamy gaśnie, gdy rozgląda się po pokoju.
– Przydzielili ci jedynkę – mówi, a kąciki jej ust opadają.
– Szczęściara, nie? Co ja bym dał, żeby mieć jedynkę w college’u – mówi Noah, siadając na moim biurku.
– No właśnie, fajnie, Molly. Masz tu swój własny kącik – dodaje tata.
Patrzę na mamę – jedyną osobę, która ma jakiekolwiek pojęcie, co to dla mnie oznacza. Jedyną osobę, która wie, że to była moja jedyna realna szansa na dobry start w studenckim życiu towarzyskim.
Odwracam wzrok, zanim cokolwiek powie, bo rozmawianie o tym może jedynie pogorszyć moje samopoczucie. Rzucam się więc w wir pracy. Organizuję. Czyli zajmuję się tym, co uwielbiam robić.
Noah z tatą przynoszą kolejne dostawy, a mama i ja układamy kolejne rzeczy na właściwych miejscach. Staram się nie myśleć o tych wszystkich rzeczach, które chciałam robić z moją współlokatorką. O wieczorach, które miałyśmy spędzać, siedząc na łóżku i plotkując o ekscytujących sprawach dziejących się w naszym życiu, albo o wyprawach o północy do sklepu po słynne na cały Pitt gofry i lody, o których tyle słyszałam od Noaha. Próbuję ignorować fakt, że miałam urządzać pokój z nią, a nie z mamą.
– No więc tak sobie myślę – mówi mama, siedząc koło mnie na podłodze i składając od nowa część T-shirtów – że mogłabyś zamówić jakieś jedzenie z dostawą i zaprosić koleżanki z piętra na wspólny wieczór.
Robi, co może, żeby jej głos brzmiał optymistycznie, ale zbyt dobrze ją znam, by nie dostrzec współczucia w jej oczach.
– Każda z nich będzie zajęta poznawaniem się ze współlokatorkami. Nie znam tu nikogo, kogo mogłabym zaprosić – odpowiadam, spuszczając wzrok ku koszulce, którą składam.
– A Cora? – Mama szturcha mnie figlarnie w bok. – Może ona jest wolna?
– Możemy o tym teraz nie rozmawiać? Zajmijmy się składaniem – mówię, ale mama nie daje za wygraną. Jako najlepsza przyjaciółka wie też jak nikt inny na świecie, w jaki sposób zaleźć mi za skórę, i zdaje się, że dzisiaj przejawia ku temu wyjątkową skłonność.
– Wyślij jej SMS-a z pytaniem, czy chce coś dzisiaj z tobą porobić.
– Mamo – mówię surowym tonem, zwracając się twarzą do niej. – Nie mogę jej ot tak zapytać, czy chce coś ze mną porobić, okej? To po prostu... – Wzdycham z bezsilną złością i podnoszę telefon, by udawać, że piszę SMS-a: Hej, Cora. W ogóle mnie nie znasz, a ja nawet nie mam twojego numeru, ale chodziłyśmy do tej samej szkoły i właściwie to jestem w tobie zakochana.
– Dlaczego sądzisz, że to niemożliwe? Jestem pewna, że ktoś z twoich znajomych ma jej numer. Ta druga część może się zdawać nieco zbyt bezpośrednia, ale... – W końcu odpuszcza i chichocze. – Co ja tam wiem?
– Boże. – Trącam ją ramieniem, a ona kiwa się jak wańka-wstańka. – Naprawdę doprowadzasz mnie do szału.
– Ja tylko staram się pomóc. Przecież wiesz, prawda? – Potakuję. – Okej, zatem jeżeli Cora odpada, to może ja wpadnę jutro i pójdziemy razem na zakupy czy coś w tym rodzaju?
– Mamo... – Milknę na chwilę, żeby poukładać myśli i upewnić się, że powiem to, co trzeba. Wstyd mi, że najchętniej przystałabym na jej propozycję. To zaś podpowiada mi, że muszę wybrać inną opcję. Nie chciałabym jednak za bardzo ranić jej uczuć. – Powinnam się postarać, żeby w college’u było inaczej. Rozumiesz? – Unoszę głowę, chcąc popatrzeć jej w oczy. – Tak czy inaczej będzie mi wystarczająco trudno wymyślić, jak to osiągnąć. Jeżeli wciąż będziesz mnie odwiedzać, to nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się poznać innych ludzi. A nie zniosę, po prostu nie zniosę kolejnych czterech takich lat.
Mama wygląda na nieco urażoną, ale przede wszystkim na zawstydzoną.
– Wiem. Wiem. Przepraszam. – Obejmuje się mocno ramionami. – Dam ci trochę własnej przestrzeni – mówi. Mrużę oczy, nie dowierzając, że naprawdę byłaby do tego zdolna. – No przysięgam! – dopowiada, wyciągając ku mnie mały palec dłoni i w końcu doprowadzając mnie do śmiechu.
– Dobrze. Przynajmniej na jakiś czas. – Splatam mój mały palec z jej palcem.
– No dobra, to już mamy wszystko – stwierdza tata, stając w drzwiach z Noahem. – Jak sądzisz, Beth? – pyta.
Już?
Wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Dopiero co mówiłam o tym, jak bardzo chciałabym coś zmienić. Ale... niekoniecznie właśnie w tej chwili.
Łzy wzbierają mi pod powiekami, kiedy zawisa nad nami pożegnanie, którego cały dzień się bałam.
Mama stęka, wstając z podłogi, i rozprostowuje nogi.
– Myślę, że wszystko załatwione, Molly. Chyba że jeszcze potrzebujesz pomocy przy składaniu ubrań?
Zerka na mnie tak, jakby usilnie starała się dostosować do mojej wcześniejszej prośby, ale było to całkowicie sprzeczne z jej uczuciami.
Załamię się do reszty, jeżeli będziemy przedłużać nasze pożegnanie bardziej niż to konieczne.
– Możesz iść z nimi. Poradzę sobie – mówię, wskazując stertę ubrań.
– Na pewno? – pyta.
Bynajmniej. Jednak zamiast tego mówię:
– Absolutnie.
Ściskam krótko tatę, wiedząc, że on nie lubi, gdy widzę, jak puszczają mu emocje. Mimo to trudno nie zauważyć, jak walczy ze sobą – jak otwiera szeroko oczy, by nie płakać.
– Fajnie, że jesteś w mieście – mówi Noah z uśmiechem i przyciąga mnie do siebie, ściskając po bratersku jedną ręką. Naprawdę się cieszę, że zawsze będzie w pobliżu. – Zadzwoń, kiedy będziesz miała ochotę się spotkać. Aha, i wiesz co, Molly? – dodaje, już stojąc w drzwiach. – Zamyka drzwi tylko ten, kto śpi. – Otwiera na oścież drzwi mojego pokoju, a potem idzie z tatą na koniec korytarza.
Myślałby kto, że do nawiązania znajomości wystarczy otworzyć drzwi. No, ale dla niego chyba jest to takie łatwe. Mojemu bratu wszystko przychodzi łatwo – przyjaźnie, sukcesy w sporcie. Jakimś cudem wybrano go królem studniówki. No wiesz... pokaż mi inną małomiasteczkową szkołę w Pensylwanii, w której Azjata został królem studniówki. Takie rzeczy po prostu się nie zdarzają.
Zamykam oczy i nabieram powietrza głęboko do płuc. Mama obraca się przodem do mnie.
– Zobaczysz, że z czasem wszystko się ułoży – mówi, dotykając mojego policzka.
Robię ku niej krok, przytulam się i tym razem ściskam ją bardzo mocno.
– Okej – szepczę, chociaż w tej chwili wcale w to nie wierzę.
– Okej. – Mama robi pauzę. Kiedy wypuszcza mnie z objęć, jej oddech drży. Wychodzi tyłem na korytarz. – Zadzwoń później. Kocham cię.
– Kocham cię – mówię i przygryzam policzek aż do krwi.
Mama znika za drzwiami, a ja się obracam, żeby popatrzeć na mój nowy dom. Znajome uczucie samotności wywołuje ucisk w mojej piersi, tyle że tym razem nie ma mamy, u której mogłabym szukać pocieszenia. Tutaj naprawdę jestem sama.
„Skup się na bieżących sprawach. Rozpakuj się. Poukładaj”.
Biorę głęboki wdech, ignorując gulę w gardle, i rozchylam zakładki ostatniego kartonu.
Wzrok mi się rozmazuje, kiedy sięgam do środka i wyjmuję metalową trzepaczkę do jajek z doczepioną kartką, na której widnieje starannie wykaligrafowany napis:
„Na wszelki wypadek ”.