Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda nauczycielka prowadzi prywatne śledztwo w sprawie obrazu skradzionego z jej mieszkania. Nie spodziewa się, że wkrótce odkryje aferę, w którą zamieszani mogą być jej uczniowie. By rozwikłać zagadkę zniknięcia cennego płótna, Marta zaczyna prowadzić podwójną grę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ewa Hoffmann-Skibińska
Robert Ratajczak
Korekta
Natalia Jargieło
Fotografia autorki
Joanna Tarnawska
© Copyright by Maja Gulka
© Copyright by Wydawnictwo „Vectra”
Projekt okładki, skład i łamanie
Natalia Jargieło
Druk i oprawa
WZDZ Drukarnia Lega, Opole
978-83-65950-70-3
Wydawca
Wydawnictwo „Vectra”
Czerwionka-Leszczyny 2021
www.arw-vectra.pl
Z życzeniami czerpania z życia nieprzerwanej radości Mateuszowi oraz Laurze, którzy byli ze mną od pierwszego zdania, zapisanego w brudnopisie mojego literackiego debiutu, i jeszcze wcześniej.
Prolog
Chociaż moje poranne spotkanie z pewnym nicponiem w ostatecznym rozrachunku okazało się nic nieznaczącym starciem, sądziłam, że wszelki niefart tego dnia mam już za sobą.
Jak na ironię, pod sam koniec przeprowadzki musiała się zepsuć moja stara toyota. Wobec konieczności zastosowania zastępczego środka transportu, postanowiłam wziąć w asystę komunikację miejską i tym sposobem wreszcie zawitać na wrocławskim Borku.
Czasem trzeba przełknąć porażkę i dokonać wyboru — wóz albo przewóz. W mojej sytuacji górę wziął ten drugi, zbiorowy. Wyszłam z domu z naręczem toreb, a ponieważ tarcza sierpniowego słońca wisiała już wysoko ponad dachami, gotowa lada moment dobrać się do mojej skóry, chciałam załatwić sprawę jak najszybciej. Dlatego, kiedy na horyzoncie spostrzegłam sunącą po szynach klimatyzowaną PESĘ nie mogłam poddać się na ostatniej prostej. Jak Usain Bolt na olimpiadzie wystartowałam w stronę przystanku MPK.
Wysiłek wkładany od miesięcy w systematyczny jogging wreszcie zaowocował — teraz mogłam tryumfować z racji rozwiniętej prędkości. Kto nie zdąży?! Ja?! Nie wiem, czy dresiarz siedzący na przystankowej ławce czytał mi w myślach, ale mogłabym przysiąc, że kiedy zakładał ręce na torsie, z jego ust wydostało się wycelowane prosto we mnie cyniczne: „Sprawdzam!”. Zignorowałam go. Dlatego nie zauważyłam zaimprowizowanej przez niego linii mety. Tymczasem obwieś, jakby wstęgę, którą swoim ciałem winien zerwać zwycięzca emocjonującego wyścigu, rozciągnął tuż pod moimi stopami swoją długą, niczym narta, nogę. Nim zwęszyłam, co się święci, runęłam na rozgrzaną płytę chodnika.
Naraz dowcipniś, wykonawszy nade mną salto, jednym susem wskoczył do dzwoniącego tramwaju. Trzasnęły drzwi. Oszołomiona podniosłam wzrok, ciskając z oczu błyskawicami. Bezskutecznie. Łotrzyk wyszczerzył się zza tylnej szyby i zamachał mi na pożegnanie. Wtem pojazd szarpnął do przodu, ulica się zatrzęsła, zaś ostatnia z moich toreb zwaliła się na ziemię. Gorzki dźwięk tłuczonego szkła mógł oznaczać tylko jedno: moje ręcznie malowane miseczki z Hiszpanii właśnie szlag trafił.
Z uniesioną głową zgarnęłam z betonu swoją własność. W myślach poprzysięgłam sobie, że nie pozwolę, aby cokolwiek zmąciło mi ten radosny dzień. Choćby mi przyszło stawić czoła jeszcze i dziesięciu podobnym gagatkom! Pomimo bowiem mojego zasadniczego w tym względzie sceptycyzmu, w końcu nastała pora i na mnie, a ja, niczym świeżo opierzone pisklę, wyfrunęłam z rodzinnego gniazda. Koło fortuny, które miotało mną przez ostatnie ćwierćwiecze (bez mojego wyraźnego w tym wszystkim udziału oraz zgody) wreszcie postanowiło wszystko mi wynagrodzić. Od tej pory reszta mojego życia miała stać się — rzecz jasna — fascynująca i wyjątkowa, a przede wszystkim: wyreżyserowana przeze mnie — we własnej osobie. Słowem: żegnaj, rodzicielski nadzorze, odtąd będzie po mojemu!
Otrząsnęłam się więc po tej kraksie i, ignorując całe zajście, wygodnie rozsiadłam się na miejscu jeszcze chwilę wcześniej zajętym przez cynicznego dowcipnisia. Wyciągnęłam nogi, zwróciłam twarz ku słońcu i w duchu pogodziłam się z przeciwnościami, jakie musiałam pokonać na ostatnim odcinku drogi ku upragnionej niezależności.
Celem mojej miejskiej eskapady, którą teraz z całą zawziętością zdecydowałam się doprowadzić do szczęśliwego zakończenia, było wywęszone parę dni wcześniej pewne przytulne mieszkanko (położone z dala od mojego rodzinnego domu), na poddaszu jednej z przedwojennych willi na wrocławskim Borku. Osiedlu, które zawdzięcza swą nazwę urokowi iglastego lasku i które jeszcze przed kilkoma laty zamieszkiwał sam Tadeusz Różewicz, wielki poeta i dramaturg.
Choć, wynoszący blisko dziesięć kilometrów, bezpieczny dystans dzielący moje nowe schronienie od meldunku troskliwych rodziców z marszu przyjęłam za czynnik wysoce sprzyjający, to okoliczność ta nie była głównym powodem mojego szczególnego zainteresowania tą właśnie kawalerką. Nie była nim też ciekawa skądinąd historia okolicy.
Tego lata na malowniczy Borek (o raju!) zwabiło mnie przeznaczenie zaklęte w pewnym niewielkim obrazie. Kiedy w ogłoszeniu o wynajmie na jednym z załączonych zdjęć dojrzałam płótno znanego artysty, Edwarda Suchodolskiego, dostałam wprost małpiego rozumu! Od tej pory nie mogłam przestać myśleć o tej garsonierze, zaaranżowanej na strychu starej willi. Wiedziałam, że za wszelką cenę muszę dobić targu z jej właścicielami. Taka okazja nie mogła mi przejść koło nosa!
Wyraźnie czułam, że to miejsce czekało właśnie na mnie.
Rozdział 1
Gdy znalazłam się na poddaszu, gdzie natychmiast zrzuciłam z barków ciążące mi bagaże, uśmiechnęłam się do obrazu zawieszonego nad sosnową komódką, ustawioną naprzeciwko wejścia do mieszkania. Otworzyłam drzwi balkonowe, łudząc się, że do kawalerki wpadnie choćby kilka podmuchów wiatru, które ukoją moje pulsujące z wysiłku ciało. Gęste powietrze stało jednak niewzruszone, a ja zrozumiałam, że nie obejdę się bez pilnej inwestycji w wentylator pokojowy, rzecz pozbawioną wszelkiego romantyzmu, w którego przybytku właśnie zawitałam.
Zeszłam na parter, by na domofonie, obok przycisku opatrzonego numerem siedem, umieścić plakietkę ze swoimi danymi — M. Jaworska. Z zaciekawieniem przebiegłam wzrokiem po nazwiskach moich nowych sąsiadów. Rozejrzawszy się po ogrodzie okalającym budynek, wróciłam na strych i z ochotą zabrałam się do wicia swojego gniazdka.
W zderzeniu z pudłami spiętrzonymi pod ścianą przedpokoju szybko zorientowałam się, że będę potrzebowała boskiego cudu, by upchać gdzieś wszystkie, beztrosko zwiezione na miejsce, rzeczy. Zadania tego nie ułatwiał mi fakt, że co chwilę ktoś mnie nachodził.
Najpierw kurtuazyjną wizytę złożyli mi Szpakowscy, z którymi kilka dni wcześniej podpisałam umowę najmu lokalu. Następnie, wbrew mojej woli oraz panującym wokół warunkom, byłam zmuszona do konfrontacji z pewną ekscentryczną staruszką, zajmującą jedno z mieszkań na parterze. Jak by tego było mało, jakiś szemrany kurier, opłacony przez moją mamę, dostarczył na mój nowy adres całe mnóstwo dodatkowych klamotów z mojego rodzinnego domu na Sępolnie.
Wreszcie wieczorem, gdy względnie opanowałam trawiący poddasze chaos, znalazłam chwilę, by zająć się obrazem wiszącym w przedsionku. Nie mogłam nadziwić się ignorancji właścicieli. Jak mogli powiesić dzieło takiego artysty w ciemnym korytarzu, zamiast wyeksponować je w jakimś godnym miejscu, na przykład w pokoju nad wersalką?
Odtąd cudowne malowidło miało zdobić każdy kolejny poranek i wieczór mojego życia. Ta świetlana perspektywa roztaczała się przede mną już od przeszło tygodnia, a teraz miała się wreszcie ziścić! Tym bardziej zmotywowana do realizacji powziętego wcześniej planu, pełna zaangażowania wyszłam do przedpokoju, by zabrać z niego obraz.
To właśnie wtedy zorientowałam się — o zgrozo! — że pośród całego tego zgiełku stała się rzecz straszna!
Mogłabym przysiąc (gdyby ktoś zapytał), że jeszcze tego popołudnia, kiedy moja przeprowadzka trwała w najlepsze, nad blatem sosnowej komódki w przedsionku wisiała praca Suchodolskiego. Dzieło absolutnie wybitne, które skądinąd podstępnie zwabiło mnie aż na sam Borek.
Teraz jednak po płótnie nie było ani śladu.
Rozdział 2
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 3
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 4
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 5
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 6
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 7
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 8
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 9
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 10
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 11
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 12
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 13
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 14
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 15
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 16
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 17
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 18
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 19
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 20
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 21
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 22
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 23
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 24
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 25
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 26
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 27
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 28
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 29
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 30
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 31
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Rozdział 32
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Epilog
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Podziekowania
Dziękuję Mateuszowi za to, że wspiera wszystkie moje inicjatywy, z moim pisarskim debiutem na czele. Dziękuję naszej córce Laurze, która swoim pojawieniem się pod moim sercem pchnęła mnie do spisania tej historii. Mojej mamie Krystynie dziękuję za przychylność, a także za konsultacje w kwestii mojego debiutu. Za wsparcie i cenne wskazówki na temat książki dziękuję również mojemu tacie Bogusławowi, a także siostrom — Ewie, Joannie i Julii. Za entuzjazm okazany mojej pisarskiej pasji dziękuję moim teściom Basi i Robertowi. Dziękuję Oldze Bańkowskiej, matce chrzestnej „Podwójnej rozgrywki”. Dziękuję wszystkim bliskim, przyjaciołom i znajomym, którzy z zainteresowaniem kibicują mojej beztroskiej pisaninie, a w szczególności — wspaniałej Marcie Witiw, której uwagi skłoniły mnie do dopracowania kilku wątków powieści. Za poświęcony czas i opinie dziękuję wszystkim betaczytelnikom książki. Dziękuję redaktorom Ewie Hoffmann-Skibińskiej, Robertowi Ratajczakowi i Natalii Jargieło oraz wszystkim osobom, które przyczyniły się do powstania oraz nadania ostatecznego kształtu mojemu literackiemu debiutowi.
Serdecznie dziękuję Tobie, Czytelniczko i Czytelniku, za przeczytanie tej książki. Jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń z lektury „Podwójnej rozgrywki”! Z niecierpliwością czekam na Twoją wiadomość!
Instagram @maja_gulka
Facebook: Maja Gulka — Autorka