Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najważniejsze, żeby zawsze być sobą. Mimo wszystko.
Ophelia Rojas doskonale wie, co lubi najbardziej na świecie: swoich przyjaciół, kubańskie jedzenie, róże. I… chłopców. Bliscy żartują z jej romantycznej duszy i kolejnych zauroczeń, ale Ophelia nie mogłaby tego zmienić, nawet gdyby chciała.
Jednak kiedy zauważa, że częściej myśli o uroczej, cichej Talii Sanchez niż o chłopaku, który z nią zerwał, jej wizja dotycząca tego, kim jest, zaczyna pękać. Kłótnie z bliskimi, koniec liceum i nowe uczucia sprawiają, że ma wrażenie, jakby traciła to, co było dla niej pewne.
I będzie musiała dokonać wyboru – trzymać się wymyślonej wersji siebie, którą zawsze miała w głowie, czy odrzucić oczekiwania innych osób, by odkryć, kim naprawdę jest.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla queerowych dzieciaków i dla tych, które cały czas odkrywają swoją tożsamość. Trzymam za Was kciuki. I dla Mamy. Byłaś cudem. Gdziekolwiek teraz jesteś,
Materiał liliowej sukienki ociera mi się o nogi i sprawia, że przeszywa mnie dreszcz cudownego wyczekiwania. Doczepione do niej kwiaty są tak delikatne, że wyglądają na utkane z waty cukrowej. Światło z kuli dyskotekowej spowija całą salę gimnastyczną mgiełką pulsującego blasku. W chwili, kiedy muzyka staje się głośniejsza, na moim karku splatają się ciepłe dłonie. Moje serce dudni w rytm muzyki, a ja unoszę głowę i w końcu widzę mojego partnera, którym się okazuje…
Ze snów na jawie wyrywa mnie Agatha, która wrzuca do swojej szafki jakiś podręcznik.
‒ Pamiętasz, jak w pierwszej klasie obiecano nam, że nasza piosenka na zakończenie szkoły nie będzie gówniana? – Przymyka drzwi szafki, aby spojrzeć mi w oczy. – Naprawdę musimy żegnać się z młodością przy dźwiękach Don’t Stop Believin’? Trzymajcie mnie.
‒ Czy to oburzenie potrwa dłużej czy krócej niż twoja irytacja dotycząca motywu przewodniego balu? – pytam i wymieniam segregator z chemii na zeszyt do wiedzy o polityce. Nie po raz pierwszy cieszę się, że Geraldo Inglaterra okazał się taki otwarty w kwestii zamiany swojej szafki – usytuowanej między szafkami Linds i Ags – na moją. Kosztowało mnie to tylko kilka bukietów róż. Nie wyobrażam sobie, jak wiele ominęłoby mnie plotek, gdybym pozostała przypisana do mojej szafki, która mieściła się na samym końcu korytarza.
Kiedy Lindsay kuca, aby otworzyć swoją szafkę, strzelają jej kolana.
‒ Nawet nie zaczynaj.
‒ Pozwij mnie za to, że chciałabym klasyczny motyw – odparowuje Ags.
‒ Szczerze mówiąc, Morskie głębiny to jest klasyczny motyw – mówię. – Tyle że klasycznie słaby.
W żadnej mojej fantazji na temat balu na zakończenie szkoły ani razu nie pojawił się wystrój nawiązujący do wyprawy nurkowej, na którą rodzice zabrali mnie podczas naszych rodzinnych wakacji w Meksyku przed dwoma laty. Agatha miała najwyraźniej tak samo.
Lindsay prycha.
‒ Mnie bardziej obchodzą ci wszechobecni oni, którzy wiedzieli, jak będą wyglądać nasze wszystkie wybory w czwartej klasie, kiedy byliśmy wątłymi pierwszakami, którym ledwie udało się wybrać samorząd klasowy. Nie umieliśmy jeszcze nawet otwierać tych szafek. – Niechcący za bardzo obraca mechanizm swojego zamka i cicho klnie. – Okej, więc może niektórzy z nas nadal mają problem z szafkami.
‒ Niektórzy z nas pozostali także wątli – żartuję, trącając Lindsay czubkiem trampka.
W odpowiedzi pokazuje mi język.
‒ Nieważne – mówi Agatha, kiedy zamykamy szafki i ruszamy przez korytarz. – Po tym, jak nasz samorząd wybrał na kolor klasowy ten wstrętny rdzawy pomarańczowy, powinnam była wiedzieć, że nie warto sobie robić nadziei. Gdybyśmy wszystkie zgłosiły się na początku roku do szkolnego samorządu, tak jak chciałam, nie byłoby tych wszystkich problemów.
‒ Może i bym się zgłosiła, gdyby przewodniczącym nadal był Vijay Khan z zeszłego roku – mówię i wachluję sobie twarz, a Agatha przewraca oczami. – Serio, nie rozumiem, dlaczego nie mógł poświęcić się dla dobra grupy i kontynuować pracy w tym roku. Był najlepszym przewodniczącym. – Lindsay posyła mi znaczące spojrzenie. – Okej, a przynajmniej wzbudzającym największy zachwyt.
Duszne wiosenne powietrze uderza mnie w tym samym czasie, co ramię Lindsay. Żałuję, że mam na sobie dżinsy w słoneczniki, nawet jeśli te kwiaciaste naszywki wywołują mój uśmiech. Zazdroszczę Lindsay spodenek do biegania z oddychającego materiału i koszulki na ramiączkach. Przynajmniej nie jest mi tak gorąco jak Agacie w dzianinowej sukience z golfem, ale prędzej piekło zamarznie, niż Ags przyzna, że wygoda ważniejsza jest od mody.
‒ Ignorując pragnienia Ophelii – zaczyna Lindsay i tym razem to ja pokazuję jej język – muszę wam przypominać, że samorząd szkolny spotyka się w niedzielne poranki, kiedy ja mam kościół, a Ophelia te swoje dziwaczne rytuały ogrodnicze?
Sammie i Wesley czekają już na „naszej” ławce piknikowej. Usta mają pełne jedzenia: Wesley raczy się sałatką, natomiast Sammie wciąga wegeburgera ze szkolnej stołówki, który mimo góry keczupu nie wygląda zbyt apetycznie.
‒ Moje ogrodnicze rytuały nie są dziwaczne – protestuję.
Siadam obok Ags po jednej stronie, a Lindsay wciska się między chłopaków po drugiej. Mierzwi czarne loki Sammiego i uśmiecha się do Wesleya. Obaj wyglądają na zadowolonych z poświęcanej im uwagi. Sammie przełyka resztę frytek i choć pierwsza część rozmowy go ominęła, mówi z pełnymi ustami:
‒ Masz rację. To absolutnie normalne, że nastolatki spędzają weekendy na obsesyjnym podlewaniu, przycinaniu i nawożeniu prywatnego ogrodu różanego.
‒ A ja za urocze uważam to, że O. ma hobby, na punkcie którego jest tak bardzo zakręcona – stwierdza Ags, klepiąc mnie po głowie. – Szkoda jedynie, że staje ono na drodze integralności tematycznej naszej ostatniej klasy.
‒ Nikt nie powiedział, że sama nie mogłaś dołączyć do samorządu, Ags – odpowiadam.
Lindsay kiwa głową, a Ags przewraca oczami. W słońcu błyszczą jej olśniewające rzęsy i przysięgam, że czuję na twarzy lekki powiew, kiedy mruga.
‒ Nie mam ochoty użerać się z innymi ludźmi.
‒ Nadal jest wkurzona motywem balu? – pyta Sammie i się krzywi.
‒ Zaczęło się od irytacji naszą piosenką na zakończenie szkoły, ale znowu krążymy wokół balu – odpowiadam.
Bal odbywa się za trzy tygodnie od jutra, więc jej irytacja będzie powracać.
Odzywa się, o dziwo, Wesley, oczywiście nie odrywając wzroku od sałatki:
‒ Co jest nie tak z Morskimi głębinami?
‒ Tragiczny banał! Tak jakby szkoła wręcz chciała, abyśmy zaprawili poncz i stracili dziewictwo w limuzynie – złości się Ags.
‒ Mnie tam pasuje – orzeka Sammie. Kiedy mówi, z buzi mało mu nie wypada kawałek wegeburgera. – Poza tym Linds może po prostu założyć ogon syreny i tyle.
Pociąga za pasmo jej naturalnie rudych włosów. Ona w odpowiedzi rzuca w niego marchewką. Sammie bez problemu się przed nią uchyla i marchewka trafia w klatkę piersiową Wesleya. Tłumię śmiech, kiedy widzę, jak powoli strzepuje wilgoć z wyglądającej na drogą koszulki polo.
‒ Mogę wszystkim przykleić muszelki do bukiecików – dodaję.
‒ Nie każ mi oprotestować tego balu, Rojas – rzuca ostrzegawczo Ags, wymachując widelcem.
‒ Myślicie, że mogę założyć kąpielówki? – pyta Sammie, po czym wkłada do ust ostatni kawałek burgera. – Gustownie wpisałbym się w motyw przewodni.
‒ Zagwarantowałbyś sobie w ten sposób pójście solo – droczy się Linds.
Sammie i Wesley wyraźnie sztywnieją. Lindsay odchrząkuje i wgryza się w kolejną marchewkę.
Udaję ignorancję.
‒ To ty zawsze narzekasz, kiedy mężczyźni nie podporządkowują się motywowi przewodniemu Met Gali – mówię do Ags.
Na szczęście nie wraca do uwagi Linds.
‒ Ja? Narzekam? – pyta niedowierzająco, a kąciki jej ust drżą w uśmiechu.
Zabieram się za suszone plastry mango i słucham jednym uchem, jak Wesley, jąkając się, komplementuje włosy Lindsay. Agatha stuka mnie pod stołem kolanem.
‒ Sprawdź telefon.
O nic nie pytając, wyjmuję go z tylnej kieszeni spodni. Mam od niej nową wiadomość.
chcesz się założyć?
Unoszę brwi. Nie zakładałyśmy się od miesięcy. Ostatni raz był w listopadzie podczas imprezy urodzinowej Lindsay, kiedy założyłam się z Ags o trzy dolary, że Wesley zjawi się jako pierwszy, w dodatku przesadnie wystrojony. Agatha była przekonana, że nie przyjdzie na domówkę w materiałowych spodniach i krawacie, fatalnie się jednak pomyliła. Gdyby przez ten rok, od kiedy Lindsay wciągnęła go do naszej grupy, Wesley próbował się ze mną zaprzyjaźnić, a nie raczył mnie jedynie uśmiechami i obowiązkowymi słowami powitania w trakcie lunchu, może i bym go ostrzegła i mu doradziła, aby przyszedł w T-shircie i dżinsach.
Dość powiedzieć – zaczęłam się już martwić, że wyrosłyśmy z zakładów. Jako że Agatha wymieni Północną Kalifornię na Południową, kiedy wyjedzie jesienią do szkoły mody w LA, część mnie traktuje każdą najmniejszą zmianę w naszej relacji jako oznakę tego, że zapomni o mnie w chwili, kiedy otoczą ją fashioniści, których garderoby to coś więcej niż kwiaciaste wzory i płócienne trampki. Ale może to oznacza, że ona także nie jest gotowa na rozstanie.
o co się zakładamy? – odpisuję.
Pięć dolarów, że lindsay poderwie wesleya przed końcem roku
Posyłam jej znaczące spojrzenie.
‒ Naprawdę?
Ucisza mnie i wskazuje na telefon, jednocześnie zerkając na naszych nieświadomych przyjaciół.
to chyba nie nasza sprawa – piszę.
od miesięcy obserwujemy ten trójkąt miłosny. według mnie teraz to nasza sprawa
Celna uwaga. Jako fanatyczka romansów uwielbiam porządny trójkąt miłosny, ale jeśli będę musiała wytrzymać jeszcze jeden wieczór filmowy, podczas którego Sammie i Wesley osaczają Lindsay po jednej stronie pokoju, ignorując mnie i Agathę, to możliwe, że uruchomi mi się samozapłon.
w porządku. ale jeśli poderwie Sammiego, to szykuj kasę – odpisuję.
Ags uśmiecha się promiennie, a warstwa matowej szminki w kolorze fuksji zaczyna pękać.
‒ Uściśnięcie dłoni? – pyta.
W tym momencie dociera do mnie, że nasi przyjaciele zamilkli.
‒ Czy wy się o coś zakładacie? – pyta Sammie i lekko mruży oczy.
‒ W życiu! – Agatha przyciska dłoń do piersi. – Wiesz, że już dawno temu dałyśmy sobie spokój z tą niedojrzałą praktyką, drogi Samuelu.
‒ Gówno prawda. – Kręci głową, po czym odwraca się do mnie. ‒ Obiecałaś, że następny zakład zrobisz ze mną.
‒ Nie sądziłam, że do tego dojdzie – przyznaję i wzruszam ramionami.
Jestem lekko poirytowana faktem, że ten pierwszy raz, kiedy podczas wielu lat naszej przyjaźni udało mi się okłamać Sammiego, odbił mi się czkawką.
‒ Hej, mnie nigdy nie obiecałaś, że się o coś ze mną założysz – mówi Lindsay do Agathy.
Co za ironia, bo przecież często oskarża nas o niedojrzałość, kiedy się zakładamy o coś naprawdę bez znaczenia – na przykład wtedy, kiedy się założyłam o dwadzieścia pięć centów o to, że na połowinki więcej dziewczyn ubierze się na fioletowo niż na czerwono, albo kiedy Agatha założyła się ze mną o dolara, że wytrzyma cały dzień bez przeklinania, i przegrała, nie wytrzymawszy nawet do trzeciej lekcji.
‒ Sorki. – Ags parska. – Zwiększę liczbę pustych obietnic, jakimi cię karmię.
‒ Ej, też chcemy wiedzieć. – Sammie zaciera ręce.
Wesley zbiera się na odwagę i przyznaje mu rację.
‒ No, ja też.
Zerkam na Agathę. Obie staramy się zachować powagę, ja mam z tym jednak większy problem niż ona.
‒ Myślę, że wolicie nie wiedzieć, uwierzcie mi – mówię.
‒ Chwileczkę. – Lindsay wyraźnie łagodnieje. – Chodzi o to, że obie nadal próbujecie znaleźć partnerów na bal? Już wam mówiłam, że mogę zapytać chłopaków z drużyny lekkoatletycznej, czy któryś może was zabrać. To naprawdę żaden problem. – Patrzy na mnie. – A co z Trevorem Yoonem? Na moich ostatnich zawodach praktycznie się śliniłaś na jego widok.
‒ Wcale nie!
‒ Śliniłaś – potwierdza Sammie. – To było obrzydliwe. Ale czy Trevor nie ma dziewczyny?
Agatha kręci głową.
‒ Tydzień temu się rozstali. On się dostał na Uniwersytet Nowojorski, a ona zostaje na miejscu, więc dali sobie spokój. Na ceramice była w strasznym stanie psychicznym.
‒ Teraz chodzi z Markiem Vegą – mówię, przypominając sobie tych kilka tygodni, podczas których ja i Mark byliśmy w pierwszej klasie partnerami na biologii. Wielokrotnie mało mnie nie przyłapał na bazgraniu „Ophelia Vega” na marginesach zeszytu. – Poprosił ją o to podczas angielskiego, no nie? – Patrzę pytająco na Ags.
‒ Na algebrze – poprawia mnie z buzią pełną spaghetti. – Wielki plakat, bukiet stokrotek, mnóstwo brokatu, który pan Semenya musiał potem sprzątać.
‒ Skąd wy, u licha, wiecie takie rzeczy? – pyta drwiąco Sammie.
Ags i ja zgodnie wzruszamy ramionami.
‒ Okej, czyli Trevor jest dostępny – wraca do tematu Linds. Zagryza wargę, po czym dodaje: ‒ Słyszałam, że Lucas nadal szuka partnerki. Powinnaś z nim pogadać.
‒ Lucas? – śmieje się Sammie. – Kiedy rzucił O w zeszłym roku, praktycznie wyprawiłyście imprezę, a teraz chcesz, żeby razem poszli na bal? – Jego śmiech cichnie, kiedy Agatha posyła mu mordercze spojrzenie.
Lucas to dla mnie drażliwy temat. W trzeciej klasie byliśmy ze sobą przez sześć miesięcy, co wydaje się wiecznością, kiedy masz szesnaście lat i żaden z dotychczasowych crushów nie odwzajemniał twoich uczuć, nie mówiąc o całowaniu się.
Sądziłam, że dotrwamy przynajmniej do balu na koniec szkoły, a potem zafundujemy sobie łzawe rozstanie, ale dwa tygodnie przed końcem trzeciej klasy on rzucił mnie praktycznie bez żadnego ostrzeżenia po tym, jak jego drużyna przegrała mistrzostwa w piłce nożnej. Agatha zapewniła mnie, że był jedynie wkurzony przegraną i przejrzy na oczy, on jednak do końca roku szkolnego mnie unikał i od tamtej pory nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa.
Patrząc na to z perspektywy czasu, jego chęć obściskiwania się ze mną tylko w moim ogrodzie (co zaskakujące, to nie eufemizm) i siedzenia w piwnicy i grania w gry wideo, do których nigdy mnie nie dopuszczał, powinny być sygnałami ostrzegawczymi. Ale podobnie jak tyle dziewcząt przede mną, dałam się zwieść jasnowłosemu piłkarzowi z oczami w kolorze czekolady.
‒ Myślę, że zarówno Ophelia, jak i ja podziękujemy, Linds – odpowiada Agatha, ale jej spokojny ton zostaje zdradzony przez malujące się na twarzy napięcie.
Lindsay już od tygodni oferuje nam pomoc w znalezieniu partnerów i w ogóle nie przychodzi jej do głowy, że zmuszanie któregoś z jej wielu zalotników do tego, aby zabrał nas na bal, nie jest raczej życzliwością w stylu wróżki chrzestnej. Pewnie, fajnie by było nie zjawić się na kolejnym – i ostatnim – licealnym balu bez osoby towarzyszącej, ale takie pójście z litości nie stanowi dużo lepszej alternatywy. Chcę ładnego plakatu, bukietu, głupiutkiego posta w mediach społecznościowych o tym, że przyjęłam zaproszenie na bal. Nie chcę, aby jakiś chłopak zabrał mnie tylko dlatego, że Lindsay jest dla niego nieosiągalna.
‒ Cóż, jeśli zmienicie zdanie… ‒ Linds urywa, po czym wsuwa sobie między idealne zęby kolejną marchewkę.
Wzdrygam się, słysząc te słowa i odgłosy chrupania.
Za trzy tygodnie wszyscy będziemy stać wystrojeni w moim ogrodzie, otoczeni różami, w które wlałam swoją krew, pot i łzy, zastanawiając się, jak to możliwe, że ten bal, stanowiący ukoronowanie nastoletnich doświadczeń, nadszedł tak wcześnie. Sammie albo Wesley będzie obejmować w talii Lindsay, natomiast ja i Agatha zapozujemy z boku naszym uwielbiającym zdjęcia rodzicom.
Ale ostatnio prześladuje mnie obraz, który mam w sobie od zawsze – tańczę z przystojnym chłopakiem w smokingu. Był taki czas, dawno temu, że obok siebie wyobrażałam sobie Sammiego. Potem Jacksona z angielskiego z szóstej klasy, potem Adama z biologii, potem Ethana ze szkółki na Main Street, potem zarówno Franklina, jak i Nathana z WF-u (takie zadurzenie się w bliźniakach to nic fajnego) i kilkunastu innych chłopaków – wysokich, niskich, złośliwych, miłych, wysportowanych, nerdów i tak dalej. A w końcu Lucasa, tego, z którym naprawdę sądziłam, że wypali.
Czasami, kiedy mój umysł odpływa podczas lekcji albo w trakcie pracy w ogrodzie, ktoś wyróżnia się na tle tej kolekcji chłopców, których ośmieliłam się pragnąć. Ta twarz zajmuje zaszczytne miejsce, zwłaszcza gdy do balu jest coraz mniej czasu.
Ale nie powinno jej tam być.
Kiedy zajmuję na wiedzy o polityce swoje miejsce, czuję na karku boski powiew klimatyzacji. Ławka przede mną na szczęście jest jeszcze pusta. Poprawiam ramiączka topu i wycieram niewątpliwie błyszczące czoło, po czym obracam w rękach długopis.
Słyszę ją, zanim widzę, co jest zaskakujące, zważywszy na jej zwyczajową nieśmiałość. Ale brązowe traperki, które nosi każdego dnia, nawet kiedy jest tak gorąco jak dziś, uderzają o płytki w klasie. W drzwiach rzuca cień jej wysoka sylwetka.
Talia Sanchez wchodzi do klasy w taki sam sposób jak zawsze: wzrok wbity w sznurówki, gęste, ciemne loki podskakują wokół pociągłej, brązowej twarzy. Długopis wyślizguje mi się ze spoconych palców i spada na podłogę. Nim zdążę go podnieść, ona już się schyla.
‒ Dzięki – mówię. W ustach mam sucho.
Uśmiecha się lekko i siada na swoim miejscu przede mną.
Wyjmuję zeszyt i otwieram na pustej stronie, po czym wpisuję dzisiejszą datę, tak by zająć czymś dłonie. Kiedy w końcu znowu jestem w stanie mówić, mój głos okazuje się bardziej drżący, niż miałam nadzieję.
‒ Skończyłaś te modele pliku DBQ?
Odwraca się i zakłada włosy za ucho.
‒ Prawie – mówi cicho. – Zaq i ja zamierzamy to zrobić po szkole. A ty?
Wyjmuje z torby zeszyt, ten z rysunkiem Białego Domu, który zawsze zakładałam, że zrobił dla niej Wesley. Ona i jej najlepszy przyjaciel Zaq, uzdolniony plastycznie chłopak, którego Agatha zna ze szkolnego zrzeszenia czarnoskórych uczniów, są innymi przyjaciółmi Wesleya, to znaczy takimi, dla których się stara. We wtorki i czwartki spędza z nimi przerwę na lunch w pracowni plastycznej, a przez resztę dni siedzi z nami na ławce.
‒ Zamierzałam wczoraj nad nimi popracować, ale miałam problem ogrodniczy, którym musiałam się najpierw zająć. Zapomniałam poprosić tatę, aby kupił mi w tym tygodniu nawóz, więc musiałam ukraść z domu Sammiego banany. Ale namawianie go, aby mi je oddał, zajęło więcej czasu, niż się spodziewałam.
Sammie wymógł na mnie obietnicę, że pierwszy wybierze sobie kwiaty do bukieciku i butonierki. Ale i tak zamierzałam mu na to pozwolić. Przywileje sąsiada.
‒ Nie wiedziałam, że banany są dobre dla róż – mówi Talia.
Miłą odmianę stanowi rozmowa o moich różach z osobą, która nie zna mnie od lat. Nieznajomi zawsze są pod wrażeniem mojej wiedzy, podczas gdy bliskich przyjaciół mój ogród interesuje tylko wtedy, gdy potrzebują kwiatów na Dzień Matki czy walentynki.
‒ O tak, są fantastyczne, ale tylko skórki. Szybko się rozkładają i uwalniają do gleby fosfor, azot i potas, a róże dosłownie to kochają – wyjaśniam. – Poza tym mój tata chętnie zamraża banany, które wtedy pozostają, i wykorzystuje je do plátanos maduros[1].
‒ Zrobiłam się głodna – śmieje się i zaczyna się odwracać.
‒ Mogę ci pokazać aktualne zdjęcia ogrodu!
Kilka tygodni temu pokazywałam jej pierwsze tegoroczne kwiaty, ale odmiana Midas Touch była jej ulubioną, a ona akurat niesamowicie od tamtej pory rozkwitła.
Nim zdążę wyjąć telefon, rozlega się dzwonek. Pani Fell odchrząkuje i każe nam się przygotować do kartkówki.
‒ Później możesz mi je przesłać – szepcze Talia, po czym się odwraca.
Robi mi się ciepło w policzki, ale wyrzucam z głowy wszystko, co nie ma związku z lekcją.
Talia kończy kartkówkę po mnie, a wracając na miejsce, posyła mi uśmiech. Nie da się nie zauważyć, jak ostre klasowe światło podkreśla złote kółko w jej nosie i uwydatnia jaśniejsze tony w ciemnych włosach. Gdy siada, upina gęste loki w koczek z taką swobodą, że wygląda to niemal jak magiczna sztuczka. Kilka sekund i cała objętość jej włosów zostaje ujarzmiona. Kiedy opuszcza ręce, światło wychwytuje brokat na czerwonych paznokciach.
Kiedy na początku czwartej klasy oficjalnie poznałam Talię, wiedziałam o niej cztery rzeczy:
Przyjaźni się z Wesleyem Cho i Zaquariahem Fieldem.
Jest cicha.
Paznokcie ma zawsze pomalowane na brokatową czerwień.
Raz całowała się z dziewczyną i nawet jej się podobało.
Nie zabiegałam o to, aby się ich dowiadywać. Widywałam ją jednak w szkole na tyle często, by rozpoznawać w tłumie jej twarz i poznać jej imię. Zwłaszcza po tym, jak Wesley zaczął się spotykać z nami obiema. Na paznokcie zwróciłam uwagę tylko dlatego, że ona i Lindsay chodziły w drugiej klasie razem na matematykę. Lindsay uważała za dziwaczne, że dziewczyna, która rzadko się maluje i w której szafie znajdują się głównie flanelowe koszule i spodnie w kolorze khaki, zawsze ma takie idealne, błyszczące, bijące po oczach paznokcie.
Do naszej pierwszej prawdziwej rozmowy doszło w tej właśnie klasie na początku roku szkolnego, po tym jak nas posadzono blisko siebie. Lody przełamałyśmy rozmową o wakacjach. Nie było wcale tak niezręcznie, jak by mogło zarówno z powodu, jak i pomimo tego, co się wydarzyło tydzień wcześniej podczas imprezy na zakończenie wakacji u Lindsay.
Połowa naszej klasy tłoczyła się w dusznej piwnicy, racząc się rozwodnionym piwem, które Lindsay zdobyła, wykorzystując nowy, podrabiany dowód, prezent urodzinowy od kuzyna. Banalne tematy, które – jak wszyscy przyrzekliśmy sobie w duchu – miały pozostać nietknięte aż do rozpoczęcia szkoły, i tak zaczęły się wślizgiwać do każdej rozmowy. „Gdzie składasz podanie?” „Jakie kierunki bierzesz pod uwagę?” „Robisz sobie rok przerwy?” „Jak ci poszło na SAT[2]? A może zdawałeś już ACT[3]?” Moja cierpliwość się skończyła, kiedy po raz dziesiąty ktoś mnie zapytał, co planuję zrobić z dyplomem z botaniki.
‒ Nie wiem, może wyhoduję sobie parę roślin? – niemal krzyknęłam.
Nim zdążyłam narobić sobie jeszcze większego wstydu, Agatha mnie odciągnęła i wcisnęła mi w dłoń plastikowy kubek z colą zero. Udało jej się oderwać Lindsay od trzeciej kolejki shotów, aby zagrać w dziesięciopalcową wersję Nigdy Przenigdy. Zaq przyciągnął do nas wystrojonego Wesleya, a wkrótce po nim dołączył do nas Sammie, dlatego że tam, gdzie Wesley i Lindsay, tam zazwyczaj kręci się i on, próbując interweniować. Powoli do gry włączali się nawet maruderzy, których nie widziałam na żadnej innej imprezie Lindsay.
Po każdym opuszczonym palcu w piwnicy rozlegał się gromki śmiech i gwizdy, nawet jeśli wyznanie nie było szczególnie pikantne. Wszyscy jęknęli, kiedy Evan Matthews oświadczył, że nigdy przenigdy nie zafarbował sobie włosów na kilka kolorów naraz, dlatego że naprzeciwko niego siedziała jego eks, Danica Peters, mająca świeżo pofarbowane tęczowe włosy. Nigdy Przenigdy potrafiło być naprawdę małostkową zabawą i cieszyłam się, że nie ma tu Lucasa, bo jeszcze by mnie kusiło, aby mu dokopać.
Moje palce pozostały w większości uniesione z powodu tego, co Lindsay nazywa moim „brakiem nastoletnich doświadczeń”. Jedyne opuszczone palce to rezultat pytań o durzenie się w kimś tu obecnym i posiadanie piercingu. Lindsay i Sammie po kilku pierwszych rundach nie mieli już palców do wykorzystania.
Zazwyczaj czułam się tak, jakby moje uniesione palce były jarzącym się znakiem nad moją głową krzyczącym: „Spójrzcie na mnie! Jestem nudna!”, ale coś w tym wspólnym udziale w zabawie sprawiło, że nie czułam się tak odsłonięta. Jakby zbiorowy stopień narażenia na atak chronił nas przed krytyką. Może działo się tak przez to, że zbliżała się czwarta klasa, i przez uświadomienie sobie, że to początek końca naszych nastoletnich lat, ale śmiech i okrzyki, i bolące od uśmiechania się policzki sprawiły, że ten wieczór wydawał się nie tyle subtelnym konkursem żenady, jawnych wyzwań i dyskretnie unoszonych albo opuszczanych palców, a raczej świętowaniem tego, czym były – lub nie – te trzy minione lata liceum.
Większość lata spędziłam na podlewaniu róż łzami z powodu Lucasa. Humoru nie poprawiali mi nawet Agatha i Sammie, wyciągający mnie do lokalnego centrum handlowego, abyśmy mogli obczaić przystojnych chłopaków pracujących w tych sklepach odzieżowych z facetami bez koszulek na reklamówkach. Ale tego wieczoru, otoczona pijanymi kolegami ze szkoły i przyjaciółmi, zapomniałam o swoim złamanym sercu.
Agatha i Zaq poszli dolać sobie alkoholu, zostawiając puste miejsce między mną a Talią. Wcześniej skupiona byłam na gapieniu się na Lou Santosa w całej jego koszykarskiej, liczącej metr dziewięćdziesiąt chwale, ale kątem oka ją dostrzegłam.
Odwróciła się i kiedy przyłapała mnie na tym, że jej się przyglądam, grzecznie się uśmiechnęła i uniosła czerwony kubek w geście przyjacielskiego powitania. Nawet w przytłumionym piwnicznym świetle widziałam, jak kolczyk w uchu i ciemnoczerwona szminka błyszczą tak samo jak jej paznokcie. Nigdy dotąd nie zwróciłam uwagi na to, jak pełne ma usta. Otworzyłam swoje, aby coś powiedzieć, lecz wtedy przenikliwy głos przerwał moje myśli i odwrócił uwagę Talii.
Głos należał do Jackie Mitchell, jednej z tych osób, z którymi chodzisz od wieków do szkoły, ale których tak naprawdę nie znasz. Tego wieczora miała na sobie obcisły czarny top bez ramiączek i neonową spódniczkę mini. Strój ten podkreślał jej krągłości i odsłaniał obojczyki. Zmusiłam się do tego, aby oderwać spojrzenie od jej ciała. Moja twarz pokryła się rumieńcem wywołanym niewątpliwie zazdrością, bo tak dobrze wyglądała, ale słuchałam, jak ochryple mówi:
‒ Nigdy nie… pocałowałam dziewczyny… i nie podobało mi się.
Zatrzepotała rzęsami do Lou, który uśmiechnął się diabolicznie, kiedy ona, wbrew zasadom tej gry, mrugnąwszy okiem, opuściła palec.
Jackie przeżyła swoje pięć minut sławy, kiedy w pierwszej klasie razem z najlepszą przyjaciółką wślizgnęły się na imprezę czwartoklasistów, a potem po pijaku całowały się w basenie. Paru chłopców nagrało to i udostępniło filmik na Twitterze, dlatego że „akcja dziewczyny z dziewczyną jest taka hot”, a w szkole przez tydzień nie rozmawiano o niczym innym. Prawie zepsułam Sammiemu telefon, kiedy zobaczyłam, że retweetował ten post.
Większość facetów opuściła palec i wszyscy przeszli do następnego wyznania, ja jednak nie potrafiłam. Swoboda, z jaką Jackie przyznała się do tego, że podobało jej się całowanie z dziewczyną, jak również jawne wykorzystanie tego wyznania do flirtowania z Lou sprawiły, że ścisnął mi się żołądek. Chyba było to widać, bo kiedy podniosłam wzrok znad kubka, zobaczyłam, że Talia mi się przygląda.
Zerknęła na Jackie i przewróciła oczami, po czym bawiąc się kolczykiem w nosie, dyskretnie opuściła palec. Tyle że kiedy to robiła, patrzyła na mnie.
Nie zareagowałam. Nie wiedziałam jak, zważywszy na to gorące, dziwnie bolesne uczucie, jakie to spojrzenie pozostawiło w mojej piersi. Poza tym przytłoczyła mnie dezorientująca intensywność potrzeby dowiedzenia się wszystkiego na jej temat.
Zanim zebrałam się na odwagę, aby do niej podejść, wrócili Agatha i Zaq, prowadzący żarliwą dyskusję na temat różnic między sklepami z artykułami używanymi a sklepami vintage, a mnie wyleciało z głowy, co konkretnie spodziewałam się wyciągnąć z Talii.
Nie doszło już między nami do żadnej interakcji, a zabawa umarła kilka rund później, kiedy Evan znowu wziął na celownik Danicę, a Sammie próbował ich uspokoić, zanim zdążyło dojść do kłótni. Kiedy wszyscy już sobie poszli, ja i Ags zostałyśmy na noc. Patrzyłam z zazdrością, jak Linds i Agatha śpią pod jednym kocem na drugim końcu sofy. Nie zazdrościłam im tego, że się przytulają, lecz że potrafią to robić bez uczucia skrępowania. Do snu uśpiło mnie mamrotanie Lindsay o balu i Wesleyu i zupełnie zapomniałam o Talii i jej czerwonych ustach, czerwonych paznokciach i czerwonym kubku.
Do czasu, kiedy tydzień później rozpoczął się rok szkolny, znaczenie Talii zupełnie zniknęło. Kiedy jednak odwróciła się na wiedzy o polityce, aby przekazać mi plan zajęć i po raz pierwszy się przywitać, wszystko wróciło.
Za każdym razem, kiedy prosiła o pożyczenie gumki albo przypominała mi o zbliżającym się teście, czułam się tak, jakbym znowu siedziała na wykładzinie w piwnicy Linds. Nie poruszałam tematu tamtej imprezy, czując się zbyt niekomfortowo ze wspomnieniem tego, jakie wrażenie wywarła na mnie nasza krótka interakcja. Ale bez względu na to, jak bardzo się starałam, mój umysł nie odpuszczał tej jednej rzeczy, o którą najbardziej pragnęłam ją zapytać.
Co zobaczyła tamtego wieczoru na mojej twarzy, kiedy patrzyłam na Jackie i Lou, że dokonała wyznania?
[1] Smażone platany, tradycyjne danie kuchni kubańskiej i karaibskiej.
[2] Egzamin, którego wyniki decydują o przyjęciu na studia.
[3] Egzamin wstępny na wyższą uczelnię.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Ophelia After All
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk
Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa
Korekta: Kinga Dąbrowicz
Projekt ilustracji okładkowych: © 2022 by Nicole Medina
Projekt okładki: Aurora Parlagreco
Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska
Ophelia After All by Racquel Marie.
Copyright © 2021 by Racquel Marie.
By arrangement with the author. All rights reserved.
Copyright © 2023 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-404-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek