Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
62 osoby interesują się tą książką
Charlotte zawsze marzyła o życiu bez chaosu i komplikacji. Nie planowała dramatów w czasie ostatniego roku w prywatnym liceum. Ale kiedy do jej spokojnego, otoczonego winnicami domu w Sacramento wprowadza się nowy partner jej matki oraz jego syn, cały jej świat staje na głowie. Szczególnie że matka nigdy wcześniej nie wspomniała, że z kimś się spotyka, a decyzję o nowych domownikach ogłasza bez wcześniejszego ostrzeżenia.
Matthew to chłopak, którego obecność trudno zignorować: zbuntowany, arogancki i pełen tajemnic. Zderzenie jego nieposkromionego charakteru z uporządkowanym światem Charlotte wywołuje niemożliwy do ugaszenia pożar.
On – tylko w górach odnajduje upragniony spokój i wolność. Ona – poszukuje w świecie miłości, gdyż jej brak wydaje się przejmować nad nią władzę.
Ich wspólne życie pod jednym dachem staje się polem bitwy o zachowanie własnej tożsamości, zaakceptowanie pasji i miejsce w sercu tego drugiego. Czy nienawiść i niechęć mogą zamienić się w coś zupełnie odwrotnego?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 552
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Gabriela Rygiel
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Joanna Błakita, Martyna Janc, Martyna Góralewska
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-077-8 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Dla wszystkich, którzy czują się za mali na ten świat, a za wielcy na swoje otoczenie. Nie dajcie sobie wmówić, że wasze marzenia są nieważne, to one sprawiają, że jesteście dokładnie tym, kim macie być.
CHARLOTTE
Zawsze miałam swoje naprawdę ulubione momenty w komediach romantycznych. Były nimi te rzadkie chwile, gdy bohaterowie zostawali tylko we dwoje.
I choć na ogół oraz dla większości widzów akcja toczy się tam, gdzie wydarza się najwięcej, dla mnie najciekawsze rzeczy działy się wtedy, kiedy dwoje ludzi nie mogło wytrzymać nacisku wzajemnego spojrzenia, a słowa, choć chciały, nie zawsze potrafiły wyjść z ich ust.
Mówi się, że każda relacja powinna funkcjonować nie tylko we własnym mikrokosmosie, lecz także we wszechświecie. Ale czy rzeczywiście potrzeba nam uwagi świata, gdy mamy tuż obok bratnią duszę?
Tę niezwykłą intymność, niemożność dzielenia jej z nikim innym…
Rozmyślania o meandrach związków przerwała mi nagła zmiana piosenki. Głośne, energetyczne nuty niemal dudniły teraz od strony parkietu.
Nigdy nie rozumiałam idei zabierania na bal kogokolwiek, tylko po to, żeby nie musieć się tu pojawiać bez pary. Wydawało mi się to bardziej wyczerpujące energetycznie niż samotność. Dlatego właśnie skończyłam na kolejnym balu zimowym sama, chociaż kilka miesięcy temu nigdy bym nie przypuszczała, że tak wyjdzie.
Wodziłam wzrokiem za moimi przyjaciółmi, którzy szaleli w tańcu. Nie miało znaczenia, ile razy pokłócili się przed tym balem ani czy w ogóle mieli szansę na przetrwanie do tego umownego „zawsze”. Liczyło się, że byli tu razem i że już od jakiegoś czasu stanowili bezpieczną, znajomą przystań.
Wszyscy wydawali się szczęśliwsi ode mnie, a ja wciąż szukałam sposobu na osiągnięcie tego stanu.
Mój wzrok przeniósł się na Teda. Nie chciałam na niego patrzeć, ale nie mogłam się powstrzymać. Jego dziewczyna była kimś, kim zdecydowanie nie byłam ja, a to sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. Latami wierzyłam, że mamy z Tedem coś wyjątkowego – od przyjaźni do miłości, choć nigdy do oficjalnego związku. To Amy zdobyła tytuł jego dziewczyny chwilę po tym, jak po miesiącach prób w końcu go do siebie przekonała.
Co ona miała, czego ja nie miałam? Wszystko.
Siedząc sama przy stole, zastanawiałam się, jak można tak bardzo chcieć kochać i być kochaną, a jednocześnie wciąż nie móc tego dostać.
Pragnęłam tych krótkich momentów pomiędzy mną a kimś, kogo mogłabym nazwać „moim”. Chwil, których nikt inny nie rozumie. Chciałam być wyjątkowa w czyichś oczach na tyle, by nie wyobrażał sobie życia beze mnie i nigdy nie wymienił mnie na kogoś innego.
Od miesięcy zastanawiałam się, dlaczego prawdziwą pełnię życia osiąga się przy osobie, z którą je dzielisz, a nie dzięki czemukolwiek innemu. Ted stanowił tego idealny przykład. Przy Amy po prostu był. Amy zaś po prostu przy nim trwała. Bo taka jest miłość – po prostu… jest.
Dlaczego więc doświadczali jej wszyscy oprócz mnie?
W przyszłym roku miałam wyjechać na studia do Europy, ale gdyby Ted tylko o to poprosił, zostałabym tutaj. Druga osoba wydawała mi się ważniejsza niż jakikolwiek obrany cel, bo bez tego kogoś zawsze odczuwałabym deficyt. A może skala celu zależy właśnie od tego, czy ma się tę drugą osobę? Z nią można bowiem wypracować kompromis, a jednocześnie być pełniejszym, szczęśliwszym. Owszem, bywa, że samemu osiąga się więcej, ale co to za sukces, którym nie można się dzielić z ukochaną osobą? Tą, która jest tu i teraz, i na zawsze tylko dla ciebie. Bo nikt poza ukochaną osobą – żaden przyjaciel, rodzic czy ktokolwiek inny – nie jest tylko wyłącznie dla ciebie. Tylko twój partner jest twoją osobą, bo tylko z nią idziesz przez życie.
Wszyscy szaleli z miłości, a ja – z jej braku.
MATTHEW
Lubiłem analogię pomiędzy górami a człowiekiem. Gdybym miał ją uprościć do jednego zdania, powiedziałbym, że góra górze nierówna, tak samo jak człowiek człowiekowi. Dwa szczyty mogą być do siebie podobne. Mieć zbliżoną wysokość, poziom trudności wejścia na nie, mogą się znajdować w identycznym klimacie, ale już ich podłoże zupełnie się różni.
Gdybym zatem miał dać komuś jeszcze na początku złotą radę, byłoby nią: „Zawsze sprawdzaj background”.
Siła fizyczna to też dość oczywista wartość. Tyle że to nie ona jest kluczem do zdobycia szczytu, a głowa, dokładniej zaś: myśli, determinacja, umiejętność radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi i wszystko to, co określa poziom komfortu. To głowa sprawia, że siła może się stać niezmierzona, nawet jeśli wydaje ci się, że jej już nie masz, bo na przykład chwilę wcześniej wycisnąłeś na klatę dwieście kilo.
Wspinałem się od lat, ze świadomością, że prawdopodobnie nigdy nie wejdę na wszystkie szczyty świata. Było ich po prostu za dużo. Każda inna, każda stanowiąca nowe wyzwanie, nawet kiedy atakowało się szczyt kolejny raz. Pogoda też zmieniała się w mgnieniu oka. Podobnie stan ducha – ten nawet jeszcze gwałtowniej. A każdy krok, każda decyzja były wypadkową doświadczeń.
Góry uczyły pokory. Były tu od zawsze i zawsze miały czas. Ja zaś musiałem się nauczyć go szanować. To wśród szczytów dostrzegałem, jak niewiele ode mnie zależy, na wietrze, w ciszy i w obliczu bezkresnej przestrzeni. Każdy szczyt przynosił coś innego. Nie chodziło tylko o widok z góry, ale o to, kim byłem w drodze na nią. Każda decyzja – gdzie postawić dłoń, gdzie odpuścić – należała do mnie. W górach mogłem być wolny. A tego najbardziej mi brakowało.
Ojciec zawsze powtarzał, że powinienem być kimś innym. Uważał korty tenisowe za moje przeznaczenie. Byłem w tym dobry. Cholernie dobry. Ale co z tego? Na korcie czułem się jak w więzieniu. Góry dawały mi wolność.
Zawsze byłem sam.
Ze sobą. Ze swoimi problemami, marzeniami, myślami.
Nie miało znaczenia, gdzie byłem.
Ojciec w najlepszym przypadku zbywał mnie milczeniem, a w najgorszym – wyśmiewał.
Szukałem spokoju w chaosie, bo w nim mogłem być sobą. Bez schematów, bez planu, bez kogoś kto wie lepiej.
Tego dnia, wisząc nad przepaścią, musiałem polegać jedynie na sile swoich rąk. Oderwałem dłoń, aby przesunąć się w górę – ku szczytowi. Podniosłem stopę, aby wykonać analogiczny ruch, a wtedy skała osunęła się pod moim ciężarem – jakby chciała przypomnieć, że góry karcą za zbytnią pewność siebie. Tu nic nie było dane na zawsze. Ani spokój, ani widok, ani pewność, że dojdziesz na szczyt. I nawet wtedy, gdy traciłem kontrolę, spadając, wiedziałem, że tu wrócę. Nie miało znaczenia, ile czasu zajmie mi powrót, jak kręta będzie droga. Góry były moją jedyną miłością.
Czy fakt, że były tak nieprzewidywalne, zdolne złamać mnie jednym ruchem, czynił tę miłość toksyczną? Może. Ale jednocześnie ta toksyczność była jej częścią. Gdyby nie była tak dzika, tak niepewna, czy nadal by mnie przyciągała?
CHARLOTTE
– Nie no, mamo, to jest chyba jakiś żart! – wrzasnęłam i ledwo poznałam własny głos, tak rzadko zdarzało mi się to robić. – Mówisz mi o tym teraz, gdy będą się wprowadzać? Kto, do licha, chce zmieniać dziecku życie w ostatnim roku liceum?! – W środku dosłownie się gotowałam. Nie wierzyłam własnym uszom. – Gdzie go poznałaś?
Moje oburzenie nie powinno nikogo dziwić. Nie miałam pojęcia, że moja mama się z kimkolwiek spotyka. Ukrywała to przede mną, mimo że ojciec nie żył od trzech lat.
Nigdy nie sądziłam, że będzie chciała go kimś zastąpić, ale wiedziałam, że to samolubne myślenie. Nie byłam zła o to, że kogoś miała, a o to, że nie dosyć, iż ukrywała przede mną ten związek, to jeszcze postanowiła tu tego faceta sprowadzić, na dodatek razem z jego synem. Nie odnajdywałam się w nowych sytuacjach, a ona chciała, żeby zamieszkały z nami zupełnie dwie obce osoby.
– Nie ma wyjścia – powiedziała tonem, który świadczył o braku jakiejkolwiek przestrzeni do dyskusji. – Narobił sobie tam zbyt dużo problemów, a ja mam tu znajomości. Dogadałam się z Pam i poprosiłam ją o przysługę.
Pam była dyrektorką mojego prywatnego liceum. Przyjaźniły się z mamą, dlatego nie powinno mnie dziwić, że kobieta była w stanie zgodzić się na przyjęcie problematycznego chłopaka, za którego ręczyła moja mama. Pewnie wiedziała o nim więcej niż ja, co w jakiś sposób sprawiło mi przykrość.
– Nie powiedziałaś mi! – argumentowałam. – Nawet tego, że się z kimś spotykasz, a teraz informujesz, że obaj z nami zamieszkają! – W mojej głowie piętrzyły się kolejne problemy. – Gdzie? Gdzie niby on będzie spał?
Byłam gotowa tupać nogami.
Myślałam, że sobie ufamy, a ona ukrywała przede mną coś takiego. Nie wierzyłam, że cokolwiek mogłoby nas poróżnić po tym, co przeżyłyśmy na skutek niespodziewanej śmierci ojca. Mówiłyśmy sobie wszystko. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, a ona wywinęła taki numer.
– Mamy sypialnię gościnną, prawda? – zapytała, jakby to było dla niej tak proste. – Gdy William coś dla nas znajdzie, wszyscy się przeprowadzimy. – Zrobiła krok w moją stronę, aby mnie złapać za rękę. – Wiem, że powinnam była ci powiedzieć wcześniej, ale bałam się, że zareagujesz właśnie w ten sposób i się wycofam, a William powtarza mi, że powinniście się cieszyć z naszego szczęścia i że to my tu jesteśmy rodzicami.
Na dodatek wchodził z buciorami w nasze życie na całego.
Mama złapała mnie za ramię.
– Kocham go, Charlottko, naprawdę go kocham. Nie myślałam, że to będzie jeszcze możliwe, po twoim ojcu, ale naprawdę to do niego poczułam…
Słyszałam w jej głosie miłość czy wyrzuty sumienia?
Mama musiała wiedzieć, jak działa na mnie opowieść o miłości – o czymś, czego nigdy nie doświadczyłam.
Nigdy nie byłam szczęśliwie zakochana.
Jak mogłam jej zatem powiedzieć, że robi coś złego? Przecież to było właśnie wszystko, czego w życiu szukałam. Też pragnęłam miłości! Tego, żeby ktoś mnie pokochał.
– Zaczekalibyśmy do skończenia przez was liceum, ale Matthew musiał zmienić szkołę, środowisko, nastawienie. Trzeba mu pomóc, zanim jego butność zamknie mu wszystkie ścieżki dalszej edukacji na Stanford. Mógłby być wybitnym młodym tenisistą, gdyby się tylko postarał. Wiesz?
No to znałam już ich imiona i wiedziałam, że jeden lubi kontrolować każdy aspekt życia, nie tylko własnego, ale i mojej mamy, a drugi, jak to ona sama ujęła, jest „butnym synem”.
– Jesteś wzorem do naśladowania, Charlottko – powiedziała z ciepłym uśmiechem na ustach. – Nigdy nie muszę się o ciebie martwić. Bardzo na ciebie liczę, wiesz? – Spojrzała na mnie błagalnie. – Że pomożesz mu się tu zaaklimatyzować i że zobaczy, że nie trzeba się zawsze sprzeciwiać rodzicom.
Chodziło tak naprawdę o mamę i o jej miłość.
Zawsze chodziło o czyjąś miłość.
Nigdy nie chodziło tylko o mnie.
Czy miałam inne wyjście, niż przytaknąć i się na to zgodzić?
Chciałam, żeby odnalazła szczęście.
Wierzyłam, że na mnie jeszcze przyjdzie pora. Nie zamierzałam mamie niczego utrudniać. Nie byłam taka i ona doskonale o tym wiedziała.
Miałam tyle pytań, ale z jakiegoś powodu żadnego z nich nie zadałam. Po prostu zamierzałam dostosować się do nowej sytuacji. Zastanawiałam się, czy moje oburzenie cokolwiek by zmieniło poza tym, że mamie byłoby przykro. Ale może powinna poczuć wyrzuty sumienia, że to przede mną ukryła, w końcu byłam jej córką, kimś dla niej najważniejszym na świecie. Zastanawiałam się, czy to może mój problem. Może to ja okazałam się w tej sytuacji samolubna?
Powiedzieć, że mama nie dała mi nawet czasu na przetworzenie tego, to jak nic nie powiedzieć. Kazała mi pobiec i przebrać się w coś ładnego, abym godnie przyjęła naszych nowych współlokatorów.
Czy tylko mnie wydawało się to szalone?
Nie miałam czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo usłyszałam klakson.
Właśnie wciągałam na siebie długą, czarną sukienkę na ramiączkach.
Usłyszałam krzyk mamy z dołu, że już są. Zbiegłam więc na parter, ale zatrzymałam się gwałtownie na ganku na widok tego, że przyjechali dwoma samochodami. Na dodatek bmw, z którego wysiadł facet mojej mamy, wyglądało, jakby dopiero wyjechało z salonu. Z drugiej strony na pewno nie można było powiedzieć tego samego o jeepie jego syna. Albo jego auto znajdowało się o krok od kasacji, albo po prostu było tak potwornie brudne.
Powinnam oczywiście się przywitać, nawet zwykłym „dzień dobry”, ale nie mogłam oderwać wzroku od kolesia, który właśnie wyłonił się z jeepa. Szkoda, że mama nie wspomniała, że ten chłopak miał ponad sześć stóp wzrostu, zmierzwione brązowe włosy w dziwnym odcieniu, a dodatkowo wyglądał na starszego niż osiemnaście lat.
A może mi nie powiedziała, bo on już kilka razy powtarzał rok?
To pewnie przez ten zarost.
Jakim cudem osiemnastolatek mógł mieć taki zarost?
Do tego wszystkiego wyglądał groźnie, ale to chyba z powodu wyrazu jego twarzy, która wyrażała niezadowolenie. Cóż, nie był jedyny, który się tak czuł.
Gdy obróciłam się w kierunku mamy, ta była w objęciach swojego faceta. William wydawał się o wiele pogodniejszy od syna. Sprawiał wrażenie człowieka sukcesu. Może przez tę wysuniętą do przodu pierś? Niektórzy mają taką aurę. W każdym razie dotarło do mnie, że nic o nim nie wiedziałam. I to było przerażające.
Zeskoczyłam ze schodków, aby stanąć przed nimi.
– Cześć – odezwałam się do chłopaka pierwsza. – Jestem Charlotte.
– Wiem – powiedział obojętnym tonem.
Nie uścisnął mojej dłoni, którą wyciągnęłam w jego kierunku.
– Chociaż udawajmy, proszę – wyszeptałam do niego.
Zależało mi na tym, żeby moja mama była szczęśliwa. Jak widać, za wszelką cenę.
Matthew zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał, co do niego właśnie powiedziałam.
Przeszła mi przez głowę irracjonalna myśl, że jego brwi są równie dzikie jak on sam, jego samochód i zachowanie.
– Jak niesamowicie cię wreszcie poznać! – wykrzyknął nagle.
Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, wziął mnie w objęcia. Uniósł nad ziemię i obrócił wokół własnej osi. Wszystko, co udało mi się zarejestrować, to jego zapach. Pachniał lasem.
Lasem iglastym.
Dlaczego, do licha, nie Hugo Bossem czy Armanim? Byłam pewna, że nuta któregoś z tych zapachów krążyła w pobliżu jego ojca.
– Zawsze chciałem mieć siostrę! – Nawet nie próbował się zachowywać naturalnie. Było to przesadzone, wręcz karykaturalne. – A mam tylko brata! Jak wspaniale, że ojciec znalazł sobie nową kandydatkę na moją mamusię, która ma tak wspaniałą córkę!
Odstawił mnie na ziemię i chociaż jego głos wyrażał radość, w oczach czaiła się pustka. Gdyby nie miały barwy mlecznej czekolady, mogłabym użyć swojego ulubionego porównania do czarnej dziury.
– Jestem Matthew, ale to już wiesz – dodał beznamiętnie na koniec swojego przedstawienia.
Pokiwałam głową, a on kontynuował:
– Pewnie wiesz też, że potrzebuję pomocy ze szkołą i mam znów być dobrym chłopcem. A ty podobno jesteś bardzo grzeczną dziewczynką – zaakcentował dwa ostatnie słowa.
Nie byłam biegła w odczytywaniu ludzkich emocji z tonu, ale chyba mówił to z kpiną.
– Matthew, wystarczy – przerwał mu ojciec.
– Cześć, Kathy – zwrócił się do mojej mamy po imieniu. – Nadal uważasz, że to dobry pomysł? – Matthew przerzucił spojrzenie między mną a moją matką.
Sprawiał, że czułam się naprawdę niekomfortowo.
Co on sugerował?
– Skończ już straszyć Charlotte. – Do akcji znów wkroczył jego ojciec. – Zacznij się rozpakowywać.
– Jak sobie życzysz, tato!
William wypuścił z objęć moją mamę i ruszył w moim kierunku.
– Bardzo miło mi cię poznać, Charlotte. – Wyciągnął do mnie dłoń. – Słyszałem o tobie same dobre rzeczy. Mam nadzieję, że Matthew dużo zyska na tej przeprowadzce i doceni twoją pomoc.
Za plecami usłyszałam głośne parsknięcie.
– Szukam czegoś odpowiedniego dla nas wszystkich. Większego. Nasz dom w San Francisco jest o wiele przestronniejszy, przyzwyczailiśmy się też do dodatkowych udogodnień, dlatego będziemy tutaj mieszkać we czwórkę tylko przez chwilę, a za kilka tygodni przeprowadzimy się do nowego miejsca – zapewnił po chwili.
Pokiwałam jedynie głową. Nie było sensu z nim dyskutować. Wszystko już ustalili, a ja mogłam im to albo utrudnić, albo ułatwić.
– Przepraszam, że nie poznaliśmy się wcześniej. Mam nadzieję, że teraz to nadrobimy.
Brzmiał tak oficjalnie, jakby prowadził rozmowę biznesową. Wyglądał zresztą jak biznesman i pewnie nim był.
Mieli większy dom? Pochodzili z San Fran?
Nasz dom wcale nie był mały. Nie wspominając o terenie dookoła.
Kim byli ci ludzie? Ojciec ubrany, jakby szedł do klubu polo: sweterek polo, spodnie polo. Krzyczało od niego, że ma kasę, i tym też różnił się od syna. Ten miał na sobie szare dresowe spodenki i białą koszulkę z dziurą przy kołnierzyku. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że to wcale nie jego syn, a cała sytuacja to jakiś żart.
– To który z pokoi ma być mój?! – krzyknął Matthew sprzed drzwi wejściowych.
– Charlotte, pokaż mu, proszę – zachęciła mama z uśmiechem na ustach.
Dlaczego ja?
Byłam tu chyba najbardziej zagubioną, nic nierozumiejącą osobą z nich wszystkich. Matthew nie sprawiał wrażenia, jakby marzył o przebywaniu w moim towarzystwie, a ja nie wiedziałam, dlaczego był aż tak gburowaty.
Nie miał prawa mnie tak traktować!
Nie tutaj!
Nie w moim domu!
Dlaczego więc nic nie powiedziałam?
Dla mamy.
Przez chwilę poczułam się, jakbym była we własnej historii o kopciuszku, ale Matthew nie mógł być jak jej złe przyrodnie siostry, prawda?
Mój nowy brat odstawił karton i walizkę na deski ganku, po czym obrócił się w moim kierunku.
– Oprowadzisz mnie po reszcie?
Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale nie zamierzałam odmawiać. Z tego, co zostało mi przekazane, mieliśmy jutro jechać razem do szkoły. Miałam go tam zawieźć, oprowadzić, a potem ewentualnie na niego zaczekać i odtransportować do domu. Słowo „opiekunka” aż samo cisnęło się na usta. Matthew był chyba tego świadom.
– Nie mamy tu takich luksusów jak u was – zaznaczyłam.
– Byłaś u nas? – Od razu złapał mnie za słówko. Widziałam, jak zerka na mnie kątem oka.
– Nie.
– Więc o jakich luksusach mówisz? – dopytywał, gdy ruszył w głąb korytarza. – Który pokój jest twój?
Wskazałam na drzwi obok niego.
– Sypialnia twojej mamy? A teraz i mojego ojczulka? – Wskazał na kolejne drzwi.
– Na parterze.
To uświadomiło mi, że William miał spać w łóżku, w którym mama spała z moim ojcem. Miał zająć jego miejsce. To było więcej niż dziwne.
– To garderoba, obok jest łazienka. Mama poprosiła, żebym zrobiła miejsce na twoje rzeczy, ale jeszcze nie zdążyłam i…
Machnął ręką.
– Nie zostaniemy tu na tyle długo, żebym musiał się rozpakowywać.
Nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
– Mój ojciec szuka domu bardziej na pokaz – przypomniał. – Ten jest raczej wiejskim domkiem niż czymś pokroju pałacu, którego on pragnie. Nie wiem tylko, czy w Sacramento znajdzie coś na miarę swoich oczekiwań.
– Nasz dom jest bardzo ładny! – zaprotestowałam. – Nie rozumiem, czemu twój ojciec nie mógłby tu zostać.
Matthew obrócił się w moją stronę.
– Wasz dom jest daleko od ludzi. Jest tu pełno zieleni, prywatności i vibe niczym z Pamiętnika, a przynajmniej tak mi się wydaje, że to ten vibe. – Zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał. – Ojciec szuka czegoś, gdzie będzie mógł być w centrum wydarzeń. Nie przeprowadziłby się tu, gdyby nie jego biedny synek i jego problemy w szkole.
Nawet nie starał się ukryć ironii. Przewrócił oczami, po czym otworzył drzwi od mojego pokoju.
– Hej! Tu ci nie wolno wchodzić!
Sięgnęłam przez jego ramię do klamki, aby także za nią złapać i znów zamknąć drzwi. Nie byłam pewna, czemu nie chciałam go tam wpuścić, skoro i tak już wlazł z buciorami do mojego życia. Może to miała być moja ostatnia ostoja?
Spojrzał na mnie spod byka, chociaż to było chyba w sumie jego zwykłe spojrzenie.
– Ty zdecydowanie jesteś jak ta typiara z Pamiętnika.
Nie rozumiałam tego nawiązania. On jednak, aby się upewnić, a przynajmniej tak to oceniłam, otaksował mnie wzrokiem od góry do dołu. Poczułam się bardzo niekomfortowo i od razu pożałowałam, że włożyłam tę obcisłą sukienkę. I że nie zrobiłam makijażu. Moja dłoń cały czas była na jego dłoni. O wiele większej od mojej i bardzo żylastej. Znów poczułam woń igliwia. Gdzie on nią tak przesiąkł? Do kompletnej aury drwala brakowało mu tylko koszuli w kratę. Nie sądziłam jednak, by potrafił sam rąbać drewno. Po chwili odsunęłam się na bezpieczną odległość.
Matthew wyjrzał przez okno na korytarzu.
– To wszystko jest wasze? – Wskazał na winorośle, które z tej perspektywy wyglądały, jakby było ich nieskończenie wiele. W oddali dało się także dostrzec zachodzące słońce, które rzucało ostatnie cienie na pole.
– No tak – potwierdziłam. – To ziemia, na której stoi dom.
– Nie jestem fanem wina – poinformował mnie. – Ale ten widok… Robi, kurwa, wrażenie.
Zraziło mnie to przekleństwo. Wydało mi się kompletnie niepotrzebne.
– Znasz się na tym? – dopytywał.
– Na produkcji wina? Moja rodzina robi to, odkąd się tu osiedliła, głupio by było się nie znać.
Na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmieszek.
– No tak, ojciec przecież mi powiedział, że jesteś kujonką.
– A mnie mama powiedziała o tobie tylko tyle, że masz zostać gwiazdą tenisa i że zapracowałeś sobie na spore problemy w szkole.
Prychnął.
Co było nie tak z tym kolesiem?
Poza tym, że chyba wszystko.
– Ojciec może, kurwa, pomarzyć, że będę jakąś pierdoloną gwiazdą tenisa. Myślałem, że złamanie ręki w zeszłym roku wystarczy, by to sobie uświadomił – odparł, a potem dodał: – Otwarte złamanie. Musieli poprawiać, bo się źle zrastało.
O tym nie miałam pojęcia.
Wskazał na bliznę obok łokcia.
– Nie wróciłeś do pełnej sprawności? Ale on tego od ciebie oczekuje? – zasugerowałam, bo to wywnioskowałam z jego wypowiedzi.
Może to z ojcem było coś nie tak, a nie z synem.
– Jest lepiej, niż było wcześniej.
Nic już nie rozumiałam.
– Więc dlaczego…
Nie dał mi nawet dokończyć.
– A nie chciałabyś w życiu robić czegoś, co kochasz? Co cię pasjonuje? Co napełnia twoje płuca? Co sprawia, że każdego dnia czujesz się coraz bardziej żywa? Że chce ci się wstać z łóżka? Nie chciałabyś robić czegoś, co sprawia, że czujesz się jak pieprzona królowa świata? – mówił z taką pasją i energią, jakby próbował mi coś sprzedać, a ja miałabym to kupić w ciemno.
Otworzyłam usta z zaskoczenia.
Chyba próbowałam coś odpowiedzieć, ale pasja i energia, z jakimi to wypowiedział, nie do końca pasowały do osoby, którą właśnie poznałam. Wydawał się gburem, a przed chwilą zaserwował mi gadkę mówcy motywacyjnego.
– Nie kocham tenisa i nie ma, kurwa, mowy, że będę do końca życia, a raczej krótkiej kariery, odbijał jebaną rakietą.
Byłam pewna, że jego ojciec słyszał to codziennie, nawet po kilka razy.
– A gdybyś tak powiedział to bez przekleństw? Próbowałeś kiedyś?
Parsknął śmiechem.
Nie mogłam dłużej tego wytrzymać. To było jakieś nieporozumienie. Ta rozmowa niczym nie przypomniała rozmowy, a raczej monolog.
– Nie no, nie mogę z tobą – wzburzyłam się, na co ponownie parsknął. – Albo rzucasz wywody nie z tej ziemi, albo prychasz, albo parskasz, albo rzucasz te pseudogroźne spojrzenia… Rozmawiam z tobą krócej niż pięć minut, a już mam cię dosyć na następne sto lat… Jesteś taki… taki… wykańczający!
Czułam się lekceważona. Ignorowana i przede wszystkim zmęczona. Nie rozumiałam, dlaczego zachowywał się, jakby ta przeprowadzka to nie było nic takiego.
Miałam dosyć tego dnia, a każda kolejna wymiana z nim zdań przyprawiała mnie o ból głowy. Postanowiłam, że to ten moment, gdy zamknę się w pokoju i przeczekam do jutra, bo przecież teraz miałam widywać Matthew codziennie!
– Ciebie też miło było poznać, siostrzyczko! – krzyknął za mną, gdy schowałam się już za drzwiami swojego pokoju.
Siostrzyczko?!
Nie miałam rodzeństwa.
I on też nim nie był.
Nasi rodzice nie byli nawet zaręczeni.
Prawda?
Bo chyba nie wzięliby za moimi plecami potajemnego ślubu.
Jak miałam poinformować o tym moje przyjaciółki?
„Hej, mam przyrodniego brata. Ale tak naprawdę to nawet nie jest mój brat! Mama ma faceta! Nie powiedziała mi o nim! Teraz on i jego syn z nami mieszkają!”
Nie miałam już na to siły. Pomyślałam, że zmierzę się z tym jutro.
Moje życie jeszcze wczoraj było kompletnie przewidywalne. Stanowiło ciągłe oczekiwanie na to, aż szkoła się skończy, a ja wyjadę wreszcie do Europy i zacznę wszystko od nowa. Ten dzień przewrócił jednak wszystko do góry nogami, a ja nie wiedziałam, jak miałabym w tej nowej rzeczywistości funkcjonować. W moim domu przebywali ludzie, których nie znałam. Nawet mama wydawała mi się dziś kimś kompletnie obcym.
CHARLOTTE
– Boże! O matko, zabierz to ode mnie! – piszczałam wniebogłosy. – Co ty tu robisz?! – Próbowałam zakryć sobie oczy, ale zrobiłam to tylko częściowo, żeby się przy okazji nie zabić, gdybym wpadła na…
Na przykład na niego.
Nagiego. Z ośmiopakiem. Mokrego.
Zdaje się, że tam, gdzie mieszkał, nie używa się po prysznicu ręczników.
Czemu on przypominał Magic Mike’a? Czy tylko mi się wydawało? Dlaczego pierwszy facet, którego widzę w całej okazałości, to syn chłopaka mojej matki?
– Dlaczego jesteś nagi?! Weź ręcznik! Jezu Jezusieński! – Nie potrafiłam przestać wyrzucać z siebie tych histerycznych i randomowych sformułowań ani podskakiwać w miejscu.
– Jezu – przedrzeźnił mnie. – To nie wąż, ale gdyby nim był…
– Nawet nie porównuj się do pytona! To takie żałosne! – wrzasnęłam.
– Nigdy nie widziałaś nagiego faceta?
Dlaczego uznałam, że to dobry pomysł, aby rozchylić palce i mu się przyjrzeć?
Prychnął.
– Nienawidzę tych twoich prychnięć! To takie głupie! Prychasz, bo co?! Bo nie umiesz używać słów?!
– Jestem mistrzem słów – zapewnił.
Tego jego tonu też nie znosiłam. Brzmiał, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Znałam go niespełna jeden dzień, a już nie mogłam znieść.
Dlaczego był w mojej łazience?! Nikt poza mną z niej nie korzystał! Fakt, że była połączona z jego pokojem, nie oznaczał, że mógł jej używać. Powinien był się tego domyślić, skoro znajdowały się w niej dwie pary drzwi. Dlaczego jednak tego nie zrobił? Albo dlaczego nie zamknął drzwi po mojej stronie?
– Jesteś mistrzem, mistrzem… – Nie miałam pojęcia czego. Nie wiedziałam, co chcę powiedzieć. Na pewno nic mądrego. – Sięgnij wreszcie po ten głupi ręcznik! – Zahaczyłam dłonią o półkę z nadzieją, że wyczuję ręcznik i nim w niego rzucę, ale tym samym musiałam znów trochę rozchylić palce.
Pieprzony ośmiopak, bo nawet nie sześciopak. Ten koleś składał się tylko z mięśni. Jak to było, do licha, możliwe?! Tak wyglądali tenisiści? Kurczę, dlaczego żadnego nie spotkałam wcześniej?
Rzuciłam w niego ręcznikiem, ale to rozwiązało tylko połowę problemów, bo wciąż miał nagą klatę.
– Możesz już patrzeć. Chociaż mam wrażenie, że i tak cały czas podglądałaś.
– Jak to możliwe, że tak wyglądasz? – Zaczęłam machać dłońmi w jego kierunku.
– Wielogodzinne treningi, odpowiednia dieta, prywatny trener… – zaczął wymieniać bez zastanowienia. – A więc siostrzyczce podoba się, jak wyglądam? – Zrobił krok w moją stronę, co nieco mnie przeraziło. – Daj szepnąć sobie na uszko, że to bardzo niepoprawne i niemoralne…
– Ugh! – wrzasnęłam. – Nie zbliżaj się do mojego ucha! I do mojej łazienki! Po drugiej stronie korytarza jest druga! Mówiłam ci!
– Nie mówiłaś, że ta jest twoja – zauważył słusznie. – Poza tym jesteśmy rodziną. Co moje, to twoje, prawda?
– Wyjdź stąd! – zażądałam.
– Ale to ty mi weszłaś do łazienki!
Chyba nie zamierzał tego kończyć. Jakby mu było mało. Postanowiłam, że w takim razie muszę zdecydować się na ostateczność. Niczym taran położyłam dłonie na jego piersi i zaczęłam pchać go w kierunku jego pokoju. Bawiło go to. Nie opierał się. A ja starałam się nie myśleć o tym, jak twarde są jego mięśnie. To zdawało się szalone. Zwłaszcza że po chwili jednak się zatrzymał, a ja nie byłam już w stanie nic zdziałać. Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nawet nie starał się tego ukryć. Popchnęłam go jeszcze raz, ale znów zero reakcji. Byłam o krok od wyartykułowania dźwięku, jaki wydają z siebie zawodowi sztangiści podczas atakowania rekordu świata.
– Chyba powinnaś pomyśleć o siłowni – zasugerował, gdy ja nie ustawałam w swoich próbach przepchnięcia go. – Jesteś dosyć szczupła, ale masz za mało mięśni.
– Nie wszyscy mogą być jak greccy bogowie, a raczej ich posągi!
Znów usłyszałam parsknięcie.
– O Boże, ile ja bym dała, żebyś był posągiem, wtedy nie musiałabym słuchać tych głupich parsknięć! – Nie dawałam sobie z nim rady. Naprawdę poczułam się, jakbym miała rodzeństwo. Tak bardzo mnie denerwował.
– I mogłabyś patrzeć na mnie bez wstydu.
– Ugh! – jęknęłam i odpuściłam próby przepychania go.
Po chwili trzasnęłam drzwiami i wróciłam do siebie.
– A ja nie znoszę tych twoich „Ugh!”! – krzyknął zza drzwi, po czym usłyszałam dźwięk szczoteczki elektrycznej.
Nic sobie nie robił z tego, że to miała być moja łazienka, mimo że mu wskazałam, gdzie jest druga. Przecież nie pójdę do mamy z awanturą. O łazienkę? Nie byłam taką osobą. Tylko kim w takim razie byłam przed chwilą?
– Wolne, siostrzyczko! – krzyknął.
Nie ufałam mu na tyle, żeby wejść od razu. Bałam się, że mnie podpuszcza. Nienawidziłam tego, gdy mnie tak nazywał. Miał swoje własne rodzeństwo. Jeden brat to dla niego za mało? Nic nie wiedziałam o człowieku, który sprowadził się pod nasz dach. Wydawał się takim… popieprzonym kolesiem. Przepraszam: „chłopcem z problemami”.
Mama sprowadziła do naszego domu wariata, a ja miałam z nim dzielić nie tylko łazienkę. Świetnie.
Dlaczego jej miłość do jakiegoś faceta była ważniejsza niż ja? Dlaczego zawsze miłość do kogoś była ważniejsza niż miłość do mnie? Dlaczego nigdy nie byłam niczyim najważniejszym wyborem? I naprawdę nie chodziło o matkę. Chodziło o moje życie. Kiedy wszyscy gonili za miłością, a potem udawało im się ją doścignąć, ja błądziłam w czeluściach friendzone’ów, nieszczęśliwych miłości i wszystkich jednostronnych zauroczeń, które mnie w życiu spotkały. A tak bardzo chciałam być dla kogoś najważniejsza. Tylko tyle i aż tyle.
MATTHEW
Sacramento i San Francisco dzieliło niespełna półtorej godziny drogi, a świat tutaj wyglądał zupełnie inaczej.
Ojciec od miesięcy sugerował mi, że prawdopodobnie zamieszka ze swoją nową dziewczyną. Ignorowałem to, bo nie sądziłem, że mnie też do tego zmusi. A jednak to zrobił i użył niezwykle trafnych argumentów.
Wywiózł nas na wieś, mimo że nienawidził takiego klimatu, ale może jego nienawiść zrównoważył fakt, że Sacramento leżało w dolinie, a to oznaczało, że mój dostęp do gór został ograniczony. Musiałbym się oddalić od miasta o co najmniej pół godziny drogi, a i tam zaczynały się zaledwie pagórki. Byłem pewny, że doskonale o tym wiedział. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że na tej podstawie mógł nawet wybierać swoją przyszłą wybrankę.
Gdy poszedłem rano biegać, aby się rozejrzeć wokół domu, nie udało mi się dobiec nawet do płotu kończącego winnice, tak ogromny był to teren. Sam dom był jednak malutki, brakowało domku dla gości, większego garażu, basenu i wszelkich innych udogodnień, które mogłyby sprawić, że ojciec chciałby tu zostać. Wylądowaliśmy pośrodku natury, a to coś, czego się nie spodziewałem.
Gdy dotarłem na dół po prysznicu, na stole przede mną czekało śniadanie. Nie zostało zrobione przez gosposię, jak by to wyglądało w moim poprzednim domu, a przez Kathy, która stała cały czas w kuchni.
To była odmiana. Ojciec siedział przy stole, zajadając się tostem, a ja się zastanawiałem, czy powiadomił swoją dziewczynę o mojej diecie prawdziwego sportowca.
Uśmiechnęła się, gdy tylko mnie zobaczyła.
– O już wstałeś, Matthew. Jak ci się spało? Łóżko jest wygodne? Słyszałam jakieś hałasy z góry. Wszystko okej?
– Wszystko okej – odpowiedziałem krótko.
– Siadaj i jedz – powiedział mój ojciec. – Kathy to wszystko przygotowała dla ciebie.
Pewnie wypadało podziękować, więc to uczyniłem, zanim zająłem miejsce po drugiej stronie stołu, jak najdalej od ojca.
– Musimy pomyśleć o gosposi, nie możesz przecież codziennie gotować.
Kathy podeszła do niego i położyła mu ręce na ramionach.
– Och, William, ale ja lubię to robić. Nigdy nie jesteśmy z Charlotte w stanie przejeść tego, co przygotuję.
Uśmiechnęła się do mnie. Nie pasowała do typu kobiety mojego ojca, które zawsze wybierał, i chyba absolutnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Byli w podobnym wieku. Zbliżali się do pięćdziesiątki. Kathy miała totalną aurę pełnoprawnego rodzica. Poprzednia dziewczyna mojego ojca ledwo skończyła studia.
– Pojedziesz dzisiaj do szkoły z Charlotte – powiadomił mnie staruszek. – Ona ci wszystko pokaże. – Na tym jednak nie poprzestał. – Rozmawiałem już z trenerem i dziś ma cię sprawdzić. Szukam w pobliżu kogoś, kto będzie cię też trenował prywatnie. Jest trochę kortów w Sacramento, ale ja szukam domu, w którym będziemy mieli swój własny. Na razie wynająłem ci jeden niedaleko szkoły na codzienne treningi.
Dla niego liczył się tylko tenis. A właściwie ja jako tenisista. To było absurdalne. Nie rozumiał mnie. Miałem po raz kolejny mu powiedzieć, że nie będę grał?
Wziąłem głęboki wdech.
Była połowa września, a ja właśnie zaczynałem nową szkołę. Tydzień temu lekarz powiedział mi, że wróciłem do pełnej sprawności, a ojciec nie zamierzał czekać ani dnia dłużej. Postawił mnie w sytuacji bez wyjścia. Jeszcze nie miałem czasu, aby to wszystko przetrawić.
Cieszyła mnie pełna sprawność, bo to znaczyło, że mogłem spokojnie wrócić do wspinaczki, ale niestety również do tenisa.
Ludzie uwielbiali frazes: miłość i nienawiść dzieli cienka granica. To poczułem w gabinecie lekarza, gdy powiedział mi o powrocie do dobrej kondycji. Moja pełna sprawność stała się jednocześnie największym przekleństwem i ogromnym szczęściem.
– Charlotte wszystko wie – dodała jej matka. – Mundurek na ciebie pasuje, Matthew?
No tak.
Mundurki.
Co mogło być bardziej niewolnicze? Idea, że wszystkie bogate dzieciaki mają wyglądać tak samo, czy to, że uczy się je, że powinny chodzić do elitarnych szkół przez całe swoje życie, aby potem albo przejmować biznesy rodziców, albo być niewolnikami korpo?
To takie ironiczne, że prywatne szkoły zabijały indywidualność. Musiałeś robić dużo, musiałeś robić więcej niż inni, musiałeś się wyróżniać, tylko po to, żeby trafić do Ligii Bluszczowej, gdzie znów wszyscy stawali się tacy sami.
Nie zamierzałem stać się tego częścią.
– A co tak ładnie pachnie? – Usłyszałem jej głos, gdy schodziła ze schodów.
Miałem wrażenie, że cały czas zapominała, że był tu ktoś jeszcze poza nią i jej matką. Obróciłem głowę, aby na nią spojrzeć.
Kurwa.
Byłem w stanie cofnąć wszystko, co przed chwilą powiedziałem na temat mundurków.
Sam czułem się jak debil w krawacie w czerwono-niebieską kratkę, czyli barwach szkoły, w białej koszuli i beżowych spodniach, ale gdy zobaczyłem, jak ona schodzi po schodach w spódniczce w odcieniach mojego krawata, w białych kolanówkach i obcisłej koszuli, pomyślałem, że to wcale nie takie złe.
Nie była w moim typie, a przynajmniej nie do końca.
Wiedziałem, że należała do tych grzecznych dziewczynek. Mówiło mi o tym chociażby to, jak się właśnie speszyła, gdy tak się na nią gapiłem, a ona próbowała założyć za ucho kosmyk swoich brązowych kręconych włosów. Wyglądała tak niewinnie, a ja nie mogłem przestać się w nią wpatrywać. Czy to dlatego, że wydawało mi się, że ona sama nie wie, jak jest pociągająca? Miała pieprzone nogi do nieba. Nigdy nie lubiłem niskich dziewczyn, bo to było bardziej problematyczne niż gorące, ale ona do nich się nie zaliczała.
Zmarszczyła brwi, gdy nie odrywałem od niej wzroku, i w końcu postanowiła się z tym zmierzyć i spojrzała mi prosto w oczy.
– Dzień dobry – wyjąkała. – Dzień dobry panu.
– Mów mi William – zaznaczył ojciec. – Właśnie poinformowałem Matthew, że się nim dziś zaopiekujesz.
Znów spojrzała na mnie z wściekłością w oczach.
– Um… – zaczęła, a ja widziałem, że chce zaprotestować. Nie byłem jej ulubioną osobą. – No tak. Postaram się.
– Obiecał, że nie będzie sprawiał problemów.
– Trudno mi w to uwierzyć – wyszeptała pod nosem, ale było nas tu tak niewiele, że wszyscy ją usłyszeliśmy.
– Charlotte! – upomniała ją jej matka.
– Przepraszam. – Ukryła twarz za włosami, jakby naprawdę zrobiło się jej przykro, że to powiedziała.
Czemu była aż tak pokorna?
– Już się na tobie poznała? Kiedy? – spytał ojciec, niezadowolony.
– Dziś, gdy wparowała mi do łazienki – odparłem bez cienia skrępowania.
– Charlotte! – Jej mama niemal wypuściła z rąk talerz, który z lekkim hukiem uderzył o stół.
Sięgnąłem po bekon, który właśnie przyniosła, ciesząc się, że nie upadł na podłogę.
– Nie wiedziałam, że łazienkę też będziemy dzielić. – Dalej chowała się za włosami.
– Ja tam się nie wstydzę, ale prawdopodobnie nie powinno oglądać się brata nago. Poza tym obrazy były osiemnaście plus, więc nie jestem pewny, czy…
– Wystarczy tego! – Ojciec nie mógł mnie już słuchać. – Przeprosisz Charlotte, i to natychmiast!
Ta przeprowadzka to jego jedyna szansa na tenisa na Stanford.
A właściwie to moja jedyna szansa!
– Ja? Mam przeprosić ją? – prychnąłem. – Że weszła mi do łazienki? A nie ona mnie? Czy ty siebie słyszysz? – Bawiło mnie to, ale starałem się chociaż udawać złego, aby tylko bardziej podburzyć ojca.
– Przez ciebie nabawi się traum – zasugerował.
– To nie tak, że wcześniej nie widziała penisa.
Z ust jej mamy uleciał dziwny dźwięk. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem.
– Prawda? – Zwróciłem się w stronę Charlotte. – No wiem, wiem, to penis brata, ale… – Odgryzłem kolejny kawałek boczku.
Trochę się pogubiłem w tym, co się dzieje. Reagowali tak gwałtownie, bo używałem słowa „penis” i przyznałem, że pokazałem go Charlotte, choć nie celowo? A może to słowo „brat” w jednym zdaniu z tamtym było najbardziej bulwersujące?
Gdy Kathy wydawała z siebie dziwne dźwięki, a mój ojciec gotował się z wściekłości, Charlotte wciąż usiłowała się ukryć za włosami, które przysłaniały jej całą twarz. Postanowiłem w tym czasie zrobić sobie kanapkę.
– Przeproś ją! – Ojciec powtarzał to w kółko.
– A może ona przeprosiłaby mnie? – wyrzuciłem z siebie sfrustrowany. – Moje ego też jest kruche…
– Twoje ego jest przeciwieństwem twojego penisa! Bo jest tak wielkie!
Cóż.
Tego nikt się nie spodziewał.
Ani ja.
Ani jej matka.
Ani mój ojciec.
Wybuchła.
Tak nagle.
Nie mogłem powiedzieć, że mi się to nie spodobało.
Zaaprobowałem to śmiechem, a nie jedynie parsknięciem, więc nie mogła mi nic zarzucić.
– Charlotte! – Teraz cała uwaga była skupiona na niej.
– A więc jednak patrzyłaś?! – Obróciłem się w jej stronę z uśmiechem na twarzy. – Tylko gdzie zgubiłaś okulary? Bo chyba masz poważne problemy ze wzrokiem.
Znów zaczęło się wydawanie trudnych do określenia dźwięków. Wtedy Charlotte rzuciła we mnie plastrem szynki.
A więc miała to w sobie. Miała charakterek. Tylko nikt go z niej dotąd nie wyciągnął. Mogłem też czymś w nią rzucić, ale to byłoby za nudne. Zdjąłem plaster z policzka i po prostu go zjadłem.
Mój gest sprawił, że rzuciła to swoje przeciągłe „ugh” i wyszła z kuchni.
– Charlotte! Nie skończyłyśmy tej rozmowy! – krzyknęła za nią mama.
Nie nazwałbym tego rozmową.
– Mogę ją zabrać na wizytę do okulisty, jeślibyś, Kathy, chciała. – Próbowałem w ten sposób rozluźnić atmosferę.
– Vanderbilt, nie tak cię wychowałem! – Padło ulubione zdanie mojego ojca, drugie po: „Tenis to twoja przyszłość”.
– Fakt, dokonały tego niańki, więc…
Na twarzy Kathy zobaczyłem zaskoczenie. Oblicze ojca nie wyrażało nic. Słyszał to już tyle razy.
– To ja pójdę zobaczyć, co z Charlotte. Wezmę jej coś na śniadanie. – Sięgnąłem po banana ze stołu.
Czekałem, aż ktoś zaprotestuje, że w tej sytuacji raczej nie powinienem się zbliżać do dziewczyny, ale nikt tego nie zrobił.
Znalazłem ją siedzącą na ganku przed domem. Nawet tutaj wydawało się, że byliśmy daleko od centrum Sacramento, ponieważ przed nami rozciągały się tylko fragment lasu i niekończąca się żwirowa droga. Ten dom był jedyną rzeczą, która mi się tu podobała. Stanąłem nad Charlotte i wyciągnąłem w jej kierunku banana, choć dobór owocu nie był, zdaje się, najtrafniejszy.
– A więc masz charakterek – poinformowałem ją o moim najnowszym odkryciu co do jej osoby. – Mama była zaskoczona.
– Nie powinnam… – Na jej twarzy malowało się poczucie winy, choć zupełnie niesłusznie.
To ja ją prowokowałem i to ja wszedłem z buciorami w jej życie oraz naruszałem przestrzeń osobistą. Nie chciałem, żeby się kajała, tylko żeby walczyła o swoje!
Zawsze oczekiwałem od ludzi tego, co ja sam bym zrobił na ich miejscu, choć wiedziałem, że to błąd.
– Jedziemy do tej szkoły? – Wskazałem na mojego jeepa. – Oni niech tam sobie o nas rozmawiają…
Obróciła się przez ramię, ale mogła zobaczyć tylko zamknięte drzwi wejściowe. Myślała o mamie. Byłem tego pewny. Wyglądała mi na kogoś, kto chce zadowolić wszystkich, zanim zadowoli siebie. O dziwo, nie robiła tego wobec mnie, ale może dlatego, że byłem niezamykającym jadaczki skurczybykiem.
– Pójdę po kluczyki i plecak.
No tak. Plecak. Rakieta.
– Możemy jechać moim jeepem. Mam wszystko w środku. – Wskazałem na samochód. Jej auta jeszcze nie widziałem, ale wyobrażałem sobie jakiegoś mini coopera albo inny dziewczyński model.
– Twój jeep nie nadaje się do jazdy do szkoły.
No dobra, był trochę brudny, ale to dlatego, że przyjechałem tu prosto z wyprawy w góry, o co ojciec jeszcze nie suszył mi głowy, bo chyba się nie domyślił.
Widziałem po wyrazie jej twarzy, że bardzo nie chciała wracać do środka, ale nie przemyślała tego i musiała. Powinna mi powiedzieć, że sam mam sobie jechać do tej głupiej szkoły, i rzucić we mnie kilkoma innymi obelgami, ale nie zrobiła tego, bo uważała, że i tak już przesadziła przy stole. Jak dla mnie mogłaby to kontynuować. Nie miałem nic przeciwko potyczkom słownym.
– Zaczekaj tutaj.
Nie powinna mnie zawozić do szkoły po tym, co odwaliłem przy śniadaniu. Gdybym był nią, odjechałbym sam, ale ona nie postąpiłaby wbrew swojej mamie. Nawet jeśli to by zniszczyło jej własne ego. Jeśli w ogóle posiadała choć jego cień.
*
Trwało to dłużej, niżbym przypuszczał. Gdy usłyszałem otwierające się drzwi od garażu, pomyślałem, że jednak mnie tu zostawi. Nie byłoby to dla mnie wielkim problemem. Ale ona wyjechała i się zatrzymała, by poczekać, aż wsiądę. Nie wierzyłem własnym oczom. Jeździła elektryczną toyotą prius. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy może raczej zwątpić w całą tę historię ojca pod tytułem: „zdziwisz się, jak majętna jest to rodzina”. Powiedział to zaraz po tym, jak mu zarzuciłem, że znalazł sobie kolejną utrzymankę.
Nic tutaj nie trzymało się kupy. Ten dom, który byłby dla mojego ojca raczej domkiem dla gości, ona jeżdżąca kilkuletnim priusem. Może była fanką motoryzacji? I sama złożyła ten samochód z części, tak jak ja swojego jeepa? Nie, to elektryk, więc na pewno nie. Postanowiłem więc już nie pierdolić się w tańcu i gdy wsiadłem do samochodu, w którym roztaczał się zapach lawendy, otwarcie zapytałem:
– Masz fundusz powierniczy?
CHARLOTTE
Czy ja się przesłyszałam, czy on właśnie zapytał mnie o pieniądze?
– Takie coś, na co wpływają różne kwoty w zależności od kolejnych kamieni milowych, które przekroczysz, albo losowe, które twoi rodzice uznają za stosowne – tłumaczył, sądząc chyba, że nie mam pojęcia, o czym mówi. – No wiesz, konto z kasą.
Nie odezwałam się ani słowem. Nie zamierzałam z nim omawiać swoich finansów.
– Nie gadaj, że nie masz. – Nie potrafił ukryć oburzenia w głosie. – Coś z tego jest w ogóle twoje? Wszystko należy do twojej mamy?
Jakie to miało znaczenie? Mama była moją mamą.
– Nie czaję, dlaczego mi nie odpowiadasz – dodał wkurzony. – Możemy się oczywiście bawić w tę całą nienawiść i to, że nie będziemy ze sobą gadać, ale wydaje mi się, że o wiele bardziej fascynująco się zrobi, jeśli zaczniemy się porozumiewać.
– Tobie się buzia nigdy nie zamyka. – Ścisnęłam mocniej kierownicę.
– Nawet najlepszego rozmówcę w końcu męczy cisza.
– To może pogadaj z lustrem? – zasugerowałam zgryźliwie.
– Bez sensu, bo ono zawsze się ze mną zgadza – odpowiedział z pełną powagą.
Może to nie jego ojciec był problemem, a on. Wątpiłam w jego zdrowie psychiczne. Mówił jak wariat, zachowywał się jak wariat.
– To co z tym funduszem? – Wrócił do swojego pytania.
– Nie uważasz, że nieładnie jest pytać ludzi o pieniądze?
– Głupio, że o tym wspominasz, skoro już zapytałem – argumentował. – Wiem, to mnie miało zawstydzić, ale nie zauważyłaś jeszcze, że jestem bezwstydny?
– Może od razu daj mi swój życiorys, to unikniemy twoich kolejnych prób sprzedaży własnej osoby.
Oczywiście mnie zignorował.
– Wciąż mi nie odpowiedziałaś.
– Oczywiście, że mam fundusz.
Źle to zabrzmiało, nie chciałam, aby tak wyszło.
– Więc dlaczego jeździsz tym czymś? – Wymachiwał rękami w moim samochodzie, jakby był co najmniej nadpobudliwy.
– Hej! To już jest poniżej krytyki! – oburzyłam się, a potem dodałam: – Widziałeś, czym ty jeździsz?
– Sam go złożyłem. Plus: niby poniżej krytyki, a odpowiadasz tym samym?
Kątem oka widziałam uśmieszek na jego ustach. Dlaczego taki był?
– Bo zacząłeś.
Zignorował mój komentarz.
Znowu.
Robił to tak często, że się zastanawiałam, czy do końca tego dnia osiągniemy liczbę trzycyfrową.
– Napęd na cztery koła. Kuchnia w środku! Nie ma drugiego takiego jeepa – zapewnił. – Poza tym w San Fran mam sportowego merca, teslę i kilka innych samochodów, które ojciec dał mi w prezencie, bo sobie kupił nowe.
– Oczywiście.
Nie obchodziły mnie jego samochody. Więc co innego miałam powiedzieć na te przechwałki?
– Czemu nie jeździsz teslą, skoro chcesz być eko?
Sposób jego myślenia wydawał mi się tak absurdalny, że nie nadążałam.
– Bo może nie chcę, żeby samochód jeździł za mnie?
Wymyśliłam to na poczekaniu, to wcale nie był powód.
– Nie lubisz technologii, okej. – Nie zamierzał na tym poprzestać. – Ale dobra, doprecyzujmy to. – Obrócił się na siedzeniu pasażera w moją stronę. – Stać cię na teslę? Taką najdroższą? Najlepiej model, który jeszcze nie wyszedł?
Od prychnięcia dzielił mnie krok, ale to by było takie w jego stylu, więc postanowiłam tego nie robić.
– Czy ty siebie słyszysz? – Miałam nadzieję, że irytacja w moim głosie jest wyraźna.
– Sprawdzam pewną teorię – poinformował mnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
– Teorię o tym, że jestem bogata? – Przez chwilę się zawahałam, po czym dodałam: – Tak, jestem.
Nienawidziłam tego mówić. Nie sądziłam, że powinnam to kiedykolwiek wyartykułować. Nie chciałam, żeby to mnie definiowało. Byłam więcej niż pieniędzmi. Nie obchodził mnie ten samochód, bo spełniał swoją funkcję i był bezpieczny, a ekologia to tylko dodatek. Nie rozumiałam obsesji Matthew na tym punkcie. Jak mógł mnie o to tak wprost zapytać? „Jestem bogata” – jak to w ogóle brzmiało!
– Czyli mój ojciec skończył z panienkami z cienkim portfelem.
Nic nie odpowiedziałam.
– Ciekawe – dodał. – Zawsze mu mówiłem, że tam nie znajdzie miłości, ale on coś gadał, że miłość nie zna wartości portfela. Tyle że zazwyczaj typiara była modelką, więc nadrabiała urodą. – Po skończonym wywodzie dodał: – Rozumiesz?
– Nie, ale nie rozumiem większości rzeczy, które mówisz. – Postanowiłam, że to czas, aby z nim podyskutować, bo nie dało się słuchać tych jego mądrości prosto z… dupy. – Jeśli uważasz, że miłość i pieniądze to jedno, to jesteś głupi.
– Mam pewną teorię na ten temat, ale nie wiem, czy kiedykolwiek ją przetestuję.
Chciałam mu powiedzieć, że chętnie bym jej posłuchała, ale on postanowił zmienić temat, jakby fakt, że potwierdziłam stan swojego portfela, mu wystarczył.
– Jechałaś kiedyś teslą? – zaczął i nie czekał na odpowiedź. – Chodzisz do prywatnej szkoły, więc zakładam, że tam ludzie nimi jeżdżą. Na jakie studia aspirujesz?
Brzmiał tak śmiesznie, gdy używał słowa „aspirujesz”. Chyba próbował mi w ten sposób dać do zrozumienia, że jego to bawiło albo tym gardził, chociaż sam miał studiować na Stanford. To znaczy taki był plan jego ojca.
– Już się na nie dostałam. – Zignorowałam komentarz o tesli, bo na to zasługiwał.
– Co? Czy ty nie jesteś przypadkiem rok młodsza ode mnie?
Przeszło mi przez myśl, że wiedział o mnie więcej niż ja o nim. A może on nie dowiedział się o tym wszystkim z dnia na dzień? Może wiedział od dawna? To na pewno był temat do rozmowy, ale teraz zamierzałam mu utrzeć nosa i opowiedzieć o planach na przyszłość.
– Składałam podanie na potrójny dyplom do Europy. Barcelona, Londyn i Paryż. Chcę studiować lingwistykę stosowaną, hiszpański i francuski.
– ¿Tú hablas español?
– Hablo español y francés con fluidez.
– Teraz powinienem przyznać, że umiem tylko zapytać, czy mówisz po hiszpańsku, i nie mam pojęcia, co powiedziałaś.
– Więc te problemy w szkole to tak na poważnie? – Nie mogłam sobie darować. Miałam wrażenie, że wręcz się o to prosił.
– Wow, i kto tu teraz ma ego w kosmosie? – zapytał po hiszpańsku.
Po tym już wiedziałam, że znał nie tylko podstawy. Mówił płynnie i z ładnym akcentem. Czas przetestować także jego francuski.
Może powinno mi być głupio, że go tak oceniłam, ale przecież miałam do czynienia z szaleńcem, który zadawał tak absurdalne pytania i wygłaszał tak absurdalne stwierdzenia, że nawet nie wierzyłam, że by go to zabolało.
– A gdzie niby jest twoje ego? – zapytałam po francusku.
– Nie mam pojęcia, co powiedziałaś – przyznał uczciwie po angielsku. – Z francuskiego umiem: „tak, tak” oraz „gdzie jest moja bagietka?”.
Obróciłam się w jego stronę i zobaczyłam uśmieszek na jego twarzy, gdy dodał:
– No przynajmniej jeśli mowa o składaniu zdań…
Nie przeszkadzało mu to, że zignorowałam jego odpowiedź. Już zadawał kolejne pytanie:
– Byłaś w Hiszpanii, Francji i Anglii?
– Nie.
Nie miałam nic więcej do dodania. To go tak zaskoczyło, że niemal wstał z siedzenia albo na nim podskoczył.
Prowadziłam samochód!
A on wiecznie się ruszał, jakby nie mógł usiedzieć na tyłku. Zaczynało mnie to stresować.
– Jak to jest, kurwa, możliwe?
Uważałam, że to przekleństwo nie było potrzebne, ale on je wplatał w przypadkowe zdania, jakby od tego zależało jego życie. Postanowiłam na razie w to nie ingerować. Prawdopodobnie moja uwaga o tym spowodowałaby, że robiłby to częściej.
– Moi rodzice nie lubili podróżować.
Nie wszyscy to lubią, a ja to akceptowałam. Było dużo innych rozrywek, z których mogłam korzystać.
– I nie wysyłali cię na obozy do Europy? – dziwił się. – Nigdy? Ani na wycieczkę po skończeniu kolejnego roku szkoły? A ty nie próbowałaś sama pojechać? – Wymieniał sposoby na podróżowanie, jakbym ich nie znała.
– Podróże to nie wszystko.
Prychnął.
Świetnie, znów to robił.
– Powiedział ktoś, kto nie był w podroży.
– Jeździliśmy na wakacje…
Nie obchodziło go już to, co mówiłam. Wrócił do tematu pieniędzy.
– Czy przed sześcioma zerami na koncie twojej mamy jest jakaś liczba? – Wiercił się na tym głupim siedzeniu pasażera, jakby myśl o tym, że mogłybyśmy być biedne, miała go przyprawić o wysypkę albo jakąś chorobę. – Powiedz, że jest chociaż jedynka.
– Sześć zer, ale takich po przecinku?
Nie mogłam sobie darować. Sam się o to prosił.
– Ja pierdolę.
Schował twarz w dłoniach. Ciekawe, czy już uznał, że pora stąd uciekać. Musiałam przyznać, że zaczynało mnie to tak samo fascynować, jak i drażnić.
– To był żart. Pokazać ci wyciąg z konta?
Gdy usłyszał tę propozycję, oderwał dłonie od twarzy i znów niemal podskoczył na siedzeniu.
– A mogłabyś?
Nie mogłam nie przewrócić oczami na to pytanie.
– Będziesz musiał żyć w niewiedzy, przepraszam.
W tym czasie udało nam się dojechać przed szkołę.
Świetnie.
Teraz czekała mnie ta najgorsza część. Wytłumaczenie tego wszystkiego moim przyjaciołom.
CHARLOTTE
Ledwo udało mi się zamknąć drzwi samochodu, gdy usłyszałam głosy:
– Penny do nas dzwoniła, że widziała cię z kimś w aucie! Powiedziałyśmy jej, że nie ma mowy! No i od razu przyjechałyśmy, aby być tu przed tobą i… – urwała Molly, ale to pewnie przez to, że otworzyły się drzwi od strony pasażera i ujrzała czubek czyjejś głowy, a potem resztę.
– Cześć.
Usłyszałam piśnięcie, które wydobyły z siebie Tracy i Molly, a może tylko jedna… Nie byłam pewna.
– Kto to jest? – wyszeptała do mnie Molly.
Chyba było już za późno na szepty.
– Jestem Matthew Vanderbilt – przedstawił się, po czym bez cienia zawahania dodał: – Nowy brat Charlotte.
Zrobiły wielkie oczy. Wydały z siebie tym razem dziwne sapnięcia.
– Co to znaczy, że masz nowego brata?! – oburzyła się Tracy, ściskając moje ramię tak mocno, że bałam się, że odetnie mi dopływ krwi. – Co to w ogóle znaczy, że masz brata?
– Jej mama spotyka się z moim ojcem – wyjaśnił.
– Nie jesteś moim bratem.
Nie wierzyłam, że musiałam mu ciągle o tym przypominać.
– Jeszcze! – Bawiło go to i nawet nie starał się tego ukryć.
Gdyby tego było mało, usłyszałam za swoimi plecami kolejne „Cześć”. Tym razem rozległy się męskie głosy. Troy, Austin i Ted. Oprócz tej trójki przybyła też Amy, dziewczyna Teda.
– A więc to są przyjaciele słodkiej Charlottki? – Matthew zamknął za sobą drzwiczki.
Widziałam po minach moich przyjaciół, że nie rozumieli, co się działo ani czemu tak się do mnie zwracał.
– Kim jesteś? – Pytanie padło z ust Teda. – Chłopakiem Charlotte?
– A gdzie tam. – Machnął ręką. – Jej bratem.
– Charlotte nie ma brata – oburzył się od razu Ted, zaznaczając, że mnie dobrze zna. – Nie możesz być jej bratem.
– On sobie z tym rodzeństwem robi jaja – zapewniłam wszystkich.
– Po prostu nigdy nie miałem siostry i przyzwyczajam się do wizji… – kontynuował teatralnie, jakby wcielał się w jakąś rolę.
– Nazwij mnie jeszcze raz swoją siostrą, a…
Nie miałam żadnego pomysłu, co mogłabym mu za to zrobić.
– Jestem Matthew Vanderbilt.
Ukłonił się przed moimi przyjaciółmi. Był w nowym miejscu, nowej szkole, wśród obcych ludzi, a nie dostrzegłam w nim cienia stresu czy niepewności. Zachowywał się, jakby to było jego podwórko, a on był jego królem.
– Witam wszystkich raz jeszcze. – Nie czekał, aż ktoś mu odpowie. – Mój ojciec związał się z matką Charlotte. To prawda: nie jesteśmy jeszcze rodzeństwem, ale pewnie będziemy. Charlotte ma pełnić funkcję mojego przewodnika po tej szkole. – Spojrzał na mnie z półuśmiechem. – I chyba po życiu, ale nie jestem pewny co do tej drugiej roli. Nasze światopoglądy trochę się różnią.
Moi przyjaciele byli zbyt zaskoczeni każdym jego słowem, więc nim ktokolwiek zdążył się odezwać, dodał:
– Jeździ ktoś może z was teslą i mógłby ją przewieźć?
– O mój Boże, nie wierzę, że to powiedziałeś!
Było mi za niego wstyd. Nie rozumiałam tej obsesji. Co z tego, że nie jeździłam teslą? On to widział jak coś obowiązkowego, bo moi rodzice mieli pieniądze, co gorsze założył, że wszyscy moi przyjaciele są w tym samym położeniu co ja.
– Ja nie wierzę, że nie jechałaś teslą! – oburzył się.
– Może pozwolisz im się przedstawić, a resztę zostawisz na potem?
Próbowałam zamordować go wzrokiem, ale mojej mamie na pewno by się nie spodobało, gdybym zabiła go już pierwszego dnia i wróciła do domu sama.
– A ty czemu nie przyjechałeś swoją teslą? – zagadnął go Ted.
Byłam mu wdzięczna, że mnie bronił. Przyjaźniliśmy się całe życie. Nawet dłużej niż z Molly i Tracy.
– Zostawiłem ją w San Fran – odpowiedział z pewną powagą. – Najwidoczniej będę musiał ją tu przetransportować, żeby przewieźć nią Charlotte.
Spojrzenia Matthewa i Teda się spotkały. Byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami. Matthew miał lekką i atletyczną sylwetkę, co odróżniało go od Teda, który dużo czasu spędzał na siłowni, ale stawał się raczej masywny, bo rozbudowywał mięśnie. Był też znacznie niższy od Matthew, ale mało kto nie był.
– A ty jesteś… – Matthew zwrócił się do Teda. – Bo się nie przedstawiłeś.
– Jestem Ted. Najlepszy przyjaciel Charlotte.
Matthew nie zdążył na to zareagować, bo do dyskusji włączyła się dziewczyna Teda.
– A ja jestem Amy, jego dziewczyna.
No tak. Ona też tu była. Wyciągnęła rękę do Matthew, a drugą objęła Teda w pasie, aby zaznaczyć teren.
Gdybym miała powiedzieć, do kogo nie jestem podobna w najmniejszym stopniu, to byłaby to Amy, i nie chodziło mi o wygląd, bo to zupełnie inna kwestia, lecz o charakter. Amy miała wszystko, czego nie miałam ja. Siłę przebicia, umiejętność walczenia o swoje. Tak, mówiłam to w kontekście tego, że związała się z Tedem. To było dla mnie… szokujące.
Nieważne. Nie chciałam o tym myśleć.
Matthew uścisnął jej rękę. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, jakie dziewczyny lubił . Takie jak Amy? Walczące o swoje? Wychodzące z inicjatywą? Trzymające chłopaków krótko? Noszące spodnie w związku? Nie wyobrażałam sobie, że pozwoliłby komuś odebrać sobie tę rolę. Ale nie umiałam wyobrazić sobie wielu rzeczy, którymi później dostawałam w twarz. Cóż, moja wyobraźnia leżała i kwiczała, a przynajmniej w kontekście tego, czego chcą kolesie. Wiedziałam tylko jedno – nie chcieli mnie. Tak właśnie działali na mnie Amy i Ted. Czy wszyscy wokół widzieli, jak się wycofywałam przy każdej ich interakcji? Czy dostrzegali, jak bardzo jej obecność wprawiała mnie w zakłopotanie? Nienawidziłam tego, ale nie mogłam nic zrobić. Nie chciałam skupiać na tym swoich myśli.
– To Tracy i jej chłopak Troy. – Postanowiłam przedstawić resztę.
– Dwa „T”, okej. – Matthew zatrzymał na chwilę wzrok na Tracy.
– Jak masz na nazwisko, raz jeszcze? – poprosiła o przypomnienie.
– Vanderbilt.
Spojrzałam na Tracy, nie rozumiejąc, dlaczego do tego wraca. Może chciała go zdenerwować?
– Masz brata Jake’a? – dopytała. – Studiuje na Stanford?
Spojrzałam na Matthew, który wcale nie wyglądał na zdziwionego.
– Jake Vanderbilt, student jakiegoś kierunku związanego ze sztuczną inteligencją z ambicjami na stopień doktora to mój brat – wyrecytował niczym wyuczoną kwestię.
– Sabrina Westwood to moja siostra i dziewczyna twojego brata – odparła z uśmiechem.
Matthew nic nie odpowiedział, jakby nagle zabrakło mu języka w gębie.
– Serio? – zapytał w końcu z ciekawością w głosie. – Pierwsze słyszę, że mój brat ma dziewczynę. – Podrapał się po zarośniętej szczęce.
Ten zarost… Przypominał mi sezon Plotkary, gdy Nate Archibald miał fazę niegrzecznego, niechlujnego chłopca. W kontraście do noszonego przez niego mundurka cała ta postawa „co mnie to, kurwa, obchodzi” i nieogolona twarz zdawały się niezwykle przyciągające. Czy gdybym nazwała Matthew chłopcem z reklamy Calvina Kleina, toby się obraził? Pewnie tak, ale czasem reklamy Kleina też pokazują niegrzecznych, a nie wymuskanych modeli. Na przykład kampania Nicka Jonasa z 2014 roku…
– To poważny związek – zaznaczyła Tracy, przerywając ty samym moje rozmyślania.
– Na pewno zapytam go o to na rodzinnym obiedzie.
Nie sądziłam, by był w tej kwestii poważny.
– A to Molly i jej chłopak Austin – przedstawiłam resztę. – Brat Austina uczy sie na Stanford i Austin też zamierza studiować tam inżynierię finansową.
– Co wy wszyscy, kurwa, macie z tym Stanford? – warknął.
Szukałam punktów wspólnych.
– Też zamierzasz iść na Stanford? – Do rozmowy ponownie włączył się Ted, przez co nie miałam jak zwrócić Matthew uwagi, że to przekleństwo wcale nie było potrzebne, ale nie chciałam robić sceny przy ludziach. Postanowiłam wbić mu szpileczkę kiedy indziej.
– On tylko zgrywa takiego buca – zapewniłam, chociaż w to nie wierzyłam. – Miał być tenisistą, ale doznał poważnej kontuzji.
– Gram w tenisa tak samo, jak ty mówisz po francusku – odparł i nie czekał, aż ktoś go zapyta, co to właściwie znaczy. Sam sobie odpowiedział: – Wybitnie.
– Słyszałeś, jak wypowiedziałam jedno zdanie – zarzuciłam mu.
– Oglądam dużo francuskiego kina.
Nie nadążałam za nim i chyba nikt z moich przyjaciół nie był w stanie tego zrobić.
– Inżynieria finansowa? – pociągnął inny temat i zwrócił się do Troya. – Huh? Twój ojciec ma firmę consultingową? Jest prezesem jakiejś?