Pokot - Piotr Kościelny - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Pokot ebook i audiobook

Piotr Kościelny

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

67 osób interesuje się tą książką

Opis

Najnowszy thriller od autora takich bestsellerów jak „Łowca”, „Zwierz” czy „Dom” ! Duet Sikora Bielecki powraca! We Wrocławiu grasuje kolejny seryjny zabójca. Tym razem za cel bierze dzieci. Śledczy starają się złapać sprawcę, zanim w mieście wybuchnie panika, a media znów znajdą pożywkę. Dla Sikory jest to najtrudniejsze śledztwo w karierze, na które rzutują jego prywatne problemy. Gdy w końcu udaje się ustalić kim jest morderca, wysoko postawione osoby starają się zataić ten fakt przed opinią publiczną. Zaczyna się walka z czasem, bo morderca planuje kolejne zbrodnie. Jakimi motywami kieruje się nieuchwytny zabójca? Czy komuś zależy, aby prawda nie wyszła na jaw? Jak prywatne spawy Sikory i Bieleckiego splotą się z ich zawodowymi wyzwaniami? Piotr Kościelny – ulubieniec czytelników – powraca z kolejnym wielowątkowym thrillerem i bohaterami, którzy skrywają niejedną mroczną tajemnicę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 451

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 13 min

Oceny
4,6 (2483 oceny)
1792
489
137
50
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adula2006

Nie oderwiesz się od lektury

W takim momencie skończyć... Autor nie ma litości. Teraz pozostaje niecierpliwie czekać na ciąg dalszy
80
annahorbacz79

Nie oderwiesz się od lektury

super
20
Doroa57

Nie oderwiesz się od lektury

Super
20
Ringil

Nie oderwiesz się od lektury

Piotr Kościelny jak zawsze porusza kontrowersyjne tematy, które są medialne lecz ich szum wokół nich szybko wygasa, ze względu na ich niepoprawność polityczną, czy społeczną. Wspomniane tematy przelewa na mroczne historie na swoich kartach powieści. Nie ukrywa tożsamości mordercy jednak stopniowo otwiera drzwi do chorego wynaturzonego umysłu osobowości, której zabijanie przychodzi z łatwością niczym pstryknięcie palcami. Tworzy w swojej głowie bestię, która spuszczona z łańcucha wzbudza strach i sieje postrach, bestię która jest człowiekiem, jednak naznaczona piętnem przeszłości …. Mrozów okolice Wrocławia. Dochodzi do odkrycia zwłok dziecka, przez jednego z miejscowych mieszkańców. Pierwsze oględziny sugerują brutalne morderstwo. Na miejsce przybywa komisarz Sikora. W toku czynności jego policyjny nos podpowiada mu, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą. Wraz ze swoim partnerem Bieleckim przyjdzie zapolować na bestię. Szykuje się jedno z trudniejszych śledztw. Fakt iż niedługo komisa...
20
bibliotela

Z braku laku…

Wątek kryminalny ok, ale życie osobiste i uczuciowe oraz przemyślenia bohaterów zniechęcająco toporne.
10

Popularność




Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaMał­go­rzata Pod­lew­ska
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce© Ser­gey Fur­taev/Shut­ter­stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Piotr Ko­ścielny, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83290-78-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Uro­dzi­łem się z tkwią­cym we­wnątrz mnie dia­błem.

Nie mo­głem nic po­ra­dzić na fakt, że je­stem mor­dercą.

Tak jak po­eta nie może nic po­ra­dzić na na­cho­dzącą go in­spi­ra­cję.

– H.H. Hol­mes (se­ryjny mor­derca)

1.

Mro­zów, oko­lice Wro­cła­wia, 14 lu­tego 2012 r.

Eu­ge­niusz Der­kacz je­chał po­lną drogą w stronę po­bli­skiego lasu.

Za trak­to­rem cią­gnął przy­czepę, na którą za ja­kąś go­dzinę za­ła­dują drewno. Do­ga­dał się z Ka­zi­kiem od Ho­rosz­czaka, że dzi­siaj zwiozą to, co ścięli dwa dni wcze­śniej. Mu­sieli się po­śpie­szyć, bo ostat­nio dziel­ni­cowy cho­dził po wsi i py­tał, czy nie wie­dzą, kto w le­sie kłu­suje lub krad­nie drewno.

Der­kacz się dzi­wił, że po­li­cja zaj­muje się ta­kimi głu­po­tami. Tak jakby nie mieli waż­niej­szych rze­czy na gło­wie. Zda­wał so­bie oczy­wi­ście sprawę, że kłu­so­wa­nie jest nie do końca uczciwe, ale prze­cież ni­komu krzywdy nie ro­bił. Zwie­rzyny w la­sach było aż nadto. Poza tym od dłuż­szego czasu w oko­licy gra­so­wała wa­taha zdzi­cza­łych psów. Nie­kiedy na­tra­fiał w le­sie na mar­twą sarnę ze śla­dami świad­czą­cymi o za­gry­zie­niu. Skoro one mogą za­bić, to dla­czego czło­wiek nie może? Prze­cież ma wię­cej praw niż ja­kiś tam kun­del, roz­my­ślał po dro­dze.

Od po­ko­leń jego ro­dzina za­opa­try­wała się w le­sie za­równo w mięso, jak i w opał. Gie­nek po­dob­nie jak oj­ciec i dzia­dek uwa­żał, że tylko głupi płaci za coś, co może mieć za darmo. Mi­li­cja w po­przed­nim sys­te­mie co prawda ła­pała kłu­sow­ni­ków, ale koń­czyło się na po­gro­że­niu pal­cem i wrę­cze­niu panu wła­dzy ła­pówki. Z re­guły kilka pęt kieł­basy i flaszka z wła­snej bim­browni za­ła­twiały sprawę. Przy­naj­mniej w Mro­zo­wie i oko­licy. Czy w in­nych czę­ściach kraju było po­dob­nie, Der­kacz nie miał po­ję­cia. Nie in­te­re­so­wał się tym zbyt­nio. W ogóle mało było rze­czy, któ­rymi się in­te­re­so­wał.

Przy­ha­mo­wał przed za­krę­tem, a po kilku me­trach za­trzy­mał cią­gnik. Z kie­szeni sta­rej woj­sko­wej kurtki wy­jął bu­telkę z sa­mo­go­nem. Od­krę­cił ją i wziął dwa łyki. Po­czuł zna­jome pa­le­nie w prze­łyku. Bim­ber miał swoją moc, nie­wielu we wsi po­tra­fiło taki zro­bić. Re­cep­tura prze­cho­dziła z ojca na syna i Gie­nek także na­uczył swo­jego pier­wo­rod­nego pę­dzić ten wy­jąt­kowy tru­nek. Za­krę­cił bu­telkę i się­gnął po starą pa­pie­ro­śnicę, po czym wsu­nął do ust wła­sno­ręcz­nie skrę­co­nego pa­pie­rosa. Jego my­śli po­wę­dro­wały w stronę domu.

Miał dziś je­chać do lasu ze swoim sy­nem, ale wczo­raj wie­czo­rem Szy­mek nie­for­tun­nie sta­nął i skrę­cił kostkę. Za­wył jak wilk i za­czął krzy­czeć z bólu. Może gdyby wcze­śniej nie wy­pili dwóch fla­szek, nic by się nie stało, ale nie było już co gdy­bać. Gdy noga bły­ska­wicz­nie spu­chła, po­sta­no­wili dzia­łać. Po­szli do Tar­czyń­skiego i po­ga­dali z nim, aby za­wiózł Szymka do szpi­tala. We Wro­cła­wiu się oka­zało, że sprawa jest po­ważna i nogę trzeba usztyw­nić. To dla­tego je­chał te­raz sam przez ośnie­żone pola, a Szy­mek sie­dział w domu przed te­le­wi­zo­rem.

Od­pa­lił pa­pie­rosa i wy­dmu­chał dym w mroźne po­wie­trze. Spoj­rzał w stronę pola, które dzier­ża­wił Gwiz­dała, i do­strzegł gra­su­jącą w po­bliżu wsi wa­tahę psów. Była od­da­lona o ja­kieś pięć­dzie­siąt me­trów od drogi, na któ­rej stał. Psy coś ja­dły. Der­ka­cza za­cie­ka­wił ten wi­dok. Za­sta­na­wiał się, co upo­lo­wały.

Wy­siadł z ur­susa i ru­szył w ich stronę. Nie bał się tych na wpół zdzi­cza­łych kun­dli. Wie­dział, że są pło­chliwe i ra­czej nie po­winny mu zro­bić krzywdy, jed­nak dla bez­pie­czeń­stwa wziął do ręki sie­kierę, którą miał na pace.

Po przej­ściu kilku me­trów rzu­cił pa­pie­rosa w śnieg i krzyk­nął:

– A po­szły mi stąd! A już mi po­szły!

Psy spoj­rzały w jego stronę i już po se­kun­dzie rzu­ciły się do ucieczki.

– Tchórz­liwe dziady... – mruk­nął Gie­nek pod no­sem.

Wy­cią­gnął bu­telkę, wziął dwa łyki, a na­stęp­nie otarł usta i splu­nął. Scho­wał bim­ber z po­wro­tem do kie­szeni kurtki i ru­szył w stronę pa­dliny. Spło­szone psy były już da­leko. Te­raz przy mię­sie po­ja­wiły się wrony i za­częły je dzio­bać.

Gie­nek za­trzy­mał się i od­pa­lił ko­lej­nego pa­pie­rosa. Ni­g­dzie mu się nie śpie­szyło. Był co prawda umó­wiony z Ka­zi­kiem, ale cie­ka­wość prze­wa­żyła nad punk­tu­al­no­ścią. Wziął ma­cha. Dym za­krę­cił go w no­sie. Za­sło­nił pal­cem jedną dziurkę, wy­dmuch­nął wy­dzie­linę i otarł nos dło­nią. Na­stęp­nie strzep­nął smarki, a rękę wy­tarł o spodnie.

Po­woli ru­szył da­lej. Ja­kieś dzie­sięć me­trów przed pa­dliną jed­nak znów sta­nął. Coś tu nie pa­so­wało. Do­piero te­raz zwró­cił na to uwagę. Żadna sarna nie nosi prze­cież ubrań. Wie­dział już, że ma do czy­nie­nia z ludz­kim cia­łem. Pod­szedł bli­żej i gwał­tow­nymi ru­chami rąk prze­go­nił dzio­biące zwłoki ptac­two.

Pa­pie­rosa do­pa­lił dwoma moc­nymi ma­chami. Rzu­cił nie­do­pa­łek na zie­mię i zdep­tał gu­mia­kiem. Spoj­rzał na ciało. Są­dząc po wiel­ko­ści, na­le­żało do karła albo dziecka. Wnętrz­no­ści były wy­żarte, a do­okoła na śniegu było pełno krwi. Z po­dziu­ra­wio­nej czar­nej kurtki wy­sta­wały frag­menty za­bar­wio­nej na czer­wono bia­łej waty. Udo było ob­gry­zione do ko­ści.

Ten wi­dok nie zro­bił na Gienku wra­że­nia. Wiele razy wi­dział już pa­dlinę, do któ­rej do­brały się zwie­rzęta. Je­dyna róż­nica po­le­gała na tym, że to tu­taj to czło­wiek.

– Co tu się od­pier­do­liło... – mruk­nął do sie­bie.

Pa­trzył jesz­cze przez chwilę na zwłoki. Co bar­dziej od­ważne ptaki za­częły pod­cho­dzić bli­żej ciała.

– Po­szły! – wy­krzyk­nął, pró­bu­jąc kop­nąć tego naj­bli­żej.

Wrony od­le­ciały i wy­lą­do­wały kil­ka­na­ście me­trów da­lej.

– I, kurwa, chuj – za­klął Der­kacz.

Wie­dział, że nie może tak tego zo­sta­wić. Mu­siał po­wia­do­mić po­li­cję. A wtedy nici ze zwo­że­nia drewna z lasu.

Nie za­ry­zy­kuje trans­portu, gdy za­czną się tu krę­cić gli­nia­rze. Nie po­trze­bo­wał nie­wy­god­nych py­tań.

***

Wro­cław, 14 lu­tego 2012 r.

Si­kora wszedł do domu i po ci­chu pod­szedł do śpią­cej jesz­cze Mo­niki. Po­ło­żył koło łóżka bom­bo­nie­rkę i jedną czer­woną różę, a po­tem de­li­kat­nie do­tknął ra­mie­nia ko­biety.

– Bu­dzimy się, księż­niczko – szep­nął.

Mo­nika otwo­rzyła oczy i spoj­rzała na Si­korę.

– Co się stało? – spy­tała. – Wy­cho­dzisz już?

– Za chwilę. Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji wa­len­ty­nek. – Się­gnął po różę.

– O jejku... Za­po­mnia­łam. Przez ten be­bech wiele rze­czy wy­pada mi z głowy. – Uśmiech­nęła się, czule do­ty­ka­jąc swo­jego brzu­cha.

– Ko­pie?

– Jak Messi!

– No to trzeba bę­dzie za­pi­sać go do ja­kiejś dru­żyny.

Si­kora w wy­ob­raźni wiele razy wi­dział, jak idzie z sy­nem na plac za­baw, jak ra­zem ko­pią piłkę. Chciał ro­bić z nim wszystko to, czego nie ro­bił jego oj­ciec.

– A wzią­łeś pod uwagę, że może bę­dzie wo­lał tań­czyć w ba­le­cie?

– Taa, jak Bie­lecki za­cznie mu wuj­ko­wać, to pew­nie tak to się skoń­czy.

Mo­nika się za­śmiała, a po­tem wzięła różę z rąk Si­kory i po­wą­chała ją.

– Pięk­nie pach­nie. A skoro mowa o Mi­chale. Py­ta­łeś już, czy zo­sta­nie chrzest­nym?

– Nie mia­łem czasu. Poza tym nie wiem na­wet, czy on jest wie­rzący. Nie chcę go do ni­czego zmu­szać. Mamy jesz­cze czas.

– Czas? Mam ro­dzić w po­ło­wie marca! – obu­rzyła się Mo­nika, od­kła­da­jąc różę na szafkę nocną. – To le­d­wie mie­siąc.

– Ale prze­cież dzie­ciak po przyj­ściu na świat nie wpada od razu do chrzciel­nicy. Od uro­dze­nia do chrztu z re­guły mija kilka ty­go­dni, je­śli nie mie­sięcy. Tak mi się przy­naj­mniej wy­daje...

– Pie­przysz, Si­kora.

– Chciał­bym. – Pu­ścił do niej oko.

Mo­nika wzięła do ręki bom­bo­nie­rkę i od­wró­ciła pu­dełko.

– Spe­cjal­nie to zro­bi­łeś?

– Co niby?

– Wszyst­kie są z al­ko­ho­lem. Jak­byś nie za­uwa­żył, nie mogę te­raz chlać.

– Fak­tycz­nie... Trudno, zjem sam. – Si­kora wy­cią­gnął rękę po sło­dy­cze.

– Zo­staw. – Pac­nęła go w palce. – Ter­min jest w miarę długi. Za ja­kiś czas spa­ła­szuję je ze sma­kiem. A ty, królu złoty, jak bę­dziesz wra­cał z fa­bryki, kup ja­kieś nor­malne cze­ko­ladki, ta­kie dla mnie, bez­al­ko­ho­lowe. Mogą być z kar­me­lem albo ga­la­retką. Osta­tecz­nie z orze­chami.

Si­kora spoj­rzał na ze­ga­rek.

– O cho­lera, ro­bota! – Ze­rwał się na równe nogi. – I zo­bacz, za­ga­da­łaś mnie i bym się spóź­nił.

Gdy ru­szył ku drzwiom, Mo­nika też za­częła wsta­wać z łóżka. Ro­biła to tro­chę nie­po­rad­nie, bo spory już brzuch utrud­niał jej ru­chy.

– Cho­lera ja­sna z tym be­be­chem! – za­klęła. – Czło­wiek ru­szyć się nie może. Kiedy to się skoń­czy...

Si­kora za­wró­cił, pod­szedł do niej i po­dał jej dłoń. Do­piero gdy ją chwy­ciła, udało jej się wstać.

– Wię­cej mnie nie na­mó­wisz na coś ta­kiego – sap­nęła. – Po tym żad­nych dzieci, zero ry­zy­ko­wa­nia.

– Ry­zy­ko­wa­nia?

– Tak. Żad­nego seksu. Bo po­tem tak to się koń­czy.

– Czyli mam zgodę na ro­mans na boku?

– Jaki, kuźwa, ro­mans?

– No jak w domu ko­bieta nie go­tuje, to fa­cet może jeść na mie­ście.

– Ja ci za­raz zjem...

W tym mo­men­cie za­częła dzwo­nić ko­mórka Si­kory. Wy­cią­gnął ją z kie­szeni dżin­sów i spoj­rzał na wy­świe­tlacz.

– Mi­chał się do­bija.

– Od­bierz. Ja so­bie po­ra­dzę.

Trzy­ma­jąc się za plecy w oko­licy krzyża, Mo­nika po­woli ru­szyła w stronę ła­zienki.

– No, co jest? – spy­tał Si­kora, przy­kła­da­jąc te­le­fon do ucha.

– Mamy zwłoki.

– Gdzie?

– Ja­kaś wio­cha pod mia­stem. Mro­zów czy coś ta­kiego. Spraw­dzę na na­wi­ga­cji.

– To póź­niej. Kon­krety?

– Ja­kiś wsiok je­chał cią­gni­kiem i zna­lazł ciało.

– Nie­le­galny ubój? – spy­tał Si­kora, cho­ciaż wie­dział już, jaka bę­dzie od­po­wiedź.

– Jakby było ina­czej, nie za­wra­cał­bym ci dupy. Ja­sne, że tak.

– A ja­kiś lo­kalny ko­mi­sa­riat nie może tego ogar­nąć? Wiesz, że mamy od za­je­ba­nia ro­boty.

– Wła­śnie lo­kalni stwier­dzili, że mu­szą to zro­bić psy z więk­szym do­świad­cze­niem. Dla­tego dzwo­nię.

Si­kora spoj­rzał w stronę ła­zienki. Po­my­ślał, że jak będą je­chać na miej­sce, za­pyta Mi­chała o tego chrzest­nego.

– Do­bra. Za­raz będę.

– Cze­kaj. Ja już po cie­bie jadę.

Si­kora roz­łą­czył się i pod­szedł do łóżka, by po­pra­wić po­duszkę Mo­niki. Uło­żył ją tak, aby jego ko­bie­cie było wy­god­nie.

***

Obu­dził się i spoj­rzał na swoje dło­nie. Wie­dział, że ko­lejny raz to zro­bił.

Na­dal miał czer­wone ślady na rę­kach, ale nie pa­mię­tał wiele z ostat­nich go­dzin. Za­wsze tak było. Pa­mię­tał je­dy­nie, że za­bił. To się za ja­kiś czas zmieni, wszyst­kie wspo­mnie­nia po­wrócą. Cza­sem po­trze­bo­wał na to kilku go­dzin, cza­sem kilku dni, a cza­sem wy­star­czył kwa­drans. Te­raz jed­nak ostat­nie go­dziny za­snute były mgłą nie­pa­mięci.

Ten dzie­ciak był jego czwartą ofiarą. Po­przed­nie trzy za­bił prze­szło dzie­sięć lat temu. Miesz­kał wtedy w Zie­lo­nej Gó­rze i tam za­li­czył krótką se­rię za­bójstw. Tak jak znie­na­cka za­czął mor­do­wać, tak samo znie­na­cka prze­stał. Ja­kaś siła jed­nak znowu go do tego zmu­siła. Nie po­tra­fił się jej oprzeć. To było sil­niej­sze od niego. Nie był w sta­nie po­ha­mo­wać mor­der­czych żą­dzy.

Pierw­szą jego ofiarą był sied­mio­la­tek, któ­rego siłą wcią­gnął do bramy. Mocne ude­rze­nie w kark spra­wiło, że dzie­ciak stra­cił przy­tom­ność. Wtedy za­cią­gnął go do piw­nicy i udu­sił. Nie wy­ko­rzy­stał go sek­su­al­nie. Przy­naj­mniej tak mu się wy­da­wało... Uciekł spło­szony ha­ła­sem na ko­ry­ta­rzu.

Z te­le­wi­zji się do­wie­dział, że kil­ka­na­ście mi­nut po jego ucieczce ciało od­na­lazł je­den z miesz­kań­ców bloku. Po­li­cja szu­kała sprawcy, ale nic nie mieli. Żad­nego punktu za­cze­pie­nia, żad­nych świad­ków. Nie po­dano na­wet ry­so­pisu mor­dercy. Wie­dział, że tylko szczę­ściu za­wdzię­czał to, że nie zo­stał wtedy przy­ła­pany na go­rą­cym uczynku. Przez ko­lejne dni w mie­ście pa­no­wała at­mos­fera stra­chu. Z cza­sem jed­nak wszystko wró­ciło do normy. Inne wy­da­rze­nia przy­kryły za­bój­stwo sied­mio­latka.

Ko­lejną jego ofiarą była dzie­się­cio­let­nia dziew­czynka. Z tego co so­bie póź­niej przy­po­mi­nał, zo­ba­czył ją na placu za­baw. Ba­wiła się z ko­le­żanką na ka­ru­zeli. Wi­dział, jak że­gna się z ró­wie­śnicą i ru­sza w stronę domu. Po­biegł za nią i za­py­tał, czy nie po­może mu w po­szu­ki­wa­niu psa. Wa­hała się za­le­d­wie przez chwilę. Naj­pierw mó­wiła, że mu­sia­łaby za­py­tać mamę, ale w końcu po­szła z nim w stronę po­bli­skiego placu bu­dowy. Tam chwy­cił ją za szyję i pod­du­sił. Kiedy już stra­ciła przy­tom­ność, przez chwilę pa­trzył na jej drobne ciało. Na­wet nie wie­dział, skąd w jego dłoni wziął się ten ka­wa­łek za­rdze­wia­łej bla­chy. Po­de­rżnął ma­łej gar­dło. Jej też nie wy­ko­rzy­stał.

Gdy wró­cił do domu, wszyst­kie me­dia hu­czały już o za­gi­nię­ciu dziew­czynki. Na imię miała Ma­ry­sia. Po­szu­ki­wali jej po­li­cjanci, stra­żacy i na­prędce zor­ga­ni­zo­wana grupa są­sia­dów. Ciało zo­stało zna­le­zione po trzech go­dzi­nach. On w tym cza­sie szo­ro­wał swoje po­pla­mione krwią ubra­nie. Wtedy jesz­cze nie pa­mię­tał, co zro­bił. Wie­dział tylko, że było to coś złego.

Po­li­cja po­dała ry­so­pis za­bójcy. Nie wi­dział żad­nego po­do­bień­stwa, ale bał się, że śled­czy na­tra­fią na jego ślad. Nie wie­dział, czy za chwilę nie za­pu­kają do drzwi i nie wy­pro­wa­dzą go sku­tego kaj­dan­kami. To by­łoby dla niego straszne. Nic ta­kiego jed­nak się nie stało. Uspo­koił się. Za­bił dwoje dzieci w ciągu za­le­d­wie mie­siąca. W Zie­lo­nej Gó­rze lu­dzie szybko po­łą­czyli te mor­der­stwa. Śled­czy pew­nie też.

Trze­cią ofiarę za­bił tuż po za­koń­cze­niu roku szkol­nego. Był aku­rat w No­wej Soli i tam ją zo­ba­czył. Wy­glą­dała pięk­nie. Miała na so­bie gra­na­tową spód­niczkę i białą ga­lową bluzkę. W dłoni ści­skała świa­dec­two. Wy­glą­dała na szczę­śliwą. Pod­szedł do niej i za­ga­dał. Po­tem na­wet nie pa­mię­tał te­matu roz­mowy. Ock­nął się nad jej cia­łem. Le­żała, pa­trząc nie­wi­dzą­cym wzro­kiem w niebo. Jej bluzka była czer­wona od krwi. Wie­dział, że na ja­ką­kol­wiek po­moc jest już za późno. Uciekł.

Dzi­siej­szej nocy be­stia, którą nie­świa­do­mie się sta­wał, za­ata­ko­wała po­now­nie.

Nie pa­mię­tał jesz­cze, kogo za­bił, ale był pewny, że to zro­bił.

Wstał z łóżka i po­szedł do ła­zienki. Mu­siał umyć ręce.

***

Si­kora pa­lił pa­pie­rosa, cze­ka­jąc na Bie­lec­kiego.

Po­sta­no­wił, że dzi­siaj za­pyta przy­ja­ciela i za­ra­zem part­nera, czy nie ze­chciałby zo­stać oj­cem chrzest­nym jego syna. Za kilka ty­go­dni Pio­truś przyj­dzie na świat i po­winni za­cząć ogar­niać pewne sprawy. Jak do­tąd nie byli szcze­gól­nie przy­go­to­wani do tego wiel­kiego dnia. Ow­szem, Mo­nika sporo czy­tała w In­ter­ne­cie, co jest po­trzebne mło­dej ma­mie i dziecku, ale on nie miał do tego głowy. Cią­gle za­przą­tały go sprawy za­le­ga­jące na biurku w wy­dziale. Ak­tu­al­nie pro­wa­dzili aż cztery. Pierw­sza do­ty­czyła zna­le­zio­nych zwłok na­sto­latki w parku po­łu­dnio­wym. Na le­żącą na ławce dziew­czynę na­tra­fił bie­ga­jący męż­czy­zna. Po­cząt­kowo my­ślał, że jest pi­jana. Ale po prze­bie­gnię­ciu kil­ku­na­stu me­trów za­trzy­mał się i po­sta­no­wił spraw­dzić, czy wszystko z nią w po­rządku. Za­wró­cił, pod­szedł bli­żej i zo­ba­czył, że dziew­czyna jest mar­twa. We­zwał po­moc. Na miej­scu po­ja­wił się pa­trol z po­bli­skiego ko­mi­sa­riatu. Wy­ko­nali wstępne czyn­no­ści i po kilku go­dzi­nach sprawę prze­ka­zano za­bój­com z ko­mendy wo­je­wódz­kiej.

Oka­zało się, że za­mor­do­wana była córką lo­kal­nego biz­nes­mena po­wią­za­nego z ra­tu­szem. Oj­ciec po­cią­gnął za kilka sznur­ków i sprawą mieli się za­jąć naj­lepsi gli­nia­rze od za­bójstw. Si­kora był wście­kły. Po­cząt­kowo uwa­żał, że pro­ce­dury nie po­zwa­lają na ta­kie dzia­ła­nia. Roz­mowa z Pal­cza­kiem jed­nak wy­ja­śniła mu pewne za­leż­no­ści po­mię­dzy pro­wa­dze­niem tej sprawy a pod­wy­żką, o którą ostat­nio się sta­rał. Od­pu­ścił.

Już pierw­sze oglę­dziny po­zwa­lały stwier­dzić, że na­sto­latka zo­stała udu­szona. Sek­cja zwłok wy­ka­zała w jej ciele spore ilo­ści nar­ko­ty­ków. Oj­ciec dziew­czyny jed­nak pod­wa­żył te usta­le­nia. Twier­dził, że jego córka ni­gdy nie za­ży­wała żad­nych środ­ków odu­rza­ją­cych. Był prze­ko­nany, że ktoś do­dał jej coś do na­poju bez jej wie­dzy.

Prze­śle­dzili ostat­nie go­dziny ży­cia dziew­czyny. Oka­zało się, że była w pu­bie ze zna­jo­mymi i wy­szła z niego po te­le­fo­nie od ja­kie­goś męż­czy­zny. Bie­lecki uwa­żał, że dziew­czynę z lo­kalu wy­wa­bił za­bójca. Bi­lingi wy­ka­zały jed­nak, że dzwo­nił do niej oj­ciec. Byli w śle­pej uliczce. Roz­py­ty­wali świad­ków i zna­jo­mych dziew­czyny, ale nikt ni­czego nie wie­dział. Za­bez­pie­czono mo­ni­to­ring z oko­licy, jed­nak żadna ka­mera nie uchwy­ciła ni­kogo po­dej­rza­nego.

Bie­lecki po­dej­rze­wał na­wet, że dziew­czynę za­mor­do­wał bie­gacz, który ją zna­lazł, a po­tem sta­rał się wy­pro­wa­dzić or­gany ści­ga­nia w pole. Jed­nak sek­cja zwłok wy­ka­zała, że śmierć na­stą­piła dwie go­dziny przed ujaw­nie­niem ciała. Fa­cet w tym cza­sie prze­by­wał w domu i miał na to kilku świad­ków. Jak do­tych­czas nie mieli żad­nych suk­ce­sów. Wy­ko­nali ka­wał ro­boty i wciąż stali w miej­scu.

Ko­lejna sprawa do­ty­czyła na­padu ra­bun­ko­wego, w cza­sie któ­rego śmierć po­niósł eme­ryt. Znali ry­so­pis sprawcy, ale nic poza tym. Si­kora był jed­nak prze­ko­nany, że za­bójca jesz­cze da im się we znaki. Za­ata­ko­wał dla kilku gro­szy i nie wa­hał się za­bić. Taka osoba nie ma ha­mul­ców i przy ko­lej­nym na­pa­dzie także nie cof­nie się przed za­sto­so­wa­niem prze­mocy. Li­czyli, że wtedy uda im się uzy­skać wię­cej in­for­ma­cji i do­pro­wa­dzą do za­trzy­ma­nia. Dwie po­zo­stałe sprawy pro­wa­dzili już od kilku mie­sięcy i wszystko prze­ma­wiało za tym, że tra­fią na półkę jako nie­roz­wią­zane. Nie lu­bił ta­kich sy­tu­acji. Uwa­żał, że każda zbrod­nia po­winna zo­stać uka­rana. Każda sprawa, w któ­rej nie udało się usta­lić mor­dercy, była dla niego oso­bi­stą po­rażką. Na szczę­ście nie miał ta­kich wiele na swoim kon­cie.

Do­pa­lił pa­pie­rosa i za­ga­sił go na sto­ją­cym obok śmiet­niku. W tym sa­mym cza­sie na par­king wje­chał służ­bowy fiat punto. Sie­dzący za kie­row­nicą Bie­lecki po­ma­chał do Si­kory. Chwilę póź­niej za­par­ko­wał przy kra­węż­niku i zga­sił sil­nik.

– A ty co tak ma­chasz gibką łapką? – za­py­tał ko­mi­sarz, wsia­da­jąc na fo­tel pa­sa­żera.

– Czym?

– Gibką łapką. Masz ja­kąś kon­tu­zję nad­garstka?

– Kurwa, Si­kora, o co ci biega?

– A bo wy, pe­dały, to ta­kie prze­gię­ciu­chy. Łapka jakby u dzie­wu­chy. Po co ta­kie rze­czy ro­bi­cie?

– Po to, żeby taki ho­mo­fob jak ty się za­sta­na­wiał – mruk­nął Bie­lecki, wrzu­ca­jąc bieg.

– Już ci kie­dyś mó­wi­łem, że nie je­stem ho­mo­fo­bem. To, że nie lu­bię pe­da­łów, nie zna­czy, że się ich boję.

– Ow­szem, bo­isz się. Pa­mię­tasz, jak się kie­dyś obok mnie obu­dzi­łeś i my­śla­łeś, że się bzyk­nę­li­śmy?

– Na­wet mi tego nie przy­po­mi­naj, bo się spa­wiuję! – Si­kora zro­bił minę, jakby na­prawdę miał za­miar zwy­mio­to­wać.

– A wi­dzisz! Ty pod­świa­do­mie je­steś taki sam pe­dał jak ja. Może na­wet gor­szy, bo ja w prze­ci­wień­stwie do cie­bie się z tym nie kryję. Mam już w du­pie, co ktoś po­wie. A ty w dal­szym ciągu mu­sisz uda­wać. Wtedy pew­nie uda­wa­łeś, że nie chcesz mnie w so­bie po­czuć. Pod­świa­do­mie pew­nie chciał­byś cof­nąć czas i spę­dzić tamtą noc ina­czej...

– Po­pier­do­liło cię? – Si­kora po­pa­trzył na part­nera z obrzy­dze­niem.

– Dro­czysz się. Ale obaj znamy prawdę. Ma­rzysz o mnie i o wspól­nie spę­dzo­nej nocy.

– Tak se tłu­macz. Do­bra, skończmy ten te­mat, bo robi mi się nie­do­brze. Po­wiedz mi le­piej coś na te­mat trupka. Co to za zwłoki?

Bie­lecki wy­je­chał na główną drogę.

– Ja­kiś rol­nik je­chał do lasu i zo­ba­czył, jak psy wpier­da­lają pa­dlinę. Po­go­nił je w pizdu i pod­szedł bli­żej. Do­piero wtedy do­tarło do niego, że to ludz­kie zwłoki. We­zwał lo­kal­sów, ale oni stwier­dzili, że są na to za krótcy. Pal­czak po­dej­rzewa, że...

– Pal­czak po­dej­rzewa? – prze­rwał mu Si­kora. – Mi­chał! Czy ty zda­jesz so­bie sprawę, co wła­śnie po­wie­dzia­łeś? Twój wu­jek po­dej­rzewa? Roz­ba­wi­łeś mnie do łez.

Bie­lecki uśmiech­nął się na te słowa.

– Sam nie mogę w to uwie­rzyć. Ale se­rio po­wie­dział, że po­dej­rzewa, że lo­kalsi chcą się po­zbyć sprawy, bo nie za­mie­rzają się w niej za­ko­pać.

– Ge­niusz! Można gdzieś go zgło­sić? Do ja­kie­goś No­bla albo cuś?

– Po­my­ślę. Może wy­star­czy wy­słać zgło­sze­nie do Pol­skiej Aka­de­mii Nauk.

Przez chwilę je­chali w mil­cze­niu. Si­kora się za­sta­na­wiał, czy nie za­ga­dać na te­mat chrzcin, jed­nak czuł, że to nie naj­lep­szy mo­ment. Pa­trzył przez boczną szybę i za­sta­na­wiał się, co ich czeka w Mro­zo­wie.

***

Wy­tarł dło­nie w ręcz­nik, po­szedł do po­koju i usiadł na fo­telu.

Gdy włą­czył te­le­wi­zor, za­czął dzwo­nić te­le­fon. Spoj­rzał na wy­świe­tlacz. Nu­mer na­le­żał do wła­ści­ciela ko­misu sa­mo­cho­do­wego. Kilka dni temu był u niego i oglą­dał wy­sta­wione audi a4. Po­do­bało mu się. Od dawna o ta­kim ma­rzył. Pa­so­wało mu w nim wszystko. Ko­lor, wy­po­sa­że­nie, ja­sne skó­rzane fo­tele. Wła­ści­ciel ko­misu stwier­dził, że sa­mo­chód jest za­re­zer­wo­wany, ale je­śli tam­ten klient go nie kupi, to on bę­dzie pierw­szy w ko­lejce. Mo­dlił się, aby audi tra­fiło do niego. Pra­gnął go jak ni­czego wcze­śniej. Mu­siał je mieć.

Wi­docz­nie fa­cet ku­pił au­dicę i han­dlarz chce mi wci­snąć coś in­nego, po­my­ślał, za­nim ode­brał.

– Krzysz­tof Czar­nota, słu­cham?

– Dzień do­bry, Piotr Ma­li­now­ski, dzwo­nię z ko­misu. Był pan u mnie ostat­nio i oglą­dał tę wy­pa­sioną au­dicę. Dał mi pan swój nu­mer...

– Tak, da­łem – po­twier­dził.

– No i wła­śnie mam dla pana wspa­niałą wia­do­mość. Może pan ją brać. Ku­piec się wy­co­fał.

Czar­nota uśmiech­nął się pod no­sem. Jego mo­dli­twy zo­stały wy­słu­chane.

– Kiedy mogę się pana spo­dzie­wać? – spy­tał sprze­dawca.

– A po­wie mi pan, dla­czego tam­ten nie wziął? Auto ma ja­kiś fe­ler?

– Pa­nie, co pan! Za kogo pan mnie masz?

– Ale prze­cież było po­noć do­ga­dane.

– Było? Tam­ten to ja­kiś ku­piec go­ło­du­piec! – Han­dlarz był wy­raź­nie wzbu­rzony. – Taką furę re­zer­wuje, a kasy nie ma! Ga­dał, że nie do­stał kre­dytu. Kto te­raz na kre­dyt ku­puje?

– Ja tam nie wiem...

– Ale pan to kasę masz, co?

– Mam.

W słu­chawce za­pa­dła ci­sza. Po kilku se­kun­dach wła­ści­ciel ko­misu po­wie­dział:

– Wie pan, nie chcę po­tem znowu wyjść na fra­jera. Mam kilku chęt­nych na tego cu­kie­reczka.

Czar­nota wie­dział, że fa­cet ściem­nia, ale po­zwo­lił mu się wy­ga­dać.

– Tak, mam pie­nią­dze. Mogę być u pana koło po­łu­dnia? – za­py­tał.

– Ja­sne. Tylko bądź pan z ka­siorką. Od razu za­ła­twimy for­mal­no­ści.

– Do­brze. To do póź­niej.

Roz­łą­czył się. Miał jesz­cze sporo czasu. Już się­gał po pi­lota, gdy przy­po­mniał so­bie wy­da­rze­nia sprzed kil­ku­na­stu go­dzin. Ja­kaś siła ka­zała mu wsiąść do sta­rej skody fa­bii, którą jeź­dził. Przez dwie go­dziny krą­żył po mie­ście, aż w końcu po­je­chał na Ko­za­nów. Za­par­ko­wał przy Cel­tyc­kiej i za­czął się krę­cić przy blo­kach. Na­gle zo­ba­czył wy­cho­dzą­cego z klatki chłopca. W rę­kach ści­skał plik ze­szy­tów. Pod­szedł do niego i spy­tał, czy ten nie po­może mu uwol­nić za­plą­ta­nego w druty kota. Dzie­ciak od razu za­pa­lił się do po­mocy. Po­de­szli do miej­sca, gdzie za­par­ko­wał sa­mo­chód. Dzie­ciak przed­sta­wił się jako Pa­weł. Chwilę roz­ma­wiali – o szkole i o fe­riach zi­mo­wych. Dzie­ciak mó­wił coś o nie­dawno prze­by­tej cho­ro­bie. W pew­nej chwili Czar­nota pod­niósł z ziemi ka­mień i ude­rzył dzie­ciaka w twarz. To jesz­cze ko­ja­rzył. Na­stępne wy­da­rze­nia skryły się za za­słoną nie­pa­mięci. Ko­lejną rze­czą, którą so­bie przy­po­mniał, była po­lna droga. Je­chał nią, raz po raz od­wra­ca­jąc się i pa­trząc na le­żą­cego na tyl­nej ka­na­pie chłopca.

Wię­cej wspo­mnień nie po­tra­fił przy­wo­łać. Wie­dział jed­nak, że w swoim cza­sie wrócą do niego wszyst­kie.

***

Mro­zów, oko­lice Wro­cła­wia, 14 lu­tego 2012 r.

Po­ręba pa­trzył na swo­ich współ­pra­cow­ni­ków do­ku­men­tu­ją­cych sprawę zna­le­zio­nych zwłok dziecka. Sam stał kilka me­trów da­lej i sta­rał się uspo­koić od­dech. Nie lu­bił zaj­mo­wać się zwło­kami nie­let­nich. Przy­po­mniały mu się wy­da­rze­nia sprzed dwóch lat, kiedy w mie­ście gra­so­wał Ka­sper­czak. Fa­cet ro­bił do­brą ro­botę – eli­mi­no­wał tych, któ­rzy krzyw­dzili dzieci. Za­bił mię­dzy in­nymi pe­do­fila, który zgwał­cił i z zimną krwią za­mor­do­wał dziecko w bloku na Mło­dych Tech­ni­ków. Po­ręba był wtedy za­do­wo­lony, że to nie jemu przy­pa­dło za­bez­pie­cza­nie śla­dów na miej­scu zbrodni. Nie po­tra­fił przejść do po­rządku dzien­nego nad wi­do­kiem mar­twego dziecka. Te­raz też nie był w sta­nie sku­pić się na pod­sta­wo­wych czyn­no­ściach. Sam miał syna w wieku tego chłopca, któ­rego roz­szar­pały zdzi­czałe psy. Dla­tego wy­da­wał dys­po­zy­cje z od­dali.

Jak tu przy­je­chał i zo­ba­czył ciało, z miej­sca go ze­mdliło. Zwłoki były ma­ka­brycz­nie oka­le­czone. Wie­dział, że to nie tylko psy do­ko­nały ta­kiego spu­sto­sze­nia. Za­bójca był wy­jąt­kowo bru­talny.

– Ja­rek, mamy tu ślady opon – po­wie­dział je­den z tech­ni­ków.

– Zrób­cie od­lew – po­le­cił Po­ręba.

– Nie mu­sisz nas uczyć. Za­raz to ogar­niemy.

Przez chwilę pa­trzył, jak jego pod­władny roz­ra­bia gips w nie­wiel­kiej mi­seczce. Wie­dział, że może na nich po­le­gać. Z każ­dym z nich współ­pra­co­wał od lat. Ma­rek, który roz­ra­biał gips, do la­bo­ra­to­rium kry­mi­na­li­stycz­nego tra­fił pięć lat temu. Był nie­zwy­kle zdolny i za ja­kiś czas pew­nie go za­stąpi.

– Kto ma się za­jąć sprawą? – za­py­tał tech­nik, wy­le­wa­jąc gips na ślad opony.

Po­ręba się­gnął do kie­szeni po pa­pie­rosy. Od dawna sta­rał się rzu­cić na­łóg. Jak do­tąd bez­sku­tecz­nie.

– Z tego co wiem, Si­kora – po­wie­dział, wkła­da­jąc pa­pie­rosa do ust.

– No to trzeba się spi­nać. Przy­je­dzie i za­raz bę­dzie truł dupę.

– Nie jest taki zły.

– Eee, ta­kie ga­da­nie. Po tam­tej po­je­ba­nej, co my­ślała, że jest córką tej ak­torki, to się za­czął wo­zić. Fakt, wy­ko­nał do­brą ro­botę, ale nie jest żad­nym Ko­ja­kiem czy in­nym Co­lumbo – po­wie­dział Ma­rek.

– Oca­lił Mo­nikę i Bie­lec­kiego.

– To go nie upo­waż­nia do cze­pia­nia się nas i na­szej ro­boty.

– Po­ga­dam z nim.

Rze­czy­wi­ście w ostat­nich ty­go­dniach Si­kora, ile­kroć się po­ja­wiał, za­wsze do cze­goś się przy­cze­pił. Ostat­nio miał pre­ten­sje, że Ma­rek zbyt wolno zbiera nie­do­pałki pa­pie­ro­sów z miej­sca, gdzie zna­le­ziono zwłoki. Sam był za­sko­czony, że Si­kora za­re­ago­wał w taki spo­sób. Krzy­czał co ja­kiś czas na tech­nika, aż w końcu wsiadł do służ­bo­wego auta i od­je­chał. Na miej­scu zo­stał Bie­lecki, rów­nie za­sko­czony jak on.

Po­ręba miał na­dzieję, że dzi­siaj Si­kora bę­dzie w lep­szym na­stroju.

***

Wro­cław, 14 lu­tego 2012 r.

Ali­cja Gę­siarz co chwila wy­cie­rała oczy chu­s­teczką. Od kil­ku­na­stu go­dzin za­sta­na­wiała się, gdzie jest jej Pa­we­łek. Dzie­się­cio­la­tek wy­szedł wczo­raj do ko­legi po ze­szyty i nie wró­cił.

Tuż po fe­riach mały zła­pał prze­zię­bie­nie, więc nie cho­dził do szkoły. Zwol­nie­nie miał do dzi­siaj i mu­siał uzu­peł­nić braki. Gdy nie wra­cał po trzy­dzie­stu mi­nu­tach, za­częła się mar­twić. Ma­riusz, ko­lega z klasy, nie miesz­kał da­leko, Pa­we­łek nie mu­siał na­wet po­ko­ny­wać żad­nego skrzy­żo­wa­nia. Wiele razy wcze­śniej uczu­lała go, aby był ostrożny, kiedy prze­cho­dzi przez jezd­nię. Kilka lat wcze­śniej jej ciotka zo­stała po­trą­cona przez kie­rowcę na przej­ściu dla pie­szych przy Świd­nic­kiej. Le­dwo uszła z ży­ciem. W szpi­talu spę­dziła bli­sko trzy ty­go­dnie. Od tam­tej pory Ali­cja miała traumę zwią­zaną z prze­cho­dze­niem przez drogę.

Po­de­szła do okna i wyj­rzała na ze­wnątrz. Bała się o syna. Gdy po­wie­działa Tom­kowi o swo­ich oba­wach, po­cząt­kowo je zba­ga­te­li­zo­wał, ale po chwili sam za­czął się mar­twić. Nie znali nu­meru te­le­fonu ro­dzi­ców Ma­riu­sza, więc nie mo­gli do nich za­dzwo­nić z py­ta­niem, czy Pa­weł już wy­szedł. W końcu To­mek po­szedł szu­kać syna. Zmro­ziło ją, gdy wró­cił dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej i po­wie­dział, że Pa­weł już dawno opu­ścił dom Ma­riu­sza.

Zde­cy­do­wali się po­wia­do­mić po­li­cję.

Na szczę­ście na ko­mi­sa­riat nie mieli da­leko. Już po kil­ku­na­stu mi­nu­tach roz­ma­wiali z ofi­ce­rem dy­żur­nym. Pół go­dziny póź­niej po osie­dlu krą­żyły ra­dio­wozy w po­szu­ki­wa­niu Pa­we­łka. Do ak­cji przy­łą­czyli się także są­sie­dzi. Jak do­tąd jed­nak nie udało się od­na­leźć chłopca.

Ode­rwała wzrok od okna i spoj­rzała na Tomka, który roz­ma­wiał z kimś przez te­le­fon. Wie­działa, że mąż stara się zor­ga­ni­zo­wać do­dat­kowe osoby do po­szu­ki­wań. Cho­ciaż tych było wy­star­cza­jąco dużo, chciał za­jąć głowę czymś in­nym niż snu­cie czar­nych sce­na­riu­szy. Przy­po­mniała jej się sprawa sprzed dwóch lat i gra­su­jący w mie­ście łowca pe­do­fi­lów. Wie­działa, że tam­ten mści­ciel zgi­nął i nie był już za­gro­że­niem. Za­gro­że­niem za to byli pe­do­file. Naj­bar­dziej się bała, że jej sy­nek do­stał się w łapy ja­kie­goś zbo­czeńca.

Po­li­cja i straż po­żarna prze­szu­ki­wały Odrę. Po­li­cjanci i są­sie­dzi eks­plo­ro­wali oko­liczne klatki scho­dowe. Jak do­tąd, nie­stety, bez­sku­tecz­nie.

***

Mro­zów, oko­lice Wro­cła­wia, 14 lu­tego 2012 r.

Bie­lecki za­par­ko­wał za ra­dio­wo­zem i zga­sił sil­nik. Si­kora wy­siadł z sa­mo­chodu, po czym od­pa­lił pa­pie­rosa. W od­dali wi­dzieli miej­sce, gdzie zna­le­ziono zwłoki. Obok ciała krę­ciło się kilku tech­ni­ków. W nie­wiel­kim od­da­le­niu od zwłok stał Po­ręba.

Szef tech­ni­ków ru­chem ręki przy­wo­łał ich do sie­bie.

– Go­towy na spo­tka­nie ze zbrod­nią? – spy­tał Mi­chał.

– Za­wsze – mruk­nął Si­kora.

Ru­szyli w stronę miej­sca, gdzie pra­co­wali tech­nicy kry­mi­na­li­styczni. Kil­ka­na­ście me­trów da­lej stał cią­gnik, przy któ­rym dwóch po­li­cjan­tów roz­ma­wiało z ja­kimś męż­czy­zną.

– Naj­pierw zer­k­niemy na ciało, a po­tem po­ga­damy z wsio­kiem – po­wie­dział Bie­lecki.

– Tak. Naj­pierw obo­wiązki, po­tem przy­jem­no­ści. – Si­kora rzu­cił nie­do­pa­łek pa­pie­rosa na zie­mię i spoj­rzał na swoje buty. Zro­bił le­d­wie parę kro­ków, a już były całe brudne od po­śnie­go­wego błota. – Patrz, kurwa – za­klął – nowe buty i już upier­do­lone. Czy ten psy­chol nie mógł wy­rzu­cić ciała w ja­kimś bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­nym miej­scu?

– A ty mu­sisz się już ci­skać? – po­wie­dział Po­ręba, pod­cho­dząc do nich.

– A ty co się cze­piasz? Ro­boty nie masz? – od­pa­ro­wał Si­kora.

Bie­lecki sta­nął z boku. Nie chciał przy­pad­kowo obe­rwać od Si­kory lub od szefa tech­ni­ków. Od kilku ty­go­dni za­ob­ser­wo­wał, że jego part­ner, po­ja­wia­jąc się na miej­scu zbrodni, wpada w agre­sywny na­strój. Ostat­nio cią­gle się cze­piał jed­nego z tech­ni­ków.

– Zba­stuj, Si­kora. Co się z tobą dzieje? – za­ry­zy­ko­wał, choć zda­wał so­bie sprawę, że to py­ta­nie może się na nim ze­mścić.

– A co ma się dziać? – Si­kora od­wró­cił się do niego.

– Do­pie­przasz się do chło­pa­ków od Jarka. Cią­gle się cze­piasz tego tech­nika.

– No wła­śnie. Co ci Ma­rek zro­bił? – wtrą­cił się Po­ręba. – Je­dziesz po nim jak po bu­rej suce.

Si­kora mil­czał. Bie­lecki wy­czuł, że coś jest nie tak.

– Ej, co się dzieje? Co ci Ma­rek zro­bił? – spy­tał.

Si­kora spoj­rzał na niego wście­kle.

– Ku­tas za­ry­wał do Mo­niki.

– Jak za­ry­wał?

– No ga­dał jej ja­kieś kom­ple­menty, chciał z nią wy­sko­czyć na bro­war...

– Kiedy? Te­raz? – Szef tech­ni­ków nie krył za­sko­cze­nia.

– Nie. Jak jesz­cze brzuch nie był wi­do­czny. Mó­wił, że szkoda, żeby się ze mną mar­no­wała.

– Po­nie­kąd ma ra­cję... – Bie­lecki pu­ścił do Si­kory oko.

– Młody!

– Co?

– Pier­dol się...

Kiedy Si­kora ru­szył przez pole w kie­runku pra­cu­ją­cych przy ciele tech­ni­ków, Bie­lecki spoj­rzał na Po­rębę i wzru­szył ra­mio­nami.

– Wi­dzisz, co ja mu­szę zno­sić?

– Po­wi­nie­neś do­stać me­dal. Si­kora zro­bił się cho­ler­nie ma­rudny. Taki chyba jesz­cze ni­gdy nie był.

– A daj spo­kój. Po­dej­rze­wam, że to z ner­wów. Może do­piero do niego do­ciera, że za kilka ty­go­dni zo­sta­nie oj­cem.

– Ale że się do­czepi do Marka, to się nie spo­dzie­wa­łem.

– A co ja mam po­wie­dzieć? Jeź­dzisz z chło­pem tyle czasu i do­piero te­raz za­uwa­żasz, że ma ja­kieś wyż­sze uczu­cia. Niby taki twar­dziel, a za­zdro­sny jak na­sto­la­tek!

Pa­trzyli za idą­cym w stronę ciała Si­korą.

– A ty czemu tak z da­leka sta­łeś? – zmie­nił te­mat Bie­lecki.

– A bo ja­koś nie mogę pa­trzeć na zwłoki dzieci. Ostat­nio od­rzuca mnie od ta­kich wi­do­ków. Może to zmę­cze­nie ma­te­riału, a może cho­dzi o to, że sam mam dzie­ciaka w po­dob­nym wieku do tam­tego... – Po­ręba wska­zał na pra­cu­ją­cych przy zwło­kach pod­wład­nych.

Bie­lecki ski­nął głową. On też cza­sem czuł się wy­pa­lony. Jak wszedł do za­bój­ców, nie spo­dzie­wał się, że każda zbrod­nia od­bije piętno na jego psy­chice. Niby był twardy, ale wie­dział, że prę­dzej czy póź­niej to wszystko nim wstrzą­śnie.

– Do­bra – wes­tchnął – chodźmy, za­nim Si­kora na­stuka temu two­jemu tech­ni­kowi.

***

Wro­cław, 14 lu­tego 2012 r.

Ali­cja Gę­siarz nie mo­gła zna­leźć so­bie miej­sca. Co chwila pod­cho­dziła do okna spoj­rzeć, czy Pa­we­łek nie bawi się gdzieś na po­dwórku. Na­słu­chi­wała pod drzwiami, czy sy­nek nie wraca do domu. Kilka razy za­cho­dziła do jego po­koju i brała do ręki jego za­bawki. Przy­tu­lała się do nich, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać łzy.

Bała się o syna. Zda­wała so­bie sprawę, że mo­gło się wy­da­rzyć naj­gor­sze. Sta­rała się jed­nak od­go­nić złe my­śli. Usia­dła na wer­salce i wbiła wzrok w ścianę z pla­ka­tami przed­sta­wia­ją­cymi pił­ka­rzy. Jej syn uwiel­biał piłkę nożną i kie­dyś za­mie­rzał zo­stać pił­ka­rzem. Nie po­tra­fiła so­bie przy­po­mnieć, w któ­rym za­gra­nicz­nym klu­bie chciał grać. Na pewno nie umiał się zde­cy­do­wać, czy woli Real Ma­dryt czy Bar­ce­lonę. Kie­dyś po­wie­dział, że chciałby, aby Messi grał z Ro­na­ldo w jed­nej dru­ży­nie. Twier­dził, że jak do­ro­śnie, bę­dzie za­wod­ni­kiem Bar­ce­lony lub jej słyn­nego kon­ku­renta. Nie po­tra­fił jesz­cze wy­brać. Gra szła mu co­raz le­piej, z każ­dym dniem po­tra­fił cel­niej strze­lać. Po­ka­zał jej na­wet, jak pod­bija piłkę głową. Udało mu się wy­ko­nać sie­dem ta­kich po­wtó­rzeń. Ali­cja nie wie­działa, czy to dużo czy mało. Wie­działa tylko, że jej syn ma praw­dziwą pa­sję.

Dzień przed za­gi­nię­ciem po­wie­dział jej, że chciałby nowe korki. Stare były już za małe i ci­snęły go w palce. Ali­cja jed­nak nie miała te­raz pie­nię­dzy na głu­poty. Mu­sieli oszczę­dzać. Rata kre­dytu wzro­sła i le­dwo wią­zali ko­niec z koń­cem. Poza tym nie po­dzie­lała za­mi­ło­wa­nia syna do piłki noż­nej. Uwa­żała, że to nie jest za­wód z przy­szło­ścią. Mu­siałby być wy­jąt­ko­wym szczę­ścia­rzem, aby osią­gnąć suk­ces. Le­piej by było, gdyby wy­brał ja­kiś kon­kretny za­wód, który po­zwoli mu się utrzy­mać. Prze­cież z ta­kiej piłki tylko nie­liczni mogą wy­żyć. Więk­szość bo­le­śnie zde­rza się z rze­czy­wi­sto­ścią.

Te­raz Ali­cja obie­cy­wała so­bie, że jak tylko jej sy­nek wróci do domu cały i zdrowy, kupi mu te wy­ma­rzone korki.

Na­gle usły­szała od­głos prze­krę­ca­nego w drzwiach klu­cza. Ze­rwała się na równe nogi i wy­bie­gła z po­koju syna. W ko­ry­ta­rzu stał To­mek. Spoj­rzała na niego py­ta­jąco. Miała na­dzieję, że za­raz usły­szy z jego ust, że Pa­weł od­na­lazł się cały i zdrowy. Jed­nak nic ta­kiego nie na­stą­piło.

To­mek nic nie po­wie­dział, tylko po­krę­cił głową. Po­de­szła i go ob­jęła. Po­trze­bo­wała te­raz bli­sko­ści.

***

Mro­zów, oko­lice Wro­cła­wia, 14 lu­tego 2012 r.

Si­kora pa­trzył na le­żące na ziemi zwłoki dziecka. Nie po­tra­fił okre­ślić jego wieku.

Czarna kurtka była po­roz­ry­wana i czer­wona od krwi. Wnętrz­no­ści le­żały na za­krwa­wio­nym śniegu. Część trzewi znaj­do­wała się ka­wa­łek da­lej – praw­do­po­dob­nie psy roz­cią­gnęły je po polu. Ten od­ra­ża­jący wi­dok świad­czył o tym, że za­bójca był wy­jąt­kowo bru­talny.

Ko­mi­sarz zda­wał so­bie sprawę, że naj­więk­szego spu­sto­sze­nia do­ko­nały zdzi­czałe psy, ale sprawca i tak miał swój udział w tym, co tu za­stali.

– Wiemy, w jaki spo­sób zgi­nął? – zwró­cił się do tech­ni­ków.

Sta­rał się nie pa­trzeć na Marka. Ko­leś wy­jąt­kowo dzia­łał mu na nerwy, od­kąd Mo­nika wy­znała, że skła­dał jej ja­kieś pro­po­zy­cje. Prze­cież każdy śred­nio roz­gar­nięty fa­cet po­wi­nien wie­dzieć, że nie za­rywa się do cu­dzej ko­biety. Chyba że chce się tra­fić w czar­nym worku na stół pa­to­loga.

Do zwłok pod­szedł To­mek, inny z tech­ni­ków.

– Ślady świad­czą o uży­ciu noża. Wcze­śniej dzie­ciak był du­szony. – Przy­kuc­nął przy zwło­kach i od­su­nął głowę na bok.

Si­kora zo­ba­czył si­niaki na szyi dziecka. Ukła­dały się w kształt dłoni.

– Fa­cet wy­ka­zał się wy­jąt­kową siłą – cią­gnął tech­nik. – Nie za­bił jed­nak ma­łego w ten spo­sób. Na ciele jest sporo ran kłu­tych. Na­li­czy­łem po­nad dwa­dzie­ścia dźgnięć. Oprócz tego roz­pła­tał mu brzuch od mostka do pępka. – Wska­zał na dłu­gie cię­cie na brzu­chu.

– Pier­do­lony zwy­rol... – za­klął ko­mi­sarz.

– Mamy ślady opon. Są już za­bez­pie­czone – wtrą­cił Ma­rek.

Si­kora udał, że go nie usły­szał.

– A ja­kieś ślady za­bez­pie­czy­li­ście? – zwró­cił się do Tomka.

Tech­nik z uśmie­chem spoj­rzał na Marka. Tam­ten mach­nął tylko ręką i skie­ro­wał się w stronę za­par­ko­wa­nych ka­wa­łek da­lej sa­mo­cho­dów.

– Jak już Ma­rek wspo­mniał...

– Kto? – spy­tał Si­kora.

To­mek wska­zał głową na od­da­la­ją­cego się ko­legę.

– Mój kum­pel za­bez­pie­czył ślady opon. Mamy od­lewy. Spraw­dzimy w ba­zie, co to za ro­dzaj gum, to bę­dziemy wie­dzieć tro­chę wię­cej.

Do ciała pod­szedł Bie­lecki. Si­kora spoj­rzał na niego z obawą, czy part­ner za­raz nie zwy­mio­tuje, bo po­bladł i przy­sło­nił usta.

– Spo­koj­nie, Mi­chał – po­wie­dział. – Od­dy­chaj.

Bie­lecki wziął kilka wde­chów i kiw­nął głową.

– Już mi le­piej. Po pro­stu nie spo­dzie­wa­łem się ta­kiego wi­doku.

Si­kora ro­zej­rzał się do­okoła.

– A gdzie Po­ręba?

Zo­ba­czył szefa tech­ni­ków sto­ją­cego dwa­dzie­ścia me­trów da­lej. Trzy­mał w ręku no­tat­nik i coś w nim za­pi­sy­wał.

– Nie może pa­trzeć na ciało dzie­ciaka – oznaj­mił Bie­lecki.

– Taki wraż­liwy?

Si­kora się uśmiech­nął. Se­kundę póź­niej jed­nak tego po­ża­ło­wał. Sam le­dwo zno­sił wi­dok mar­twego dzie­ciaka le­żą­cego w za­krwa­wio­nym śniegu. W ca­łej swo­jej ka­rie­rze wi­dział nie­jedno ciało, ale to za­dzia­łało na niego wy­jąt­kowo. Nie wie­dział, czy to kwe­stia ciąży Mo­niki i tego, że nie­długo sam zo­sta­nie oj­cem, czy może zbrod­nia była nie­zwy­kle bru­talna.

– Do­bra, czas się brać do ro­boty. Zwłoki zna­lazł tam­ten rol­nik? – Wska­zał na sto­ją­cych przy cią­gniku po­li­cjan­tów i męż­czy­znę.

– Tak. Je­chał przez pole i zo­ba­czył psy wpie­prza­jące pa­dlinę. My­ślał, że to sarna. Po­go­nił je i pod­szedł – po­wie­dział sto­jący kilka me­trów da­lej mun­du­rowy.

Si­kora ru­szył w tamtą stronę. Bie­lecki po­dą­żył za nim.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki