Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sarah Morgan to odnosząca sukcesy i wpływowa prawniczka. Jest główną wspólniczką w firmie, a jej życie wygląda dokładnie tak, jak to sobie zaplanowała.
Nie wie, że jej mąż Adam w zacisznym domu nad jeziorem, otoczonym lasami, wdaje się w namiętny romans z Kelly Summers.
Jednak pewnego ranka wszystko się zmienia. Kelly zostaje znaleziona martwa, a Sarah musi zająć się najtrudniejszą sprawą w swojej karierze. Musi bronić swojego męża, oskarżonego o zamordowanie kochanki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 357
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej Mamie
Największemu wsparciu
Najdumniejszej fance
Najlepszemu wspomnieniu
PROLOG
Czy ją kochał? Kochał to, jak na niego patrzyła… to, jak w czasie orgazmu drżała jej dolna warga i podrygiwała noga. Kochał, jak jej kasztanowe loki opadały na te sarnie oczy, gdy go ujeżdżała, albo jak jej smukłe plecy wyginały się w półksiężyc, gdy brał ją od tyłu. Czy ją kochał? Kochał jakieś jej części. Ale nie chodziło o to, czy ją kochał, czy nie. Pytanie brzmi… czy ją zabił?
1
SARAH MORGAN
– Znowu?
Zawód w jego głosie wypełnia pokój i wisi w powietrzu niczym mgła, oddzielając nas od siebie. Biorę głęboki oddech i szybko go wypuszczam, oczyszczając atmosferę między nami. Nie muszę na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że w jego oczach widać przygnębienie, a usta ma mocno zaciśnięte. Nie winię go. Zawiodłam Adama po raz kolejny. Przeczesuję palcami włosy w kolorze złotego blondu, żeby przygładzić ewentualnie odstające kosmyki. Są związane w ciasny kucyk. To jego stała fryzura. Na szmaragdową koszulę zakładam białą marynarkę, następnie wygładzam ołówkową spódnicę. Napotykam jego spojrzenie, co przywraca mnie do chwili obecnej.
– Przepraszam. – Spuszczam głowę, unikając jego spojrzenia, żeby go do siebie przyciągnąć. Łapie przynętę i podchodzi do mnie, górując nad moim drobnym ciałem swoim metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Dotyka ręką mojego policzka, unosi mój podbródek i całuje mnie lekko w usta. Włosy na moim ciele stają dęba. Minęło dziesięć lat od naszego ślubu, a Adam nadal mi to robi. Dziesięć lat, a ja nadal mu to robię – zawodzę go.
– Wczoraj mieliśmy wyjechać do domu nad jeziorem. Mówiłaś, że dzisiaj dasz radę.
Odsuwam się od niego i zaczynam pakować teczkę. Mój zmysł odpowiedzialności przeważa nad sentymentalnością.
– Wiem, wiem. Po prostu mam bardzo dużo pracy i ważną mowę końcową do przygotowania.
Adam podchodzi do drzwi naszej sypialni i opiera się o futrynę. Krzyżuje ręce na piersi. W tej chwili najbardziej na świecie chcę być w jego ramionach, a nie babrać się w pogmatwanej sprawie, ale istnieją rzeczy, nad którymi nawet ja nie mam kontroli.
– Zawsze masz tyle pracy. Jakąś dużą sprawę, którą musisz się zająć. – Mruży zabawnie oczy, ale też trochę oskarżycielsko, jakby to była jakaś próba.
– Ktoś musi płacić rachunki. – Posyłam mu nieznaczny uśmiech. To działa. Kręci głową tak lekko, że prawie tego nie zauważam, ale jednak mi się udaje. Kładę mu ręce na ramionach. Udaje, że nie ma zamiaru pochylić się, żeby mnie pocałować, ale wiem, że to zrobi. Nie potrafi mi się oprzeć, tak jak ja nie potrafię oprzeć się jemu.
Uśmiecha się, ale ta gra w przeciąganie liny trwa zaledwie chwilę, bo w końcu pochyla się w moją stronę. Nasze usta spotykają się – tym razem z większą namiętnością. Rozchylamy wargi, splatamy języki, jego ręka gładzi moje plecy. Rozważam w tej chwili porzucenie wszystkiego. Odeszłabym z firmy. Sprzedalibyśmy dom i wyprowadzili się do domu nad jeziorem w Wirginii, tylko nasza dwójka, krocząca ramię w ramię przez naszą własną bajkę.
Wtedy dociera do mnie rzeczywistość.
– Muszę iść – szepczę mu do ucha, odsuwając się. Zawsze to ja się odsuwam. Któregoś dnia będziemy taką parą, jaką zawsze wiedziałam, że się staniemy, ale to nie miało nastąpić dzisiaj.
– Ale jutro jest nasza dziesiąta rocznica ślubu. – Marszczy brwi. Wciąż ma w sobie ten chłopięcy urok, w którym się zakochałam, i byłby irytujący, gdyby nie to, że mnie oczarowywał.
– Postaram się do jutra dotrzeć. – Robię krok w tył, patrząc na jego zawiedzioną minę, na szkody, które wyrządziłam.
Prycha.
– Można by pomyśleć, że po dziesięciu latach się do tego przyzwyczaję… ale tak nie jest. – Adam pociera brodę, jakby zastanawiał się nad tym, co zamierza powiedzieć. – Mam tego po dziurki w nosie, Sarah. – Spuszcza głowę i kręci nią.
Pokonuję dystans między nami i wtulam twarz w jego pierś.
– Przepraszam. Wiem, że cię zawiodłam. Mimo to, po tej sprawie biorę tydzień wolnego. Rozmawiałam już z Kentem. – Patrzę na niego wzrokiem szczenięcia z nadzieją, że ucieszy go ta informacja.
Uśmiecha się nieznacznie.
– To prawdziwa obietnica, czy obietnica Sarah?
Klepię go lekko w klatkę piersiową.
– Och, przestań.
Chwyta mnie za ręce i przyciąga do siebie po kolejny pocałunek.
– Przestanę, jak ty przestaniesz. – Uśmiecha się zadziornie. Całuję go jeszcze raz.
– Och, prawie zapomniałam. – Wyciągam z szuflady małe pudełko zawinięte w papier prezentowy. – Mam coś dla ciebie.
Patrzy na pakunek, potem na mnie.
– Nie musiałaś – mówi i bierze ode mnie idealnie zapakowany prezent. Po naszej piątej rocznicy umówiliśmy się, że nie będziemy już robić sobie prezentów, ale nie mogłam się powstrzymać. Wiem, że go zaniedbuję, więc tym małym gestem chciałam mu to wynagrodzić. Nieruchomieje na chwilę, po czym rozpakowuje prezent. Unosi wieczko pudełka, odsłaniając duży i drogi zegarek Patek Philippe, z paskiem ze skóry aligatora i złotą tarczą. Otwiera szeroko usta.
– Oglądałem ten zegarek od lat… ale to za dużo – protestuje, podziwiając misterność wzoru na tarczy.
– Wcale nie… mowa o dziesiątej rocznicy ślubu. – Wyjmuję zegarek. – Spójrz na grawerunek.
Obraca go i patrzy na liczbę: 5 256 000.
Przenosi wzrok na mnie.
– Co to?
– Tyle minut jest w dziesięciu latach. – Całuję go lekko w usta.
– Liczyłaś?
– Zawsze liczę – śmieję się i pomagam mu założyć zegarek.
Podnosi nadgarstek i podziwia prezent.
– Kupiłaś go po to, żebym mógł liczyć, ile czasu się spóźniasz albo jak często mnie wystawiasz? – drażni się.
Przewracam oczami.
– Żartuję.
– Wcale nie. – Przekrzywiam głowę. Wiem, że nie żartuje.
Opuszcza rękę i skupia uwagę na mnie. Kładzie mi ręce na ramiona i zsuwa niżej.
– Masz rację, ale i tak cię kocham, Sarah. – Całuje mnie mocno.
Po tym jak się od siebie odrywamy, schodzimy do kuchni, wielkiej i nowoczesnej, z wyposażeniem ze stali nierdzewnej, kremowymi szafkami i granitowymi blatami. Stawiam teczkę na wyspie kuchennej i sięgam do lodówki po owoce i wodę. Biorę krojonego ananasa i szklaną butelkę San Pellegrino, co powinno mi wystarczyć, zanim wyślę moją asystentkę po lunch.
Adam nalewa kawy do dwóch kubków i stawia jeden obok mojej czarnej aktówki firmy Bottega. Wyjmuje zużyty filtr z ekspresu do kawy, podchodzi do kosza i naciska pedał, który podnosi klapę. W chwili, gdy ma wyrzucić filtr, jego spojrzenie przykuwa błysk czegoś srebrnego.
Adam sięga do kosza i wyciąga błyszczący przedmiot. Jest to podarta srebrna koperta z kartką w środku.
– Twoja mama przysłała nam życzenia na rocznicę – odpowiadam, nie odrywając wzroku od telefonu.
– A ty po prostu… to wyrzuciłaś? – Marszczy się.
– Przeczytałam ją. Zrozumiałam wiadomość. Przetrawiłam ją. Co więcej miałam zrobić?
Wyjmuje kartę z podartej koperty i czyta na głos:
– „Nie mogę uwierzyć, że przetrwaliście ze sobą dziesięć lat! Szczęśliwej rocznicy, kochany Adamie i Sarah. P.S. Gdzie moje wnuki? Kocham, mama”. – Uśmiecha się i podchodzi do lodówki. – Miło z jej strony. – Grzebie w szufladach, szukając magnesu, żeby przyczepić swoją zdobycz do naszej lodówki ze stali nierdzewnej. Przewracam oczami, patrząc jak zostawia ten śmieć na drzwiach.
– Co będziesz dzisiaj robił? – Zmieniam temat. Zamierzam to odpuścić, a mówiąc „to”, mam na myśli jego mamę. Biorę kubek z kawą i przysuwam go do ust. Parzy, ale w przyjemny sposób, niczym małe płomyki, których czasami potrzebujemy w życiu, żeby pamiętać, że żyjemy.
– Cóż, teraz kiedy mam cały czas w swoich rękach… – mówi ze śmiechem, patrząc na swój nowy zegarek. Śmieję się uprzejmie z jego beznadziejnego żartu. – Pewnie pojadę do domu nad jeziorem i trochę popiszę. Daniel potrzebuje więcej materiału, żeby go ocenić.
Kiwam głową i biorę kolejny łyk kawy.
– Te ostatnie strony, które mi wysłałeś, były świetne. Twój agent będzie zachwycony. Upewnij się, że wyślesz mi kolejne.
– Mówisz poważnie? – Unosi sceptycznie brwi.
– Jestem poważna we wszystkim, co mówię… zwłaszcza gdy chodzi o ciebie. – Puszczam mu oczko.
Odstawia kubek z kawą i zbliża się do mnie, stając za mną z rękami wspartymi o blat. Wtula się w moją szyję i całuje ją, napierając biodrami na moją pupę. Chichoczę jak nastolatka.
– Przyjedź jutro. Na jeden dzień.
– Postaram się, nawet jeśli będę mogła spędzić z tobą tylko kilka godzin.
– Zrób więcej niż samo staranie się. Mamy ten domek od ponad roku, a spędziłaś tam może jedną noc.
– Powiedziałam, że się postaram. – Biorę kolejny łyk kawy.
Jęczy w moją szyję.
– Proszę.
– Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby jutro tam przyjechać i żebyśmy mogli w końcu ochrzcić ten domek. – Droczę się z nim i wypycham pupę do tyłu. Przyciąga mnie do siebie i całuje w szyję.
– Podoba mi się ten plan. – Adam obraca mnie twarzą do siebie i przesuwa rękami po całym moim ciele.
– Dziękuję, że jesteś taki cierpliwy. – Unoszę głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, posyłając mu najbardziej nieśmiałe spojrzenie, żeby wzmocnić przekaz moich słów. Nie odrywa ode mnie wzroku.
– Mógłbym na ciebie czekać całe życie, a nawet dłużej. – Całuje mnie w czoło, potem w czubek nosa i usta. – A przynajmniej kolejne pięć milionów dwieście pięćdziesiąt sześć tysięcy minut… – Uśmiecha się pod nosem. – A teraz pędź do pracy, żebyś potem mogła popędzić do mnie. – Klepie mnie w tyłek, jakbym właśnie miała wbiec na boisko i rozegrać mecz piłki nożnej.
Sięgam po aktówkę i ruszam w stronę drzwi. Mówię mu, że go kocham.
– Ja ciebie bardziej – odpowiada.
2
ADAM MORGAN
Moje palce uderzają o klawiaturę jeszcze kilka razy, akurat gdy słońce zabiera ze sobą swoje ostatnie promienie. Wiatr potrząsa drzewami, pozbawiając je liści, a tafla wody w jeziorze obmywa łagodnie brzeg. Zapisuję wykonaną tego dnia pracę i zamykam laptopa – trzy tysiące słów muszą wystarczyć. Rzucam okulary w czarnych oprawkach na biurko i przesuwam rękami po moich piaskowo-brązowych włosach, odgarniając je z czoła. Masuję przez chwilę skronie, żeby złagodzić ból i wzdycham głośno. Gdy wyciągam ręce do góry i poruszam głową, mój wzrok przykuwa przebiegająca przez podwórko czarna wiewiórka. Nie to, żebym wcześniej nie widział wiewiórki, ale to rzadki widok, który prosi się o uwagę i docenienie. Patrzę przez wielkie okno za moim biurkiem, gdy zwierzątko skacze z miejsca na miejsce, szukając jedzenia, skupione na celu i kierunku.
Dom nad jeziorem znajduje się godzinę drogi od naszego domu i stolicy. Równie dobrze mógłby znajdować się na innej planecie. To zielona kraina, którą z pewnością rozpoznaliby nasi przodkowie, w przeciwieństwie do betonowego okropieństwa pełnego dźwięku klaksonów, które jest stolicą naszego narodu. Dom jest wystarczająco daleko od miasta, żeby mieć pewność, że nie zjawi się tu żaden niezapowiedziany gość, ale wystarczająco blisko, żebym mógł przyjeżdżać tu zawsze, gdy potrzebuję być sam... albo i z kimś, jeśli już o tym mowa.
Zaciszna chatka nad jeziorem Manassas otoczona lasami hrabstwa Prince William w stanie Wirginia była dokładnie tym, czego moja kariera pisarska potrzebowała, a przynajmniej tak sprzedałem Sarah pomysł na kupno domku. Miałem problem z napisaniem choćby słowa aż do momentu, gdy kupiliśmy ten drugi dom. Otworzył dla mnie wrota do innego świata. Świata, w którym mogłem pisać, świata pełnego osiągalnych pragnień, świata gdzie mogłem żyć bez ciągłego poczucia, że jestem niewystarczający. Naturalne piękno otoczenia znajdowało odzwierciedlenie w mojej pracy, poza tym tu czułem się jak nowo narodzony.
Drewniane elementy znacznie przeważające w domu sprawiają, że człowiek ma wrażenie, jakby znalazł się we wnętrzu drzewa, a nie w czymś, co powstało dzięki pracy ludzkich rąk. W otwartej strefie dziennej znajdują się wielkie okna wykuszowe z widokiem na jezioro oraz ogromny kominek, obłożony różnokolorowymi kamieniami. Część wypoczynkową dopełnia wielki dywan z niedźwiedziej skóry, który jednocześnie oddziela strefę relaksu od kuchni.
Blaty i wyspa kuchenna są zrobione z granitu, z marmurowym wzorem w kolorze leśnej zieleni, a wszystkie szafki wykonano z drewna sosnowego, pomalowanego na kolor karmelowy. Tuż obok części wypoczynkowej, nie dalej niż trzy metry od kominka przy oknach wykuszowych, stoi moje biurko. Dzięki temu mam widok na całą naturę, jaką oferuje las, i poczucie wolności, jakiego nie zapewnia ciasne biuro.
Nie potrzeba było wiele, by przekonać Sarah, żeby kupić ten budynek z dala od domu. Pewnie wyczuła, że się odsuwałem – psychicznie i emocjonalnie... a może po prostu chciała mi pokazać, że może go kupić. By przypomnieć mi, raz jeszcze, o finansowej władzy jaką miała nade mną, by pokazać w ten sposób swoją siłę. Jakikolwiek był powód, wciąż miałem ten dom, więc kogo to, kurwa, obchodziło.
Miało to być nasze miejsce z dala od domu, a okazuje się, że jest tylko moje. Straciłem już rachubę, ile razy Sarah obiecywała, że przyjedzie do mnie na weekend, a potem to odwoływała. Ten weekend nie stanowił wyjątku, mimo naszej dziesiątej rocznicy ślubu. Miałem nadzieję, że przyjedzie choć na jeden dzień, ale zadzwoniła wcześniej, żeby mi przekazać, że znowu musi jechać do biura. Powiedziała mi też, że mnie kocha. Zawsze mówi, że mnie kocha. Wyciągam przed siebie nadgarstek, podziwiając nowy zegarek. Był więcej niż tylko „drogi”. Mimo kosztu, nadal był to przemyślany prezent. Taka właśnie jest Sarah. Myśli o tobie, choć nigdy nie ma jej w pobliżu.
Zawsze czułem, że Sarah podbije świat, podczas gdy ja walczyłem o przetrwanie w nim. Taką kobietą chciała być: potężną, odgrywającą główną rolę w swoim jednoosobowym show, w którym ja byłem jedynie statystą gdzieś w tle. Ale nie zawsze tak to wyglądało. Poznaliśmy się, gdy byłem na trzecim roku studiów w Duke, a ona zaczynała pierwszy. Ona studiowała politologię, ja literaturę. Oboje marzyliśmy o wielkich rzeczach. Sarah chciała być wziętą prawniczką, ja pragnąłem zostać jednym z wielkich pisarzy naszego pokolenia. Piętnaście lat później jedno z nas nadal czeka na swoją świetność.
Cóż, przypuszczam, że na chwilę odnosiłem sukces, ale szybko się skończył i do tej pory nie wrócił. To jest właśnie zabawne w marzeniach, że zawsze przychodzi moment, gdy dociera do ciebie szara rzeczywistość. Moja pierwsza książka była hitem, nie komercyjnym, lecz literackim. Jeden krytyk nazwał mnie nawet „następnym Davidem Fosterem Wallace’em”, co mi się spodobało. Książka do dziś cieszy się niezłą popularnością i myślałem, że powtórzę ten sukces, ale druga i trzecia okazały się jedną wielką klapą, nawet literacką. Co zaskakujące, mój agent jeszcze mnie nie zostawił, ale jestem pewien, że jeśli powieść, nad którą obecnie pracuję, nie będzie równie dobra, niedługo kopnie mnie w tyłek.
Zasmakowałem odrobiny triumfu, ale nie zrealizowałem swoich marzeń. Sarah marzyła o tym, by zostać adwokatką prawa karnego, jedną z najlepszych. Ale ona nie była jedną z najlepszych: była najlepsza, a ja zawsze wiedziałem, że właśnie tak się stanie. Nie wiedziałem tylko, że będę miał o to tak wielki żal.
Ale, jak już wspomniałem, nie zawsze tak było. Chodzi mi o moje uciekanie do naszego drugiego domu, gdy tylko mam ku temu okazję, i o to, że ona w tym czasie praktycznie mieszka w swoim biurze. W końcu nie stajesz się najlepszą prawniczką, kochając swojego męża.
Ktoś mógłby pomyśleć, że życie w samotności i użalanie się nad sobą powinno uczynić mnie świetnym pisarzem, współczesnym Thoreau czy Hemingwayem. Ale jak do tej pory z Hemingwayem łączy mnie tylko spożywanie alkoholu, bo o żadnym sukcesie nie było mowy.
Sarah miała swoja pracę, ja swoją, a kiedyś mieliśmy siebie, ale te czasy przeminęły.
Spotkaliśmy się na imprezie, co było cudem, bo Sarah nie należała do imprezujących, o czym później mi opowiadała. Wolała siedzieć z nosem w książce niż w piwnicy akademika, otoczona spoconymi ciałami, w których buzują hormony – ale jednak była tam, stała w kącie, popijając tanie piwo z czerwonego kubka, wyglądając bardziej nie na miejscu niż zakonnica w burdelu. Uśmiechała się nieznacznie, żeby ukryć dyskomfort, ale mowa ciała ją zdradziła. Opierała się o ścianę ze skrzyżowanymi nogami, kubek trzymała blisko ust i rozglądała się dookoła, krzyżując ramiona na piersi. Starała się być jak najmniejsza, wtopić się w otoczenie, pozostać niezauważona. Ale dla mnie była jedyną osobą w pomieszczeniu.
Sięgające ramion blond włosy niemal lśniły w ultrafioletowym świetle, które było znakiem rozpoznawczym każdej studenckiej imprezy po dwutysięcznym roku. Zielone oczy nakrapiane żółtymi plamkami skrywały w sobie wszystkie tajemnice tego świata. Smukłe ciało opinała biała koszulka i dżinsy z rozkloszowanymi nogawkami. Widziałem zaledwie kawałek jej gołego brzucha, a nie mogłem oderwać od niego wzroku. Ta odrobina jej mlecznobiałego ciała podniecała mnie bardziej niż moja całkiem naga eks. Obserwowałem ją. Śledziłem wzrokiem. Zanim wypowiedziałem do niej choćby słowo, zapamiętałem każdą krągłość, każdą linię i każdy pieg, który dostrzegłem. Wyobrażałem sobie, jak wygląda jej ciało pod ubraniami, a później miałem się dowiedzieć, że kompletnie się myliłem. To, jakie w rzeczywistości było jej ciało, wykraczało daleko poza moją wyobraźnię. Była idealna, była istotą, której nie mogłem sobie wyobrazić, a co dopiero pojąć.
Dopiero godzinę później, gdy w końcu spotkały się nasze spojrzenia, zebrałem się na odwagę, żeby do niej podejść i porozmawiać. Górowałem nad jej drobnym ciałem, ale od początku czułem jej silniejszą osobowość i wiedziałem, że gdy sama zda sobie z niej sprawę, będzie niepowstrzymana.
Na początku była zdystansowana, odpowiadała lakonicznie. Powiedziała mi, że ma na imię Sarah. Zapytałem, z kim przyszła. Wskazała na pijaną brunetkę, ocierającą się o jakiegoś gościa na parkiecie. Zapytałem, czy chce zatańczyć. Odmówiła. Powiedziałem jej, że jest piękna, ale wzruszyła tylko ramionami. Przedstawiłem się. Napiła się piwa. Zapytałem, co studiuje. Stuknęła palcem w kubeczek, informując w ten sposób, że musi sobie dolać, i zaczęła odchodzić. Wyjąłem jej kubek z ręki i przelałem do niego zawartość swojego. Uśmiechnęła się, odebrała go i wróciła pod ścianę.
– Sprytne – powiedziała, biorąc łyk.
Oparłem się o ścianę obok niej i staliśmy tak w milczeniu. Miałem wrażenie, że ciągnęło się to godzinami. Od samego początku z nią czułem, jakby wszystko trwało wieczność. Sączyła piwo od niechcenia, obserwując co się dzieje na imprezie i pilnując swojej pijanej koleżanki. Udawałem, że robię to samo, a tak naprawdę skupiałem się na niej. W dziewiętnastej minucie milczenia podeszła do nas przyjaciółka Sarah i oznajmiła jej, że wychodzi z chłopakiem, o którego cały czas się ocierała na parkiecie. Mówiła niewyraźnie, oczy miała zaszklone, a włosy opadały jej na twarz, gdy przytrzymywała się ramienia faceta, przed którym miała wkrótce rozłożyć nogi. Sarah nie wyglądała na zadowoloną, ale życzyła jej dobrej nocy i kazała zadzwonić rano. To była największa ilość wypowiedzianych przez nią słów, które tamtej nocy usłyszałem. Pozostała opanowana, nadal popijając piwo z kubeczka.
W dwudziestej minucie dokończyła piwo i rzuciła kubeczek na brudną podłogę, kopiąc go w kąt. Stała tak jeszcze chwilę, rozglądając się dookoła, po czym zerknęła na mnie kątem oka. Przestąpiła niepewnie z nogi na nogę, jakby nie była pewna, czy ma podejść do mnie, czy odejść.
W dwudziestej pierwszej minucie postanowiłem się tego dowiedzieć i zapytałem, czy chce wyjść. Powiedziała „tak”. Gdy odprowadziłem ją bezpiecznie do pokoju, chciałem pocałować ją w policzek i życzyć dobrej nocy. Sarah nie wyglądała na dziewczynę, która postępuje impulsywnie. Gdy chciałem cmoknąć ją w policzek, zaciągnęła mnie do pokoju, zerwała ze mnie ubrania i przez resztę nocy z jej ust wydobywały się zasapane i zdyszane „tak”.
Trzy lata później poprosiłem ją o rękę i wtedy znowu powiedziała „tak”. I choć od tamtego czasu niejednokrotnie wypowiadała do mnie to słowo, myślę, że wtedy po raz ostatni powiedziała je szczerze. Gdyby nie pochłonęła jej szkoła prawnicza, a potem praktyki, myślę, że bylibyśmy…
Do środka wpada wiatr, a drzwi zamykają się z hukiem. Zaskakuje mnie to przez chwilę, ale wiem, że to ona. Choć jej nie widzę, wiem, że piegi na jej twarzy są dobrze widoczne po całym dniu pracy na tarasie kawiarni. Wiem, że jej wielkie brązowe oczy błyszczą – że są pełne nadziei i radości. Wiem, że długie włosy ma zwinięte pod czapką, którą zrobiła sobie tej jesieni na drutach. Wiem, że gdy zdejmie tę czapkę, będzie wyglądała pięknie nawet ze zmierzwionymi włosami. Wiem, że nie będzie miała stanika, a jedynie obcisłą koszulkę i ciemną spódnicę do połowy ud. Wiem, że koszulka będzie w talii pognieciona od fartucha, który nosiła w pracy. Wiem, że uśmiechnie się na mój widok i nie minie sześćdziesiąt sekund, a w nią wejdę.
– Kochanie, przyniosłam pyszności z kawiarni – zawołała z korytarza.
Słyszę, jak szamocze się z butami, a potem zdejmuje sięgające kolan skarpety i kurtkę. Z barku wyjmuję dwie szklanki. Nalewam do nich szkockiej, a gdy wchodzi do części dziennej, wyciągam w jej stronę drinka. Podchodzi lekkim krokiem, bierze ode mnie szklankę, wypija jej zawartość duszkiem i odstawia ją na barek. Ciepło z kominka ogrzewa jej skórę i widzę, że z jej lewego ramienia znika gęsia skórka.
Zanim zdążę wziąć drugi łyk alkoholu, rozpina mi spodnie. Pada na kolana i patrzy na mnie z diabolicznym uśmiechem.
***
Opuszczam jej nogi na łóżko i wchodzę do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Wciąż słyszę, jak dyszy po drugiej stronie i stara się zapanować nad oddechem. Nie wydaje żadnych dźwięków i zgaduję, że nadal leży na łóżku. Mam nadzieję, że to z rozkoszy, nie bólu. Czasami mnie ponosi – mam wrażenie, że odpływam, a gdy odzyskuję świadomość, dociera do mnie, co zrobiłem nie tak. Nic nie mogę na to poradzić. Kelly tak po prostu na mnie działa. Gdy z nią jestem, moje zwierzęce instynkty przejmują kontrolę.
Kiedyś Sarah tak na mnie działała. Ale teraz czuję się przy niej ledwie człowiekiem, a co tu mówić o czymś więcej.
Przyglądam się sobie w lustrze. Moją twarz pokrywa cień zarostu, włosy mam rozczochrane. Oczy są czerwone poza niebieskimi tęczówkami. Jestem w stanie patrzeć na siebie zaledwie przez kilka sekund i muszę odwrócić wzrok. Nie wstydzę się tego, kim jestem, ale też nie napawa mnie to dumą. Ochlapuję wodą twarz, klatkę piersiową, brzuch i kutasa. Jestem za bardzo zmęczony, żeby brać prysznic. Wycieram się ręcznikiem.
– Kochanie? – woła z pokoju Kelly.
– Tak, skarbie? – odpowiadam, myjąc zęby.
– Twoja żona do ciebie napisała.
Wypluwam pastę do zlewu i płuczę usta, po czym wycieram wargi wierzchem dłoni. Wracam do sypialni, w której są już zapalone światła, a Kelly siedzi na łóżku w koszuli nocnej, trzymając mój telefon. Uśmiecha się do mnie.
– Co pisze? – Zakładam spodnie od piżamy od Ralpha Laurena.
– Chce wiedzieć, co robisz.
Siadam obok niej na łóżku i odgarniam jej długie brązowe włosy na plecy. Całuję ją delikatnie w szyję i ramię.
– Powiedz jej, że właśnie zamierzam raz jeszcze zerżnąć dziewczynę moich marzeń – szepczę. Kelly śmieje się i zaczyna odpisywać.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – chichocze. Zabieram jej telefon i wstaję z łóżka, szybko odpisując.
Skoro nie dałaś rady przyjechać do mnie, wracam dziś wieczorem do domu. Nie musisz na mnie czekać. Kocham cię.
Zanim odkładam telefon, Sarah odpisuje.
Ja też cię kocham. W czasie lunchu miałam czas, żeby przeczytać te strony, które mi wysłałeś. Są niesamowite. Jestem z ciebie taka dumna XOXO.
Uśmiecham się nieznacznie, po czym zalewa mnie fala poczucia winy. Wzdycham.
Jesteś najlepsza, kochanie. Pozwól zabrać się dzisiaj na kolację. Powiedz tak.
Telefon wibruje.
Tak.
Czasami zdarza mi się widzieć cień tego, kim byliśmy, i myślę, że moglibyśmy znowu stać się tą parą. Ale za wiele rzeczy spieprzyłem, żeby to się stało, a kariera Sarah zawsze będzie ważniejsza – ode mnie, od rodziny, od wszystkiego. Nie sądzę, żeby to miało się zmienić.
Myślałem, że gdy doczekamy się dzieci, zwolni tempo, ale pięć lat temu powiedziała mi, że nie chce ich mieć. Myślałem, że uda mi się zmienić jej zdanie. Nie wyszło.
Odkładam telefon na szafkę i podłączam go do ładowarki. Oglądam się na Kelly, która posyła mi pościelowe spojrzenie. Nigdy nie ma mnie dość, a ja nie mam dość jej. Ale wiem, że tak nie będzie zawsze. Kiedyś z Sarah też nie mogliśmy się sobą nasycić. Ten czas przeminął jednak dawno temu. Od czasu do czasu uczucia wracają, ale szybko się wypalają, a często są powiązane z alkoholem albo rozłąką. Nie zrozumcie mnie źle, kocham Sarah. Gdybym jej nie kochał, odszedłbym dawno temu. To tej miłości się trzymam – nie pieniędzy, bezpieczeństwa czy domów. Kelly daje mi rodzaj miłości, której Sarah już nie potrafi okazywać. Obie mnie uzupełniają. To chore, wiem, ale taka jest prawda. Potrzebuję ich obu.
– Czy kiedykolwiek powiesz o nas swojej żonie?
– Czy kiedykolwiek powiesz o nas swojemu mężowi? – odbijam piłeczkę.
Prycha i zakłada ręce na piersi.
– To nie to samo. – Słowa są ledwie słyszalne.
Wychodzę i wracam z dwiema szklankami szkockiej. Wręczam jej jedną i siadam. Obejmuję ją ramieniem i przyciągam bliżej, odpowiadając, że wiem. Z jej ust wydobywa się cichy szloch i tak szybko, jak zaczyna płakać, tak szybko to w sobie tłumi, odzyskując panowanie nad sobą. Bierze duży łyk szkockiej i nawet się nie wzdryga. Siedzimy w ciszy, popijając alkohol, uwięzieni w małżeństwach bez miłości, gdzie jesteśmy dla naszych ukochanych zawsze drudzy. Gdy jesteśmy z Kelly razem, jesteśmy pierwsi. Dwukrotnie dolewam nam alkoholu, a potem znowu uprawiamy seks. Tym razem jej nie pieprzę – tym razem się z nią kocham.
3
SARAH MORGAN
Grzebię w aktach sprawy, papiery suną po biurku i opadają niczym śnieg podczas lawiny. Planowałam wpaść do biura tylko na kilka godzin, żeby przygotować się do pracy na najbliższy tydzień, ale oto siedzę, popijając moją kawę zrobioną dwanaście godzin temu z oleistymi oczkami na powierzchni, które przypominają mi o jej nieświeżości. Moje narożne biuro znajduje się na czternastym piętrze i nie mogłoby być wyżej, jeśli nie chciało się postawić w stolicy fallusa większego od tego należącego do pana Waszyngtona. Ma sięgające od podłogi po sufit okna i jest jednym z największych w firmie, i nikt nie kwestionował tego, dlaczego je dostałam.
Z wieloma ważnymi sprawami, które prowadziłam, i z największą ilością wygranych spośród wszystkich prawników, bezsprzecznie zasłużyłam sobie na swoje miejsce jako partnerka w Williamson & Morgan. Stukam opuszkami palców o czoło i powoli masuję skronie, jakbym chciała w magiczny sposób wrócić do stanu wewnętrznego spokoju i normalności. Zdejmuję okulary do czytania i rzucam je na biurko, a ich stuknięcie o blat tylko zwiększa moją frustrację. Zegar na telefonie wskazuje 20:04. Z moich ust wydobywa się rozdrażnione prychnięcie, by moja nieistniejąca publiczność w biurze wiedziała, jak zawalona jestem robotą.
Szybko piszę do Adama:
Przepraszam, naprawdę chciałam dzisiaj być z tobą. Tęsknię.
Odkładam telefon na biurko. Podnoszę widelec ze styropianowego pudełka i wbijam go w chińszczyznę, która leży w nim od kilku godzin. Podjadam trochę, po czym wyrzucam resztę do kosza. Włosy mam związane w koka u nasady głowy, a każdy kosmyk jest na swoim miejscu, choć pracowałam ostatnie trzynaście godzin. Poprawiam czarną bluzkę z wysoko zabudowanym dekoltem i wygładzam szytą na miarę spódnicę. Porządkuję biurko, na którym panuje kompletny bałagan, co jest w ogóle do mnie niepodobne. Ze względu na terminy rozpraw i zeznań, które mnie goniły, musiałam się jednak z tą odrobiną nieporządku pogodzić. Wyglądam przez okna biura, podziwiając światła miasta poruszające się po ulicach auta i ludzi, którzy zamierzają cieszyć się ostatnimi godzinami wolnego weekendu.
– Anne, wciąż tu jesteś? – wołam.
Drzwi do mojego biura otwierają się, a do środka zagląda moja urocza asystentka. Jest drobną kobietą z sięgającymi ramion brązowymi włosami i choć nie sprawia, że wszyscy się za nią oglądają, jest śliczna w bardzo tradycyjny sposób. Spojrzenie jej lekko jaśnieje i uśmiecha się do mnie, gotowa i chętna do pomocy. I choć poza nią jestem w tej chwili jedyną osobą w biurze, nie jest niczym niezwykłym to, że Anne rwie się do pracy, gdy widzi, że zaczynam wysyłać maile.
– Tak, pani Morgan.
Opuszczam ręce na biurko i posyłam jej życzliwy uśmiech.
– Anne, ile razy mam ci powtarzać? To, że ja pracuję niedorzecznie długo, nie oznacza, że ty też musisz. I o co chodzi z tą panią Morgan?
– Przepraszam, pani… – zaczyna, ale gdy wstaję, szybko milknie. Ruszam w stronę Anne. Biuro jest wyłożone pluszową wykładziną, którą sama sobie wybrałam, bo jest niesamowicie miękka, gdy chodzi się po niej boso. Upewniłam się, że wystrój będzie miał w sobie coś z domowego ciepła, z wygodną kanapą i rozkładanym fotelem, stolikiem do kawy, poduszkami, regałami wypełnionymi książkami do pracy i do czytania dla przyjemności oraz cudownymi obrazami na ścianach. Biuro jest moim drugim domem, zwłaszcza że przez ostatnie osiem lat to tu spędzałam większość czasu. Mam tu nawet bieżnię, która stoi w kącie, przodem do Pomnika Waszyngtona.
Pochodzę do Anne i kładę jej rękę na ramieniu.
– Anne, pracujesz dla mnie od pięciu lat. Co piątek jemy razem lunch. Od czasu do czasu idziemy po pracy na drinka. Jeździsz ze mną w sprawach służbowych. Niejednokrotnie byłaś u mnie w domu. Jesteś moją przyjaciółką, dopiero potem pracownicą. Proszę cię, na Boga, nigdy więcej nie mów do mnie „pani Morgan”.
Anne kręci głową i uśmiecha się. Mija mnie i pada z impetem na kanapę.
– Ech, przepraszam. Odkąd jego asystentka zrezygnowała, pomagam też Bobowi. Życzy sobie, żebym zwracała się do niego pan Miller. To z przyzwyczajenia. – Pociera czoło.
Siadam obok Anne. Kładę bose stopy na stoliku do kawy, wzdycham i rozpuszczam włosy. Anne zdejmuje wysokie obcasy i kładzie stopy obok moich. Patrzymy na siebie z poczuciem solidarności i zrozumienia. Choć różnimy się od siebie na prawie każdy możliwy sposób, jesteśmy takie same. Dwie kobiety starające się żyć w męskim świecie. Pracujemy dwa razy więcej niż nasze męskie odpowiedniki, by być o włos przed nimi.
– To dlatego, że pan Miller jest dupkiem. Dopilnuję, żeby do końca tygodnia miał nową asystentkę, a jeśli i ta mu nie podpasuje, sprawię, żeby i on tu nie pracował – śmieję się, choć mówię całkiem poważnie. Bob jest porządnym adwokatem, ale ma ogromne ego i zero szacunku do innych, poza tymi z pieniędzmi albo większą władzą.
– Dzięki, Sarah. Jesteś dla mnie za dobra.
– Nie… to ty jesteś za dobra dla mnie.
– A wiesz, kto nie jest za dobry dla nikogo? – pyta Anne.
– Kto?
– Bob.
Obie się śmiejemy i jest to dobre uczucie. Wieki byłam zagrzebana w aktach sprawy. Tęsknię za tym. Tęsknię za spędzaniem z kimś czasu bez uczucia, że na moich ramionach spoczywa ciężar czyjegoś życia i że w moich rękach znajduje się czyjaś przyszłość.
– Och, chciałam ci to pokazać. – Anne wyjmuje telefon. Otwiera aplikację i przesuwa kilka razy palcem po ekranie.
Biorę od niej telefon i oglądam każde zdjęcie – mężczyzna przechodzący przez ulicę, kobieta wchodząca po schodach prowadzących do Mauzoleum Abrahama Lincolna, sokół lecący nisko nad taflą jeziora, dziecko patrzące na Pomnik Waszyngtona.
– Są piękne, Anne. Masz świetne oko – mówię, podziwiając zdjęcia.
– Dziękuję. To takie moje hobby.
– To powinno być coś więcej niż hobby. Masz ogromny talent.
Rumieni się i zaciska usta, gdy oddaję jej telefon.
Wibruje moja komórka. Wstaję i podchodzę do biurka, po czym szybko odpisuję Adamowi. Tęsknię za nim. Tęsknię za nami. Wymieniamy jeszcze kilka wiadomości, a gdy dowiaduję się, że wróci późno, podejmuję decyzję.
– Chodźmy się napić – mówię.
– Jesteś pewna? Musisz do rana dostarczyć mowę końcową. – Widzę w jej oczach jednocześnie nadzieję przyjaciółki, która chce dla mnie jak najlepiej i niepewność pracownicy, która także chce dla mnie tego samego.
– Tak, jestem całkowicie pewna. – Uśmiecham się szeroko.
Anne klaszcze w ręce.
– Zamówię nam ubera. – Wstaje, zakłada buty i żwawym krokiem rusza w stronę drzwi.
4
ADAM MORGAN
Ze snu wyrywa mnie trzaśnięcie drzwi samochodu. I w domu, i na zewnątrz jest ciemno, a ja nie mam pojęcia, jak skończyła się moja noc z Kelly, ale obstawiam, że było tam dużo ostrego seksu, skoro mam wrażenie, jakby moim kutasem przeciągnięto po chodniku. Zerkam na zegarek na szafce nocnej, a na nim czerwone cyfry wskazują piętnaście minut po północy.
– Kurwa – szepczę.
Powinienem być już w domu, z Sarah. Pocieram czoło rękami i zsuwam je po twarzy, starając się pobudzić nerwy. Jakim cudem tak mnie zmogło? Nie widzę nic, co znajduje się więcej niż kilka centymetrów ode mnie, ale czuję leżącą obok Kelly. Zawsze ją wyczuwam. Przysuwam się bliżej i głaszczę ją po policzku. Śpi jak zabita. Szepczę jej imię, żeby ją obudzić, ale szkocka musiała pójść jej w głowę bardziej niż mnie.
– Kelly – szepczę głośniej, ale ona ani drgnie. Moją uwagę odrywają od niej wibracje jej telefonu, ale ostatecznie uznaję, że skoro jest tak zmęczona, to chcę, żeby dalej spała. Całuję ją lekko w policzek i zsuwam się bezszelestnie z łóżka. Przechodzę na palcach na jej stronę i sięgam po leżący na szafce nocnej telefon. Wychodzę z pokoju, chcąc go tylko wyciszyć, żeby jej nie przeszkadzał… ale moją uwagę przykuwają wiadomości. Zerkam w stronę skąpanego w ciemności pokoju, potem znowu patrzę na telefon. Wpisuję kod: 4357. Najświeższa wiadomość pochodzi od dziewczyny o imieniu Jesse.
Przepraszam.
Przewijam wiadomości dalej, do tych starszych. Wszystkie są od Scotta, jej męża. Czytam je po kolei, zaczynając od tej z godziny 22:17.
Chciałbym, żebyś była ze mną w domu.
Dlaczego tak to musi wyglądać?
Kochanie… odpowiesz mi, proszę?
Tak kurewsko mocno cię kocham. Dlaczego tego nie rozumiesz?
Nie chciałem, żeby tak się stało. Musisz mi uwierzyć. To się więcej nie wydarzy. Obiecuję.
Proszę, powiedz mi, gdzie jesteś.
Gdybyś tylko odpowiedziała. Zostawiłbym cię dziś w spokoju.
Pierdol się, pieprzona głupia suko.
Okłamałaś mnie, kurwa. Nie ma cię w pracy. Właśnie zadzwoniłem do kawiarni.
Gdy cię znajdę, będziesz błagała o wczorajsze męki, biorąc pod uwagę, co dla ciebie przygotowałem, bezwartościowa szmato.
Cały spinam się ze złości, ale czytam dalej. To jej sprawa, poza tym nie chciała, żebym się angażował, ale zabiłbym tego śmiecia, gdyby tylko nadarzyła się ku temu okazja.
Za późno. Teraz jesteś już tylko pieprzonym wspomnieniem.
To ostatnia wiadomość od Scotta, dostarczona o 23:45. Jezu Chryste. Co za psychol. Chcę wziąć ją na ręce, przytulić i zapewnić, że nie każdy facet to taki śmieć jak jej mąż. Kusi mnie, żeby mu odpisać, ale podjudzanie go to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje Kelly. Zamiast tego zakradam się z powrotem do sypialni, ustawiam budzik w jej telefonie na ósmą rano i odkładam go na szafkę nocą. Pochylam się i całuję ją w policzek. Przesuwam ręką w górę po jej udzie, aż do kobiecości. Jest bardziej mokra niż kiedykolwiek i w pierwszej chwili myślę, że od razu się dla mnie obudzi. Ale ona ani drgnie, dlatego zabieram rękę. Chcę być dla niej w każdy możliwy sposób: fizyczny, psychiczny, emocjonalny. Wycieram mokrą rękę o spodnie i cicho wychodzę z pokoju.
Nie włączam świateł, a moje oczy przyzwyczajają się do ciemności. Żar w kominku pozwala mi się zorientować w położeniu, a dywan z niedźwiedzia pokazuje, kiedy wychodzę poza otwartą przestrzeń dzienną. Dogasający ogień rzuca lekką poświatę, gdy idę po drewnianej podłodze. Mijam kuchnię, dla równowagi sunąc dłonią po granitowych blatach. Blade światło księżyca rzuca posępny blask na szklaną fasadę domu. Znajduję kartkę papieru, długopis i piszę.
Kelly,
to ty. To nie zawsze byłaś ty, ale już zawsze będziesz. Jesteś słowami historii, którą starałem się napisać całe swoje życie, a dzisiejszego wieczora zdecydowałem, jakie będzie jej zakończenie.
Kocham cię, kocham nas, Adam.
P.S. Sprzątaczka będzie o dziewiątej rano. Proszę, do tego czasu zniknij.
Zostawiam notatkę na blacie i w drodze do wyjścia zbieram swoje rzeczy, po czym cicho zamykam za sobą drzwi. Sprawdzam telefon i dopiero wtedy wsiadam do mojego czarnego range rovera. Jest trzydzieści minut po północy. Cholera, kusi mnie, żeby zostać z Kelly, ale obiecałem Sarah, że wrócę na noc do domu i choć wiem, że będę na miejscu dopiero około drugiej, to przynajmniej obudzę się obok niej.
Trochę ponad godzinę później zajeżdżam pod nasz dom, położony w Kaloramie niedaleko Waszyngtonu. Duży ceglany budynek w stylu Tudorów z sześcioma sypialniami i trzema łazienkami oraz toaletą jest zbyt wielki dla Sarah i dla mnie. I, jak na mój gust, zbyt ostentacyjny. Ale Sarah zakochała się w nim w chwili, gdy go zobaczyła. Wielkie podwórko i ogromny taras wprawiły ją w zachwyt. Gdy wybrała tak wielki dom, byłem wręcz pewien, że zmieniła zdanie na temat powiększenia rodziny.
Dwie sypialnie przerobiliśmy na gabinety. Jeden dla niej, drugi dla mnie. Trzecia sypialnia stała się biblioteką, czwarta siłownią. Piąta sypialnią dla gości.
Nie zmieniła zdania.
Parkuję na podjeździe obok identycznego range rovera Sarah, tyle że białego. Wchodząc do domu, przechodzę przez wielkie foyer z marmurowymi podłogami, wspinam się szerokimi schodami i wchodzę do wspaniale urządzonej kuchni. Kładę swoją listonoszkę na blacie i włączam światło. Biorę butelkę wody z lodówki, po czym kieruję się do głównej sypialni na piętrze. Wszystkie światła, poza lampką na szafce nocnej po stronie Sarah, są zgaszone.
Otwieram drzwi szerzej i widzę ją, śpiącą na brzuchu, całkowicie zrelaksowaną. Ma na sobie cienką czarną koszulkę do połowy brzucha i czarne koronkowe stringi. To nie jest jej zwyczajny strój do spania. Spodziewałem się zobaczyć ją w koszuli nocnej. Droczy się ze mną? Pragnie mnie? A może padła po zbyt dużej ilości wódki z wodą gazowaną, jej ulubionego drinka. Jedwabiste blond włosy są związane w kucyk – każdy kosmyk jest idealnie zaczesany. Nawet podczas snu wszystko musi mieć na miejscu. Podążam wzrokiem po jej krągłościach i gładkiej pupie, potem po wyrzeźbionych nogach. Przez lata mogła zaniedbywać mnie, ale nigdy nie ignorowała swojego ciała. Wzdryga się lekko, ale się nie budzi.
Staję po swojej stronie łóżka i tam zdejmuję spodnie i koszulkę. Nie odrywam od niej wzroku. Przez nią czuję się beznadziejnie, ale jednocześnie cudownie. Nienawidzę jej z całego serca, ale tak samo mocno ją kocham. Czy ona o tym wie? Czy ją to obchodzi? Kim ja dla niej jestem?
Kładę zegarek na szafce nocnej, ale robię to za mocno i towarzyszący temu stukot jest wystarczająco głośny, by ją obudzić. Otwiera szybko oczy, ale jej spojrzenie uspokaja się, gdy widzi, że to tylko ja. Spodziewam się, że przekręci się na bok i zaśnie, ale tego nie robi. Spojrzenie jej twardnieje, a na ustach pojawia się lekki uśmiech. Patrzy na zegar na mojej szafce. Jest 1:45. Znowu zerka na mnie, ale nie mówi nic na temat mojego powrotu. Jej spojrzenie mnie przyciąga.
– Wiem. Przepraszam, że wróciłem tak późno. – Wsuwam się do łóżka obok niej.
– Nie przepraszaj – szepcze i klepie miejsce koło siebie.
Przysuwam się bliżej, całując ją w policzek. Mruczy przy tym cicho.
– Tęskniłem za tobą – mówię.
Podnosi na mnie wzrok, gdy przyciągam ją do siebie i obejmuję mocno.
– Ja też za tobą tęskniłam.
Całuję ją w czoło. Wtula się we mnie, splata ze sobą nasze nogi i kładzie głowę na mojej piersi. Przesuwa palcami po moim brzuchu.
– Jak było w pracy?
– Myślałam, że nigdy się nie skończy.
Cisza się przeciąga, a ja zastanawiam się, o czym myśli. Czy głowi się nad aktami sprawy? Myśli o mnie? O nas? Widzi problemy w naszym małżeństwie? Chce je naprawić, czy będzie udawać, że nie istnieją? Tak jak ja nie istnieję. Tak jak my nie istniejemy.
– Zróbmy sobie dziecko. – Oczy jej jaśnieją, gdy patrzy na mnie i czeka na moją reakcję. Nic nie mogę na to poradzić. Czuję falę radości, a na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Mówisz poważnie? Myślisz, że jesteś gotowa? Po tym wszystkim, co się… cóż… stało. Myślałem, że nigdy nie będziesz chciała mieć dzieci. – Przyglądam się jej twarzy, by znaleźć jakąkolwiek zapowiedź tego, jakie słowa zaraz padną z jej ust. Zawsze miałem nadzieję, że będzie chciała mieć dzieci, ale pogodziłem się z tym, że może do tego nie dojść, biorąc pod uwagę to, co się jej przydarzyło…
– Tak. – Kiwa głową i wydaje mi się, że mówi poważnie. Mój śmiech miesza się z okrzykiem radości, gdy ją całuję. Nie potrafię opanować ekscytacji. Moje ręce są dosłownie wszędzie, jej tak samo. Zsuwam usta po jej szyi. Podwijam koszulkę i całuję jej piersi i całą klatkę piersiową. Patrzę na nią, a ona uśmiecha się, gdy zdejmuję jej majtki. Całuję ją i liżę, aż dochodzi, a wtedy w nią wchodzę. Leży pode mną, dysząc i jęcząc. Nie odrywa ode mnie spojrzenia, oczy ma szeroko otwarte i pełne nadziei.
– Kocham cię, Sarah.
– A ja kocham ciebie, Adam.
I wtedy w niej dochodzę. Będę ojcem, myślę. Po moim policzku spływa pojedyncza łza, gdy opadam na nią, bez tchu i pełen nadziei. Nie mogę jej tego zrobić. Muszę skończyć z Kelly. Sarah jest moją żoną, moją rodziną, całym moim sercem. Jedyne, co od niej dostałem, to miłość – nawet jeśli kochała mnie na odległość. Zsuwam się z niej, ale zostaję blisko. Głaszczę ją po brzuchu. Sarah jest matką mojego nienarodzonego dziecka. Zasługuje na więcej, a ja jej to dam.
– Dziękuję – szepczę.
Całuje mnie w czoło i mocno przytula.
– Chcę tego dla nas. Chcę tego, czego ty chcesz. – Zamyka oczy i zasypia powoli w moich ramionach.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Perfect Marriage
Copyright © 2020 Jeneva Rose
Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2021
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Tony Watson/Arcangel
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-696-3
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna strona
mrocznastrona.pl