Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Rok 60 n.e. Pokój w Brytanii okazuje się kruchy. Gdy umiera popierający Rzymian król lokalnego plemienia Icenów, żołnierze imperium anektują jego ziemie, wdowa po władcy – Boudika – zostaje wychłostana, a córki zhańbione. Tymczasem na północy buntują się kolejne grupy rdzennych mieszkańców. Wyrusza przeciw nim gubernator Gajusz Swetoniusz Paulinus z prefektem Katonem w roli dowódcy. Wyjątkowo nie towarzyszy mu oddany przyjaciel centurion Macro, gdyż został skierowany do obrony słabo ufortyfikowanego grodu Camulodunum. Mimo upokorzenia, którego doznała, Boudika wykazuje się wielkim hartem ducha. Odczekawszy, aż armia wroga zaangażuje się w walki w odległych częściach Brytanii, porywa swój lud do niepodległościowego zrywu. Powstanie zatacza coraz szersze kręgi. Rzymska prowincja wkrótce spłynie krwią. Macro i Katon muszą stanąć w szranki z nieprzyjacielem, który woli zginąć, niż dźwigać jarzmo poddaństwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 565
SIMON SCARROW
CYKL ORŁY IMPERIUM
Brytania
ORŁY IMPERIUM (42–43 rok n.e.)
PODBÓJ (43 rok n.e.)
POLOWANIE (44 rok n.e.)
ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)
POŚCIG (44 rok n.e.)
Rzym i prowincje wschodnie
PRZEPOWIEDNIA (Rzym, 45 rok n.e.)
REBELIA (Judea, 46 rok n.e.)
CENTURION (Syria, 46 rok n.e.)
Basen Morza Śródziemnego
GLADIATOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)
LEGION (Egipt, 49 rok n.e.)
PRETORIANIN (Rzym, 51 rok n.e.)
Powrót do Brytanii
BRACIA KRWI (51 rok n.e.)
KOHORTA (51 rok n.e.)
BRYTANIA (52 rok n.e.)
Hiszpania
NIEPOKONANY (54 rok n.e.)
Powrót do Rzymu
DZIEŃ CEZARÓW (54 rok n.e.)
Kampania na wschodzie
KREW RZYMU (Armenia, 55 rok n.e.)
ZDRAJCY RZYMU (Syria, 56 rok n.e.)
WYGNAŃCY RZYMU (Sardynia, 57 rok n.e.)
Brytania: kłopotliwa prowincja
HONOR RZYMU (Brytania, 59 rok n.e.)
ŚMIERĆ CESARZOWI (Brytania, 60 rok n.e.)
Pamięci Glynne Jonesa, dżentelmena w każdym calu.Jego śmierć zostawiła wielką wyrwę w życiunajbliższych mu osób, a także tych z nas, którzymieli zaszczyt zaliczać go do grona przyjaciół.Żegnaj, Squire Jonesie,z wielkim poważaniem i oddaniem, Varlet
LISTA POSTACI
Centurion Macro, bohater Rzymu
Prefekt Katon, utalentowany, zasłużony żołnierz
Petronella, żona Macro
Lucjusz, syn Katona i jego nieżyjącej żony
Klaudia Acte, wybranka serca Katona i była kochanka cesarza Nerona, który jest przekonany, że zmarła na wygnaniu
Kasjusz, pies Katona, mieszaniec o groźnym wyglądzie i olbrzymim apetycie
Parvus, chłopiec niemowa
Apoloniusz, grecki wyzwoleniec
Katus Decianus, prokurator Brytanii
Swetoniusz, gubernator Brytanii
Portia, matka Macro
Gajusz Hormanus, łowca niewolników
Boudika, królowa Icenów
Bardea, starsza córka Boudiki
Merida, młodsza córka Boudiki
Syphodubnus, kuzyn Boudiki
Bladocus, druid
Pernokatus, tropiciel z plemienia Trynowantów
Attalus, oficer dowodzący strażą przyboczną Decianusa
Fascus, żołnierz piechoty
Trazyllos, dowódca dziesiątej kohorty galijskiej
Ósma kohorta
Galerius
Minucius
Annius
Vellius
Decius
Flaccus
Tubero
Rubio
W Camulodunum
Ulpius
Vulpinus
Flaminius
Varius
Tertillius
Silvanus
Caldonius
Balbanus
Adrastus
Venutius
PROLOG
Brytania, listopad 60 roku n.e.
Król zmarł krótko przed wschodem słońca.
Na zewnątrz okrągłej królewskiej chaty członkowie jego świty siedzieli cicho wokół wielkiego ogniska. Innym razem biesiadowaliby wesoło, pijąc, rozmawiając głośno i od czasu do czasu spontanicznie intonując pieśni. Tę noc jednak spędzili w posępnym nastroju, ograniczając rozmowy do wymiany krótkich mrukliwych uwag na temat przyszłości ich królestwa po odejściu Prasutagusa z tego świata. Było wiadomo, że niedawno zmienił ostatnią wolę, wyznaczając rzymskiego cesarza Nerona, obok swojej królowej, na współspadkobiercę. Te wieści wstrząsnęły wieloma jego pobratymcami, którzy uznali to za akt zdrady.
Jakim prawem Prasutagus podarował połowę królestwa Icenów despocie, który żył w odległym mieście za morzem? Poza tym Neron był władcą imperium, którego legiony zaledwie kilka lat wcześniej, kiedy gubernatorem był Skapula, zdusiły pomniejszą rebelię i zabiły wielu wojowników ich plemienia. Żołnierze splądrowali wówczas wioski i zhańbili kobiety, a rzymscy weterani z kolonii w Camulodunum zagarnęli ziemie rolników i posiadłości plemiennej arystokracji graniczące z terytorium okupowanym przez kolonię. Wszystko to było źródłem wielkiego wstydu dla dumnego ludu Icenów. Teraz robili, co mogli, by złagodzić brzemię upokorzenia, odmawiając handlowania z rzymskimi kupcami i generalnie wystrzegając się, na ile było to możliwe, wszelkich kontaktów z najeźdźcami.
Doradcy króla, chociaż odnośnie do jego ostatniej woli podzielali odczucia swoich ziomków, pogodzili się, podobnie jak to zrobił Prasutagus, z faktem, że muszą zawrzeć z Rzymem porozumienie, jeśli ich plemię miało zachować jakąkolwiek kontrolę nad własnym losem. Kluczową kwestią okazał się traktat zawarty po inwazji siedemnaście lat wcześniej. Wtedy to Prasutagus, w zamian za protekcję Rzymian i uznanie przez nich jego plemiennej władzy, zgodził się, by mieli prawo koronować następcę króla. Wówczas zapewniano go, że to tylko formalność. Z czasem jednak on i jego doradcy pojęli, że przyznanie statusu „królestwa klienckiego”, jak to nazywali Rzymianie, w praktyce było wstępem do aneksji, po której przejmowali pełnię władzy.
Król i jego rada mieli nadzieję, że wyznaczenie Nerona na współspadkobiercę złagodzi apetyt Rzymu oraz zostanie uznane za dowód lojalności Icenów wobec imperium. Byli tacy, którzy ostrzegali, że to złudna nadzieja, powołując się na przykład innych plemion, które pożałowały układania się z Rzymem. Sytuacja stała się jeszcze bardziej niepokojąca, gdy gubernator Londinium powiadomił Prasutagusa, że srebro, które ten otrzymał, zawierając porozumienie, nie było prezentem, a pożyczką. Rzym zamierzał ją odzyskać, z odsetkami, po śmierci króla. Tymczasem owe pieniądze zostały wykorzystane na zakup zboża po tym, jak przez ostatnie dwa lata plony były słabe, dlatego zostało niewiele na spłacenie rzymskich lichwiarzy.
Świadomość tego wszystkiego ciążyła na umysłach zgromadzonych w królewskiej chacie wokół mar, na których spoczywało ciało króla. Przez ostatnie dziesięć dni był zbyt słaby, żeby wstać z łoża. Boudika, jego żona i królowa, prawie go nie odstępowała, opiekując się nim najlepiej, jak potrafiła. To był bolesny czas. Prasutagus był swojego czasu postawnym wojownikiem, najroślejszym pośród Icenów. Jego długie faliste włosy słomianego koloru okalały szeroką pogodną twarz, a przejrzyste niebieskie oczy skrzyły się, zdradzając człowieka, który żył pełną piersią. Jego radość życia z łatwością udzielała się tym, którzy mieli to szczęście, że mogli dotrzymywać mu towarzystwa. Był kochany przez większość swoich poddanych. Nawet ci, którzy go nie kochali, darzyli go szacunkiem. Choroba przez ostatni rok zgnębiła go tak, że teraz nawet osoby, którzy znały go najlepiej, ledwo go rozpoznawały. Zostały zeń wystające kości, zapadnięte oczy i skóra upstrzona plamami. Jego twarz często wykrzywiał grymas bólu przeszywającego dogorywające ciało.
Boudika już dawno wyczerpała wszelkie możliwości wyleczenia męża, a plemienni druidzi okazali się bezsilni. Przemogła się nawet i opłaciła przyjazd do stolicy Icenów rzymskiego medyka z Londinium. On też nic nie wskórał. Ostatecznie mogła już tylko próbować pocieszyć konającego męża i składać ofiary bogom, by został dobrze przyjęty w zaświatach.
Tę noc przesiedziała, wsłuchując się, jak jego płytki oddech stawał się coraz cięższy, aż zmienił się w nikłe, świszczące charczenie. W końcu ustał. Odczekała chwilę, zanim przyłożyła ucho do jego wychudłej klatki piersiowej, ale jego serce już nie biło. Z westchnieniem uniosła głowę, czule pocałowała wiotką rękę męża i złożyła ją w poprzek jego piersi. Potem odwróciła się w stronę swoich córek, reszty rodziny, możnych i członków królewskiej rady. Wyprostowała się i oznajmiła:
– Król Prasutagus nie żyje.
Nikt się nie poruszył ani nie odezwał nawet słowem. Po chwili młodsza córka, Merida, zamknęła oczy, schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Bardea, starsza od siostry o dwa lata, odziedziczyła po ojcu wyraziste rysy twarzy. W wieku szesnastu lat była już zaręczona z możnym właścicielem posiadłości na wybrzeżu. Podeszła do matki i ją objęła.
– Och, moja słodka Bardeo – wyszeptała matka do jej ucha. – Co teraz z nami będzie? Co się stanie z Icenami?
– Icenowie przetrwają, matko. Zawsze dawaliśmy sobie radę.
Boudika przycisnęła ją mocniej do siebie, poruszona tym prostym wyrazem siły woli.
– Tak, oczywiście.
Gdyby tylko rozumiała powagę sytuacji, pomyślała Boudika. Nasze plemię stoi na skraju zagłady. Nasz los już nie leży tylko w naszych rękach. Nasza przyszłość zostanie rozstrzygnięta w odległym Rzymie. Królestwo Icenów przetrwa albo padnie ofiarą kaprysu młodocianego cesarza Nerona.
Wypuściła córkę z objęć i odsunęła ją na długość ramion, przyglądając się z aprobatą jej stanowczo zaciśniętym szczękom i determinacji, by nie ulec rozpaczy. Łzy obie zostawiły na później, do czasu, aż będą na osobności. Najpierw należało uporać się z innymi sprawami. Wskazała na Meridę i przemówiła łagodnie:
– Zaopiekuj się siostrą. Zawsze była ulubienicą ojca, tak jak ty jesteś moją. Zabierz ją do siebie i pociesz.
– Tak, matko.
– Przyjdę, kiedy tylko porozmawiam z królewską radą.
Wymieniły krótkie spojrzenia i Bardea skinęła głową. Omówiły między sobą ten moment i to, co musiało nastąpić potem, już parę dni wcześniej, kiedy król spoczął na łożu śmierci. Teraz Boudika patrzyła, jak jej córki opuszczają chatę, z sercem ściśniętym troską o to, co może przynieść im przyszłość. Nic nie było już pewne. Wszystkie tradycje plemienia, sięgające wiele pokoleń wstecz, mogły zostać zmiecione w nadchodzących dniach, gdyby Rzym potraktował lud Icenów z bezduszną pogardą. Co stałoby się z Bardeą i Meridą w świecie, w którym nie było już miejsca dla iceńskich księżniczek? Kto by je ochronił, gdyby królewski ród został odarty ze wszystkiego?
Kiedy obie córki zniknęły w wejściu do sali, Boudika skinęła na dowódcę królewskiej straży przybocznej, a on półgłosem wydał rozkaz dwóm wojownikom, by zamknęli drzwi. Miękkie stuknięcie drewna sprawiło, że niektórzy obecni zerknęli przez ramię, zanim przenieśli uwagę z powrotem na swą królową. Była solidnie zbudowana, szeroka w biodrach i ramionach, a okazały wzrost przydawał jej prezencji, która szła w parze z władczą osobowością. Mimo że była w średnim wieku, a jej twarz znaczyły już pierwsze zmarszczki, spojrzenie miała bystre i przenikliwe. Długie rude włosy, które nosiła związane do tyłu prostym skórzanym paskiem, wyróżniały ją na tle innych kobiet dworu.
Była nie tylko ponadprzeciętnie inteligentna, ale miała też wiedzę, którą zyskała w dzieciństwie dzięki guwernerowi sprowadzonemu z Galii przez jej ojca. Należała do nielicznego grona Icenów, którzy znali łacinę w mowie i piśmie. Przez cały okres rządów Prasutagusa była jego prawą ręką, a kiedy zaczął podupadać na zdrowiu, przejęła jego obowiązki w trosce o to, by ich plemię miało mądre i sprawiedliwe rządy.
Boudika zaskarbiła sobie zaufanie ludu i większości królewskiej rady, ale teraz, kiedy zmarł król, byli tacy, którzy aspirowali do zajęcia jego miejsca. Znała każdego i wiedziała, dlaczego większości z nich nie należy powierzyć steru władzy, zwłaszcza w tak niepewnych czasach. Ktoś nieustępliwy, zuchwale obstający przy ambicjach Icenów, mógł rozzłościć Rzym i sprowadzić na plemię jego gniew. Łatwość, z jaką kilka lat wcześniej rzymscy żołnierze zdusili rewoltę, była dla Icenów pouczającą lekcją. Ta klęska była tym bardziej upokarzająca, że pod naciskiem Rzymu wojownicy plemienia musieli oddać całą posiadaną broń. Pozwolono im zostawić sobie tylko tę przydatną do polowania, ale zbroje i miecze, które od pokoleń przechodziły z ojców na synów i dlatego były traktowane z należną czcią, zostały im odebrane. Oczywiście nie wszystkie. Część zakopali pod chatami albo ukryli pośród zdradliwych rozlewisk i mokradeł, dokąd Rzymianie bali się zapuszczać. Icenowie mieli poczucie, że nadejdzie dzień, kiedy ich wojownicy znowu dobędą tych mieczy. Ale jeszcze nie teraz, postanowiła Boudika.
Przyglądała się obecnym w sali przedstawicielom plemiennej arystokracji, wojownikom i członkom królewskiej rady, zauważając na ich twarzach mieszankę szacunku, wyrachowania i nadziei. Potem przeniosła wzrok z powrotem na ciało męża – mężczyzny, w którym zadurzyła się już po ich zaaranżowanym ślubie. Czuła, jak wzbiera w niej tęsknota za nim. Uśmiechnęła się smutno na wspomnienie jego serdecznego śmiechu i czułości, która zawsze była obecna w ich prywatnym życiu, kiedy nie pełnili roli władców Icenów. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Odsuwając od siebie myśli o przeszłości i zmuszając umysł do koncentracji, zwróciła się do pozostałych w sali:
– Straciliśmy króla. Musimy postanowić, kto przejmie po nim schedę. Chociaż jestem królową, zgodnie z naszymi obyczajami rada królewska i możni mają prawo wybrać następnego władcę. Powiem to teraz, w obecności was wszystkich, że byłoby dla mnie zaszczytem przejąć rządy po Prasutagusie. Znacie moją wartość. Dowiodłam tego przez ostatni rok, kiedy nasz ukochany król był złożony chorobą, która właśnie nam go odebrała. To również była jego wyraźna wola, bym to ja odziedziczyła królestwo.
– Do spółki z rzymskim cesarzem – wtrącił głos z sali.
Rzuciła spojrzenie na krzepkiego mężczyznę stojącego z boku, na prawo od zgromadzonych przed nią mężczyzn. Należał do plemiennej elity. Na szyi nosił złoty torkwes przedstawiający dwugłowego węża. Niski wzrost nadrabiał szerokością klatki piersiowej i ramion. Jego łysą głowę okalał wianek jasnych włosów. Po obu stronach wąskich ust opadały zaplecione końcówki wąsów, które teraz uniosły się nieznacznie w szyderczym uśmieszku.
– Mój kuzynie Syphodubnusie, znasz powody, dla których Neron został współspadkobiercą. Byłeś na posiedzeniu rady, kiedy została uzgodniona treść ostatniej woli.
– Ja byłem temu przeciwny, jak zapewne pamiętasz. I nie tylko ja.
Syphodubnus zerknął na pozostałych, a kilku pokiwało głowami i mruknęło na potwierdzenie jego słów.
– Tak czy inaczej – kontynuowała Boudika – na prośbę króla rada poddała tę kwestię pod głosowanie. Wynik był jasny, a my jesteśmy związani tą decyzją.
– Kto tak twierdzi? Żadna przysięga nie została złożona przed druidem. Ja twierdzę, że nie musimy respektować ostatniej woli Prasutagusa. On już odszedł. Jego następca być może zechce wypowiedzieć ten układ. Może nowy król będzie miał odwagę stawić czoła Rzymowi i ocalić honor Icenów.
Boudika czuła, jak jej wnętrzności skręcają się ze złości i wstrętu. Ciało jej męża jeszcze nie ostygło, a jego zapiekły rywal już insynuował, że Prasutagus był tchórzem i zdradził własny lud. Zaciskając szczęki, by nie okazać wściekłości na tę potwarz, stała nieruchomo, wyniosła i milcząca, przez dłuższą chwilę mierząc wzrokiem Syphodubnusa, zanim odpowiedziała:
– Najwyraźniej ty uważasz się za godnego zajęcia miejsca po moim mężu. Czy tak?
Syphodubnus się uśmiechnął, zanim przybrał bardziej władczą pozę.
– Jeśli nasz lud postanowi, że to ja powinienem rządzić, podejmę się tej zaszczytnej funkcji. Gdybym został królem, poprzysiągłbym przywrócić dawny prestiż Icenów i wyrwać królestwo ze szponów Rzymu.
Kilku obecnych wsparło go w tych ambicjach. Boudika szybkim spojrzeniem rozpoznała w nich jego kompanów, możnych i wojowników, których kilka lat wcześniej skaptował do udziału w nieudanej rewolcie. Okrzyknęli to heroiczną walką z Rzymem. Tymczasem w rzeczywistości od początku nie mieli żadnych szans na powodzenie. Zbyt niewielu stawiło się na wezwanie Syphodubnusa, gdy zwrócił się do ich ludu. Zamiast przedłożyć sprawę Prasutagusowi i jego świcie, by Icenowie mogli podjąć wspólną decyzję, Syphodubnus i jego poplecznicy wyruszyli przeciwko najeźdźcom. To było pochopne posunięcie.
Boudika uniosła rękę, by się uciszyli, i opuściła ją dopiero, gdy zamilkli ostatni ze stronników Syphodubnusa.
– Mówisz o prestiżu Icenów, a to właśnie ty sprowadziłeś hańbę na nasz lud tym, jak łatwo dałeś się pokonać. I to nie rzymskim legionom. Wystarczyła garstka kohort auxiliów wspartych poborowymi z innych plemion Brytanii. Marne wojsko – dodała pogardliwie.
– Przynajmniej podjęliśmy walkę – odgryzł się Syphodubnus. – Ocaliliśmy honor naszego ludu.
– Honor? – Boudika zaśmiała się gorzko. – Czego dokonałeś? Najechałeś kilka farm, spaliłeś kilka willi i zmasakrowałeś parę patroli. A gdy Rzymianie zebrali dość zbrojnych, by się uporać z zagrożeniem, czmychnąłeś do grodziska na mokradłach. Jak długo ty i twoi dzielni wojownicy się utrzymaliście? Przypomnij nam wszystkim...
Syphodubnus wpatrywał się w nią nienawistnym wzrokiem, pobladły na twarzy.
– Nie masz nic do powiedzenia? – naciskała Boudika. – Pozwól więc, że cię wyręczę. Wytrwaliście dokładnie dwa dni, podczas gdy rzymski dowódca czekał, aż odpowiecie na jego ofertę kapitulacji. A gdy się nie doczekał, zarządził szturm i w okamgnieniu było po wszystkim. Ty i twoi wojownicy rzuciliście miecze, kiedy tylko tamci wyważyli bramę. Całe szczęście, że zginęło was niewielu, a rzymski gubernator okazał się pobłażliwy. Niemniej kosztowało nas to większość broni i rekompensatę za wyrządzone szkody, a dwustu naszych najlepszych młodych ludzi zostało wcielonych do rzymskich auxiliów. Jakby tego nie było dość, Rzymianie mają teraz na granicy z nami kordon posterunków. – Zamilkła na moment, by jej słowa zapadły im w pamięć. – I ty masz czelność nazywać to ocaleniem honoru naszego ludu!
– Gdyby przyłączyło się do nas całe plemię, wygralibyśmy – żachnął się Syphodubnus. – Gdyby Prasutagus skrzyknął iceńskich wojowników, zmiażdżylibyśmy rzymskie auxilia.
– Ale ty nie dałeś mu szansy – odparła. – Było po wszystkim, jeszcze zanim król zwołał radę plemienną. Tak czy inaczej, nawet gdybyśmy pokonali auxilia, wysłaliby przeciwko nam legionistów. – Rozejrzała się po starszych mężczyznach ze stojącego przed nią grona. – Tylko nieliczni z nas widzieli legiony w akcji. Tylko my wiemy, jaką głupotą dla Icenów byłoby rozpętać z nimi wojnę. Legioniści zmiażdżyliby nas tak samo jak każde inne plemię, które stanęło z nimi do walki. Nawet wielki wódz Karatakus nie zdołał ich pokonać. Wyśledzili go, pojmali i wywieźli w kajdanach do Rzymu. Ty, Syphodubnusie, jesteś za młody, by to pamiętać.
– Może to wiek czyni tchórzami tych, którzy obawiają się Rzymu. – Mówiąc to, parsknął z pogardą. – Może już czas, by młodsi Icenowie sięgnęli po miecze. Jeśli zostanę wybrany na następcę Prasutagusa, przysięgam, że napędzę strachu Rzymowi. Zainspirujemy inne plemiona do tego, by powstały z kolan i wyparły najeźdźców. A kiedy tak się stanie, będziemy najpotężniejszym plemieniem na tych ziemiach.
– Śmiałe słowa jak na kogoś, kto potknął się już przy pierwszym kroku – szydziła Boudika. – Myślisz, że mój mąż nie marzył o tym samym co ty? A jednak miał zdrowy rozsądek i wiedział, co można osiągnąć, a co było niemożliwe. Tak, może nadejdzie taki dzień, gdy inne plemiona znużą się życiem pod butem Rzymu i powstaną przeciwko najeźdźcy, ale ten dzień jest wciąż odległy. Do tego czasu musimy trzymać nasz gniew na wodzy, a miecze mieć naostrzone, ale ukryte. Musimy działać tak, by Rzym uwierzył, że Icenowie są lojalni, ponieważ tylko wtedy pozwolą nam rządzić się po swojemu i będą jedynie pobierali trybut. Jeśli powstaniemy, zanim będziemy na to gotowi, zanim dojrzeją do tego inne plemiona, czeka nas niechybna klęska, a tym razem Rzym już nie będzie tak pobłażliwy. Wyrżną w pień naszych wojowników, spalą nasze wioski i zabiorą nam wszystko, a tych, którzy przeżyją, sprzedadzą w niewolę. Z czasem nawet nazwa naszego ludu zostanie zatarta i nikt nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek istnieliśmy... Tego pragniesz?
Boudika rozłożyła szeroko ramiona, apelując do stojących przed nią mężczyzn, a potem utkwiła wzrok w Syphodubnusie.
– Właśnie tego pragniesz? Chcesz poprowadzić naszych dzielnych młodych wojowników na pewną śmierć i zatracenie?
Zobaczyła pierwszy przebłysk zwątpienia na jego twarzy, ale zaraz wrócił do wyzywającej, aroganckiej pozy, a ona zdała sobie sprawę, że nie zdołała go przekonać. Był jeszcze za młody, by zgromadzić dość doświadczenia, z którego płynęła mądrość. A zatem dobrze, postanowiła. Nie może dopuścić, by został następcą Prasutagusa.
– Wola mojego męża nie podlega wątpliwości i została potwierdzona przez plemienną radę. Jestem waszą królową. Waszą lojalność wobec mnie dyktują nasze prawa.
– Ale ty jesteś kobietą – zaprotestował Syphodubnus. – Na czele takiego plemienia jak Icenowie powinien stać wojownik.
– A kto powiedział, że kobieta nie może być wojownikiem? Walczyłam u boku mego męża. Władałam mieczem i włócznią, przelewałam krew naszych wrogów. Nie szczędziłam przy tym własnej krwi. Możesz tyle powiedzieć o sobie, młody człowieku? Ty nawet nie zakosztowałeś walki, tak szybko się poddałeś.
Syphodubnus skrzywił się i parsknął pod nosem. Boudika kontynuowała:
– Sprawdziłam się w walce. Tak więc na czele Icenów stoi wojownik. Sam powiedziałeś, że tak powinno być.
– To się jeszcze okaże. Mam prawo przedłożyć tę kwestię radzie. Niech rozstrzygnie, czy wola twojego męża jest dla nas wiążąca, czy nie.
– Śmiało, zrób to, kiedy rada zbierze się następnym razem.
– Ale do tego czasu miną miesiące. Po co czekać? Możemy podjąć decyzję tu i teraz. Rada jest obecna w pełnym składzie. Nie ma potrzeby zwlekać.
– Rada jest tu po to, by towarzyszyć królowi w jego odejściu, uhonorować pamięć po nim i złożyć hołd wojownikowi, którego wielkości nigdy nie dorównasz, Syphodubnusie. Opłaczemy go i pochowamy, a potem będę władać Icenami do czasu, aż rada postanowi, że ktoś inny powinien mnie zastąpić. A tego nie może zrobić aż do czasu zimowego posiedzenia, zgodnie z naszym obyczajem. Czyż nie tak, moi panowie?
Spojrzała bezpośrednio na jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych doradców Prasutagusa, druida Bladocusa, który skinął głową i zaczerpnął powietrza w płuca, zanim przemówił:
– To prawda. Do tego czasu, klnę się na wszystkich bogów, że będę lojalny wobec królowej Boudiki. To moja przysięga.
– I moja! – zawołał inny mężczyzna. Zawtórowali im kolejni, zagłuszając kilka protestujących głosów. Syphodubnus zobaczył, że jest w mniejszości, i jego młodzieńczą twarz wykrzywił gorzki grymas. Gdy głosy ucichły, Boudika zwróciła się do niego:
– Icenowie przemówili. Nie masz innego wyboru, jak zaakceptować werdykt.
– Na razie.
– Ale akceptujesz? – naciskała Boudika.
– Tak – syknął przez zęby.
– Powiedz to na głos. Złóż przysięgę lojalności swojej królowej.
Syphodubnus skrzyżował ręce na piersi i przez chwilę zbierał się w sobie, zanim oznajmił beznamiętnym tonem:
– Przysięgam na wszystkich bogów naszego plemienia, że będę lojalny wobec naszej królowej.
– A więc sprawa zamknięta – skwitowała Boudika. – Teraz musimy obwieścić pozostałym, że Prasutagus odszedł oraz że jestem jego następcą.
Skinęła na dwóch strzegących wejścia wojowników, a oni otworzyli drzwi i ustawili się po obu stronach. Członkowie królewskiej rady i możni zaczęli wychodzić jeden po drugim na rozległy, otoczony ostrokołem dziedziniec przed chatą. Tłum, który zebrał się tam wokół ognisk, wstał z ziemi i wyczekująco zastygł w bezruchu. Nad linią horyzontu na wschodzie jaśniała już smuga zdradzająca nadejście świtu. Zaczęło mżyć i płaszcze, tuniki i włosy współplemieńców lśniły drobinkami deszczu.
Boudika wyszła ostatnia. Ostatni raz opuściła wzrok na męża i wyszeptała:
– Najdroższy... Obawiam się, że pokój, którego zaznałeś, mnie nie będzie dany, dopóki żyję.
Potem zasłoniła jego twarz plecioną zasłoną i skierowała się ku drzwiom. Mimo doniosłości tej chwili myślała już o przyszłości. Chociaż na razie zdołała ukrócić ambicje Syphodubnusa, nie miała wątpliwości, że w nadchodzących miesiącach, mimo złożonej przysięgi, będzie knuł przeciwko niej. Był zbyt niebezpiecznym człowiekiem, by mu powierzyć los Icenów, a jednocześnie dość przebiegłym, by grać na tęsknocie ich ludu za dawną świetnością opiewaną w pieśniach i legendach. Boudika wiedziała, że jej lud, podobnie jak większość Celtów, wolał pławić się w sentymentalnych mirażach przeszłości niż stawiać czoła twardym, nieprzyjemnym prawdom. Syphodubnus był wewnętrznym wrogiem, pomyślała. Nie miała już wątpliwości, że tak jest. Musiała bardzo na niego uważać.
Była jeszcze kwestia wroga zewnętrznego. Mimo traktatu między Icenami a Rzymem zawsze panowało napięcie. Boudika miała wrażenie, że teraz ich wzajemne relacje stanęły na ostrzu noża. Jej los, przyszłość jej rodziny i wszystkich Icenów zależały od tego, jak Rzym zareaguje na wieść o śmierci Prasutagusa. Nie mogła się otrząsnąć ze złych przeczuć. Rzymianie w najlepszym przypadku mogli wykorzystać sytuację do zwiększenia ingerencji w sprawy Icenów. W najgorszym mogli zdecydować się na aneksję ziem plemienia i uczynić je kolejnym regionem prowincji, którą wykroili sobie na tej wyspie.
Gdy wyszła na zewnątrz i wsiadła do rydwanu męża, Bladocus zawołał do tłumu:
– Król nie żyje. Cześć Boudice, królowej Icenów! Niechaj bogowie jej sprzyjają i obdarzą pomyślnością w pokoju, a na wojnie zapewnią zwycięstwo i sowite łupy!
Wojna... Niechaj bogowie nam tego oszczędzą, pomyślała Boudika, w milczeniu modląc się o to z całego serca. Spojrzała w stronę tłumu skandującego jej imię. Tymczasem mżawka zmieniła się w zacinający deszcz niesiony zimnym wiatrem, który zerwał się o świcie.