Orły imperium. Zdrajcy Rzymu - Simon Scarrow - ebook

Orły imperium. Zdrajcy Rzymu ebook

Simon Scarrow

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jest 56 rok naszej ery. Zaprawieni w bojach weterani rzymskiej armii – prefekt Katon i centurion Macro – stacjonują przy wschodniej granicy imperium. Wiedzą, że ich posunięcia są obserwowane przez szpiegów z niebezpiecznego państwa Partów. Jednak to wewnętrzny wróg może się okazać największym zagrożeniem zarówno dla Legionu, jak i dla całego Rzymu.

Rzeczywiście, w szeregach czai się zdrajca. Rzym nie okazuje litości swoim przeciwnikom, ale najpierw musi ich wytropić. Katon i Macro ścigają się z czasem, aby odkryć spisek. Tymczasem potężny nieprzyjaciel spoza granicy tylko czeka, by wykorzystać każdą słabość Legionu…

* * *

„Wciągająca… okrutna i frapująca”.

DAILY EXPRESS

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 565

Oceny
4,7 (50 ocen)
36
12
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zdzychu

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
kar_pul

Nie oderwiesz się od lektury

Super jak wszystkie poprzednie
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuTra­itors of Rome
Pro­jekt se­riiMA­RIUSZ BA­NA­CHO­WICZ
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
Fo­to­gra­fia na okładce© Va­lery Ba­reta/Adobe Stock,© Ale­xan­dra/Adobe Stock,© ser­pe­blu/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPA­TRYK MŁY­NEK
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaUR­SZULA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © 2019 Si­mon Scar­row First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2019 by He­adline Pu­bli­shing Group
All ri­ghts re­se­rved.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
The con­tents of this ebook are pro­tec­ted by co­py­ri­ght and con­tain tech­ni­cal sa­fe­gu­ards to pro­tect aga­inst unau­tho­ri­zed use. Re­mo­val of these sa­fe­gu­ards or any use of the co­py­ri­gh­ted ma­te­rial thro­ugh unau­tho­ri­zed pro­ces­sing, re­pro­duc­tion, di­stri­bu­tion, or ma­king it ava­ila­ble to the pu­blic, par­ti­cu­larly in elec­tro­nic form, is pro­hi­bi­ted and can re­sult in pe­nal­ties un­der cri­mi­nal and ci­vil law.”
Wszyst­kie po­staci – oprócz zna­nych po­staci hi­sto­rycz­nych – są fik­cyjne, a ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych lub zmar­łych jest cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.
ISBN 978-83-271-6463-6
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

SI­MON SCAR­ROW

CYKL ORŁY IM­PE­RIUM

Bry­ta­nia

ORŁY IM­PE­RIUM (42–43 rok n.e.)

POD­BÓJ (43 rok n.e.)

PO­LO­WA­NIE (44 rok n.e.)

ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)

PO­ŚCIG (44 rok n.e.)

Rzym i pro­win­cje wschod­nie

PRZE­PO­WIED­NIA (Rzym, 45 rok n.e.)

RE­BE­LIA (Ju­dea, 46 rok n.e.)

CEN­TU­RION (Sy­ria, 46 rok n.e.)

Ba­sen Mo­rza Śród­ziem­nego

GLA­DIA­TOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)

LE­GION (Egipt, 49 rok n.e.)

PRE­TO­RIA­NIN (Rzym, 51 rok n.e.)

Po­wrót do Bry­ta­nii

BRA­CIA KRWI (51 rok n.e.)

KO­HORTA (51 rok n.e.)

BRY­TA­NIA (52 rok n.e.)

Hisz­pa­nia

NIE­PO­KO­NANY (54 rok n.e.)

Po­wrót do Rzymu

DZIEŃ CE­ZA­RÓW (54 rok n.e.)

Kam­pa­nia na wscho­dzie

KREW RZYMU (Ar­me­nia, 55 rok n.e.)

ZDRAJCY RZYMU (Sy­ria, 56 rok n.e.)

Zdraj­ców Rzymu de­dy­kuję moim uko­cha­nym te­ściom, Anne i Me­lowi Rich­mon­dom. Nie­stety, Mel od­szedł od nas, kiedy pi­sa­łem ni­niej­szą książkę. Bra­kuje nam jego hu­moru i szcze­rej ra­do­ści z każ­dego dnia, który da­wało mu ży­cie...

PO­GRA­NI­CZE MIĘ­DZY RZY­MEM A PAR­TIĄ W I WIEKU N.E.

LI­STA PO­STACI

Kwin­tus Li­cy­niusz Ka­ton, try­bun do­wo­dzący drugą ko­hortą gwar­dii pre­to­riań­skiej

Lu­cjusz Kor­ne­liusz Ma­cro, naj­star­szy rangą cen­tu­rion dru­giej ko­horty gwar­dii pre­to­riań­skiej, twardy we­te­ran

Ge­ne­rał Gne­jusz Do­mi­cjusz Kor­bu­lon, do­wódca ar­mii wschod­niego im­pe­rium, wy­zna­czony do ujarz­mie­nia Par­tii, cho­ciaż nie otrzy­mał ko­niecz­nych do tego sił

Apo­lo­niusz z Pergi, szpieg ge­ne­rała Kor­bu­lona i do­radca Ka­tona; prze­bie­gły, pod­stępny osob­nik z nie­ja­sną prze­szło­ścią

Lu­cjusz, syn Ka­tona, uro­czy chło­piec wy­cho­wany wśród żoł­nie­rzy, przez co uczy się słów, któ­rych znać nie po­wi­nien...

Li­cy­nia Pe­tro­nella, wy­branka serca i żona Ma­cro, wcze­śniej nie­wol­nica Ka­tona; so­lid­nie zbu­do­wana nie­wia­sta z sil­nym cha­rak­te­rem

Ka­sjusz, bez­pań­ski pies przy­gar­nięty przez Ka­tona w Ar­me­nii i te­raz bez reszty mu od­dany, z ten­den­cją do ter­ro­ry­zo­wa­nia tych, któ­rzy da­dzą się zwieść jego groź­nemu wy­glą­dowi

DRUGA KO­HORTA PRE­TO­RIAŃ­SKA

Cen­tu­rioni: Igna­tius, Ni­co­lis, Pla­ci­nus, Por­cino, Me­tel­lus

Optioni: Pan­tel­lus, Pe­lius, Mar­cel­lus

CZWARTA SY­RYJ­SKA KO­HORTA AU­XI­LIÓW

Pre­fekt Pac­cius Or­fi­tus, nieco wcze­śniej awan­so­wany na do­wódcę tej jed­nostki, cho­ro­bli­wie am­bitny

Cen­tu­rion Mar­do­nius

Optioni: Pho­cus, La­eci­nus

Ma­ce­doń­ska ko­horta ka­wa­le­rii

DEKU­RION SPA­THOS

Szó­sty Le­gion

Cen­tu­rioni: Pul­li­nus, Piso

Option (peł­niący obo­wiązki cen­tu­riona) Mar­ti­nus

Le­gio­ni­sta Pin­da­rus

Le­gio­ni­sta Se­le­nus, głodny (na swoje nie­szczę­ście) we­te­ran

INNI

Pre­fekt Clo­dius, ner­wowy do­wódca pierw­szej dac­kiej ko­horty au­xi­liów strze­gący gra­nicy w Bac­tris

Gre­ni­cu­lus, kwa­ter­mistrz w Bac­tris i po­godny ogrod­nik ma­jący na­dzieję na po­kój

Król Wo­lo­ga­zes, władca Par­tii; „król kró­lów”, na­wy­kły do de­mon­stro­wa­nia swoim pod­da­nym, że karą za zdradę jest po­wolna i okrutna śmierć

Ha­gh­rar z rodu At­ta­ra­nów, książę Ich­nae, znany rów­nież jako Pu­stynny Ja­strząb, ostroż­nie ba­lan­su­jący w śmier­tel­nie nie­bez­piecz­nym świe­cie dwor­skiej po­li­tyki

Ra­ma­la­nes, do­wódca kró­lew­skiej gwar­dii pa­ła­co­wej

De­moc­les, ka­pi­tan rzecz­nej barki, za­wsze skory do­ro­bić na boku

Pa­tra­kis, czło­nek za­łogi barki

Pe­ry­kles, karcz­marz, który pil­nuje, by jego klienci pła­cili za sie­bie

Or­do­nes, rzecz­nik miesz­kań­ców Thap­sis

Cen­tu­rion Mu­nius, do­wódca od­działu sa­per­skiego obar­czony nie­wdzięcz­nym za­da­niem od­bu­do­wa­nia za­rwa­nego przę­sła mo­stu po­nad rwącą rzeką

Men­da­cem Pha­ra­geus, za­wo­dowy pod­że­gacz

Le­gio­ni­sta Bo­re­nus, ko­lejny pod­że­gacz, który może nie być tym, za kogo się po­daje

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Je­sień 56 roku n.e.

– Oto i oni – mruk­nął cen­tu­rion Ma­cro, pa­trząc w kie­runku prze­ciw­nej strony placu ćwi­czeń, gdzie chmura pło­wego pyłu zdra­dzała, że zbliża się ko­lumna żoł­nie­rzy. Wy­jął spo­mię­dzy zę­bów wy­strzę­pioną koń­cówkę ga­łązki anyżu, którą po­gry­zał do tej pory. Od­rzu­cił ją na bok i splu­nął, by oczy­ścić usta z włók­ni­stej papki. Obej­rzał się przez ra­mię na swo­jego do­wódcę, który sie­dział oparty ple­cami o pień po­bli­skiego ce­dru, drze­miąc w cie­niu. Try­bun Ka­ton był szczu­płym męż­czy­zną przed trzy­dziestką. Jego ciemne włosy zo­stały przy­strzy­żone na krótko dzień wcze­śniej, przez co przy­po­mi­nał te­raz re­kruta. Gdy spał, jego twarz wy­glą­da­łaby nie­win­nie i mło­dzień­czo, gdyby nie bia­ława tkanka bli­zny bie­gną­cej szar­paną li­nią w po­przek czoła i w dół pra­wego po­liczka. Był we­te­ra­nem wielu kam­pa­nii, a ta bli­zna sta­no­wiła pa­miątkę po jed­nej z nich. Obok le­żał jego pies, Ka­sjusz, wielka be­stia o brą­zo­wej ku­dła­tej sier­ści. Jedno ucho stra­cił, za­nim jesz­cze Ka­ton przy­gar­nął go rok wcze­śniej pod­czas kam­pa­nii w Ar­me­nii. Pies po­ło­żył głowę na jego ko­la­nach i raz za ra­zem za­mia­tał ogo­nem na znak za­do­wo­le­nia.

Ma­cro przez chwilę spo­glą­dał w mil­cze­niu na Ka­tona. Cho­ciaż w woj­sku słu­żył dwa razy dłu­żej od niego, już nie­raz miał oka­zję się prze­ko­nać, że do­świad­cze­nie na polu walki to nie wszystko. Do­bry ofi­cer mu­siał też być łeb­ski. I mieć krzepę, do­dał w my­ślach do tej krót­kiej li­sty. Tej ostat­niej ce­chy Ka­to­nowi nieco bra­ko­wało, ale nad­ra­biał to od­wagą i wy­trzy­ma­ło­ścią. Co do sie­bie, Ma­cro po­go­dził się z fak­tem, że jego głów­nymi atu­tami są od­waga i tę­ży­zna fi­zyczna. Uśmiech­nął się pod no­sem na myśl o tym, jak świet­nie on i jego wie­lo­letni przy­ja­ciel się uzu­peł­niają. Każdy z nich był mocny w tym, czego bra­ko­wało dru­giemu. Do­brze się to spraw­dzało przez te bli­sko pięt­na­ście lat, pod­czas któ­rych uczest­ni­czyli w kam­pa­niach pro­wa­dzo­nych w ca­łym rzym­skim im­pe­rium, od mroź­nych brze­gów Renu po skwarne pu­sty­nie po­gra­ni­cza na wscho­dzie. Obaj byli ofi­ce­rami o god­nym po­zaz­drosz­cze­nia do­robku, a ich bli­zny świad­czyły, że już nie­raz prze­le­wali krew za Rzym.

Ma­cro jed­nak już ja­kiś czas temu za­czął się za­sta­na­wiać, jak długo jesz­cze bę­dzie w sta­nie ku­sić bo­gi­nie losu. Jak do­tąd były dlań ła­skawe, ale w końcu mu­siał przyjść czas, kiedy ich po­błaż­li­wość się wy­czer­pie. Nie wie­dział, czy jego śmierć na­dej­dzie od mie­cza, włóczni lub strzały, czy cze­goś mniej chwa­leb­nego, jak upa­dek z ko­nia lub cho­roba. Miał jed­nak prze­czu­cie, że ten mo­ment się zbliża. Jesz­cze bar­dziej oba­wiał się urazu, który od­bie­rze mu mę­skość na resztę jego ży­cia.

Wzdry­gnął się na myśl o tym, że w ogóle na­cho­dzą go ta­kie re­flek­sje. Pięć lat temu na­wet nie przy­szłoby mu to do głowy. Te­raz jed­nak był świa­dom, że kiedy bu­dził się rano, mię­śnie ca­łego ciała spra­wiały wra­że­nie sztyw­nych, a na ko­niec ca­ło­dzien­nego for­sow­nego mar­szu czuł w ko­la­nach prze­ni­kliwy ból. Co gor­sza, nie był już taki zwinny jak za młodu. To na­wet go nie dzi­wiło. Osta­tecz­nie, upo­mniał sie­bie, słu­żył w woj­sku od po­nad dwu­dzie­stu sze­ściu lat. Miał więc już prawo wy­stą­pić o zwol­nie­nie ze służby, za­brać od­prawę ra­zem z na­leż­nym ka­wał­kiem ziemi i przejść w stan spo­czynku. Nie zro­bił tego do­tych­czas, bo po pro­stu nie mógł so­bie wy­obra­zić ży­cia poza ar­mią. To był jego dom, a Ka­ton i po­zo­stali byli jego ro­dziną.

Te­raz jed­nak w jego ży­ciu była też ko­bieta.

Ma­cro się uśmiech­nął, oczyma wy­obraźni wi­dząc swoją Pe­tro­nellę – hardą, czu­purną i atrak­cyjną do­kład­nie w taki spo­sób, jaki naj­bar­dziej do niego prze­ma­wiał. Była so­lid­nie zbu­do­wana, miała ciemne oczy i okrą­głą twarz, a jej ru­baszny śmiech roz­czu­lał go jak mało co na tym świe­cie. Rów­nież ze względu na nią, a nie tylko z po­wodu cię­żaru lat, Ma­cro co­raz czę­ściej roz­wa­żał odej­ście z woj­ska. A mimo to miał po­czu­cie winy, że w ogóle o tym my­śli, tak jakby zdra­dzał żoł­nie­rzy pod swoją ko­mendą, a przede wszyst­kim za­wo­dził swo­jego przy­ja­ciela, try­buna Ka­tona.

Tak czy ina­czej, te­raz nie był do­bry mo­ment na ta­kie roz­wa­ża­nia. Miał ro­botę do wy­ko­na­nia. Pod­cho­dząc do try­buna, od­chrząk­nął.

– Sy­ryj­czycy przy­byli.

Ka­ton otwo­rzył oczy i skrzy­wił się, ośle­piony ja­skra­wym świa­tłem słońca tuż za krę­giem cie­nia rzu­ca­nego przez ko­ronę ce­dru. Pies uniósł łeb i spoj­rzał na swego pana py­ta­jąco. Ka­ton po­kle­pał go po karku, wstał i prze­cią­gnął się, do­ko­nu­jąc w my­ślach szyb­kiej kal­ku­la­cji.

– Nie spie­szyło się im. Mieli tu być w po­łu­dnie. Przy­naj­mniej go­dzinę temu.

Obaj ofi­ce­ro­wie, mru­żąc oczy, spoj­rzeli w głąb spie­czo­nej przez słońce, otwar­tej prze­strzeni roz­cią­ga­ją­cej się przed nimi od li­nii drzew. Żoł­nie­rze sy­ryj­skiej czwar­tej ko­horty po­moc­ni­czej ma­sze­ro­wali trak­tem wio­dą­cym z mia­sta Tars na plac ćwi­czeń. Byli tylko jedną z wielu jed­no­stek na­le­żą­cych do ar­mii, którą ge­ne­rał Kor­bu­lon for­mo­wał, by roz­pę­tać wojnę prze­ciwko kró­le­stwu Par­tów, od­wiecz­nemu wro­gowi Rzymu na wscho­dzie. Kilka ko­hort au­xi­liów i dwa le­giony stały obo­zem na przed­mie­ściach Tarsu – łącz­nie po­nad dwa­dzie­ścia ty­sięcy zbroj­nych. Ka­ton po­my­ślał, że to by­łaby im­po­nu­jąca liczba, gdyby nie marna ja­kość więk­szo­ści tych żoł­nie­rzy, po­dob­nie jak ich rynsz­tunku. W re­zul­ta­cie nie było mowy, by tę kam­pa­nię roz­po­cząć szyb­ciej niż na wio­snę na­stęp­nego roku. Kor­bu­lon wy­dał roz­kaz, by do tego czasu jego pod­władni in­ten­syw­nie ćwi­czyli, pod­czas gdy on gro­ma­dził za­pasy wy­po­sa­że­nia i pro­wiantu dla swo­jej ar­mii.

Sy­ryj­ska ko­horta otrzy­mała za­da­nie prze­ma­sze­ro­wa­nia trasy o dłu­go­ści kil­ku­na­stu ki­lo­me­trów w są­sia­du­ją­cej z mia­stem oko­licy, na­stęp­nie sta­wie­nia się na placu ćwi­czeń i prze­pro­wa­dze­nia ćwi­czeb­nego ataku na od­ci­nek for­ty­fi­ka­cji, które Ka­ton i jego pod­ko­mendni wznie­śli nieco da­lej na prawo. Pas obrony li­czył sto kro­ków sze­ro­ko­ści i miał bramę po­środku. Żoł­nie­rze dru­giej ko­horty pre­to­riań­skiej wła­śnie wy­cho­dzili z cie­nia, ob­sa­dza­jąc sta­no­wi­ska wzdłuż szańca z ubi­tej ziemi bie­gną­cego za drew­nianą pa­li­sadą. Przed nimi znaj­do­wał się jesz­cze rów sta­no­wiący przed­nią część ich umoc­nień po­lo­wych.

Ka­ton spoj­rzał wpraw­nym okiem na swo­ich pre­to­ria­nów i po­czuł w sercu zna­jomy przy­pływ dumy. Ci żoł­nie­rze, w tu­ni­kach ko­loru zła­ma­nej bieli i zbro­jach pły­to­wych, byli bez wąt­pie­nia elitą ar­mii ge­ne­rała Kor­bu­lona. Do­wie­dli już swo­jej war­to­ści pod­czas walk w Hi­spa­nii, na­stęp­nie pod­czas ubie­gło­rocz­nej kam­pa­nii w Ar­me­nii. Na wspo­mnie­nie tej ostat­niej eska­pady duma Ka­tona nieco przy­ga­sła, po­nie­waż wów­czas kon­tyn­gent, któ­rym do­wo­dził, nie zdo­łał do­pro­wa­dzić do ob­ję­cia or­miań­skiego tronu przez rzym­skiego fa­wo­ryta. Tych trzy­stu we­te­ra­nów sta­no­wiło za­le­d­wie nieco po­nad po­łowę for­ma­cji, na czele któ­rej wy­ru­szył z ko­szar na obrze­żach Wiecz­nego Mia­sta, kiedy jego ko­horta zo­stała wy­słana na wschód, by peł­nić tam rolę straży przy­bocz­nej Kor­bu­lona. Po­my­ślał, że kiedy w końcu wrócą do Rzymu, wiele ro­dzin okryje się ża­łobą, a jego ko­horta bę­dzie po­trze­bo­wała sporo uzu­peł­nień.

Ka­ton miał tylko na­dzieję, że nowi re­kruci przy­swoją so­bie po­trzebne im umie­jęt­no­ści szyb­ciej niż żoł­nie­rze, któ­rymi Kor­bu­lon dys­po­no­wał tu, na miej­scu. Ci zbyt długo peł­nili służbę gar­ni­zo­nową, utrzy­mu­jąc po­rzą­dek wśród miej­sco­wej lud­no­ści i pil­nu­jąc, by po­datki tra­fiały do rzym­skiego skarbca. Je­dy­nie nie­liczni byli kie­dy­kol­wiek na woj­nie. Bra­ko­wało im nie tylko do­świad­cze­nia bo­jo­wego, ale i wy­ma­ga­nej spraw­no­ści fi­zycz­nej. Kor­bu­lon po­świę­cił już rok na przy­go­to­wa­nie swo­ich wojsk in­wa­zyj­nych prze­ciwko kró­le­stwu Par­tów, a wielu jego pod­wład­nych wciąż nie było ani wy­star­cza­jąco wy­szko­lo­nych, ani od­po­wied­nio wy­ekwi­po­wa­nych. Żoł­nie­rze sy­ryj­skiej ko­horty au­xi­liów, któ­rzy wła­śnie zmie­rzali w stronę pre­to­ria­nów, nie­mrawo po­włó­cząc no­gami, byli tego naj­lep­szym przy­kła­dem.

Pies trą­cił py­skiem dłoń Ka­tona, po czym sko­czył nań, opie­ra­jąc swoje dłu­gie przed­nie łapy o jego pierś i pró­bu­jąc po­li­zać go po twa­rzy.

– Ka­sjusz, siad! – Ka­ton ode­pchnął go od sie­bie. – Wa­ruj!

Pies na­tych­miast przy­siadł na za­dzie i tylko ko­niu­szek jego ogona wciąż po­ru­szał się na boki.

– Przy­naj­mniej on cze­goś się na­uczył – skwi­to­wał Ma­cro. – Za­czy­nam się za­sta­na­wiać, czy nie le­piej by­łoby wy­tre­so­wać stado psów za­miast szko­lić te ofermy.

Ofi­cer ja­dący konno na czele ko­lumny Sy­ryj­czy­ków uniósł rękę i coś za­wo­łał. Jego pod­władni, wpa­da­jąc jedni na dru­gich, za­trzy­mali się. Nie­któ­rzy, nie cze­ka­jąc na po­zwo­le­nie, odło­żyli na zie­mię tar­cze i włócz­nie. Zgięci wpół, dy­szeli ciężko. Ich do­wódca za­wró­cił wierz­chowca i po­kłu­so­wał z po­wro­tem wzdłuż ko­lumny, besz­ta­jąc żoł­nie­rzy i ge­sty­ku­lu­jąc z wście­kło­ścią.

Ma­cro po­krę­cił głową i splu­nął na bok.

– Może i le­piej, że dzi­siaj nie ćwi­czymy za­sadzki, co?

Ka­ton ski­nął głową. Ła­two było so­bie wy­obra­zić, jaki chaos za­pa­no­wałby wśród wy­czer­pa­nych żoł­nie­rzy ko­horty po­moc­ni­czej.

– Po­wiedz na­szym, żeby się szy­ko­wali. Mają się nie cac­kać. Sy­ryj­czycy mu­szą zro­zu­mieć, że nie ba­wimy się tu w wojnę. Le­piej za­fun­do­wać im kilka krwia­ków i zła­ma­nych ko­ści te­raz niż po­zwo­lić, by my­śleli, że atak na Par­tię bę­dzie spa­cer­kiem.

Ma­cro wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu, za­sa­lu­to­wał i od­ma­sze­ro­wał w stronę for­ty­fi­ka­cji. Za­trzy­mał się po­środku i zwró­cił twa­rzą do pre­to­ria­nów. Ci byli uzbro­jeni w drew­niane mie­cze, oszczepy za­koń­czone tę­pymi drew­nia­nymi gro­tami i tar­cze z wi­kliny. Cho­ciaż broń ćwi­czebna nie po­wo­do­wała ta­kich ob­ra­żeń jak praw­dziwa, można nią było za­da­wać bo­le­sne ciosy. Ma­cro uniósł swój ko­stur z drzewa wi­no­ro­śli, tra­dy­cyjny atry­but cen­tu­riona. Po­kle­pu­jąc sę­katą gło­wicą o wnę­trze dłoni dru­giej ręki, prze­mó­wił do pod­wład­nych moc­nym, kla­row­nym gło­sem, który wy­ro­bił w so­bie przez lata szko­le­nia żoł­nie­rzy i do­wo­dze­nia nimi w boju:

– Czas na małe ćwi­cze­nie, chło­paki! Ma­cie przed sobą pra­wie sze­ściu­set Sy­ryj­czy­ków. Jest ich dwa razy wię­cej od was. Ta pro­por­cja sił nie wróży nic do­brego... dla nich. – Za­milkł na mo­ment, po­zwa­la­jąc żoł­nie­rzom par­sk­nąć śmie­chem. – Nie­mniej jed­nak... je­śli cho­ciaż je­den z tych pa­ta­ła­chów zdoła sfor­so­wać sza­niec, cen­tu­ria od­po­wie­dzialna za ten od­ci­nek do­sta­nie służbę przy la­try­nach na cały mie­siąc. A że jemy tu dużo su­szo­nych śli­wek, bę­dzie się ta­plała w szam­bie po pas, ma­rząc o świe­żym po­wie­trzu!

Tym ra­zem pre­to­ria­nie za­re­ago­wali grom­kim re­cho­tem. Ma­cro po­zwo­lił im cie­szyć się przez chwilę, za­nim uniósł ko­stur na znak, by za­mil­kli.

– Ni­gdy nie za­po­mi­naj­cie, że je­ste­śmy drugą ko­hortą pre­to­riań­ską, naj­zna­ko­mit­szą jed­nostką w ca­łej ce­sar­skiej gwar­dii. A te­raz po­każmy tym sy­ryj­skim cia­maj­dom, dla­czego tak jest!

Dźgnął ko­stu­rem po­wie­trze i ryk­nął dziko. Pre­to­ria­nie ocho­czo za­wtó­ro­wali, wzno­sząc ku niebu obłe groty oszcze­pów i okrzyki bo­jowe. Ma­cro do­pin­go­wał ich przez chwilę, po czym się od­wró­cił i od­ma­sze­ro­wał, by do­łą­czyć do Ka­tona i jego psa. Ka­sjusz, sły­sząc wrzawę, nad­sta­wił swoje je­dyne ucho. Wstał i za­czął nie­spo­koj­nie prze­bie­rać ła­pami. Ka­ton wy­jął zza pasa so­lidną skó­rzaną smycz, przy­wią­zał ją do na­bi­tej ćwie­kami ob­roży i mruk­nął:

– Nie mogę po­zwo­lić, że­byś ze­żarł któ­re­goś z Sy­ryj­czy­ków... To nie wpły­nę­łoby do­brze na ich mo­rale.

Chwy­ta­jąc mocno ko­niec smy­czy, wy­pro­sto­wał się i po­pa­trzył w kie­runku Sy­ryj­czy­ków. Cen­tu­rioni i optioni uwi­jali się wśród sze­re­go­wych żoł­nie­rzy, pró­bu­jąc sfor­mo­wać z nich szyk bo­jowy na­prze­ciw ob­sa­dzo­nego przez Rzy­mian szańca. Ka­ton od razu za­uwa­żył, że Sy­ryj­czycy, mimo wy­sił­ków ich ofi­ce­rów, mieli pro­blem z usta­wie­niem się w rów­nym sze­regu. Ma­cro, sto­jąc z ko­stu­rem wspar­tym na ra­mie­niu, wes­tchnął prze­cią­gle.

– Mar­sie prze­naj­święt­szy, co to, kurwa, ma być? Ta banda nie po­tra­fi­łaby wy­do­stać się ze zwoju mo­krego pa­pi­rusu. Je­śli kie­dy­kol­wiek przyj­dzie im wal­czyć, niech się mo­dlą, żeby wróg na ich wi­dok umarł ze śmie­chu, bo ina­czej nie zo­staną z nich na­wet po­de­szwy bu­tów.

Uwagę Ka­tona przy­cią­gnął roz­błysk na trak­cie za for­ma­cją Sy­ryj­czy­ków. Zo­ba­czył kilku nad­jeż­dża­ją­cych jeźdź­ców. Nie mieli heł­mów, je­dy­nie lśniące w słońcu na­pier­śniki.

– Wy­gląda na to, że Kor­bu­lon po­sta­no­wił oso­bi­ście spraw­dzić, jak idzie szko­le­nie.

Ma­cro za­ssał po­wie­trze przez zęby.

– Oba­wiam się, że czeka go spore roz­cza­ro­wa­nie.

Obaj przy­glą­dali się, jak ge­ne­rał i jego ofi­ce­ro­wie szta­bowi wy­mi­jają z boku ko­hortę au­xi­liów i za­trzy­mują się w pew­nej od­le­gło­ści. Ka­ton zer­k­nął ze współ­czu­ciem na do­wo­dzą­cego Sy­ryj­czy­kami pre­fekta. Pac­cius Or­fi­tus, przy­sa­dzi­sty ły­sie­jący męż­czy­zna, nie był złym ofi­ce­rem. Wcze­śniej, przed awan­sem, słu­żył w le­gio­nach nad Re­nem w ran­dze cen­tu­riona. Ko­hortą Sy­ryj­czy­ków do­wo­dził za­le­d­wie od mie­siąca. Do­piero za­czął ich przy­go­to­wy­wać do nad­cho­dzą­cej kam­pa­nii. A te­raz jego nowi pod­ko­mendni mieli prze­pro­wa­dzić ćwi­czebny atak pod czuj­nym okiem do­wo­dzą­cego ar­mią ge­ne­rała.

Gdy ko­horta usta­wiła się w dwóch rzę­dach po trzy cen­tu­rie, Or­fi­tus zsiadł z ko­nia, na­stęp­nie zdjął z łę­ków sio­dła tar­czę i hełm. Sy­ryj­czycy, po­dob­nie jak pre­to­ria­nie, byli wy­po­sa­żeni w sprzęt ćwi­czebny za­miast bo­jo­wego, ale for­sowny marsz zro­bił swoje i te­raz le­d­wie stali na no­gach. Or­fi­tus od­cze­kał, aż po­czet sztan­da­rowy zaj­mie po­zy­cję mię­dzy pierw­szym a dru­gim rzę­dem, prze­szedł na czoło ko­horty i dał sy­gnał do na­tar­cia. Pierw­szy sze­reg za­fa­lo­wał i ru­szył do przodu, po­bły­sku­jąc re­flek­sami słońca od­bi­ja­ją­cego się od heł­mów. Ma­cro przy­glą­dał im się w sku­pie­niu.

– Przy­naj­mniej po­tra­fią trzy­mać równy krok – przy­znał nie­chęt­nie. – To z pew­no­ścią za­sługa ich pre­fekta.

Ka­ton ski­nął głową i wska­zał pal­cem na sza­niec.

– Le­piej idź tam i po­kie­ruj chło­pa­kami.

– Ty nie masz ochoty na tro­chę ubawu?

– In­nym ra­zem. Tylko po­ob­ser­wuję.

Ma­cro wzru­szył ra­mio­nami, za­sa­lu­to­wał i ru­szył truch­tem w stronę szańca, by wziąć rynsz­tu­nek i do­łą­czyć do pre­to­ria­nów. Ka­ton zo­stał sam z psem. Cza­sem pod­czas ta­kich ćwi­czeń naj­le­piej było po­przy­glą­dać się z boku. W fer­wo­rze walki ła­two umy­kały istotne szcze­góły, a on chciał spraw­dzić, w ja­kiej kon­dy­cji była jego wła­sna ko­horta.

Sy­ryj­czycy zbli­żali się mia­rowo, aż na roz­kaz Or­fi­tusa za­trzy­mali się tuż przed wej­ściem w za­sięg łu­ków. Przez chwilę, po­na­glani przez po­krzy­ku­ją­cych na nich ofi­ce­rów, zwie­rali szyki, aż znie­ru­cho­mieli, cze­ka­jąc na ko­lejną ko­mendę.

– Druga cen­tu­ria! Przy­go­to­wać się do sfor­mo­wa­nia te­studo!

Ka­sjusz szarp­nął za smycz. Ka­ton po­cią­gnął go do sie­bie, nie od­ry­wa­jąc wzroku od Sy­ryj­czy­ków. Ci po­środku pierw­szego sze­regu sfor­mo­wali ko­lumnę. Gdy byli go­towi, ich do­wódca za­jął po­zy­cję na czele i za­wo­łał:

– For­mo­wać te­studo!

To, co na­stą­piło póź­niej, było do­kład­nie tak bez­na­dziejne, jak spo­dzie­wał się tego Ka­ton. Sze­regi, po­cząw­szy od dru­giego, miały ko­lejno uno­sić tar­cze nad sie­bie. Tym­cza­sem wielu żoł­nie­rzy dźwi­gnęło swoje tar­cze na­tych­miast po usły­sze­niu roz­kazu, zde­rza­jąc się nimi mię­dzy sobą i po­wo­du­jąc chaos. Po­wie­trze znowu wy­peł­niły prze­kleń­stwa i wy­da­wane krzy­kiem ko­mendy, któ­rymi młodsi stop­niem ofi­ce­ro­wie pró­bo­wali przy­wró­cić po­rzą­dek. Osta­tecz­nie Or­fi­tus mu­siał sam prze­ma­sze­ro­wać wzdłuż ko­lumny, nad­zo­ru­jąc wy­siłki każ­dego sze­regu z osobna. Z ko­rony szańca roz­le­gły się drwiny i re­chot ob­ser­wu­ją­cych to wszystko pre­to­ria­nów.

Kiedy wszyst­kie cen­tu­rie były już go­towe, Or­fi­tus wró­cił na swoje miej­sce i wy­dał ko­hor­cie roz­kaz mar­szu na­przód. Żoł­nie­rze z dwóch cen­tu­rii na skrzy­dłach za­częli roz­luź­niać szyki, przy­go­to­wu­jąc się do rzutu oszcze­pami. Jed­no­cze­śnie unie­śli wy­żej tar­cze, za­sła­nia­jąc nimi więk­szą część twa­rzy. Zer­ka­jąc za sie­bie w stronę szańca, Ka­ton roz­po­znał Ma­cro po wień­czą­cym hełm grze­bie­niu. Cen­tu­rion ujął w dłoń oszczep i cze­kał, aż Sy­ryj­czycy po­dejdą na tyle bli­sko, by mógł do­brze wy­ce­lo­wać. Te­raz, gdy uci­chły szy­der­stwa i obie strony szy­ko­wały się do star­cia, na placu ćwi­czeń zro­biło się dość ci­cho. Ka­ton przy­pa­try­wał się z apro­batą za­wo­dowca. Po­my­ślał, że do­kład­nie tak po­winno to wy­glą­dać. Szko­le­nie było po­ważną sprawą. Wła­śnie do­bre wy­szko­le­nie po­zwo­liło ar­miom Rzymu pod­bić tak ol­brzy­mie te­ry­to­rium i po­ko­nać bar­ba­rzyń­ców, bu­dząc wśród nich za­wiść i strach.

– Przy­go­to­wać oszczepy! – za­wo­łał tu­bal­nym gło­sem Ma­cro.

Pre­to­ria­nie zwięk­szyli od­stępy mię­dzy sobą, za­parli się moc­niej sto­pami o ko­ronę szańca i wzięli za­mach. Za­sty­gli w tej po­zie jak po­sągi atle­tów, spo­glą­da­jąc czuj­nie znad gór­nej kra­wę­dzi swo­ich wi­kli­no­wych ćwi­czeb­nych tarcz.

– Mio­tać! – za­ko­men­de­ro­wał Ma­cro.

Żoł­nie­rze, po­stę­ku­jąc chó­ral­nie, ci­snęli oszczepy w po­wie­trze. Ka­ton ob­ser­wo­wał drzewca, ciemne na tle po­god­nego nieba, pę­dzące łu­kiem w kie­runku ko­horty au­xi­liów. Sy­ryj­czycy w pierw­szym sze­regu od­ru­chowo się za­trzy­mali, wy­wo­łu­jąc za­męt wśród po­zo­sta­łych, któ­rzy wpa­dali jedni na dru­gich. Zdez­o­rien­to­wani, le­d­wie zdą­żyli za­sło­nić się tar­czami przed gra­dem ćwi­czeb­nych oszcze­pów. Dzięki lek­kiej kon­struk­cji i ob­łym gro­tom tej broni od­nie­śli nie­wiele ob­ra­żeń. In­stynkt pod­po­wia­dał im jed­nak, by nie iść da­lej, tylko gdzieś się skryć. Tak samo za­cho­wa­liby się pod­czas praw­dzi­wej bi­twy. Te­raz za­da­niem ich ofi­ce­rów było pchnąć ich do przodu.

– Nie za­trzy­my­wać się! – ryk­nął Or­fi­tus. – Ru­szać się! Na­przód marsz!

Two­rzący te­studo żoł­nie­rze wzno­wili po­stępy, drep­cząc w tem­pie skan­do­wa­nym przez pre­fekta. Cen­tu­rie na skrzy­dłach kar­nie do­trzy­my­wały im kroku. Tym­cza­sem Rzy­mia­nie po­da­wali ko­lejne oszczepy to­wa­rzy­szom broni sto­ją­cym na szczy­cie szańca, a ci ukła­dali so­bie drzewca w dło­niach, szy­ku­jąc się do na­stęp­nej salwy. Ata­ku­jący uprze­dzili ich jed­nak. Cen­tu­rion na pra­wej flance uniósł miecz i za­wo­łał do swo­ich pod­wład­nych:

– Pierw­sza cen­tu­ria... Stój! Szy­kuj oszczepy! Mio­taj!

Ta po­spieszna se­kwen­cja roz­ka­zów spo­wo­do­wała, że Sy­ryj­czycy za­re­ago­wali nie­równo. Wielu było zbyt wy­czer­pa­nych mar­szem, by rzu­cać z do­sta­teczną siłą. W efek­cie więk­szość oszcze­pów spa­dła za bli­sko, je­dy­nie wy­ry­wa­jąc grudki ziemi u pod­nóża szańca albo lą­du­jąc w ro­wie. Mniej niż po­łowa, jak oce­nił Ka­ton, ude­rzyła w pa­li­sadę i sto­ją­cych za nią pre­to­ria­nów. Oszczepy od­biły się z trza­skiem od unie­sio­nych tarcz, oprócz jed­nego, który przy­pad­kiem tra­fił w ra­mię jed­nego z Rzy­mian. Ten się za­chwiał, stra­cił rów­no­wagę i sto­czył w dół skarpy na tyły szańca, wzbi­ja­jąc ob­ło­czek pyłu.

Kiedy tylko Sy­ryj­czycy na le­wym skrzy­dle się zo­rien­to­wali, że ich kom­pani rzu­cili swoje oszczepy, po­szli za ich przy­kła­dem, ale efekt był rów­nie mi­zerny. Tym­cza­sem druga salwa pre­to­ria­nów po­now­nie wstrzą­snęła ata­ku­ją­cymi. Gdy groty oszcze­pów za­ło­mo­tały o sze­regi Sy­ryj­czy­ków, co bar­dziej ner­wo­wym z nich za­częły wy­pa­dać tar­cze z rąk.

Or­fi­tus na­dal dyk­to­wał tempo, pro­wa­dząc te­studo w kie­runku wą­skiej gro­bli przed bramą, gdzie za­jął po­zy­cję Ma­cro. Oszczepy, które żoł­nie­rze obu stron pod­no­sili z ziemi i ci­skali nimi w prze­ciw­nika, mi­gały mia­rowo tam i z po­wro­tem. Ko­lumna te­studo do­tarła do gro­bli i na roz­kaz Or­fi­tusa przy­sta­nęła. Ka­ton za­sta­na­wiał się, co pre­fekt za­mie­rza te­raz zro­bić. Na­stą­piła chwila prze­rwy, pod­czas któ­rej dra­biny sztur­mowe, znaj­du­jące się z tyłu ra­zem z trzema cen­tu­riami od­wo­do­wymi, były po­da­wane na czoło for­ma­cji. Rzu­cone na skarpę na­sypu, miały umoż­li­wić szturm na ko­ronę szańca. W ta­kim mo­men­cie na­stę­po­wała walka wręcz, ale Ka­ton był spo­kojny, że jego pre­to­ria­nie, cho­ciaż mniej liczni, ode­prą atak.

– For­mo­wać pon­tus! – za­wo­łał Or­fi­tus. Żoł­nie­rze na prze­dzie te­studo na­tych­miast po­ko­nali bie­giem gro­blę i unie­śli tar­cze, wolną ręką za­pie­ra­jąc się o kłody, z któ­rych była zbu­do­wana brama. Ko­lejni usta­wili się za nimi, przyj­mu­jąc co­raz niż­szą po­zy­cję, aż utwo­rzyli rampę z na­cho­dzą­cych na sie­bie tarcz pro­wa­dzącą w górę pa­li­sady.

Ka­ton za­marł, zdu­miony tym wi­do­kiem, a po­tem z uzna­niem po­ki­wał głową. Nie spo­dzie­wał się tego śmia­łego po­su­nię­cia, zwłasz­cza po jed­no­stce, którą był bli­ski uznać za nic nie­wartą.

– No pro­szę, pro­szę... – mruk­nął do sie­bie, wy­obra­ża­jąc so­bie, jak so­lid­nie ten ma­newr mu­siał zo­stać prze­ćwi­czony.

Część pre­to­ria­nów sto­ją­cych wzdłuż pa­li­sady wy­glą­dała na rów­nie za­sko­czoną. Po­chy­leni do przodu, przy­glą­dali się Or­fi­tu­sowi i jego żoł­nie­rzom, do­póki ofi­ce­ro­wie nie wrza­snęli na nich, by wró­cili do szyku.

– Wy­gląda na to, że nasz przy­ja­ciel Or­fi­tus zna się na rze­czy... – Ka­ton cmok­nął i po­gła­dził Ka­sju­sza po uchu.

Pies wy­krę­cił głowę na bok i szybko po­li­zał palce swo­jego pana, a po­tem ła­god­nie, ale upar­cie wy­su­wał się do przodu, na­prę­ża­jąc smycz.

– Chciał­byś przy­łą­czyć się do roz­róby, co? Nie tym ra­zem, ko­lego. Oni wszy­scy są po na­szej stro­nie.

Ka­ton prze­niósł uwagę z po­wro­tem na gro­blę. Nowy szyk był już pra­wie go­towy i cen­tu­ria, która po­dą­żała za te­studo, spie­szyła na­przód, by wspiąć się po im­pro­wi­zo­wa­nej ram­pie sztur­mo­wej. Sto­jący na­prze­ciw pre­to­ria­nie cze­kali w bez­ru­chu. Drew­niane mie­cze trzy­mali po­ziomo na wy­so­ko­ści gór­nej kra­wę­dzi tarcz, go­towi ra­zić prze­ciw­nika szyb­kimi dźgnię­ciami. Te­raz jed­nak wśród nich nie było wi­dać zwień­czo­nego grze­bie­niem hełmu Ma­cro. Ka­ton zmarsz­czył brwi, za­sta­na­wia­jąc się, co przy­da­rzyło się cen­tu­rio­nowi przez tę krótką chwilę, kiedy pies od­wró­cił jego uwagę. Czyżby Ma­cro się za­ga­pił i zo­stał tra­fiony? Ze­śli­zgnął się po tyl­nej skar­pie szańca? Trudno było w to uwie­rzyć, po­nie­waż tak do­świad­czony we­te­ran nie po­peł­niał tak ba­nal­nych błę­dów. Co więc się stało?

Wtem za­uwa­żył grupę pre­to­ria­nów zbie­ra­ją­cych się za bramą, około pół cen­tu­rii w zwar­tym szyku. Po­wy­żej ich to­wa­rzy­sze broni to­czyli już po­je­dynki z pierw­szymi Sy­ryj­czy­kami, któ­rzy wspięli się na szczyt pa­li­sady. Drew­niane mie­cze ude­rzały pła­zem o wi­kli­nowe tar­cze, hełmy i od­sło­nięte koń­czyny. Je­den z Sy­ryj­czy­ków wła­śnie pró­bo­wał przejść przez pa­li­sadę, by zdo­być przy­czó­łek na plat­for­mie war­tow­ni­czej po­nad bramą.

W tej sa­mej chwili roz­legł się ryk wielu gar­deł. Pre­to­ria­nie otwo­rzyli bramę na oścież i z dzi­kim okrzy­kiem na ustach wy­bie­gli na ze­wnątrz. Rampa z tarcz za­ko­ły­sała się nie­spo­koj­nie. Kilku Sy­ryj­czy­ków, któ­rzy wła­śnie wspi­nali się po niej, stra­ciło rów­no­wagę i sto­czyło się do rowu po obu stro­nach. Na­gle cała rampa roz­pa­dła się, w mgnie­niu oka zmie­nia­jąc się w bez­ładne kłę­bo­wi­sko żoł­nie­rzy usi­łu­ją­cych ustać na no­gach. Te­raz wi­dać było grze­bień na heł­mie Ma­cro fa­lu­jący po­śród stło­czo­nej masy wal­czą­cych. Cen­tu­rion na­cie­rał na czele kontr­ataku, za­grze­wa­jąc swo­ich pod­wład­nych do walki. Spy­chani do tyłu Sy­ryj­czycy co­fali się albo wpa­dali je­den po dru­gim do rowu. Pre­fekt Or­fi­tus pró­bo­wał skrzyk­nąć ich do sie­bie i prze­gru­po­wać na końcu gro­bli. Nie zdą­żył. Pre­to­ria­nie ude­rzyli z im­pe­tem na oszo­ło­mio­nego prze­ciw­nika. Ka­ton ob­ser­wo­wał, jak oba­lony na zie­mię Or­fi­tus znika z wi­doku, a jego pod­władni ucie­kają w po­pło­chu. Ka­sjusz znowu szarp­nął za smycz i zer­k­nął bła­gal­nie na swo­jego pana.

– Chcesz się za­ba­wić?

Pies ocho­czo za­mer­dał ogo­nem i Ka­ton po­lu­zo­wał chwyt. Ka­sjusz na­tych­miast wy­rwał do przodu i po­gnał przed sie­bie, mio­ta­jąc smy­czą na boki. Ka­ton wzru­szył ra­mio­nami i uśmiech­nął się pod no­sem.

Ko­lejni pre­to­ria­nie scho­dzili ze szczytu szańca i wy­bie­gali przez bramę, by do­łą­czyć do po­ścigu za Sy­ryj­czy­kami, bez skru­pu­łów oba­la­jąc ich na zie­mię. Ka­sjusz mio­tał się mię­dzy nimi, ska­cząc na kogo po­pad­nie i do­kła­da­jąc od sie­bie, ile tylko mógł, do po­wsta­łego za­mie­sza­nia. Ka­ton ob­ser­wo­wał to wszystko jesz­cze przez mo­ment, za­nim zło­żył dło­nie przy ustach, wziął głę­boki od­dech i za­wo­łał:

– Druga pre­to­riań­ska! Stój! Wy­star­czy, chło­paki!

Żoł­nie­rze naj­bli­żej niego od­wró­cili się i po­słusz­nie za­trzy­mali. Ci z przodu jesz­cze przez chwilę wy­ży­wali się na prze­ciw­ni­kach, za­nim do­tarł do nich roz­kaz Ka­tona prze­ka­zany da­lej przez ofi­ce­rów. Ma­cro za­ko­men­de­ro­wał, by cen­tu­rie ze­brały się do szyku, na­stęp­nie przy­glą­dał się z sze­ro­kim uśmie­chem roz­gro­mio­nym Sy­ryj­czy­kom. Ci pod­no­sili się z ziemi, zbie­rali swój rynsz­tu­nek i wra­cali chwiej­nym kro­kiem na drugą stronę placu ćwi­czeń, nie­pew­nie zer­ka­jąc za sie­bie. Or­fi­tus, ła­two roz­po­zna­walny po wień­czą­cym jego hełm grze­bie­niu, uniósł się z ziemi do po­zy­cji sie­dzą­cej i po­krę­cił głową. Ka­ton pod­szedł do niego, po­chy­lił się i wy­cią­gnął doń rękę. Pre­fekt na wi­dok sto­ją­cej nad nim po­staci za­trze­po­tał po­wie­kami. Zmru­żył oczy i roz­po­znał Ka­tona.

– Twoi lu­dzie, try­bu­nie, nie mają zwy­czaju brać jeń­ców, co? – wy­sa­pał i od­kaszl­nął, by oczy­ścić gar­dło z pyłu.

Ka­ton par­sk­nął śmie­chem.

– Gdzież tam. Chęt­nie biorą jeń­ców, je­śli tylko mogą ich po­tem sprze­dać na targu nie­wol­ni­ków. Two­ich Sy­ryj­czy­ków nie mieli po co oszczę­dzać.

Chwy­cili się za przed­ra­miona i Ka­ton dźwi­gnął dru­giego ofi­cera na nogi. Or­fi­tus otrze­pał się i po­to­czył wo­kół wzro­kiem. Ostatni z jego pod­ko­mend­nych opusz­czali, kuś­ty­ka­jąc, plac ćwi­czeń. Po­tem spoj­rzał w stronę Kor­bu­lona. Głów­no­do­wo­dzący sie­dział sztywno w sio­dle, a jego przy­boczni wy­mie­niali mię­dzy sobą uwagi, wy­glą­da­jąc na uba­wio­nych.

– Oba­wiam się, że ge­ne­rał nie przyj­mie do­brze tego, co tu zo­ba­czył.

– Nie przej­muj się za bar­dzo – skwi­to­wał Ka­ton. – Ma­newr z pon­tu­sem był na­prawdę nie­zły. Nie prze­wi­dzia­łem tego.

– Ale nie na wiele nam się zdał, co?

– Nie tym ra­zem – przy­znał Ka­ton. – Pa­mię­taj jed­nak, że mie­li­ście prze­ciwko so­bie pre­to­ria­nów. A tacy ofi­ce­ro­wie jak Ma­cro znają wszyst­kie sztuczki i wie­dzą, jak im prze­ciw­dzia­łać.

Na­gle z dru­giej strony placu ćwi­czeń do­bie­gły ich gniewne krzyki i gło­śne prze­kleń­stwa. Spo­glą­da­jąc w tę stronę, zo­ba­czyli Ka­sju­sza, który osa­czył grupkę żoł­nie­rzy z ko­horty Or­fi­tusa. Pies uga­niał się wo­kół Sy­ryj­czy­ków, ką­sa­jąc każ­dego, który chciał się od­da­lić.

– Try­bu­nie, czy był­byś ła­skaw przy­wo­łać swoją ka­wa­le­rię? My­ślę, że już dość za­mie­sza­nia dzi­siaj na­ro­bił.

Ka­ton wsu­nął do ust dwa palce i gwizd­nął prze­ni­kli­wie. Ka­sjusz za­trzy­mał się gwał­tow­nie i od­wró­cił głowę w stronę źró­dła dźwięku. Na ko­lejny gwizd rzu­cił ostat­nie, tę­skne spoj­rze­nie na swój łup i po­pę­dził z po­wro­tem do swo­jego pana.

– Ma­cie u mnie dzba­nek wina, kiedy się spo­tkamy w kan­ty­nie ofi­cer­skiej – po­wie­dział Or­fi­tus. – Ty i ten za­bi­jaka, cen­tu­rion Ma­cro.

Wy­mie­nili ukłony, po czym pre­fekt od­ma­sze­ro­wał sztyw­nym kro­kiem, by prze­jąć kon­trolę nad swoją ko­hortą, usi­łu­jąc przy tym za­cho­wać resztki god­no­ści. Ka­sjusz pod­biegł do swo­jego pana i przy­siadł u jego stóp z wy­wie­szo­nym ję­zo­rem, zer­ka­jąc nań i ciężko dy­sząc. Ka­ton schy­lił się po smycz i pod­szedł do Ma­cro, który prze­cha­dzał się przed fron­tem cen­tu­rii ze­bra­nych w szyku wzdłuż szańca. Pre­to­ria­nie stali swo­bod­nie, z tar­czami wspar­tymi o zie­mię, śmie­jąc się i żar­tu­jąc.

– Do­bra ro­bota, cen­tu­rio­nie. Bły­ska­wiczna i trafna re­ak­cja na za­gro­że­nie.

Ma­cro się roz­pro­mie­nił.

– Usły­szeć to od cie­bie to po­dwójny kom­ple­ment. Oczy­wi­ście, mie­li­śmy pewne wspar­cie. – Po­chy­lił się i po­kle­pał Ka­sju­sza po gło­wie, a pies od­wza­jem­nił się liź­nię­ciem po ręce.

– Ja­kieś ob­ra­że­nia?

– Parę si­nia­ków. Nic po­waż­nego.

Ka­ton ski­nął głową z sa­tys­fak­cją.

– Do­brze.

Dal­szą roz­mowę prze­rwał na­ra­sta­jący tę­tent ko­pyt. Ge­ne­rał i jego świta pod­je­chali do żoł­nie­rzy ko­horty au­xi­liów sto­ją­cych w bez­ład­nych gru­pach na skraju placu ćwi­czeń. Kor­bu­lon wy­glą­dał na wię­cej niż swoje czter­dzie­ści dzie­więć lat. Miał szpa­ko­wate włosy, twarz po­krytą głę­bo­kimi zmarszcz­kami i ką­ciki ust wy­gięte w dół w per­ma­nent­nym gry­ma­sie, który nada­wał mu wy­gląd czło­wieka su­ro­wego i wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­nego.

– Pre­fek­cie Or­fi­tu­sie! – za­wo­łał do­no­śnym gło­sem. – Zbierz tę prze­klętą ha­ła­strę do szyku! Nie po­zwolę, by się tu snuli jak banda próż­nia­ków w święto pań­stwowe!

Nie­szczę­sny pre­fekt za­sa­lu­to­wał i wy­dał roz­kazy swoim ofi­ce­rom. Ci, po­krzy­ku­jąc i bez skru­pu­łów okła­da­jąc żoł­nie­rzy ko­stu­rami, przy­wró­cili po­rzą­dek. Po chwili wszyst­kie sześć cen­tu­rii sy­ryj­skiej ko­horty stało rów­nymi sze­re­gami, prę­żąc się na bacz­ność pod gniew­nym spoj­rze­niem do­wódcy ar­mii. Kor­bu­lon trzep­nął cu­glami i jego wierz­cho­wiec ru­szył stępa wzdłuż frontu ko­horty. Na twa­rzy ge­ne­rała, spo­glą­da­ją­cego z góry na żoł­nie­rzy au­xi­liów, ma­lo­wał się gry­mas nie­skry­wa­nej po­gardy. Po chwili za­wró­cił i za­trzy­mał się na­prze­ciw środka ich for­ma­cji, by do nich prze­mó­wić.

– To był naj­bar­dziej ża­ło­sny po­kaz, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem w wy­ko­na­niu jed­nostki rzym­skiej ar­mii – oświad­czył szorst­kim to­nem. – Nie dość, że nie po­tra­fi­cie ma­sze­ro­wać w przy­zwo­itym tem­pie, to na­wet nie zdo­ła­li­ście utrzy­mać szyku. Na bo­gów! Banda jed­no­no­gich włó­czę­gów spi­sa­łaby się le­piej. Jakby tego było mało, na placu ćwi­czeń da­li­ście po­pis jak re­kruci w pierw­szy dzień służby. Z tego, co wi­dzę, nie dba­cie o ekwi­pu­nek, a nie­któ­rzy z was na­wet nie no­szą peł­nego ze­stawu. Cen­tu­rioni! Ma­cie od­no­to­wać na­zwi­sko każ­dego żoł­nie­rza, który nie sta­wił się w re­gu­la­mi­no­wym rynsz­tunku. Żad­nych wy­jąt­ków. Ofi­ce­ro­wie też. Ci, któ­rzy nie wy­glą­dają tak, jakby wojna miała się za­cząć ju­tro, przez resztę mie­siąca będą spali pod go­łym nie­bem, a do je­dze­nia nie do­staną nic poza ka­szą. – Od­wró­cił się w sio­dle i wska­zał na pas for­ty­fi­ka­cji po­lo­wych. – A je­śli cho­dzi o wasz, że się tak żar­to­bli­wie wy­rażę, szturm na ten sza­niec, to przy­się­gam na Jo­wi­sza, naj­wspa­nial­szego i naj­po­tęż­niej­szego, że gro­madka we­sta­lek by­łaby więk­szym wy­zwa­niem dla nie­przy­ja­ciela.

W sze­re­gach pre­to­ria­nów tu i ów­dzie dało się sły­szeć śmiech, ale je­den z optio­nów sklął ich na­tych­miast i uci­szył. Kor­bu­lon przez chwilę wpa­try­wał się gniew­nym spoj­rze­niem w Sy­ryj­czy­ków, za­nim wzno­wił swoją ty­radę:

– Je­śli to wszystko, co je­ste­ście w sta­nie z sie­bie wy­krze­sać, to za­rę­czam, że star­cia z Par­tami nie prze­żyje na­wet co dzie­siąty z was. Dzi­siaj je­dy­nie do­star­czy­li­ście roz­rywki wa­szym kom­pa­nom z gwar­dii pre­to­riań­skiej, ale za­pew­niam, że Par­to­wie nie będą tacy wy­ro­zu­miali. Ani dla was, ani dla wszyst­kich po­zo­sta­łych próż­nia­ków w mo­jej ar­mii, któ­rzy przez całe ży­cie tylko grzali swoje tłu­ste dup­ska na wy­god­nych gar­ni­zo­no­wych po­sad­kach. Do tej pory wie­dli­ście ła­twe ży­cie, pa­no­wie. Zbyt ła­twe, jak się zdaje. Ale to się te­raz zmie­niło. Kiedy na­dej­dzie wio­sna, prze­pro­wa­dzimy in­wa­zję na par­tyj­skie im­pe­rium. To bę­dzie naj­więk­sza próba rzym­skiej po­tęgi mi­li­tar­nej na wscho­dzie od cza­sów Marka An­to­niu­sza. Dla tych, któ­rzy do­żyją osta­tecz­nego zwy­cię­stwa, znaj­dzie się dość łu­pów wo­jen­nych, by­śmy wszy­scy pła­wili się w luk­su­sach. Tym, któ­rzy da­dzą się za­bić, zo­sta­nie je­dy­nie bez­i­mienny grób na po­bo­czu pod­rzęd­nej drogi, któ­rego nie od­wie­dzi na­wet pies z ku­lawą nogą. Taki los czeka tych z was, któ­rzy nie po­tra­fią dać z sie­bie wię­cej, i to znacz­nie wię­cej niż to, co zo­ba­czy­łem tu dzi­siaj. Zbyt długo je­dy­nie uda­wa­li­ście żoł­nie­rzy. Już naj­wyż­szy czas, by­ście za­pra­co­wali na żołd, który wy­płaca wam Rzym. Za­pra­co­wali wła­sną krwią i po­tem! Mu­si­cie za­har­to­wać swoje ciało i du­cha. Dbać o swój rynsz­tu­nek. Je­śli wa­sza zbroja jest słaba i zu­żyta, nie ochroni was. Je­śli wa­sze mie­cze są za­rdze­wiałe i tępe, nie za­biją wa­szych wro­gów. Je­śli wa­sze buty są zno­szone, nie po­niosą was da­leko. Nie­przy­ja­ciel bę­dzie tylko cze­kał, by wy­rżnąć w pień tych, któ­rzy nie na­dążą za resztą. Pa­mię­taj­cie, że sta­nie­cie do walki z naj­groź­niej­szym prze­ciw­ni­kiem, ja­kiego kie­dy­kol­wiek miał Rzym. Może wam się wy­da­wać, że Par­to­wie są zde­pra­wo­wani i słabi, że tylko plą­sają w tych swo­ich zwiew­nych fa­ta­łasz­kach, z oczami pod­ma­lo­wa­nymi prosz­kiem an­ty­mo­no­wym jak u ko­biet. Ci jed­nak, któ­rzy ich lek­ce­ważą, są głup­cami i sami staną się ła­twym łu­pem dla wroga. Za­rę­czam wam... Par­to­wie to wy­trawni wo­jow­nicy. Jeż­dżą konno, jakby uro­dzili się w sio­dłach. Ich konni łucz­nicy po­tra­fią strze­lać rów­nie pew­nie i cel­nie, jakby stali na ziemi. Par­tyj­ska ka­wa­le­ria jest jak nurt rzeki. Omija prze­szkody i bez trudu pły­nie da­lej, aż na­po­tka za­porę. Tą za­porą bę­dzie na­sza ar­mia; tamą, któ­rej wróg nie zdoła sfor­so­wać. Na­wet ka­ta­frakci, cięż­ko­zbrojna jazda Par­tów, nie zdo­łają prze­ła­mać na­szych szy­ków. Roz­biją się o tar­cze, włócz­nie i mie­cze. Wtedy zwy­cię­stwo bę­dzie na­sze.

Kor­bu­lon za­milkł na mo­ment, by jego słowa za­pa­dły w pa­mięć, za­nim po­now­nie prze­mó­wił zło­wiesz­czym to­nem:

– To jed­nak ni­gdy się nie wy­da­rzy, do­póki hań­bi­cie re­pu­ta­cję Rzymu swoją nie­udol­no­ścią. Nie wi­dzę tu ni­kogo za­słu­gu­ją­cego na miano żoł­nie­rza. Mam przed sobą je­dy­nie ża­ło­sne resztki po nie­gdyś dum­nej ko­hor­cie, któ­rej żoł­nie­rze przy­no­sili chlubę ce­sa­rzowi i sztan­da­rowi swo­jej jed­nostki. To musi się zmie­nić. Bo je­śli nie, skoń­czy­cie jako ścierwo dla pa­dli­no­żer­ców pu­styni. Pre­fek­cie Or­fi­tu­sie!

Do­wódca ko­horty wy­stą­pił przed sze­reg.

– Na roz­kaz!

– Ci lu­dzie są two­imi pod­wład­nymi. Ty wy­zna­czasz stan­dardy. Je­śli znowu za­wiodą, to dla­tego, że ty za­wio­dłeś. A wtedy nie będę miał dla cie­bie li­to­ści. Od ofi­ce­rów pod swoją ko­mendą wy­ma­gam mak­sy­mal­nego za­an­ga­żo­wa­nia. Je­śli nie speł­niają mo­ich ocze­ki­wań, nie ma dla nich miej­sca w ar­mii, którą do­wo­dzę. Czy wy­ra­żam się ja­sno?

– Tak jest!

– Za­tem do­pil­nuj, by twoi pod­władni zo­stali od­po­wied­nio wy­szko­leni. Ci, któ­rzy nie osią­gną wy­ma­ga­nego po­ziomu, zo­staną zwol­nieni bez zwy­cza­jo­wej od­prawy. To samo ty­czy się wszyst­kich po­zo­sta­łych jed­no­stek pod moją ko­mendą. Także le­gio­nów. – Ge­ne­rał dźgnął kciu­kiem za sie­bie. – Oraz pre­to­ria­nów.

Ka­ton i Ma­cro wy­mie­nili szyb­kie spoj­rze­nia.

– Tu prze­sa­dził – mruk­nął cen­tu­rion. – Na­szym się to nie spodoba.

– Ani w Rzy­mie, kiedy do­wie się o tym Ne­ron – do­dał Ka­ton. – Je­śli jest jedna mą­drość, którą przy­swoił so­bie każdy ce­sarz, to brzmi ona: nie ty­kaj przy­wi­le­jów gwar­dii pre­to­riań­skiej.

– Do­kład­nie – od­parł z prze­ko­na­niem Ma­cro.

Kor­bu­lon rzu­cił ko­hor­cie au­xi­liów jesz­cze jedno prze­peł­nione po­gardą spoj­rze­nie i wark­nął do Or­fi­tusa:

– Ro­zejść się!

Po­tem za­wró­cił w miej­scu swo­jego wierz­chowca, spiął go do ga­lopu i od­da­lił się w kie­runku głów­nej bramy Tarsu. Jego przy­boczni po­spie­szyli za nim, wzbi­ja­jąc ob­ło­czek wi­ru­ją­cego pyłu. Ka­ton od­pro­wa­dził ich wzro­kiem, po czym zer­k­nął w stronę Sy­ryj­czy­ków.

– Nie po­wiem, żeby to była in­spi­ru­jąca prze­mowa, którą ci lu­dzie po­trze­bo­wali usły­szeć od swo­jego do­wódcy – rzu­cił.

– A ja my­ślę, że do­brze im to zrobi – od­po­wie­dział Ma­cro. – Są kupą łajna i do­brze o tym wie­dzą. Im szyb­ciej Or­fi­tus da im wy­cisk, tym le­piej.

Ka­ton ski­nął głową.

– Kor­bu­lon miał ra­cję co do jed­nej rze­czy. Je­śli nie będą go­towi, gdy przyj­dzie czas zmie­rzyć się z Par­tami, to nie wyjdą z tego żywi.

Ma­cro stęk­nął i po­krę­cił głową.

– Ja­kie roz­kazy?

Ka­ton za­sta­no­wił się chwilę.

– Na­szym też przyda się tro­chę wię­cej za­prawy fi­zycz­nej. Zrób z nimi parę rund wo­kół mia­sta, za­nim ich roz­pu­ścisz.

– Tak jest.

– Zo­ba­czymy się póź­niej. Nie oszczę­dzaj ich, cen­tu­rio­nie.

– Nie mam w zwy­czaju.

Ka­ton ski­nął głową, po­cią­gnął do sie­bie smycz i ru­szył w stronę mia­sta z Ka­sju­szem drep­czą­cym u jego boku. Ma­cro od­wró­cił się w kie­runku pre­to­ria­nów, z któ­rych wielu wciąż szcze­rzyło zęby w uśmie­chu, na­pa­wa­jąc się wi­do­kiem po­ko­na­nych i zbesz­ta­nych Sy­ryj­czy­ków. Nie było dla ni­kogo ta­jem­nicą, że po­szcze­gólne for­ma­cje rzym­skiej ar­mii ry­wa­li­zo­wały ze sobą. Le­gio­ni­ści byli prze­ko­nani o swej wyż­szo­ści nad jed­nost­kami au­xi­liów, a te wście­kały się na ich pro­tek­cjo­nalną aro­gan­cję. Obie zaś nie­na­wi­dziły pre­to­ria­nów. Było więc nie­mal pewne, że je­śli wie­czo­rem tego dnia Sy­ryj­czycy i pod­władni cen­tu­riona wpadną na sie­bie w któ­rejś z lo­kal­nych kar­czem, skoń­czy się to mor­do­bi­ciem. W ta­kim przy­padku Ma­cro dbał tylko o jedno – żeby jego pre­to­ria­nie spu­ścili ło­mot dru­giej stro­nie. Spoj­rzał na prze­rze­dzone sze­regi pre­to­riań­skiej ko­horty i za­ssał po­wie­trze przez zęby, bio­rąc głę­boki wdech. Zi­ry­to­wał się na po­kaz i ryk­nął:

– Na Ha­desa, z czego się tak cie­szy­cie, tu­many? Za­raz zrzedną wam miny, kiedy się do­wie­cie, co was czeka! Bacz­ność! Tar­cze w górę! Przy­go­to­wać się do wy­mar­szu!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki