Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dalszy ciąg zapisków policjanta. Do bólu szczere, robione na gorąco, z brutalną otwartością pokazują pracę funkcjonariusza oddziałów prewencji – ciężką, niebezpieczną, niewdzięczną. W tej robocie absurd bezpośrednio sąsiaduje z tragedią, współczucie i chęć niesienia pomocy – z obojętnością, zaangażowanie i poświęcenie – z zawodowym wypaleniem i cynizmem, pogarda – z wdzięcznością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Arkadiusz Nakoniecznik
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa)
Zdjęcie na okładce: Emiliano Vittoriosi/Unsplash
© for the text by Jakub Gończyk
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1849-4
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
W tej firmie zdarzają się oszołomy i żadne sito nie wyłapie wszystkich jednostek, które powinny zajmować się co najwyżej przerzucaniem gruzu w zakładzie pracy przymusowej, a nie pracą z ludźmi. Kiedyś przyszła do nas pewna młoda dama – do nas, czyli do miasta, w którym służę, na szczęście nie do mojej jednostki. Bez żadnej wątpliwości zasługiwała na miano oszołoma. Najpierw, jak to bywa zazwyczaj w tej pełnej plotek i zawiści firmie, zaczęły do nas docierać różnego rodzaju opowieści od kolegów tejże młódki. Jak już kiedyś wspominałem, mam zwyczaj wyrabiać sobie zdanie o człowieku dopiero wtedy, kiedy go poznam. Wszystkie podszyte nienawiścią i złą wolą plotki traktuję z dużym dystansem. Wysłuchuję, rejestruję, ale nie wyciągam daleko idących wniosków. Zdarzało się już, że miała przyjść do mnie na jednostkę dziewczyna niby patologiczna, niby głupia, niby odrażająca, a okazywało się, że żadne z tych określeń ani trochę do niej nie pasowało. Miał przyjść chłopak, o którym jeden kierownik opowiadał niestworzone rzeczy: że efekciarz, że z komendantem wódkę piję, że na pewno mu podpierdala. I tu też okazało się, że było to tylko głupie pieprzenie faceta, który nawet nie poznał tego policjanta, a już wydał na niego wyrok.
Na różnych zabezpieczeniach słuchało się nieprawdopodobnych historii o tej paniusi, niektóre z nich brzmiały jak baśnie tysiąca i jednej nocy. Jeden mundurowy mówił, że ta zakała jednostki już wszystkich doprowadza do furii, że nikt nie chce z nią robić, że wymyśla takie akcje, że już nie tylko ludzie z patrolu mają jej dość, ale dyżurni też klną, na czym świat stoi, kiedy tylko po odprawie u kierownika pokazuje się z uśmiechem na twarzy, gotowa do służby.
Pomysły miewała różne, najróżniejsze. Któregoś dnia wymyśliła sobie, że o 13.20 zajrzy sobie do teczki z poszukiwanymi – czyli czterdzieści minut przed zakończeniem służby – i sprawdzi jakiś adres, bo a nuż tam właśnie ukrywa się groźny przestępca poszukiwany do odbycia kary pozbawienia wolności w liczbie dni siedmiu za niezapłacone mandaty. Takiego grubego zbója chciała upolować na sam koniec służby. Chyba dziewczyna myślała, że sprawa będzie prosta, łatwa i przyjemna, chyba polowała na łatwy wynik pod koniec służby, może też niegłupio kombinowała, jak by tu skończyć służbę praktycznie o czasie, bo słyszała, że na mieście milion grubych interwencji i bała się, że jak ją przydzielą do innej interwencji z tablicy, to przerobienie może być naprawdę grube. Nic z tych rzeczy. Podobno ten umysł nie czynił takich kalkulacji, podobno nie był zdolny do myślenia w takich kategoriach. Wyszło na, to że dziewczyna się nadziała. Nie dość, że facet nie był skorym do współpracy porządnym obywatelem, to do tego nie miał ani złotówki, żeby się wykupić. Jakby tego było mało, chorował dość solidnie, więc musiał go obejrzeć lekarz specjalista. Dwie godziny z głowy, co najmniej. Wkurwienie partnera sięgało zenitu, bo wiedział, że gdyby taki kwas trafił się przy normalnym dyżurnym albo gdyby on pełnił służbę z kimś normalnym, to sytuacja wcale nie wyglądałaby tak źle. Przejazd na jednostkę, szybkie kwity, przekazanie – za zgodą dyżurnego – popołudniówce i po herbacie. W tym przypadku jednak i dyżurny, i patrol nie byli skorzy do współpracy i powiedzieli jej, że jak wymyśliła sobie zatrzymanie o tej godzinie, to musi sprawę załatwić do końca. Pal licho, gdyby taka sytuacja zdarzyła się raz, góra dwa, ale tak nie było, takie kwiatki to było coś normalnego w jej wydaniu. Podobno.
Podobno też w przypływie chęci zbawiania świata wymyślała sobie, że w nocy będzie kontrolować milion aut. Zatrzymywała jak popadnie: starych, młodych, kobiety i mężczyzn, pełnosprawnych i tych nie do końca zdrowych na umyśle. Każdego trzepała bardzo dokładnie, tak samo traktowała sześćdziesięcioletnią panią, która na fotelu pasażera miała paragon z nocnej apteki, jak i podejrzanego młodzieniaszka, w aucie wypełnionym zapachem jednoznacznie świadczącym o tym, że mogą się tam znajdować używki przeznaczone do palenia, i to raczej nie tytoń. I młodzieniaszek, i pani tak samo musieli pokazywać zawartość bagażnika.
Bywało i tak, że w czasie nudnej służby, kiedy każda normalna policjantka znalazłaby sobie do roboty milion ciekawych rzeczy niezwiązanych z pracą zawodową, postanawiała wyłapywać podchmielonych trzynasto- lub czternastoletnich gówniarzy. Nie wiadomo, czy młoda dama nigdy w tym wieku nie spożywała i nie rozumiała, że kiedyś trzeba przecież ostrożnie spróbować smaku alkoholu, czy może wierzyła, że taki „wynik” wpłynie na jej dalszą karierę zawodową. Kiedyś dorwała takiego dzieciaka, przebadała, wpisała do książki jakiś śmieszny wynik w okolicach pół promila i natychmiast ze śmiertelną powagą wypisała kwity do sądu rodzinnego. Później pojechała do domu rodziców przekazać dzieciaka i jeszcze im wykład robiła, że takie dzieci powinno się pilnować, że takie sytuacje są niedopuszczalne. Zupełnie jakby dzieciak kogoś kosą potraktował.
Część takich i podobnych utkwiła w pamięci, a część gdzieś uleciała, jednych słuchało się uważniej, a inne traktowało się z przymrużeniem oka, bo z tyłu głowy zawsze jest świadomość, że my, policjanci, nieco ubarwiamy i koloryzujemy rzeczywistość, żeby nasze opowiastki wydawały się bardziej spektakularne, dramatyczne albo, jak w tym przypadku, jeszcze bardziej dobijające.
Do tego wszystkiego podchodziłem z dystansem, przynajmniej do chwili, kiedy spotkałem się z nią na bardzo leniwej, dla całego prawie miasta, nocce. Było już grubo po drugiej, być może dochodziła trzecia, na pewno byliśmy z kolegą bardzo zaspani, dlatego mocno się zdziwiliśmy, że tak głośno krzyczy dyżurny z sąsiedniego komisariatu: Pilnie pędźcie, chłopaki, do mojego patrolu, bo potrzebują wsparcia! Komunikat jasny, szybka pobudka i co sił na pomoc – standardzik. Kolega jeszcze w miarę przytomnie zapytał, jak na przed chwilą obudzonego, czy tam jest jakaś jatka, czy może wsparcie dotyczy przewiezienia kogoś, kto już jest zatrzymany i ogarnięty? Dyżurny nie za bardzo był w stanie odpowiedzieć, odparł tylko, że zadzwoniła do niego dziewczyna z patrolu i powiedziała, że bardzo potrzebują pomocy i na tym lakonicznym stwierdzeniu ich pogawędka się skończyła.
Czyli trzeba było pędzić na złamanie karku, pod prąd, wąską uliczką. Na miejscu policjantka, o której to i owo już słyszałem. Obok niej trochę zażenowany policjant, przed nimi zdezelowane auto, a w nim trzech typów z trójkąta. Na pierwszy rzut oka było widać, że to ludzie nie z pierwszej łapanki. Zaczynamy gadkę z policjantką i pytamy, dlaczego musieliśmy gnać w takim tempie, żeby udzielić im wsparcia. Bo wiecie, chłopaki, sytuacja wygląda tak, że jechałam sobie tą drogą jednokierunkową, po prawej zaparkowany był pojazd, przednie drzwi od strony pasażera były otwarte, widać było, że pasażerowie coś palą, w pewnej chwili chyba zobaczyli w lusterku, że nadjeżdżamy, i ktoś z nich wyrzucił to zawiniątko. Pokazuje nam zdobycz; nie więcej niż gram, i to brutto. Oho, pomyślałem sobie. Ambitna stuka. Wygląda na to, że te historie, które o niej opowiadano, wcale nie muszą być dalekie od prawdy.
Dziewczyna kontynuuje przemowę: Rozmawiałam z nimi, żaden się nie przyznaje, więc trzeba ich wszystkich zatrzymać. Serio? – pyta z przekąsem mój kolega. Za niecały gram? Trzy osoby do lochu? Jutro trzy przeszukania, mnóstwo roboty, dyżurny będzie bardzo zadowolony z waszego wyniku, a prokurator zaraz to umorzy albo da im jakąś śmieszną grzywnę, maksymalnie po dwie stówki na łebka. Młoda policjantka jednak nie ustępowała. Wyjaśniła, że jej ojciec już jest na emeryturze, ale kiedyś przez dwadzieścia lat pełnił służbę na stanowisku oficerskim i doszedł aż do funkcji naczelnika, no i ten ojciec właśnie powiedział jej, że każdy wynik jest ważny i istotny. Wszystko stało się dla mnie jasne jak słońce: umysł zniewolony przez ojca półgłówka, który przez całą karierę zawodową żył słupkami i wykresami, dla którego bardziej wartościowy był patrol, który zatrzymał trzy razy w ciągu miesiąca za gram lub dwa, niż patrol, który raz na dwa miesiące zatrzyma gościa z kilogramem towaru.
Kobieta w widocznej ciąży kręci się przy aucie, czasami popłakuje, czasami kurwuje na dresika, który siedział z tyłu. W końcu podchodzi do nas i mówi, żebyśmy dali jej tego chłopa w ręce, to ona zrobi z nim taki porządek, że żadna policja i żaden sąd nie zrobią tego lepiej. Mają drugie dziecko w drodze i z tego, co słyszała, to mąż lub jego koledzy mogli posiadać trochę zielonego, ale jakby się dało nie robić z tego afery, to ona przy nas, od razu mu takiego soczystego liścia sprzeda, że na pewno będziemy zadowoleni z szybkości i skuteczności wymierzonej kary. Taka baba z jajem była, podobało mi się jej podejście do sprawy.
W robocie bywam dość wybuchowy, ale w porównaniu z kolegą, z którym wtedy byłem, jestem oazą spokoju. Szepnął mi, że idzie do auta, bo go to przerasta, że gdyby to był policjant, a nie policjantka, to dostałby od niego w łeb, a on byłby już szczęśliwym cywilem. Zbliżała się czwarta nad ranem. Trzeba było znaleźć jakieś rozsądne wyjście z sytuacji. Biorę partnera policjantki i idziemy do trzech mocarnych handlarzy koksem. Przeglądam z nim urządzenie i wyskakuje nam, że każdy brał udział w bójkach, pobiciach i rozbojach. Łącznie przesiedzieli co najmniej dwadzieścia lat.
Podchodzimy do nich i zagrywamy w ten sposób: Słuchajcie, panowie, co wam będziemy makaron na uszy nawijać, znacie się ze służbami i wymiarem sprawiedliwości nie od dzisiaj, spotkaliście na swojej drodze specyficzną policjantkę, ale jak by nie patrzeć, to dziewczyna ma rację, twierdząc, że z tego auta coś wypadło i że to coś należy do któregoś z was, formalnie sprawa wygląda tak, że trzeba by było wszystkich zatrzymać, gdyby się nikt nie przyznał. Dlatego weźcie, chłopy, pod uwagę, że partnerka jednego z was tutaj robi konkretne sceny, jest w ciąży, po co ma się denerwować, niech jeden się do tego przyzna, my go zatrzymamy, jutro będzie zwolniony, a jakiej kary się może spodziewać, to pewnie wiecie, więc nie będziemy tutaj czarować.
Też wkurwieni i zmęczeni doszli do wniosku, że rozwiązanie jest bardzo sensowne i logiczne, więc pasażer przyznaje się do wyrzucenia narkotyków, bierze to na klatę i nie ma o czym gadać. Partner policjantki zakuł gościa i idziemy w jej stronę – była wyraźnie zdziwiona, że tylko z jednym człowiekiem. Przyznał się, mówimy, powiedział też oczywiście, że towar kupił od jakiegoś typa ubranego na czarno wczoraj, w jakimś parku, ale w jakim i o której godzinie, to nie wie, bo był jeszcze pijany. Pożegnaliśmy się z patrolem po udzielonym wsparciu i ruszyliśmy z powrotem z zamiarem ucięcia sobie jeszcze małej drzemki.
Córka naczelnika rzuciła nam na odchodnym, że pewne rzeczy musi sobie ustalić z dyżurnym, bo nie wszystko jest dla niej jeszcze oczywiste. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale mieliśmy nadzieję, że już nas do tej interwencji nikt nie zaangażuje. Nadzieja, jak się okazało, była złudna. Ledwie wróciliśmy w ustronne miejsce, w którym przeważnie drzemaliśmy, a już dyżurny miasta wezwał nas na kolejne wsparcie do przyszłej pani oficer. Mój kolega powiedział, że nie będzie z nią w ogóle rozmawiał, bo to się może źle skończyć. Ledwo przestał mówić, a tu dzwoni do niego na prywatny numer dyżurny tamtejszej jednostki. Dobrze się znają, więc mu przekazał wprost, że gwiazda zadzwoniła na resortowy numer, naopowiadała bzdur, a że tam się wszystko nagrywa, to trzeba wszystko zrobić zgodnie z zasadami sztuki: trzy zatrzymania, trzy przeszukania, pojazd ogarnąć i jutro mnóstwo roboty.
Przyjechaliśmy i króciutki komunikat jej daliśmy: skoro chcesz robić wszystko tak jak być powinno, to teraz sobie wezwij kolejny patrol do wsparcia, bo wy możecie wieźć jednego jeńca, my drugiego, a trzeci sam w kajdankach piechotą nie pójdzie. Tak też zrobiła, przybyli kolejni zachwyceni niebiescy. Mieliśmy już sześciu mundurowych zaangażowanych do zatrzymania trzech osób za posiadanie potężnej ilości narkotyków. Wszyscy zatrzymani zażyczyli sobie lekarza, bo uskarżali się na różne dolegliwości – jestem pewien, że głównie po to, żeby zrobić na złość młodej wynikowej kobiecie. Nie wiedzieli tylko, że dla niej przerobienie po nocce nie było niczym nadzwyczajnym. W ten oto sposób pojechaliśmy z jeńcami na komisariat, a młoda adeptka zawodu już gnała ze swoim zatrzymanym do lekarza, trzydzieści kilometrów w jedną stronę. Trzy takie kursy ją czekały.
Drugi raz spotkałem ją w jeszcze mniej przyjemnych okolicznościach. Byłem na jakiejś porannej służbie dodatkowej, żeby trochę sobie dorobić, ale, jak się okazało, ktoś mądry wymyślił akcję, a właściwie nawet kilka akcji. Akcja pojazd, akcja kradzieże kieszonkowe na bazarach, akcja grający w trzy kubki i podobne bzdury. Nic nadzwyczajnego: przychodziło się i robiło się swoje – kontrola pojazdu, trafiony najebany kierowca, przegonieni hazardziści, załatwiona interwencja i do domu. Tyle że tymi wszystkimi akcjami dowodził ten sam oficer, kosmita, jakich mało. Ten kosmita wymyślił sobie, że będzie jeździł z nami. Był wtedy szał maseczek, więc wypadało jakiegoś nura dorwać i mu dwie dyszki przyłożyć, ponadto chciał z nami skontrolować inne patrole. Zaczął od gadki, że on dowodzi, on jest ambitny, że skoro jego przełożony wyznaczył go na dowódcę, to on ma się zamiar z tego zadania wywiązać i pokazać, że można na nim polegać. Głupie, ale w sumie niegroźne gadanie. Na takie pierdololo kiwa się głową, a i tak się robi swoje.
Współpraca z tym nawiedzonym typem układała się całkiem przyzwoicie: zrobiliśmy swoje, on był zadowolony, my mieliśmy spokój. Aż do kontroli patrolu córeczki naczelnika. Wysiadł od nas, zapukał w szybę radiowozu i wsiadł do nich. Nie było go piętnaście minut. Wrócił podminowany. Panowie, tak nie może być, pół służby za nami, mamy jeszcze czas, żeby nadrobić, nie może być tak, że wy macie raptem dwa mandaty za maski, ja jestem z wami na pokładzie, a ten patrol, który właśnie skontrolowałem, ma siedem mandatów i trzy wnioski do sądu. Statystycznie są pięć razy lepsi od nas. Mówił to całkiem poważnie. Dodał, że jak jego przełożony zobaczy taką dysproporcję w wynikach, to go zapyta, jak to możliwe, że on, jako dowodzący jeżdżący z patrolem, tak kiepsko sobie poradził. Tutaj już nie mam pewności, czy mówił poważnie, czy był tak przerażony potencjalnymi konsekwencjami. Ja natomiast miałem i mam pewność, że tacy ludzie jak on i tacy ludzie jak córeczka naczelnika psują tę firmę i powodują, że gnije w niesamowitym tempie, bo gdyby każdy robił swoje, a nie wychylał się idiotycznie, żeby tylko zabłysnąć, to ta samonakręcająca się maszyna powszechnej sraczki nie pędziłaby w takim tempie.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz