Pieśń Królowej Lodu - Julia de la Fuente - ebook

Pieśń Królowej Lodu ebook

Julia de la Fuente

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tylko prawdziwe uczucie skruszy lód serca…

„Nie wychodź za mąż, dopóki nie wrócę” – to słowa Johanna do Victorii, jego ukochanej, zanim opuścił księstwo, by wypełnić przeznaczenie jako następca tronu. Jednak gdy wrócił po latach, odkrył, że świat Victorii diametralnie się zmienił. By ratować rodzinę przed finansową ruiną, dziewczyna zgodziła się na małżeństwo z Sørenem, kapitanem księstwa.

Uwikłana w miłosny trójkąt Victoria staje się częścią niebezpiecznej gry. A co jeśli okaże się, że jedno z trojga powiązane jest z brutalnymi morderstwami, które wstrząsnęły ich spokojnym dotąd miasteczkiem?

Miłość i zdrada oraz intrygi na szczycie osnute nordycką mitologią i magią.A wszystko to spojone opowieścią w baśniowym klimacie dziewiętnastowiecznej Danii, gdzie pradawne zaklęcia skrywają potężną moc.

Victoria jest jak Królowa Śniegu – gdy doświadcza cierpienia, staje się zimna i surowa. Jednak serce wkrótce postawi ją przed wyborem między platoniczną miłością a prawdziwą namiętnością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 332

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Julia de la Fuente Pieśń Królowej Lodu ISBN 978-83-8203-342-7 Tytuł oryginału:La canción del fiordo Prawa autorskie © Julia de la Fuente, 2023 Tłumaczenie © Wydawnictwo Nowa Baśń, 2024 Translation rights arranged by IMC, Agencia Literaria SL and Macadamia Literary Agency, Warsaw. Redaktor prowadząca Izabela Troinska Projekt typograficzny i łamanie Olha Dziuba Ilustracja na okładce Luis Tinoco Opracowanie graficzne okładki Joanna Wasilewska Wydanie 1 Nyks jest marką wydawniczą Wydawnictwa Nowa Baśń sp. z o.o. Wydawnictwo Nowa Baśń ul. Czechowska 10, 60-447 Poznań telefon 881 000 125www.nowabasn.com Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być kopiowana i wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez zgody wydawcy i/lub właściciela praw autorskich. Konwersję do wersji elektronicznej wykonał Jarosław Szumski.
Mojej babci Julii. Latem, kiedy Ty zapominałaś, ja pisałam przy Tobie tę powieść. I nawet jeśli cała reszta zniknie, słowa pozostaną wieczne.

SZKARŁATNA RÓŻA

Świt 13 lutego 1871

To nie był pierwszy raz, kiedy Victoria się tam znalazła. Na brzegu zamarzniętego jeziora, otoczona śniegiem. W bezruchu. Wyczekująca. Kołysana wiatrem. Długie hebanowe włosy gubiły się w gęstej mgle, która pochłaniała jej oddech i rozmywała kontury sylwetki.

Czuła się utkana z dymu niczym zjawa.

Mętne oczy były tego samego koloru co zamarznięta woda. Błękit, który utracił blask i stał się szary, pusty. Jak jej serce.

Nie chciała patrzeć przed siebie i jednocześnie nie mogła odwrócić wzroku. Wstrzymany oddech. Nieruchome tętno. Zjawy nie potrzebują tlenu ani ciepłej krwi.

Ostatni raz, gdy tu była…

Mgła się rozrzedziła. Wystarczająco, by mogła dostrzec wąską ścieżkę po lodzie. Zacisnęła z uporem pięści, ale się nie poruszyła. Nie odpowie na wezwanie.

Szarość przyniosła ze sobą prezent — młodzieńca leżącego na środku jeziora. Ofiarowywała go jej.

Hansie.

Bez zastanowienia zrobiła krok naprzód, a wtedy lód zatrzeszczał.

Hansie, spójrz na mnie.

Wyglądał na odprężonego, jakby spał. Na twarzy upadłego anioła widniał pogodny uśmiech. Dołeczki w policzkach sprawiały, że przypominał dziecko. Życia Hansa nie liczono bowiem w latach, tylko w snach i pięknie.

Victoria ruszyła w jego kierunku. Lód pękał pod jej stopami. Dobiegnie do niego, zanim ich rozdzieli. Musi jej się udać.

Hansie! Nieme wołanie. Krzyk.

Z jego ręki wystawał kawałek papieru. Telegram. Na piersi widniała mu szkarłatna róża. Delikatna i w tak pogodnym odcieniu jak on sam, gdy był przy życiu.

Lód pękł i Victoria utonęła w ciemności.

Jezioro złamało ją po raz kolejny.

OBIETNICE Z PAPIERU

Victoria wybudziła się z koszmaru i wiedziała, że już nie zaśnie. Ale było jej to obojętne. Lubiła magię ciszy o świcie, sprawiającą, że cienie w jej pozbawionej zbędnego przepychu posiadłości wydawały się dłuższe i rozmazane. Głębokiemu oddechowi towarzyszyło skrzypienie posadzki. Uciecha samotności.

Dom znajdował się na obrzeżach miasteczka. Piękne wspomnienie innych czasów. Jak stara latarnia morska, opuszczona po wybudowaniu nowej na drugim końcu fiordu.

Samotny budynek na wzgórzu, na skraju lasu. Z oszklonego pokoju na trzecim piętrze można było objąć wzrokiem gęste rzędy zielonych koron ciągnące się po horyzont jak zastępy wojska.

„Póki birnamski las się nie przybliży do Dunsinane’u, nie wiem, co to trwoga”1.

Przypomniała sobie, jak jej brat recytował wersy angielskiego dramaturga o królu Makbecie, spinając ostrogami wyimaginowanego konia i wznosząc miecz zrobiony z powietrza i wyobraźni. Lubił mawiać, że to jest jego las Birnam, a ich posiadłość — strażniczką odpowiedzialną za powstrzymanie śmierci wyzwolonej spomiędzy korzeni drzew. W ten sposób strzegli wznoszącego się dalej miasteczka.

Victorii nie bawiła myśl, że mieszkają obok zaczarowanego lasu, który pewnego dnia może powstać przeciwko nim.

Obserwowała światło poranka pobłyskujące między gałęziami. Bursztynowa mgiełka sprawiała, że drzewa na kilka chwil stawały się złote.

Był taki czas, kiedy Victoria lubiła nosić wesołe kolory. Tańczyła odziana w ochrę, róż i błękit. Dużo się śmiała i rzadziej marszczyła czoło. Ale już niemal o tym zapomniała. To było dawno, jeszcze zanim zamarznięte jezioro okradło ją po raz pierwszy.

Teraz zaś ciemny fiolet jej sięgającej ziemi i zapiętej pod samą szyję sukni czynił z niej kolejny element mroku. Ducha tego starego i dostojnego domostwa, z włosami upiętymi w sztywny i ciasny kok.

Światło na zewnątrz. Ciemność w środku.

„Wyglądasz idealnie”, usłyszałaby zapewne od dobrej guwernantki. Jej brat by się z niej z kolei naśmiewał:

— Popatrz! Rzadki okaz zgorzkniałej staruchy w ciele młodej dziewczyny. Takim wybrykiem natury powinna się zająć nauka.

Promień słońca wślizgnął się przez szybę, niemal dosięgając jej butów. Cofnęła się o krok, jakby kontakt z nim mógł spalić jej serce.

Światło na zewnątrz. Ciemność w środku.

W dali, między trzcinami, czuć było unoszącą się nad jeziorem mgłę postrzępioną jutrzenką. Ścisnęła kartkę, którą trzymała w dłoni. Telegram zmięty od ciągłego czytania.

Jego treść była dosyć oczywista. Jedno tylko słowo:

„Wracam”.

I podpis:

„H”.

„Nigdy nie ufaj obietnicy mężczyzny”, powtarzała jej macocha.

Zgniotła papier w garści. Jej słowa nie miały znaczenia. Nie znała Hansa.

Jezioro też nie.

Mylili się. Oboje.

Wracał. Wkrótce będzie mogła go przytulić. Poranne zawieszenie broni dobiegło końca. Papierowa obietnica w dłoni Victorii zamieniła się w popiół.

WIĘZIEŃ

Panienko Holstein, wie panienka, że wizyty nie są dozwolone.

Po otrzymaniu tej odpowiedzi wywołała spore zamieszanie w siedzibie dowództwa. Victoria nie była typem damy, która łatwo godzi się z odmową.

— Oficerze Borh. — Wbiła w niego wzrok: jej oczy przypominały teraz dwa sople szarego lodu. — Służył pan z moim dziadkiem. Wiem, że go pan cenił. — Pokazała mu odznakę. Wierzyła, że posłuży jej za przepustkę.

Mężczyzna spojrzał na nią z nostalgią. Wziął odznaczenie, położył je sobie na dłoni i pogłaskał kciukiem. Jego złote brzegi pobłyskiwały.

— Posunęliśmy się w latach, stary druhu — powiedział do wspomnienia jej dziadka. Westchnął i pokręcił głową. Później wydał dźwięk podobny do stłumionego śmiechu, obracając odznakę w palcach, a w końcu ją oddał. — Nigdy nie wiedziałem, co ona oznacza.

Victoria też nie. Siekiera i czaszka ptaka.

— Mamy nowego kapitana. Książę przysłał go z Kopenhagi.

Victoria odwróciła wzrok i przytaknęła. Słyszała już o tym. Książę delegował urzędników odpowiedzialnych za wprowadzenie reformy w życie, ale sam nie powracał. Zdawał się raczej bytem wyobrażonym, zrodzonym z powtarzanych o sobie pogłoskach, niż człowiekiem z krwi i kości.

Bohr mówił dalej:

— Teraz… wszystko jest inaczej. Gdybym mógł…

— Wiem — ucięła krótko. Nie mogła znieść współczucia. Wiele dobrych intencji, ale mało rozwiązań.

Na widok wymalowanego na jej twarzy wyrzutu, oficer westchnął i wskazał jej dyskretnym ruchem głowy drzwi wejściowe do lochu. Victoria ruszyła żwawym krokiem.

— Panienko Holstein.

— Tak? — Odwróciła się.

— Przykro mi.

Victoria zacisnęła usta i poszła dalej.

Mnie jeszcze bardziej.

Hans siedział na podłodze, pochylony nad swoim szkicownikiem w rogu celi, gdzie docierało najwięcej porannego światła. Z dołeczkami w policzkach, włosami opadającymi na czoło i z maleńkim kawałkiem węglowego ołówka brudzącego mu palce, rysował. Koncentracja i niewinność dziecka skupionego tylko na tym, by kilkoma pociągnięciami stworzyć cały świat.

Jak zawsze, kiedy zastawała go przy pracy, Victoria podeszła po cichu. Pochyliła się, stojąc po drugiej stronie krat. Hans oderwał się od swojego dzieła, by posłać jej uśmiech. Jego dłonie tworzyły, a oczy błyszczały za firanką gęstych, długich i podkręconych rzęs.

Serce Victorii zadrżało, a ona wstrzymała oddech. Mogła się wydawać podobna do ich matki, jak zwykli powtarzać ludzie, dopóki nie zobaczyli jej brata. Był żywym odzwierciedleniem jej piękna.

— Mam dla ciebie coś do jedzenia. — Podała mu jabłko, które niosła w siatce zawieszonej na nadgarstku. — Pomyślałam, że jesteś głodny.

Hans zadedykował jej kolejny uśmiech. Tym razem rozbawienia.

— Zawsze jesteś taka praktyczna.

Nie zainteresował się jednak owocem. Jego ołówek dalej sunął po kartce. Żywił się sztuką.

— Przyznałeś się. — W jej głosie słychać było pretensję. Jego zeznanie przekreśliło jakąkolwiek możliwość obrony. — Zgodziłeś się tak po prostu. Powinieneś poczekać. Obrońca taty…

— Nie chcę zaprzeczać, kim jestem.

— A ja nie chcę ci wybaczyć — stwierdziła ze złością.

Dyskusje z Hansem kończyły się, zanim jeszcze zdążyły się rozpocząć. Zawsze to samo: rysowanie w ciszy. Ani nie przyznaje jej racji, ani nie zaprzecza. Odgłos ołówka ma wystarczać za odpowiedź.

Victoria prychnęła na znak, że się poddaje, i zaczęła obserwować ptaka, którego szkicował. Wydawał się taki prawdziwy. Aksamitność jego piór.

— Leptopoecile sophiae, czyli sikorczak tybetański — wyjaśnił. — Ma barwy brzasku. Blady róż i fiolet chmur, błękit nieba, pomarańcz ognia… — Poruszał rękoma, jakby kolorował obraz emocjami swojego głosu. — Zlewają się wzdłuż jego ciałka niczym fale morskie. — Zakłopotany odwrócił się do wejścia lochu. — Gdyby tylko zwrócili mi moje kredki…

— Rozstrzelają cię, Hansie.

Tak, jest dużo bardziej praktyczna od niego.

— Hmmm. — Jej brat wydał z siebie westchnienie i wrócił do początkowej pozycji. — Poza tym ciebie ptaki nie obchodzą. A przynajmniej nie od czasu…

— Kiedy umarła mama.

Wydawało się absurdem, żeby jej brat po tylu latach nie był w stanie wypowiedzieć tych słów. Przez większość ich życia była martwa.

Ojcu nie zajęło jednak dużo czasu nazwanie tej drugiej „swoją żoną”.

Hans oparł głowę o kraty i westchnął na nowo:

— Tak…

Zamknął szkicownik. Wśród przelatujących kartek Victoria dostrzegła portret. Czułe pociągnięcia ołówka jej brata odtworzyły czyjąś twarz.

— To on?

Uśmiech i zmieszanie w oczach odpowiedziały za Hansa.

— Warto było? — Victoria zacisnęła pięści.

Dlaczego to właśnie on z ich dwójki skończył za kratkami? Jeśli tylko jedno z nich mogło ocaleć, nie miała wątpliwości co do wyboru.

Hans uśmiechnął się i pociągnął luźny kosmyk jej włosów, aby pomóc mu wydostać się z koka.

— Kiedyś to zrozumiesz.

— Wątpię. — Zniecierpliwionym ruchem zaczesała sobie kosmyk za ucho. Była zbyt doświadczona przez życie i zbyt zraniona, żeby dalej wierzyć w opowiastki.

— Obiecałem zabrać cię do Paryża. — Napisał jej w liście na Boże Narodzenie. — Przepraszam.

Victoria pokręciła głową i zacisnęła powieki, czując pod spodem zdradzieckie łzy. Lód jej oczu roztapiał się w bezkresny ocean.

— Hej, maleńka. — Delikatnie otarł jej łzy. Wziął jej ręce w swoje i ucałował ich wnętrza. — No już, jesteś zbyt inteligentna, by płakać po kimś takim jak ja.

Jej śmiech zabrzmiał jak szloch.

— Opowiedz mi o tym. Co byś mi pokazał w Paryżu? W Pradze. W Salzburgu… — wymieniała miasta, które pojawiły się w ich korespondencji. — Gdzie byśmy poszli na spacer? Czym pachniałyby ich ulice i jak smakowały słodkości?

Kiedy Victoria wróciła do rzeczywistości, otaczała ich ciemność. Opierała się plecami o plecy swojego brata, czując jego bliskość pomimo dzielących ich krat. Wspominali swoje dzieciństwo. Prezenty od ojca wracającego z podróży. Dziwactwa dziadka. Łagodność matki.

Zużyła cały swój głos, śmiech i łzy, a jej powieki zaczynały opadać. Szept Hansa kołysał ją niczym fale, a jej umysł skakał z jednego opisywanego przez niego miejsca do drugiego.

Jego głos nagle się zmienił, ale ona, z co rusz opadającą głową, tego nie wyłapała:

— Wróciłem, bo muszę cię ostrzec… Jezioro… — Sen mieszał się z jawą. — Chronić cię… Przestałaś zwracać uwagę na mgłę… Сhronić… jezioro… — Ostatni uśmiech. — Mama…

Victoria też się uśmiechnęła.

Mama.

Przypomniała sobie jej śpiew i jej głos ją uśpił.

Otulało ją światło, miała obolałe plecy i pośladki, coś wbijało się w jej ramię.

Szkicownik Hansa. Brat podał go jej przez kratki.

— Odpowiadając na twoje pytanie: wolność zawsze jest warta swojej ceny.

Świtało i oboje wiedzieli, co to oznacza. Ostateczne pożegnanie.

Victoria wzięła notes i otworzyła go na ostatniej stronie. Hans skończył rysować ptaka. Z rozłożonymi skrzydłami, gotowego do lotu. Był piękny, delikatny i pełen słodyczy. Jak jej brat. Niesprawiedliwość nie powinna mieć mocy zamienienia piękna w popiół.

Wzrok Hansa błądził gdzieś za wąskim oknem celi. Smugi światła mieszały się z odgłosami poranka. Usłyszała, że coś mruczy. Recytował na nowo tego Anglika, którego tak lubił.

— „Umrzeć — zasnąć. — Zasnąć! Może śnić?”2

Ona dalej wpatrywała się w jego rysunek. Ptak odwzajemnił jej spojrzenie. W każdej jego linii kryła się tak wielka wrażliwość, tyle życia… Powrócił gniew i chęć walki. Lot ptaka podsycał jej wewnętrzny płomień.

— Koniec z tym. — Jednym ruchem zamknęła szkicownik, zdecydowanie wstała i otrzepała sobie sukienkę.

— Vi — Głos Hansa zatrzymał ją przy wyjściu.

— Tak?

— Dziękuję ci za to, że jesteś moją siostrą.

Victoria przycisnęła szkicownik do piersi, ale nie odpowiedziała. Jest jego siostrą. I ma zamiar być nią nadal.

KAPITAN

Victoria wtargnęła do gabinetu kapitana, kładąc kres własnym krzykom i wrzawie urzędniczych głosów. Otworzyła drzwi z takim impetem, że uderzyły w stojącą obok szafkę.

Kapitan przeglądał akurat dokumenty, siedząc przy swoim starannie uporządkowanym biurku. Kiedy podniósł wzrok, Victoria na chwilę zapomniała, co chciała mu powiedzieć, i mierzyła się z nim spojrzeniem. Uniesiona brew i nieme pytanie w jego oczach. W jej — niedowierzanie.

Spodziewała się starszego mężczyzny, weterana wojennego chcącego spędzić ostatnie lata służby w ich księstwie — dumnym i dostojnym, choć spokojnym i dryfującym w niepamięć. Oczekiwała wyrozumiałości wymalowanej na zmęczonej twarzy i siwych włosów.

Zamiast niego trafiła na młodzieńca o zielonych, ciekawskich oczach, surowej minie i w dobrze dopasowanym, świeżo wyczyszczonym i wyprasowanym mundurze. Ani jednego przekręconego guzika, żadnej widocznej nitki. Dostojne i równe były też rysy jego twarzy, z delikatną brodą stanowiącą oprawę ust. Tylko jego czarne jak węgiel loki zdawały się rzucać wyzwanie temu poważnemu obliczu.

Victoria zacisnęła pięści. Nie mógł być starszy od Hansa. Dzieciak bawiący się w kapitana. Syn kogoś posiadającego wystarczające kontakty, by podarować mu to stanowisko, niewymagające od niego większego wysiłku. Rozkapryszony młokos wychowany wśród służby i luksusów. To on wydał wyrok skazujący. Odczuła natychmiastową nienawiść.

Ktoś pociągnął ją za ramię, aby ją wyprowadzić. Wyrwała się gwałtownie i położyła rękę na stole kapitana, na równo ułożonych papierach. Nieco je przy tym pogniotła.

— Proszę uwolnić mojego brata.

— Przykro mi, panie kapitanie — przeprosił urzędnik. — Nie mogłem…

Oficer przerwał jego tłumaczenia ruchem dłoni:

— Dziękuję, Stubie. Zajmę się tym.

Kiedy zostali sami, odchylił się na krześle, a natarczywość jego spojrzenia sprawiła, że Victoria zacisnęła szczęki.

— Panienka Bastholm, jak się domyślam.

— Holstein, dla sprostowania. — Choć Bastholm było nazwiskiem jej ojca i tym, które powinna nosić, wszyscy w księstwie znali ją z nazwiska panieńskiego jej matki. Miało ono dłuższą historię niż miano rodowe niepochodzącego stąd ojca.

— Holstein — zgodził się. — Już mnie poinformowano, że mieliśmy intruza w lochach. Panienka cieszy się poważaniem wśród moich ludzi. Zgodzili się, by podarować jej ostatnie godziny…

— Proszę go wypuścić. — Stała wyprostowana jak czarny goniec, który trzyma króla w szachu. Jej spojrzenie nie błagało, tylko żądało. Nie chciała słyszeć słowa „pożegnanie”.

Kapitan wstał. Mierzyli się wzrokiem. Biurko jako linia graniczna. Spoczywały na nim dwa otwarte, położone jeden na drugim listy. Wziął ten spod spodu.

— Panicz Hans Bastholm-Holstein był ścigany listem gończym z rozkazu króla. — Złamana pieczęć Królestwa Danii była dobrze widoczna. Kapitan rozłożył kartkę i odłożył kopertę na miejsce, równo z krawędzią stołu. Jego spojrzenie rzuciło jej kolejne wyzwanie. — Moja czy panienki opinia na ten temat nie mają żadnego znaczenia, bo oskarżony przyznał się do winy. — Podrapał się w brodę i westchnął, a po jego twarzy przemknął jakby cień współczucia. — Zarzuty są jasne, wyrok również. Przykro mi. Nic nie mogę zrobić.

„Przykro mi”. „Przykro mi”. Nie mogła tego słuchać.

Wbiła palec wskazujący w jego pierś, w ten mundur, o który na pewno dbał jakiś nieszczęsny poddany.

— Pan wie, że to czysta niesprawiedliwość.

— Panienko Holstein — odsunął jej dłoń i wygładził fałdy na mundurze — nie mnie oceniać, co jest sprawiedliwe, a co nie.

— Oczywiście. Zapomniałam, że pies wykonuje to, co nakaże mu pan — rzuciła z pogardą.

Pozostał niewzruszony.

— Nie wydaje mi się, by wierność i oddanie mojej ojczyźnie były zniewagą.

— Są nią, jeśli prowadzą do zaślepienia.

Znowu mierzyli się spojrzeniem. Kapitan wykazywał spokój i przypominał twierdzę nie do zdobycia. Victoria prychnęła. Niczego nie osiągnie, próbując pertraktować z tym żołnierzykiem. Zdała się na ostatnią deskę ratunku i wyciągnęła przyniesioną ze sobą odznakę.

— Strażnik mgły. Opiekun księstwa. Jego uprawnienia przewyższają jakąkolwiek władzę na tych ziemiach, wyłączając bezpośrednie rozkazy księcia i króla. Może wpływać na wymiar sprawiedliwości i organy ścigania, jeśli uzna to za konieczne. — Wyprostowała plecy. — Mój dziadek był ostatnim strażnikiem mgły i nikt od tego czasu nie zajął jego stanowiska. Żądam, kapitanie, uznania tu i teraz tego tytułu przekazywanego w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie i uwolnienia Hansa Bastholma-Holsteina.

Przy okazji niech odejdzie z wiatrem tam, skąd przyszedł.

— Strażnik mgły, powiada panienka. — Skinął głową i oblizał usta, by ukryć uśmiech rozbawienia. — Jakaś wzmianka pojawia się co prawda w archiwach. — Szerokim gestem wskazał otaczające ich szafki na dokumenty. — Ale sprawdziłem źródła, rozpytałem ludzi i prześledziłem poszlaki. I nic nie znalazłem. Żadnego wyjaśnienia. Od kiedy istnieje? Dlaczego? Kim jest strażnik mgły? Nikt nie potrafił wskazać mi jego funkcji. Czy to tytuł szlachecki? Wojskowy? Kościelny, biorąc pod uwagę, że zajmuje się cieniami i demonami? — Przewrócił karty księgi, której lekturę mu przerwała. — Zdaje się, że jest to tytuł honorowy i, jak panienka wspomniała, dziedziczny.

— To bez znaczenia — żachnęła się Victoria. — Ważne jest, że rozkazałam panu…

— Obawiam się, strażniczko, że książę zniósł ten urząd.

— Dlaczego miałby to zrobić?

— Chce zmodernizować te ziemie i włączyć w końcu to wasze krnąbrne księstwo do Królestwa Danii. To prawdziwy powód, dla którego tu jestem i dla którego nie ma i nie będzie więcej żadnych strażników mgły.

Przestała go słuchać. Trzask jej serca łamiącego się jak powierzchnia zamarzniętego jeziora odbijał się echem w jej umyśle. Czuła się zdradzona.

— Może więc panienka zabrać swoje odznaczenie. — Podszedł do drzwi i je otworzył. — Nasze spotkanie dobiegło końca.

Victoria nie dała za wygraną.

— Nie. Nie. Proszę — zaczęła błagać. — Proszę, nie możecie… — Jej głos się załamał, a oczy zaszły łzami. — Nie, tylko nie Hans.

To nie mogło się tak skończyć.

— Panienko Holstein…

Wykonał gest, jakby chciał jej dotknąć, ale Victoria się odsunęła.

— Nie!

Wtedy kilku urzędników, którzy przyszli do kapitana, rzuciło się, by ją pochwycić.

— Nie! Nie! Nie! — Nie mając już żadnego asa w rękawie, Victoria zaczęła się szarpać, rozpaczliwie płakać i kopać na oślep. — Hans!

Wyprowadzili ją na zewnątrz. Przechodząc obok kapitana, wbiła w niego wzrok pełen gniewu. Zastanawiała się, czy sprawia mu to przyjemność. Był zwykłym, godnym pożałowania mordercą.

Udało jej się uwolnić jedną dłoń, gubiąc w zamieszaniu rękawiczkę, i z jękiem frustracji podrapała kapitanowi twarz, zanim jego zbiry ostatecznie wyprowadziły ją z pomieszczenia.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 W. Szekspir, Makbet, akt V, scena III, tłum. Leon Ulrich.

2 W. Szekspir, Hamlet, akt III, scena I, tłum. Józef Paszkowski.