49,90 zł
Sięgnij po kolejny tom niezwykłej serii fantasy dla starszych nastolatków i młodych dorosłych
Do spadkobierczyni tronu Lavenum dociera wieść, że jej matka, władczyni Adelphe, nie żyje. Aricia opuszcza więc Avolan i w towarzystwie księcia Edmunda pośpiesznie wraca do domu. Musi zapobiec niepokojom w jej ojczystym kraju.
Po koronacji na jego władczynię i skompletowaniu Rady Dwudziestu Pięciu Aricia powinna szybko podjąć decyzję co do małżeństwa i - tym samym - sojuszy, jakie zawiąże po jej ślubie Lavenum. Musi wybrać: pozostać neutralną politycznie, sprzymierzyć się z Avolanem czy skierować swoją sympatię w stronę Fatvocanu. Do ostatniego zachęca ją głównie wuj. Idogbe od początku był przeciwny temu, by jego siostrzenica wyszła za władcę Avolanu.
Tymczasem sąsiedni kraj pogrąża się w chaosie. Edmund chce prędko wyruszyć w drogę, aby pomóc bratu w rozwiązaniu problemu zbuntowanych miast i odnaleźć siejącą zamęt Białą Różę...
Saga Szept ognia i popiołu to spektakularny debiut Justeene Ruston. Nie przegap go!
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 920
Justeene Ruston
Płonąca róża
Seria „Szept ognia i popiołu”
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Projekt okładki: Justyna Sieprawska. Projekt okładki inspirowany koncepcją autorstwa Olgi Kuć. Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://beya.pl
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:https://beya.pl/user/opinie/plosop_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1506-0
Copyright © Justeene Ruston 2024
Ostrzeżenie o niepokojących treściach
W książce poruszono trudne tematy, takie jak: śmierć ukochanej osoby, pogrzeb, żałobę, krew, rozmowy dotyczące seksualności, homofobię, seksizm, scenę intymności, szantaż, morderstwo.
Kierowałam się wieloma motywami, kiedy zaczęłam pracę nad serią „Szept ognia i popiołu”. Jednym z nich, który chciałabym poruszyć jeszcze przed Waszą lekturą, było stworzenie rzeczywistości, gdzie każdy czułby się częścią wspólnoty i był szanowany. Tak właśnie powstało Lavenum, którego społeczeństwo i kultura są niebinarne oraz nieheteronormatywne.
Jako że narratorka tej historii, Aricia Moragaid, wychowała się w tym państwie, jej sposób postrzegania świata i język przez nią używany są ze sobą powiązane. Oznacza to, że w książce odnajdziecie feminatywy, neutratywy czy też formy normatywne i niebinarne. Są to aspekty, na które coraz bardziej zwracamy uwagę w społeczeństwie, a ja chciałam wyjść temu naprzeciw i zademonstrować, że język polski również może cudownie pokazać różnorodność i nikogo nie wykluczać.
W Pierwszej iskrze została przedstawiona postać Denali Benemosy, która jest osobą niebinarną. Do opisywania tej postaci użyłam wtedy zaimków ono/jego. W drugim tomie pojawia się kolejny zaimek niebinarny: ono/jeno. Te zaimki — wraz z zaimkami normatywnymi on/jego i ona/jej — są aktywnie używane w tekście. To nie tylko pokazuje bogactwo języka polskiego, lecz również odzwierciedla pełną różnorodności kulturę Lavenum. Wraz z biegiem akcji wszelakie kwestie dotyczące języka laveńskiego — czyli co? jak? i dlaczego? — będą poruszone w narracji.
Ja i moja redaktorka językowa, Ania, dołożyłyśmy wszelkich starań, by do Waszych rąk trafiła książka napisana tak inkluzywnie, jak było nas na to stać.
Miłej lektury i pamiętajcie: jesteśmy w tym razem, od początku do samego końca.
Obserwowałam, jak gwiazdy lecą ku niebu. Na początku sądziłam, że była to jedynie iluzja, jednak zmysły mnie nie zawodziły. Małe iskierki błyszczały, po czym gasły, a ja wiedziałam, że już zajęły wyznaczone im miejsca. Czułam zapach palonych ziół, drewna i czegoś mi nieznanego. Wszyscy skupili uwagę na tym, co miało miejsce na ziemi, lecz ja spoglądałam w górę.
To było pierwsze Zgaśnięcie, w jakim brałam udział.
Na wzgórzu płonął stos. Nie brzmiała żadna pieśń, tak jak podczas ostatniego razu, gdy gromadziliśmy się z poddanymi. Przerażająca cisza, podczas której ignorowano piękno ulatujących ku niebu gwiazd.
Zaciskałam w pięści materiał koszuli taty, trzymającego mnie pewnie na rękach. Jego obecność niosła otuchę w każdej sytuacji, lecz dziś był jakiś inny. Nie próbował rozśmieszyć mamy, która stała obok nas z poważną miną. Cały czas wpatrywała się w szczyt wzgórza. Już nie płakała: ani ona, ani wuj, ani ciocia. Ja również byłam spokojna, chociaż niewymownie smutna. Babcia Lillian już nigdy mnie nie obejmie, tak jak teraz robił to tata.
— Hej — szepnęłam mu na ucho, czym zwróciłam jego uwagę. Oderwał oczy od płonącego stosu i spojrzał na mnie. — Nonnali jest już u gwiazd?
W uśmiechu, jaki mi posłał, nie było uwielbianej przeze mnie wesołości.
— Tak, Gwiazdko — odpowiedział równie cicho. — Będzie teraz patrzeć na ciebie z góry.
Kiwnęłam głową, jakbym doskonale rozumiała, o czym mówił. Spojrzałam w bok, na profil mamy. Teraz ona była jedyną władczynią. Nie będzie miała babci, która zawsze pomagała jej w chwilach zwątpienia.
Wyciągnęłam ku niej rękę. Tata zauważył, co zamierzałam zrobić, i zbliżył się do jej postaci. Chciałam, by poczuła, że jestem obok. Moje palce musnęły gładki policzek, co wybudziło ją z transu. Drgnęła, a potem jej wzrok napotkał mój.
— Aricio?
Zamrugałam, zdając sobie sprawę, że patrzyłam w płomień świecy już przez dłuższą chwilę. Nie był to stos pogrzebowy mojej babki, a mnie w objęciach nie trzymał ojciec.
Siedziałam w gabinecie króla Avolanu, wyprostowana jak struna w lutni. Zaplotłam dłonie na kolanach i czekałam. Mimo że w ciągu ostatniego dnia straciłam to, co było mi najdroższe, nie wylałam ani łzy. Nie potrafiłam płakać, choć oczy moich przyjaciół pozostawały zaczerwienione. Przeżywałam moją tragedię w ciszy. Nie oznaczało to jednak, że w środku nie czułam się martwa. Pusta. Ciemna.
Oderwałam po pewnym czasie wzrok od płomienia świecy i przeniosłam je na oblicze Williama Sigriana. Na jego twarzy malował się niepokój.
Odkąd otrzymałam list, nie wypowiedziałam ani słowa, gdyż bałam się, że to może zburzyć tę perfekcyjną maskę opanowania. Te wszystkie rozterki serca, złe uczynki i kłamstwa, tak zaprzątające myśli następczyni tronu Lavenum, przestały istnieć. Od teraz byłam najważniejszą osobą w państwie. Przygotowywano mnie do tego przez całe życie, a od Edmunda nauczyłam się świetnie maskować uczucia.
William w końcu zrozumiał, że nie może oczekiwać ode mnie nic więcej niż pytające spojrzenie.
— Wiem, że w obecnej sytuacji jest poruszanie takich tematów jest bezdusznością, lecz nie mam wyjścia. Twojego ambasadora nie ma… Muszę myśleć o państwie, najmilsza — zaczął cicho, podczas gdy ja uparcie milczałam. — W intercyzie, którą podpisałem z twoją matką, widnieje pewien zapis. Rozwiązuje on zaręczyny, jeśli któraś ze stron uzgadniających je odejdzie do Ogrodów przed naszym ślubem.
Doskonale znałam dokument, który skazał mnie na wygnanie z kraju, bo tak myślałam o tych zrękowinach. Intercyza i tak została złamana już dużo wcześniej przez samego króla Avolanu. Nie dałam mu jednak do zrozumienia, że wiedziałam, co uczynił. Trzymałam tę kartę w sekrecie, będąc pewna, że jeszcze zrobię z niej użytek.
— Nasze zaręczyny są w świetle prawa nieważne — kontynuował William. — Trzeba spisać nowy dokument, byś teraz to ty go podpisała. Oczywiście, jeśli chcesz…
Jego spojrzenie było tak dziwnie błagalne, że wzbudził we mnie poczucie winy. Nienawidziłam tego. Teraz miałam władzę, o jakiej przez długi czas nawet nie marzyłam. Wystarczyło, że sypnę złotem, a każde państwo zechce ofiarować mi armię. Moja matka uważała nasze zaręczyny za najlepszą opcję. Jednak Adelphe Moragaid już zgasła, a teraz świeciła moja gwiazda. Byłam wolna.
Wzruszyłam ramionami, oczekując, że zrozumie to jako niemożność myślenia o takich rzeczach po stracie matki. Istotnie tak postąpił.
— Jutro o świcie ruszysz do Lavenum, najmilsza — kontynuował. — Twoje rzeczy już są pakowane. Wyślę z tobą Edmunda, by uzgodnił punkty intercyzy i zapewnił ci bezpieczną eskortę. Na zachodzie jest… niepewnie.
Patrzyłam na niego w pełni opanowana, lecz w środku parsknęłam śmiechem. Nawet teraz, gdy praktycznie miałam na skroniach koronę jednego z najpotężniejszych gospodarczo państw, traktował mnie jak porcelanową lalkę. Od dawna wiedziałam, co oznaczało to „niepewnie”. Nie czekałam, by ktoś mnie w końcu oświecił, i korespondowałam z odpowiednimi osobami. Miałam też księcia, który od pewnego czasu nie potrafił mnie okłamać. Kiedy próbował, wyczuwałam to szybko i drążyłam temat. Przestał być dla mnie wielką zagadką, bo był we mnie zakochany. Posiadałam nad nim władzę nie mniejszą, niż on miał nade mną.
To właśnie on miał ruszyć i uzgodnić szczegóły intercyzy, dzięki której jego brat i jednocześnie król miał poślubić jego ukochaną.
— Spróbuj odpocząć, Aricio.
Nie wiedziałam, czy William był zrezygnowany i zmęczony moim zachowaniem, lecz to mnie nie obchodziło. Wstałam z miejsca, całkowicie niewzruszona dygnęłam i odwróciłam się, by wyjść. Zatrzymał mnie jednak jego troskliwy głos.
— Gdybyś mnie potrzebowała, to…
Wygięłam usta w dość gorzkim uśmiechu. Jedyne, czego w tej chwili najbardziej na świecie pragnęłam, to moje dawne życie, a tego mi dać nie mógł.
Na korytarzu czekali na mnie Denali i Mairead. Nie pokazałam im, że wszystko było w porządku. Nie miało być przez bardzo długi okres, jeśli w ogóle. Zamknąwszy uczucia w szkatule na dnie serca, ruszyłam do komnat. Moja mała eskorta nieporadnie za mną dreptała, jak pisklęta za swoją kaczą mamą. Próbowali być dzielni, lecz gdy tylko oboje na mnie spoglądali, ich wargi drżały.
Służący pakowali kufry i ogołacali pokoje z moich prywatnych rzeczy. Nagie półki straszyły, tak jak wtedy, gdy tutaj przyjechałam. Zignorowałam pokłony, nie obdarzyłam odrobiną ciepła nawet Helen. Natychmiast usiadłam na parapecie w sypialni. Podwinęłam pod siebie nogi i gwizdnęłam na psa. Bella pośpiesznie przybiegła, wyczuwszy, że jej pani potrzebuje wsparcia. Głaskałam ją, a mój wzrok błądził po komnacie.
Toaletka, przy której Denali czesało mnie każdego ranka, świeciła pustkami. Na krześle leżała suknia. Zgodnie z tradycją mojego kraju była w odcieniu ciemnego fioletu. Nie sądziłam, że tak szybko założę ten kolor. Nie należała ona nawet do mnie, a do lady Kalili, gdyż ja nie zabrałam niczego w tej barwie z domu.
Przycisnęłam policzek do zimnej szyby. Choćbym bardzo chciała, nie potrafiłam płakać. Wypełniała mnie przerażająca pustka i cisza, zmuszająca do bierności i spokoju.
Wyjeżdżając, zostawiałam tak wiele niezakończonych spraw.
Nie powiem Clarice tego, co chciałam, gdyż teraz klęczy na zimnej posadzce w klasztorze i modli się do swojego boga. Rozmyślałam, czy nie byłoby rozsądnym do niej napisać, jednak po chwili porzuciłam ten pomysł. List mógłby wpaść w niepowołane ręce i wywołać coś więcej niż tylko skandal. Księżniczka nie zrozumiałaby szyfru, bo żadnego nie posiadałyśmy. Przez te kilka miesięcy byłyśmy prawie nierozłączne, a jej nieliczne wypady do klasztoru na tydzień nie wymagały wymieniania korespondencji listownej. Musiałam więc trzymać sekret avolańskiej księżniczki do następnego spotkania, lecz jeśli w tym czasie wydadzą ją za mąż, nie zdołam już jej pomóc.
Przymknęłam oczy. Powinnam myśleć o moim małżeństwie, bo nie będzie to prosta sprawa. Chociaż byłam zaręczona z Williamem, teraz mogłam wybrać kogoś innego. Całym swoim sercem i rozumem pragnęłam Edmunda, choć znałam go zdecydowanie zbyt krótko. Budziłam się i zasypiałam, myśląc o nim. Kiedy czytałam książkę w salonie, co chwilę podnosiłam wzrok w poszukiwaniu jego sylwetki. Jednak kaprys dwóch zakochanych osób nie mógł wystarczyć. Musiałam wziąć pod uwagę Radę Dwudziestu Pięciu, zdobyć pozwolenie od Dyfarii, a co najgorsze: wyznać wszystko Sigrianom. Spojrzeć w ufne oczy Williama i oznajmić mu, że nigdy go nie pokochałam i kochać nie będę, gdyż pragnę innego. Dostać jego błogosławieństwo na ten związek. Nawet ja, największa romantyczka, musiałam przyznać, że istniały na to marne szanse.
Edmund już prawie dopiął swego i poznał nazwiska osób biorących udział w spisku. Opuszczę to gniazdo żmij, nie wiedząc, kto był moim przyjacielem, a kto wrogiem. Nie zobaczę ich upadku, nie będę czerpała satysfakcji z widoku ich przerażonych min. Pozostawię tych wszystkich intrygantów, nie ukarawszy ich.
Osoby, które tak mocno wierzyły, że jestem ich światłem, prowadzącym ich ku zmianie, zostaną w tyle. Miałam wielkie plany, a gdy już zaczęłam je realizować, wszystko obróciło się w popiół w moich dłoniach.
Strach zacisnął pętlę na mojej szyi. Nie przebywałam w kraju od prawie dziewięciu miesięcy i nie wiedziałam, co tam zastanę ani jak poradzę sobie z przejęciem obowiązków matki. Będę musiała przeglądnąć księgi, przeczytać ostatnią korespondencję, wysłuchać raportów, podpisać na nowo dokumenty, dokonać przeglądu Gwardii Królewskiej i skarbca. Na samą myśl o tym mnie mdliło. Babka Lillian załatwiła wszystkie sprawy wcześniej, a potem ostatnie lata życia spędziła w spokoju. Gdy zgasła, Adelphe od dawna rządziła pewną ręką.
Zacisnęłam wargi. Podczas naszego ostatniego spotkania przepełniała mnie taka gorycz. Byłam zła, że mnie odsyła i każe robić coś wbrew odebranemu wychowaniu. Gdybym wiedziała, że już nigdy więcej nie będę trzymać jej w objęciach… Była dla mnie wszystkim. Jedyną osobą na świecie, która znała mnie lepiej ode mnie samej.
Kładłam się do łoża ze świadomością, że to może być ostatnia noc spędzona pod dachem zamku Cair Hill.
***
Poranek był mroźny. Wzięłam tak głęboki wdech, że aż miałam wrażenie, że sople lodu wypełniają moje płuca. To przegoniło resztki snu, chociaż wychodząc na dziedziniec, nie sprawiałam wrażenia ospałej. Patrzyłam z poczuciem poniesionej klęski, jak pakują ostatnie kufry do powozów. To będzie długa i męcząca podróż, lecz może upłynie szybciej niż przyjazd. Teraz w ciągu dnia panowały mrozy, więc będzie się lepiej jechało powozami po drodze.
Takie myśli towarzyszyły mi, gdy przenosiłam spojrzenie z jednej rzeczy na drugą. Alejki, drzewa, okna, kamień na dziedzińcu… Niemo szeptałam pożegnania do wszystkiego, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. To mógł być ostatni raz, kiedy wdychałam słone powietrze.
Byłam taka niepełna. Jakby wyrwano mi coś z rąk, a ja nie do końca rozumiałam, co się właściwie stało. Tak jakby morze, którego szum słyszałam z oddali, wciągnęło mnie pod swoją powierzchnię. Najgorsze jednak przede mną, bo lodowata woda jeszcze nie zalała mi płuc. Tutaj nie było popiołów obecności Adelphe, które osiadły grubą warstwą w każdym miejscu w domu.
Usłyszałam kroki, więc zerknęłam przez ramię i zauważyłam, że William wyszedł z zamku. Zimny wiatr zdmuchnął z jego czoła złote kosmyki. Zaplotłam dłonie przed sobą, wiedząc, że nadszedł czas pożegnania. Niezręcznego powiedzenia sobie „do zobaczenia”, dla mnie brzmiącego tak beznamiętnie i oschło. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie choć cienia emocji ani udawać, że jest mi przykro. Barwy straciły na intensywności, a obraz ciągle spowijała mgła; taka sama, jaka wisiała nad błoniami.
Król podszedł do mnie i wziął moje dłonie w swoje. Nie miał rękawiczek, lecz ja tak, więc nie wyczułam ciepła jego palców. Spojrzał mi w oczy, a czysty błękit jego tęczówek był nieco ciemniejszy niż zazwyczaj.
— Aricio… — zaczął, a ja poczułam, jak coś we mnie zadrżało. — Wierzę w ciebie. Może ci tego nie okazywałem, lecz jestem pewien, że sobie poradzisz. Lavenum będzie bezpieczne w twoich rękach.
Nie byłam tego taka pewna. Ogarniała mnie panika na myśl, że zasiądę na tronie i matka w żaden sposób mi już nie pomoże. Czułam, że zawiodę ją w najważniejszym momencie. Nie dałam tego po sobie poznać, bo nic dobrego by z tego nie wynikło. Mimo że darzyłam Williama jedynie przyjacielską miłością, dbałam o niego. Wiedziałam, jak się denerwował sytuacją w kraju, a teraz jedyne źródło dochodu przepadło. Zdawałam sobie sprawę również z tego, że nie chodzi mu tylko o pieniądze.
Zależało mu na mnie.
— Dziękuję — szepnęłam po raz pierwszy, odkąd przyszedł list.
— Pisz do mnie, najmilsza — powiedział, ściskając moje dłonie mocniej. — Chcę wiedzieć, jak sobie radzisz i jak się czujesz.
Zdusiłam iskrę gniewu. Raczej oczywiste było to, co w tej chwili czułam i co nie opuści mnie przez wiele miesięcy, jeśli nie lat. Zacisnęłam mocno usta, nie mówiąc nic, bo to miało być pożegnanie. Moje słowa nie sprawiłyby, że moja matka by ożyła.
William pocałował mnie w policzek. Poczułam ciepło jego ust, które jako jedyne wydawały się żywe wśród otaczającego mnie śmiertelnego mrozu. Teraz nie dbałam o to, co miało miejsce pomiędzy nami przez te dziewięć miesięcy. Te wszystkie czułe słowa, uśmiechy, krzyk, kłótnie i łzy… Obojętność tego rodzaju była nowa, nieznana i lepka.
— Wszystko będzie dobrze, najmilsza — szepnął. — Zobaczysz. Dasz sobie radę.
— Będę pisać, obiecuję.
Ktoś delikatnie odchrząknął i przerwał naszą chwilę bliskości. Spojrzałam na Edmunda, lecz ten całą uwagę poświęcał bratu i wypranym z emocji głosem oznajmił:
— Możemy ruszać, Williamie.
Król kiwnął głową i skierował się w stronę powozu, trzymając mnie mocno za rękę. Denali i Mairead już tam stali. Ta druga trzymała koszyk z Bellą, a chociaż pies był przykryty kocem, dygotał z zimna. Otworzono mi drzwi, a ja, gdy już miałam wejść, zamarłam i popatrzyłam na przyjaciół.
— Wejdźcie pierwsi — powiedziałam po laveńsku, po czym odwróciłam się do mojego byłego narzeczonego z poważną miną. — Czy mógłbyś przekazać Clarice, że wszystko w porządku?
William spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Najwyraźniej aktualnie nic takiego nie powinnam czuć i istotnie, była to prawda. Nie mówiłam jednak o samopoczuciu, lecz o pocałunku o smaku miodu. On tego wiedzieć nie mógł, lecz jego siostra zrozumie. Wiedziałam, że odczyta prawdziwe przesłanie.
— Oczywiście, gdy tylko wróci z klasztoru — zapewnił.
— Dodaj jeszcze, że zawsze będzie dla mnie najdroższą przyjaciółką. Bez względu na to, co było wcześniej i co będzie później.
Żałowałam, że nie mogę pożegnać Clarice tak, jakbym sobie tego życzyła. Wyobrażałam sobie, jak stoi przy ramieniu brata. Posłałaby w moją stronę ciepły uśmiech, by dodać mi otuchy, i promieniowałaby dziwnym spokojem. Pocałowałaby oba moje policzki i szepnęła, by Trihim mnie prowadził, chociaż w niego nie wierzyłam.
— Bezpiecznej podróży, Aricio — powiedział król.
Zamrugałam, by odgonić widok mary sprzed oczu, i spojrzałam na Williama. W przypływie dziwnego sentymentu pocałowałam go w policzek, na co smutno się uśmiechnął. Chwycił mnie za dłoń i pomógł wsiąść do karety. Zajęłam miejsce naprzeciwko Mairead, ale zaraz ktoś mnie zawołał. Wychyliłam się z okna i zauważyłam, że przy królu stoi jego brat.
— Będziemy jechać dość szybko, wasza wysokość — zaczął Edmund. — Chcemy dotrzeć do granicy jak najszybciej. Proszę dać znać w razie jakichś kłopotów.
— Oczywiście, książę.
Skinęłam głową, po czym otoczył mnie mrok karocy, a ja przymknęłam oczy.
Usłyszałam, jak William mówi do brata:
— Opiekuj się nią.
Odpowiedź mi umknęła, a po chwili poczułam, jak karetą szarpnęło. To był koniec. Westchnęłam i spojrzałam jeszcze raz przez okno. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Pomachałam Williamowi, który ciągle stał w tym samym miejscu, a on uniósł dłoń w pożegnalnym geście.
***
Zapadł już zmrok, kiedy stanęliśmy przed gospodą, która miała nam zapewnić dach nad głową dzisiejszej nocy. Patrzyłam na budynek obojętnym wzrokiem, niejako dziękując za to, że było ciemno; nie wyglądała najlepiej nawet teraz, a co dopiero w świetle dnia. Niektóre deski powinny zostać wymienione już dawno, a szyld zwisał na jednym sznurze. Mogłabym się założyć z osobami stojącymi obok mnie, że za rok o tej porze ta skromna tawerna będzie ruderą.
Wciągnęłam głośno powietrze, wyczuwając w nim zmianę. Znajdowaliśmy się dość blisko granicy, lecz i bez tego poznałabym, że Lavenum było nieopodal. Zew moich przodków sprowadzał mnie z powrotem do mojego królowiectwa. Oboje za sobą tęskniliśmy, chociaż wolałabym wracać do niego w innych okolicznościach.
Bella zaczęła skomleć w tej samej chwili, w której Edmund wyszedł z gospody i ruszył w naszą stronę. Pogłaskałam psa uspokajająco po łepku, obserwując sylwetkę księcia. Pewna część mnie chciała mu wyjść naprzeciw i wpaść w objęcia. Poczułabym jego zapach oraz dotyk. Przytknąłby usta do mojej skroni, szepcząc, że zawsze będzie obok, nawet jeśli to miałoby być kłamstwo mające sprawić, że choć na moment poczuję się lepiej. Zdusiłam w sobie to pragnienie, przykrywając je wszechobecnym zimnem.
— Jest bezpiecznie — zakomunikował nam rzeczowo, jednak musiał wyczytać coś z naszych min, bo dodał przepraszającym tonem: — Tak, to kwatera raczej niegodna władczyni. Jednak od granicy dzieli nas trochę drogi, a domek myśliwski należący do królewskiej rodziny stoi w tym momencie pusty i nie ma w nim służby…
— Nic nie szkodzi, książę — przerwałam mu.
Nie powiedziałam tego, aby uspokoić jego sumienie. Dzisiaj zimno dokuczało mi bardziej niż zazwyczaj i nie obchodziło mnie już nic. Ruszyliśmy w stronę wejścia, a ja niemalże westchnęłam z ulgą, gdy ciepło gospody otuliło moje ciało. Drewniane stoły i ławy nie były poukładane w ustalonym porządku, jakby właściciele chcieli zmieścić tu jak największą liczbę gości. W powietrzu unosił się smród łojowych świec, których w zamku nikt nie używał, bo stać nas było na te lepszej jakości.
Poczułam delikatny dotyk i zostałam popchnięta w stronę jednego z miejsc. Edmund tym gestem nakazał mi, bym wykonała jakiś ruch. Bez szemrania usiadłam przy ławie i ściągnęłam rękawiczki z dłoni. Denali za to wyglądało tak, jakby miało zaraz wybuchnąć płaczem.
— Nie dam rady — zaczęła Mairead, ściskając mocniej koszyk z psem. Spojrzała na księcia i zadziwiająco miękkim głosem spytała: — Czy mogę udać się na spoczynek? Wystarczy, by mi wskazano drogę do… pokoju.
Edmund niemalże wykrzywił usta, słysząc niepodobny do niej ton. Zazwyczaj mówiła mocno i z nutą rozbawienia, a teraz wydawała się jedynie wyblakłym malowidłem dawnej siebie. Skinął głową i podszedł do osoby, która musiała być gospodynią. Zamienił z nią parę słów i wkrótce na oko dziesięcioletnia dziewczynka odprowadzała moją przyjaciółkę do pokoi. Dziecko obdarzyło mnie przerażonym spojrzeniem i rozdziawiło usta, lecz szorstkie chrząknięcie Denali przywołało je do porządku.
Gdy Mairead zniknęła, noble Benemosa spojrzało na mnie z nadzieją. Zignorowałam to, nie chcąc jeszcze iść do łóżka. Tylko leżałabym w nim, patrząc w ciemność i licząc na to, że wszystko było snem. Utkwiłam oczy w sylwetce księcia, który teraz rozmawiał z dowódcą straży. W zamyśleniu kiwał głową, przekręcając sygnet na palcu. Robił to z roztargnienia, choć twarz miał spokojną.
Przyniesiono nam posiłek. Denali skubało chleb, który był dla niego pozbawiony jakiegokolwiek smaku. Widząc, że tylko oglądam plamy po kuflach z piwa na stole, szepnęło do mnie:
— Jedz, Aricio.
— Nie mam apetytu.
— Nie jestem zaskoczone — westchnęło i założyło pasmo włosów za ucho. — Jednak musisz przełknąć choć kęs, byś nie zemdlała nam w drodze.
Podniosłam wzrok, a Denali jedynie przechyliło delikatnie głowę. Nie rozmawialiśmy o liście. Nie chciałam mówić o matce, zerwanych zaręczynach i przyszłych rządach. Pragnęłam tylko zrzucić z siebie cały ciężar i być kimś innym. Chociaż przyjacioło nie było osobą, która naciskała i wywierała presję, teraz zrobiło wyjątek. Pochyliło się nad stołem.
— Miasta, które wymówiły posłuszeństwo, wystosowały pisma z żądaniami — zaczęło cicho. — Jednym z postulatów było zniesienie wysokich podatków nałożonych na kupców. Są też rozżaleni, że ci, którzy handlują z Lavenum, zostali z nich zwolnieni.
— Skąd o tym wiesz?
Denali wzruszyło ramionami. Najwidoczniej wśród panującego przygnębienia miało oczy szeroko otwarte. Ja nie chciałam nawet słyszeć o spiskach, intercyzach, sojuszach czy radach.
Moje palce odnalazły zawieszki na bransoletce.
— Mairead — powiedziało po prostu. No tak, to było do przewidzenia. — Książę również rozmawiał ze strażnikami. To dlatego tak pędzimy, bo nikt nie pomyślałby, że tak szybko wyruszymy do Lavenum.
— Nie muszą snuć żadnych teorii. Jeśli Biała Róża jest w zamku, niedługo wszyscy będą wiedzieć, że Lavenum i Avolan zerwały na jakiś czas sojusz. Edmund doskonale o tym wie.
Przez twarz przyjacioła przemknął skurcz, gdy wspomniałam o prześladowcy. Oboje spojrzeliśmy na księcia: choć prowadził dyskusję, widziałam, że myślami był gdzie indziej niż w tej obskurnej gospodzie.
— Zamierzasz wznowić zaręczyny? — spytało Denali, a ja przycisnęłam zimne palce do rozpalonych skroni.
— Nie wiem — wymamrotałam. — Myślałam o tym długo, ale jeszcze nic nie postanowiłam. Muszę porozmawiać z wujem i ciotką. Oni mi pomogą, a może matka zostawiła jakieś… wskazówki.
Przyjacioło skinęło głową, rozumiejąc, jak zdanie krewnych i ich pomoc były dla mnie ważne. Myślałam, że nie będzie mi dawało rad, lecz tkwiłam w błędzie. Sarnie oczy zalśniły, gdy uświadomiło sobie pewną rzecz.
— Możesz to wszystko zakończyć. Tę całą farsę związaną z dawaniem im pieniędzy na armię i to, jak podle cię traktowali, ponieważ jesteś kobietą. Nie będziesz zmuszana do przejścia na welikanizm, nie będzie więcej oskarżeń, nie będzie słownych ataków. Wszystko powróci do stanu sprzed roku. — Zawiesiło głos na chwilę. — Już nigdy więcej nie będziesz musiała ich widzieć.
Kiedy usłyszałam ostatnie zdanie, coś zakuło mnie w piersi. To ambasador stanie w moim imieniu przed Williamem i oświadczy, że władczyni Aricia II Moragaid odrzuciła jego zaręczyny. Nie będę uwięziona w związku z mężczyzną, którego nie kocham, lecz darzę przyjaźnią.
Nie zobaczę więcej Edmunda.
Jakby wyczuwając, że o nim myślę, popatrzył na mnie w tym samym momencie, gdy ja skierowałam swoje spojrzenie na niego. Poczułam znajome, bezpieczne ciepło. Nie potrafiłabym zrezygnować z tej miłości, gdyby nie zależała od tego przyszłość mego państwa. Bez żadnych intercyz i wojen. Powiedziałabym, że chcę w moim życiu jedynie jego. Teraz znajdowałam się w impasie, nie wiedząc, co zrobić z moją ręką; komu ją oddać i czy w ogóle to uczynić.
Niby machinalnie przekręciłam sygnet na palcu. Nic nieznacząca rzecz dla osób postronnych, lecz on zrozumiał. Nie drgnął jednak i kontynuował rozmowę.
— Nie mam pojęcia, jaka jest sytuacja — skłamałam tylko połowicznie. — Moja wiedza płynie jedynie z plotek, które usłyszała Mairead, i listów od paru arystokratek, a one same podsłuchiwały rozmowy małżonków. Teraz, gdy korona jest moja…
Nie musiałam kończyć, bo Denali zrozumiało aluzję. Koniec pytań i odpowiedzi udzielanych jedynie częściowo. Nie będę już nastawiała uszu, nieudacznie haftując w salonach zamku Cair Hill. Teraz zajmę miejsce wśród panujących.
— Nikt nie chce wojny. Nie wciągaj nas w nią, błagam.
Denali patrzyło na mnie przerażonym wzrokiem, jakbym faktycznie zamierzała iść dalej niż zapewnienie ochrony państwu. Sama uważałam, że sojusz z Avolanem był niepotrzebny, dopóki na własnej skórze nie poczułam, że grozi nam wojna. Kiedy do niej dojdzie, oprawcy okażą się bezwzględni, a podpisane sojusze nie będą niczym więcej jak świstkami papieru. Jednak ja nie pozwolę obrócić w proch mojego królowiectwa, a żadna krew z Lavenum nie zostanie przelana.
— Prędzej sama zginę, niż narażę ludzi na niebezpieczeństwo. Nie dam tknąć mojego dziedzictwa palcem.
Mój głos wydawał się zaskakująco silny, choć mówiłam cicho. Tego jednego przynajmniej byłam pewna. Denali przełknęło ślinę, jakby nie chcąc usłyszeć odpowiedzi na zadane pytanie.
— A jeśli będziesz musiała?
— Wtedy uderz mnie w twarz i przypomnij, że przysięgłam zapewnić bezpieczeństwo Lavenum. To ważniejsze niż urażona duma i nazwanie mnie zdrajczynią.
Oboje zamilkliśmy, bo Edmund w tej chwili do nas podszedł. Denali zacisnęło usta, jakby z obawy, że coś powie i narazi się królewskiemu bratu. Ja natomiast patrzyłam na niego z mieszaniną wyzwania i ulgi.
— Czy wszystko w porządku?
Kiwnęłam głową i spojrzałam na Denali. Mylnie odczytało moją niemą prośbę.
— Tak, wasza wysokość. Miałyśmy właśnie zamiar udać się na spoczynek.
Brew księcia powędrowała do góry. To niespotykane, żeby Denali było takie pewne siebie. Gdybyśmy znajdowali się w innej sytuacji i miejscu, najpewniej wybuchłabym śmiechem. Teraz jednak musiałam doprowadzić do tego, by zostawiło nas samych.
— Dokładnie — potwierdziłam, tak jak ono po befońsku. — Denali właśnie szła*, by przygotować wszystko na górze.
Przyjacioło spojrzało na mnie z wyrzutem, lecz nie zakwestionowało moich słów, tylko dygnęło sztywno i odeszło. Zniknęło w wejściu na piętro, tak jak wcześniej Mairead. Ja i książę zostaliśmy sami, gdyby nie liczyć strażników oraz chłopów. Ci ostatni zaczęli po cichu opuszczać gospodę.
Edmund odchrząknął i splótł dłonie za sobą.
— Czy życzysz sobie, bym dotrzymał ci towarzystwa, wasza miłość?
— Bardzo chętnie, książę — odpowiedziałam.
Zrobiłam mu miejsce na mojej ławce. Zmarszczył brwi, lecz ja gestem zachęciłam go, by spoczął obok mnie, a nie naprzeciwko. Spełnił prośbę z udawanym ociąganiem i usiadł w stosownej odległości, podczas gdy ja zacisnęłam zęby. Chciałam — tak jak to wiele razy robiłam w bibliotece — objąć go i położyć głowę na jego ramieniu. To pomogłoby mi opanować tę szaloną rzekę myśli.
Edmund spojrzał na nieruszony posiłek, który leżał przed nami, po czym cicho westchnął.
— Nic nie jesz, Aricio.
Uśmiechnęłam się gorzko. Teraz miał pewność, że nikt nas nie usłyszy, więc porzucił tytuły. Teraz byłam jedynie Aricią.
— Dziwi cię to? — spytałam. — Nie wiem, czy to w ogóle jest jadalne. Wolę nie ryzykować.
Chciał mi posłać karcące spojrzenie, lecz po raz pierwszy poniósł klęskę.
— Wczoraj, u Banksów, też? I przedwczoraj? Musisz jeść, bo jutro nie będziesz miała siły nawet wstać z łóżka.
Edmund oderwał ode mnie wzrok i przeniósł go na ludzi z gospody. Ci, którzy byli nami zainteresowani, speszeni niemym upomnieniem księcia znów zaczęli rozmawiać. Obserwowałam profil mężczyzny, którego darzyłam miłością, czując, jak po raz kolejny się rozpadam.
— Naprawdę to zrobisz? — wyszeptałam. — Kupisz mnie dla brata po korzystnej cenie?
— Proszę cię, serce, nie tutaj…
— Przecież mnie kochasz.
Edmund spojrzał na mnie, zaalarmowany moim zduszonym przez emocje głosem.
— Kocham i oddałbym za ciebie życie — odpowiedział. — Zrobię jednak to, co mi polecono, i wykonam otrzymany rozkaz. Jestem wierny bratu, przynajmniej w tej kwestii.
On nigdy się nie zmieni i nie zrobi tego dla mnie. Miłość nie była tak ważna jak kraj i ja to rozumiałam, bo sama niedługo miałam zacząć rządzić. Nie zmieniło to jednak faktu, że zabolało. Bardzo mnie zabolało. Warga mi zadrżała, a ja po raz pierwszy odkąd dostałam list z wieściami, miałam ochotę wybuchnąć płaczem.
— Idę spać — powiedziałam szorstkim głosem i wstałam.
— Odprowadzę cię.
Nie odpowiedziałam. Edmund wyczuł, że mnie rozzłościł, a to było ostatnie, czego pragnął. Szedł za mną, gdy wchodziłam po skrzypiących schodach na piętro. Rozejrzałam się bezradnie po korytarzu, bo nie miałam pojęcia, w którym pokoju byli moi przyjaciele.
Zrobiłam tylko trzy niepewne kroki, gdy poczułam, jak łapie moją talię. Obrócił mnie i przyciągnął do siebie. Stałam chwilę bez ruchu, wciąż na niego wściekła, ale cierpliwie czekał i nie puszczał. W końcu go objęłam, a cała moja złość wyparowała. Jego usta odnalazły moją skroń i złożyły na niej pocałunek, którego nigdy nie złożyłby przyjaciel; a on podobno nim dla mnie był. Pod wpływem tego gestu dawna Aricia westchnęła w głębi mojej duszy. To tak, jakbym próbowała tym pocałunkiem wypełnić pustkę po stracie.
— Myślisz, że mi się to podoba? — szepnął, gładząc mój policzek. — Mam ochotę krzyczeć z niemocy, bo pozwolę mojej miłości tak po prostu odejść. Nawet jej pomogę. Najchętniej sam bym cię porwał i poślubił w tajemnicy.
— Zrób to — powiedziałam i przycisnęłam twarz do jego szyi. — Czemu nie?
Chwilę mnie obejmował, a ja próbowałam opanować rozczarowanie. Nie pomogło. Przez wiele dni żywiłam tak wielką nadzieję, że chociaż Edmund i jego bliskość mogłyby sprawić, że znów byłabym sobą. Wiele razy to właśnie on mnie ratował, choć nawet nie miał o tym pojęcia. Gdy życie w Cair Hill przygniatało mnie do podłogi, uciekałam do biblioteki, szczerze licząc, że również tam będzie. Choćby nawet pracował przy mnie, kiedy ja czytałam powieści ze szczęśliwymi zakończeniami.
Książę odsunął mnie od siebie.
— Uwielbiam cię — powiedział miękko, a ja prychnęłam czymś w rodzaju śmiechu.
To był błąd, bo zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, usłyszałam znajome głosy.
— Aricio, jesteś tutaj?
Denali ze świecą w ręku stanęło w drzwiach. Edmund nie zdążył mnie od siebie odepchnąć, co w zasadzie było rozsądniejszym posunięciem, ponieważ nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu. To wyglądałoby gorzej niż obecna sytuacja. Zdziwienie malowało się na twarzach przyjaciół, a Mairead uniosła brwi tak wysoko, jak tylko była w stanie.
Kłamstwo przyszło mi zadziwiająco łatwo.
— Słabo mi.
Faktycznie, zbladłam ze strachu i głos mi drżał. Edmund spojrzał na mnie ukradkiem. Musiało zdziwić go to, jak naturalnie wypowiedziałam łgarstwo, chociaż to nie był pierwszy raz. Wymyślałam przekonujące wymówki przez ostatnie tygodnie, a praktyka czyniła mistrza.
Denali połknęło haczyk i westchnęło.
— Nic dziwnego, skoro nic nie jesz.
— Zostawię w takim razie milady pod opieką przyjaciółek — powiedział książę, całkowicie niespeszony sytuacją. Tak, jakbyśmy faktycznie nic tu nie robili. — Dobrej nocy.
Odmruknęłam coś i zdusiłam w sobie jęk protestu, gdy mnie puścił. Złożył sztywny ukłon i zbiegł po schodach, by wrócić na dół. Chwilę stałam przy ścianie, jakbym faktycznie miała zawroty głowy, ale tak naprawdę próbowałam uspokoić bicie serca. Kiedy jego rytm wrócił do normy, powoli ruszyłam w stronę przyjaciół.
Pokój był dość mały, a w porównaniu z komnatą, którą zajmowałam jeszcze wczoraj, wydawał się niemalże klaustrofobiczny. Na stoliku stały dwie świece, zaraz obok miski i dzbanka z wodą. Łóżko wyglądało na w miarę duże, więc będziemy mogli spać w trójkę i ogrzewać się wzajemnie.
Denali położyło mi gorącą dłoń na czole, by sprawdzić, czy byłam rozpalona. Patrzyłam na przyjacioło mętnym wzrokiem, co tylko działało na moją korzyść. Uwierzyło w bajkę, którą mu opowiedziałam. Bez słowa stanęło za mną i zabrało się do rozwiązywania mojej sukni, chociaż przy słabym świetle było to nie lada wyzwanie. Po chwili zaczęło coraz bardziej szarpać za sznurki, kiedy ja spokojnie czekałam.
— Nie mogę rozwiązać supła — westchnęło Denali.
— Mam zawołać księcia?
Przez chwilę pomyślałam, że puszczę uwagę Mairead mimo uszu, lecz coś w jej głosie nakazało mi zareagować. Posłałam przyjaciółce surowe spojrzenie, a jej dziwny uśmiech nawet nie zbladł.
— Sugerujesz coś? — spytałam lodowatym tonem.
— Nie wiem. Może.
Nie była zmieszana, wręcz rzucała mi wzrokiem i głosem wyzwanie. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, tak jak wiele razy wcześniej, że wie. Dostrzegła coś więcej w całej tej fałszywej sztuce.
— Nie życzę sobie takich uwag nigdy więcej. Zrozumiałaś, Mairead? Jeszcze tego brakuje, by ludzie zaczęli szemrać. — Denali przestało na chwilę walczyć z suknią. Udałam, że mnie to irytuje. — Na Lavmilię, po prostu przetnij sznurki! Jutro i tak założę inną.
Po zmianie strojów i wykonaniu toalety, odświeżeni na tyle, na ile byliśmy w stanie, poszliśmy spać. Objęłam przyjaciół, nie tylko dlatego, żeby było nam trochę cieplej podczas jesiennej nocy. Po chwili milczenia Mairead wyszeptała:
— Na zachodzie nie ma żadnych dworów, które przyjęłyby następczynię tronu i księcia?
— Są — odpowiedziałam. — Jednak wątpię, by w tej okolicy ludzie mnie kochali. Połowa arystokracji z Avolanu chce się mnie pozbyć, a druga pragnie nawrócić.
Zapanowała cisza, a po spokojnych oddechach dwóch towarzyszących mi osób poznałam, że w końcu zasnęły. Myślałam o matce i o tym, że w żadnych moich wyobrażeniach nie istniał świat, gdzie jej nie było. Rozmyślałam, jak wiele nocy Edmund musiał spędzać w takich miejscach, gdy zbierał dla nas informacje. Te, które miały mnie ocalić i które teraz okazały się bezużyteczne.
***
Wyjechaliśmy tak wcześnie, że szaleństwem byłoby nazwanie tej pory świtem. Przy śniadaniu, wmuszonym we mnie przez Denali i Edmunda, podsłuchałam, że pośpiech wynikał ze strachu przed buntownikami. Byliśmy oddaleni półtora dnia podróży od jednego ze zbuntowanych miast. Jeździec, podróżujący całą noc, mógł dotrzeć tu kilka godzin po świcie. Słuchałam tych szeptów, gładząc materiał ciemnofioletowej sukni. Mimo że miałam ją na sobie, wciąż niezbyt docierała do mnie rzeczywistość.
Moja matka zgasła, a teraz ja zajmę jej miejsce.
Droga była zamarznięta po długiej i chłodnej nocy, tak że koła powozu mknęły po niej bez przeszkód. Chociaż zbytnio nie wypoczęłam, zawieszona pomiędzy świadomością a snem, nie byłam w stanie zmrużyć oka. Moim towarzyszom to nie przeszkadzało: oparli się o siebie i tak zasnęli. Ja głaskałam Bellę, rozmyślając nad każdym wczorajszym słowem. Noc powoli zaczęła odchodzić w zapomnienie. Gwiazdy znikły, a nieboskłon poszarzał, gdy w końcu stanęliśmy. Odgoniłam wszelkie odrętwienie i spojrzałam przez okno.
Moje oczy oglądały górski krajobraz. Strażnicy mojego kraju stali niewzruszeni. Na ich widok odniosłam wrażenie, jakbym była kwiatem odżywającym po ulewie.
Lavenum.
Na początku nie zrozumiałam, czemu stoimy, skoro moja wolność znajdowała się tak blisko. Potem jednak uświadomiłam sobie, że wyjazd z kraju mógł być prosty, lecz przy przyjeździe wyglądało to inaczej. Panujące od wieków osoby o to zadbały. Przyjezdni potrzebowali upoważnienia, a gdyby bez tego przekroczyli granicę — cały przesmyk Entrato nie był strzeżony za pomocą fortyfikacji — musieli go zdobyć w najbliższej Rezydencji. W każdym Stanie znajdował się taki budynek, odpowiedzialny za wszelakie administracyjne kwestie, które dotyczyły poddanych.
Władczyni Lavenum nie podlegała temu prawu.
— Książę! — krzyknęłam, ściągając z kolan Bellę.
Przedstawienie powodu przejścia przez granicę nie należało do zadań Edmunda, choć był moim opiekunem. Chciałam zobaczyć moich ludzi. Mairead wymamrotała coś pod nosem, lecz nie zwróciłam na nią uwagi. Edmund w końcu podszedł do karety i otworzył mi drzwi, a ja zeszłam po podstawionych schodach, przyjąwszy od niego pomocną dłoń. Po postawieniu stóp na ziemi od razu ruszyłam ku fortyfikacji, która stała nam na przeszkodzie.
— Dałbym radę sam, Aricio — powiedział, idąc za mną.
Zerknęłam na jego pochmurną minę, po czym zwolniłam i chwyciłam Edmunda za ramię. Spojrzał na mnie zaskoczony, lecz się nie odsunął. Razem, zdecydowanym krokiem, szliśmy w stronę strażnika, który wyszedł nam naprzeciw.
— Wiem, ale to moi poddani — odszepnęłam w odpowiedzi. — Chcę, by zobaczyli, że władczyni wróciła.
Za naszymi plecami wstawało słońce. Pierwsze promienie zaczęły ozłacać stoki gór. Wyglądało to równie pięknie jak nad morzem.
Nastał nowy świt.
Przez kilka miesięcy żyłam w ciągłym strachu, goryczy i kłamstwie. Wszystko to przeplatało się z chwilami szczęścia, które pomagały mi przetrwać trudny okres. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam tym wszystkim zmęczona. Poczułam to dopiero, gdy przekroczyłam granice Lavenum. Nawet na chwilę nie zasunęłam zasłonki i oglądałam szybko przesuwający się krajobraz. Nadal pędziliśmy, choć nikt nas nie gonił. Buntownicy, wroga mi arystokracja i Biała Róża zostali w Avolanie, a ich szpony nie sięgały aż tak daleko.
Moje oczy pieściły górskie łańcuchy, nad którymi wisiały ciężkie chmury. Niedługo po drugim śniadaniu zaczął padać śnieg. Obserwowałam, jak białe płatki osiadają na płaszczach straży i ciemnych włosach Edmunda. Ściągnęłam rękawiczkę i wyciągnęłam dłoń przez okno pędzącej karety. Mimo zimnego powiewu wiatru poczułam, jak pierwszy puch w tym roku topnieje przy zetknięciu się ze skórą.
Lavenum jest względnie małe, lecz piękne. W czasie wiosny i lata nie sposób przejechać konno przez państwo i nie robić przerw, by podziwiać krajobraz. Na horyzoncie zawsze widać zarys pasma górskiego. Ci niemi wartownicy chronią ziemię Moragaidów, tworząc naturalną zaporę przed najeźdźcami. Stoki górskie są strome i niebezpieczne, a wędrówka z oddziałem żołnierzy prawie niemożliwa. Za każdym razem, gdy wrogowie próbują się dostać do nas w ten sposób, kończą w przepaści w ciężkich zbrojach.
Był początek zimy. Kraj nie zapierał tchu w piersiach, a wręcz sprawiał wrażenie smutnego, choć mnie wydawał się doskonały w każdym calu. Miałam ochotę machać ptakom. Chciałam ściągnąć ciepłe buty i poczuć szorstkość trawy pod stopami. Być i trwać w przyrodzie, jak uczono mnie od dziecka. Pola lawendy nie wyglądały tak, jak zawsze opisywałam je Clarice. Krzaki roślin były suche i wyschnięte, a miejsce pomiędzy alejkami niedługo zapełni śnieg, otulający uprawne pola niczym rodzic dziecko do snu. Wszyscy rolnicy będą czekać, aż stopnieje, by zacząć pracę na wiosnę.
Nie będzie jej obok mnie. Nie będzie, by mi pomóc. Nie będzie, by pocieszyć mnie swoim uśmiechem. Nie będzie, nie będzie…
Czekało mnie tyle pracy i nieprzespanych nocy. Spychałam strach w najdalszy zakamarek swojego serca i udawałam spokojną, chociaż panika pragnęła zalać mój umysł. Wiedziałam, że mogę liczyć na wsparcie bliskich, lecz to ja będę odpowiedzialna za podpisywanie dokumentów i traktatów. Gdy popełnię błąd, rozliczą mnie z niego. Przed wyjazdem takie myśli nigdy nie nawiedziłyby mojego umysłu, gdyż miałam wrażenie, że byłam przygotowana na czekające na mnie miejsce. Potem odkryłam, że zostałam wychowana pod kloszem i że ciągle utrzymywano mnie w przekonaniu, że wszyscy kochali moją osobę. Dopiero Avolan uświadomił mi, że to nie będzie takie proste. Świat był zły, a o dobro musiałam zawalczyć sama.
Położenie słońca wskazywało na to, że było już po południu, kiedy usłyszałam nowy dźwięk. Wychyliłam się z okna i dostrzegłam jeźdźców pędzących w naszą stronę. Mimo że gardło miałam zaciśnięte, wydałam rozkaz zatrzymania powozu, po czym stanęłam na przodzie mojego małego orszaku. Nie musiałam długo czekać, by posłańcy stanęli przede mną. Wiatr rozłożył chorągiew i ukazał dwie srebrne łodygi lawendy na fioletowym materiale. Królewski sztandar. Przeniosłam wzrok na postacie zeskakujące z koni.
Idogbe Moragaid nie wyglądał tak jak zawsze, jakby strata bliźniaczej siostry przygniatała go do podłoża. Zawsze iskrzące życiem oczy były teraz matowe. Jak gdyby część jego serca zgasła razem z nią. Uklęknął przede mną, a ja nie wiedziałam, czy składa mi hołd, czy też w końcu się poddaje. Był barczystym mężczyzną, a w tym momencie sprawiał wrażenie kruchego i pozbawionego nadziei.
Drżąc, podeszłam do niego i wyciągnęłam dłoń, by pomóc mu wstać. To niewłaściwe, by składał mi pokłony, skoro nigdy nie znajdowałam się wyżej od niego. Byłam jego siostrzenicą, krwią z jego siostry i matki. Wziął mnie w objęcia, a ja oddałam uścisk równie mocno. Tęskniłam za zapachem jego ubrań, za biciem serca i tonem głosu. To tak, jakbym podróżowała w czasie: znów stałam się małą dziewczynką, która przyjeżdża do domu po wizycie w Terrawisie. Nienawidziłam rozłąki z rodziną i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wypełniająca mnie tęsknota była zbyt wielka, by opisać ją słowami.
Usta wuja złożyły pocałunek na moim czole.
— Witaj w domu, Gwiazdko — wyszeptał, by nikt go nie usłyszał.
Wypuścił mnie z objęć, a ja kazałam powstać z kolan reszcie eskorty. Widziałam znajome twarze, poważne i uroczyste. Tylko Nessa Llinos posłała mi niepewny uśmiech. Należała do Rady Dwudziestu Pięciu i była Zarządczynią Stanu, z którego przed chwilą wyjechaliśmy.
— To dość duża niespodzianka, że wasza wysokość jest aż tutaj — zaczął ambasador Lavenum Wells Holohan. — Chcieliśmy cię powitać przy granicy, pani, ale byliście szybsi, niż sądziliśmy.
Zerknęłam przez ramię, po czym dałam Edmundowi znak, by podszedł.
— Tak. Książę wyjątkowo szybko chciał się mnie pozbyć z komnat Cair Hill — zażartowałam.
Ten zacisnął wargi w wąską linię, darując sobie przytyk na mój komentarz. Wymieniono uprzejmości, a ja zauważyłam, że Idogbe obdarzył księcia zimnym spojrzeniem. Przypomniałam sobie każde zdanie, które napisałam o bracie narzeczonego w pierwszych tygodniach mojego pobytu w Cair Hill. Nie były one zbyt pochlebne. Potarłam zdenerwowana nos, zerkając na Edmunda, lecz on stał nieporuszony chęcią mordu w oczach hrabiego Mavudetu.
— Dziękujemy, wasza książęca mość, za opiekę nad naszą władczynią — zainterweniował Holohan. — Jeśli sobie życzysz, panie, możesz ruszyć w drogę powrotną lub odpocząć po podróży w zamku.
Wiedziałam, że Edmund nie miał wyboru: musiał jechać z nami, bo tak nakazał mu brat. Głos ambasadora jednak delikatnie wskazywał, że lepiej by było, aby zawrócił. Pozostawił kraj w stanie krytycznym. Nie był jego królem, lecz William go potrzebował.
— To mój obowiązek, by przywieść lady Aricię całą i bezpieczną — zaczął książę, a ja splotłam dłonie przed sobą. — Mógłbym zostawić ją bez poczucia winy w waszych rękach, lecz nie przyjeżdżam jedynie w charakterze opiekuna.
Wuj przeniósł wzrok ze stojącego u mojego boku Edmunda i spojrzał mi w oczy z pytaniem. Już otwierałam usta, by wszystko wyjaśnić, lecz przerwał mi radosny pisk Mairead, która wyskoczyła z karety i pobiegła ku eskorcie.
— Griffin!
Wpadła w objęcia wysokiemu mężczyźnie, a ten wybuchł radosnym śmiechem i tym samym rozproszył napiętą atmosferę. Podniósł dziewczynę i okręcił nią, co przywołało na moją zmęczoną twarz uśmiech. Młodzieniec postawił dwórkę na ziemi i położył dłonie na jej ramionach, po czym obrzucił ją krytycznym spojrzeniem od stóp do głów.
— Wypiękniałaś, siostrzyczko — powiedział. — Jak wiele serc złamałaś, Mairead?
— Żadnego, ale zaraz mogę ci złamać nos, bo się o to prosisz.
Ciszę zakłócił śmiech zgromadzonych, gdy dziewczyna pchnęła brata w pierś, aż ten zrobił dwa kroki w tył i wpadł na konia. Mój wzrok spotkał ten należący do wuja, a ja pozwoliłam sobie na ciche westchnienie.
— To długa historia, wytłumaczę na miejscu — odparłam. — Czy możemy ruszać? Chcę w końcu zobaczyć pozostałych.
Wuj skinął głową i podniósł głos, by przywołać ludzi do porządku, bo rodzeństwo Couramie zaczęło rzucać sobie wyzwania. Chwilę później już siedzieliśmy w trójkę w powozie, a Mairead próbowała przygładzić włosy, które rozczochrał jej brat. Pod jego adresem co chwilę rzucała wiązankę przekleństw, również tych po staroavolańsku, chociaż nie miałam pojęcia, skąd je znała. Słuchałam tego cierpliwie, bo widziałam po niej, że tęskniła bardziej, niżby się do tego kiedykolwiek przyznała.
Próbowałam też z całych sił powstrzymać poczucie winy, że to przywołało na moje usta cień uśmiechu, choć nie powinno. Nie w takich okolicznościach.
Moi ludzie dołączyli do tych, którzy przybyli ze mną z Avolanu. Wydobyłam spod ciepłych ubrań urodzinową bransoletkę i zaczęłam obracać w palcach zawieszki. Tylko to było w stanie mnie ukoić, bo coś nie dawało mi spokoju. Te blade, spięte twarze innych… Byli elitą wybraną przez Adelphe Moragaid, jednak nie wydawali się pewni, czy córka będzie podzielać preferencje matki. Jeśli nie, stracą ważne funkcje. Nowy panujący oznaczał nowe zasady. Stanowiska. Zaszczyty. Początek kolejnej ery. A oni zapewne nie byli pewni, czy będzie ona dla nich tak samo łaskawa.
Reszta podróży minęła bez zakłóceń. Obserwowałam krajobraz i odtwarzałam w myślach, jak wyglądał w letniej porze, jednak bardzo szybko zapadł zmrok. Od czasu do czasu padał śnieg, lecz nie był on zbyt gęsty. Raczej jak ciche westchnienie po wyjątkowo ciężkiej nocy.
Gdy światła zamku zabłysnęły na horyzoncie, poczułam, jak wszystko we mnie zamiera. Zaraz stanę przed swoim domem, a jej tam nie będzie. Sprawdzę wszystkie komnaty, lecz w żadnej nie odnajdę mojej matki, czytającej jedną z moich ulubionych książek. Nie uczyni w moją stronę żadnego gestu, zachęcającego, bym do niej dołączyła. Natychmiast zostanę otoczona przez resztę rodziny i przyjaciół, trwających w takim samym smutku, lecz jednocześnie zupełnie innym niż mój. Będę kiwała głową w stronę poddanych oraz nadawała głosowi mocny ton przy podejmowaniu decyzji. Aricia sprzed roku nie widziała w tym ani grama fałszywości i gry. Ta ciepła relacja ze wszystkimi na zamku przychodziła jej naturalnie, bo taka przecież była. Aricia, którą zmienił dwór Cair Hill i Biała Róża, była pozbawiona złudzeń. Zasłona spadła z moich oczu, przez co teraz będę patrzyła na ręce własnym przyjaciołom.
Nie chciałam tego. Tak bardzo nie chciałam tego życia: bez dawnej siebie oraz bez niej.
Powóz stanął, a ja spojrzałam na przyjaciół, którzy, choć zmęczeni, promieniowali ukrywanym szczęściem. Dom. Nie znajdowałam takich słów, by opisać, co w tym momencie czułam. Drżąc z podniecenia, stanęłam na bruku dziedzińca i prawie od razu zostałam na niego przewrócona. Spojrzałam w dół, na małą istotę, ściskającą moje nogi. Położyłam dłoń na jej głowie, niezdolna do zrobienia niczego więcej.
Iliana Moragaid w końcu przestała tulić się do moich kolan i uniosła swoją twarzyczkę. W słabym świetle dostrzegłam błysk takich samych fioletowych oczu, jakie posiadałam ja. Ukucnęłam i przycisnęłam kuzynkę do piersi. Poczułam zapach mleka, pierników korzennych i nutę lawendy.
— Cześć, najpiękniejsza księżniczko w całym państwie — wymamrotałam w jej pachnące włosy.
Poczułam mokry pocałunek na policzku, wyrażający więcej niż tysiące szczerych powitań. Wypuściłam ją z uścisku, a ona wzięła moją zmarzniętą twarz w drobne dłonie. Jak na osiem lat była zbyt przenikliwa i szczera. Urosła przez moją nieobecność. Zabrałam jej dłoń z policzka i ucałowałam, a ona posłała mi szeroki uśmiech i pozwoliła, bym wstała. Coś zadrapało mnie w gardle, kiedy spojrzałam w stronę wejścia do zamku.
Księżna Riley rozpostarła ramiona, podchodząc do mnie. Puściłam dłoń Iliany i pozwoliłam, by nogi poniosły mnie w stronę ciotki. Wzięłam ją w ramiona, zaciskając mocno powieki. Choć wciąż nie potrafiłam uronić łzy, czułam wielkie wzruszenie. Od zawsze była dla mnie jak starsza siostra, broniąca mnie przed gniewem rodziców i wuja. Była dobrą wróżką z avolańskich bajek i to z nią dyskutowałam o wszelakich sprawach.
— Dobrze, że już jesteś, nasza Gwiazdko.
Zrobiłam mały krok do tyłu i położyłam dłonie na jej brzuchu.
— Czemu mi nie powiedziałaś, ciociu?
Pogładziła mój policzek. Wyczułam ruch pod materiałem jej sukni, oznaczający nowe życie w domu pogrążonym w stracie. Niedługo Moragaidowie powitają nowego członka rodziny, a ja nic o tym nie wiedziałam.
— Nie chciałam pisać o tym w listach. Musiałam zobaczyć twoją minę.
Przeniosłam wzrok z ciotki na jej męża. Kalman wyciągnął ku mnie dłoń i po chwili to jego ściskałam, mamrocząc gratulacje, które on zbył śmiechem.
— Witamy w domu, wasza królewska miłość.
— Przestań — wyszeptałam, wciąż go obejmując. — Jesteś moją rodziną, po co tytuły…
Przesunęłam wzrokiem po dziedzińcu. Rozpoznałam wiele znajomych twarzy, na których widok kiwałam głową w geście pozdrowienia. Denali płakało, obejmując rodziców i młodszą siostrę. Rozbrzmiewał głośny głos Mairead, gdy próbowała przekonać rodzinę, że wcale nie tęskniła.
Poczułam, że czegoś mi brakuje. Zerknęłam za ramię i napotkałam spojrzenie Edmunda, który stał razem z moją eskortą. Nie wyglądał jednak na zagubionego tak jak ja, kiedy przyjechałam do Cair Hill. Wydawał się raczej lekko znudzony, lecz wiedziałam, że to kolejna przywdziana maska. Wiedząc, że muszę zachować pewien dystans, pewnym krokiem ruszyłam ku Avolańczykom.
— Pragnę, byś kogoś poznał, książę — powiedziałam.
Widziałam wahanie w oczach Edmunda, lecz w końcu powoli przytaknął i ruszył za mną. Serce w mojej piersi biło zdecydowanie zbyt mocno, a ja nie znałam powodu tego stanu. Nie przedstawię go rodzinie jako kogoś, kogo obdarzyłam uczuciami, jakich sama do końca nie rozumiałam.
Czujne oczy Iliany obserwowały nas, idących ramię w ramię. Zabawnie wydęła usteczka, co mnie rozczuliło. Tak bardzo tęskniłam za tym widokiem…
— Że niby to ten jej narzeczony? — spytała dramatycznym głosem moja kuzynka, myśląc, że słyszą ją tylko rodzice.
Trafiła w mój czuły punkt, lecz nie dałam tego po sobie poznać. Na Edmundzie jej słowa nie wywarły za to żadnego wrażenia. Złożył pokłon przed moją rodziną, a ja odchrząknęłam. Iliana groteskowo uniosła brwi.
— Ily, poznaj księcia Avolanu, Edmunda Sigriana, hrabię Ede…
— Och, czyli jesteś jego bratem — przerwała mi w połowie prezentacji, po czym spojrzała na Riley, kładąc dłonie na biodrach. — Nikt nic nie mówił o żadnym chłopaku.
Jej ojciec odwrócił głowę i kaszlnął, nieudolnie próbując ukryć parsknięcie śmiechem. Ciotka stanęła na wysokości zadania i zachowała powagę.
— Salutfà she a’ sher gar — wypowiedziała po laveńsku.
Rozchyliłam usta, bo dopiero teraz dotarły do mnie pewne fakty. Zwyczaje naszych krajów demonstrowały się na wielu płaszczyznach, również w języku, co odzwierciedlone było w dość zróżnicowanym społeczeństwie, nie tylko na tle wyznaniowym. Powitanie laveńskie zawierało prośbę o mówienie w taki, a nie inny sposób do danej osoby. Bardzo brakowało mi tego jasnego komunikatu, kiedy zawitałam w progi Cair Hill. Tam wszystko zamykano w dwóch kategoriach, ignorując całą gamę barw. To był niejaki szok, nawet jeśli mówiłam biegle po befońsku i byłam świadoma wszelkich różnic. Denali mocno to odczuło, a ja mogłam jedynie stać obok i trzymać przyjacioło mocno za rękę w akcie wsparcia.
Zerknęłam na Edmunda, próbując wybadać, czy jest świadomy słów, jakie zostały do niego wypowiedziane. W końcu miał największą wiedzę dotyczącą obcych państw z całej trójki Sigrianów, lecz widząc, że nie odpowiada, doszłam do wniosku, że musi ona być bardzo powierzchowna i dotyczyć jedynie sztuki, tańców czy muzyki.
—Salutfà he a’ hes gar — odpowiedziałam za księcia, po czym wzruszyłam ramionami, czując na sobie wzrok świadków sceny.
Księżna kiwnęła głową, nie tracąc fasonu.
— Zaszczyt cię w końcu poznać, książę — powiedziała i pokraśniała, gdy się do niej uśmiechnął. — Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na chwilę i odpoczniesz.
— Tak długo, jak będę musiał, wasza wysokość — odpowiedział jej Edmund. — Lady Aricia wiele o was opowiadała.
To była prawda: uwielbiałam to robić. Siedzieliśmy wtedy w bibliotece, ukryci przed całym światem. Mówiłam o rodzinie, co ośmieliło Edmunda, by również szeptać mi sekrety. Poznałam wtedy Williama, Clarice i ich rodziców od zupełnie nieznanej strony. Teraz Edmund patrzył na moich ukochanych oraz dopasowywał moje historie do ich twarzy.
Ciotka zerknęła na męża, który nie odrywał zmrużonego spojrzenia od księcia, podobnie jak Idogbe. Moja rodzina miała dość krzywy obraz stojącego obok mnie Edmunda, bo kiedy to zaczęliśmy dochodzić do porozumienia, a potem się w sobie zakochaliśmy, przestałam pisać o nim w listach.
— Proponuję wejść do środka — zarządziła szybko Riley. — Pójdziecie od razu do komnat. Żadnych uczt powitalnych czy obowiązków. Po tak długiej podróży zapewne nie macie na to siły.
Riley chwyciła za ramię męża i pociągnęła go za sobą, by już przestał ciskać spojrzeniami gromy na Edmunda. Nie pozwoliła mi nawet zadecydować, lecz może tak było lepiej. Czułam, jak coś na kształt ciemności zaczyna łaskotać mnie w piersi. Zimny strach krążył w moich żyłach. Nie chciałam, tak bardzo tego nie chciałam, lecz ruszyłam za wujostwem. Jednakże ktoś nagle delikatnie chwycił mnie za łokieć. Spojrzałam rozkojarzona na Edmunda.
— Moi ludzie… — zaczął zakłopotany.
Wiedziałam, o co mu chodziło po samym wyrazie jego oczu. Jakby był zawstydzony, że musi prosić w ich imieniu o gościnę, co było absurdem.
— Och, oczywiście — powiedziałam. — Zaraz wydam odpowiednie rozporządzenie, lecz ty, książę, idziesz z nami.
Kiwnął głową. Ze strony wejścia do pałacu dobiegł mnie głos Iliany, która wołała mnie po imieniu. Na twarz Edmunda wpłynął jeden z tych cudownych uśmiechów, powodujący, że miękły mi kolana.
— Nie lubię dzieci, lecz ona chyba będzie wyjątkiem.
Nie powstrzymałam odruchu i wbiłam łokieć w jego bok. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że znów jestem na dworze w Cair Hill, gdy padało pomiędzy nami parę żartobliwych komentarzy. Clarice upominała cichym syknięciem brata, by zważał na język, a kiedy tylko odwracała głowę, on wbijał mi palce między żebra. Subtelnie, by nikt nie widział. Teraz obdarzyliśmy się tymi samymi roziskrzonymi spojrzeniami, lecz jedynie na moment.
Rzeczywistość naparła na mnie niczym lawina śniegu. Choćbym próbowała z całych sił, nie mogłam grać przed wszystkimi, że jest dobrze. Nie mogłam aż tak dobrze udawać. Oddychając przez usta i próbując zapanować nad lękiem, szłam jakby starsza o całe życie, które straciłam.
Przyśpieszyłam kroku, by jak najszybciej stanąć u boku Iliany. Na jej twarzy widniało jawne zniecierpliwienie, gdy chwyciła mocno moją rękę. Razem weszłyśmy do zamku, a ja mocno zagryzałam zęby. Przed oczami majaczyły mi wszystkie wspomnienia, kiedy byłyśmy tutaj razem z mamą, choćby przechodziłyśmy przez hol w drodze do gabinetów.
— Muszę ci tyle opowiedzieć! — zaczęła Iliana, zupełnie nieświadoma tego, że najlepiej, jak umiem, walczę z bólem. — Pokażę ci nowy diadem, który dostałam od taty. Przedstawię ci również mojego kucyka, Miliar, bardzo lubi cukier. Mama mówi, że nie powinna go jeść za dużo, bo to niezdrowe. Nie napisałam ci o wielu innych rzeczach! Głównie przez to, że nie wiedziałam, jak się je literuje…
Mała księżniczka nie chciała, by ktoś sprawdzał jej listy, bo to były sprawy tylko pomiędzy nami, więc przysyłała mi je pełne błędów i kleksów. Słuchałam kuzynki, nie zwracając zbytniej uwagi na otaczających mnie ludzi. Stojący przy ścianie członkowie Gwardii Królewskiej niemo witali mnie w domu. Nie było to rycerstwo, które szło na pole bitwy, jak w Avolanie. Do ich zadań należało strzeżenie królewskiej rodziny oraz granic, pilnowanie porządku i chronienie obywateli. Ich również będę musiała jeszcze raz powołać na służbę. Byli tutaj tylko dlatego, że nadal służyli dawnej władczyni: będą na jej rozkazach aż do Ceremonii Zgaśnięcia, na której ciało Adelphe Moragaid zostanie spalone. Mój wzrok padał na przypadkowych ludzi, będących mi całkowicie obojętnymi, aż w końcu stanęłam zaskoczona. Iliana potknęła się o mój płaszcz i pisnęła. Następnie sapnęła z oburzeniem, lecz gdy zobaczyła, co wywołało moje osłupienie, posłusznie zamilkła.
Julian Kiernan patrzył na mnie przenikliwie zielonymi tęczówkami, które tak doskonale zapamiętałam. Wyglądał jednak zupełnie inaczej niż tego wiosennego dnia, gdy widziałam go po raz ostatni. Jego włosy w tym momencie były przystrzyżone. Miał na sobie fioletowy mundur ze srebrnymi epoletami. Jego pierś zdobiły przypięte medale i jeden rzut oka wystarczył mi, by odkryć, że był teraz dowódcą.
— Julian… — wydusiłam z siebie po niezwykle długiej chwili ciszy, a mężczyzna skłonił głowę.
— Wasza wysokość.
— O gwiazdy, miałeś rację w listach, naprawdę dobrze ci w mundurze.
Niemalże w tym samym momencie, w którym to zdanie opuściło moje usta, pożałowałam, że potrafię mówić. Sprowokowało to cichy śmiech zarówno tych, do których uszu dotarła ta uwaga, jak i samego Kiernana. Puściłam dłoń Iliany i krótko uścisnęłam przyjaciela. Zawsze marzył o Gwardii Królewskiej i pisał mi w listach, że się dostał, lecz nie wiedziałam, że jest już na tak wysokim stanowisku.
— Tęskniłem za wami wszystkimi — wyszeptał, a mnie ścisnęło ze wzruszenia.
— My za tobą też — odpowiedziałam.
Z dołu dobiegło teatralne westchnienie małej księżniczki, więc Julian wypuścił mnie z objęć i zajął poprzednie miejsce, lecz już nie tak poważny jak wcześniej. W końcu dogoniłyśmy Riley, która spojrzała na córkę nieustępliwym wzrokiem.
— Skarbie, idź z lady Brynne. Później do ciebie przyjdę.
Dłoń Iliany zadrżała w mojej.
— Czy mogłabym dzisiaj spać z Aricią?
Księżna już otwierała usta, by odmówić i wysłać córkę prosto do łóżka, lecz zainterweniowałam. Tej nocy chciałabym mieć towarzystwo, aby poczuć, że ktoś, kto mnie kochał, jest blisko. Iliana dawniej często spała u mnie, gdy Riley wyjeżdżała w podróż.
— Nie mam nic przeciwko temu, ciociu.
Posłałam kuzynce ciepły uśmiech, a ta pisnęła z uciechy i klasnęła w ręce. Wzięła suknię w dłonie i pognała w stronę królewskich sypialni, a dwórka księżnej szybko za nią podążyła. Razem z Riley odprowadzałyśmy je wzrokiem. Księżna westchnęła i położyła dłoń na wystającym brzuchu.
— Nie da ci w nocy zasnąć, Aricio.
— Wątpię — odpowiedziałam. — Czuję, że gdy tylko przyłożę głowę do poduszki, nie zbudzi mnie nawet odgłos stu koni.
Kącik jej ust drgnął. Spojrzałam w stronę Edmunda, który patrzył z uporem w pobliską ścianę, próbując nie podsłuchiwać. Miałam ochotę złapać go za rękę i wszystko wytłumaczyć, bo wiedziałam, co teraz czuł, lecz to nie mogła być moja rola. Zwilżyłam wargi językiem oraz zrobiłam krok, by być bliżej ciotki.
— Mogłabyś zająć się księciem? — spytałam cicho.
Kobieta zmarszczyła brwi. Rzuciła mi jedno z tych swoich przeciągłych spojrzeń, które były w stanie wydobyć z mojego wnętrza najciemniejsze sekrety. Skinęła w końcu głową, a ja poczułam potrzebę, by znów ją uścisnąć. Kiedy tylko to zrobiłam na tyle, na ile pozwolił mi jej wystający brzuch, położyłam policzek na jej ramieniu.
— Tak bardzo tęskniłam… — wyszeptałam w jej szyję.
Nie odpowiedziała, a ja gorzko zauważyłam, że wolałabym być na dworze w Cair Hill i by moja matka żyła, niż przebywać znów tutaj bez niej.
Mocno zaciskałam oczy, próbując oszukać świat oraz samą siebie, że wszystko było tak jak dawniej. Przez moment nawet odniosłam sukces, zdziwiona znajomym zapachem pościeli. Jednakże wspomnienia i myśli zaatakowały mój umysł, a supeł w moim żołądku dał o sobie znać. Wiedziałam, że będę z tym żyła do końca swoich dni; może kiedyś dookoła tej pustki zaczną wyrastać kwiaty. Zawsze będzie tam jednak obecna.
Nie pamiętałam, co czułam, gdy straciłam ojca. Byłam dzieckiem, przestraszonym i za bardzo nierozumiejącym, o czym do mnie mówiono. Już nie siedziałam z nikim na parapecie, by patrzeć w gwiazdy. Płakałam w sierść ukochanego zwierzaka. Jeśli jednak miałabym jakoś porównać tamten stan z obecnym, nie potrafiłam podać konkretów, jakbym patrzyła na obraz o zamazanych krawędziach.
Chciałam zostać w łóżku i po prostu płakać, lecz wstałam, jak najciszej umiałam, by nie obudzić Iliany. Jedząc śniadanie w salonie, próbowałam opanować drżenie rąk. Czułam zbyt wiele. Smutek, samotność, chorobliwa tęsknota i żałoba krążyły w moich żyłach. W ciszy dawałam im przyzwolenie na wypełnienie moich myśli, gdy szłam powoli w stronę skrzydła administracyjnego. Byłam zmęczona, jednakże to na mnie spadła odpowiedzialność za Lavenum, a to zdecydowanie łączyło mnie z dawnym życiem. Potrzebowałam obowiązków, by nadawały rytm mojemu życiu, bym dla nich oddychała, bym dla nich walczyła. Nic nie było takie, jakie powinno być, prócz tego małego elementu.
W Dellavanie biło serce Lavenum. Królowiectwo podzielono na odrębne jednostki administracyjne, posiadające własne zarządy, lecz to tutaj skupiała się cała faktyczna władza. Było to miejsce urzędowania oraz dom Moragaidów od zamierzchłych czasów. W zamku władczyni zwoływała Radę Dwudziestu Pięciu. Pełnił on również funkcję siedziby najważniejszych urzędów, z których ten odpowiadający za pomoc poddanym w każdym aspekcie był najbardziej żywym miejscem. Jako księżniczka to tam najczęściej pracowałam, stamtąd wyjeżdżałam w razie potrzeby i odpowiadałam na prośby moich obywateli.
Jednakże teraz miałam spędzać większość czasu w Głównym Gabinecie. Droga do niego prowadziła do dużej sali audiencyjnej, a stamtąd do pracowni kilku najpotrzebniejszych doradców. Dopiero tam znajdowały się drzwi gabinetu. Przechodząc obok rozpoczynających pracę osób, kiwałam głową w pozdrowieniu. Na biurkach leżały księgi i papiery, czekające, aż urzędnicy wprowadzą w nich adnotacje mówiące, że następuje zmiana osoby panującej w Lavenum.
Główny Gabinet wyglądał tak samo jak wtedy, gdy ostatni raz z niego wychodziłam. Regały wciąż stały po prawej stronie, lecz wiele półek było pustych. Na środku znajdowało się wielkie biurko, doskonale widoczne przez podwyższenie. Moja prababka uwielbiała być w centrum uwagi, więc specjalnie tak zaprojektowała wystrój pomieszczenia.
Idogbe już na mnie czekał, a teraz, widząc, że utknęłam w wejściu, zachęcająco machnął do mnie ręką. Przełknęłam ślinę. To nie było moje miejsce, ten gabinet należał do mojej matki i tak powinno zostać jeszcze przez wiele lat. To tutaj najboleśniej będę odczuwała jej nieobecność. Wzięłam jednak suknię w dłonie i weszłam po schodkach, a następnie usiadłam na wygodnym krześle. Moje stopy dotykały ziemi; w odróżnieniu od tego pierwszego razu, gdy pozwolono mi tutaj siąść, kiedy miałam sześć lat. Biurko było długie — mogły pracować przy nim dwie osoby. Czule pogładziłam odnowione drewno, po czym obrzuciłam przybory do pisania tkliwym spojrzeniem.
Wszystko przypomniało mi o Adelphe Moragaid.
Spojrzałam na wuja, który dawał mi tyle czasu, ile potrzebowałam. Przez następne dni będzie moim głównym doradcą i asystentem, ponieważ taka była wola mojej matki. Zresztą wydawał się najlepszą osobą na mojego opiekuna, bo ciotka bardziej ceniła sobie ciszę królewskich ogrodów niż gwar gabinetów.
— Zacznijmy od Gwardii Królewskiej, dobrze? — zaproponowałam cicho.
Wuj kiwnął głową, po czym przyniósł odpowiednie dokumenty. Odkręciłam kałamarz i wzięłam pióro w dłoń. Niemo podzieliliśmy się pracą: ja podpisywałam, a on przybijał królewską pieczęć. Przez długą chwilę poza skrobaniem stalówki nie dało się usłyszeć niczego więcej. Zwolniłam dopiero, gdy zobaczyłam nazwisko młodego Kiernana.
— Julian dość szybko zdobył wysoki stopień — zauważyłam, jakby od niechcenia, chociaż cała sprawa budziła mój niepokój. Zazwyczaj trzeba było służyć dłużej, by otrzymać awans.
— Adelphe uznała, że ma naturalny talent i zasługuje na wyróżnienie. Szczególnie w tych czasach.
Ugryzłam się w język, chociaż odpowiedź miałam niemalże na jego końcu. Nadanie wyższego stopnia niedoświadczonej osobie nie mogło pomóc w załagodzeniu sporu pomiędzy Rosetalem i Corinsertem, zmniejszeniu apetytu Fatvocanu lub uciszeniu buntu w Avolanie. Julian był moim przyjacielem od dziecka, byłam z niego niesamowicie dumna i żałowałam, że nie mogłam mu osobiście pogratulować sukcesu podczas ceremonii nadawania awansu. Czułam jednak, że chodziło o coś więcej: moja matka zawsze miała jakiś cel.
Niemalże po wieczności rozmasowywałam sobie nadgarstek okrężnymi ruchami, wdzięczna za chwilę przerwy.