Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
67 osób interesuje się tą książką
Najnowszy thriller od autora takich bestsellerów jak „Łowca”, „Zwierz” czy „Dom” ! Duet Sikora Bielecki powraca! We Wrocławiu grasuje kolejny seryjny zabójca. Tym razem za cel bierze dzieci. Śledczy starają się złapać sprawcę, zanim w mieście wybuchnie panika, a media znów znajdą pożywkę. Dla Sikory jest to najtrudniejsze śledztwo w karierze, na które rzutują jego prywatne problemy. Gdy w końcu udaje się ustalić kim jest morderca, wysoko postawione osoby starają się zataić ten fakt przed opinią publiczną. Zaczyna się walka z czasem, bo morderca planuje kolejne zbrodnie. Jakimi motywami kieruje się nieuchwytny zabójca? Czy komuś zależy, aby prawda nie wyszła na jaw? Jak prywatne spawy Sikory i Bieleckiego splotą się z ich zawodowymi wyzwaniami? Piotr Kościelny – ulubieniec czytelników – powraca z kolejnym wielowątkowym thrillerem i bohaterami, którzy skrywają niejedną mroczną tajemnicę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 451
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 13 godz. 13 min
Urodziłem się z tkwiącym wewnątrz mnie diabłem.
Nie mogłem nic poradzić na fakt, że jestem mordercą.
Tak jak poeta nie może nic poradzić na nachodzącą go inspirację.
– H.H. Holmes (seryjny morderca)
1.
Mrozów, okolice Wrocławia, 14 lutego 2012 r.
Eugeniusz Derkacz jechał polną drogą w stronę pobliskiego lasu.
Za traktorem ciągnął przyczepę, na którą za jakąś godzinę załadują drewno. Dogadał się z Kazikiem od Horoszczaka, że dzisiaj zwiozą to, co ścięli dwa dni wcześniej. Musieli się pośpieszyć, bo ostatnio dzielnicowy chodził po wsi i pytał, czy nie wiedzą, kto w lesie kłusuje lub kradnie drewno.
Derkacz się dziwił, że policja zajmuje się takimi głupotami. Tak jakby nie mieli ważniejszych rzeczy na głowie. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że kłusowanie jest nie do końca uczciwe, ale przecież nikomu krzywdy nie robił. Zwierzyny w lasach było aż nadto. Poza tym od dłuższego czasu w okolicy grasowała wataha zdziczałych psów. Niekiedy natrafiał w lesie na martwą sarnę ze śladami świadczącymi o zagryzieniu. Skoro one mogą zabić, to dlaczego człowiek nie może? Przecież ma więcej praw niż jakiś tam kundel, rozmyślał po drodze.
Od pokoleń jego rodzina zaopatrywała się w lesie zarówno w mięso, jak i w opał. Gienek podobnie jak ojciec i dziadek uważał, że tylko głupi płaci za coś, co może mieć za darmo. Milicja w poprzednim systemie co prawda łapała kłusowników, ale kończyło się na pogrożeniu palcem i wręczeniu panu władzy łapówki. Z reguły kilka pęt kiełbasy i flaszka z własnej bimbrowni załatwiały sprawę. Przynajmniej w Mrozowie i okolicy. Czy w innych częściach kraju było podobnie, Derkacz nie miał pojęcia. Nie interesował się tym zbytnio. W ogóle mało było rzeczy, którymi się interesował.
Przyhamował przed zakrętem, a po kilku metrach zatrzymał ciągnik. Z kieszeni starej wojskowej kurtki wyjął butelkę z samogonem. Odkręcił ją i wziął dwa łyki. Poczuł znajome palenie w przełyku. Bimber miał swoją moc, niewielu we wsi potrafiło taki zrobić. Receptura przechodziła z ojca na syna i Gienek także nauczył swojego pierworodnego pędzić ten wyjątkowy trunek. Zakręcił butelkę i sięgnął po starą papierośnicę, po czym wsunął do ust własnoręcznie skręconego papierosa. Jego myśli powędrowały w stronę domu.
Miał dziś jechać do lasu ze swoim synem, ale wczoraj wieczorem Szymek niefortunnie stanął i skręcił kostkę. Zawył jak wilk i zaczął krzyczeć z bólu. Może gdyby wcześniej nie wypili dwóch flaszek, nic by się nie stało, ale nie było już co gdybać. Gdy noga błyskawicznie spuchła, postanowili działać. Poszli do Tarczyńskiego i pogadali z nim, aby zawiózł Szymka do szpitala. We Wrocławiu się okazało, że sprawa jest poważna i nogę trzeba usztywnić. To dlatego jechał teraz sam przez ośnieżone pola, a Szymek siedział w domu przed telewizorem.
Odpalił papierosa i wydmuchał dym w mroźne powietrze. Spojrzał w stronę pola, które dzierżawił Gwizdała, i dostrzegł grasującą w pobliżu wsi watahę psów. Była oddalona o jakieś pięćdziesiąt metrów od drogi, na której stał. Psy coś jadły. Derkacza zaciekawił ten widok. Zastanawiał się, co upolowały.
Wysiadł z ursusa i ruszył w ich stronę. Nie bał się tych na wpół zdziczałych kundli. Wiedział, że są płochliwe i raczej nie powinny mu zrobić krzywdy, jednak dla bezpieczeństwa wziął do ręki siekierę, którą miał na pace.
Po przejściu kilku metrów rzucił papierosa w śnieg i krzyknął:
– A poszły mi stąd! A już mi poszły!
Psy spojrzały w jego stronę i już po sekundzie rzuciły się do ucieczki.
– Tchórzliwe dziady... – mruknął Gienek pod nosem.
Wyciągnął butelkę, wziął dwa łyki, a następnie otarł usta i splunął. Schował bimber z powrotem do kieszeni kurtki i ruszył w stronę padliny. Spłoszone psy były już daleko. Teraz przy mięsie pojawiły się wrony i zaczęły je dziobać.
Gienek zatrzymał się i odpalił kolejnego papierosa. Nigdzie mu się nie śpieszyło. Był co prawda umówiony z Kazikiem, ale ciekawość przeważyła nad punktualnością. Wziął macha. Dym zakręcił go w nosie. Zasłonił palcem jedną dziurkę, wydmuchnął wydzielinę i otarł nos dłonią. Następnie strzepnął smarki, a rękę wytarł o spodnie.
Powoli ruszył dalej. Jakieś dziesięć metrów przed padliną jednak znów stanął. Coś tu nie pasowało. Dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Żadna sarna nie nosi przecież ubrań. Wiedział już, że ma do czynienia z ludzkim ciałem. Podszedł bliżej i gwałtownymi ruchami rąk przegonił dziobiące zwłoki ptactwo.
Papierosa dopalił dwoma mocnymi machami. Rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał gumiakiem. Spojrzał na ciało. Sądząc po wielkości, należało do karła albo dziecka. Wnętrzności były wyżarte, a dookoła na śniegu było pełno krwi. Z podziurawionej czarnej kurtki wystawały fragmenty zabarwionej na czerwono białej waty. Udo było obgryzione do kości.
Ten widok nie zrobił na Gienku wrażenia. Wiele razy widział już padlinę, do której dobrały się zwierzęta. Jedyna różnica polegała na tym, że to tutaj to człowiek.
– Co tu się odpierdoliło... – mruknął do siebie.
Patrzył jeszcze przez chwilę na zwłoki. Co bardziej odważne ptaki zaczęły podchodzić bliżej ciała.
– Poszły! – wykrzyknął, próbując kopnąć tego najbliżej.
Wrony odleciały i wylądowały kilkanaście metrów dalej.
– I, kurwa, chuj – zaklął Derkacz.
Wiedział, że nie może tak tego zostawić. Musiał powiadomić policję. A wtedy nici ze zwożenia drewna z lasu.
Nie zaryzykuje transportu, gdy zaczną się tu kręcić gliniarze. Nie potrzebował niewygodnych pytań.
Wrocław, 14 lutego 2012 r.
Sikora wszedł do domu i po cichu podszedł do śpiącej jeszcze Moniki. Położył koło łóżka bombonierkę i jedną czerwoną różę, a potem delikatnie dotknął ramienia kobiety.
– Budzimy się, księżniczko – szepnął.
Monika otworzyła oczy i spojrzała na Sikorę.
– Co się stało? – spytała. – Wychodzisz już?
– Za chwilę. Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek. – Sięgnął po różę.
– O jejku... Zapomniałam. Przez ten bebech wiele rzeczy wypada mi z głowy. – Uśmiechnęła się, czule dotykając swojego brzucha.
– Kopie?
– Jak Messi!
– No to trzeba będzie zapisać go do jakiejś drużyny.
Sikora w wyobraźni wiele razy widział, jak idzie z synem na plac zabaw, jak razem kopią piłkę. Chciał robić z nim wszystko to, czego nie robił jego ojciec.
– A wziąłeś pod uwagę, że może będzie wolał tańczyć w balecie?
– Taa, jak Bielecki zacznie mu wujkować, to pewnie tak to się skończy.
Monika się zaśmiała, a potem wzięła różę z rąk Sikory i powąchała ją.
– Pięknie pachnie. A skoro mowa o Michale. Pytałeś już, czy zostanie chrzestnym?
– Nie miałem czasu. Poza tym nie wiem nawet, czy on jest wierzący. Nie chcę go do niczego zmuszać. Mamy jeszcze czas.
– Czas? Mam rodzić w połowie marca! – oburzyła się Monika, odkładając różę na szafkę nocną. – To ledwie miesiąc.
– Ale przecież dzieciak po przyjściu na świat nie wpada od razu do chrzcielnicy. Od urodzenia do chrztu z reguły mija kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Tak mi się przynajmniej wydaje...
– Pieprzysz, Sikora.
– Chciałbym. – Puścił do niej oko.
Monika wzięła do ręki bombonierkę i odwróciła pudełko.
– Specjalnie to zrobiłeś?
– Co niby?
– Wszystkie są z alkoholem. Jakbyś nie zauważył, nie mogę teraz chlać.
– Faktycznie... Trudno, zjem sam. – Sikora wyciągnął rękę po słodycze.
– Zostaw. – Pacnęła go w palce. – Termin jest w miarę długi. Za jakiś czas spałaszuję je ze smakiem. A ty, królu złoty, jak będziesz wracał z fabryki, kup jakieś normalne czekoladki, takie dla mnie, bezalkoholowe. Mogą być z karmelem albo galaretką. Ostatecznie z orzechami.
Sikora spojrzał na zegarek.
– O cholera, robota! – Zerwał się na równe nogi. – I zobacz, zagadałaś mnie i bym się spóźnił.
Gdy ruszył ku drzwiom, Monika też zaczęła wstawać z łóżka. Robiła to trochę nieporadnie, bo spory już brzuch utrudniał jej ruchy.
– Cholera jasna z tym bebechem! – zaklęła. – Człowiek ruszyć się nie może. Kiedy to się skończy...
Sikora zawrócił, podszedł do niej i podał jej dłoń. Dopiero gdy ją chwyciła, udało jej się wstać.
– Więcej mnie nie namówisz na coś takiego – sapnęła. – Po tym żadnych dzieci, zero ryzykowania.
– Ryzykowania?
– Tak. Żadnego seksu. Bo potem tak to się kończy.
– Czyli mam zgodę na romans na boku?
– Jaki, kuźwa, romans?
– No jak w domu kobieta nie gotuje, to facet może jeść na mieście.
– Ja ci zaraz zjem...
W tym momencie zaczęła dzwonić komórka Sikory. Wyciągnął ją z kieszeni dżinsów i spojrzał na wyświetlacz.
– Michał się dobija.
– Odbierz. Ja sobie poradzę.
Trzymając się za plecy w okolicy krzyża, Monika powoli ruszyła w stronę łazienki.
– No, co jest? – spytał Sikora, przykładając telefon do ucha.
– Mamy zwłoki.
– Gdzie?
– Jakaś wiocha pod miastem. Mrozów czy coś takiego. Sprawdzę na nawigacji.
– To później. Konkrety?
– Jakiś wsiok jechał ciągnikiem i znalazł ciało.
– Nielegalny ubój? – spytał Sikora, chociaż wiedział już, jaka będzie odpowiedź.
– Jakby było inaczej, nie zawracałbym ci dupy. Jasne, że tak.
– A jakiś lokalny komisariat nie może tego ogarnąć? Wiesz, że mamy od zajebania roboty.
– Właśnie lokalni stwierdzili, że muszą to zrobić psy z większym doświadczeniem. Dlatego dzwonię.
Sikora spojrzał w stronę łazienki. Pomyślał, że jak będą jechać na miejsce, zapyta Michała o tego chrzestnego.
– Dobra. Zaraz będę.
– Czekaj. Ja już po ciebie jadę.
Sikora rozłączył się i podszedł do łóżka, by poprawić poduszkę Moniki. Ułożył ją tak, aby jego kobiecie było wygodnie.
Obudził się i spojrzał na swoje dłonie. Wiedział, że kolejny raz to zrobił.
Nadal miał czerwone ślady na rękach, ale nie pamiętał wiele z ostatnich godzin. Zawsze tak było. Pamiętał jedynie, że zabił. To się za jakiś czas zmieni, wszystkie wspomnienia powrócą. Czasem potrzebował na to kilku godzin, czasem kilku dni, a czasem wystarczył kwadrans. Teraz jednak ostatnie godziny zasnute były mgłą niepamięci.
Ten dzieciak był jego czwartą ofiarą. Poprzednie trzy zabił przeszło dziesięć lat temu. Mieszkał wtedy w Zielonej Górze i tam zaliczył krótką serię zabójstw. Tak jak znienacka zaczął mordować, tak samo znienacka przestał. Jakaś siła jednak znowu go do tego zmusiła. Nie potrafił się jej oprzeć. To było silniejsze od niego. Nie był w stanie pohamować morderczych żądzy.
Pierwszą jego ofiarą był siedmiolatek, którego siłą wciągnął do bramy. Mocne uderzenie w kark sprawiło, że dzieciak stracił przytomność. Wtedy zaciągnął go do piwnicy i udusił. Nie wykorzystał go seksualnie. Przynajmniej tak mu się wydawało... Uciekł spłoszony hałasem na korytarzu.
Z telewizji się dowiedział, że kilkanaście minut po jego ucieczce ciało odnalazł jeden z mieszkańców bloku. Policja szukała sprawcy, ale nic nie mieli. Żadnego punktu zaczepienia, żadnych świadków. Nie podano nawet rysopisu mordercy. Wiedział, że tylko szczęściu zawdzięczał to, że nie został wtedy przyłapany na gorącym uczynku. Przez kolejne dni w mieście panowała atmosfera strachu. Z czasem jednak wszystko wróciło do normy. Inne wydarzenia przykryły zabójstwo siedmiolatka.
Kolejną jego ofiarą była dziesięcioletnia dziewczynka. Z tego co sobie później przypominał, zobaczył ją na placu zabaw. Bawiła się z koleżanką na karuzeli. Widział, jak żegna się z rówieśnicą i rusza w stronę domu. Pobiegł za nią i zapytał, czy nie pomoże mu w poszukiwaniu psa. Wahała się zaledwie przez chwilę. Najpierw mówiła, że musiałaby zapytać mamę, ale w końcu poszła z nim w stronę pobliskiego placu budowy. Tam chwycił ją za szyję i poddusił. Kiedy już straciła przytomność, przez chwilę patrzył na jej drobne ciało. Nawet nie wiedział, skąd w jego dłoni wziął się ten kawałek zardzewiałej blachy. Poderżnął małej gardło. Jej też nie wykorzystał.
Gdy wrócił do domu, wszystkie media huczały już o zaginięciu dziewczynki. Na imię miała Marysia. Poszukiwali jej policjanci, strażacy i naprędce zorganizowana grupa sąsiadów. Ciało zostało znalezione po trzech godzinach. On w tym czasie szorował swoje poplamione krwią ubranie. Wtedy jeszcze nie pamiętał, co zrobił. Wiedział tylko, że było to coś złego.
Policja podała rysopis zabójcy. Nie widział żadnego podobieństwa, ale bał się, że śledczy natrafią na jego ślad. Nie wiedział, czy za chwilę nie zapukają do drzwi i nie wyprowadzą go skutego kajdankami. To byłoby dla niego straszne. Nic takiego jednak się nie stało. Uspokoił się. Zabił dwoje dzieci w ciągu zaledwie miesiąca. W Zielonej Górze ludzie szybko połączyli te morderstwa. Śledczy pewnie też.
Trzecią ofiarę zabił tuż po zakończeniu roku szkolnego. Był akurat w Nowej Soli i tam ją zobaczył. Wyglądała pięknie. Miała na sobie granatową spódniczkę i białą galową bluzkę. W dłoni ściskała świadectwo. Wyglądała na szczęśliwą. Podszedł do niej i zagadał. Potem nawet nie pamiętał tematu rozmowy. Ocknął się nad jej ciałem. Leżała, patrząc niewidzącym wzrokiem w niebo. Jej bluzka była czerwona od krwi. Wiedział, że na jakąkolwiek pomoc jest już za późno. Uciekł.
Dzisiejszej nocy bestia, którą nieświadomie się stawał, zaatakowała ponownie.
Nie pamiętał jeszcze, kogo zabił, ale był pewny, że to zrobił.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Musiał umyć ręce.
Sikora palił papierosa, czekając na Bieleckiego.
Postanowił, że dzisiaj zapyta przyjaciela i zarazem partnera, czy nie zechciałby zostać ojcem chrzestnym jego syna. Za kilka tygodni Piotruś przyjdzie na świat i powinni zacząć ogarniać pewne sprawy. Jak dotąd nie byli szczególnie przygotowani do tego wielkiego dnia. Owszem, Monika sporo czytała w Internecie, co jest potrzebne młodej mamie i dziecku, ale on nie miał do tego głowy. Ciągle zaprzątały go sprawy zalegające na biurku w wydziale. Aktualnie prowadzili aż cztery. Pierwsza dotyczyła znalezionych zwłok nastolatki w parku południowym. Na leżącą na ławce dziewczynę natrafił biegający mężczyzna. Początkowo myślał, że jest pijana. Ale po przebiegnięciu kilkunastu metrów zatrzymał się i postanowił sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Zawrócił, podszedł bliżej i zobaczył, że dziewczyna jest martwa. Wezwał pomoc. Na miejscu pojawił się patrol z pobliskiego komisariatu. Wykonali wstępne czynności i po kilku godzinach sprawę przekazano zabójcom z komendy wojewódzkiej.
Okazało się, że zamordowana była córką lokalnego biznesmena powiązanego z ratuszem. Ojciec pociągnął za kilka sznurków i sprawą mieli się zająć najlepsi gliniarze od zabójstw. Sikora był wściekły. Początkowo uważał, że procedury nie pozwalają na takie działania. Rozmowa z Palczakiem jednak wyjaśniła mu pewne zależności pomiędzy prowadzeniem tej sprawy a podwyżką, o którą ostatnio się starał. Odpuścił.
Już pierwsze oględziny pozwalały stwierdzić, że nastolatka została uduszona. Sekcja zwłok wykazała w jej ciele spore ilości narkotyków. Ojciec dziewczyny jednak podważył te ustalenia. Twierdził, że jego córka nigdy nie zażywała żadnych środków odurzających. Był przekonany, że ktoś dodał jej coś do napoju bez jej wiedzy.
Prześledzili ostatnie godziny życia dziewczyny. Okazało się, że była w pubie ze znajomymi i wyszła z niego po telefonie od jakiegoś mężczyzny. Bielecki uważał, że dziewczynę z lokalu wywabił zabójca. Bilingi wykazały jednak, że dzwonił do niej ojciec. Byli w ślepej uliczce. Rozpytywali świadków i znajomych dziewczyny, ale nikt niczego nie wiedział. Zabezpieczono monitoring z okolicy, jednak żadna kamera nie uchwyciła nikogo podejrzanego.
Bielecki podejrzewał nawet, że dziewczynę zamordował biegacz, który ją znalazł, a potem starał się wyprowadzić organy ścigania w pole. Jednak sekcja zwłok wykazała, że śmierć nastąpiła dwie godziny przed ujawnieniem ciała. Facet w tym czasie przebywał w domu i miał na to kilku świadków. Jak dotychczas nie mieli żadnych sukcesów. Wykonali kawał roboty i wciąż stali w miejscu.
Kolejna sprawa dotyczyła napadu rabunkowego, w czasie którego śmierć poniósł emeryt. Znali rysopis sprawcy, ale nic poza tym. Sikora był jednak przekonany, że zabójca jeszcze da im się we znaki. Zaatakował dla kilku groszy i nie wahał się zabić. Taka osoba nie ma hamulców i przy kolejnym napadzie także nie cofnie się przed zastosowaniem przemocy. Liczyli, że wtedy uda im się uzyskać więcej informacji i doprowadzą do zatrzymania. Dwie pozostałe sprawy prowadzili już od kilku miesięcy i wszystko przemawiało za tym, że trafią na półkę jako nierozwiązane. Nie lubił takich sytuacji. Uważał, że każda zbrodnia powinna zostać ukarana. Każda sprawa, w której nie udało się ustalić mordercy, była dla niego osobistą porażką. Na szczęście nie miał takich wiele na swoim koncie.
Dopalił papierosa i zagasił go na stojącym obok śmietniku. W tym samym czasie na parking wjechał służbowy fiat punto. Siedzący za kierownicą Bielecki pomachał do Sikory. Chwilę później zaparkował przy krawężniku i zgasił silnik.
– A ty co tak machasz gibką łapką? – zapytał komisarz, wsiadając na fotel pasażera.
– Czym?
– Gibką łapką. Masz jakąś kontuzję nadgarstka?
– Kurwa, Sikora, o co ci biega?
– A bo wy, pedały, to takie przegięciuchy. Łapka jakby u dziewuchy. Po co takie rzeczy robicie?
– Po to, żeby taki homofob jak ty się zastanawiał – mruknął Bielecki, wrzucając bieg.
– Już ci kiedyś mówiłem, że nie jestem homofobem. To, że nie lubię pedałów, nie znaczy, że się ich boję.
– Owszem, boisz się. Pamiętasz, jak się kiedyś obok mnie obudziłeś i myślałeś, że się bzyknęliśmy?
– Nawet mi tego nie przypominaj, bo się spawiuję! – Sikora zrobił minę, jakby naprawdę miał zamiar zwymiotować.
– A widzisz! Ty podświadomie jesteś taki sam pedał jak ja. Może nawet gorszy, bo ja w przeciwieństwie do ciebie się z tym nie kryję. Mam już w dupie, co ktoś powie. A ty w dalszym ciągu musisz udawać. Wtedy pewnie udawałeś, że nie chcesz mnie w sobie poczuć. Podświadomie pewnie chciałbyś cofnąć czas i spędzić tamtą noc inaczej...
– Popierdoliło cię? – Sikora popatrzył na partnera z obrzydzeniem.
– Droczysz się. Ale obaj znamy prawdę. Marzysz o mnie i o wspólnie spędzonej nocy.
– Tak se tłumacz. Dobra, skończmy ten temat, bo robi mi się niedobrze. Powiedz mi lepiej coś na temat trupka. Co to za zwłoki?
Bielecki wyjechał na główną drogę.
– Jakiś rolnik jechał do lasu i zobaczył, jak psy wpierdalają padlinę. Pogonił je w pizdu i podszedł bliżej. Dopiero wtedy dotarło do niego, że to ludzkie zwłoki. Wezwał lokalsów, ale oni stwierdzili, że są na to za krótcy. Palczak podejrzewa, że...
– Palczak podejrzewa? – przerwał mu Sikora. – Michał! Czy ty zdajesz sobie sprawę, co właśnie powiedziałeś? Twój wujek podejrzewa? Rozbawiłeś mnie do łez.
Bielecki uśmiechnął się na te słowa.
– Sam nie mogę w to uwierzyć. Ale serio powiedział, że podejrzewa, że lokalsi chcą się pozbyć sprawy, bo nie zamierzają się w niej zakopać.
– Geniusz! Można gdzieś go zgłosić? Do jakiegoś Nobla albo cuś?
– Pomyślę. Może wystarczy wysłać zgłoszenie do Polskiej Akademii Nauk.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Sikora się zastanawiał, czy nie zagadać na temat chrzcin, jednak czuł, że to nie najlepszy moment. Patrzył przez boczną szybę i zastanawiał się, co ich czeka w Mrozowie.
Wytarł dłonie w ręcznik, poszedł do pokoju i usiadł na fotelu.
Gdy włączył telewizor, zaczął dzwonić telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Numer należał do właściciela komisu samochodowego. Kilka dni temu był u niego i oglądał wystawione audi a4. Podobało mu się. Od dawna o takim marzył. Pasowało mu w nim wszystko. Kolor, wyposażenie, jasne skórzane fotele. Właściciel komisu stwierdził, że samochód jest zarezerwowany, ale jeśli tamten klient go nie kupi, to on będzie pierwszy w kolejce. Modlił się, aby audi trafiło do niego. Pragnął go jak niczego wcześniej. Musiał je mieć.
Widocznie facet kupił audicę i handlarz chce mi wcisnąć coś innego, pomyślał, zanim odebrał.
– Krzysztof Czarnota, słucham?
– Dzień dobry, Piotr Malinowski, dzwonię z komisu. Był pan u mnie ostatnio i oglądał tę wypasioną audicę. Dał mi pan swój numer...
– Tak, dałem – potwierdził.
– No i właśnie mam dla pana wspaniałą wiadomość. Może pan ją brać. Kupiec się wycofał.
Czarnota uśmiechnął się pod nosem. Jego modlitwy zostały wysłuchane.
– Kiedy mogę się pana spodziewać? – spytał sprzedawca.
– A powie mi pan, dlaczego tamten nie wziął? Auto ma jakiś feler?
– Panie, co pan! Za kogo pan mnie masz?
– Ale przecież było ponoć dogadane.
– Było? Tamten to jakiś kupiec gołodupiec! – Handlarz był wyraźnie wzburzony. – Taką furę rezerwuje, a kasy nie ma! Gadał, że nie dostał kredytu. Kto teraz na kredyt kupuje?
– Ja tam nie wiem...
– Ale pan to kasę masz, co?
– Mam.
W słuchawce zapadła cisza. Po kilku sekundach właściciel komisu powiedział:
– Wie pan, nie chcę potem znowu wyjść na frajera. Mam kilku chętnych na tego cukiereczka.
Czarnota wiedział, że facet ściemnia, ale pozwolił mu się wygadać.
– Tak, mam pieniądze. Mogę być u pana koło południa? – zapytał.
– Jasne. Tylko bądź pan z kasiorką. Od razu załatwimy formalności.
– Dobrze. To do później.
Rozłączył się. Miał jeszcze sporo czasu. Już sięgał po pilota, gdy przypomniał sobie wydarzenia sprzed kilkunastu godzin. Jakaś siła kazała mu wsiąść do starej skody fabii, którą jeździł. Przez dwie godziny krążył po mieście, aż w końcu pojechał na Kozanów. Zaparkował przy Celtyckiej i zaczął się kręcić przy blokach. Nagle zobaczył wychodzącego z klatki chłopca. W rękach ściskał plik zeszytów. Podszedł do niego i spytał, czy ten nie pomoże mu uwolnić zaplątanego w druty kota. Dzieciak od razu zapalił się do pomocy. Podeszli do miejsca, gdzie zaparkował samochód. Dzieciak przedstawił się jako Paweł. Chwilę rozmawiali – o szkole i o feriach zimowych. Dzieciak mówił coś o niedawno przebytej chorobie. W pewnej chwili Czarnota podniósł z ziemi kamień i uderzył dzieciaka w twarz. To jeszcze kojarzył. Następne wydarzenia skryły się za zasłoną niepamięci. Kolejną rzeczą, którą sobie przypomniał, była polna droga. Jechał nią, raz po raz odwracając się i patrząc na leżącego na tylnej kanapie chłopca.
Więcej wspomnień nie potrafił przywołać. Wiedział jednak, że w swoim czasie wrócą do niego wszystkie.
Mrozów, okolice Wrocławia, 14 lutego 2012 r.
Poręba patrzył na swoich współpracowników dokumentujących sprawę znalezionych zwłok dziecka. Sam stał kilka metrów dalej i starał się uspokoić oddech. Nie lubił zajmować się zwłokami nieletnich. Przypomniały mu się wydarzenia sprzed dwóch lat, kiedy w mieście grasował Kasperczak. Facet robił dobrą robotę – eliminował tych, którzy krzywdzili dzieci. Zabił między innymi pedofila, który zgwałcił i z zimną krwią zamordował dziecko w bloku na Młodych Techników. Poręba był wtedy zadowolony, że to nie jemu przypadło zabezpieczanie śladów na miejscu zbrodni. Nie potrafił przejść do porządku dziennego nad widokiem martwego dziecka. Teraz też nie był w stanie skupić się na podstawowych czynnościach. Sam miał syna w wieku tego chłopca, którego rozszarpały zdziczałe psy. Dlatego wydawał dyspozycje z oddali.
Jak tu przyjechał i zobaczył ciało, z miejsca go zemdliło. Zwłoki były makabrycznie okaleczone. Wiedział, że to nie tylko psy dokonały takiego spustoszenia. Zabójca był wyjątkowo brutalny.
– Jarek, mamy tu ślady opon – powiedział jeden z techników.
– Zróbcie odlew – polecił Poręba.
– Nie musisz nas uczyć. Zaraz to ogarniemy.
Przez chwilę patrzył, jak jego podwładny rozrabia gips w niewielkiej miseczce. Wiedział, że może na nich polegać. Z każdym z nich współpracował od lat. Marek, który rozrabiał gips, do laboratorium kryminalistycznego trafił pięć lat temu. Był niezwykle zdolny i za jakiś czas pewnie go zastąpi.
– Kto ma się zająć sprawą? – zapytał technik, wylewając gips na ślad opony.
Poręba sięgnął do kieszeni po papierosy. Od dawna starał się rzucić nałóg. Jak dotąd bezskutecznie.
– Z tego co wiem, Sikora – powiedział, wkładając papierosa do ust.
– No to trzeba się spinać. Przyjedzie i zaraz będzie truł dupę.
– Nie jest taki zły.
– Eee, takie gadanie. Po tamtej pojebanej, co myślała, że jest córką tej aktorki, to się zaczął wozić. Fakt, wykonał dobrą robotę, ale nie jest żadnym Kojakiem czy innym Columbo – powiedział Marek.
– Ocalił Monikę i Bieleckiego.
– To go nie upoważnia do czepiania się nas i naszej roboty.
– Pogadam z nim.
Rzeczywiście w ostatnich tygodniach Sikora, ilekroć się pojawiał, zawsze do czegoś się przyczepił. Ostatnio miał pretensje, że Marek zbyt wolno zbiera niedopałki papierosów z miejsca, gdzie znaleziono zwłoki. Sam był zaskoczony, że Sikora zareagował w taki sposób. Krzyczał co jakiś czas na technika, aż w końcu wsiadł do służbowego auta i odjechał. Na miejscu został Bielecki, równie zaskoczony jak on.
Poręba miał nadzieję, że dzisiaj Sikora będzie w lepszym nastroju.
Wrocław, 14 lutego 2012 r.
Alicja Gęsiarz co chwila wycierała oczy chusteczką. Od kilkunastu godzin zastanawiała się, gdzie jest jej Pawełek. Dziesięciolatek wyszedł wczoraj do kolegi po zeszyty i nie wrócił.
Tuż po feriach mały złapał przeziębienie, więc nie chodził do szkoły. Zwolnienie miał do dzisiaj i musiał uzupełnić braki. Gdy nie wracał po trzydziestu minutach, zaczęła się martwić. Mariusz, kolega z klasy, nie mieszkał daleko, Pawełek nie musiał nawet pokonywać żadnego skrzyżowania. Wiele razy wcześniej uczulała go, aby był ostrożny, kiedy przechodzi przez jezdnię. Kilka lat wcześniej jej ciotka została potrącona przez kierowcę na przejściu dla pieszych przy Świdnickiej. Ledwo uszła z życiem. W szpitalu spędziła blisko trzy tygodnie. Od tamtej pory Alicja miała traumę związaną z przechodzeniem przez drogę.
Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Bała się o syna. Gdy powiedziała Tomkowi o swoich obawach, początkowo je zbagatelizował, ale po chwili sam zaczął się martwić. Nie znali numeru telefonu rodziców Mariusza, więc nie mogli do nich zadzwonić z pytaniem, czy Paweł już wyszedł. W końcu Tomek poszedł szukać syna. Zmroziło ją, gdy wrócił dwadzieścia minut później i powiedział, że Paweł już dawno opuścił dom Mariusza.
Zdecydowali się powiadomić policję.
Na szczęście na komisariat nie mieli daleko. Już po kilkunastu minutach rozmawiali z oficerem dyżurnym. Pół godziny później po osiedlu krążyły radiowozy w poszukiwaniu Pawełka. Do akcji przyłączyli się także sąsiedzi. Jak dotąd jednak nie udało się odnaleźć chłopca.
Oderwała wzrok od okna i spojrzała na Tomka, który rozmawiał z kimś przez telefon. Wiedziała, że mąż stara się zorganizować dodatkowe osoby do poszukiwań. Chociaż tych było wystarczająco dużo, chciał zająć głowę czymś innym niż snucie czarnych scenariuszy. Przypomniała jej się sprawa sprzed dwóch lat i grasujący w mieście łowca pedofilów. Wiedziała, że tamten mściciel zginął i nie był już zagrożeniem. Zagrożeniem za to byli pedofile. Najbardziej się bała, że jej synek dostał się w łapy jakiegoś zboczeńca.
Policja i straż pożarna przeszukiwały Odrę. Policjanci i sąsiedzi eksplorowali okoliczne klatki schodowe. Jak dotąd, niestety, bezskutecznie.
Mrozów, okolice Wrocławia, 14 lutego 2012 r.
Bielecki zaparkował za radiowozem i zgasił silnik. Sikora wysiadł z samochodu, po czym odpalił papierosa. W oddali widzieli miejsce, gdzie znaleziono zwłoki. Obok ciała kręciło się kilku techników. W niewielkim oddaleniu od zwłok stał Poręba.
Szef techników ruchem ręki przywołał ich do siebie.
– Gotowy na spotkanie ze zbrodnią? – spytał Michał.
– Zawsze – mruknął Sikora.
Ruszyli w stronę miejsca, gdzie pracowali technicy kryminalistyczni. Kilkanaście metrów dalej stał ciągnik, przy którym dwóch policjantów rozmawiało z jakimś mężczyzną.
– Najpierw zerkniemy na ciało, a potem pogadamy z wsiokiem – powiedział Bielecki.
– Tak. Najpierw obowiązki, potem przyjemności. – Sikora rzucił niedopałek papierosa na ziemię i spojrzał na swoje buty. Zrobił ledwie parę kroków, a już były całe brudne od pośniegowego błota. – Patrz, kurwa – zaklął – nowe buty i już upierdolone. Czy ten psychol nie mógł wyrzucić ciała w jakimś bardziej cywilizowanym miejscu?
– A ty musisz się już ciskać? – powiedział Poręba, podchodząc do nich.
– A ty co się czepiasz? Roboty nie masz? – odparował Sikora.
Bielecki stanął z boku. Nie chciał przypadkowo oberwać od Sikory lub od szefa techników. Od kilku tygodni zaobserwował, że jego partner, pojawiając się na miejscu zbrodni, wpada w agresywny nastrój. Ostatnio ciągle się czepiał jednego z techników.
– Zbastuj, Sikora. Co się z tobą dzieje? – zaryzykował, choć zdawał sobie sprawę, że to pytanie może się na nim zemścić.
– A co ma się dziać? – Sikora odwrócił się do niego.
– Dopieprzasz się do chłopaków od Jarka. Ciągle się czepiasz tego technika.
– No właśnie. Co ci Marek zrobił? – wtrącił się Poręba. – Jedziesz po nim jak po burej suce.
Sikora milczał. Bielecki wyczuł, że coś jest nie tak.
– Ej, co się dzieje? Co ci Marek zrobił? – spytał.
Sikora spojrzał na niego wściekle.
– Kutas zarywał do Moniki.
– Jak zarywał?
– No gadał jej jakieś komplementy, chciał z nią wyskoczyć na browar...
– Kiedy? Teraz? – Szef techników nie krył zaskoczenia.
– Nie. Jak jeszcze brzuch nie był widoczny. Mówił, że szkoda, żeby się ze mną marnowała.
– Poniekąd ma rację... – Bielecki puścił do Sikory oko.
– Młody!
– Co?
– Pierdol się...
Kiedy Sikora ruszył przez pole w kierunku pracujących przy ciele techników, Bielecki spojrzał na Porębę i wzruszył ramionami.
– Widzisz, co ja muszę znosić?
– Powinieneś dostać medal. Sikora zrobił się cholernie marudny. Taki chyba jeszcze nigdy nie był.
– A daj spokój. Podejrzewam, że to z nerwów. Może dopiero do niego dociera, że za kilka tygodni zostanie ojcem.
– Ale że się doczepi do Marka, to się nie spodziewałem.
– A co ja mam powiedzieć? Jeździsz z chłopem tyle czasu i dopiero teraz zauważasz, że ma jakieś wyższe uczucia. Niby taki twardziel, a zazdrosny jak nastolatek!
Patrzyli za idącym w stronę ciała Sikorą.
– A ty czemu tak z daleka stałeś? – zmienił temat Bielecki.
– A bo jakoś nie mogę patrzeć na zwłoki dzieci. Ostatnio odrzuca mnie od takich widoków. Może to zmęczenie materiału, a może chodzi o to, że sam mam dzieciaka w podobnym wieku do tamtego... – Poręba wskazał na pracujących przy zwłokach podwładnych.
Bielecki skinął głową. On też czasem czuł się wypalony. Jak wszedł do zabójców, nie spodziewał się, że każda zbrodnia odbije piętno na jego psychice. Niby był twardy, ale wiedział, że prędzej czy później to wszystko nim wstrząśnie.
– Dobra – westchnął – chodźmy, zanim Sikora nastuka temu twojemu technikowi.
Wrocław, 14 lutego 2012 r.
Alicja Gęsiarz nie mogła znaleźć sobie miejsca. Co chwila podchodziła do okna spojrzeć, czy Pawełek nie bawi się gdzieś na podwórku. Nasłuchiwała pod drzwiami, czy synek nie wraca do domu. Kilka razy zachodziła do jego pokoju i brała do ręki jego zabawki. Przytulała się do nich, starając się powstrzymać łzy.
Bała się o syna. Zdawała sobie sprawę, że mogło się wydarzyć najgorsze. Starała się jednak odgonić złe myśli. Usiadła na wersalce i wbiła wzrok w ścianę z plakatami przedstawiającymi piłkarzy. Jej syn uwielbiał piłkę nożną i kiedyś zamierzał zostać piłkarzem. Nie potrafiła sobie przypomnieć, w którym zagranicznym klubie chciał grać. Na pewno nie umiał się zdecydować, czy woli Real Madryt czy Barcelonę. Kiedyś powiedział, że chciałby, aby Messi grał z Ronaldo w jednej drużynie. Twierdził, że jak dorośnie, będzie zawodnikiem Barcelony lub jej słynnego konkurenta. Nie potrafił jeszcze wybrać. Gra szła mu coraz lepiej, z każdym dniem potrafił celniej strzelać. Pokazał jej nawet, jak podbija piłkę głową. Udało mu się wykonać siedem takich powtórzeń. Alicja nie wiedziała, czy to dużo czy mało. Wiedziała tylko, że jej syn ma prawdziwą pasję.
Dzień przed zaginięciem powiedział jej, że chciałby nowe korki. Stare były już za małe i cisnęły go w palce. Alicja jednak nie miała teraz pieniędzy na głupoty. Musieli oszczędzać. Rata kredytu wzrosła i ledwo wiązali koniec z końcem. Poza tym nie podzielała zamiłowania syna do piłki nożnej. Uważała, że to nie jest zawód z przyszłością. Musiałby być wyjątkowym szczęściarzem, aby osiągnąć sukces. Lepiej by było, gdyby wybrał jakiś konkretny zawód, który pozwoli mu się utrzymać. Przecież z takiej piłki tylko nieliczni mogą wyżyć. Większość boleśnie zderza się z rzeczywistością.
Teraz Alicja obiecywała sobie, że jak tylko jej synek wróci do domu cały i zdrowy, kupi mu te wymarzone korki.
Nagle usłyszała odgłos przekręcanego w drzwiach klucza. Zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju syna. W korytarzu stał Tomek. Spojrzała na niego pytająco. Miała nadzieję, że zaraz usłyszy z jego ust, że Paweł odnalazł się cały i zdrowy. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Tomek nic nie powiedział, tylko pokręcił głową. Podeszła i go objęła. Potrzebowała teraz bliskości.
Mrozów, okolice Wrocławia, 14 lutego 2012 r.
Sikora patrzył na leżące na ziemi zwłoki dziecka. Nie potrafił określić jego wieku.
Czarna kurtka była porozrywana i czerwona od krwi. Wnętrzności leżały na zakrwawionym śniegu. Część trzewi znajdowała się kawałek dalej – prawdopodobnie psy rozciągnęły je po polu. Ten odrażający widok świadczył o tym, że zabójca był wyjątkowo brutalny.
Komisarz zdawał sobie sprawę, że największego spustoszenia dokonały zdziczałe psy, ale sprawca i tak miał swój udział w tym, co tu zastali.
– Wiemy, w jaki sposób zginął? – zwrócił się do techników.
Starał się nie patrzeć na Marka. Koleś wyjątkowo działał mu na nerwy, odkąd Monika wyznała, że składał jej jakieś propozycje. Przecież każdy średnio rozgarnięty facet powinien wiedzieć, że nie zarywa się do cudzej kobiety. Chyba że chce się trafić w czarnym worku na stół patologa.
Do zwłok podszedł Tomek, inny z techników.
– Ślady świadczą o użyciu noża. Wcześniej dzieciak był duszony. – Przykucnął przy zwłokach i odsunął głowę na bok.
Sikora zobaczył siniaki na szyi dziecka. Układały się w kształt dłoni.
– Facet wykazał się wyjątkową siłą – ciągnął technik. – Nie zabił jednak małego w ten sposób. Na ciele jest sporo ran kłutych. Naliczyłem ponad dwadzieścia dźgnięć. Oprócz tego rozpłatał mu brzuch od mostka do pępka. – Wskazał na długie cięcie na brzuchu.
– Pierdolony zwyrol... – zaklął komisarz.
– Mamy ślady opon. Są już zabezpieczone – wtrącił Marek.
Sikora udał, że go nie usłyszał.
– A jakieś ślady zabezpieczyliście? – zwrócił się do Tomka.
Technik z uśmiechem spojrzał na Marka. Tamten machnął tylko ręką i skierował się w stronę zaparkowanych kawałek dalej samochodów.
– Jak już Marek wspomniał...
– Kto? – spytał Sikora.
Tomek wskazał głową na oddalającego się kolegę.
– Mój kumpel zabezpieczył ślady opon. Mamy odlewy. Sprawdzimy w bazie, co to za rodzaj gum, to będziemy wiedzieć trochę więcej.
Do ciała podszedł Bielecki. Sikora spojrzał na niego z obawą, czy partner zaraz nie zwymiotuje, bo pobladł i przysłonił usta.
– Spokojnie, Michał – powiedział. – Oddychaj.
Bielecki wziął kilka wdechów i kiwnął głową.
– Już mi lepiej. Po prostu nie spodziewałem się takiego widoku.
Sikora rozejrzał się dookoła.
– A gdzie Poręba?
Zobaczył szefa techników stojącego dwadzieścia metrów dalej. Trzymał w ręku notatnik i coś w nim zapisywał.
– Nie może patrzeć na ciało dzieciaka – oznajmił Bielecki.
– Taki wrażliwy?
Sikora się uśmiechnął. Sekundę później jednak tego pożałował. Sam ledwo znosił widok martwego dzieciaka leżącego w zakrwawionym śniegu. W całej swojej karierze widział niejedno ciało, ale to zadziałało na niego wyjątkowo. Nie wiedział, czy to kwestia ciąży Moniki i tego, że niedługo sam zostanie ojcem, czy może zbrodnia była niezwykle brutalna.
– Dobra, czas się brać do roboty. Zwłoki znalazł tamten rolnik? – Wskazał na stojących przy ciągniku policjantów i mężczyznę.
– Tak. Jechał przez pole i zobaczył psy wpieprzające padlinę. Myślał, że to sarna. Pogonił je i podszedł – powiedział stojący kilka metrów dalej mundurowy.
Sikora ruszył w tamtą stronę. Bielecki podążył za nim.