Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jest 56 rok naszej ery. Zaprawieni w bojach weterani rzymskiej armii – prefekt Katon i centurion Macro – stacjonują przy wschodniej granicy imperium. Wiedzą, że ich posunięcia są obserwowane przez szpiegów z niebezpiecznego państwa Partów. Jednak to wewnętrzny wróg może się okazać największym zagrożeniem zarówno dla Legionu, jak i dla całego Rzymu.
Rzeczywiście, w szeregach czai się zdrajca. Rzym nie okazuje litości swoim przeciwnikom, ale najpierw musi ich wytropić. Katon i Macro ścigają się z czasem, aby odkryć spisek. Tymczasem potężny nieprzyjaciel spoza granicy tylko czeka, by wykorzystać każdą słabość Legionu…
* * *
„Wciągająca… okrutna i frapująca”.
DAILY EXPRESS
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 565
SIMON SCARROW
CYKL ORŁY IMPERIUM
Brytania
ORŁY IMPERIUM (42–43 rok n.e.)
PODBÓJ (43 rok n.e.)
POLOWANIE (44 rok n.e.)
ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)
POŚCIG (44 rok n.e.)
Rzym i prowincje wschodnie
PRZEPOWIEDNIA (Rzym, 45 rok n.e.)
REBELIA (Judea, 46 rok n.e.)
CENTURION (Syria, 46 rok n.e.)
Basen Morza Śródziemnego
GLADIATOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)
LEGION (Egipt, 49 rok n.e.)
PRETORIANIN (Rzym, 51 rok n.e.)
Powrót do Brytanii
BRACIA KRWI (51 rok n.e.)
KOHORTA (51 rok n.e.)
BRYTANIA (52 rok n.e.)
Hiszpania
NIEPOKONANY (54 rok n.e.)
Powrót do Rzymu
DZIEŃ CEZARÓW (54 rok n.e.)
Kampania na wschodzie
KREW RZYMU (Armenia, 55 rok n.e.)
ZDRAJCY RZYMU (Syria, 56 rok n.e.)
Zdrajców Rzymu dedykuję moim ukochanym teściom, Anne i Melowi Richmondom. Niestety, Mel odszedł od nas, kiedy pisałem niniejszą książkę. Brakuje nam jego humoru i szczerej radości z każdego dnia, który dawało mu życie...
POGRANICZE MIĘDZY RZYMEM A PARTIĄ W I WIEKU N.E.
LISTA POSTACI
Kwintus Licyniusz Katon, trybun dowodzący drugą kohortą gwardii pretoriańskiej
Lucjusz Korneliusz Macro, najstarszy rangą centurion drugiej kohorty gwardii pretoriańskiej, twardy weteran
Generał Gnejusz Domicjusz Korbulon, dowódca armii wschodniego imperium, wyznaczony do ujarzmienia Partii, chociaż nie otrzymał koniecznych do tego sił
Apoloniusz z Pergi, szpieg generała Korbulona i doradca Katona; przebiegły, podstępny osobnik z niejasną przeszłością
Lucjusz, syn Katona, uroczy chłopiec wychowany wśród żołnierzy, przez co uczy się słów, których znać nie powinien...
Licynia Petronella, wybranka serca i żona Macro, wcześniej niewolnica Katona; solidnie zbudowana niewiasta z silnym charakterem
Kasjusz, bezpański pies przygarnięty przez Katona w Armenii i teraz bez reszty mu oddany, z tendencją do terroryzowania tych, którzy dadzą się zwieść jego groźnemu wyglądowi
DRUGA KOHORTA PRETORIAŃSKA
Centurioni: Ignatius, Nicolis, Placinus, Porcino, Metellus
Optioni: Pantellus, Pelius, Marcellus
CZWARTA SYRYJSKA KOHORTA AUXILIÓW
Prefekt Paccius Orfitus, nieco wcześniej awansowany na dowódcę tej jednostki, chorobliwie ambitny
Centurion Mardonius
Optioni: Phocus, Laecinus
Macedońska kohorta kawalerii
DEKURION SPATHOS
Szósty Legion
Centurioni: Pullinus, Piso
Option (pełniący obowiązki centuriona) Martinus
Legionista Pindarus
Legionista Selenus, głodny (na swoje nieszczęście) weteran
INNI
Prefekt Clodius, nerwowy dowódca pierwszej dackiej kohorty auxiliów strzegący granicy w Bactris
Greniculus, kwatermistrz w Bactris i pogodny ogrodnik mający nadzieję na pokój
Król Wologazes, władca Partii; „król królów”, nawykły do demonstrowania swoim poddanym, że karą za zdradę jest powolna i okrutna śmierć
Haghrar z rodu Attaranów, książę Ichnae, znany również jako Pustynny Jastrząb, ostrożnie balansujący w śmiertelnie niebezpiecznym świecie dworskiej polityki
Ramalanes, dowódca królewskiej gwardii pałacowej
Democles, kapitan rzecznej barki, zawsze skory dorobić na boku
Patrakis, członek załogi barki
Perykles, karczmarz, który pilnuje, by jego klienci płacili za siebie
Ordones, rzecznik mieszkańców Thapsis
Centurion Munius, dowódca oddziału saperskiego obarczony niewdzięcznym zadaniem odbudowania zarwanego przęsła mostu ponad rwącą rzeką
Mendacem Pharageus, zawodowy podżegacz
Legionista Borenus, kolejny podżegacz, który może nie być tym, za kogo się podaje
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jesień 56 roku n.e.
– Oto i oni – mruknął centurion Macro, patrząc w kierunku przeciwnej strony placu ćwiczeń, gdzie chmura płowego pyłu zdradzała, że zbliża się kolumna żołnierzy. Wyjął spomiędzy zębów wystrzępioną końcówkę gałązki anyżu, którą pogryzał do tej pory. Odrzucił ją na bok i splunął, by oczyścić usta z włóknistej papki. Obejrzał się przez ramię na swojego dowódcę, który siedział oparty plecami o pień pobliskiego cedru, drzemiąc w cieniu. Trybun Katon był szczupłym mężczyzną przed trzydziestką. Jego ciemne włosy zostały przystrzyżone na krótko dzień wcześniej, przez co przypominał teraz rekruta. Gdy spał, jego twarz wyglądałaby niewinnie i młodzieńczo, gdyby nie biaława tkanka blizny biegnącej szarpaną linią w poprzek czoła i w dół prawego policzka. Był weteranem wielu kampanii, a ta blizna stanowiła pamiątkę po jednej z nich. Obok leżał jego pies, Kasjusz, wielka bestia o brązowej kudłatej sierści. Jedno ucho stracił, zanim jeszcze Katon przygarnął go rok wcześniej podczas kampanii w Armenii. Pies położył głowę na jego kolanach i raz za razem zamiatał ogonem na znak zadowolenia.
Macro przez chwilę spoglądał w milczeniu na Katona. Chociaż w wojsku służył dwa razy dłużej od niego, już nieraz miał okazję się przekonać, że doświadczenie na polu walki to nie wszystko. Dobry oficer musiał też być łebski. I mieć krzepę, dodał w myślach do tej krótkiej listy. Tej ostatniej cechy Katonowi nieco brakowało, ale nadrabiał to odwagą i wytrzymałością. Co do siebie, Macro pogodził się z faktem, że jego głównymi atutami są odwaga i tężyzna fizyczna. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak świetnie on i jego wieloletni przyjaciel się uzupełniają. Każdy z nich był mocny w tym, czego brakowało drugiemu. Dobrze się to sprawdzało przez te blisko piętnaście lat, podczas których uczestniczyli w kampaniach prowadzonych w całym rzymskim imperium, od mroźnych brzegów Renu po skwarne pustynie pogranicza na wschodzie. Obaj byli oficerami o godnym pozazdroszczenia dorobku, a ich blizny świadczyły, że już nieraz przelewali krew za Rzym.
Macro jednak już jakiś czas temu zaczął się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie w stanie kusić boginie losu. Jak dotąd były dlań łaskawe, ale w końcu musiał przyjść czas, kiedy ich pobłażliwość się wyczerpie. Nie wiedział, czy jego śmierć nadejdzie od miecza, włóczni lub strzały, czy czegoś mniej chwalebnego, jak upadek z konia lub choroba. Miał jednak przeczucie, że ten moment się zbliża. Jeszcze bardziej obawiał się urazu, który odbierze mu męskość na resztę jego życia.
Wzdrygnął się na myśl o tym, że w ogóle nachodzą go takie refleksje. Pięć lat temu nawet nie przyszłoby mu to do głowy. Teraz jednak był świadom, że kiedy budził się rano, mięśnie całego ciała sprawiały wrażenie sztywnych, a na koniec całodziennego forsownego marszu czuł w kolanach przenikliwy ból. Co gorsza, nie był już taki zwinny jak za młodu. To nawet go nie dziwiło. Ostatecznie, upomniał siebie, służył w wojsku od ponad dwudziestu sześciu lat. Miał więc już prawo wystąpić o zwolnienie ze służby, zabrać odprawę razem z należnym kawałkiem ziemi i przejść w stan spoczynku. Nie zrobił tego dotychczas, bo po prostu nie mógł sobie wyobrazić życia poza armią. To był jego dom, a Katon i pozostali byli jego rodziną.
Teraz jednak w jego życiu była też kobieta.
Macro się uśmiechnął, oczyma wyobraźni widząc swoją Petronellę – hardą, czupurną i atrakcyjną dokładnie w taki sposób, jaki najbardziej do niego przemawiał. Była solidnie zbudowana, miała ciemne oczy i okrągłą twarz, a jej rubaszny śmiech rozczulał go jak mało co na tym świecie. Również ze względu na nią, a nie tylko z powodu ciężaru lat, Macro coraz częściej rozważał odejście z wojska. A mimo to miał poczucie winy, że w ogóle o tym myśli, tak jakby zdradzał żołnierzy pod swoją komendą, a przede wszystkim zawodził swojego przyjaciela, trybuna Katona.
Tak czy inaczej, teraz nie był dobry moment na takie rozważania. Miał robotę do wykonania. Podchodząc do trybuna, odchrząknął.
– Syryjczycy przybyli.
Katon otworzył oczy i skrzywił się, oślepiony jaskrawym światłem słońca tuż za kręgiem cienia rzucanego przez koronę cedru. Pies uniósł łeb i spojrzał na swego pana pytająco. Katon poklepał go po karku, wstał i przeciągnął się, dokonując w myślach szybkiej kalkulacji.
– Nie spieszyło się im. Mieli tu być w południe. Przynajmniej godzinę temu.
Obaj oficerowie, mrużąc oczy, spojrzeli w głąb spieczonej przez słońce, otwartej przestrzeni rozciągającej się przed nimi od linii drzew. Żołnierze syryjskiej czwartej kohorty pomocniczej maszerowali traktem wiodącym z miasta Tars na plac ćwiczeń. Byli tylko jedną z wielu jednostek należących do armii, którą generał Korbulon formował, by rozpętać wojnę przeciwko królestwu Partów, odwiecznemu wrogowi Rzymu na wschodzie. Kilka kohort auxiliów i dwa legiony stały obozem na przedmieściach Tarsu – łącznie ponad dwadzieścia tysięcy zbrojnych. Katon pomyślał, że to byłaby imponująca liczba, gdyby nie marna jakość większości tych żołnierzy, podobnie jak ich rynsztunku. W rezultacie nie było mowy, by tę kampanię rozpocząć szybciej niż na wiosnę następnego roku. Korbulon wydał rozkaz, by do tego czasu jego podwładni intensywnie ćwiczyli, podczas gdy on gromadził zapasy wyposażenia i prowiantu dla swojej armii.
Syryjska kohorta otrzymała zadanie przemaszerowania trasy o długości kilkunastu kilometrów w sąsiadującej z miastem okolicy, następnie stawienia się na placu ćwiczeń i przeprowadzenia ćwiczebnego ataku na odcinek fortyfikacji, które Katon i jego podkomendni wznieśli nieco dalej na prawo. Pas obrony liczył sto kroków szerokości i miał bramę pośrodku. Żołnierze drugiej kohorty pretoriańskiej właśnie wychodzili z cienia, obsadzając stanowiska wzdłuż szańca z ubitej ziemi biegnącego za drewnianą palisadą. Przed nimi znajdował się jeszcze rów stanowiący przednią część ich umocnień polowych.
Katon spojrzał wprawnym okiem na swoich pretorianów i poczuł w sercu znajomy przypływ dumy. Ci żołnierze, w tunikach koloru złamanej bieli i zbrojach płytowych, byli bez wątpienia elitą armii generała Korbulona. Dowiedli już swojej wartości podczas walk w Hispanii, następnie podczas ubiegłorocznej kampanii w Armenii. Na wspomnienie tej ostatniej eskapady duma Katona nieco przygasła, ponieważ wówczas kontyngent, którym dowodził, nie zdołał doprowadzić do objęcia ormiańskiego tronu przez rzymskiego faworyta. Tych trzystu weteranów stanowiło zaledwie nieco ponad połowę formacji, na czele której wyruszył z koszar na obrzeżach Wiecznego Miasta, kiedy jego kohorta została wysłana na wschód, by pełnić tam rolę straży przybocznej Korbulona. Pomyślał, że kiedy w końcu wrócą do Rzymu, wiele rodzin okryje się żałobą, a jego kohorta będzie potrzebowała sporo uzupełnień.
Katon miał tylko nadzieję, że nowi rekruci przyswoją sobie potrzebne im umiejętności szybciej niż żołnierze, którymi Korbulon dysponował tu, na miejscu. Ci zbyt długo pełnili służbę garnizonową, utrzymując porządek wśród miejscowej ludności i pilnując, by podatki trafiały do rzymskiego skarbca. Jedynie nieliczni byli kiedykolwiek na wojnie. Brakowało im nie tylko doświadczenia bojowego, ale i wymaganej sprawności fizycznej. Korbulon poświęcił już rok na przygotowanie swoich wojsk inwazyjnych przeciwko królestwu Partów, a wielu jego podwładnych wciąż nie było ani wystarczająco wyszkolonych, ani odpowiednio wyekwipowanych. Żołnierze syryjskiej kohorty auxiliów, którzy właśnie zmierzali w stronę pretorianów, niemrawo powłócząc nogami, byli tego najlepszym przykładem.
Pies trącił pyskiem dłoń Katona, po czym skoczył nań, opierając swoje długie przednie łapy o jego pierś i próbując polizać go po twarzy.
– Kasjusz, siad! – Katon odepchnął go od siebie. – Waruj!
Pies natychmiast przysiadł na zadzie i tylko koniuszek jego ogona wciąż poruszał się na boki.
– Przynajmniej on czegoś się nauczył – skwitował Macro. – Zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby wytresować stado psów zamiast szkolić te ofermy.
Oficer jadący konno na czele kolumny Syryjczyków uniósł rękę i coś zawołał. Jego podwładni, wpadając jedni na drugich, zatrzymali się. Niektórzy, nie czekając na pozwolenie, odłożyli na ziemię tarcze i włócznie. Zgięci wpół, dyszeli ciężko. Ich dowódca zawrócił wierzchowca i pokłusował z powrotem wzdłuż kolumny, besztając żołnierzy i gestykulując z wściekłością.
Macro pokręcił głową i splunął na bok.
– Może i lepiej, że dzisiaj nie ćwiczymy zasadzki, co?
Katon skinął głową. Łatwo było sobie wyobrazić, jaki chaos zapanowałby wśród wyczerpanych żołnierzy kohorty pomocniczej.
– Powiedz naszym, żeby się szykowali. Mają się nie cackać. Syryjczycy muszą zrozumieć, że nie bawimy się tu w wojnę. Lepiej zafundować im kilka krwiaków i złamanych kości teraz niż pozwolić, by myśleli, że atak na Partię będzie spacerkiem.
Macro wyszczerzył zęby w uśmiechu, zasalutował i odmaszerował w stronę fortyfikacji. Zatrzymał się pośrodku i zwrócił twarzą do pretorianów. Ci byli uzbrojeni w drewniane miecze, oszczepy zakończone tępymi drewnianymi grotami i tarcze z wikliny. Chociaż broń ćwiczebna nie powodowała takich obrażeń jak prawdziwa, można nią było zadawać bolesne ciosy. Macro uniósł swój kostur z drzewa winorośli, tradycyjny atrybut centuriona. Poklepując sękatą głowicą o wnętrze dłoni drugiej ręki, przemówił do podwładnych mocnym, klarownym głosem, który wyrobił w sobie przez lata szkolenia żołnierzy i dowodzenia nimi w boju:
– Czas na małe ćwiczenie, chłopaki! Macie przed sobą prawie sześciuset Syryjczyków. Jest ich dwa razy więcej od was. Ta proporcja sił nie wróży nic dobrego... dla nich. – Zamilkł na moment, pozwalając żołnierzom parsknąć śmiechem. – Niemniej jednak... jeśli chociaż jeden z tych patałachów zdoła sforsować szaniec, centuria odpowiedzialna za ten odcinek dostanie służbę przy latrynach na cały miesiąc. A że jemy tu dużo suszonych śliwek, będzie się taplała w szambie po pas, marząc o świeżym powietrzu!
Tym razem pretorianie zareagowali gromkim rechotem. Macro pozwolił im cieszyć się przez chwilę, zanim uniósł kostur na znak, by zamilkli.
– Nigdy nie zapominajcie, że jesteśmy drugą kohortą pretoriańską, najznakomitszą jednostką w całej cesarskiej gwardii. A teraz pokażmy tym syryjskim ciamajdom, dlaczego tak jest!
Dźgnął kosturem powietrze i ryknął dziko. Pretorianie ochoczo zawtórowali, wznosząc ku niebu obłe groty oszczepów i okrzyki bojowe. Macro dopingował ich przez chwilę, po czym się odwrócił i odmaszerował, by dołączyć do Katona i jego psa. Kasjusz, słysząc wrzawę, nadstawił swoje jedyne ucho. Wstał i zaczął niespokojnie przebierać łapami. Katon wyjął zza pasa solidną skórzaną smycz, przywiązał ją do nabitej ćwiekami obroży i mruknął:
– Nie mogę pozwolić, żebyś zeżarł któregoś z Syryjczyków... To nie wpłynęłoby dobrze na ich morale.
Chwytając mocno koniec smyczy, wyprostował się i popatrzył w kierunku Syryjczyków. Centurioni i optioni uwijali się wśród szeregowych żołnierzy, próbując sformować z nich szyk bojowy naprzeciw obsadzonego przez Rzymian szańca. Katon od razu zauważył, że Syryjczycy, mimo wysiłków ich oficerów, mieli problem z ustawieniem się w równym szeregu. Macro, stojąc z kosturem wspartym na ramieniu, westchnął przeciągle.
– Marsie przenajświętszy, co to, kurwa, ma być? Ta banda nie potrafiłaby wydostać się ze zwoju mokrego papirusu. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie im walczyć, niech się modlą, żeby wróg na ich widok umarł ze śmiechu, bo inaczej nie zostaną z nich nawet podeszwy butów.
Uwagę Katona przyciągnął rozbłysk na trakcie za formacją Syryjczyków. Zobaczył kilku nadjeżdżających jeźdźców. Nie mieli hełmów, jedynie lśniące w słońcu napierśniki.
– Wygląda na to, że Korbulon postanowił osobiście sprawdzić, jak idzie szkolenie.
Macro zassał powietrze przez zęby.
– Obawiam się, że czeka go spore rozczarowanie.
Obaj przyglądali się, jak generał i jego oficerowie sztabowi wymijają z boku kohortę auxiliów i zatrzymują się w pewnej odległości. Katon zerknął ze współczuciem na dowodzącego Syryjczykami prefekta. Paccius Orfitus, przysadzisty łysiejący mężczyzna, nie był złym oficerem. Wcześniej, przed awansem, służył w legionach nad Renem w randze centuriona. Kohortą Syryjczyków dowodził zaledwie od miesiąca. Dopiero zaczął ich przygotowywać do nadchodzącej kampanii. A teraz jego nowi podkomendni mieli przeprowadzić ćwiczebny atak pod czujnym okiem dowodzącego armią generała.
Gdy kohorta ustawiła się w dwóch rzędach po trzy centurie, Orfitus zsiadł z konia, następnie zdjął z łęków siodła tarczę i hełm. Syryjczycy, podobnie jak pretorianie, byli wyposażeni w sprzęt ćwiczebny zamiast bojowego, ale forsowny marsz zrobił swoje i teraz ledwie stali na nogach. Orfitus odczekał, aż poczet sztandarowy zajmie pozycję między pierwszym a drugim rzędem, przeszedł na czoło kohorty i dał sygnał do natarcia. Pierwszy szereg zafalował i ruszył do przodu, pobłyskując refleksami słońca odbijającego się od hełmów. Macro przyglądał im się w skupieniu.
– Przynajmniej potrafią trzymać równy krok – przyznał niechętnie. – To z pewnością zasługa ich prefekta.
Katon skinął głową i wskazał palcem na szaniec.
– Lepiej idź tam i pokieruj chłopakami.
– Ty nie masz ochoty na trochę ubawu?
– Innym razem. Tylko poobserwuję.
Macro wzruszył ramionami, zasalutował i ruszył truchtem w stronę szańca, by wziąć rynsztunek i dołączyć do pretorianów. Katon został sam z psem. Czasem podczas takich ćwiczeń najlepiej było poprzyglądać się z boku. W ferworze walki łatwo umykały istotne szczegóły, a on chciał sprawdzić, w jakiej kondycji była jego własna kohorta.
Syryjczycy zbliżali się miarowo, aż na rozkaz Orfitusa zatrzymali się tuż przed wejściem w zasięg łuków. Przez chwilę, ponaglani przez pokrzykujących na nich oficerów, zwierali szyki, aż znieruchomieli, czekając na kolejną komendę.
– Druga centuria! Przygotować się do sformowania testudo!
Kasjusz szarpnął za smycz. Katon pociągnął go do siebie, nie odrywając wzroku od Syryjczyków. Ci pośrodku pierwszego szeregu sformowali kolumnę. Gdy byli gotowi, ich dowódca zajął pozycję na czele i zawołał:
– Formować testudo!
To, co nastąpiło później, było dokładnie tak beznadziejne, jak spodziewał się tego Katon. Szeregi, począwszy od drugiego, miały kolejno unosić tarcze nad siebie. Tymczasem wielu żołnierzy dźwignęło swoje tarcze natychmiast po usłyszeniu rozkazu, zderzając się nimi między sobą i powodując chaos. Powietrze znowu wypełniły przekleństwa i wydawane krzykiem komendy, którymi młodsi stopniem oficerowie próbowali przywrócić porządek. Ostatecznie Orfitus musiał sam przemaszerować wzdłuż kolumny, nadzorując wysiłki każdego szeregu z osobna. Z korony szańca rozległy się drwiny i rechot obserwujących to wszystko pretorianów.
Kiedy wszystkie centurie były już gotowe, Orfitus wrócił na swoje miejsce i wydał kohorcie rozkaz marszu naprzód. Żołnierze z dwóch centurii na skrzydłach zaczęli rozluźniać szyki, przygotowując się do rzutu oszczepami. Jednocześnie unieśli wyżej tarcze, zasłaniając nimi większą część twarzy. Zerkając za siebie w stronę szańca, Katon rozpoznał Macro po wieńczącym hełm grzebieniu. Centurion ujął w dłoń oszczep i czekał, aż Syryjczycy podejdą na tyle blisko, by mógł dobrze wycelować. Teraz, gdy ucichły szyderstwa i obie strony szykowały się do starcia, na placu ćwiczeń zrobiło się dość cicho. Katon przypatrywał się z aprobatą zawodowca. Pomyślał, że dokładnie tak powinno to wyglądać. Szkolenie było poważną sprawą. Właśnie dobre wyszkolenie pozwoliło armiom Rzymu podbić tak olbrzymie terytorium i pokonać barbarzyńców, budząc wśród nich zawiść i strach.
– Przygotować oszczepy! – zawołał tubalnym głosem Macro.
Pretorianie zwiększyli odstępy między sobą, zaparli się mocniej stopami o koronę szańca i wzięli zamach. Zastygli w tej pozie jak posągi atletów, spoglądając czujnie znad górnej krawędzi swoich wiklinowych ćwiczebnych tarcz.
– Miotać! – zakomenderował Macro.
Żołnierze, postękując chóralnie, cisnęli oszczepy w powietrze. Katon obserwował drzewca, ciemne na tle pogodnego nieba, pędzące łukiem w kierunku kohorty auxiliów. Syryjczycy w pierwszym szeregu odruchowo się zatrzymali, wywołując zamęt wśród pozostałych, którzy wpadali jedni na drugich. Zdezorientowani, ledwie zdążyli zasłonić się tarczami przed gradem ćwiczebnych oszczepów. Dzięki lekkiej konstrukcji i obłym grotom tej broni odnieśli niewiele obrażeń. Instynkt podpowiadał im jednak, by nie iść dalej, tylko gdzieś się skryć. Tak samo zachowaliby się podczas prawdziwej bitwy. Teraz zadaniem ich oficerów było pchnąć ich do przodu.
– Nie zatrzymywać się! – ryknął Orfitus. – Ruszać się! Naprzód marsz!
Tworzący testudo żołnierze wznowili postępy, drepcząc w tempie skandowanym przez prefekta. Centurie na skrzydłach karnie dotrzymywały im kroku. Tymczasem Rzymianie podawali kolejne oszczepy towarzyszom broni stojącym na szczycie szańca, a ci układali sobie drzewca w dłoniach, szykując się do następnej salwy. Atakujący uprzedzili ich jednak. Centurion na prawej flance uniósł miecz i zawołał do swoich podwładnych:
– Pierwsza centuria... Stój! Szykuj oszczepy! Miotaj!
Ta pospieszna sekwencja rozkazów spowodowała, że Syryjczycy zareagowali nierówno. Wielu było zbyt wyczerpanych marszem, by rzucać z dostateczną siłą. W efekcie większość oszczepów spadła za blisko, jedynie wyrywając grudki ziemi u podnóża szańca albo lądując w rowie. Mniej niż połowa, jak ocenił Katon, uderzyła w palisadę i stojących za nią pretorianów. Oszczepy odbiły się z trzaskiem od uniesionych tarcz, oprócz jednego, który przypadkiem trafił w ramię jednego z Rzymian. Ten się zachwiał, stracił równowagę i stoczył w dół skarpy na tyły szańca, wzbijając obłoczek pyłu.
Kiedy tylko Syryjczycy na lewym skrzydle się zorientowali, że ich kompani rzucili swoje oszczepy, poszli za ich przykładem, ale efekt był równie mizerny. Tymczasem druga salwa pretorianów ponownie wstrząsnęła atakującymi. Gdy groty oszczepów załomotały o szeregi Syryjczyków, co bardziej nerwowym z nich zaczęły wypadać tarcze z rąk.
Orfitus nadal dyktował tempo, prowadząc testudo w kierunku wąskiej grobli przed bramą, gdzie zajął pozycję Macro. Oszczepy, które żołnierze obu stron podnosili z ziemi i ciskali nimi w przeciwnika, migały miarowo tam i z powrotem. Kolumna testudo dotarła do grobli i na rozkaz Orfitusa przystanęła. Katon zastanawiał się, co prefekt zamierza teraz zrobić. Nastąpiła chwila przerwy, podczas której drabiny szturmowe, znajdujące się z tyłu razem z trzema centuriami odwodowymi, były podawane na czoło formacji. Rzucone na skarpę nasypu, miały umożliwić szturm na koronę szańca. W takim momencie następowała walka wręcz, ale Katon był spokojny, że jego pretorianie, chociaż mniej liczni, odeprą atak.
– Formować pontus! – zawołał Orfitus. Żołnierze na przedzie testudo natychmiast pokonali biegiem groblę i unieśli tarcze, wolną ręką zapierając się o kłody, z których była zbudowana brama. Kolejni ustawili się za nimi, przyjmując coraz niższą pozycję, aż utworzyli rampę z nachodzących na siebie tarcz prowadzącą w górę palisady.
Katon zamarł, zdumiony tym widokiem, a potem z uznaniem pokiwał głową. Nie spodziewał się tego śmiałego posunięcia, zwłaszcza po jednostce, którą był bliski uznać za nic niewartą.
– No proszę, proszę... – mruknął do siebie, wyobrażając sobie, jak solidnie ten manewr musiał zostać przećwiczony.
Część pretorianów stojących wzdłuż palisady wyglądała na równie zaskoczoną. Pochyleni do przodu, przyglądali się Orfitusowi i jego żołnierzom, dopóki oficerowie nie wrzasnęli na nich, by wrócili do szyku.
– Wygląda na to, że nasz przyjaciel Orfitus zna się na rzeczy... – Katon cmoknął i pogładził Kasjusza po uchu.
Pies wykręcił głowę na bok i szybko polizał palce swojego pana, a potem łagodnie, ale uparcie wysuwał się do przodu, naprężając smycz.
– Chciałbyś przyłączyć się do rozróby, co? Nie tym razem, kolego. Oni wszyscy są po naszej stronie.
Katon przeniósł uwagę z powrotem na groblę. Nowy szyk był już prawie gotowy i centuria, która podążała za testudo, spieszyła naprzód, by wspiąć się po improwizowanej rampie szturmowej. Stojący naprzeciw pretorianie czekali w bezruchu. Drewniane miecze trzymali poziomo na wysokości górnej krawędzi tarcz, gotowi razić przeciwnika szybkimi dźgnięciami. Teraz jednak wśród nich nie było widać zwieńczonego grzebieniem hełmu Macro. Katon zmarszczył brwi, zastanawiając się, co przydarzyło się centurionowi przez tę krótką chwilę, kiedy pies odwrócił jego uwagę. Czyżby Macro się zagapił i został trafiony? Ześlizgnął się po tylnej skarpie szańca? Trudno było w to uwierzyć, ponieważ tak doświadczony weteran nie popełniał tak banalnych błędów. Co więc się stało?
Wtem zauważył grupę pretorianów zbierających się za bramą, około pół centurii w zwartym szyku. Powyżej ich towarzysze broni toczyli już pojedynki z pierwszymi Syryjczykami, którzy wspięli się na szczyt palisady. Drewniane miecze uderzały płazem o wiklinowe tarcze, hełmy i odsłonięte kończyny. Jeden z Syryjczyków właśnie próbował przejść przez palisadę, by zdobyć przyczółek na platformie wartowniczej ponad bramą.
W tej samej chwili rozległ się ryk wielu gardeł. Pretorianie otworzyli bramę na oścież i z dzikim okrzykiem na ustach wybiegli na zewnątrz. Rampa z tarcz zakołysała się niespokojnie. Kilku Syryjczyków, którzy właśnie wspinali się po niej, straciło równowagę i stoczyło się do rowu po obu stronach. Nagle cała rampa rozpadła się, w mgnieniu oka zmieniając się w bezładne kłębowisko żołnierzy usiłujących ustać na nogach. Teraz widać było grzebień na hełmie Macro falujący pośród stłoczonej masy walczących. Centurion nacierał na czele kontrataku, zagrzewając swoich podwładnych do walki. Spychani do tyłu Syryjczycy cofali się albo wpadali jeden po drugim do rowu. Prefekt Orfitus próbował skrzyknąć ich do siebie i przegrupować na końcu grobli. Nie zdążył. Pretorianie uderzyli z impetem na oszołomionego przeciwnika. Katon obserwował, jak obalony na ziemię Orfitus znika z widoku, a jego podwładni uciekają w popłochu. Kasjusz znowu szarpnął za smycz i zerknął błagalnie na swojego pana.
– Chcesz się zabawić?
Pies ochoczo zamerdał ogonem i Katon poluzował chwyt. Kasjusz natychmiast wyrwał do przodu i pognał przed siebie, miotając smyczą na boki. Katon wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod nosem.
Kolejni pretorianie schodzili ze szczytu szańca i wybiegali przez bramę, by dołączyć do pościgu za Syryjczykami, bez skrupułów obalając ich na ziemię. Kasjusz miotał się między nimi, skacząc na kogo popadnie i dokładając od siebie, ile tylko mógł, do powstałego zamieszania. Katon obserwował to wszystko jeszcze przez moment, zanim złożył dłonie przy ustach, wziął głęboki oddech i zawołał:
– Druga pretoriańska! Stój! Wystarczy, chłopaki!
Żołnierze najbliżej niego odwrócili się i posłusznie zatrzymali. Ci z przodu jeszcze przez chwilę wyżywali się na przeciwnikach, zanim dotarł do nich rozkaz Katona przekazany dalej przez oficerów. Macro zakomenderował, by centurie zebrały się do szyku, następnie przyglądał się z szerokim uśmiechem rozgromionym Syryjczykom. Ci podnosili się z ziemi, zbierali swój rynsztunek i wracali chwiejnym krokiem na drugą stronę placu ćwiczeń, niepewnie zerkając za siebie. Orfitus, łatwo rozpoznawalny po wieńczącym jego hełm grzebieniu, uniósł się z ziemi do pozycji siedzącej i pokręcił głową. Katon podszedł do niego, pochylił się i wyciągnął doń rękę. Prefekt na widok stojącej nad nim postaci zatrzepotał powiekami. Zmrużył oczy i rozpoznał Katona.
– Twoi ludzie, trybunie, nie mają zwyczaju brać jeńców, co? – wysapał i odkaszlnął, by oczyścić gardło z pyłu.
Katon parsknął śmiechem.
– Gdzież tam. Chętnie biorą jeńców, jeśli tylko mogą ich potem sprzedać na targu niewolników. Twoich Syryjczyków nie mieli po co oszczędzać.
Chwycili się za przedramiona i Katon dźwignął drugiego oficera na nogi. Orfitus otrzepał się i potoczył wokół wzrokiem. Ostatni z jego podkomendnych opuszczali, kuśtykając, plac ćwiczeń. Potem spojrzał w stronę Korbulona. Głównodowodzący siedział sztywno w siodle, a jego przyboczni wymieniali między sobą uwagi, wyglądając na ubawionych.
– Obawiam się, że generał nie przyjmie dobrze tego, co tu zobaczył.
– Nie przejmuj się za bardzo – skwitował Katon. – Manewr z pontusem był naprawdę niezły. Nie przewidziałem tego.
– Ale nie na wiele nam się zdał, co?
– Nie tym razem – przyznał Katon. – Pamiętaj jednak, że mieliście przeciwko sobie pretorianów. A tacy oficerowie jak Macro znają wszystkie sztuczki i wiedzą, jak im przeciwdziałać.
Nagle z drugiej strony placu ćwiczeń dobiegły ich gniewne krzyki i głośne przekleństwa. Spoglądając w tę stronę, zobaczyli Kasjusza, który osaczył grupkę żołnierzy z kohorty Orfitusa. Pies uganiał się wokół Syryjczyków, kąsając każdego, który chciał się oddalić.
– Trybunie, czy byłbyś łaskaw przywołać swoją kawalerię? Myślę, że już dość zamieszania dzisiaj narobił.
Katon wsunął do ust dwa palce i gwizdnął przenikliwie. Kasjusz zatrzymał się gwałtownie i odwrócił głowę w stronę źródła dźwięku. Na kolejny gwizd rzucił ostatnie, tęskne spojrzenie na swój łup i popędził z powrotem do swojego pana.
– Macie u mnie dzbanek wina, kiedy się spotkamy w kantynie oficerskiej – powiedział Orfitus. – Ty i ten zabijaka, centurion Macro.
Wymienili ukłony, po czym prefekt odmaszerował sztywnym krokiem, by przejąć kontrolę nad swoją kohortą, usiłując przy tym zachować resztki godności. Kasjusz podbiegł do swojego pana i przysiadł u jego stóp z wywieszonym jęzorem, zerkając nań i ciężko dysząc. Katon schylił się po smycz i podszedł do Macro, który przechadzał się przed frontem centurii zebranych w szyku wzdłuż szańca. Pretorianie stali swobodnie, z tarczami wspartymi o ziemię, śmiejąc się i żartując.
– Dobra robota, centurionie. Błyskawiczna i trafna reakcja na zagrożenie.
Macro się rozpromienił.
– Usłyszeć to od ciebie to podwójny komplement. Oczywiście, mieliśmy pewne wsparcie. – Pochylił się i poklepał Kasjusza po głowie, a pies odwzajemnił się liźnięciem po ręce.
– Jakieś obrażenia?
– Parę siniaków. Nic poważnego.
Katon skinął głową z satysfakcją.
– Dobrze.
Dalszą rozmowę przerwał narastający tętent kopyt. Generał i jego świta podjechali do żołnierzy kohorty auxiliów stojących w bezładnych grupach na skraju placu ćwiczeń. Korbulon wyglądał na więcej niż swoje czterdzieści dziewięć lat. Miał szpakowate włosy, twarz pokrytą głębokimi zmarszczkami i kąciki ust wygięte w dół w permanentnym grymasie, który nadawał mu wygląd człowieka surowego i wiecznie niezadowolonego.
– Prefekcie Orfitusie! – zawołał donośnym głosem. – Zbierz tę przeklętą hałastrę do szyku! Nie pozwolę, by się tu snuli jak banda próżniaków w święto państwowe!
Nieszczęsny prefekt zasalutował i wydał rozkazy swoim oficerom. Ci, pokrzykując i bez skrupułów okładając żołnierzy kosturami, przywrócili porządek. Po chwili wszystkie sześć centurii syryjskiej kohorty stało równymi szeregami, prężąc się na baczność pod gniewnym spojrzeniem dowódcy armii. Korbulon trzepnął cuglami i jego wierzchowiec ruszył stępa wzdłuż frontu kohorty. Na twarzy generała, spoglądającego z góry na żołnierzy auxiliów, malował się grymas nieskrywanej pogardy. Po chwili zawrócił i zatrzymał się naprzeciw środka ich formacji, by do nich przemówić.
– To był najbardziej żałosny pokaz, jaki kiedykolwiek widziałem w wykonaniu jednostki rzymskiej armii – oświadczył szorstkim tonem. – Nie dość, że nie potraficie maszerować w przyzwoitym tempie, to nawet nie zdołaliście utrzymać szyku. Na bogów! Banda jednonogich włóczęgów spisałaby się lepiej. Jakby tego było mało, na placu ćwiczeń daliście popis jak rekruci w pierwszy dzień służby. Z tego, co widzę, nie dbacie o ekwipunek, a niektórzy z was nawet nie noszą pełnego zestawu. Centurioni! Macie odnotować nazwisko każdego żołnierza, który nie stawił się w regulaminowym rynsztunku. Żadnych wyjątków. Oficerowie też. Ci, którzy nie wyglądają tak, jakby wojna miała się zacząć jutro, przez resztę miesiąca będą spali pod gołym niebem, a do jedzenia nie dostaną nic poza kaszą. – Odwrócił się w siodle i wskazał na pas fortyfikacji polowych. – A jeśli chodzi o wasz, że się tak żartobliwie wyrażę, szturm na ten szaniec, to przysięgam na Jowisza, najwspanialszego i najpotężniejszego, że gromadka westalek byłaby większym wyzwaniem dla nieprzyjaciela.
W szeregach pretorianów tu i ówdzie dało się słyszeć śmiech, ale jeden z optionów sklął ich natychmiast i uciszył. Korbulon przez chwilę wpatrywał się gniewnym spojrzeniem w Syryjczyków, zanim wznowił swoją tyradę:
– Jeśli to wszystko, co jesteście w stanie z siebie wykrzesać, to zaręczam, że starcia z Partami nie przeżyje nawet co dziesiąty z was. Dzisiaj jedynie dostarczyliście rozrywki waszym kompanom z gwardii pretoriańskiej, ale zapewniam, że Partowie nie będą tacy wyrozumiali. Ani dla was, ani dla wszystkich pozostałych próżniaków w mojej armii, którzy przez całe życie tylko grzali swoje tłuste dupska na wygodnych garnizonowych posadkach. Do tej pory wiedliście łatwe życie, panowie. Zbyt łatwe, jak się zdaje. Ale to się teraz zmieniło. Kiedy nadejdzie wiosna, przeprowadzimy inwazję na partyjskie imperium. To będzie największa próba rzymskiej potęgi militarnej na wschodzie od czasów Marka Antoniusza. Dla tych, którzy dożyją ostatecznego zwycięstwa, znajdzie się dość łupów wojennych, byśmy wszyscy pławili się w luksusach. Tym, którzy dadzą się zabić, zostanie jedynie bezimienny grób na poboczu podrzędnej drogi, którego nie odwiedzi nawet pies z kulawą nogą. Taki los czeka tych z was, którzy nie potrafią dać z siebie więcej, i to znacznie więcej niż to, co zobaczyłem tu dzisiaj. Zbyt długo jedynie udawaliście żołnierzy. Już najwyższy czas, byście zapracowali na żołd, który wypłaca wam Rzym. Zapracowali własną krwią i potem! Musicie zahartować swoje ciało i ducha. Dbać o swój rynsztunek. Jeśli wasza zbroja jest słaba i zużyta, nie ochroni was. Jeśli wasze miecze są zardzewiałe i tępe, nie zabiją waszych wrogów. Jeśli wasze buty są znoszone, nie poniosą was daleko. Nieprzyjaciel będzie tylko czekał, by wyrżnąć w pień tych, którzy nie nadążą za resztą. Pamiętajcie, że staniecie do walki z najgroźniejszym przeciwnikiem, jakiego kiedykolwiek miał Rzym. Może wam się wydawać, że Partowie są zdeprawowani i słabi, że tylko pląsają w tych swoich zwiewnych fatałaszkach, z oczami podmalowanymi proszkiem antymonowym jak u kobiet. Ci jednak, którzy ich lekceważą, są głupcami i sami staną się łatwym łupem dla wroga. Zaręczam wam... Partowie to wytrawni wojownicy. Jeżdżą konno, jakby urodzili się w siodłach. Ich konni łucznicy potrafią strzelać równie pewnie i celnie, jakby stali na ziemi. Partyjska kawaleria jest jak nurt rzeki. Omija przeszkody i bez trudu płynie dalej, aż napotka zaporę. Tą zaporą będzie nasza armia; tamą, której wróg nie zdoła sforsować. Nawet katafrakci, ciężkozbrojna jazda Partów, nie zdołają przełamać naszych szyków. Rozbiją się o tarcze, włócznie i miecze. Wtedy zwycięstwo będzie nasze.
Korbulon zamilkł na moment, by jego słowa zapadły w pamięć, zanim ponownie przemówił złowieszczym tonem:
– To jednak nigdy się nie wydarzy, dopóki hańbicie reputację Rzymu swoją nieudolnością. Nie widzę tu nikogo zasługującego na miano żołnierza. Mam przed sobą jedynie żałosne resztki po niegdyś dumnej kohorcie, której żołnierze przynosili chlubę cesarzowi i sztandarowi swojej jednostki. To musi się zmienić. Bo jeśli nie, skończycie jako ścierwo dla padlinożerców pustyni. Prefekcie Orfitusie!
Dowódca kohorty wystąpił przed szereg.
– Na rozkaz!
– Ci ludzie są twoimi podwładnymi. Ty wyznaczasz standardy. Jeśli znowu zawiodą, to dlatego, że ty zawiodłeś. A wtedy nie będę miał dla ciebie litości. Od oficerów pod swoją komendą wymagam maksymalnego zaangażowania. Jeśli nie spełniają moich oczekiwań, nie ma dla nich miejsca w armii, którą dowodzę. Czy wyrażam się jasno?
– Tak jest!
– Zatem dopilnuj, by twoi podwładni zostali odpowiednio wyszkoleni. Ci, którzy nie osiągną wymaganego poziomu, zostaną zwolnieni bez zwyczajowej odprawy. To samo tyczy się wszystkich pozostałych jednostek pod moją komendą. Także legionów. – Generał dźgnął kciukiem za siebie. – Oraz pretorianów.
Katon i Macro wymienili szybkie spojrzenia.
– Tu przesadził – mruknął centurion. – Naszym się to nie spodoba.
– Ani w Rzymie, kiedy dowie się o tym Neron – dodał Katon. – Jeśli jest jedna mądrość, którą przyswoił sobie każdy cesarz, to brzmi ona: nie tykaj przywilejów gwardii pretoriańskiej.
– Dokładnie – odparł z przekonaniem Macro.
Korbulon rzucił kohorcie auxiliów jeszcze jedno przepełnione pogardą spojrzenie i warknął do Orfitusa:
– Rozejść się!
Potem zawrócił w miejscu swojego wierzchowca, spiął go do galopu i oddalił się w kierunku głównej bramy Tarsu. Jego przyboczni pospieszyli za nim, wzbijając obłoczek wirującego pyłu. Katon odprowadził ich wzrokiem, po czym zerknął w stronę Syryjczyków.
– Nie powiem, żeby to była inspirująca przemowa, którą ci ludzie potrzebowali usłyszeć od swojego dowódcy – rzucił.
– A ja myślę, że dobrze im to zrobi – odpowiedział Macro. – Są kupą łajna i dobrze o tym wiedzą. Im szybciej Orfitus da im wycisk, tym lepiej.
Katon skinął głową.
– Korbulon miał rację co do jednej rzeczy. Jeśli nie będą gotowi, gdy przyjdzie czas zmierzyć się z Partami, to nie wyjdą z tego żywi.
Macro stęknął i pokręcił głową.
– Jakie rozkazy?
Katon zastanowił się chwilę.
– Naszym też przyda się trochę więcej zaprawy fizycznej. Zrób z nimi parę rund wokół miasta, zanim ich rozpuścisz.
– Tak jest.
– Zobaczymy się później. Nie oszczędzaj ich, centurionie.
– Nie mam w zwyczaju.
Katon skinął głową, pociągnął do siebie smycz i ruszył w stronę miasta z Kasjuszem drepczącym u jego boku. Macro odwrócił się w kierunku pretorianów, z których wielu wciąż szczerzyło zęby w uśmiechu, napawając się widokiem pokonanych i zbesztanych Syryjczyków. Nie było dla nikogo tajemnicą, że poszczególne formacje rzymskiej armii rywalizowały ze sobą. Legioniści byli przekonani o swej wyższości nad jednostkami auxiliów, a te wściekały się na ich protekcjonalną arogancję. Obie zaś nienawidziły pretorianów. Było więc niemal pewne, że jeśli wieczorem tego dnia Syryjczycy i podwładni centuriona wpadną na siebie w którejś z lokalnych karczem, skończy się to mordobiciem. W takim przypadku Macro dbał tylko o jedno – żeby jego pretorianie spuścili łomot drugiej stronie. Spojrzał na przerzedzone szeregi pretoriańskiej kohorty i zassał powietrze przez zęby, biorąc głęboki wdech. Zirytował się na pokaz i ryknął:
– Na Hadesa, z czego się tak cieszycie, tumany? Zaraz zrzedną wam miny, kiedy się dowiecie, co was czeka! Baczność! Tarcze w górę! Przygotować się do wymarszu!