Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jest 55 rok naszej ery. Na wschodnich krańcach Rzymskiego imperium zaczyna wrzeć. Podstępni Partowie najechali Armenię, sojusznika Rzymu, i obalili króla Radamista. Generał Korbulon musi przywrócić go na tron, jednocześnie szykując swoją armię na wojnę z potężnym królestwem Partów. Pod komendę Korbulona trafiają prefekt Katon i centurion Macro – doświadczeni żołnierze, którzy wiedzą, jak ze słabych, marnie wyposażonych jednostek zrobić doborowe, bitne wojsko. Przywrócenie Radamista do władzy okazuje się jednak niebezpieczną rozgrywką. Brutalne represje króla wobec tych, którzy przyłożyli rękę do zamachu, wywołują rebelię. Odwaga i umiejętności pretorianów zostają wystawione na ciężką próbę. Problemy mogą nadejść także spoza granic pogrążonego w chaosie królestwa…
„Krew, przemoc, polityczne intrygi… Powieść historyczna i thriller w jednym. Sprawi, że i ty sięgniesz po swojego gladiusa”.
DAILY SPORT
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 554
SIMON SCARROW
CYKL ORŁY IMPERIUM
Brytania
ORŁY IMPERIUM (42–43 rok n.e.)
PODBÓJ (43 rok n.e.)
POLOWANIE (44 rok n.e.)
ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)
POŚCIG (44 rok n.e.)
Rzym i prowincje wschodnie
PRZEPOWIEDNIA (Rzym, 45 rok n.e.)
REBELIA (Judea, 46 rok n.e.)
CENTURION (Syria, 46 rok n.e.)
Basen Morza Śródziemnego
GLADIATOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)
LEGION (Egipt, 49 rok n.e.)
PRETORIANIN (Rzym, 51 rok n.e.)
Powrót do Brytanii
BRACIA KRWI (51 rok n.e.)
KOHORTA (51 rok n.e.)
BRYTANIA (52 rok n.e.)
Hiszpania
NIEPOKONANY (54 rok n.e.)
Powrót do Rzymu
DZIEŃ CEZARÓW (54 rok n.e.)
Kampania na wschodzie
KREW RZYMU (Armenia, 55 rok n.e.)
Dla sierżantów sztabowych Coatesa i Hillary’ego oraz wszystkich współczesnych Macro
POGRANICZE MIĘDZY RZYMEM A PARTIĄ, I WIEK N.E.
STRUKTURA DOWODZENIA GWARDII PRETORIAŃSKIEJ
LISTA POSTACI
Kwintus Licyniusz Katon, trybun dowodzący drugą kohortą gwardii pretoriańskiej
Lucjusz Korneliusz Macro, najstarszy rangą centurion drugiej kohorty gwardii pretoriańskiej, zaprawiony w bojach weteran
Generał Gnejusz Domicjusz Korbulon, nowo wyznaczony głównodowodzący wojsk na wschodzie imperium
Marek Ummidiusz Kwadratus, gubernator Syrii
Gajusz Amatus Pinto, kwestor z asysty gubernatora
GWARDIA PRETORIAŃSKA
Ignatius, Nicolis, Metellus, Placinus, Porcino, centurioni
Marcellus, Gannicus, Tertius, optioni
Centurion Spircaus Keranus, awansowany przez Katona na dowódcę balearskich procarzy
Rutilius, chorąży
Gajusz Glabius, żołnierz auxiliów, balearski procarz
Tytus Borenus, legionista
PARTIA
Król Wologazes, władca Partii
Sporaces, partyjski generał
Abdagazes, królewski skarbnik
Książę Vardanes, najstarszy i ulubiony syn króla Wologazesa, dziedzic partyjskiego tronu
Mitraxes, ambasador Armenii na dworze króla Partów
ARMENIA
Radamist, iberyjski książę i obalony król Armenii
Król Tiridates, brat króla Wologazesa, nieco wcześniej posadzony przez niego na armeńskim tronie
Arghalis, szambelan na dworze Tiridatesa
Narses, człowiek z otoczenia Radamista, wyznaczony na tłumacza i oficera łącznikowego między Iberami a Rzymianami
Zenobia, żona Radamista
Bernisza, służąca Radamista przygarnięta przez Katona
IBERIA
Król Farsman, władca Iberii, ojciec Radamista
INNI
Lucjusz, syn Katona, urwis
Petronella, niańka Lucjusza i kobieta, z którą lepiej nie zadzierać
Jusef, jubiler goszczący Katona w swoim domu
Graniculus, kwatermistrz rzymskiego garnizonu Bactris
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ktezyfon, stolica królestwa Partów,
marzec 55 roku n.e.
Zachodzące słońce rozświetliło szeroką połać rzeki Tygrys, która teraz lśniła niczym roztopione złoto na tle bladopomarańczowego nieba. Powietrze było nieruchome i chłodne. Front burzowych chmur, który przetoczył się nad miastem, spłukując je kaskadą deszczu, przesunął się na południe, zostawiając po sobie ledwie wyczuwalny metaliczny zapach. Służba z królewskiego pałacu uwijała się jak w ukropie, przygotowując pawilon nad brzegiem rzeki na wieczorne spotkanie, podczas którego król i jego rada mieli omówić nowe zagrożenie dla Partii ze strony Rzymu. Służących poganiał, pokrzykując niecierpliwie i wymierzając im ciosy, chudy, wymizerowany mężczyzna – królewski szambelan. Jego przedwczesna siwizna świadczyła dobitnie, ile nerwów kosztuje usługiwanie porywczemu władcy imperium rozpościerającego się od brzegów Indusu aż do granicy rzymskiej Syrii. Król Wologazes był pochłonięty bez reszty wizją przywrócenia Partii dawnej świetności i nie znosił, gdy ktoś choćby w najmniejszym stopniu stawał na drodze jego przeznaczenia – niezależnie od tego, czy był to buntujący się oligarcha, czy niezdarny, opieszały służący. Poprzedni szambelan nie dopilnował, by strawa serwowana na uczcie u króla była odpowiednio ciepła, za co został prawie zachłostany na śmierć i wyrzucony na ulicę. Jego następca nie zamierzał podzielić losu poprzednika, dlatego miotał przekleństwa i tłukł swoich podwładnych. Ci gorączkowo rozstawiali sofy, gromadzili opał do piecyków i rozwieszali grube haftowane kotary osłaniające pawilon z trzech stron. Czwarta strona pozostała odsłonięta, by król i jego goście mogli napawać się widokiem rzeki, gdy słońce chowało się za horyzont i gwiazdy zaczynały migotać na nieboskłonie, połyskując światłem odbitym w ciemniejącej toni Tygrysu.
Kiedy ostatnie jedwabne poduszki zostały starannie rozłożone, służący wycofali się pod jedną z kotar i czekali, podczas gdy szambelan oceniał ich wysiłki i dokonywał drobnych korekt, aż uznał, że jego pan nie będzie miał czego wytknąć. Nie żeby Wologazes miał skłonność do zwracania uwagi na każdy szczegół otaczających go luksusów. Niemniej, pomyślał szambelan, lepiej być skrupulatnym, niż ryzykować, że jakieś uchybienie wywoła furię monarchy. Zakończywszy inspekcję, klasnął głośno.
– Precz stąd, psy! Przynieść owoce i wino.
Gdy służący oddalili się truchtem, zwrócił się do swojego asystenta:
– A ty powiedz szefowi kuchni, żeby miał posiłek gotowy do podania, kiedy tylko dam sygnał.
Asystent, młodszy korpulentny mężczyzna, bez wątpienia aspirujący do tego, by stać się następcą szambelana, skinął głową i opuścił pawilon żwawym krokiem. Szambelan jeszcze raz omiótł wzrokiem wszystko wokół, następnie stanął przed królewskim podwyższeniem i zmrużył oczy, przypatrując się uważnie sofie, poduszkom i pledom. Pochylił się, by wygładzić fałdę, wyprostował się i z satysfakcją założył ręce na piersi. A potem, nietypowo dla siebie, uśmiechnął się pod nosem. Rozejrzał się czujnie. Był sam. Przy nawale obowiązków, które niosło ze sobą jego stanowisko, takie momenty zdarzały się w jego życiu nieczęsto. Ta przerwa miała trwać tylko chwilę, do czasu, aż słudzy wrócą z owocami i winem oraz królewskim degustatorem, który skosztuje jadła i napitku z każdego naczynia, by król Wologazes miał pewność, że może bezpiecznie biesiadować. Partia była mocarstwem wielkim i stabilnym, lecz jej władcy regularnie padali ofiarą spisków oligarchów albo ambicji członków rządzącej rodziny.
Szambelan odetchnął głęboko. Uśmiechając się na widok królewskiej sofy, nagle poczuł w sobie przemożną chęć rzucenia się w te jedwabne poduszki. Mógł to zrobić teraz, kiedy nikt nie patrzył i nikt by się o tym nie dowiedział. Jego serce przyspieszyło na samą myśl o takim niezwykłym naruszeniu dworskiej etykiety. Jeszcze przez chwilę zmagał się z pokusą. W końcu cofnął się o krok, z przerażeniem zakrywając usta dłonią, gdy wyobraził sobie, co by się z nim stało, gdyby o jego występku dowiedział się król. Nawet teraz, kiedy był sam, kierował nim strach przed jego panem i władcą. Wzdrygnął się na wspomnienie o swoim przelotnym szaleństwie. Sapnął niecierpliwie, następnie ruszył w kierunku schodów wiodących w dół, do ogrodów rozpościerających się po obu stronach ścieżki w stronę głównego gmachu pałacowego kompleksu. Pierwszy sługa właśnie wracał, niosąc wielką srebrną paterę pełną fig, daktyli i innych wykwintnych owoców.
– Biegiem, leniwy psie! – warknął szambelan i służący przyspieszył do truchtu, rozpaczliwie usiłując nie wymieszać misternie ułożonych na paterze owoców.
Szambelan rzucił wokół ostatnie spojrzenie i w myślach zmówił krótką modlitwę do Mitry, by jego pan nie znalazł niczego, co mogłoby go wprawić w zły nastrój.
Zanim król i jego niewielka świta wyłonili się z pałacu, słońce zdążyło schować się za horyzont, zostawiając po sobie tylko rudawy pas nieba górujący nad krajobrazem po drugiej stronie rzeki, który teraz tonął w głębokich cieniach. Powyżej brąz przechodził w fiolet i ciemny aksamit nocy, na tle którego pierwsze gwiazdy migotały niczym okruchy srebra. Na przedzie maszerowali żołnierze z osobistej ochrony monarchy. Byli uzbrojeni w włócznie i ubrani w powłóczyste bogato haftowane spodnie, z nogawkami wsuniętymi w cholewki skórzanych butów. Ich łuskowe kirysy i stożkowate hełmy lśniły w świetle pochodni i piecyków rozstawionych po obu stronach ścieżki. Przy swoim władcy wyglądali jednak jak najzwyklejszy metal przy złocie najwyższej próby. Wologazes był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, z szerokim czołem i kwadratową szczęką, której kanciastość podkreślała starannie przystrzyżona ciemna broda. Oczy miał równie ciemne jak wypolerowany heban, co przydawało jego spojrzeniu budzącej respekt intensywności. Mimo to w jego aparycji była też pewna jowialność. Gdy przemawiał swoim głębokim, ciepłym głosem, w kącikach ust majaczył uśmiech. Potrafił oczarować polotem i dobrodusznością, a nade wszystko mądrością. Jego żołnierze i cały lud wielbili go i byli mu lojalnie oddani. Ci jednak, którzy znali go osobiście, wiedzieli aż nadto, jak wybuchowy ma temperament, dlatego mieli się na baczności, uśmiechając się, gdy on to czynił, i zamierając w trwożnym bezruchu, kiedy się wściekał.
Tego wieczora panował posępny nastrój. Do stolicy Partów dotarły wieści, że cesarz Klaudiusz został zamordowany, a władzę po nim przejął jego adoptowany syn Neron. Wologazes musiał teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, jak ta zmiana może wpłynąć na dość napięte relacje między Partią a Rzymem, które w ostatnich latach jeszcze się pogorszyły. Powodem tego, jak zawsze, był los Armenii – nieszczęsnego pogranicznego królestwa targanego ambicjami Rzymu i Partii. Jakieś cztery lata wcześniej pretendent do armeńskiego tronu, książę Radamist z sąsiedniego królestwa Iberii, najechał Armenię, zabił króla i jego rodzinę, po czym ogłosił się nowym władcą. Sam okazał się równie okrutny, co ambitny, dlatego Ormianie zwrócili się do Wologazesa, by ich uwolnił od tyrana. Król Partów poprowadził więc swoją armię przeciwko Radamistowi, który przed nim uciekł. Wówczas Wologazes osadził na armeńskim tronie swojego brata, Tiridatesa. To była prowokacja i Wologazes miał tego świadomość, ponieważ Rzym uważał, że Armenia leży w jego strefie wpływów, i to od ponad stu lat. Można więc było się spodziewać, że Rzymianom nie spodoba się ingerencja Partów.
Szambelan, który czekał przy wejściu, pokłonił się w pas, gdy przybysze wchodzili po stopniach do pawilonu. Straż przyboczna zajęła pozycje na zewnątrz, oprócz dwóch najroślejszych mężczyzn, którzy ustawili się po obu stronach królewskiego podium. Wologazes usadowił się wygodnie na sofie, zanim skinął na członków swojej rady.
– Usiądźcie.
W bardziej formalnych okolicznościach goście króla pozostaliby na stojąco, ale Wologazes celowo wybrał na miejsce spotkania pawilon, by odłożyć na bok dworską etykietę i zachęcić podwładnych do swobodniejszego wyrażenia opinii. Gdy ci już zajęli miejsca na sąsiednich sofach, król się pochylił, sięgnął po jedną z fig leżących na paterze i odgryzł kęs, w ten sposób sygnalizując innym, że mogą się częstować.
Wologazes odrzucił nadgryzioną figę z powrotem na paterę i rozejrzał się po gościach. Sporaces, jego najznamienitszy generał; Abdagazes, królewski skarbnik; książę Vardanes, najstarszy syn króla i dziedzic partyjskiego tronu. Był jeszcze Mitraxes, przedstawiciel Tiridatesa, młodzieniec mniej więcej w wieku księcia.
– Nie mamy czasu do stracenia, moi przyjaciele – oznajmił Wologazes – dlatego pozwólcie, że przejdę od razu do sedna sprawy. Wszyscy słyszeliście wieści z Rzymu. Na tron wstąpił nowy cesarz. Neron.
– Neron? – Sporaces pokręcił głową. – Nic mi to imię nie mówi, panie.
– Nic dziwnego. Został adoptowany zaledwie kilka lat temu. To syn ostatniej żony cesarza Klaudiusza z jej poprzedniego małżeństwa.
– Tej samej żony, która, tak się składa, była również jego bratanicą – zauważył cierpko Vardanes. Mlasnął językiem i uniósł brew. – Ach, ci Rzymianie. Tacy cywilizowani i przyzwoici.
Inni uśmiechnęli się na jego uwagę.
– Co wiemy o tym Neronie? – kontynuował Sporaces. Był mężczyzną o surowej fizjonomii, która pasowała do jego braku cierpliwości dla trywialnych dygresji. Większość członków królewskiego dworu krzywiła się na szorstkie maniery generała, mając go za gbura, ale Wologazes znał jego wartość jako żołnierza i cenił jego talenty. Poza tym Sporaces, jako syn greckiego najemnika i prostytutki z Seleucji, był pogardzany przez możnych Partii i dlatego nie stanowił zagrożenia dla Wologazesa.
Król skinął na Abdagazesa, który kierował siatką szpiegów dostarczających Partom informacji o tym, co się działo w rzymskim imperium.
– Czytałeś pełny raport. Powiedz im.
– Tak, panie. – Abdagazes odchrząknął. – Po pierwsze jest młody. Ma zaledwie szesnaście lat. To jeszcze bardziej chłopiec niż mężczyzna.
– Być może – Sporaces lekko przekrzywił głowę – ale Augustus miał tylko osiemnaście lat, gdy postanowił zniszczyć swoich rywali i zostać pierwszym imperatorem Rzymu.
– Neron to nie Augustus – skwitował rzeczowo skarbnik. – Może jeszcze wyrośnie na kogoś tej miary, chociaż według naszych agentów w Rzymie to bardzo wątpliwe. Nowy cesarz uważa się za artystę. Muzyka, poetę... Otacza się aktorami, grajkami i filozofami. Ma ambicje uczynić Rzym czymś w rodzaju azylu dla takich ludzi, sprawy militarne natomiast najwyraźniej go nie pociągają.
– Artysta? Muzyk? – Sporaces pokręcił głową. – Co to za cesarz?
– Taki, który będzie nam na rękę, jak sądzę – powiedział Wologazes. – Miejmy nadzieję, że młody Neron skoncentruje się na swoich dokonaniach artystycznych i nie przyjdzie mu do głowy interesować się Armenią.
– Tak, panie. – Abdagazes skinął głową. – Możemy mieć taką nadzieję, ale byłoby roztropniej nie liczyć tylko na to. Neron może i jest dyletantem, ale nie wolno zakładać z góry, że nie przysporzy nam problemów. Jest otoczony przez doradców, z których wielu ma głowę na karku i już nieraz zaszli nam za skórę. Głównie dlatego, że toczy ich rzymska choroba.
– Rzymska choroba? – Varades uniósł brew, sięgnął po drugą figę i ugryzł spory kęs. Przeżuł niespiesznie, zanim spróbował kontynuować z pełnymi ustami. – Co to... za... choroba?
– Tak część z nas na królewskim dworze nazywa przypadłość Rzymian, którzy mają obsesję na punkcie własnej sławy i bardzo sztywne poczucie honoru. Żaden szanujący się rzymski arystokrata nigdy nie przepuści okazji do zdobycia chwały dla swojego rodu. Bez względu na koszty. Właśnie dlatego Krassus próbował najechać Partię i źle na tym wyszedł. A po nim Marek Antoniusz. Niestety, najwyraźniej mierzą swoją wartość tym, na ile uda im się przewyższyć dokonania przodków, i kieruje nimi chęć osiągnięcia sukcesu tam, gdzie innym się nie powiodło. – Abdagazes zamilkł na moment. – Można odnieść wrażenie, że porażki Krassusa i Antoniusza sprawiły jedynie, że Rzymianie zaczęli traktować Partię jak wyzwanie. Rozsądni ludzie wyciągnęliby wnioski z niepowodzeń, ale u Rzymian honor arystokraty zawsze bierze górę nad rozsądkiem. Augustus był dość roztropny, by sobie uświadomić, że w kontaktach z Partią więcej zyska dyplomacją niż działaniami militarnymi. Jego następcy przeważnie brali z niego przykład. Nawet jeśli to oznaczało scysje z senatorami, którzy domagali się rozpętania wojny przeciwko nam. Pytanie brzmi, czy nowy cesarz zdoła oprzeć się zakusom swoich doradców i senatu?
– Mam szczerą nadzieję, że tak – odparł Wologazes. – Partia nie może sobie pozwolić na wojnę z Rzymem teraz, gdy nasi wrogowie knują przeciwko nam na innych frontach.
Vardanes westchnął.
– Mówisz o Hyrkanach, ojcze?
Vardanes był ulubionym synem króla. Miał w sobie odwagę, inteligencję i charyzmę, czyli przymioty, którymi powinien być obdarzony dziedzic tronu. Nie brakowało mu również ambicji, a to była cecha, która wzbudzała mieszane uczucia. Zwłaszcza w Partii. Król spochmurniał.
– Tak, mam na myśli Hyrkanów. Wygląda na to, że nie chcą się pogodzić z podwyżką trybutu, której od nich zażądałem.
Vardanes się uśmiechnął.
– Nic dziwnego. Co gorsza, właśnie naraziliśmy się naszym greckim poddanym, zmuszając ich, by wyrzekli się własnej mowy i tradycji na rzecz naszych, mimo że w całym świecie Wschodu greka to uniwersalny język. A teraz jeszcze zanosi się na konflikt z Rzymem z powodu Armenii. – Wysączył łyk wina i kontynuował: – Obawiam się, że nie mierzymy sił na zamiary. Szczególnie w kwestii Armenii. Rzym i Partia są jak dwa psy walczące o kość.
Skarbnik odkaszlnął uprzejmie, zanim się wtrącił.
– Wasza wysokość upraszcza sprawę. Tak się składa, że ta kość należy do nas. Ci rzymscy intruzi nie mają do niej żadnych praw. Większość armeńskiej arystokracji jest spokrewniona z nami. Armenia trwała lojalnie u boku partyjskiego imperium przez całe wieki, zanim Rzym skierował spojrzenie na wschód.
– Myślę, że w tej kwestii wszyscy jesteśmy zgodni. Rzym nie ma żadnego prawa do Armenii. Niemniej jednak rości je sobie i jeśli dojdzie do wojny, zagarnie ją. Słyszałem wiele na temat potęgi rzymskich legionów. Nie oprzemy się im.
– Nie w otwartej bitwie, mój książę. Jeśli jednak zdołamy uniknąć takiego starcia, nasze wojska mogą wyczerpać przeciwnika, osłabić go, i kiedy przyjdzie dogodny moment, rozerwać go na strzępy. Podobnie jak psy myśliwskie zabijają górskie niedźwiedzie. Czyż nie tak, generale? – Abdagazes zwrócił się do Sporacesa o wsparcie.
Generał zamyślił się na chwilę, zanim odpowiedział:
– Partia pokonała Rzymian w przeszłości. Dokonaliśmy tego, ponieważ wkroczyli na nasze ziemie bez odpowiedniego rozpoznania terenu i zapasów dla swojej armii. Maszerują powoli, nawet bez taborów oblężniczych. Tymczasem nasze wojska potrafią się przemieszczać znacznie sprawniej, szczególnie konni łucznicy i katafrakci. Możemy sobie pozwolić na to, by oddawać teren w zamian za zyskanie czasu potrzebnego do wyczerpania ich sił i zapasów. To jednak sprawdzi się tylko wówczas, gdy uderzą przez rzeki i pustynie Mezopotamii. Armenia jest inna. Górski teren daje przewagę raczej rzymskiej piechocie niż naszej kawalerii. Obawiam się, że książę Vardanes ma rację. Jeśli Rzym zechce zagarnąć Armenię, postawi na swoim.
– Proszę! – Vardanes pstryknął palcami. – A nie mówiłem?
– Niemniej – kontynuował Sporaces – aby podbić Armenię, Rzym musiałby skoncentrować swoje wojska. Ma najlepszych żołnierzy na świecie, to prawda. Nawet jednak oni nie mogą być w dwóch miejscach jednocześnie. Jeśli Rzym ruszy na Armenię, odsłoni się w Syrii. Nie znaczy to, że wówczas ją podbijemy. To ponad nasze możliwości. Partia nigdy nie będzie na tyle potężna, by zniszczyć Rzym, a Rzym nigdy nie zbierze dość sił, by ujarzmić Partię. Tak było zawsze i tak już pozostanie, mój książę. To konflikt, w którym żadna ze stron nie może wygrać. Z tego względu jedynym rozwiązaniem jest pokój.
– Pokój! – Wologazes parsknął. – Próbowaliśmy zawrzeć pokój z Rzymem. Honorowaliśmy każdy traktat, a ci przeklęci Rzymianie tylko je łamali, jeden po drugim. – Król zmarszczył czoło i przez chwilę zbierał myśli. – Właśnie dlatego w kwestii Armenii musimy zachować daleko idącą ostrożność. – Po tych słowach zwrócił się do przedstawiciela swojego brata. – Mitraxesie, jeszcze nie zabierałeś głosu. Nie masz zdania na temat nowego cesarza w Rzymie i jego zamiarów wobec Armenii?
Mitraxes nonszalancko wzruszył ramionami.
– Moja opinia jest bez znaczenia, panie. Jestem ormiańskim arystokratą, potomkiem długiej linii rodowej szlachetnie urodzonych, z których żaden nigdy nie widział naszych ziem wolnych od wpływów Partii czy Rzymu. Naszych królów zwykle się obala albo morduje. Twój brat zasiada na tronie od zaledwie dwóch lat. Nie jest gorszy od niektórych władców, którzy rządzili Armenią, ani...
– Licz się ze słowami, kiedy mówisz o moim bracie – ostrzegł go Wologazes.
– Wasza wysokość... Przysłano mnie tutaj, bym zdał sprawozdanie z sytuacji w Armenii i poprosił cię o pomoc. Uważam, że będzie najlepiej, jeśli usłyszysz szczere słowa.
Król przyjrzał mu się uważnie i zauważył, że Ormianin nawet nie drgnął pod ciężarem jego spojrzenia.
– Odwaga i prawość? Czy wszyscy ormiańscy arystokraci są tacy jak ty?
– Niestety, nie, wasza wysokość. I to jest problem, z którym zmaga się twój brat. Jak już powiedziałem, nie jest lepszy od wielu innych władców, chociaż też wcale nie gorszy. A jednak był zmuszony zaprowadzić rządy twardej ręki, by wymóc posłuszeństwo w swoim królestwie.
– Jak twarda jest ta ręka?
– Niektórzy możni wolą Rzym, wasza wysokość. Inni są przeciwni każdemu obcokrajowcowi na ormiańskim tronie. Król Tiridates uznał, że należy dać nauczkę tym, którzy okazali nielojalność. Niestety, niektórych uznał za konieczne wygnać, innych zgładzić. Osiągnął jednak zamierzony efekt i zdusił ferment.
– Wyobrażam sobie. – Vardanes się uśmiechnął. – Chociaż śmiem twierdzić, że takim postępowaniem przysporzył sobie nowych wrogów.
– To prawda, wasza wysokość. Niemniej król Tiridates nadal zasiada na tronie w Artaszacie. Jego wrogowie zostali zastraszeni, przynajmniej na obecną chwilę. Chociaż jestem pewien, że wkrótce zwrócą się o pomoc w obaleniu króla. Jeśli jeszcze tego nie zrobili. – Mitraxes przeniósł wzrok na Wologazesa. – Z tego względu twój brat, panie, prosi cię, abyś przysłał mu armię, która pomoże zachować kontrolę nad Armenią. Armię dość silną, by pokonać możnych, którzy konspirują przeciwko niemu, a Rzym zniechęcić do najechania jego ziem.
– Armię? Tylko tyle chce ode mnie? – Król Partii prychnął. – Czy mój brat sądzi, że potrafię wyczarowywać armię jednym pstryknięciem palców? Potrzebuję wszystkich żołnierzy, jakich mam, tu, w Partii, by uporać się z zagrożeniami dla mojego królestwa.
– Nie prosi o wielką armię, wasza wysokość. Wystarczy taka, która odwiedzie spiskowców od prób obalenia go.
– Ormiańscy buntownicy to jedno, a Rzymianie to drugie. Wątpię, czy siły, które mógłbym wysłać do Armenii, byłyby w stanie ich odstraszyć.
Mitraxes pokręcił głową.
– Nie byłbym tego taki pewien, panie. Nasi szpiedzy w Syrii donoszą, że stacjonujące tam legiony nie są gotowe na wojnę. Brakuje im ludzi i sprzętu. Od lat nie brały udziału w żadnych walkach. Nie sądzę, by stanowiły realne zagrożenie dla króla Tiridatesa.
Wologazes odwrócił się w stronę swojego generała.
– To prawda?
Sporaces zamyślił się na moment.
– To pokrywa się z tym, co wiemy od naszych wywiadowców, panie. Jeśli jednak Rzymianie zdecydują się na interwencję, sprowadzą do Syrii więcej legionów, a te już na miejscu z pewnością zasilą nowymi rekrutami. Oczywiście będą jeszcze musieli ich wyszkolić, a także zgromadzić zapasy, naprawić drogi i przygotować machiny oblężnicze. To wszystko zajmie wiele czasu. Może nawet całe lata. Kiedy jednak Rzymianie postanowią działać, nic ich nie powstrzyma. Tak z nimi jest. – Zamilkł na moment, by jego słowa zapadły w pamięć pozostałym. – Moja rada jest taka, by nie prowokować naszego nieprzyjaciela jeszcze bardziej. Rzym już teraz czuje się dotknięty tym, że na tronie w Armenii zasiada Tiridates. Nie zdecydował się jak dotąd na wszczęcie wojny. Jeśli jednak wyślemy wojsko na pomoc twojemu bratu, może to przeważyć szalę i sprowokować Rzymian do interwencji. Poza tym jeszcze nie wiemy, z jakiej gliny jest ulepiony ten ich nowy cesarz, Neron. Może się skłonić ku jednej lub drugiej stronie. Nie podsuwajmy więc awanturnikom w Rzymie pretekstu, by go przekonali do rozpętania wojny z nami. Zamiast tego sugeruję, byśmy go połechtali ciepłymi słowami o przyjaźni i pogratulowali objęcia cesarskiego tronu. Jeśli zakwestionuje nasze działania w Armenii, odpowiedz, że byliśmy zmuszeni obalić tyrana oraz że nie interesują nas żadne inne ziemie graniczące z rzymskim terytorium. – Na koniec pokłonił się uniżenie. – Taka jest moja skromna rada, wasza wysokość.
Wologazes osunął się głębiej w poduszki i założył ręce na piersiach, rozważając w myślach wszystko, co usłyszał od swoich doradców. Było prawdą, że cierpliwość Rzymian miała swoje granice, a on nie mógł ryzykować wysyłania bratu pomocy wojskowej w chwili, gdy w Hyrkanii w każdej chwili mogła wybuchnąć rebelia.
– Cóż, wychodzi na to, że jestem zmuszony czekać, jak rozwinie się sytuacja. Inicjatywa należy do cesarza Nerona. Niech zdecyduje, czego chce, pokoju czy wojny.