Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Ossendowski zasłużył albo na nagrodę geografów za podróże, albo na Nobla za wyobraźnię pisarską”.
Krzysztof Masłoń
Antoni Ferdynand Ossendowski nie bał się żyć. Przygodami tego mistrza pióra i niepokornego podróżnika można by obdarzyć co najmniej kilka biografii.
Dotarł do Wrót Agharty w Kraju Urianchajskim (obecna Tuwa) i usiłował rozgryźć mechanizm działania broni psychotropowej. Poznał ostatniego mongolskiego chana, barona von Ungern-Sternberga, i rzekomo nawet wiedział, gdzie został ukryty jego legendarny, nieodnaleziony do dzisiaj skarb. Podróżował po Afryce, gdzie w dorzeczu rzeki Niger, w Grobie Białego Człowieka, zrealizował pierwszy polski filmowy reportaż egzotyczny. Odwiedzał kraje arabskie, przestrzegając przed zagrożeniem, jakim mogą się stać ich mieszkańcy, gdy dotrze do nich bolszewicka zaraza. Jest autorem pierwszej powieści biograficznej o Leninie i wspaniałych opisów Kresów Wschodnich. Kochały go dzieci za wspaniałe bajki, które dla nich pisał, i młodzież za pełne niesamowitych przygód relacje o dziejach przodków.
Ta książka to najnowsze spojrzenie na bogatą biografię drugiego po Henryku Sienkiewiczu najbardziej znanego polskiego pisarza na świecie, którego dzieła do dziś ukazują się w przekładach na język włoski, angielski, mongolski czy rosyjski.
Oto Antoni Ferdynand Ossendowski – ambasador dialogu kultur. Dialogu narodów Eurazji, tak bardzo nam dziś potrzebnego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Warszawę od Ułan Bator dzieli dystans przeszło 7500 kilometrów. Tydzień podróży kolejową magistralą transsyberyjską zbudowaną przy udziale polskich inżynierów. Samochodem to ponad sto godzin jazdy trasą, którą przemierzali wojownicy Czyngis-chana w XIII wieku, a jeszcze niedawno kupcy zmierzający na warszawski Stadion Dziesięciolecia. Prawdą jest też, że dzieje stosunków polsko-mongolskich nie były wolne od wojennych zmagań, ale od wieków zajmujemy znaczącą pozycję na geopolitycznej mapie Eurazji – największego kontynentu globu ziemskiego – i jesteśmy partnerami mającymi wspólne cele.
Jednym z nich jest upamiętnienie Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, zasłużonego polskiego pisarza i podróżnika, autora światowego bestsellera Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów – relacji z konnej wyprawy przez centralną Azję i mongolskie stepy. Dzieło po raz pierwszy wydano dziewięćdziesiąt lat temu, a jego kolejne przekłady na włoski, angielski, rosyjski i mongolski ukazują się do dziś.
W Polsce pamięć o Ossendowskim stara się pielęgnować Witold Michałowski, autor książki, którą Państwu rekomenduję. W Mongolii z kolei reżyser B. Bajar zrealizował film Tylko po mojej śmierci. Znakomici aktorzy grają w nim role Ossendowskiego i barona Ungerna – przyjaciela Ossendowskiego – z którym czytelnik wielokrotnie zetknie się na kartach tej oraz innych publikacji Witolda Michałowskiego (Testament barona Ungerna, pozycja wydana w Ułan Bator już w 1995 roku). Obaj to postaci nietuzinkowe, kontrowersyjne, obu los rzucił w mongolskie stepy i obaj są tam do dziś pamiętani.
Dzieje ubiegłego wieku były wyjątkowo dramatyczne dla Mongolii, której prawie cała elita została poddana eksterminacji. Eksperyment barona Ungerna poszukującego sprzymierzeńców do walki z komunistyczną zarazą nie powiódł się. Propozycja, aby w Ułan Bator wznieść jego pomnik, zasługuje na szczególną uwagę. Wybitny rzeźbiarz Maksymilian Biskupski przedstawił już jego projekt.
Zbliża się 103. rocznica proklamowania niepodległości i 25. rocznica Demokratycznej Rewolucji w naszym kraju. W tym czasie wielu polskich geologów, paleontologów i innych uczonych doskonaliło umiejętności i poszerzało wiedzę w Mongolii. Zostawili po sobie dobre wspomnienia. Szanujemy ich pamięć.
Obecnie Witold Michałowski wspólnie z reżyserem Jerzym Zalewskim zamierzają zrealizować serię filmów reportersko-fabularnych pt. Antoni Ferdynand Ossendowski – ambasador dialogu kultur. Znajdą się w nich tematy związane z poszukiwaniem drogi do Wrót Agharty, losami nieodnalezionego skarbu Ungerna i przepowiedniami szamanów z Ułan Tajgi. W warszawskim Muzeum Literatury planowana jest również wystawa upamiętniająca literacki dorobek tego wspaniałego pisarza i podróżnika.
Zanim jednak Państwo obejrzycie film i zwiedzicie wystawę, warto zapoznać się z książką Witolda Michałowskiego, którą oddaje do rąk czytelników Zysk i S-ka Wydawnictwo. Czas przeznaczony na lekturę tej porywającej biografii z całą pewnością nie będzie stracony.
ambasador Mongolii
Ganbaatar Adiya
Antoni Ferdynand Ossendowski w ostatniej chwili uniknął karzącej ręki ludowej sprawiedliwości. Staruszek, grabarz cmentarza w Milanówku, żyjący jeszcze do niedawna, pamiętał jak NKWD w 1945 roku, tuż po wkroczeniu Armii Czerwonej, nakazało mu wydobycie z grobu trumny, aby sprowadzony przemocą dentysta mógł stwierdzić, czy nieboszczyk naprawdę był tym, o kogo im chodziło. Towarzysze z NKWD wiedzieli, co robią. Propagandzie bolszewickiej bardzo skutecznie udało się spreparować obraz Lenina jako szlachetnego wodza rewolucji, kryształowego idealisty o czystych rękach i gołębim sercu. Znaczna część inteligencji, młodzieży studenckiej i różnych naiwnych pięknoduchów z zachodniej Europy i Nowego Świata w to uwierzyła. Był jednym z pierwszych, którzy ośmielili się uderzyć w mit, w symbol, w legendę, w bożyszcze, w idola milionów ogłupiałych z głodu i nędzy biedaków z całego świata. Jego Lenin prawie natychmiast został przełożony na większość języków europejskich i przedrukowany w obszernych fragmentach na łamach wielu czasopism. Była to jedna z pierwszych książek, której obszerne fragmenty odczytywano przez radio. W 1932 roku, na skutek interwencji ambasady radzieckiej, została zasekwestrowana na terenie całych Włoch razem z jednym z dzieł Gorkiego. Papież za otrzymany egzemplarz podziękował serdecznie, ale w kręgach krajowych krytyków przyjęcie książki było raczej chłodne. Autorowi przyznano jednak doroczną nagrodę Towarzystwa Literackiego i Dziennikarzy.
Recenzenci zagraniczni zestawiali jego twórczość z dziełami Kiplinga, Maeterlincka, Malapartego.
Obowiązkiem biografa jest docieranie do źródeł. Przekopywanie się przez pokłady ludzkiej zawiści, szperanie w czasopismach sprzed kilkudziesięciu lat, których tytuły mało kto dziś pamięta, poszukiwania w antykwariatach, odnajdywanie oryginałów dokumentów dotyczących człowieka, którego życie usiłuje się opisać. Autor biografii zwykle dysponuje stertą pożółkłych papierów o poszarpanych brzegach, noszących odciski palców ludzi, którzy je wcześniej przeglądali, z odręcznie robionymi notatkami na marginesach. To papierowe echa minionej epoki. Świadectwa zabiegów, wysiłków, aktywności i słabości człowieka, którego nie sposób mierzyć tą samą miarą co zwykłych zjadaczy chleba.
Kim naprawdę był Antoni Ferdynand Ossendowski? Chemikiem, naukowcem, dziennikarzem, doktorem, profesorem, fałszerzem, politykiem, tajnym emisariuszem, hochsztaplerem, białym partyzantem, współpracownikiem japońskiego wywiadu, podróżnikiem, myślicielem, filozofem, literatem zarabiającym krocie, działaczem społecznym, myśliwym, geografem, autorem światowych bestsellerów, ekspertem, filantropem, scenarzystą, redaktorem, konspiratorem, handlarzem? Oszustem czy kryształowym człowiekiem? Chyba wszystkim po trochu. Barwną, renesansową postacią.
Człowiekiem wyjątkowego formatu. Wszechstronność zainteresowań, zdolności, talent, ambicja, żyłka awanturnicza, skłonność do intryg – wszystko to razem tworzyło mieszaninę piorunującą. Niech inne narody go nam zazdroszczą.
Najciekawsza jest prawda. W szczególności dla narodu tak ciężko jak nasz doświadczonego przez historię. Po wielu próbach wydania biografii Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego w PRL-u w zakamarkach starego kredensu odszukałem resztę jedwabnego spadochronu, z którego moja świętej pamięci babcia uszyła mi kiedyś elegancką koszulę. Wystarczyło na niedużą torbę z czterema długimi tasiemkami przyszytymi do każdego rogu – w sam raz na maszynopis. Trzeba tylko przywiązać go do pleców i ubrać się w elegancki garnitur, by celnik na warszawskim lotnisku nie powziął jakichkolwiek podejrzeń. Kopię zostawiłem pod opieką Janusza Odrowąża-Pieniążka, dyrektora Muzeum Literatury w Warszawie. Nienaruszona przetrwała stan wojenny.
W Kanadzie, gdzie zatrudniłem się przy budowie gazociągu Boisbriand–Montreal, Tajemnicę Ossendowskiego pomogła mi wydać Grażyna Farmus, żona przyszłego asystenta ministra Szeremietiewa, wsławionego aresztowaniem go przez lądujących na spadochronach komandosów, gdy promem płynął do Szwecji. Po upadku PRL-u wydawnictwo Amber, mimo że na jego czele stał były członek KC, wydało Lenina z profilem wodza rewolucji na okładce i odciśniętymi na nim prowokacyjnie damskimi ustami. Zaakceptowano moją przedrukowaną z polonijnej gazety przedmowę, którą z obawy o los pozostałej w kraju rodziny podpisałem pseudonimem Michał Bereha. No i ruszyła lawina Leninów – każdy wydawca chciał zarobić.
Ćwierć wieku później na geopolitycznym forum w Akademii Sztabu Generalnego spotkałem sympatycznego młodego człowieka. W trakcie wymiany zdań, do której doszło podczas przerwy na kawę, okazało się, że nasze poglądy na przyszłość wschodniego sąsiada Białorusi znacznie się różnią – rozmowa stawała się coraz bardziej interesująca. Był Rosjaninem noszącym polskie nazwisko. Prawda, że wielu naszych rodaków żyjących w Rosji przed rewolucją opowiedziało się za bolszewikami, dlatego że byli oni przeciwko carowi, nadal nie do wszystkich dotarła. LODOWEGO HOLOKAUSTU, w którym zwolennicy towarzysza Lenina wygubią blisko siedemdziesiąt milionów ludzi, nic jeszcze nie zapowiadało. Nie ma już Polaków w Rosji i na Syberii. Eksterminacja i rusyfikacja przyniosły efekty. Mego rozmówcę bardzo interesowały dzieje naszych rodaków w Mandżurii. Pisał pracę naukową. Gdy wspomniałem o korespondencji, jaką swego czasu prowadziłem z Aleksandrem Jantą-Połczyńskim, szybko znaleźliśmy płaszczyznę porozumienia. Doszło do barteru – wymiany informacji. Załatwił mi dostęp do sławnego GARF-u – Państwowego Archiwum Federacji Rosyjskiej. Za archiwalną kwerendę musiałem jednak sporo zapłacić. Aktami Ossendowskiego ktoś się jednak już kiedyś interesował. Były parokrotnie wyjmowane z kartoteki. Zrobiono to w czasach, gdy stawało się coraz głośniej o tym, że działalność Lenina była w znacznym stopniu finansowana przez niemiecki Sztab Generalny.
Po zakończeniu wojny parasol finansowy przejęli Amerykanie. Już w roku 1920 Standard Oil – firma Rockefellerów – odkupił połowę akcji firmy Nobel & Co, zyskując tytuł prawny do eksploatacji kaukaskich złóż ropy naftowej. Baku zostało zajęte przez oddziały bolszewickie. Już po śmierci Lenina pierwszą umowę handlową z rządem sowieckim na zakup ośmiuset tysięcy ton ropy zawarł Standard Oil of New York. Większość skarbów z rosyjskich muzeów powędrowała za ocean. Jaja Fabergé obecnie na aukcjach osiągają ceny do dwudziestu milionów dolarów za sztukę.
Na Boże Narodzenie w 1933 roku w witrynie jednej z warszawskich księgarni wystawiono planszę przedstawiającą zarys kontynentu europejskiego. Otaczały go wizerunki najwybitniejszych polskich pisarzy. Przy każdym znajdowały się dwie liczby. Wyższa informowała o tym, ile łącznie przekładów miały utwory każdego z nich, a niższa – o liczbie języków obcych, na które je przełożono. Przyszli czytelnicy mieli przed sobą oblicza Andrzeja Struga, Ferdynanda Goetla, Juliusza Kadena-Bandrowskiego, Zofii Nałkowskiej, Wacława Sieroszewskiego, Kazimierza Tetmajera, Henryka Sienkiewicza, Stanisława Przybyszewskiego, Marii Konopnickiej, Bolesława Prusa, Elizy Orzeszkowej, Stefana Żeromskiego, Władysława Reymonta. Najważniejsze miejsce zajmował wizerunek autora Quo vadis, powieści przełożonej pięćset sześćdziesiąt cztery razy na dwadzieścia siedem języków. W prawym górnym rogu planszy znajdowała się niezbyt wyraźna fotografia Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Zdystansował wszystkich pozostałych. Jego książki miały sto czterdzieści dwa przekłady na dziewiętnaście języków. Zaliczał się do najpoczytniejszych, najbardziej płodnych i do tych, którym płacono najwyższe honoraria.
Urodził się 27 maja 1876 roku (według niektórych źródeł w 1878 roku) w Lucynie nad Dźwiną, koło Witebska. Dziś miejscowość ta leży na Łotwie. W języku polskim porozumieć się tam trudno. Był synem lekarza Marcina Ossendowskiego i Wiktorii z Bortkiewiczów. Przodkowie mieli być ongiś panami na Homelmujżach, Mzurach i Lisowie. Brali udział w kampanii moskiewskiej i licznie zasilali szeregi lisowczyków. Nazwisko Ossendowski figurowało na liście prenumeratorów Herbarza rodzin tatarskich w Polsce. W 1884 roku jego rodzice przeprowadzili się do Kamieńca Podolskiego. Imponująca ogromem, wrośnięta w skalne urwiska i wisząca nad przepaściami biała twierdza górująca nad wieżami kościołów i cerkwi, dostawiony przez Turków i przytulony do fasady świątyni katolickiej minaret nad wijącym się Dniestrem i na tle rozległego horyzontu – to obraz, który będzie dominował we wspomnieniach z lat dziecięcych. W Kamieńcu Podolskim zaczął uczęszczać do rosyjskiego gimnazjum klasycznego. Ukończył je w Petersburgu, dokąd przenieśli się jego rodzice. Kolejne wakacje spędził ze stryjem Władysławem – znanym petersburskim lekarzem wenerologiem – na Półwyspie Kolskim.
Pisać zaczął bardzo wcześnie, jeszcze jako uczeń trzeciej klasy gimnazjum. Za relację z pieszej wędrówki po Krymie i morskiej podróży do Konstantynopola otrzymał pierwsze honorarium w wysokości jedenastu rubli. Redagował kilka pisemek uczniowskich. Nauczyciele przepowiadali mu karierę literacką lub prawniczą. Był elokwentny, potrafił wzbudzić ciekawość słuchaczy. Czasem też ponosiła go fantazja. W ostatniej klasie gimnazjum w zadanym przez nauczyciela języka rosyjskiego wypracowaniu o domu rodzinnym umieścił opis jednego z pałaców. Otrzymał notę celującą, ale jednocześnie pozbawiono go prawa do bezpłatnego korzystania z nauki. Skoro mieszkał w takim pałacu! Dopiero sprowadzona przez zrozpaczoną matkę specjalna komisja – po zapoznaniu się z trudnymi warunkami bytowania rodziny – uchyliła decyzję rady pedagogicznej. Zainteresowanie naukami przyrodniczymi sprawiło, że zapisał się na Wydział Matematyczno-Fizyczny Uniwersytetu Petersburskiego. Dość szybko został asystentem znanego przyrodnika – profesora Szczepana Zalewskiego. Uczestniczył w wyprawach naukowych do obwodu donieckiego, w Ałtaj, na zachodni kraniec Kaukazu, do limanu Dniestru, nad Jenisej i w okolice Bajkału. Opis podróży po Ałtaju i Kraju Ussuryjskim wydał już w roku 1899. Latem angażował się na statki pod biało-niebieską banderą jako pisarz okrętowy. Wynagrodzeniem za pracę na morzu było utrzymanie i czterdzieści rubli miesięcznie. Uczestnicząc w rejsach na trasie Odessa–Władywostok, opłynął prawie całą Azję. Postoje były okazją do poznawania egzotycznych portów. Zwiedził w ten sposób Indie, Japonię, Chiny i wyspy Archipelagu Malajskiego. Plonem kilkutygodniowej podróży do Indii jest powieść Chmura nad Gangesem, za którą otrzymał nagrodę petersburskiego Towarzystwa Literackiego i propozycję przekładu na język angielski. Bajkowym reportażem Skarb Wysp Andamańskich (ale czy to był reportaż?) o tym, jak ogromne ośmiornice atakują poławiaczy pereł, całkiem niedawno zachwycał się jeden najwybitniejszych polskich pisarzy Andrzej Zaniewski.
Zmuszony do opuszczenia Rosji za udział w zamieszkach studenckich, udał się do Paryża. Studia kontynuował na Sorbonie. Słuchał wykładów profesorów Trosta i Pierre’a Eugène’a Marcelina Berthelota – wybitnego uczonego, specjalisty w dziedzinie chemii acetylenu, tłuszczów i materiałów wybuchowych, a jednocześnie wytrawnego gracza parlamentarnego dzierżącego teki ministra oświaty i ministra spraw zagranicznych.
Zdobycie przez Ossendowskiego stopnia naukowego było później kwestionowane, chociaż istnieje dokument będący pośrednim potwierdzeniem, że 10 kwietnia 1901 roku w Tomsku nadano mu stopień doktora. Był wówczas zatrudniony na stanowisku docenta w nowo otwartym Instytucie Technologicznym. Prowadził wykłady z fizyki i chemii fizycznej. Protegujący go profesor Zalewski w młodości, jako jeden z nielicznych, towarzyszył delegacji studentów Uniwersytetu Warszawskiego, która udała się na uroczystości pogrzebowe cara Aleksandra II zabitego przez wybuch bomby rzuconej przez Ignacego Hryniewieckiego. Spoliczkowany za to przez kolegów udał się na emigrację. Wrócił z niej po paru latach i rozpoczął błyskotliwą karierę akademicką.
W 1923 roku francuskie Ministerstwo Oświaty i Sztuk Pięknych wydało duplikat dyplomu doktora nauk Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, przyjętego w poczet członków Akademii. Duplikat wystawiono, gdy jego posiadacz stał się już sławnym pisarzem, autorem światowych bestsellerów.
Gdy się uważnie przewertuje opasłe segregatory – które jako część prywatnego archiwum w 1989 roku trafiły do Muzeum Literatury w Warszawie, można znaleźć biogram sporządzony dla Encyclopaedia Britannica. Godność officier d’Académie otrzymał za przedstawienie pracy o alotropii związków srebra. Jawił się jako niezły fachowiec i dobry organizator – rzutki, energiczny, pracowity. W roku 1901 w „Wiestnikie Zołotopromyszlennogo i Gornogo Dieła” ukazał się jego artykuł K’woprosu o cyanidnom processie w metałurgi zołota, dwa lata później w „Wiestnikie Wostoka” tekst O zołotopromyszlennosti wostocznoj Sibiri. Współpracował z zarządem kolei i na jego zlecenie opracował wydany w 1903 roku we Władywostoku poradnik Towarowiedenije materiałow i priedmietow russkich żeleznych dorog. W nocie dla Encyclopaedia Britannica wymieniono jeszcze jego publikacje poświęcone teorii fermentacji, florze Pacyfiku, otrzymywaniu jodyny, pochodzeniu ropy naftowej i przyczynki do hydrografii Kraju Ussuryjskiego oraz oceanografii Pacyfiku, a także pracę o przemyśle węglowym.
W Tomsku poznał piętnastoletnią wówczas Zofię Iwanowską, siostrę żony profesora Zalewskiego. Zanim się zorientował, że z jego strony jest to coś poważnego, panna poślubiła doktora Płoszko i razem z mężem wyjechała do Baku. Bardzo przeżył rozstanie, pisał wiersze, myślał nawet o samobójstwie. Nie mógł przypuszczać, że po dwudziestu latach owdowiała pani Zofia zostanie jego żoną… Zmobilizowany po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej otrzymał zadanie opracowania sposobów wykorzystania na potrzeby armii surowców mineralnych i roślinnych występujących na Dalekim Wschodzie. W Harbinie zorganizował bazę poszukiwań terenowych i Centralne Laboratorium Techniczno-Badawcze. Wyniki prób laboratoryjnych i badań nad zastosowaniem oleju sojowego jako smaru do osi wagonów oraz zastąpieniem koksu węglem drzewnym w metalurgii żelaza, a także wiele innych prac opublikował w latach 1905–1909 na łamach fachowych czasopism rosyjskich i austriackich (m.in. w „Österreichische Zeitschrift für Berg – und Hüttenwesen”), niektóre także później w „Chemiku Polskim”. Przez pewien czas pełnił funkcję sekretarza władywostockiej filii Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Odbywał służbowe podróże do Korei i na Sachalin, do Mandżurii i Kraju Ussuryjskiego, nad Amur i Morze Beringa. Klęski wojsk rosyjskich na półwyspie Liaotung i pod Mukdenem oraz zatopienie carskiej floty pod Cuszimą bezpowrotnie nadszarpnęły w Azji autorytet białej rasy. W tym czasie, mając już za sobą debiut w Rosji, drukował w jednym z polskich czasopism powieść pod tytułem Noc.
W czasie rewolucji 1905 roku został aresztowany za zorganizowanie protestu przeciwko gwałtom i mordom, które miały miejsce w Priwislanskim Kraju. Trzydzieści lat później, udzielając wywiadu tygodnikowi „Naokoło świata”, wspominał, że cudem udało się przenieść sprawę do sądu okręgowego, który zmienił wyrok na znacznie łagodniejszy. W Mandżurii miał zostać wybrany na przewodniczącego Rewolucyjnego Komitetu Naczelnego składającego się w połowie z Polaków. Znajdowali się w nim też inżynierowie: Nowakowski, Kozłowski, Sas-Tisowski, Luchowski, Hebda. Komitet przez sześćdziesiąt trzy dni sprawował władzę na całym Dalekim Wschodzie, od Oceanu Lodowatego Północnego do Kraju Ussuryjskiego. Głównodowodzący armią rosyjską generał Liniewicz i naczelnik kolei wschodniochińskiej generał Horwatt tolerowali działalność rewolucyjnego organu władzy. Mieli ku temu istotne powody. Warto zacytować fragment wystąpienia oskarżonego:
Prokurator był na tyle uczciwy, że wydał tu poświadczenie państwowego kierunku naszej działalności. Teraz odwołuję się do uczciwości panów sędziów i panów generałów tu obecnych, prosząc ich o stwierdzenie, że gdyby w dobie wybuchu rewolucyjnych namiętności nasz Komitet Naczelny nie potrafił ująć pełni władzy w swoje ręce, panowie zginęliby niezawodnie od kul swoich żołnierzy lub na latarniach, powieszeni przez rozbestwionych anarchistów.
Panowie sędziowie wzięli pod uwagę te argumenty, bo choć wówczas wyroki śmierci ferowano tuzinami, to „prezydent” rewolucyjnego rządu został skazany na karę raczej symboliczną – zaledwie półtora roku twierdzy.
Pobyt na Dalekim Wschodzie miał związek z budową linii kolejowej Zhongdong Railway. W korpusie ekspedycyjnym dowodzonym przez generała Sacharowa, nazywanym strażą ochrony kolei, służyło wielu żołnierzy i oficerów pochodzących z zachodnich kresów imperium. Długa jest lista zatrudnionych w Mandżurii inżynierów, techników, majstrów i wykwalifikowanych specjalistów noszących polskie nazwiska, którzy budowali mosty, fabryki i miasta w tej części świata. Choć budową kolei kierował Aleksander Jugowicz, Serb z pochodzenia, to w sześcioosobowej radzie dyrektorów pierwsze skrzypce grał darzony zaufaniem petersburskich inwestorów inżynier Stanisław Kierbedź, ten sam, którego imieniem nazwano później jeden z warszawskich mostów. Kierownikami budowy poszczególnych odcinków magistrali kolejowej byli inżynierowie: Szydłowski, Cywiński, Weber, Prosiński, Wachowski, Obłomiewski, Kruticki, Kulikowski, Michałowski, baron Solski, Skidelski, Snarski i Demczyński, Lentowski, Plisowski, Bajdowicz, Wysocki, Rawenstein, Czajkowski, Skolimowski. W czasie powstania bokserów atak na Harbin odparł sztabs-kapitan Rzewuski. W Mukdenie bronili się podporucznik Walewski i inżynier Wierchowski, któremu powstańcy ucięli głowę i wystawili jego zmasakrowane zwłoki w klatce na pokaz jako przestrogę dla kolonizatorów.
Gdy jesienią 1988 roku w Harbinie wertowałem materiały dotyczące dziejów budowy Zhongdong Railway, co umożliwił mi pan Stokalski, ostatni już przedstawiciel tamtejszej Polonii, syn kesoniarza, który stawiał pod wodą filary mostu na rzece Sungari, natrafiłem (na stronie 348) na znajome nazwisko. Razem z inżynierami Nowakowskim i Kozłowskim został oskarżony o działalność antypaństwową i redagowanie ulotek, które w tysiącach egzemplarzy rozchodziły się na Dalekim Wschodzie. Ich tytuły mówiły same za siebie:
Dlaczego strajkują robotnicy? Marynarz do żołnierza, List oficera harbińskiego komitetu partii socjaldemokratycznej oraz… Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!
Wyrok sądu wojennego był, jak łatwo przewidzieć, skazujący. Podpisał go generał-lejtnant Dembowski. Skazany mógłby mówić o szczęściu, bo dostał zaledwie półtora roku twierdzy. W tym samym czasie kilkaset kilometrów na północny zachód, na pogranicznej stacji Mandżuria, rewolucyjną robotę prowadził inżynier Makowski. Gdy sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli, zdecydował się wydać robotnikom broń. Ale tylko białym. Chińscy kulisi do rąk jej nie dostali. Ich bunt rewolucjoniści stłumili w zarodku.
Dzięki interwencji generała Horwatta i Stanisława Kierbedzia Ossendowski odbył karę w złagodzonych warunkach, mając prawo do korzystania z biblioteki i robienia notatek. Na wolności znalazł się 6 października 1907 roku. Po wyjściu z więzienia zaczął przymierać głodem, bo nikt nie chciał zatrudnić Polaka z piętnem przestępcy politycznego. Tułał się po całej Rosji bez grosza przy duszy. Z trudem walczył o byt. W 1908 roku przez kilka miesięcy zarządzał fabryką asfaltu, brykietów i betonu w Kijowie. Ale gdy i tam trafili za nim agenci ochrany, stracił grunt pod nogami. Teraz musiał już utrzymywać się wyłącznie z pióra. W 1911 roku ukazała się jego książka zatytułowana W ludskoj pyli, zawierająca opis przeżyć w carskiej tiurmie i świadectwo losów nieszczęśników, których tam spotkał.
Warunki panujące w rosyjskich więzieniach już wówczas budziły grozę w cywilizowanym świecie. Książka przyjęta z aprobatą przez obóz liberalny doczekała się wielu wydań i jeszcze przed ukazaniem się zyskała przychylną recenzję samego Lwa Tołstoja, a autora naraziła na nowe prześladowania ze strony policji. W tym czasie był już znany jako dziennikarz brukowych petersburskich czasopism wydawanych przez koncern Suworina. Jego wspomnienia i szkice z tego burzliwego okresu ukazały się w tomie Od szczytu do otchłani. Publikował też opowiadania i nowele. Na wszechrosyjskim konkursie literackim otrzymał wyróżnienie za książkę Żenszczyny wostawszyje i pobiedimyje, która ukazała się w Moskwie już po wybuchu wojny jako powieść fantastyczna. Po latach poszukiwań trafiłem na jej polskie tłumaczenie w bibliotece Stowarzyszenia Polaków w Brisbane, na wschodnim wybrzeżu Australii. Zaczytany do cna egzemplarz nosił tytuł Zbuntowane i zwyciężone. Moja dwunastoletnia wówczas córka Wiktoria była książką zachwycona.
Anton Ossendowskij zyskiwał coraz większą sławę i popularność oraz odpowiednio wyższe dochody. Jego nazwisko zaczęło się pojawiać w czasopismach literackich. W latach 1908–1917 w Petersburgu piastował kilka stanowisk jednocześnie. Był prywatnym sekretarzem do spraw przemysłowych hrabiego Sergiusza Wittego, dyrektorem Związku Przemysłowców Złota i Platyny oraz redaktorem organu prasowego owego związku, zastępcą redaktora naczelnego pisma „Przemysł i Handel”, w którym prowadził dział statystyki, współredaktorem „Birżewych wiedomosti” i „Słowa”, współpracownikiem urzędowego biuletynu „Wiadomości Finansowo-Przemysłowo-Handlowe” oraz „Gazety Przemysłowo-Handlowej” i „Handlu Zewnętrznego”.
Prywatny sekretarz wszechwładnego carskiego ministra, spowinowaconego z najwyższą arystokracją przez żonę, z domu Naryszkinę, a jednocześnie redaktorzyna brukowej czarnosecinnej gazety, jaką były „Birżewyje wiedomosti”… to budzi podejrzenia. 14 października 1905 roku, po zakończeniu wojny rosyjsko-japońskiej, miał towarzyszyć hrabiemu Wittemu przy podpisywaniu traktatu pokojowego w Portsmouth. Na ścianach centralnej rotundy nowojorskiego American Museum of Natural History można obejrzeć malowidło upamiętniające postać prezydenta Theodore’a Roosevelta – laureata Pokojowej Nagrody Nobla w 1906 roku. Zdaniem niektórych z polityków otrzymał ją dlatego, że udało mu się uzyskać zgodę japońskiego zwycięzcy na pozostawienie Władywostoku w rękach rosyjskich.
Mackay, kończąc w 1935 roku malowidło, każdą ze znajdujących się na nim postaci opatrzył identyfikującym je podpisem: Witte, Korostowec, Rosen, Komura, Kaneko, Sato. Skomplikowane zabiegi dyplomatyczne, które doprowadziły do podpisania traktatu, zostały szczegółowo opisane w literaturze historyczno-pamiętnikarskiej. Na szczególną uwagę zasługują wspomnienia ukraińskiego historyka – J.J. Korostowca – byłego ambasadora w Pekinie, znanego w kręgach naukowych z tego, że wspólnie z Polakiem W.J. Kotwiczem opracował mapę Mongolii, która ukazała się w Petersburgu (w roku 1911). Na marginesie kredowej wklejki do wspomnieniowego albumu umieszczono zbiorowe zdjęcie dyplomatów i towarzyszących im osób. Widnieją tam też liczne podpisy. Jest wśród nich autograf: „Oss…”.
Na długo przed wybuchem pierwszej wojny światowej dobrze zapowiadający się naukowiec przedzierzgnął się w publicystę i dziennikarza. Gdy w listopadzie 1909 roku z inicjatywy generała Babiańskiego zaczął wychodzić „Dziennik Petersburski”, podjął z nim współpracę i w następnych latach został jego redaktorem. W stolicy imperium mieszkało wówczas około pięćdziesięciu tysięcy Polaków. Nakład dziennika nie był duży. Wynosił zaledwie tysiąc egzemplarzy. Współpracowali jednak z nim ci, którzy już wkrótce mieli odegrać znaczącą rolę w życiu kulturalnym i politycznym odrodzonej Rzeczypospolitej: Kazimiera Iłłakowiczówna, Seweryn Wachowski, Franciszek Paschalski, Stanisław Koc.
Większość przeszło półmilionowej rzeszy polskich emigrantów zarobkowych w Rosji stanowiła inteligencja. Ona też wynaradawiała się najszybciej. Trudno w tej sytuacji przecenić rolę czasopism wydawanych w języku polskim. Inżynier Hipolit Gliwic, szef Ossendowskiego w czasopiśmie „Przemysł i Handel”, a później attaché polskiej ambasady w Waszyngtonie, należał do wybitnych działaczy gospodarczych. Był też ministrem i senatorem II Rzeczypospolitej. O swoim współpracowniku zachował wyjątkowo dobrą opinię.
Już po wybuchu wojny ujrzą światło dzienne Mirnyje zawojewatieli, powieść odsłaniająca kulisy działalności wywiadu niemieckiego na tyłach carskiej armii. Ataki części prasy na działającą na Dalekim Wschodzie i opanowaną przez Niemców wielką firmę Kunst und Albers opłacała konkurencja, rodzina właścicieli kopalni złota Kasjanowych i firmy Czurin i Spółka. Ossendowski, który wówczas podpisywał się jako A. Mzura, był bardzo napastliwy. Wiosną 1915 roku na łamach „Wieczernyje Wriemia” we fragmentach publikowano broszurę jego autorstwa Wielikoje priestuplienije. Dla obwinienia Giermanii i Awstrii, ich imperatorow, prawitielstwa i naroda […] w naruszenii mieżdunarodnogo prawa zakonow i obyczajew wojny. Zawierała oskarżenia przeciw Niemcom i Austrii – ich cesarzom, rządom i narodom – o pogwałcenie prawa międzynarodowego oraz praw i zwyczajów prowadzenia wojny. Jej autor musiał korzystać z materiałów wywiadu. W maju 1918 roku na wieść o interwencji aliantów na Syberii opuścił zrewoltowany Petersburg. Przez następne kilkanaście miesięcy wykładał na politechnice oraz Akademii Rolniczej w Omsku chemię i geografię ekonomiczną. Jednocześnie był wicedyrektorem Kancelarii Kredytowej i redaktorem „Wiadomości Finansowych i Przemysłowo-Handlowych” Ministerstwa Skarbu „rządu syberyjskiego”. Wspominał później, że „został zaproszony do rządu Kołczaka w charakterze podsekretarza stanu, zarządzającego sprawami kredytów i pożyczek”.
Gdy korzystający z pomocy interwentów były dowódca Floty Czarnomorskiej admirał Kołczak, potomek tureckiego komendanta twierdzy w Kamieńcu Podolskim i posiadacz polskiego herbu, dokonał przewrotu, ogłaszając się dyktatorem i wielkorządcą Wszechrosji, Omsk został desygnowany na tymczasową stolicę. Początkowo admirał odnosił znaczne sukcesy. Wyparł czerwonych z prawie całej Syberii, przekroczył Ural, doszedł do Wołgi i zacisnął żelazny pierścień wokół Moskwy. Do obsadzenia kluczowych stanowisk dyktator dysponował doborową, doświadczoną kadrą byłych carskich urzędników, finansistów i ekspertów. Widzieli w nim męża opatrznościowego, zgadzali się nawet na restaurację domu Romanowów. I wtedy właśnie miałby powołać wykładowcę prowincjonalnej politechniki z etykietą buntowszczyka, w dodatku niebędącego Rosjaninem, na stanowisko ministra finansów, szefa jednego z najważniejszych resortów? Bardzo to wątpliwe.
Poczynając od 13 września 1918 roku, amerykański „New York Times” rozpoczął publikowanie dokumentów świadczących o tajnych kontaktach niemieckiego wywiadu z czołowymi przedstawicielami partii bolszewickiej. Niedługo później w Waszyngtonie światło dzienne ujrzała broszura zatytułowana The German-Bolshevik Conspiracy. Zawierała tłumaczenie sześćdziesięciu dziewięciu rzekomo oryginalnych dokumentów, do których dołączono pewną liczbę fotokopii materiałów pochodzących z okresu poprzedzającego wybuch rewolucji, aż do rokowań pokojowych w Brześciu Litewskim. Te najwcześniejsze mówiły o warunkach, na jakich nastąpił przejazd Lenina i jego towarzyszy w zaplombowanym wagonie przez Niemcy. Stanowiło to podstawę twierdzenia, że bolszewiccy przywódcy byli płatnymi agentami państwa, z którym Rosja prowadziła wojnę, zdrajcami na obcym żołdzie.
Opublikowanie dokumentów w Stanach Zjednoczonych miało na celu przekonanie Amerykanów przystępujących do wojny w Europie po stronie Ententy, że jeśli chcą szybko pokonać Niemcy, to muszą również rozprawić się z… bolszewikami. Przeważająca część owych akt była opatrzona datami od 27 października 1918 roku do 9 marca roku 1919 i zawierała materiały zebrane rzekomo przez kontrwywiad armii rosyjskiej, który po zwycięstwie bolszewików nie zaprzestał swej działalności. Były tam również raporty agentów niemieckich i notatki z podsłuchiwanych rozmów telefonicznych. Adnotacje na marginesach mieli robić osobiście Lew Trocki, Adolf Joffe i Feliks Dzierżyński! Tekę z dokumentami kupił za niemałe pieniądze przedstawiciel US Committee of Public Information w Petersburgu, oficer wywiadu amerykańskiego kapitan Edgar Sisson. Od jego nazwiska zostały nazwane Dokumentami Sissona. Weszły do dziejów dyplomacji, polityki i prowokacji XX wieku jako dowód naiwności Amerykanów i braku ich rozeznania w sprawach europejskich. Cały plik papierów, które łatwowierny kapitan wywiózł z ogarniętej pożogą wojny domowej Rosji, mógł być jednak dziełem fałszerzy. Niefortunny nabywca dokumentów twierdził, że kupił je od niejakiego E.P. Siemionowa, dziennikarza petersburskiej gazety „Wieczernyje Wriemia”, przedstawiciela konspiracyjnych organizacji antybolszewickich.
W zbiorze oznaczonym numerem dwadzieścia znalazł się list z 9 marca 1918 roku, skierowany do Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, znanej jako Czeka. Niejaki R. Bauer, jeden z szefów wywiadu niemieckiego w Rosji, podał w nim do wiadomości Feliksa Dzierżyńskiego nazwiska własnych agentów zamieszkałych na Syberii i Dalekim Wschodzie, w większości od lat związanych z niemiecką firmą Kunst und Albers. Osoby owe zostały w ten sposób ostatecznie skompromitowane zarówno w oczach białych, jak i czerwonych. Powiedzenie „Dokaż, czto nie wierblud” bardzo dawno weszło do arsenału ludowych porzekadeł u naszych słowiańskich pobratymców. Już w sierpniu 1921 roku we Władywostoku ukazała się broszura zatytułowana Historyczne fałszerstwo: sfabrykowane dokumenty amerykańskie. Jej autor W.A. Panon twierdził, że fałszerstwa dokumentów miał dokonać osobiście Ossendowski. Oskarżyciel był wymieniony jako agent wywiadu niemieckiego i bliski współpracownik prezesa firmy Kunst und Albers. Zadania agentów miały polegać „na szpiegowaniu i organizowaniu napaści na oficerów japońskich, amerykańskich i rosyjskich, którzy mogliby stanąć na czele wojsk ekspedycyjnych w Syberii Wschodniej”. Przed wybuchem wojny prezes Kunst und Albers Adolf Dattan był honorowym konsulem Niemiec we Władywostoku, człowiekiem zamożnym i bardzo wpływowym. Ossendowski atakował go, nie przebierając w słowach, jeszcze w czasie, gdy pisywał do petersburskich gazet. Niektóre pomówione osoby, szczególnie te zamożniejsze i bardziej ustosunkowane, usiłowały oczyścić się z podejrzeń, twierdząc, że dokumenty spreparował on sam. Ponieważ nie dysponowali przekonującymi dowodami, pogrążali się jeszcze bardziej. Dowody znalazły się dopiero kilkadziesiąt lat później. Dokumenty Sissona jako materiały tajne przez cały czas leżały w jednym z sejfów Białego Domu. Do amerykańskiego Archiwum Narodowego przekazano je wraz z załącznikami dopiero w roku 1955. Amerykanie, wszedłszy po drugiej wojnie światowej w posiadanie archiwum niemieckiego MSZ-etu, stwierdzili, że znajdujące się w nim dokumenty dotyczące rokowań pokojowych w Brześciu Litewskim zawierają informacje i dane sprzeczne z tymi, które zawierały Dokumenty Sissona. Te ostatnie wziął na warsztat będący już wówczas na emeryturze jeden z twórców sowietologii, czołowy ekspert od spraw Związku Sowieckiego, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Moskwie George Frost Kennan. Poddał on szczegółowej analizie ich język, redakcję (niezgodną ze zwyczajami panującymi w kontaktach na wysokim szczeblu) oraz przebieg wydarzeń historycznych.
Badania laboratoryjne papieru, na którym zostały napisane, nadruków tytułowych, kroju czcionek, maszyn do pisania, pieczęci oraz ekspertyzy grafologiczne próbek pisma i adnotacji na marginesach potwierdziły to, co już kiedyś sygnalizowano, kwestionując ich autentyczność. Okazało się bowiem, że wiele dokumentów pochodzących rzekomo z różnych instytucji napisano na tej samej maszynie, a odręczne uwagi na marginesach, poczynione podobno przez najwybitniejszych przedstawicieli partii bolszewickiej, były niepodobne do autentycznych próbek ich pisma. Wyniki dociekań opublikowano w „Journal of Modern History”. Badania grafologiczne ujawniają wyjątkowe podobieństwo litery „B” w podpisie wspomnianego Bauera i w słowie Bureau (biuro), znajdującym się w rękopiśmiennym liście Ossendowskiego. Podobne są również litery „A” oraz „U”…
Zanim ambasador rozpoczął misję dyplomatyczną w Moskwie, zapewne przeczytał niektóre książki Ossendowskiego wydane w Stanach Zjednoczonych. Studiując materiały znajdujące się w Dokumentach Sissona, jeszcze raz trafił na to nazwisko. Za niezwykle ważny uznano list Ossendowskiego do redaktora Siemionowa. Datowany był na 13 listopada 1917 roku. Zawierał informację, że za pięćdziesiąt tysięcy rubli można otrzymać od zaufanych osób dokładne wskazówki co do działalności wywiadu niemieckiego w krajach Ententy oraz wykaz niemieckich agentów w Rosji. Dziennikarz Siemionow pracował w redakcji tej samej gazety, której Ossendowski był przez pewien czas redaktorem naczelnym, i nie mógł nie wiedzieć o jego książce Mirnyje zawojewatieli opisującej metody działania kajzerowskiego wywiadu oraz o propagandowej broszurze zawierającej opis okrucieństw wojsk niemieckich. Najprawdopodobniej był to element w szeroko zakrojonej kampanii prasowej, którą „Wieczernyje wriemia” i inne gazety koncernu Suworina prowadziły przeciwko firmom opanowanym przez kapitał niemiecki. Nie można wykluczyć, że w ten sposób część kupców, bankierów i przemysłowców wykorzystywała wojenną histerię, by wyeliminować konkurentów.
Z jakich powodów Ossendowski miał pisać list do swego redakcyjnego kolegi, z którym mógł się widzieć jeśli nie codziennie, to na pewno kilka razy na tydzień? I to jeszcze w tak delikatnej sprawie? Wiadomość tę mógł mu przecież przekazać w kawiarni czy podczas spaceru. A może komuś zależało, aby ten właśnie list uzupełnił Dokumenty Sissona? Kennan nie kwestionuje jego autentyczności. Równie bezkrytycznie podszedł do listu sir Bazil Thomson ze Scotland Yardu. Trzy lata później, 29 lipca 1920 roku, poinformował on jednego z urzędników Departamentu Stanu o tym, że w Polsce taśmowo fabrykuje się różne fałszywe dokumenty. Ten sam dżentelmen miał usłyszeć od Siemionowa, że dokumenty, które zostały sprzedane Sissonowi, otrzymał za pośrednictwem swego przyjaciela i redakcyjnego kolegi. List ten też został później włączony do Dokumentów Sissona jako materiał dowodowy! Wyraźnie mamy tu do czynienia z czymś, co można by określić mianem manipulacji. Już po opuszczeniu Rosji na początku lat dwudziestych Ossendowski zanotował: „Przy rządzie Kiereńskiego zostały przechwycone dokumenty o przygotowywanym przez Niemców zamachu komunistycznym”.
Kennan poddał analizie grafologicznej próbki odręcznego pisma na marginesach dokumentów i figurujące pod nimi podpisy i aby mieć materiał porównawczy, odszukał znajdujące się w Stanach Zjednoczonych rękopisy Ossendowskiego. Ostateczną konkluzję sformułował w sposób kategoryczny: „Można stwierdzić bez wahania, że dowody podobieństwa między autentycznymi próbkami pisma Ossendowskiego a pismem występującym na dokumentach z serii Dokumentów Sissona są oczywiste i przekonujące”.
W dziejach wielkich wojen nie brakuje afer z fałszywymi dokumentami o mniejszym lub większym znaczeniu. Dla każdej ze stron liczył się efekt ostateczny. Maksymę, że cel uświęca środki, stosowali nie tylko ojcowie jezuici. Zaledwie parę lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej dokonano przecież fałszerstwa znaleziska słynnego nie tylko w świecie paleontologów: brakującego ogniwa w łańcuchu przodków gatunku homo sapiens, czaszki „człowieka z Piltdown”. Na teren wykopalisk położonych obok historycznej miejscowości Hastings na południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii ktoś podrzucił nie tylko pochodzące z Tunezji kości prehistorycznych zwierząt, ale również spreparowane zęby i szczęki orangutanów. Nabrali się na to nawet najpoważniejsi naukowcy. Autorem szczególnego kawału był Pierre Teilhard de Chardin, francuski jezuita, myśliciel i pisarz, którego nazwisko można dziś znaleźć w prawie każdej encyklopedii.
Rodzi się więc pytanie: kto naprawdę stał za plecami redaktora Ossendowskiego? Odpowiedź można znaleźć w kolejnych dokumentach opatrzonych numerami czterdzieści i czterdzieści jeden. Dotyczą one spraw polskich. Narodowa Demokracja jest w nich przedstawiona jako potężne stronnictwo polityczne wrogo ustosunkowane zarówno wobec Niemców, jak i wobec bolszewików. Znajdujące się na wschodzie Europy polskie formacje wojskowe: korpus generała Dowbora-Muśnickiego i V Dywizja Syberyjska, kontrolowane przez żywioły endeckie, stanowiły poważną siłę militarną. Alianci przygotowujący zbrojną interwencję winni się z nią liczyć, ponieważ mogły w decydujący sposób zaważyć na ostatecznych rozstrzygnięciach.
Czyżby to była wskazówka? George Kennan zastrzega, że nie dysponuje przekonującymi dowodami, że nasz rodak współpracował z Japończykami. Wiele wskazuje na to, że chyba się mylił.
W jednej z blaszanych szuflad archiwum Instytutu imienia Józefa Piłsudskiego przy Park Avenue South 381 na nowojorskim Manhattanie znajdowało się duże tekturowe pudło zapełnione szklanymi negatywami dokumentów pisanych w języku rosyjskim, pochodzących z lat 1917 i 1918. Już pierwszy rzut oka na ich nagłówki i znajdujące się w nich nazwy instytucji elektryzuje: „G.R. Generalstab Zentral Abteilung Section M”, do „Sowieta narodnych komissarow” i do „Komissara po innostrannym diełam”, „Kontrrozwiedka pri stawkie” do „Komissii do borby z kontrrewolucej”, „Reichsbank” do „Narodnogo komissara po innostrannym diełam”. Większość pism jest opatrzona adnotacją „ściśle poufne”. Na wierzchu pudła pracownicy instytutu umieścili odpis noty, którą Szef Oddziału II Sztabu Generalnego jesienią 1936 roku skierował do Wojskowego Biura Historycznego w Warszawie: „Zwracam nadesłane dwadzieścia dwie fotografie historycznych dokumentów sowieckich i równocześnie komunikuję, że pochodzą one ze źródeł inspiracyjnych i jako takie żadnej wartości dla naukowej analizy mieć nie mogą. Podpisane: Mayer ppłk. dypl.”.
Oddział II zajmował się kontrwywiadem wojskowym. Fachowców zatrudniał dobrych.
W 2001 roku w Sankt Petersburgu ukazała się „powieść dokumentalna” zatytułowana Nienapisanyj Roman Ferdinanda Ossendowskogo. Były sowiecki uczony, korzystając z amerykańskiego stypendium, dość bezceremonialnie czerpał ze znajdującej się w bibliotece Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii mojej Tajemnicy Ossendowskiego, która ukazała się dokładnie dwadzieścia lat wcześniej. Daruję autorowi epitet pisarza nacjonalisty, którym mnie obdarzył, a także szereg większych i mniejszych potknięć. Niestety, zgromadzone przez Witalija Iwanowicza Starcewa fakty, ekspertyzy i opinie nie pozostawiają wątpliwości – Antoni Ferdynand Ossendowski chyba jednak był fałszerzem dokumentów. Starcew próbował zgłębić motywy, które nim kierowały: w okresie rewolucji 1905 roku był niewątpliwie rewolucjonistą bliskim socjalistom, ofiarą represji carskiego reżimu. Wrogiem rosyjskiego caryzmu pozostał, chociaż starał się znaleźć swoje miejsce w umacniającym się establishmencie. Po rewolucji lutowej idee nowej, demokratyczno-burżuazyjnej Rosji Ossendowski przyjął jako własne; były mu wyjątkowo bliskie. Po swojemu niezwykle energicznie walczył z tymi, których uważał za wrogów państwa. Zachowywał wierność nowej Rosji, państwu rosyjskiemu, którego stolica w latach 1918–1919 znajdowała się w Piotrogrodzie i Omsku. Klęska białej armii i zwycięstwo bolszewików uczyniły z niego polskiego nacjonalistę.
Nie warto się oburzać, że przeciętny współczesny rosyjski inteligent, na dodatek znający historię, uważa, że Rosja była dla Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego ojczyzną. Była nią rzeczywiście jeśli nie dla większości, to dla znacznej części kolejnego pokolenia potomków warstwy szlacheckiej I Rzeczypospolitej, poddanych rosyjskiego cara. Inteligencja polskiego pochodzenia w Rosji, wywodząca się właśnie z polskiej szlachty, rusyfikowała się niestety dość szybko. Takich rodzin jak Wyszyńscy czy Jastrzębscy były z całą pewnością dziesiątki tysięcy. Wojna domowa sprawiła, że często stawały po przeciwnych stronach barykady. Warto by spróbować udzielić odpowiedzi na pytanie, jaki był wymiar polskiego patriotyzmu w początkowej fazie rosyjskiej rewolucji. Tego, czym się ona zakończy, nikt chyba nie był w stanie przewidzieć.
Już po zburzeniu muru berlińskiego i udostępnieniu zasobów archiwalnych NRD, „Stern” stwierdził w jednej ze swych publikacji, że Sisson kupił jednak prawdziwe dokumenty! Część z nich na pewno była prawdziwa. Każdy, kto kiedykolwiek działał lub zamierza działać w polityce, wie, jak bardzo ważne jest odpowiednie przygotowanie wystąpień publicznych – sporządzenie listy najważniejszych tematów, które należy poruszyć, wskazanie wrogów i sojuszników. Jeśli ktoś był wykładowcą wyższej uczelni, zajmował się polityką i na dodatek miał słabość do pióra, to z całą pewnością pozostawił po sobie sterty zapisanego papieru i na pewno strzegł ich zazdrośnie nawet przed najbliższymi.
Antoni Ferdynand Ossendowski zapisał w notatniku, który nosił przy sobie w kieszeni, piętnaście punktów dotyczących możliwości restauracji domu Romanowów. Nie dokonał tego, gdy znajdował się na terytoriach kontrolowanych już przez bolszewików. W latach wojny domowej język polski znała z całą pewnością znaczna część komisarzy i dowódców oddziałów Czeka pochodzących z polskich lub żydowskich rodzin. Projekt planu, jak doprowadzić do restauracji znienawidzonej przez nich dynastii, gdyby jego autor dostał się w ręce bolszewików i został przez nich w odpowiedni sposób przesłuchany, byłby wyrokiem śmierci. W przesłuchiwaniu podejrzanych koreańscy towarzysze nie mieli sobie równych. Ci, których brali na spytki, przyznawali się do wszystkiego. Analiza zawartości liczącego sto pięć stron notatnika wskazuje, że został on kupiony w Chinach, najprawdopodobniej w Szanghaju w lipcu 1921 roku. Z paru wyrwanych stron ocalał tylko fragment zdania: „…reszta rekwizycji była uczyniona na mocy przynależącego prawa z N.N., M.D. i D.P. Romanowymi mówić o demokratycznym programie, na mocy którego restauracja pójdzie z koła, co jest najmocniejsze”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki