Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Słodka jak francuski makaronik i kusząca jak świeży croissant, romantyczna opowieść o ambitnej amerykańskiej balerinie i uroczym francuskim chłopaku.
Mia Jenrow zawsze wiedziała, że jej przeznaczeniem jest zostać primabaleriną. I rzeczywiście taniec ma we krwi – według rodzinnej opowieści, jej prapraprababka tańczyła w zespole Opery Paryskiej i została sportretowana przez samego Edgara Degasa! Jej rodzice twierdzą, że to tylko legenda, ale Mia wierzy, że to coś więcej. To jej przeznaczenie!
Mia planuje spędzić magiczne lato we Francji, realizując swoje marzenie, ale szybko zdaje sobie sprawę, że może to być nieco bardziej skomplikowane, niż się spodziewała. Paryskie lato miało być poświęcone tylko baletowi. Nie planowała odkrywania zawiłej historii swojej rodziny. A już na pewno nie planowała zakochać się w tajemniczym, żądnym przygód Louisie (który, tak się składa, jest synem jej wymagającego, surowego nauczyciela baletu). Jednak będzie to lato pełne niespodzianek – nie bez powodu Paryż nazywany jest także Miastem Miłości…
Anne-Sophie Jouhanneau jest autorką beletrystyki i literatury faktu dla młodzieży. Jej książki zostały przetłumaczone na siedem języków. Pocałunki i croissanty to jej debiut w USA. Po ukończeniu uniwersytetu we Francji przeniosła się do Amsterdamu, aby rozpocząć karierę w reklamie. Następnie spędziła kilka lat w Melbourne, zanim osiedliła się w Nowym Jorku, gdzie mieszka obecnie ze swoim australijskim mężem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Scotta
Biegnę przez terminal lotniska z rozwianymi włosami i w workowatych spodniach od dresu. Na drodze staje mi jakiś wrzeszczący maluch, a ja przeskakuję nad nim w pełnym gracji grand jeté, po czym robię piruet, żeby nie wpaść na mężczyznę szarpiącego się z gigantyczną walizką.
– Faites attention! – woła za mną kobieta, której niemal nadepnęłam na stopę. Uważaj!
Rzecz w tym, że ja mogę albo uważać, albo się spóźnić. A spóźnienie w tej sytuacji nie wchodzi w grę. Ta amerykańska dziewczyna musi się dostać na drugi koniec Paryża tout de suite. Natychmiast!
– Przepraszam! – wołam, pędząc dalej przez terminal lotniska Charles’a de Gaulle’a, podczas gdy plecak obija mi się boleśnie o ramię.
Spieszy mi się, bo wczoraj wieczorem w Nowym Jorku rozszalała się burza i mój lot został opóźniony, najpierw o cztery godziny, potem o sześć. Potem już przestałam liczyć, bo bałam się, że zemdleję na myśl o tym, iż miałabym przegapić pierwszy dzień szkoły. Cóż, właściwie nie po prostu szkoły. Szkoła to pestka w porównaniu z tym, co mnie tutaj czeka.
Wpadam na grupę dzieciaków blokujących całą szerokość przejścia i prawie się przewracam, ale dzięki pamięci mięśniowej wyćwiczonej w trakcie milionów zajęć baletowych udaje mi się zamienić to potknięcie w pas de basque.
Przyznam, że nie tak sobie wyobrażałam pierwsze godziny spędzone w Paryżu. Miałam idealną wizję tego momentu. Wysiądę z samolotu w ciepły, słoneczny poranek, a moje falujące brązowe włosy będą lśniące i sprężyste pomimo siedmiu godzin podróży. Przerzucę sobie przez ramię pointy wiszące na wstążkach i powiem coś uroczego po francusku z idealnym akcentem będącym rezultatem miesięcy nauki. A potem elegancko wkroczę w najlepsze lato mojego życia i rozpocznę intensywny program baletowy w prestiżowym Institut de l’Opéra de Paris. Le marzenie, non? Zamiast tego przepycham się do karuzeli bagażowej, żeby porwać z niej swoją walizkę, a potem przebiegam wzrokiem po oznaczeniach nad głową, rozglądając się za słowem „taxi”. To wtedy dzieje się coś kompletnie niewiarygodnego.
– Mia?
Eee, co takiego? Przecież ja nie znam nikogo w Paryżu.
– Mia? Czy to ty?
Dopiero po chwili rozpoznaję ten głos. Odwracam się, a tam stoi ona, moja nemezis. A w każdym razie uważałabym ją za nemezis, gdybym wierzyła w ich istnienie.
– O rany, Audrey! Co ty tu robisz?
Zdaję sobie sprawę, jakie to głupie pytanie, gdy tylko te słowa opuszczają moje usta.
– Chyba to samo, co ty – odpowiada ona. Wygląda na zaskoczoną.
Gdy rezerwowałam swój bilet, dziwiłam się, ile jest codziennie lotów do Paryża. Musiałyśmy lecieć innymi samolotami, ale pewnie oba miały opóźnienie przez burzę. Tak czy inaczej niemal słyszę, jak Audrey zastanawia się w myślach: „Jak to możliwe, że Mia została przyjęta do jednego z najbardziej ekskluzywnych letnich programów baletowych na świecie?”.
„Bo harowałam jak wół” – mam ochotę odpowiedzieć.
Nie będę kłamać: Audrey jest jedną z najlepszych tancerek baletowych w naszej grupie wiekowej w całym obszarze trójstanowym, ale hej, ja też. Wiem o tym, bo rywalizujemy ze sobą we wszystkich najważniejszych turniejach tanecznych od dziecka. Ja mieszkam w Westchester, a Audrey w Connecticut, więc nie uczęszczamy do tej samej szkoły baletowej (na szczęście!), ale co najmniej kilka razy w roku muszę patrzeć, jak Audrey zgarnia mi sprzed nosa role, zbiera pochwały i niemal zawsze wyprzedza mnie zaledwie o krok.
– Dostałaś się do Institut de l’Opéra de Paris? Ty? – pyta Audrey, wypowiadając nazwę instytutu z perfekcyjnym akcentem, i podejrzliwie unosi brew. Ale chyba żałuje swojego tonu, bo szybko dodaje: – To znaczy, na który poziom się dostałaś?
Odchrząkuję, grając na zwłokę. Program składa się z pięciu poziomów i uczniowie z całego świata są przypisywani do poszczególnych grup wedle umiejętności, jakie zademonstrowali na nagraniu wideo przesłanym w procesie aplikacji.
– Na czwarty – mówię w końcu, wytrzymując jej spojrzenie.
To wspaniałe osiągnięcie. Byłam taka podekscytowana, gdy dostałam się na poziom czwarty. Tak naprawdę cieszyłam się, że w ogóle się tu dostałam, szczególnie po tym, jak zostałam odrzucona przez American Ballet Theatre w Nowym Jorku. Pracowałam całe życie, żeby wziąć udział w takim programie. Balet jest częścią naszej rodziny od pokoleń – w każdym razie tak głosi legenda – i wiem, że moja babcia byłaby smutna, gdybym nie została przyjęta do żadnej szkoły, chociaż jej smutek byłby niczym w porównaniu z moim ogromnym rozczarowaniem.
– To świetnie – kwituje Audrey. Zaciska dłoń na pasku swojego marynarskiego worka i tylko ten gest zdradza jej prawdziwą reakcję.
Owszem, jestem wystarczająco dobra, by tańczyć na poziomie czwartym.
– A ty…? – zaczynam, chociaż już domyślam się odpo- wiedzi.
– Na piąty – odpowiada ze spokojem.
Kiwam głową i zmuszam się do uśmiechu. Oczywiście. Ale to nic. Technika Audrey jest bezbłędna, nawet ja potrafię to przyznać.
– Idziesz? – pyta szorstkim tonem i zaczyna się kierować w stronę wyjścia. – Powinnyśmy wziąć jedną taksówkę. Nie ma sensu brać dwóch, skoro jedziemy w tym samym kierunku – dodaje, jakby tłumaczyła coś dziecku.
– No tak. – Z niechęcią muszę przyznać, że ma rację. – Ale pewnie wylądowałyśmy w innych akademikach?
Wyświetlam adres swojego akademika na telefonie, a Audrey zerka mi przez ramię i wzdycha ciężko.
– Ja też mam się tam zgłosić. Błagam, nie mów mi, że umieścili wszystkie osoby ze Stanów w jednym miejscu.
– Na to wygląda – mówię, gdy idziemy do postoju taksówek. Nie próbuję ukryć irytacji. W letnim programie baletowym bierze udział ponad sto osób w wieku od czternastu do osiemnastu lat, a akademiki są rozsiane po całym mieście. Gdy dostałam pakiet powitalny z informacjami i sprawdziłam, gdzie będę mieszkać, myślałam, że wygrałam paryską loterię. Teraz już nie jestem tego taka pewna.
– Boulevard Saint-Germain – mówię taksówkarzowi, gdy już sadowimy się na skórzanych siedzeniach szarego auta. Nawet taksówki w Paryżu są szykowne.
Mężczyzna ściąga brwi i zerka na mnie w lusterku wstecznym. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, więc reaguję tym samym. Czuję, jakby moje myśli zostały uwięzione w chmurze, ale nawet gdyby udało mi się zdrzemnąć w samolocie i nie byłabym tak wykończona, towarzystwo Audrey i tak zbiłoby mnie z tropu.
Audrey kręci głową, po czym podaje taksówkarzowi swój telefon, na którym otworzyła mapę z adresem akademika. To wtedy zdaję sobie sprawę, jak głupi błąd popełniłam. Tyle czytałam o Paryżu, że powinnam pamiętać, iż Boulevard Saint-Germain to jedna z najdłuższych ulic w mieście. Ciągnie się przez większość Rive Gauche, obszaru Paryża położonego na południe od Sekwany. To tak, jakbym powiedziała nowojorskiemu taksówkarzowi, żeby zawiózł mnie na Piątą Aleję.
Audrey posyła mi znaczące spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „Masz szczęście, że tu jestem”.
Jej telefon odzywa się w chwili, gdy wjeżdżamy na autostradę: dzwoni jej matka i łączą się przez FaceTime. Nigdy nie poznałam tej kobiety, ale wiem, że jest emerytowaną primabaleriną, która spędziła całą karierę w Moskwie, tańcząc w Balecie Bolszoj. Podczas gdy słucham, jak Audrey narzeka bez końca, że opóźniony lot niemal zniszczył jej życie, dociera do mnie, że sama nawet jeszcze nie dałam znać rodzicom, że dotarłam na miejsce. Wysyłam do nich obojga esemesy z informacją, że wszystko jest w porządku. Tata odpisuje natychmiast.
Powodzenia na orientacji! Pokaż im, kto tu rządzi! Kocham cię.
Uśmiecham się i odpisuję:
Postaram się! Ja też cię kocham.
A potem czekam na odpowiedź od mamy. Wlepiam wzrok w ekran w nadziei, że się odezwie, ale chyba wciąż jest na mnie zła. Babcia zapewniała mnie, że przejdzie jej, zanim wyjadę, ale najwyraźniej tak się nie stało.
Od małego taniec był całym moim życiem, jednak mama zawsze traktowała to jako moje hobby, fajne zajęcie pozaszkolne, dzięki któremu mam co robić w weekendy. Wciąż powtarzałam jej, że chcę zostać zawodową tancerką baletową i zrobię wszystko, by osiągnąć ten cel, ale ona zawsze bagatelizowała moje marzenia, jakby to było coś, z czego wyrosnę. Na szczęście tata i babcia Joan (mama mojej mamy) na zmianę wozili mnie na zajęcia, pomagali mi szyć kostiumy na turnieje i dopingowali mnie podczas ważnych występów.
Jednak sytuacja między mną a mamą zrobiła się naprawdę napięta, gdy wspomniałam, że chcę się ubiegać o przyjęcie do tego programu.
– Nie dostałaś się do Nowego Jorku. Po co chcesz próbować w Paryżu?
Właśnie otrzymałam list z odmową z ABT i próbowałam ukryć najlepiej, jak mogłam, jak bardzo jestem zdruzgotana. Zawsze wiedziałam, że konkurencja jest ogromna, ale byłam przekonana, że skoro poświęciłam sztuce tańca całe życie, naprawdę mam szansę się tam dostać. Mama nie podzielała mojego optymizmu.
– Tak wiele dziewcząt chce tego samego; po prostu nie starcza miejsc dla wszystkich – wyjaśniła ze smutną miną. Bardzo mnie to zabolało, gdy zdałam sobie sprawę, że ma rację.
– Wszystkie przyszłe baleriny marzą o Paryżu – powiedziałam, choć w tamtym czasie nie do końca w to wierzyłam. Paryski program jest równie prestiżowy, co nowojorski, ale ja marzyłam wyłącznie o ABT i o tym, by pewnego dnia dołączyć do tej kompanii na stałe. A jednak, skoro nie mogłam na to liczyć w te wakacje, nie zamierzałam zaakceptować porażki. W świecie baletu wszyscy znają wszystkich i granice tak naprawdę nie istnieją. Gdybym odniosła sukces w Paryżu, prędzej czy później znalazłabym drogę do ABT. Zamierzałam im udowodnić, jak dobrą jestem tancerką, nawet jeśli to oznaczało, że muszę przekroczyć w tym celu ocean. W każdym razie właśnie to sobie powtarzałam.
Mama pokręciła głową.
– To twoje ostatnie wakacje przed końcem liceum. Nie chcesz spędzić więcej czasu z przyjaciółmi, pochodzić na basen, do kina i wiesz, po prostu porobić inne rzeczy?
– W Paryżu też mają baseny i kina.
Mama zignorowała mój zgryźliwy ton.
– Mia, życie to coś więcej niż tylko balet. Musisz mieć plan B. Każdy powinien, szczególnie gdy ma tylko siedemnaście lat i goni za nierealnym marzeniem.
Nigdy wcześniej nie ujęła tego tak dobitnie. Nierealne marzenie? Dzięki, że we mnie wierzysz, mamo.
Pomimo jej słów dalej ćwiczyłam, przygotowując się do nagrania. Najpierw miałam opowiedzieć o swoim doświadczeniu i przedstawić kwalifikacje, potem zademonstrować podstawowe kroki baletowe, a następnie rutynę taneczną trwającą co najmniej dwie minuty. Babcia Joan sprawiła mi nawet niespodziankę i podarowała z tej okazji nowy trykot w pięknym odcieniu gołębiej szarości.
– To będzie twój paryski trykot – zawołała za mną, gdy pobiegłam do swojego pokoju, żeby go przymierzyć. Pasował idealnie i ładnie podkreślał moje niebieskie oczy.
– Jeszcze nawet nie zostałam przyjęta – powiedziałam, poprawiając ramiączka. Ręce mi się trzęsły, gdy wyobrażałam sobie, jak ćwiczę pliés w wypełnionym blaskiem słońca paryskim studiu.
– Ale zostaniesz – odparła babcia stanowczym tonem, wchodząc do mojej sypialni. – Jak mogliby cię odrzucić? Przecież masz balet we krwi.
– Mamo! – zaprotestowała moja mama, stając w progu. Zerknęła sceptycznie na plakat z obrazem Degasa wiszący nad moim łóżkiem. – Czy mogłabyś, proszę, przestać jej to powtarzać? To nawet nie jest prawda.
Babcia westchnęła, a potem zwróciła się do mnie:
– Oczywiście, że to prawda. Pochodzisz z długiej linii balerin, Mio. – Puściła do mnie oko. – Ty mi wierzysz, co nie?
Babcia Joan powtarzała mi tę historię od dnia, w którym włożyłam swoje pierwsze tutu. Początek tej opowieści był zgodny z prawdą. Moja prababcia była Francuzką. Gdy miała dwadzieścia trzy lata, poznała w Paryżu Amerykanina, zakochała się i przeprowadziła do Stanów wkrótce po ślubie. Ale zanim do tego doszło – i tutaj cała historia robi się trochę mętna – ćwiczyła balet. Podobnie jak przed nią jej matka i matka jej matki, a moja prapraprababka była pod koniec dziewiętnastego wieku danseuse étoile, primabaleriną, najważniejszą baleriną w zespole baletowym Opery Paryskiej. Ponoć występowała w czasach, gdy Edgar Degas malował swoje słynne tancerki.
Babcia upiera się, że Degas namalował moją prapraprababkę, uwieczniając ją na jednym ze swych arcydzieł. Brak jakichkolwiek dowodów potwierdzających tę rodzinną legendę zawsze doprowadzał moją mamę do szału. Ona nie wierzy w tę historię i za każdym razem, gdy babcia Joan porusza temat, z satysfakcją jej wytyka, że nikt tak naprawdę nie wie, na którym z obrazów Degasa mogła się znaleźć nasza przodkini, a co więcej, nikt nawet nie pamięta, jak się nazywała. Jeśli w ogóle była baletnicą. Mama nie pozwala mi zapomnieć, że to zapewne zmyślona historia i nie da się jej potwierdzić. Nie chce, żebym wierzyła w bajki.
Ale ja wierzę.
Już sama ta legenda stanowi dla mnie wystarczający dowód na to, że balet to moje przeznaczenie. Czy taka opowieść byłaby przekazywana z pokolenia na pokolenie, gdyby nie była prawdą? Ta historia od zawsze była częścią mnie i wpływała na to, jak tańczę. W trakcie występów czasami wyobrażam sobie moją przodkinię pląsającą po scenie oświetlonej blaskiem gazowych lamp, podczas gdy Degas maluje ją olejami na płótnie czy pastelami na papierze. Lubię myśleć, że go inspirowała i z zachwytem obserwował, jak wiruje w morzu kolorów i światła.
Włożyłam nowy trykot do nagrania, które pomogła mi nakręcić Camilla, moja najlepsza przyjaciółka ze szkoły baletowej. Ona aplikowała wyłącznie do lokalnych letnich programów i przysięgała, że nie ma to nic wspólnego z faktem, iż nie chce być daleko od swojego nowego chłopaka – aspirującego muzyka imieniem Pedro. Myślę, że mama po cichu marzy, żebym ja też znalazła sobie chłopaka, ale moje dotychczasowe doświadczenia w randkowaniu przekonały mnie tylko, że nikt nie potrafi wprawić mego serca w drżenie w taki sposób, jak robi to taniec. No więc wciągnęłam ten trykot, związałam włosy w ciasny koczek i nałożyłam na twarz pełny makijaż. I dwa miesiące później dostałam się do programu letniego Institut de l’Opéra de Paris, tak jak obiecywała babcia.
Na moment zamykam oczy, a gdy znowu je otwieram, widzę jedną z najsłynniejszych katedr na świecie.
– To Notre-Dame! – piszczę i patrzę na Audrey, która nie reaguje. Dociskam twarz do szyby i chłonę piękno gotyckiej budowli znikającej w oddali. Moje pierwsze zetknięcie z Paryżem. Ale nie mam czasu na to, by rozkoszować się tą chwilą, bo auto skręca w prawo i po kilku minutach zatrzymujemy się przy szerokiej ulicy, na której roi się od rowerzystów, autobusów i pieszych.
– No wreszcie – mruczy Audrey, wyglądając przez okno.
Kierowca wciska klakson, trąbiąc na jakiegoś rowerzystę, i ten ryk zdecydowanie mnie rozbudza. Rowerzysta zerka przez ramię i wrzeszczy coś, co jak zakładam, musi być obelgą, ale ponieważ robi to po francusku, brzmi niemal przyjemnie. Kierowca taksówki tylko kręci głową i parkuje przed naszym domem na te wakacje – białym kamiennym pięciopiętrowym budynkiem z małymi dwuskrzydłowymi oknami, w których wiszą identyczne szare zasłony. Dzięki Google Street View wiem dokładnie, gdzie jesteśmy – rzut kamieniem od nabrzeża Sekwany i tętniącej życiem studenckiej Dzielnicy Łacińskiej.
Gdy wchodzimy do budynku, w holu panuje cisza. Wedle informacji zawartych w pakiecie powitalnym mój pokój znajduje się na drugim piętrze, więc zaczynam taszczyć walizkę schodek po schodku po biegnącej łukiem klatce schodowej. Audrey, z marynarskim workiem przewieszonym przez ramię, szybko mnie wyprzedza.
– Wiedziałam! – woła do mnie z góry. Gdy ją doganiam, widzę, że stoi przed jakimiś drzwiami i kręci głową.
Wisi na nich odręcznie napisana kartka z napisem: Audrey Chapman & Mia Jenrow.
Biorę głęboki wdech. Współlokatorki. Ech.
Dwa pojedyncze łóżka z metalowymi ramami stoją pod przeciwległymi ścianami pomalowanymi na brudny odcień beżu. Są tu też dwie małe szafy oraz drewniane biureczko, które ledwie pomieściłoby laptopa. Okno wychodzi na budynek po drugiej stronie podwórka studni, przez co do pokoju wpada niewiele światła, chociaż jest środek dnia. Okej, ten pokój nie jest tak wspaniały, jak sobie wyobrażałam.
Audrey przepycha się obok mnie bez słowa i zajmuje łóżko pod oknem, po czym szybko wyciąga z worka świeże ciuchy i pędzi pod wspólne prysznice. Ja łapię pasiastą koszulkę i zwiewną granatową spódnicę i idę w jej ślady. Dziesięć minut później obie jesteśmy z powrotem w pokoju, gotowe do wyjścia, gdy zauważam tekturową tubę wystającą z mojej walizki. Staję jak wryta.
– Co znowu? – pyta Audrey, zatrzymując się przy drzwiach. Musimy wyjść jak najszybciej, jeśli chcemy dotrzeć na czas na orientację.
Nie chcę jej wyjaśniać, że wewnątrz tej tuby znajduje się mój ulubiony obraz i obiecałam sobie, że powieszę go, gdy tylko dotrę do Paryża. To zajmie jedynie chwilę.
– Idź przodem. Ja… – Sięgam po tubę i otwieram ją. – Ja muszę coś zrobić.
Audrey patrzy na mnie dziwnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami, unosząc szerokie, ale idealnie wymodelowane brwi. Jestem pewna, że zaraz wybiegnie przez te drzwi i nie odezwie się do mnie przez resztę lata, tymczasem ona wyciąga kilka pinezek z tablicy korkowej nad biurkiem i zrzuca buty ze stóp.
– Szybko – mówi.
Jestem zbyt zaszokowana, by odpowiedzieć, gdy włażę za nią na własne łóżko. Już po chwili uśmiecham się, chłonąc widok, przy którym budziłam się, odkąd pamiętam: Próba baletowa na scenie, obraz Edgara Degasa przedstawiający odziane w tiul baleriny ćwiczące na scenie Opery Paryskiej. Jest tak uderzający, że praktycznie wyczuwam skupienie tancerek.
– To taki przesąd… – zaczynam, ale Audrey mi przerywa.
– Łapię. Ja zawsze najpierw wkładam strój baletowy na lewą stronę ciała. Lewe ramiączko, potem prawe. Najpierw lewa noga w rajstopy, najpierw lewy but… Nie mogę tańczyć, jeśli tego nie zrobię.
Szczerzę zęby w uśmiechu. Do tej pory zamieniłyśmy ze sobą najwyżej kilka lodowatych słów, ale to jest obiecujący początek.
– To ładny obraz – przyznaje Audrey.
Skoro już tancerki Degasa czuwają nade mną, moja paryska przygoda może się w końcu rozpocząć.
Nagłe pukanie sprawia, że obie podskakujemy wystraszone. Drzwi naszej sypialni otwierają się z impetem i do środka wpada drobna dziewczyna o brązowej skórze i długich czarnych włosach.
– Mia, Audrey, no wreszcie! – woła pogodnym głosem, z silnym brytyjskim akcentem. – Jestem Lucy. Wszyscy już pojechali na orientację, ale Anouk i ja chciałyśmy na was poczekać.
Lucy odsuwa się na bok i do środka wchodzi bardzo wysoka, blada blondynka. Macha nam na powitanie i uśmiecha się.
– Miło mi was poznać! – mówię. Przepełnia mnie wdzięczność. Te dziewczyny nawet nas nie znają, a jednak na nas poczekały. Kto w dzisiejszych czasach robi takie rzeczy?
– Anouk brała udział w programie w zeszłym roku i zna Paryż naprawdę dobrze – wyjaśnia Lucy, pospieszając nas gestem dłoni. – No chodźcie, idziemy.
– Pojedziemy dziesiątką, a potem piątką – obwieszcza Anouk z akcentem, którego nie potrafię zidentyfikować. Na widok mojej skonsternowanej miny, dodaje: – Liniami metra.
– A no tak! – Kiwam głową, ciesząc się, że będziemy miały przewodniczkę. Może jesteśmy spóźnione, ale przynajmniej się nie zgubimy.
– Och, no i proszę – dodaje Lucy i wyławia ze swojej płóciennej torby na ramię dwa croissanty zawinięte w serwetki oraz dwie mandarynki. – Zachowałyśmy to dla was ze śniadania, na wypadek gdybyście nie miały czasu niczego przekąsić po drodze.
Do tego momentu nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo burczy mi w brzuchu.
– Dziękuję! – wołam, przyjmując od niej swoją połowę prowiantu, i natychmiast wgryzam się w croissanta. O rany. Maślany rogalik jest przepyszny i żałuję, że nie mam więcej czasu, by rozkoszować się pierwszym kęsem Francji. – Jesteście w tej chwili moimi dwiema najulubieńszymi osobami na świecie – mówię z pełną buzią.
– Dzięki – mamrocze pod nosem Audrey, gdy Lucy podaje jej jedzenie. To dość niegrzeczne z jej strony, oczywiście, ale Audrey nie przyjechała tu, by szukać przyjaciół.
Chciałabym być tak zdyscyplinowana jak ona, ale ja lubię mieć przyjaciół. Posiadanie przyjaciół jest… miłe. Zakładam torbę na ramię i wsuwam stopy w buty.
– Jestem gotowa – oświadczam.
* * *
Gdy dojeżdżamy do stacji Bastille, wiem już, że Anouk jest Holenderką z Amsterdamu, a Lucy pochodzi z Manchesteru na północy Anglii. Anouk wydaje się bardzo skupiona i chce nas doprowadzić do szkoły najszybciej, jak to możliwe – może dlatego, że to dla niej rutynowa trasa – tymczasem Lucy gada jak najęta przez całą drogę, rzuca zabawne komentarze pod adresem Paryża i chichocze, jakbyśmy się znały od zawsze. Wiem, że dopiero je poznałam, ale już uwielbiam te dziewczyny.
Gdy wychodzimy ze stacji metra, mimowolnie staję jak wryta i rozglądam się z zachwytem. W końcu mam Paryż na wyciągnięcie ręki, naprawdę tu jestem. Miesiącami oglądałam zdjęcia na Instagramie, ale ujrzeć to miasto na własne oczy to zupełnie co innego. Tuż przed nami znajduje się Opéra Bastille, ultranowoczesna przeszklona konstrukcja dumnie górująca nad Placem Bastylii. Z tego, co czytałam, ten imponujący gmach jest jedną z dwóch oper w mieście. Pierwsza, Opéra Garnier, to przepyszny dziewiętnastowieczny pałac po drugiej stronie Paryża, w którym odbyło się wiele głośnych przedstawień baletowych. Degas praktycznie tam mieszkał.
Po ulicach śmigają samochody, rycząc klaksonami, a turyści zatrzymują się co chwila, żeby robić zdjęcia. Liście drzew rosnących wzdłuż chodnika połyskują ciemną zielenią lata. Mam ochotę zawirować z radości, ale powstrzymuję się, bo Anouk skręca w lewo, w cichą małą uliczkę. Kilka minut później docieramy do naszej szkoły. To klasyczny budynek z beżowego kamienia z dachem pokrytym dachówkami, jakie widuje się w całym Paryżu. Przez otwarte okna słyszę dźwięki fortepianu i odliczanie nauczycielki wyznaczającej rytm: Un, deux, trois, quatre.
Nad ciemnoniebieskimi dwuskrzydłowymi drzwiami widnieje inskrypcja Institut de l’Opéra de Paris.
– Jesteśmy największymi szczęściarami na świecie – stwierdza Lucy z radosnym westchnieniem, gdy wspinamy się po marmurowych schodach.
– Szczególnie te z nas, które dostały się na poziom piąty – komentuje Audrey.
Ja przewracam oczami, ale uśmiech Lucy odrobinę blednie. Już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, jednak Anouk jest szybsza.
– Poziom czwarty też jest wspaniały… – zapewnia. – Prawie nikomu nie udaje się dostać na poziom piąty za pierwszym razem… Za drugim też nie, jeśli już o tym mowa – dodaje zniżonym głosem, jakby mówiła na podstawie własnego doświadczenia.
Audrey nie odpowiada, ale na jej ustach pojawia się zadowolony uśmieszek.
W środku kręci się mnóstwo osób, które ustawiają się właśnie w kolejce do głównego audytorium. Uff, dotarłyśmy na orientację w samą porę. Zajmujemy miejsca jak najbardziej z przodu. Rozglądam się i uderza mnie różnorodność uczniów biorących udział w programie: niektóre osoby są wysokie i szczupłe, inne niskie i umięśnione; widzę głównie dziewczęta, ale też kilku chłopców, a w ciągu paru minut do moich uszu docierają dźwięki co najmniej trzech innych języków poza francuskim i angielskim. To jasne, że szkoła ściąga największe talenty z całego świata.
Wszyscy milkniemy, gdy na scenę wychodzi Myriam Ayed, najsłynniejsza danseuse étoile Baletu Opery Paryskiej. Jest znana ze swojego nieziemskiego talentu, ale trafiła na pierwsze strony gazet również dlatego, że jest pierwszą tancerką afrykańskiego pochodzenia, która została primabaleriną w tej kompanii baletowej. Jako pół Marokanka, pół Francuzka, została okrzyknięta „zmianą, jakiej francuski balet potrzebował”, sygnałem, że klasyczny taniec można modernizować, jednocześnie zachowując wierność tradycji. Wygląda dokładnie tak samo, jak na zdjęciach, które widziałam – umięśniona, o ostrych rysach, lecz ciepłych oczach. Już sam fakt, że przebywam z nią w jednym pomieszczeniu, wywołuje we mnie burzę emocji.
– Witam was wszystkich z przyjemnością – mówi do mikrofonu z uśmiechem i powoli rozgląda się po sali. Zwraca się do nas po angielsku, który jest oficjalnym językiem letniego programu baletowego, ale wyraźny francuski akcent słychać w każdym jej słowie.
– Wszyscy ciężko pracowaliście, żeby się tu dziś znaleźć, i tego musicie sobie pogratulować.
Klaszcze kilka razy, a my idziemy w jej ślady i na sali wybuchają oklaski.
Gdy aplauz przycicha, pani Ayed kontynuuje:
– Byłam na waszym miejscu jeszcze nie tak dawno temu i wiem, że sam fakt, iż tu trafiliście, oznacza, że macie to, czego potrzeba, by odnieść sukces. Ale wasza praca dopiero się zaczyna. Chciałabym was z radością poinformować, że na koniec programu zatańczycie Jezioro łabędzie. Maîtres de ballet opiekujący się poszczególnymi poziomami przydzielą wam role na początku przyszłego tygodnia, a ja będę dopingować was z linii bocznej.
Czuję trzepotanie w sercu. Jezioro łabędzie to mój ulubiony balet (tak pełen dramatyzmu! tak chwytający za serce! tak pełen wyzwań pod względem technicznym!), ale do tej pory występowałam w nim wyłącznie jako jeden z szeregowych łabędzi. Dałabym wszystko, by wcielić się w Odettę, jednak główne role z pewnością trafią do tancerzy z poziomu piątego. I Audrey bez wątpienia którąś zgarnie.
Zerkam na nią i widzę, że przygryza dolną wargę, spijając każde słowo z ust Myriam Ayed. Robi dobrą minę do złej gry, ale w duchu pewnie modli się, żeby wybór padł na nią.
Potem na scenę wychodzi Monsieur Dabrowski, dyrektor artystyczny szkoły oraz kilku innych instruktorów. Gdy przemowy wreszcie się kończą, ruszamy do stołówki, gdzie od dziś będziemy codziennie jadać lunch.
Długa podróż i poranny bieg sprawiły, że umieram z głodu, więc nakładam sobie na talerz podwójną porcję kleistego camemberta, żeby jakoś wytrzymać do kolacji. Po posiłku zaczynamy zwiedzanie w mniejszych grupach. Zostajemy oprowadzeni po wszystkich piętrach wypełnionych salami tanecznymi o przeszklonych ścianach i wysokich sufitach, z pięknymi starymi drewnianymi podłogami, fortepianami Steinwaya i przebieralniami. Korytarze zdają się ciągnąć w nieskończoność, a studia są większe i bardziej imponujące niż te, do których przywykłam, ale mówię sobie, że szybko się tu odnajdę.
Po zakończeniu orientacji Lucy, Anouk, Audrey i ja zbieramy się na schodach przed szkołą. Pochylam się ku nim, żeby zadać jedno małe, ale ogromnie istotne pytanie.
– Myriam Ayed nie mówiła za wiele o finałowym przedstawieniu. I nikt nie wspominał o rekruterach. Oni przyjadą obejrzeć to Jezioro łabędzie, prawda?
Chociaż intensywny letni program nie skupia się na rywalizacji – na koniec nie ma nagród, a uczestnicy nie są oceniani w rankingu – to żaden sekret, że wielu rekruterów z największych kompanii baletowych na świecie pojawia się na ostatnim występie w nadziei na odkrycie nowych wschodzących gwiazd. Ci uczniowie, którym się poszczęści i zostaną wybrani przez jednego z nich, dostają szansę na roczny staż i ćwiczenia z corps de ballet, po czym niejednokrotnie dołączają do danego zespołu na dobre. Jestem pewna, że to ostateczny cel wszystkich biorących udział w programie.
Plotka głosi, że baletmistrzowie z wyprzedzeniem podają rekruterom nazwiska ulubionych uczniów, a to oznacza, że przez całe lato musimy dawać z siebie wszystko, by zrobić na nich dobre wrażenie. Jeśli twój maître de ballet cię zauważy, jest bardzo prawdopodobne, że rekruter też się o tobie dowie. A jeśli tak się stanie… możesz otrzymać ofertę życia.
– Anouk, czy to prawda? – pyta Lucy. – Czy ktoś dostał propozycję stażu w zeszłym roku?
Wszystkie trzy zwracamy się w stronę Anouk. Jeśli ktoś coś wie, to na pewno ona.
– Nie patrzcie tak na mnie – śmieje się. – Byłam tylko na poziomie trzecim.
– Ale musiałaś słyszeć jakieś plotki – nalegam.
– Okej, w porządku – wzdycha Anouk. – Ale nie obwiniajcie mnie, jeśli się okaże, że to nieprawda.
– Po prostu wyduś to z siebie – mówi Audrey ostro. Lucy i ja patrzymy na nią ze ściągniętymi brwiami, a ona wzdycha. – W sensie, no mów, my musimy to wiedzieć.
Anouk pochyla się ku nam konspiracyjnie.
– Z tego, co słyszałam, w trakcie finałowego przedstawienia rekruterzy robią listę uczniów, którymi są zainteresowani. Zazwyczaj skupiają się na odtwórcach głównych ról, ale nie zawsze. Mogą uznać, że ktoś z corps de ballet też ma potencjał.
Przygryzam wargę. A więc jest i szansa dla tych z nas, którzy trafili na poziom czwarty. Niewielka, ale jest.
– Potem – kontynuuje Anouk – zapraszają ich na prywatne przesłuchania, które odbywają się chyba następnego dnia. W zeszłym roku pojawili się tu przedstawiciele z Australian Ballet, Baletu Bolszoj, Duńskiego Baletu Królewskiego, Baletu Królewskiego z Londynu, no i oczywiście z ABT.
Audrey zerka na mnie w tym samym momencie, co ja na nią. ABT. American Ballet Theatre w Nowym Jorku.
Zamykam oczy i widzę niezliczone weekendy wypełnione ćwiczeniami, ferie i wakacje spędzane na konkursach tanecznych w odległych miejscowościach, wieczory zajęte bandażowaniem zakrwawionych palców u stóp. To wszystko doprowadziło mnie do tego momentu. To dowód na to, że zawsze można dostać kolejną szansę. ABT może i raz mnie odrzucił, ale ja dopiero się rozkręcam.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Kisses and Croissants
Text copyright © 2021 by Alloy Entertainment
Produced by Alloy Entertainment, LLC
Published by arrangement with Rights People, London
Copyright for the Polish edition © by Burda Media Polska Sp. z o.o., 2022
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Wydawca: Maria Mazurowska
Cover art © Carolina Melis 2021
Redakcja: Maria Mazurowska
Korekta: Beata Wójcik
Redakcja techniczna: Mariusz Teler
Opracowanie graficzne okładki: Katarzyna Piątek
ISBN 978-83-8251-135-2
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
www.slowne.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek