Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Okrutne zbrodnie i błahe wykroczenia. Niewyobrażalne tragedie i bezgraniczna głupota. Chęć niesienia pomocy i wywołane rutyną zobojętnienie. Poświęcenie i bezduszność. Dobrzy i źli ludzie, chory, lecz mimo to jakoś funkcjonujący system. To wszystko, i dużo więcej, w książce będącej zapisem autentycznych doświadczeń funkcjonariusza prewencji. Policjanta. Psa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Projekt i ilustracja na okładce: Tomasz Majewski
Redakcja: Arkadiusz Nakoniecznik
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa), Katarzyna Szajowska
© for the text by Jakub Gończyk
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2020
ISBN 978-83-287-1213-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2020
FRAGMENT
Najbliższym, Policji – bo, gdyby nie firma, to tej książki w ogóle by nie było – no i cywilom, którzy być może, po przeczytaniu, będą mieli nieco inny obraz „krawężników” i Policji w ogóle.
Dziękuję wszystkim tym, którzy brali udział w opisanych przeze mnie zdarzeniach, a także tym, którzy opowiedzieli mi historie ze swojej służby. Tylko oni wiedzą, jak konkretna sytuacja wyglądała w rzeczywistości.
To jest głos z samego dołu. Będę pisał w imieniu swoim, ale, mam nadzieję, kolegów też. Taki samozwańczy rzecznik – trochę siebie samego, trochę innych.
Będę tutaj wyrzygiwał z siebie wszystko, co napierdala nas w serducho, wszystko, co nas wkurwia, wszystko, co nas zniechęca. Wbrew pozorom niewysokie zarobki wcale nie zniechęcają najbardziej. Najbardziej obrzydzają nam robotę „zajebiści” przełożeni, inaczej zwani cywilami w mundurach albo plecakami, którzy na pewno wzorowali się na takich mistrzach absurdu jak Mrożek czy Gombrowicz. Chociaż nie. Co ja pierdolę, przecież oni nie mają pojęcia, że tacy ludzie kiedykolwiek istnieli, a już na pewno nie wiedzą, co napisali.
No więc, na początek parę słów o takim, pożal się Boże, przełożonym. Wcale nie najgorszym, bo są w naszym śląskim garnizonie większe, bardziej tępe i bardziej godne pogardy szumowiny, ale ten też jest niezły.
Po to, żeby nikt się nie dopieprzył, nazwijmy go Brudasem. Dlaczego właśnie tak? Któryś ze starych policjantów, kiedy do jednostki przychodzili nowi i zadawali to pytanie, zawsze odpowiadał: Spójrz na jego paznokcie, ujebane, jakby ciągle łapy w smarach trzymał. Jak ugniata ciasto drożdżowe, to zawsze wychodzi murzynek. Brudas to powszechnie wyśmiewany, w zasadzie niezbyt groźny i mało szkodliwy, ale jednak upierdliwy typ. Brudas to człowiek, który nieczęsto zmienia ubrania, prywatne i służbowe. Do legendy przeszły już jego przetarte i nieprane chyba nigdy spodnie i koszule. Brudas to przykład gościa, któremu, jak tylko dostanie choć trochę władzy, totalnie odpierdala pod kopułą. Według dość powszechnej opinii gdyby został Numerem Jeden w naszej pięknej stolicy, to ta firma padłaby w ciągu tygodnia. Załatwienie z nim czegokolwiek zakrawa na cud, bo to typ, który obsesyjnie wyolbrzymia swoją rolę i stanowisko. Myśli, że jest Napoleonem, a nie mógłby być nawet jego ordynansem. Co prawda nigdy nie powiedział tego wprost, ale nieustająco odbieram od niego następujące sygnały (nie tylko ja zresztą):
Chcesz mieć wolną sobotę? A gdzie czteropak na stole?
Chcesz mieć wolny weekend? A gdzie „połówka”?
Chcesz mieć wolny piątek, sobotę i niedzielę, bo z żoną wymyśliliście sobie wypad do Wrocławia? Nie pokazuj się bez dobrej whisky.
Gdyby wpadło ci do łba mieć jakieś większe wymagania grafikowe w ciągu miesiąca, to zapierdalaj czytać Gombrowicza i stosuj się do zasad. Jakich? Prostych: Zachowuj się jak lokaj i liż buty pod pańskim stołem. Niestety, to zdecydowanie nie dla mnie. Dlatego wojna będzie trwać, obym zwyciężył. Trzymajcie kciuki.
Czołem!
Co roku w lipcu wiele się pisze i mówi o tym, że niebieska formacja hucznie obchodzi swoje święto. Na cywilu ta farsa może zrobić niemałe wrażenie! Bo przecież mnóstwo pań i panów w galowym umundurowaniu zapierdala po awanse, odznaczenia i wyróżnienia. Wielu sierżantów i aspirantów ma okazję pomacać rączkę tego czy tamtego wojewódzkiego komendanta, który z trudem upchał swoje tłuste cielsko w wyjściowy strój. Wielu sierżantów i aspirantów powinno czuć się wyróżnionymi, bo po kolejnym logowaniu na swoje konto w banku poczują się tak, jakby wygrali w totka; kto wie, może do niektórych rozdzwonią się telefony od doradców finansowych, bo dwadzieścia albo trzydzieści złociszy podwyżki to nie w kij dmuchał. Co robić z taką kasą, kiedy kwota „na rękę” już prawie, prawie zaczyna się od cyfry 3???
W rzeczywistości to święto dla wybranych, które wkurwia i powoduje coraz większą frustrację szeregowych. Już trzy tygodnie przed uroczystościami jest sraka na poziomie maksymalnym, pampersy nosi 90% oficerów odpowiedzialnych za organizację tej „wyjątkowej” imprezy. Do jednostek przychodzą obwieszczenia miłościwie nam panujących o piątym, szóstym i siódmym przeglądzie umundurowania. Zapierdalasz jak idiota po nocce, przed popołudniową służbą; chuj, że dojeżdżasz np. pięćdziesiąt kilometrów – im to wisi. Masz się pokazać, stanąć jak małpa i zaprezentować się, żeby cię jeden z drugim czujny i zesrany gumiś zlustrował swoim okiem Saurona. Spróbuj na jego przytyk do butów (że niby mają przeszycia) odburknąć, że nie masz teraz kasy na buty, to zaraz na tapetę wyciągnie mundurówkę. I kij go obchodzi, że mundurówka już dawno poszła na spłatę kredytów albo że pojechałeś za nią na jedyne wakacje w tym roku – o rozpusto! – do Władysławowa lub Zakopanego! Choćby skały srały, buty mają być takie, jakie trzeba, i już. Owszem, on też ma mundurówkę, ale ma też siedem tysięcy pensji na rękę i na niebieskie święto dostanie drugie tyle „za wybitne zasługi i osiągnięcia”. Nam, szeregowym, kapnie może trzysta. Brutto.
Atmosfera na próbach jest cudowna. Patrzysz na jednego i drugiego takiego spoconego grubasa, który piętnasty raz myli się, składając meldunek wojewódzkiemu, piętnasty raz myli się przy odczytywaniu awansów, piętnasty raz myli się przy wyróżnieniach indywidualnych, bo przecież skąd ma znać dziesiątki prawdziwych policjantów, kiedy sam jest tylko cywilem. Mundur z gwiazdkami założyli mu prawie siłą, bo wiecie, rozumiecie: ciotka, wujek, kuzyn minister, wiceminister, poseł w rodzinie. Nawet jak się pomyli podczas samej uroczystości, to czeka go najwyżej chwila wstydu, później i tak przytuli zacną nagrodę, pójdzie pobawić się na „części nieoficjalnej” z innymi zasłużonymi dla formacji, z przedstawicielami miasta i mnóstwem dygnitarzy, a my? No cóż. Zapierdalać w rejon, robić swoje. I czekać na 300 zł brutto. Może przyjdzie na konto. Choć wątpię.
Otaczają mnie opary absurdu. Powiedzieć, że tam, gdzie kończy się logika, zaczyna się policja, albo kto służy w policji, nie śmieje się w cyrku, to jak nic nie powiedzieć.
No bo tak: braki w formacji potężne, patroli brak. Podobno są już miejsca w Polsce, gdzie dyżurni nie wysyłają funkcjonariuszy do obsługi zdarzeń, jeżeli nie ma zagrożenia życia lub zdrowia, a mimo to wciąż zdarzają się takie oto kwiatki: „Voyager” albo o psie, który jeździł koleją.
O co w tym wszystkim chodzi? Ano o to, żeby wysłać patrol prewencjuszy w zajebistą podróż krajoznawczą do Wypizdowa i z powrotem. Nie wiem, czy to jakiś relikt dawnego systemu, czasów słusznie minionych, czy może wymysł obecnego lub byłego ministra, któremu jakiś menel albo początkujący kieszonkowiec zwinął portfel. W każdym razie sensu w tym nie ma żadnego – chyba że to sabotaż ze strony wysoko postawionego oficera, który współpracuje z grupami przestępczymi i celowo zdejmuje ludzi z rejonu. No bo jaki inny sens może być w tym, żeby o siódmej lub ósmej rano wysłać dwóch funkcjonariuszy w podróż koleją czterdzieści kilometrów od jednostki tylko po to, żeby wysiedli na dworcu, postali dziesięć, góra dwadzieścia minut i wrócili? Na papierze wszystko oczywiście wygląda fantastycznie: zapobieganie bójkom, pobiciom, zamachom terrorystycznym. O 8 rano. W Wypizdowie. Rzeczywistość wygląda tak, że o tej porze w tych pociągach jest albo pusto, albo jadą nimi do pracy, do szkoły, na uczelnie normalni obywatele, którzy patrzą na nas jak na oszołomów i zastanawiają się: Po chuj oni tu się pętają w środę rano. I mają rację. Oni to wiedzą, my to wiemy, ale i tak musimy świecić pyskami przed tymi zwykłymi ludźmi zamiast kretyna, który to wymyślił. Zrozumiałbym, żeby w piątek lub sobotę w nocy wstawić z sześciu chłopa do pociągu, bo wtedy różne czary-mary się dzieją, pełno rozmaitych najebusów, różne typy po dopalaczach i prochach wracają. Wtedy nasza obecność byłaby uzasadniona, ale kto w weekend odprawi na taką służbę sześciu policjantów? To oczywiście pytanie retoryczne. Lepiej robić PR – bardzo głupi zresztą i nieskuteczny, bo demonstrowanie, że dbamy o bezpieczeństwo podróżujących pociągiem w środę o ósmej rano, odnosi skutek odwrotny do zamierzonego. A to nie koniec szopki. Wracasz na jednostkę, piszesz notatkę z tego żenującego spektaklu i już następnego dnia przychodzą zapytania od wysoko postawionych nierobów: Dlaczego nie ma interwencji i legitymowanych? No kurwa! Kogo mieliśmy legitymować??? Ucznia liceum z pryszczami na czole, który poczytywał Władcę Pierścieni, a może biznesmena, który analizował informacje z najnowszego „Forbesa”? Już to widzę: Dzień dobry, mogę pana prosić o dowód osobisty, bo podejrzewam, że może pan dokonać zamachu w tym pociągu? Ale nie, będę z panem szczery: tak naprawdę niech pan pokaże mi dowód, żebym miał co wpisać w tabelkę, żeby mój przełożony cywil w mundurze się nie dopierdalał. Takiego wała! Nie ze mną te numery. Niech spierdalają, nie po to tu do roboty przyszedłem.
Wstaję z ciepłego łóżeczka, zaparzam kawę, myślę sobie: trening zrobię, ale coś mi szepcze, żeby zajrzeć na fejsa – standardzik, maks pięć minut, żeby życia nie tracić. Bądź co bądź trwa protest służb mundurowych, trzeba być na czasie. Protestujemy od Zakopanego przez Warszawę aż po Gdańsk. Fason trzymają Straż Pożarna, Straż Graniczna i inni noszący mundur. Aż tu nagle… Jakby mi ktoś przywalił lewym sierpem, poprawił podbródkowym, a później zaczął kopać po żebrach i głowie. Czas mija, powoli dochodzę do siebie. Świta mi promyk nadziei, że to może fake. Sprawdzam na kilku portalach – niestety nie. Pan komendant z Konina kazał swoim podwładnym tłumaczyć się na piśmie z tego, że nie nałożyli mandatu na sprawcę wykroczenia. Służby protestują, walczą o swoje, a pan komendant nie dość, że nie bierze udziału w proteście, to jeszcze wywiera presję na podwładnych, bo stuzłotowego mandatu nie nałożyli. Spokojnie, chłopie – mówię sobie. Przecież to cywil, urzędnik, co z tego, że w mundurze. Chuj, nie cywil – odzywa się drugi głos, też mój. Mógłby mieć jaja i nie trząść się o to, że nie dostanie ośmiu tysi nagrody, bo słupki w dół polecą. Mógłby zachować się jak facet albo po prostu pójść na emeryturę, leżeć brzuchem do góry i kasować dwukrotność mojej wypłaty. Mógłby, ale tego nie robi. Dlatego polecę klasykiem: „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić pańskie postępowanie”.
W tej ponurej farsie jest jednak promyk nadziei. Dają go historie opowiadane przez starszych kolegów. Te wszystkie gnidy pójdą przecież kiedyś do cywila. Prędzej czy później spotkają nas na drodze, podczas interwencji, przy okazji dociekliwej kontroli przeprowadzanej przez wywiadowców, a nie od dziś wiadomo, że emerytowane plecaczki często gęsto sięgają po różne używki. A to często gęsto kończy się kłopotami. Doprowadzenie do izby wytrzeźwień, sporządzenie niebieskiej karty, wystawienie mandatu… Dlaczego mandat, panie komendancie? Bo to znacznie prostsze niż tłumaczenie się przełożonemu z zaniechania wystawienia. Karma wraca.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz