Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 10.06.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
ŻADNA GŁĘBIA NIE POCHŁONIE PRAWDY NA ZAWSZE
Para krakowskich detektywów, Iga Bagińska i Igor Szot, bada sprawę zaginięcia kobiety, której ślad urywa się na wiślanych bulwarach. Żadnych świadków, żadnych dowodów, żadnych podejrzanych – tylko pytania.
Czy kobiecie coś się stało? A może jej zniknięcie to wyraz desperacji? Ucieczka od życia, które okazało się nieznośne? Pod płaszczykiem wciągającej intrygi kryminalnej Graca kreśli poruszający obraz zwykłego kobiecego losu we współczesnej Polsce i zadaje pytania o to, jak żyjemy i jak chcemy ze sobą żyć.
Graca z charakterystycznym dla siebie literackim kunsztem splata elementy klasycznego kryminału z psychologiczną głębią. Kraków, tak dobrze znany, staje się miastem pełnym cieni i niedopowiedzeń.
"Podniebie" to intensywna, wnikliwa i pełna napięcia opowieść o granicach wytrzymałości, wyborach, definiujących nasze życie, i pragnieniu ucieczki od rzeczywistości, która jest zbyt ciężka do uniesienia.
Agnieszka Graca udowadnia, że nie boi się podejmować kontrowersyjnych tematów, a kryminał, jako gatunek, doskonale wybrzmiewa w kobiecych rejestrach.
Katarzyna Zyskowska, autorka powieści "Nocami krzyczą sarny"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Paweł Sajewicz
Korekta: Jolanta Gomółka
Projekt graficzny okładki: Tomasz Majewski
Zdjęcia na okładce: Ahmed Fahmi, Jonas Jaeken on Unsplash; Getty Images/Jacek Kadaj
Opracowanie graficzne, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf
Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka
Producent: Agora Książka i Muzyka sp. z o.o.
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
© Copyright by Agora Książka i Muzyka sp. z o.o., 2025
Copyright © by Agnieszka Graca, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2025
ISBN 978-83-8380-190-2
Wydanie pierwsze
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
– To było takie dziwne.
– Proszę spróbować opowiedzieć.
– Szłam... Szłam ciemnym korytarzem. Ściany były czarne i śliskie. Jakby coś je oblepiało. W pewnym momencie korytarz się rozwidlił. Przyspieszyłam. Im dłużej szłam, tym bardziej się rozwidlał. To był jakiś niekończący się labirynt. Ciężko mi było oddychać, czułam, jak serce tłucze się pod materiałem bluzki. Zorientowałam się, że biegnę, chociaż nie robiłam tego świadomie. Jakby moje ciało poruszało się niezależnie od woli. Szumiało mi w uszach. Ukłucia w klatce piersiowej stały się nie do zniesienia. A ja biegłam dalej, przed siebie. Zupełnie jakby coś nie pozwalało mi się zatrzymać. Korytarze zdawały się teraz zwężać. Ściany napierały na mnie. Traciłam oddech. I kiedy pomyślałam, że zaraz upadnę i zostanę w tym labiryncie już na zawsze, ujrzałam w ciemności jaśniejszy prostokąt. Plamy światła załamywały się, tańcząc po jego powierzchni. Kiedy się zbliżyłam, prostokąt okazał się wejściem do jakiegoś pomieszczenia. Stanęłam w progu. Pokój... czy raczej komnata miała takie same ciemne ściany jak korytarze za mną. Ale bez ohydnego nalotu. Całą powierzchnię wypełniała woda. Miała zielony odcień. Jakby coś ją podświetlało. Ciemna, ciepła zieleń, która mnie przyciągała. To jej migoczące refleksy widziałam z daleka – magnetyczne drogowskazy. Spojrzałam w dół. Kamienne schody prowadziły do szmaragdowego basenu. Postawiłam bosą stopę na pierwszym stopniu. Potem drugą na następnym. Zanurzałam się powoli, pozostawiając za sobą sieć korytarzy. Woda otulała moje ciało. Chciałam pozostać w tej zieleni.
Nie od razu zaczął się niepokoić.
Zdjął płaszcz i buty, odstawił torbę z laptopem. Umył ręce, a potem zamienił garnitur na dżinsy i bluzę.
Przeszedł do kuchni, gdzie unosił się zapach ciasta marchewkowego. Hania zawsze robiła je na weekend. Na kuchence stał garnek. Podniósł pokrywkę. Pomidorowa. Zjadł, siedząc przy drewnianym stole. Na drugie odgrzał sobie resztkę zapiekanki, która została im z wczoraj.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Gdy Hania umawiała się na mieście z tymi swoimi koleżankami, potrafiły przegadać trzy, cztery godziny. Był piątek, następnego dnia nie trzeba będzie się zrywać rano do pracy. Może wróci później. Miał cały wieczór dla siebie.
Przeniósł się do salonu. Chwilę posiedział na sofie, przeglądając fejsa. Niektórzy znajomi już zdążyli powrzucać foty z pubów. Poscrollował jeszcze trochę, a potem odłożył komórkę. Zastanawiał się, co zrobić z resztą popołudnia. Powinien iść pobiegać, ale po całym tygodniu oprowadzania potencjalnych klientów po mieszkaniach i domach miał ochotę pozwolić sobie na małe rozleniwienie. Poza tym tego dnia poziom smogu zniechęcał do aktywności na dworze. Jutro. Jutro może pobiegać. Przyniósł sobie kawałek ciasta i sięgnął po niedawno rozpoczęty kryminał.
O dwudziestej wyskoczył do pobliskiej Żabki po piwo. Z butelką w dłoni ponownie rozsiadł się wygodnie na sofie i włączył Netflixa. Obejrzał dwa odcinki Luthera. Przy trzecim zasnął. Kiedy się obudził, był kwadrans po dwudziestej drugiej. Niepokój wciąż się jeszcze nie pojawił. Może tylko lekkie zdziwienie, bo Hania była raczej domatorką i przeważnie wracała z tych spotkań z przyjaciółkami na długo przed zamknięciem pubów.
Wziął prysznic, zdjął z łóżka narzutę, przyniósł szklankę wody, którą postawił na stoliku nocnym. Próbował znowu czytać, ale po chwili zdał sobie sprawę, że nie może się skupić. Przebiegał wciąż wzrokiem tę samą stronę, a i tak nie byłby w stanie powiedzieć, co przeczytał.
O dwudziestej trzeciej zadzwonił na komórkę żony. Chciał tylko zapytać, czy wszystko w porządku.
Nie odebrała.
Ani wtedy, ani gdy dzwonił po raz drugi, trzeci, aż w końcu dziesiąty.
Novą Resto Bar wypełniały światła i kolory. Robert rozejrzał się po ogromnym tarasie, który o tej porze roku stawał się ogrodem zimowym. Uśmiechnięte twarze, zrelaksowani ludzie miło spędzający wieczór po całym tygodniu pracy. Wszedł do środka i zrobił rundkę, lawirując między stolikami. Przytulne wnętrza kłóciły się z jego niepokojem.
Jeszcze raz obszedł wszystkie sale, mając na uwadze to, że Hania mogła wyjść do toalety. Ale zobaczyłbyś jej koleżanki, pomyślał. Nie poszły przecież sikać wszystkie naraz.
Wyciągnął komórkę i odszukał zdjęcie Hani. Zrobił je już jakiś czas temu, wciąż było aktualne. Jego żona nie zmieniała zbyt często fryzury.
– Przepraszam – odezwał się do przechodzącej kelnerki z tacą wypełnioną pustymi kuflami.
– Tak? – Uśmiechnęła się uprzejmie.
– Szukam mojej żony. – Pokazał kobiecie zdjęcie w telefonie. – Martwię się. Powinna już była wrócić, a nie odbiera telefonu.
– Chwileczkę. Może pan ze mną podejść do baru?
Odstawiła tacę i ponownie spojrzała na zdjęcie.
– Nie. Nie widziałam jej.
– Jest pani pewna? Ma takie znamię na policzku. W kształcie serca. Była z dwiema koleżankami. Blondynką, z takimi długimi lokami i... Ta druga chyba jest szatynką. Nie wiem, dawno ich nie widziałem.
Kelnerka pokręciła przecząco głową.
– Nie... Nie przypominam sobie nikogo takiego. Ale niech pan zaczeka. – Odwróciła się w kierunku stojącego przy nalewaku barmana. – Arek, widziałeś dziś tę kobietę? Podobno była u nas z koleżankami. Miała wrócić do domu, a wciąż jej nie ma i pan się niepokoi. Ma na policzku znamię.
Robert wyciągnął w stronę wytatuowanego mężczyzny komórkę.
Barman pokręcił głową.
– Nie. Na pewno nie – odparł i odstawił kufel na tacę.
Kelnerka odwróciła się z powrotem do Roberta.
– Jest piątek, mamy duży ruch, sam pan widzi. Ale Arek akurat ma pamięć do twarzy. Jeśli on jej nie widział... – Rozłożyła bezradnie ręce.
– Rozumiem – powiedział Robert. – Ale mimo wszystko zapytam jeszcze inne kelnerki.
– Niech pan zaczeka. – Wytarła ręce o fartuch. – Da mi pan na chwilę tę komórkę?
Przeszła od sali do sali, zatrzymując się przy uwijających się kobietach w jednakowych fartuchach. Robert szedł za nią, zastanawiając się, czy przez młodą kobietę przemawia życzliwość, czy po prostu ma ochotę zrobić sobie małą przerwę. Jakkolwiek było, wszystkie jej rozmówczynie kręciły przecząco głowami.
– Przykro mi – powiedziała, oddając mu telefon.
Podziękował i wyszedł z rzęsiście rozświetlonego lokalu na chłodną ulicę. Ponownie wybrał numer Hani, choć nie spodziewał się, że odbierze. Abonent wciąż czasowo niedostępny.
Pomyślał, że może źle zapamiętał. Nie słuchał uważnie, gdy mówiła, gdzie się wybierają. Ale chyba jednak chodziło o to miejsce.
Dwie młode blondynki, które właśnie wyszły z Singera, pubu sąsiadującego z Novą, przystanęły na chodniku. Chwiały się lekko na niebotycznych obcasach i najwyraźniej marzły w zbyt lekkich jak na tę porę roku kurteczkach. Scrollowały ekrany swoich smartfonów, a jedna dopingowała drugą: Wrzuć to na fejsa! Wrzuć na fejsa!
Facebook.
Zalogował się i odszukał profil żony. Co prawda rzadko z niego korzystała, ale może któraś z jej koleżanek umieściła u siebie jakieś selfie i przy okazji oznaczyła Hanię.
Też nie.
To jednak podsunęło mu pewien pomysł. Nie miał numerów telefonów tych kobiet – nie znał ich na tyle, żeby umieszczać ich kontakty w komórce. Ale mógł je przecież namierzyć na fejsie.
Zaczął przeglądać znajomych na profilu Hani. Nie było ich zresztą zbyt wielu. Na pierwszą kobietę trafił od razu. Bibi. Charakterystyczne imię i fryzura: burza blond loków. Mimo późnej pory wysłał jej wiadomość z prośbą, żeby Hania do niego pilnie oddzwoniła. Drugiej nie mógł znaleźć. Magda, ale nie pamiętał nazwiska. Dawno nie widział przyjaciółek żony i teraz nawet nie był pewny, czy rozpozna jej twarz. Przescrollował całą listę znajomych, ale chyba żadna z Magd nie była tą właściwą. Wyglądało na to, że nie ma jej na fejsie.
Kiedy tak stał, zastanawiając się, co robić, jego spojrzenie padło na okna restauracji i kręgielni po drugiej stronie ulicy Estery. Również tam ludzie dobrze się bawili w ten piątkowy wieczór. Przyszło mu do głowy, że może kiedy Hania i jej koleżanki weszły do Novej, nie było już miejsca. Mogły pójść do innej knajpy. Tylko dlaczego, do ciężkiej cholery, Hania nie odbierała telefonu?
Przeszedł na drugą stronę ulicy. Popchnął przeszklone drzwi i wszedł do restauracji.
Kiedy przekręcał klucz w zamku, przez chwilę miał nadzieję, że zaraz ten zburzony obraz wróci do poprzedniego kształtu. Otworzy drzwi i w głębi oświetlonego przedpokoju ujrzy Hanię. Wytłumaczy jej, gdzie się włóczył. Pewnie się razem z tego pośmieją. Jutro będą trochę niewyspani, ale to przecież nieważne. Liczyło się tylko to, żeby Hania bezpiecznie wróciła do domu.
Nacisnął klamkę. Nie świeciła się żadna lampa, ani w przedpokoju, ani w pozostałych pomieszczeniach, przez które przeszedł, nie ściągając butów.
Wrócił do kuchni i nalał sobie do szklanki wody z kranu. Wypił duszkiem, bo nawet nie zauważył, jak bardzo mu zaschło w gardle.
Nie wiedział, co robić.
Zanim wrócił do domu, zajrzał jeszcze do kilku pubów w pobliżu Novej, na wypadek gdyby Hania z przyjaciółkami rzeczywiście poszły gdzie indziej. Ale raz, że nie mógł przecież tak łazić od knajpy do knajpy i wszędzie wypytywać, a dwa, że zrobiło się naprawdę późno i wszystkie te lokale po kolei się zamykały.
Sięgnął po komórkę. Dla pewności znowu zadzwonił i ponownie usłyszał: abonent czasowo niedostępny. Sprawdził też, czy nie przyszła odpowiedź Bibi na Facebooku, ale najwyraźniej jeszcze nie przeczytała jego wiadomości. Wszedł w ustawienia i zaznaczył opcję powiadomienia dźwiękowego. Potem, nie wylogowując się, otworzył laptopa. Z niemiłą świadomością, że nie może dłużej tego odwlekać, wpisał zapytanie o zgłoszenie zaginięcia. Właściwie mógłby od razu zadzwonić na policję, ale czy to nie było tak, że trzeba odczekać dwadzieścia cztery godziny? Albo czterdzieści osiem?
Od razu wyskoczyło mu mnóstwo wyników ze stron policji oraz portali organizacji zajmujących się osobami zaginionymi.
Po chwili wiedział już, że nie musi ani nawet nie powinien czekać.
Sprawdził adres najbliższego komisariatu. Wydrukował kilka zdjęć Hani, tych, które jego zdaniem najlepiej się nadawały. Schował je do teczki, teczkę włożył do plecaka.
Był już na schodach, gdy usłyszał powiadomienie przychodzącej wiadomości.
Wyjął komórkę. Wiadomość od Bibi.
„Przykro mi, ale to chyba pomyłka. Nie byłyśmy na dzisiaj umówione”.
– Idę na fajkę – oznajmił Igor, odsuwając się na fotelu na kółkach od biurka. Wstał, przeciągnął się i ziewnął. – Przynieść ci jakąś drożdżówkę?
– Nie, dzięki.
– Zaraz wracam.
Przeszklone drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Iga sięgnęła po komórkę i sprawdziła, czy nie przyszedł esemes, na który czekała. Dwie godziny wcześniej jej syn Michał wsiadł do samochodu rodziców Bartka, jego przyjaciela. Zaprosili go na kilka dni do domku w górach, a Iga nie miała nic przeciwko. Michał już kilka razy jeździł z rodziną Bartka, z kolei Bartek nieraz dołączał do nich. Przedwczoraj w Małopolsce zaczęły się ferie zimowe, dlatego Iga ucieszyła się, kiedy padła propozycja wyjazdu. Nie chciała, żeby Michał spędził większość ferii w mieście, a na obóz kickboxingu jechał dopiero w przyszłym tygodniu. Domek rodziców Bartka miał aneks dla gości z osobnym wejściem – tam mieli się ulokować chłopcy. Mogli cieszyć się swobodą, której potrzebowali w tym wieku, ale dwójka dorosłych była w razie czego w pobliżu. Iga zdążyła poznać Kosteckich i wiedziała, że są odpowiedzialnymi ludźmi, a równocześnie nie będą gnębić nastolatków zbytnią kontrolą.
Esemes od Michała jeszcze nie przyszedł, jednak Iga się nie niepokoiła. Była niedziela, ludzie walili w góry, a z powodu rozpoczęcia ferii korki na Zakopiance wydłużały się znacznie bardziej niż zwykle. Mimo wszystko wolałaby już przeczytać, że dotarli na miejsce.
Wstała i przeszła do kuchni. Włączyła ekspres. Wybrała zwykłą czarną kawę. Podczas gdy maszyna mieliła ziarna i wypluwała stróżkę brązowego naparu, Iga stanęła przy oknie, wpatrując się w plac Nowy i otaczające go z czterech stron kamienice. Zimowe, blade słońce ledwo wyzierało zza przesłony, którą tworzył smog. Wokół okrąglaka jak zwykle tłoczyli się ludzie, ciesząc się tym, co dla niektórych było jeszcze porankiem, a dla innych niemal południem. Trochę im zazdrościła. Tej niespieszności, radości z leniwie spędzanej niedzieli. Co prawda ani Iga, ani Igor nie musieli dzisiaj przychodzić do pracy, ale oboje mieli sporo papierkowej roboty do uzupełnienia. Mimo to przynajmniej Iga spokojnie mogła przełożyć uzupełnianie raportów na nadchodzący dzień. A jednak wolała popracować w agencji, niż wracać do domu, w którym mijaliby się tylko z Łukaszem w przedpokoju albo udawaliby, że są zbyt zajęci, żeby obejrzeć razem jakiś film. Jedynie posiłki jedli razem. W milczeniu, unikając patrzenia na siebie i rozmów, ale razem.
Jeszcze.
Iga westchnęła. Wzięła kubek, wyłączyła ekspres i wróciła do biura. Upiła pierwszy łyk, kiedy za przeszklonymi drzwiami pojawił się cień, poprzedzony odgłosem kroków. Wiedziała jednak, że to nie Igor, bo ten ktoś był niższy, poza tym Igor poruszał się w innym rytmie.
Drzwi otworzyły się i Iga ujrzała ciemnowłosego mężczyznę o modnej fryzurze i brodzie przyciętej u barbera.
– Dzień dobry – powiedział. – Szukam agencji detektywistycznej. Czy...
– Tak, to tu. – Iga wstała i podeszła do przybysza. – Iga Bagińska – przedstawiła się, wyciągając dłoń.
Mężczyzna uścisnął ją w roztargnieniu.
– Robert Wierzbicki. Ja... Dostałem ten adres od Mariusza Wandziocha. To mój znajomy z siatkówki. Chodzimy razem... Zresztą nieważne. Nieważne. – Pokręcił głową, jakby chciał odgonić rozpraszające go myśli.
Żona Mariusza Wandziocha była kilka tygodni wcześniej ich klientką. Przyszła do agencji, bo nie wierzyła w samobójstwo swojej siostry. Jak się później okazało, miała rację.
– Proszę, niech pan usiądzie. – Iga pokazała ręką krzesło dla klientów.
Mężczyzna zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku przy drzwiach. Zrobił kilka kroków do przodu, po czym osunął się na wskazane miejsce.
Iga zajęła miejsce za biurkiem. On jest wykończony, pomyślała.
Był po trzydziestce, chociaż zmęczenie i podkrążone oczy postarzały go. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę i dżinsy. Pachniał dobrą wodą kolońską.
– Oczywiście nie przypuszczałem, że tu kogoś zastanę w niedzielę. Ale byłem w okolicy i pomyślałem, że wejdę tylko zobaczyć. Miałem zadzwonić jutro z samego rana, żeby się umówić.
– Często pracujemy w weekendy. Nie zawsze w biurze, częściej w terenie, ale to nie jest tak, że przychodzi piątek, więc zamykamy. W czym mogę panu pomóc?
– Chodzi o to, że... – zaczął mężczyzna, ale w tym samym momencie ponownie dało się słyszeć kroki na schodach. Tym razem Iga nie miała wątpliwości, że to jej partner wraca z przerwy na papierosa.
– Dzień dobry – powiedział Igor, zamykając za sobą drzwi.
– To Igor Szot, mój partner. – Iga dokonała prezentacji. – A to pan Robert Wierzbicki. Jego żona, Hanna, zaginęła.
Mężczyzna spojrzał na detektywkę z niedowierzaniem.
– Skąd pani to wie?
Kiedy dwie godziny później przeszklone drzwi zamknęły się za Robertem Wierzbickim, Igor podszedł do szafki na dokumenty i schował umowę, którą podpisał ich kolejny klient. Wyjął nową teczkę, wrócił do biurka i podpisał ją, nadając sprawie sygnaturę.
– Rzeczywiście, plakaty wiszą od wczoraj na całym Kazimierzu. Ale kiedy go ubiegłaś, mówiąc o jego żonie, minę miał, jakby zobaczył jasnowidzkę.
Iga sięgnęła po zostawione przez Wierzbickiego zdjęcia żony i podeszła do dużych, rozsuwanych drzwi, zajmujących niemal całą krótszą ścianę biura. Rozsunęła je, po czym weszła do ukrytego za nimi niewielkiego pomieszczenia.
Kilka tygodni wcześniej, gdy odeszła z policji i zaczynała pracę w agencji, jedynym miejscem, gdzie można było przyczepić zdjęcia i notatki dotyczące śledztwa, była korkowa tablica wisząca na ścianie za biurkiem Igora. Iga potrzebowała więcej przestrzeni. Lubiła zapisywać w ten sposób dane, tworzyć mapę powiązań między ludźmi i miejscami wplątanymi w śledztwo. Wysprzątała więc maleńki pokoik sąsiadujący z biurem, który jej partner traktował jak rupieciarnię. Wyniosła na śmietnik zalegające w nim stare kartony i pudła po sprzętach, które Igor kupił do agencji. Największą ze ścian, na wprost rozsuwanych drzwi, pomalowała czarną, magnetyczno-tablicową farbą – dzięki temu zyskali tablicę dużo większą niż korkowa, na której mogli nie tylko pisać, ale również przypinać magnesami zdjęcia, mapy i notatki. I właśnie teraz Iga zawiesiła na samym środku ściany fotografie, które zostawił im Robert Wierzbicki. Nad nimi napisała kredą: Hanna Wierzbicka. Chociaż był dzień, w niewielkim pomieszczeniu panował półmrok. Jedyne okno, przysłonięte żaluzjami, wychodziło na wąskie, ciemne podwórze, ponurą studnię. Iga włączyła lampę – czarny, industrialny reflektor skierowany na ścianę.
– Jeszcze to. – Igor podał Idze zdjęcie, które zawieruszyło się wśród papierów i notatek na biurku. Iga przycisnęła je magnesem obok zawieszonych podobizn zagubionej. Przez chwilę stali przed ścianą, pozwalając pamięci wyryć w głowach twarz kobiety.
Na środkowym, największym zdjęciu Hanna Wierzbicka stała na parkowej ścieżce. Była ubrana w dżinsy, biały tiszert i cienki, rozpięty sweterek. Jasne włosy spięła w kucyk, ale luźne pasmo opadało na policzek. Przechyliła nieco głowę. Patrzyła na fotografującego z pobłażliwym uśmiechem, jak ktoś, kto już tysiąc razy prosił, żeby mu nie robić tylu zdjęć.
Drugie, mniejsze zdjęcie ukazywało twarz. Włosy, tutaj rozpuszczone, opadały na ramiona. Zbliżenie pozwalało ujrzeć oczy kobiety: szaroniebieskie. Tym razem Wierzbicka nie uśmiechała się; kąciki jej ust lekko opadały, nadając twarzy wyrazu powagi, może nawet smutku.
Zdjęcie, które Igor podał Idze, było zdjęciem do dowodu osobistego. Brakowało w nim emocji, bo jak to przy wyrabianiu tego rodzaju zdjęć modelka skupiała się wyłącznie na tym, by zapozować tak, jak sobie tego życzył fotograf, pragnęła zaś tylko jednego: by w końcu skończył. I może jeszcze by nie wyjść na zdjęciu jakoś bardzo okropnie, nawet jeśli nie będzie go oglądać nikt poza urzędnikiem, kontrolerem biletów w tramwaju czy rejestratorką medyczną.
Iga się pochyliła. Nie, nie wydawało jej się. Wyjęła z szuflady biurka szkło powiększające i jeszcze raz przyjrzała się zdjęciu dowodowemu.
Na lewym policzku kobiety widniało znamię w kształcie serca. Czerwono-fioletowa plama układająca się w tak niezwykły wzór.
Jeszcze raz przyjrzała się poprzednim zdjęciom. Hanna albo odwracała głowę, albo zasłaniała lewą stronę włosami.
Ukrywała znamię.
Na zdjęciu dowodowym nie mogła tego zrobić, bo tego rodzaju dokumenty mają wyraźnie pokazywać znaki szczególne.
Czwarte zdjęcie było czarno-białe i niewyraźne. Stop-klatka z nagrania monitoringu miejskiego. Twarz wyglądała jak setki innych twarzy o tej porze roku: ledwo widoczna pod nasadzoną mocno na czoło czapką i szalikiem obwiązanym wokół szyi tak, że zakrywał brodę i usta.
Na ostatnim kobieta obróciła się bokiem do obiektywu. Iga mogłaby się założyć, że właśnie ta fotografia najwierniej oddawała jej osobowość. Hanna stała pośród bujnych roślin, w jakiejś oranżerii lub zimowym ogrodzie. Opierała się biodrem o stół, na którym stały doniczki. Wyglądało na to, że zdjęcie zrobiono w momencie, gdy przesadzała kwiaty. Musiało być lato, bo miała na sobie czarną obcisłą koszulkę na ramiączkach i długą wzorzystą spódnicę. Włosy spięła w niedbały kok na czubku głowy. Na policzku widniała niewielka smuga; możliwe, że palce roztarły odrobinę ziemi. Kobieta uniosła rękę i wierzchem dłoni przecierała spocone czoło – właśnie ten moment wybrał fotografujący. Tutaj też widoczne było serce na lewym policzku. Kobieta nie zdążyła odwrócić głowy, bo zdjęcie zrobiono z zaskoczenia.
Iga spojrzała jeszcze raz na zdjęcie z monitoringu.
– Wierzbicki powiedział, że według policji ostatni raz uchwyciła ją kamera na skrzyżowaniu przy moście Powstańców Śląskich. Czyli mogła iść dalej bulwarami.
– Czasowo pokrywa się to z logowaniami jej komórki do nadajników. – Igor zajrzał do notesu. Zanotował w nim ustalenia policji, o których wspomniał im Robert. – Wiemy, że gdy uchwyciła ją kamera monitoringu, Hanna miała jeszcze włączoną komórkę. Pięćdziesiąt minut później albo ona ją wyłączyła, albo ktoś inny, albo...
– Albo nastąpiło zwarcie od wody i się wyłączyła, więc Robert słyszał sygnał: „abonent czasowo niedostępny”. Myślałam, że to będzie zwykła sprawa zaginięcia. Wiesz, kiedy się przedstawił i skojarzyłam, że jego żona to ta kobieta z plakatu.
– No. Ja też.
– A potem powiedział to o tych przyjaciółkach żony. Jak to było? Że to chyba pomyłka.
– I że wcale nie były umówione.
– Zrobiło się ciekawie. – Iga podeszła do parapetu, na którym stało pudełko z kredą. Wyjęła kawałek i wróciła do ściany. Od samego środka, gdzie wisiały zdjęcia, pociągnęła strzałkę w górę. Napisała: „Robert Wierzbicki”, a pod spodem dodała: „mąż”. – Tym razem chyba możemy przyjąć, że to nie mąż jest zabójcą – mruknęła. Zwykle bardzo uważnie i podejrzliwie przyglądali się mężom, partnerom i kochankom. – Sam zgłosił zaginięcie.
– Oglądałem wczoraj film. To był kryminał, w którym winnym okazał się właśnie mąż. Chociaż on sam zatrudnił detektywów. Pod koniec filmu ten detektyw wyjaśnił policji, po cholerę facet, który zabił, zatrudnił detektywów, mimo że policja nie miała na niego żadnych haków. Ale dalej nie wiem, o co chodziło. To całe wyjaśnienie było tak popieprzone, że chyba nawet scenarzysta go nie zrozumiał. W każdym razie winny był mąż.
Iga popatrzyła uważnie na swojego partnera. Zaciekawiło ją, komu pozwolił wybrać film na sobotni wieczór. Wiedziała, że z własnej woli by czegoś takiego nie obejrzał – nieraz naśmiewali się z tego, jak pisarze i filmowcy ukazują pracę policjantów czy detektywów. Igor zawsze strasznie się irytował. Ona sama, choć zdawała sobie sprawę z tego, jak różne są te dwa światy – fikcyjny i rzeczywisty – lubiła ten gatunek. Domyśliła się, że film wybrała prawdopodobnie kobieta, z którą ostatnio zaczął się spotykać.
– Nie no, jasne. Nie wykluczamy go. Ale jestem ciekawa, jakie inne tropy się tu pojawią. Jedno mnie zastanawia. Wróćmy jeszcze na chwilę do tego, co powiedziała ta Bibi, że to pomyłka. Że wcale nie były z Hanią umówione.
Igor spojrzał zaciekawiony na Igę.
– Przecież gdyby Wierzbicka kłamała – ciągnęła Iga – to albo wymyśliłaby coś innego niż spotkanie z przyjaciółkami, żeby wyjść tego dnia z domu, albo wykorzystałaby je.
– Wykorzystała?
– Poprosiłaby przyjaciółki, żeby w razie czego potwierdziły, że była z nimi, a w rzeczywistości poszłaby tam, gdzie zamierzała. Tymczasem ani Bibi, ani ta druga...
– Magda.
– Właśnie, Magda. Żadna z nich nie miała o niczym pojęcia.
– Tak, to dziwne.
– Dziwne. I dlatego... – urwała.
– Co?
Iga obracała w głowie pewną myśl, która pojawiła się podczas rozmowy z Robertem Wierzbickim i wracała uparcie. Nie wiedziała jeszcze, co z nią zrobić, dlatego potrząsnęła tylko głową.
– Nie, nic.
Pociągnęła kolejną strzałkę od zdjęć Hanny Wierzbickiej.
– Jak ma na nazwisko ta Bibi? – spytała.
Igor zerknął do notesu, w którym notował podczas spotkania z klientem.
– Kozak.
Iga zapisała.
– A ta druga, Magdalena?
– Potyka.
– Koleżanki albo przyjaciółki z pracy. Brakuje mi na to słowa.
– Na co? – zdziwił się Igor.
– No właśnie na ten rodzaj relacji. Kiedy nie jestem pewna, czy to bardziej koleżanka, czy przyjaciółka. Anglosasi mają: friends i to jest jednak wygodne określenie. Ja mam zawsze problem: koleżanka kojarzy mi się raczej ze szkołą lub pracą, a przyjaciółka z kimś naprawdę bliskim. Lubię określenie: znajoma, bo jest takie pomiędzy, ale przypuszczam, że dla wielu osób może to być ktoś o wiele mniej ważny od przyjaciółki.
– Kurczę, nie myślałem o tym nigdy w ten sposób.
Iga podrapała się po głowie.
– Dobra, nieważne. W każdym razie chciałabym się z nimi jak najszybciej spotkać. Może jutro rano?
– Dobry pomysł. Koniecznie pogadajmy z tymi dwiema, ale trzeba będzie też się spotkać z innymi nauczycielami, zwłaszcza z tymi, z którymi Wierzbicka widziała się w piątek w pracy. No i z dyrektorką.
– Tak. Może ktoś coś zauważył. – Iga obok nazwisk dwóch nauczycielek dopisała: „szkoła”.
Przez chwilę detektywi wpatrywali się w zapiski na ścianie. Po chwili Igor dorysował nową strzałkę i zapisał: „znajomi”.
– Wierzbicki wspominał o przyjacielu, który założył tę stronę na fejsie, o zaginięciu.
– Alek Palka.
Zapisał.
– Z nim też trzeba będzie się jak najszybciej spotkać.
– Najlepiej jeszcze dziś.
Brzdęknął sygnał przychodzącego esemesa. Iga sięgnęła po komórkę.
– Idealnie. Wierzbicki przysłał właśnie adres Palki. To na Czyżyńskiej.
– Może... – Igor zawahał się. – Pojadę tam sam? A ty wrócisz na obiad do domu? Na chwilę zapomniałem, że jest niedziela, pewnie już tam na ciebie czekają. Możemy spotkać się później na Tarłowskiej.
Idze przemknął przed oczami obraz: zamknięte drzwi gabinetu Łukasza.
– Nie. Jadę z tobą.
Wysiedli na przystanku przy parku Lotników. Czyżyńska okazała się krótką, ale zaskakującą uliczką. Minęli kilka dosłownie sypiących się domów – na chodniku leżały odłamki dachówek i cegieł, w niektórych oknach brakowało szyb. Przy końcu ulicy stała chata z czasów, gdy dzielnica była jeszcze wioską na obrzeżach Krakowa. Za nią widniała brama prowadząca na ogrodzone osiedle składające się z trzech bloków.
Alek Palka mieszkał na trzecim piętrze. Przywitali się i zaprowadził ich do niewielkiego salonu z oknami wychodzącymi na sąsiedni blok. Idze przyszło na myśl, że gdyby to w tej scenerii kręcono Okno na podwórze Hitchcocka, mężczyzna próbujący zabić głównego bohatera nie musiałby przechodzić z jednego budynku do drugiego. Wystarczyłoby, żeby mocniej wychylił się przez okno.
Iga przyjrzała się mężczyźnie. Był blondynem o silnie zarysowanych ramionach. Miał miły uśmiech. Od czasu do czasu przygryzał wargę, co mimo wieku upodabniało go do nieśmiałego ucznia.
– Mógłby nam pan pokazać tę stronę na Facebooku, którą pan założył?
Palka skinął głową.
– Przyniosę tylko laptop.
Przeszedł do pokoju obok, służącego jako domowe biuro. Przez otwarte drzwi widzieli, jak odłącza od zasilania komputer. Kiedy wrócił, ustawił go na stoliku kawowym i zajął miejsce na sofie koło detektywów.
– „Zaginęła Hanna Wierzbicka”. Tak się nazywa ta strona. Założyłem ją w sobotę i w zasadzie co chwila wrzucam jakieś zdjęcia i uaktualnienia. Robert nie ma do tego głowy.
– I jaki jest odzew? – spytał Igor.
Alek Palka wzruszył ramionami. Znowu przygryzł wargę.
– Przybywa obserwujących. O sprawie zrobiło się głośno, piszą o tym w mediach i na różnych portalach miejskich. Ludzie rzeczywiście reagują. Ale wątpię, żeby to miało jakoś pomóc.
– A komentujący? – zainteresowała się Iga. – Zauważył pan coś szczególnego?
Palka pokręcił przecząco głową.
– Nie. Pojawiają się czasami bezmyślne komentarze, ale nic takiego, na co policja powinna zwrócić uwagę.
– Proszę dać nam znać, gdyby pojawiło się coś niepokojącego.
– Jasne.
– Długo się pan przyjaźni z Robertem? – spytała Iga.
– Od liceum. Czyli dość długo. – Uśmiechnął się.
– Studiowaliście razem?
– Nie. Robert poszedł na AGH, chociaż nie przydał mu się ten dyplom. Po studiach zrobił te wszystkie szkolenia i licencję i w zasadzie od razu zaczął pracować w nieruchomościach. Ja skończyłem UJ.
– Czym pan się zajmuje?
– Jestem psychologiem.
– W takim razie proszę o pańską profesjonalną opinię: czy między nimi się układało? Wiem, że Robert jest pana przyjacielem, ale dla dobra Hanny bardzo prosimy o szczerą odpowiedź. Wszystko pozostanie między nami.
– Tak, są naprawdę udanym małżeństwem. To dzisiaj rzadkość.
– A jak pan poznał Hannę?
– To było chyba na jakiejś imprezie. – Mężczyzna przygryzł wargę. – Tak, u naszych znajomych, moich i Roberta. Nie pamiętam już, jak to dokładnie było, ale chyba od tamtej pory zaczęli się spotykać. Świetna para.
– Czy zauważył pan jakąś zmianę w zachowaniu Hanny? W ciągu ostatnich tygodni albo miesięcy?
– Nie. Chociaż... Może była nieco przygaszona. Ale to pewnie tylko zmęczenie.
– Miała jakieś problemy?
Palka potrząsnął głową.
– Z tego, co wiem, to nie.
– A... jako psycholog – jak by pan wyjaśnił zachowanie pana znajomej? Powiedziała mężowi, że umówiła się z Bibi i Magdą i wyszła z domu, tylko że tego spotkania nie było. W ogóle nie miało go być.
– Sam jestem zaskoczony. To zupełnie nie w stylu Hani.
– Mogła się z kimś spotykać? – spytał Igor.
Palka przygryzł wargę.
– Chodzi panu o... romans? Nie, nie sądzę. – Znowu potrząsnął głową. – Nie zauważyłem nic, co by mogło na to wskazywać.
Iga popatrzyła na Igora. Wstali.
– Dziękujemy panu bardzo. – Detektywka wyciągnęła na pożegnanie rękę. – Jeśli coś się panu przypomni, proszę dzwonić. – Podała mu wizytówkę.
Kiedy wyszli, Iga spojrzała na zegarek.
– To co, teraz na Tarłowską?
[...]