Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Radosław Grot – były komisarz wrocławskiego wydziału zabójstw, a obecnie prywatny detektyw w szponach alkoholizmu – otrzymuje sprawę, która będzie miała wpływ na jego dalsze życie.
Po pomoc do niego zgłasza się kobieta poszukująca zaginionego brata, dziennikarza śledczego, który w ostatnim czasie natrafił na temat szokujących powiązań lokalnej polityki, biznesu i grup przestępczych.
Grot, nie mając nic do stracenia, podejmuje się ryzykownego zlecenia i zaczyna nierówną, bezkompromisową walkę z miejscowym układem.
Czy detektywowi uda się odnaleźć zaginionego dziennikarza?
Kto pociąga za sznurki?
Kim jest tajemniczy pułkownik SB i jakie związki łączą go z Grotem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Wrocław, czerwiec 2010 r.
Patrzył na leżące na chodniku zwłoki.
Kojarzył tego zbira. To Loczek – jeden z rekieterów zbierających haracze dla grupy Maruchy. Gang powiązany był z kibicami wrocławskiego Śląska. Dzięki sporej siatce dilerów Marucha rozprowadzał narkotyki w całym mieście. Obecnie była to najbardziej licząca się grupa we Wrocławiu. Podlegało jej kilka mniejszych, nie tak liczących się gangów. Śmierć Loczka z całą pewnością zwiastowała kłopoty.
Spojrzał na zegarek – dochodziła szósta rano. Odpalił papierosa, zaciągnął się głęboko i spojrzał w stronę pobliskiej agencji towarzyskiej. Później będzie musiał tam pójść i rozpytać obsługę. Przez chwilę palił w milczeniu, po czym pstryknął niedopałek w bok. Z kieszeni spodni wyjął parę rękawiczek lateksowych i założył je.
– Co myślisz? – spytał aspirant Adrian Tomala.
Grot przykucnął i odchylił głowę Loczka, ukazując ranę na potylicy.
– Egzekucja.
– Myślisz, że załatwił go Marucha?
– Nie wiem. Nie chcę gdybać. Może Loczek wypadł z obiegu? A może robił bossa w chuja? Popytamy ucholi i zobaczymy, czy któryś powie nam coś ciekawego.
Wyprostował się i zatoczył głową kilka kółek, by rozluźnić kark.
– Mameja przyjechała – powiedział Tomala.
Grot spojrzał w stronę nadjeżdżającego fiata punto. Za kierownicą siedział komisarz Godlewski, naczelnik wydziału zabójstw komendy wojewódzkiej policji.
– Nie drażnij go. Facet za kilka dni idzie na urlop. Myślami już pewnie jest na działce. Nie chcę, żeby się nam wpierdalał w śledztwo.
Godlewski wysiadł ze służbowego auta i ruszył w ich kierunku.
– Co tu się stało? – spytał bez zbędnych wstępów.
– Loczkowi coś do łba strzeliło – mruknął Grot.
Naczelnik popatrzył na niego wyraźnie zaskoczony.
– Jak strzeliło? Co przez to rozumiesz?
– A co można rozumieć? Facet dostał kulkę. A naczelnik myślał, że co? Że Loczek wpadł na jakiś genialny pomysł?
– Grot! Nie prowokuj mnie, bo się zdziwisz.
– Już jestem zdziwiony. A każdy dzień przynosi kolejne zaskoczenia.
Godlewski mierzył go wzrokiem w taki sposób, jakby chciał go zabić.
Grot ściągnął lateksowe rękawiczki i wyjął z paczki papierosa, po czym odpalił go i wydmuchnął dym prosto w twarz naczelnika. Zdawał sobie sprawę, że to niegrzeczne, ale miał to gdzieś.
– Trzeba będzie się przejść w stronę tamtej agentury. Może jakaś panienka coś widziała.
– Ja to załatwię – oznajmił Godlewski.
Grot spojrzał na niego i pokręcił głową.
– Lepiej nie. Naczelnik niech jedzie do fabryki i ogarnie jakieś wsparcie.
– Jakie wsparcie?
– Będziemy potrzebowali pomocy chłopaków z przestępczości zorganizowanej. Oni mają najlepsze rozeznanie, jakie teraz układy panują w mieście. To, że odpalono Loczka, może oznaczać jedno: zgonów będzie więcej.
– To może w ogóle zostawić im tę sprawę – zaproponował Godlewski.
– Jest trup, więc to nasza działka. Naczelnik niech robi swoje.
Grot strzepnął popiół i wziął kolejnego macha. Przez kilkanaście sekund palił w milczeniu. Naczelnik w tym czasie patrzył, jak pakują denata do czarnego worka. Po chwili odezwał się nieśmiało:
– Słuchaj, jakby co, mogę się postarać, żeby sprawa poszła do pezetu. Trup nie trup, ale zginął miastowy.
– Nie wiem, jak szef to ogarnie, i mnie to nie interesuje. Ja mam za zadanie się dowiedzieć, kto zastrzelił Loczka, i zrobić wszystko, by zabójca trafił przed oblicze proroka. – Grot rzucił niedopałek na chodnik i zadeptał butem. – Idę do agentury. Naczelnik ma swoje zadania, a ty – wskazał na Tomalę – dopilnuj tu wszystkiego.
Po tych słowach ruszył w stronę agencji towarzyskiej.
Marucha siedział w swojej rezydencji i pił drinka.
Właśnie otrzymał informację, że problem Loczka został rozwiązany. Kilka dni temu dowiedział się, że policja chce odwrócić jego człowieka. Informator z policji przekazał mu wiadomość, że Loczek wpadł z niewielką ilością prochów i został przekonany przez gliniarzy z narkotykowego do współpracy. Z tego, co mówił kapuś, wynikało, że muszą się spieszyć.
Dzisiaj – wraz ze śmiercią potencjalnego policyjnego uchola – problem zniknął. Marucha trochę żałował, że musieli tak postąpić. Znał denata od dziecka. Wychowywali się na jednym podwórku, ich rodzice czasem się odwiedzali, można by nawet powiedzieć, że on i Loczek się przyjaźnili. Teraz jednak musiał odsunąć na bok sentymenty i zadbać o swoją grupę. Mieli zbyt wiele do stracenia. Gdyby Loczek zeznawał, mógłby doprowadzić do zatrzymania nie tylko jego, ale i innych chłopaków. Marucha nie chciał, by jego ludzie podzielili losy grup z Wołomina i Pruszkowa, które przez zeznania świadka koronnego utraciły swoje wpływy i de facto przestały istnieć.
– Struna, podejdź do mnie! – zawołał swojego najbardziej zaufanego człowieka.
– No? – Po chwili mięśniak stanął przed nim.
– Słuchaj, trzeba puścić na mieście plotę, że Loczka odjebał jakiś kiler ze wschodu. Ponoć sprawy z przeszłości.
– A czemu?
– Bo nie chcę, żeby kręciły się tu psy. Jak myślisz, co będą robić na początku?
– A skąd ja mam wiedzieć? Nigdy nie byłem psem.
Marucha pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Kurwa, ty od tych sterydów masz jakieś dziury w mózgu? Ja też psem nie byłem, ale wiem, że w takich przypadkach zaczynają węszyć. Będą chcieli się dowiedzieć, kto zajebał miastowego. Zaczną tu przyłazić i pytać. Jak myślisz, ilu z chłopaków jest na tyle sprytnych, by nie chlapnąć czegoś głupiego?
Struna tylko wzruszył ramionami.
– Ja też nie wiem. Może się okazać, że któryś leszcz powie coś, z czego później będzie trudno się wymiksować. Jarzysz?
Mięśniak skinął głową.
– No. To załatw temat.
Marucha patrzył, jak jego człowiek wychodzi. Trochę żałował, że otacza się takimi osobnikami. Nie chciał jednak ryzykować, że pod bokiem wyhoduje sobie konkurenta do władzy. A tępaki w rodzaju Struny nawet by nie pomyślały o tym, że mogą przejąć stery w grupie. Dzięki temu był spokojny o swój los.
W mieście nie miał większej konkurencji. Jeszcze dwa lata temu była grupa Dzikiego, ale dziś już się nie liczyła. Dziki został zdymisjonowany przez jednego ze swoich ludzi i trafił do worka. Potem zaczęła się walka o schedę i w efekcie grupa przestała istnieć. Rozpadła się na kilka mniejszych gangów, które przestały mieć znaczenie. Władzę nad wrocławskim półświatkiem przejął on, Marucha. Wiedział, że nie może popełnić błędu Dzikiego.
Dopił drinka i wstał z kanapy. Miał ochotę popływać w basenie. Odkąd zaczął zarabiać duże pieniądze, otaczał się drogimi rzeczami. Lubił luksus.
Grot wszedł do agencji towarzyskiej. Jaskrawy neon z napisem Afrodyta raził w oczy. Nazwa była typowa dla tego rodzaju przybytków. Przez chwilę się rozglądał, a potem skierował kroki w kierunku baru. Nigdzie nie widział dziewczyn ani bramkarzy pilnujących porządku. Coś mu tu nie pasowało. Spojrzał na czerwoną kotarę z boku baru, po czym przeniósł wzrok na barmana, który w milczeniu wycierał szklanki.
– Szef jest? – spytał.
– Nie ma.
– A kto jest?
– Nikt.
W tym samym momencie za czerwoną zasłoną ktoś kichnął.
– Nikt? Zaraz sobie ciebie, chłopie, wypożyczę – zagroził Grot.
Odsunął materiał i zobaczył trzy skąpo ubrane dziewczyny, skulone i zapłakane. Wyciągnął w ich stronę dłoń.
– Możecie wyjść. Już jest bezpiecznie.
Jedna z dziewczyn cofnęła się i pokręciła głową. Widać było, że jest przerażona, podobnie jak koleżanki.
– Panie kolego, zadzwoń pan po karetkę – rzucił do barmana.
Mężczyzna odłożył szklankę i szmatę, po czym opieszale wziął do ręki telefon. Grota kusiło, aby zdzielić go w łeb. Ponownie spojrzał na dziewczyny.
– Widziałyście, co się stało?
Dwie potwierdziły skinieniem. Trzecia uciekła ze wzrokiem. Grot wiedział, że to ona może mu najbardziej pomóc.
– Zaraz przyjedzie pomoc. Lekarz was przebada i da wam coś na uspokojenie. – Wiedział, że teraz nie ma sensu z nimi rozmawiać. Za bardzo się bały.
Gdy barman skończył rozmowę z operatorem numeru alarmowego, Grot podszedł do niego i spytał:
– Będziesz dalej ściemniał czy zaczniesz współpracować?
– Ja tam nic nie widziałem.
– Na chuj mnie robisz w konia? Myślisz, że jak powiesz, że nic nie widziałeś, to od miastowych dostaniesz nagrodę?
– Przynamniej nie dostanę kary. Was się mniej boję.
Grot zdał sobie sprawę, że nic z niego nie wyciągnie.
– A bramka gdzie?
– Nie ma i nie było.
– Nie gadaj, że agentura działa bez ochrony.
Nie chciał w to uwierzyć. W przeszłości we wrocławskich agencjach towarzyskich regularnie dochodziło do awantur. Dwa lata wcześniej kilku klientów poskarżyło się, że zostali uśpieni jakimiś prochami i ograbieni z pieniędzy. Żadna sprawa jednak nie zakończyła się postawieniem zarzutów, bo ofiary po kilku dniach wycofywały zgłoszenia. Pewnie na ich decyzje miała wpływ groźba pobicia lub zgwałcenia żony. Policja jednak nic nie mogła z tym zrobić. Nie ma zawiadomienia – nie ma sprawy.
– Dzisiaj nie przyszli – burknął barman.
Grot wiedział, że facet kłamie. Przed lokalem ginie Loczek, a ochrona właśnie tego dnia nie pojawia się w pracy. Co za zbieg okoliczności.
Godlewski przyjechał do komendy i udał się prosto do wydziału przestępczości zorganizowanej, a konkretnie do gabinetu naczelnika Mariusza Frączaka.
– O, cześć. Co cię do mnie sprowadza? – spytał Frączak.
– Zabójstwo gangusa.
– A tak, słyszałem, że miastowi odpalili Loczka.
– Właśnie. I teraz trzeba ustalić, kto się ma tym zająć.
– No wy jesteście od zabójstw, nie?
– Ale to miastowi go zabili, więc sprawa może być wasza.
– Słuchaj, możemy wam służyć wiedzą na temat struktur grupy Maruchy lub pomniejszych grupek, ale za nielegalny ubój to wy odpowiadacie. – Naczelnik wzruszył ramionami. – Nam nic do tego.
Godlewski wiedział, że szanse na to, aby pezet przejął śledztwo, są znikome. Za kilka dni zaczynał urlop i sprawa zabójstwa gangstera zupełnie nie była mu na rękę
– Poza tym – ciągnął Frączak – jak tylko dostaliśmy cynk, że zginął Loczek, moi ludzie pogadali ze swoimi ucholami. Chcieli wybadać, czy grozi nam dziki zachód i strzelanki w mieście. Jak dotąd nikt tego nie planuje, ale uchole gadają, że dilera odpalił jakiś ruski. Ponoć mieli zatargi niezwiązane z Maruchą i jego grupą. Coś z przeszłości.
Godlewski ucieszył się, słysząc te słowa. Ryzyko wojny gangów w mieście malało. Nie będzie musiał zbierać trupów z chodników i ulic. Tego się obawiał najbardziej, bo każda śmierć popsułaby mu statystyki.
– Dobra, to ja dzwonię do swoich – zdecydował. – Niech wiedzą, na czym stoimy. Dzięki za info.
– Wpadniemy do was i powiemy, czego możecie się spodziewać. Ale to na spokojnie. Może po południu się zgadamy.
– To do później.
Komisarz uścisnął Frączakowi dłoń i wyszedł z gabinetu. Po drodze do siebie wysłał jeszcze esemesa do Tomali z informacją, że Loczek zginął z rąk bandytów ze wschodu. Ta wersja wyglądała na najbardziej prawdopodobną. Uważał, że na niej powinni się skupić.
Już po chwili usiadł za biurkiem i położył nogi na blacie. Zastanawiał się, czy w tym roku obrodzą mu maliny.
Grot patrzył na siedzącą na wprost niego dziewczynę. Zastanawiał się, co sprawiło, że Natalia postanowiła zostać prostytutką. Znał wiele historii dotyczących początków pracy w tym zawodzie. Jedne robiły to dlatego, że potrzebowały pieniędzy na leczenie kogoś z rodziny, drugie były zmuszane przez gangsterów, jeszcze inne po prostu lubiły seks. Znał nawet taką, która kupczyła swoim ciałem, żeby spłacić kredyty zaciągnięte w parabankach. Nie oceniał ich, bo wiedział, że wiele wolałoby pracować w innym zawodzie. Po prostu tak potoczyło się ich życie.
Ciekawiła go historia tej drobnej blondynki, ale teraz miał ważniejsze zadanie – musiał ustalić, kto zabił Loczka.
– Myślę, że możemy zacząć. Nazywam się Radosław Grot i pracuję w wydziale zabójstw. Powiedz mi, co widziałaś.
– Nic.
– Kłamiesz. Wiem, że był tu Loczek.
– Nie znam żadnego Loczka.
– Nie znasz? Powiem ci, jak było. Z tego, co udało się ustalić mojemu partnerowi, denat był tu częstym gościem. – Grot wskazał na stojącego kilka metrów dalej Tomalę, który przyglądał się technikom zabezpieczającym odciski palców. – Więc lepiej zacznij gadać. Wiesz, że mogę cię przymknąć za współudział?
– Ja nic złego nie zrobiłam.
– A kto powiedział, że zrobiłaś? Zamknę cię i puszczę plotkę, że sypiesz. Masz wybór: albo powiesz, co widziałaś, albo ja powiem, że z nami współpracujesz. Ci, co załatwili Loczka, załatwią też ciebie – zablefował Grot.
Natalia spojrzała na niego nieufnie.
– A jaką mam gwarancję bezpieczeństwa?
– To znaczy?
– No jak zacznę mówić, to gwarantujecie, że włos mi z głowy nie spadnie?
– Możemy postarać się o status świadka incognito. Twoje zeznania będą utajnione. Nikt nie będzie wiedział, że to ty z nami współpracujesz.
– Nie. – Dziewczyna pokręciła głową.
– Słuchaj, jak miastowi się dowiedzą, że widziałaś, kto załatwił Loczka, to będziesz miała przekichane.
Komisarz widział, że dziewczyna się waha, ale nie chciał zbyt mocno jej dociskać.
– Dobrze. – W końcu skapitulowała. – Ten zabity tu był. Przyszedł przed piątą i mnie zamówił. Poszliśmy na górę. Zrobiłam mu loda…
– Co było dalej?
– Wyszedł z pokoju i zszedł na dół. Potem widziałam, jak siedział przy barze i pił jakiegoś energetyka.
– Byli inni klienci?
– Nie. Ostatni wyszedł koło czwartej.
Grot obserwował ją czujnie. Jak dotąd wyglądało, że dziewczyna jest z nim szczera.
– A ochrona lokalu dziś była? – spytał.
– Tak. Jak wszedł ten, co go zabili, to oni wyszli.
Cholerny barman go okłamał. Będzie musiał wziąć go w obroty.
– Co było dalej? Siedział przy barze i co?
– Dopił, zapłacił i wyszedł na zewnątrz. Ale mnie coś tknęło. Ciężko mi powiedzieć co, jakieś przeczucie, że powinnam za nim pójść. Już na dworze odpaliłam papierosa i zobaczyłam, jak koło samochodu tego zabitego zatrzymała się czarna beemka. Wysiadło z niej trzech facetów. Jeden podszedł do tego kolesia i chwilę z nim rozmawiał. Potem inny z mięśniaków zaszedł go od tyłu i przyłożył mu pistolet do głowy. Sekundę później padł strzał.
– Co było dalej? – spytał Grot.
– No… tamten padł na ziemię. A jak jeden z tamtych ruszył w stronę drzwi, weszłam do środka i schowałam się za kotarą. Dziewczyny także. Ten kark kazał sobie dać nagrania z monitoringu. Zabrał cały sprzęt i wyszedł. Potem jeszcze zerknęłam i zobaczyłam, że któryś od nich wsiada do samochodu tego zabitego i wszyscy odjeżdżają.
– Dobra. – Grot klepnął się w uda. – Ja teraz idę pogadać z prorokiem i załatwię ci status świadka incognito. Ty się stąd nie ruszaj.
Grot wstał i skierował się w stronę drzwi. Po drodze dał znak Tomali, aby wyszedł za nim.
Na zewnątrz obaj odpalili papierosa.
– Ta laska widziała zabójcę – powiedział komisarz, wydmuchując dym. – Powiedziała, że było trzech cyngli. Jeden z nich odpalił Loczka. Zaraz zadzwonię do proroka. Niech nada jej status incognito. Jej zeznanie pogrąży zabójcę i Maruchę.
– A skąd wiesz, że Marucha za tym stoi?
– A kto?
– Mameja wysłał mi info od chłopaków z pezetu. Gadał z ich naczelnikiem, Frączakiem. Podobno uchole donoszą, że Loczek miał jakieś zatargi z ruskimi. Jakiś ruski kiler go załatwił.
– Wierzysz w to? – Grot uniósł brew.
– A mam podstawy, by nie wierzyć? Sam mówiłeś, że nie wiadomo, co się odjebało. Może to jednak nie Marucha.
Grot wziął kolejnego macha.
– Zaraz wydzwonię proroka – powtórzył. – A potem pogadam z chłopakami z narkotyków i pezetu. Może dowiem się czegoś ciekawego.
Zagasił papierosa i wyjął z kieszeni telefon.
Marucha przepłynął pięć długości, a potem wyszedł z basenu, usiadł na leżaku i sięgnął po papierosy. Palił w milczeniu przez dwie minuty, podczas gdy ktoś uparcie starał się dodzwonić na jego komórkę.
– Co za chuj nie daje mi spokoju… – mruknął pod nosem. Kusiło go, żeby wrzucić telefon do wody, w końcu jednak odebrał.
– Czego?
– Cześć – rozległo się po drugiej stronie. – Mam dla ciebie info. Grot ma świadka. Jakaś kurwa widziała, jak twoi ludzie odjebali Loczka.
Marucha rozpoznał ten głos. Gliniarz, który mu donosił, dobrze się spisał.
– Dostaniesz w nagrodę kilka groszy więcej. A nie boisz się, że ktoś się dowie, że mi zakapowałeś o tej kurwie?
– Nie. Cały pezet już o tym wie, do tego prokuratura i wydział zabójstw. U nas w fabryce wieści szybko się rozchodzą – powiedział informator.
– To dobrze. Nie chciałbym stracić tak cennego kapusia.
– Nie jestem kapusiem.
– Jak nie? Strzelasz mi przecież z ucha.
– Biznes robimy. Tyle i tylko tyle.
– Dobra, nie unoś się. Jak myślisz, co powinienem zrobić?
– Odjeb kurwę, to Grot nie będzie miał żadnego świadka. Może wtedy odpuści.
– Chyba masz rację. Dzięki za info. Kasę dostaniesz tak jak zwykle. Cześć.
Marucha odłożył aparat na stolik. Dobrze, że jednak nie wrzucił go do wody. Wiadomość, którą przekazał mu kapuś, była ważna. Musieli się zająć dziewczyną, która zdecydowała się na współpracę z policją.
– Struna, chodź no tu! – krzyknął do mięśniaka, a gdy ten stanął przy nim, zarządził: – Musicie posprzątać.
– Co?
– Trzeba uciszyć kurwę. W agenturze zostawiliście świadka. Naprawicie swój błąd.
– A którą?
– Kurwa, nie spytałem… Zajebcie wszystkie. – Wiedział, że musi pozbyć się potencjalnego ryzyka. Zresztą nie żałował tych prostytutek. Na brak dziewczyn do tej roboty nie narzekali. Afrodyta należała do jego byłej konkubiny i Marucha wiedział, że ta będzie zła, ale zrekompensuje jej straty.
Spojrzał na basen i zaczął się zastanawiać, czy nie przepłynąć jeszcze dwóch długości.
Natalia Stefanowicz piła herbatę przy stoliku.
Policjanci i technicy kryminalistyczni już wyszli. Ten, z którym rozmawiała, pojechał do komendy. Zastanawiała się, czy nie popełniła błędu, zgadzając się na współpracę z prokuraturą. Miała na utrzymaniu chorą matkę i zbierała na jej operację. Zamierzała popracować w agencji jeszcze ze dwa lata. Odłoży trochę gotówki i wtedy odejdzie z zawodu.
Nie uważała się za kogoś gorszego od innych. Na pewno nie dlatego, że wybrała taki sposób zarabiania pieniędzy. Zdawała sobie sprawę, że jej koleżanki z liceum nie dałyby jej spokoju, gdyby się dowiedziały, że sprzedaje własne ciało, ale nie miała wyboru. Bardzo kochała swoją matkę, a tylko kosztowna operacja mogła uratować jej życie. Kobieta miała nowotwór i na dodatek potrzebowała nowego serca. Na państwową służbę zdrowia nie miała co liczyć – nikt nie zakwalifikowałby jej do przeszczepu ze złośliwym rakiem. Lekarze mówili, że to zbyt duże ryzyko. Natalia jednak wiedziała, że po prostu wolą dać to serce komuś, kto ma większe szanse na przeżycie niż jej matka. Kilka miesięcy temu dowiedziała się o prywatnej klinice, w której podjęliby się takiego ryzyka. Musiała jednak uzbierać odpowiednią kwotę. Oczywiście nie obejdzie się bez sprzedaży mieszkania, ale tym się teraz nie przejmowała.
Pozostałe dziewczyny siedziały stolik dalej i piły drinki. Chciały się upić. Nie mogły opuścić lokalu, bo barman im zabronił. Powiedział, że zaraz przyjedzie szefowa, żeby ustalić z nimi wersję, którą mają podawać policji. Natalia się zastanawiała, co powie Dagmara, gdy usłyszy, że ona już zdecydowała się na rozmowę ze śledczymi…
Nagle usłyszała jakiś hałas od strony drzwi. Po chwili do agencji wpadło dwóch facetów w kominiarkach. W rękach trzymali kałachy. Zupełnie bez ostrzeżenia zaczęli strzelać. Widziała, jak ciała jej koleżanek przeszywane są pociskami. Po kilku sekundach chaotycznego tańca barman też padł na podłogę. Próbowała się schować pod stolikiem, ale nie zdążyła. Pierwsza kula trafiła ją w ramię. Natalia zerwała się z miejsca, by uciec na zaplecze, ale w tym samym momencie kolejny strzał odrzucił ją metr do tyłu.
Następne kule przeszywały już jej martwe ciało.
Grot wyszedł z budynku prokuratury i odpalił papierosa. W tym samym momencie zaczęła dzwonić jego komórka.
– Co jest? – spytał bez zbędnych wstępów.
– Miastowi rozjebali Afrodytę – powiedział Tomala.
– Co?
– Z kałachów zajebali wszystkie dziewuchy i barmana.
– Nie gadaj. A nasi jeszcze tam byli?
– Nie. Podejrzewam, że zbóje obserwowały lokal i widziały, że w środku zostały tylko dupy.
– Kurwa mać.
Grot był wściekły. Miał świadka, który mógł pogrążyć Maruchę. Jeśli dziewczyna rozpoznałaby któregoś z ludzi gangstera, a im udałoby się go odwrócić w zamian za złagodzenie wyroku, istniała szansa, że boss półświatka pójdzie siedzieć.
Teraz ich plan trzeba zmodyfikować. Będą musieli szukać dowodów winy bossa i mozolnie przeprowadzić całe śledztwo. Sukcesów większych jednak nie wróżył. Raczej nikt nie odważy się zeznawać przeciwko gangusom, zwłaszcza po tym, co pokazali w agencji towarzyskiej.
– Radek, może lepiej odpuścić? – zapytał Tomala niepewnie.
– Odpuścić? Chłopie! Skurwiele załatwiły niewinne dziewczyny. Ta Natalia mogła nam pomóc wsadzić Maruchę i kilku jego kmiotków.
– Ale sam widzisz, że to ryzykowne. Wejdziesz mu w drogę, to i ciebie będzie chciał odpalić.
– Myślisz? Nie sądzę, żeby był taki głupi. Wie, że jeśli zabije jednego psa, wsiądzie na niego cała psiarnia.
– Sam nie wiem… Jak facet się uprze, to nie myśli. Ja bym spasował.
– A ja nie. Nie potrafię tak.
– I tego właśnie się boję. Ty nigdy nie odpuszczasz.
– Adrian, jesteś ze mną?
W słuchawce zapadła cisza. Grot się zastanawiał, czy partner nie zrezygnuje. Po chwili jednak usłyszał:
– Tak. Z bólem serca to mówię, ale tak.
– Dzięki.
– Samo „dzięki” nie wystarczy. Boję się i nie będę ściemniał, że nie. Skurwiele mogą się mścić. Wolałbym, żebyśmy odpuścili, ale nie mogę zostawić cię samego, bo sobie tylko problemów narobisz.
– Gdzie jesteś? – spytał Grot.
– Przed Afrodytą. Zaraz będę oglądał to pobojowisko.
– Czekaj tam na mnie. Już jadę.
– A temat tej laski, co miała być świadkiem incognito, jest nieaktualny. Jeśli namówiłeś proroka, poinformuj go, że gówno mamy.
Grot odwrócił się w stronę wejścia do budynku prokuratury. Tomala miał rację. Nie było już sensu ruszać całej procedury, skoro świadek zginął w strzelaninie.
Marucha zdawał sobie sprawę, że teraz policja mu nie odpuści. Zabójstwo prostytutek skomplikowało sprawę, ale nie mieli innego wyjścia. Świadek mógłby im narobić wielu problemów. Musiał minimalizować ryzyko.
Powoli sącząc drinka, zastanawiał się, czy policja jest już na miejscu strzelaniny i czy prowadzący śledztwo zdali sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie ze sobą cała ta sprawa.
Nagle usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości. Podniósł leżącą na stoliku komórkę i przeczytał na głos:
– „Grot nie odpuści. Będzie drążył. Należy go skarcić”.
Odłożył telefon i wziął łyk drinka. Miał świadomość, że gdyby załatwił gliniarzy, cała policja dobrałaby mu się do dupy. Musiał im jednak wysłać czytelny sygnał, że nie warto drążyć tematu.
– Struna, podejdź tutaj! – zawołał w głąb domu.
Kilka sekund później zobaczył idącego w jego stronę mięśniaka. Struna niósł w ręce hantle i co chwilę wykonywał powtórzenie.
– A ty nie masz gdzie machać tym żelastwem? Już ostatnio obiłeś mi parkiet.
– Co? Kiedy niby?
– Jak napierdalałeś ze sztangą martwy ciąg. Puściłeś ją i wykurwiła w podłogę.
– Przecież to tylko podłoga.
Marucha miał ochotę zdzielić idiotę w łeb.
– Tylko? Kurwa! Wiesz, ile mnie kosztowało jej sprowadzenie? Twoja beemka jest tańsza!
Struna wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
– Co? Tak drogo?
Odłożył hantle. Widać było, że stara się niczego nie uszkodzić.
– Tak, geniuszu – prychnął boss. – Wyobraź sobie, że teraz wezmę jeden ciężarek i pierdolnę nim w reflektor twojej bumy. Co ty na to?
– Ale dlaczego?!
– Ty sztangą rozjebałeś moją własność, więc ja mogę rozjebać twoją.
Struna milczał, patrząc na szefa nierozumiejącym wzrokiem.
Marucha machnął ręką.
– Dobra, chuj z tym. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. A teraz słuchaj, bo temat jest. Trzeba zrobić tak, żeby pały się zbytnio nie przyłożyły do rozwiązania sprawy strzelaniny w Afrodycie.
– To znaczy?
– Trzeba je uciszyć.
– Mam odjebać psa? – upewnił się mięśniak.
– Nie.
– To co?
– Jeszcze nie wiem, ale trzeba być gotowym na wszystko… – Nagle gangsterowi przyszedł do głowy pomysł. To, co zamierzał zrobić, było ryzykowne, ale pokazałoby wszystkim, że z nim się nie żartuje. – Zawołaj mi tu Pepe. A, i weź stąd moje auto.
– Które?
Marucha przez sekundę się zastanawiał. W końcu zdecydował.
– Merca. Weź go i wywieź w pizdu.
– Może być Brochów?
– Może. Rozpierdol zamki i go tam zostaw.
– Po co?
– Bo tak chcę. Potem wróć i pojedziemy na psy.
– Na psy? – Na twarzy Struny malowała się coraz większa konsternacja.
– Tak. Musimy zgłosić, że zajumali nam merca.
– Nie rozumiem.
– I dlatego to ja jestem szefem, a nie ty. – Marucha dopił drinka i otarł usta wierzchem dłoni. – Ale najpierw daj mi tu Pepe. I zabierz stąd ten złom! Jeszcze ktoś się przez to wypierdoli…
Wstał i ruszył w stronę pokoju. Musiał się przygotować do wizyty na komisariacie.
Grot wysiadł z wozu i podszedł prosto do stojącego przed Afrodytą Tomali.
– Powiem ci, chłopie, że wypruli po całym magazynku. – Adrian pokręcił głową. – Dookoła od zajebania szkła i łusek.
– Zabezpieczone? Może jakiś zbój zostawił swoje paluchy?
– Mirek już się tym zajął. Potem wrzuci wszystko w system i zobaczymy, czy coś nam wyskoczy.
Grot wiedział, że szef techników porządnie wykona swoją robotę. Jeśli któryś z zabójców był nieostrożny i zostawił odciski, była szansa, że uda im się rozwiązać sprawę. Sami jednak tego nie pociągną. Będą musieli spotkać się z chłopakami z pezetu i z narkotykowego. Oni mieli najlepsze rozeznanie, kogo Marucha mógł nająć do uciszenia świadków. W wersję o ruskich kilerach grasujących w mieście jakoś nie wierzył. Loczek nie był Bóg wie jakim zbójem, żeby moskiewska mafia wysyłała speca od rozwiązywania problemów.
– Nikt nie przeżył? – spytał, wskazując na budynek.
– Nie mieli szans.
Grot założył rękawiczki i pociągnął za klamkę. Już od progu poczuł charakterystyczny zapach prochu. Skinął głową pracującym w środku technikom, po czym spojrzał na leżące na podłodze, powykręcane w nienaturalnych pozach ciała prostytutek. Podszedł do zwłok Natalii i przykucnął. Zastanawiał się, kogo wysłać, aby powiadomił jej bliskich o śmierci dziewczyny.
– Szkoda, mała, że tak się skończyło… – powiedział cicho.
Podniósł się i rozejrzał. Ściany lokalu były podziurawione pociskami. Strzelcy z całą pewnością przyszli tu, by wykonać wyrok. Miała to być pokazówka dla całego miasta, że nie warto układać się z policją. Grot był przekonany, że ktoś doniósł bossowi gangu, że mają świadka, i zabójcy przyszli go uciszyć. Nie wiedział tylko, czy kret działa u nich w policji, czy w prokuraturze. Jedno było pewne: ktoś strzelał miastowym z ucha.
– Przejebane – usłyszał za plecami.
– Tak. Skurwiele przyszli ją załatwić.
– Wszystkich – poprawił Tomala.
– Nie. Chcieli uciszyć konkretnie ją. Innym dostało się przy okazji. To dla nas sygnał.
Adrian skinął głową.
– Mówiłem, że sprawa jest niebezpieczna. Może jednak się wycofajmy?
– Marucha ma u nas uchola.
– Co?
– Ktoś mu doniósł, że ta Natalia będzie incognito.
– Nie gadaj. Kto niby?
– Wiedzieliśmy my, prorok…
– Czy ty mnie podejrzewasz? – Tomala patrzył na Grota, czekając na odpowiedź.
– Nie. To musi być przeciek z prokuratury. Chociaż z drugiej strony w agenturze było kilka osób i ktoś mógł podsłuchać. Trzeba będzie pogadać z wewnętrznym. Niech zbadają temat.
– Tak będzie najlepiej.
Komisarz ściągnął rękawiczki i schował je do kieszeni.
– Dobra, idę na fajkę – powiedział i ruszył w stronę wyjścia.
Pepe patrzył na idącą chodnikiem kobietę z wózkiem.
To, co zlecił mu szef, było najtrudniejszym zadaniem, jakie dotychczas otrzymał. Wiedział jednak, że musi je wykonać. Marucha nie znosił sprzeciwu. A on w grupie był na samym dole i nie mógł się stawiać bossowi. Już Loczek się postawił i teraz gryzie piach.
Wciąż miał nadzieję, że Marucha wyśle esemesa i odwoła zlecenie. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Odpalił więc silnik seata i zaczął się w duchu modlić. Chciał, żeby Stwórca mu wybaczył.
Kobieta stanęła przed przejściem dla pieszych i wcisnęła przycisk. Wtedy Pepe wcisnął sprzęgło i wrzucił bieg. Nadal jeszcze liczył, że zawróci, że zrezygnuje ze spaceru. Wtedy mógłby powiedzieć szefowi, że po prostu się nie udało.
– Wracaj do domu… – powiedział cicho.
Jadące z naprzeciwka pojazdy stanęły. Na jego pasie światło zaczęło się zmieniać na czerwone.
Pepe włączył się do ruchu. Jak na złość, cała droga przed nim i za nim była pusta. Gdyby był korek, miałby wymówkę, że nie mógł wykonać zadania. Zastanawiał się, czy nie okłamać Maruchy i nie powiedzieć, że kobieta nie wyszła z domu. Nie odważyłby się jednak. Nie wiedział, czy boss albo któryś z jego ludzi go nie obserwuje.
Kobieta była już prawie w połowie przejścia, gdy wcisnął gaz do dechy. Seat wyskoczył do przodu. Pepe widział, jak jego ofiara odwraca głowę w jego stronę. Widział przerażenie na jej twarzy. W momencie, gdy w nią uderzył, zacisnął powieki. Po chwili otworzył oczy i zobaczył pękniętą szybę. W lusterku widział, że kobieta leży na jezdni. Wózek, który prowadziła, przewrócił się na bok. Koło niej zaczął się gromadzić tłum gapiów.
Wcisnął gaz do dechy. Musiał jak najszybciej stąd uciec.
Grot zatrzymał się z piskiem opon. Już dojeżdżając na miejsce potrącenia Kamili i Stasia wiedział, że sytuacja jest poważna. W radiostacji słyszał meldunki o poszukiwaniu seata, którym uciekł sprawca.
Informację o potrąceniu żony i syna otrzymał, gdy był jeszcze z Tomalą w Afrodycie. Natychmiast wskoczył w służbowego fiata i ruszył na złamanie karku. Teraz wypadł z auta i podbiegł do rozwiniętego parawanu z napisem „Policja”. Spojrzał w stronę leżącego na boku wózka i poczuł silny ból w klatce piersiowej. Nogi się pod nim ugięły.
– Dziecko pojechało do szpitala. Stan krytyczny – powiedział policjant z drogówki stojący przy parawanie.
– A moja żona?
Sierżant przymknął oczy. Sekundę później pokręcił głową.
Grot zrozumiał, że na pomoc jest już za późno. Obok parawanu dostrzegł but. Rozpoznał go bez trudu. To był adidas Kamili.
– Niech pan jedzie do syna – poradził ten z drogówki.
– Muszę ją zobaczyć…
Wszedł za parawan i zobaczył ciało swojej żony. Zamknął oczy. Widok był straszny. Nienaturalnie wykręcona noga i urwane ramię wyglądały makabrycznie. Z rozbitej głowy na asfalt wypływał mózg. Na ratunek nie było żadnych szans. Kamila zginęła na miejscu.
– Siła uderzenia była potężna. – Obok niego stanął drugi funkcjonariusz. – Świadkowie mówią, że wyleciała ponad trzy metry w górę. Wózek dostał prawą stroną seata. Ona lewą. Facet nawet nie hamował.
Na miejsce zaczęły zjeżdżać radiowozy i kilka tajniackich pojazdów. Z fiata wysiadł naczelnik. Po chwili dotarł też Tomala, który ruszył spod agencji w ślad za swoim partnerem.
Gdy odezwała się radiostacja policjanta z drogówki, Grot nie słuchał meldunków, które przez nią płynęły. Zasłonił twarz dłońmi i zaczął płakać.
– Mamy zdjęcie gościa, który uciekł seatem – odezwał się sierżant. – Nasi zaraz je dowiozą. Są już blokady na drogach. Koleś się nie wymknie.
Grot wiedział, że chłopaki z drogówki i Tomala zajmą się sprawą. On musi jechać do szpitala i dowiedzieć się, co ze Stasiem. Ruszył na miękkich nogach w stronę auta.
– Patrol pana odwiezie, komisarzu! – zawołał za nim sierżant. – Lepiej, żeby nie prowadził pan w takim stanie.
Grot czuł, jak czyjeś ręce prowadzą go do radiowozu drogówki. Kolega po fachu miał rację – sam nie dałby rady dojechać do szpitala. Jego cały świat właśnie runął jak domek z kart.
Rozdział I
Trzy lata później.
Wrrrrrrr, wrrrrrrrr, wrrrrrrrrrr…
Coś wibrowało w jego głowie.
Co za potworny ból.
Powoli otworzył oczy. Świat wokół falował. W dodatku ten drażniący, wibrujący dźwięk doprowadzał go do kresu wytrzymałości…
Minęła dłuższa chwila, zanim przypomniał sobie, gdzie jest i kim jest.
Nazywał się Grot. Radosław Grot.
Kiedyś był policjantem, jednym z lepszych w tym zasranym kraju.
Teraz był wrakiem człowieka. Kimś, komu na niczym nie zależy i na kim nikomu nie zależy. Facetem znienawidzonym przez przestępców, których posłał za kraty, i nienawidzącym innych ludzi.
Podniósł się na łokciach i rozejrzał dookoła. Rozpoznał znajome kształty, elementy mieszkania, w którym jeżeli już bywał, to albo spał, albo zalewał się w trupa. „Mieszkanie” to też za duże słowo. To raczej zapuszczona nora, gdzie na podłodze walały się puste butelki po gorzale i puszki po piwie. Kiedyś pewnie wyglądało całkiem przytulnie, może nawet było gniazdkiem, w którym jakaś para spędzała upojne chwile. Teraz wyglądało jak melina. W poprzednim życiu wiele razy zmuszony był pojawiać się w takich miejscach. I zawsze miało to związek z jakimś denatem.
Kupił je dwa lata temu – po sprzedaży domu, w którym mieszkał z Kamilą i Stasiem. Nie chciał zatrzymać nieruchomości, w której planował swoje życie u boku żony i syna. Nie mógł dłużej oglądać tych wszystkich kątów przypominających mu o śmierci najbliższych.
Los bywa okrutny i czasem płata psikusa. Jemu spłatał najgorszego, jakiego mógł sobie wyobrazić.
Jak doszło do tego, że teraz wygląda tak jak wygląda? W rzadkich przebłyskach świadomości sam się nad tym zastanawiał. Może to wina spraw, którymi się zajmował? Na pewno jednego śledztwa. Nie był zwykłym krawężnikiem, który codziennie szlifuje bruk w swoim rejonie patrolowym. Był gliniarzem zajmującym się najcięższymi zbrodniami w tym mieście.
Grot, komisarz Radosław Grot, wydział zabójstw Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Pies z zabójców.
Co za potworny ból głowy…
Wrrrrrr, wrrrrrrrrrrr, wrrrrrrrrr…
Znowu ten wibrujący dźwięk. Minęła kolejna chwila, zanim zaczął kojarzyć, co oznacza. Dzwoniła jego komórka, stara nokia 3310. Tak stara, że na wyświetlaczu ledwo było widać, kto telefonuje. Ale jemu wystarczała, lepszej nie potrzebował. W końcu sam też był wrakiem.
Jakieś dziwne przeczucie kazało mu odebrać to połączenie. Zupełnie jakby od tego zależała jego przyszłość. Jakby odebranie jakiegoś pieprzonego telefonu mogło przywrócić mu resztki człowieczeństwa.
Stolik, na którym wibrowała komórka, był jakieś dwa metry od wersalki. Grot znajdował się kolejny metr od niej.
Każdego dnia jestem coraz bliżej, pomyślał. Może kiedyś w końcu zasnę na niej.
Jak zwykle po ostrym chlaniu zasnął w ciuchach. Który to już dzień jak w nich łażę? – zastanawiał się. Chyba trzeci, ale nie dałby sobie za to nic uciąć. Poza tym po co miał zmieniać codziennie ciuchy, skoro wychodził tylko do sklepu po alkohol i pety. Innych rzeczy nie potrzebował. Jadł mało i nie robił zapasów żywności. Czasem sąsiadka przyniosła mu jakąś zupę czy pierogi. Był ciekaw, na co liczy, starając się dbać o kogoś takiego jak on. Kiedyś coś tam mu tłumaczyła, ale akurat dopijał kolejne piwo i jakoś mu umknęło. Zaśmiał się na to wspomnienie.
Wrrrrrr, wrrrrrrrrrrr, wrrrrrrrrr…
Komórka wciąż uparcie dawała o sobie znać.
Skoro stwierdził, że od tego połączenia zależy jego przyszłość, musiał się ruszyć.
– Wstawaj, gnoju, i odbierz ten pierdolony telefon – mruknął cicho.
Powoli podniósł się z podłogi. Zachwiał się i stwierdził, że utrzymanie równowagi może być najtrudniejszym zadaniem, z jakim przyszło mu się mierzyć. Po chwili z jego ust chlusnął soczysty paw. Torsje wstrząsnęły żołądkiem i dopiero po kilkunastu sekundach Grot poczuł się na tyle dobrze, żeby ruszyć dalej w kierunku przyszłości.
– Zajebiście… – sapnął, ocierając usta.
Dźwięk wydawany przez starą nokię przyciągał go w jakiś hipnotyczny sposób – jak syrena przyciągała żeglarzy w starych legendach. Zdawał się wołać „odbierz, odbierz…” – i to wołanie brzmiało jak najsłodszy kobiecy głos.
Grot zgiął się wpół i kolejny raz zwymiotował.
– Chyba wczoraj przeholowałem z naftą. Mogłem nie popijać jej browcem – powiedział, zasłaniając usta, aby powstrzymać torsje.
Już po chwili telefon był w zasięgu jego ręki.
Wrrrrrr, wrrrrrrrrrrr, wrrrrrrrrr…
Ciekawe, co za uparta menda się dobija, zastanawiał się. Jak znam życie, to albo komornik, albo pieprzony akwizytor. Najwyżej usłyszę, że już nie mam mieszkania. Chuj z tym…
– Słucham. – Własny głos wydał mu się jakiś obcy.
– Pan Grot? Pan Radosław Grot? – spytała jakaś kobieta po drugiej stronie.
– Uhm…
– Dzień dobry. Dostałam pański numer od znajomej. Powiedziała, że tylko pan może mi pomóc. Nazywam się Joanna Zawadzka. Czy możemy się spotkać w pańskim biurze?
Kurwa, to ja mam jakieś biuro?, pomyślał zaskoczony. Chyba coś mi umknęło. Może chodzi jej o tę norę? Ale przecież nie zaproszę tutaj obcej baby. Nieważne, czego chce…
– Może jednak spotkajmy się na mieście – zaproponował po dłuższej chwili.
– Dobrze, skoro tak pan woli. To może osiemnasta w restauracji Madame w rynku. Czy pasuje panu?
– Tak.
– A więc do zobaczenia.
Po chwili Grot usłyszał dźwięk świadczący o tym, że połączenie zostało zakończone.
– Osiemnasta w restauracji Madame – powtórzył. – Kurwa…
Był tam kilka lat temu z Kamilą. Wydał wtedy całą pensję na zwykłą kolację dla dwóch osób. Ciekawe, skąd teraz weźmie kasę na spotkanie w takiej wypasionej knajpie.
Sięgnął po leżącą na blacie papierośnicę i otworzył ją. Była pusta. Rozejrzał się i zobaczył niedopalonego papierosa zagaszonego w podstawku pod doniczkę. Włożył go do ust, wyjął z kieszeni spodni zapalniczkę i odpalił.
Kasą za spotkanie będziemy się martwić, jak przyniosą rachunek, postanowił. Najwyżej udam zatrucie pokarmowe i poproszę, żeby wezwali karetkę.
Miał nadzieję, że pod groźbą pozwu i utraty renomy knajpa oleje niezapłacony rachunek.
Zaciągnął się dymem i uśmiechnął do siebie na myśl o swoim geniuszu.
Czego ta baba ode mnie chce i kto jej mnie polecił?, zaczął się zastanawiać. Cóż, nie ma co gdybać. Dowiem się na miejscu.
Podrapał się po brodzie i stwierdził, że najwyższa pora się ogolić. Zarost co prawda wrócił do mody, ale raczej zadbany, a on miał na twarzy jakieś dziadostwo. Tak, trzeba się ogolić, wykąpać i włożyć czyste ciuchy, w których nie będzie się wstydził siedzieć w Madame.
Wszedł do łazienki, rozebrał się i przyjrzał sobie w lustrze. Miał czterdzieści cztery lata, ale jego twarz znaczyły głębokie bruzdy. Do tego przydługie włosy, podkrążone oczy, broda w nieładzie… Kiedyś był wysportowanym facetem, bez grama tłuszczu, z wyraźną muskulaturą. Teraz widział zaokrąglony brzuch i sflaczałe mięśnie. Czas i tragiczne doświadczenia niestety odcisnęły na nim swoje piętno.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Miał kilka godzin na doprowadzenie się do ładu. Postanowił, że zaraz po spotkaniu kupi sobie kilka flaszek i zgrzewkę piwa. Zamierzał miło spędzić wieczór, zatopić się w swojej beznadziei.
Jeszcze raz spojrzał w lustro. Oprócz golenia wypadałoby jeszcze ostrzyc włosy. Na wizytę w salonie nie miał czasu, dlatego postanowił samemu zadbać o swój image. Wyjął z szafki maszynkę do włosów i najkrótszym ostrzem powoli objechał głowę. Kariery fryzjera może by nie zrobił, ale był zadowolony, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że był na potężnym kacu.
Po strzyżeniu ogolił się i wykąpał. Wycierając się ręcznikiem, ponownie przejrzał się w lustrze. Jak na człowieka, który jeszcze niedawno nie mógł wstać z podłogi i puścił pawia na dywan, wyszło lepiej, niż się spodziewał. Popsikał się dezodorantem i natarł policzki wodą kolońską. Piekący ból jeszcze bardziej go ocucił.
Pora na garnitur. Ostatni raz miał go na sobie na pogrzebie Kamili i Stasia, trzy lata temu. Usiadł na kanapie, mimowolnie wracając myślami do wydarzeń z przeszłości. Dokładnie trzy lata i trzydzieści siedem dni temu jego bliscy zostali zamordowani przez człowieka z gangu Maruchy, bossa wrocławskiego podziemia. Pamiętał wypadek, jakby to było wczoraj. Jakiś wariat wjechał seatem w jego żonę i prowadzony przez nią wózek z sześciomiesięcznym Stasiem. Wszystko rozegrało się na oczach kilkunastu świadków. Kierujący autem nawet nie hamował. Wjechał w nich tak, jakby to zaplanował. Po czasie zresztą okazało się, że tak było. Nagrania z kamer miejskiego monitoringu pokazały, że piratem drogowym był Pepe, jeden z ludzi Maruchy. Mężczyzna uciekł z miejsca wypadku. Natychmiast zarządzono obławę, zablokowano wszystkie drogi i ogłoszono poszukiwania zielonego seata toledo. Ratownicy przybyli na miejsce zdarzenia od razu stwierdzili zgon Kamili. Stasia w stanie krytycznym zabrano do szpitala. Grot modlił się wtedy tak żarliwie jak nigdy wcześniej. Błagał Boga, by ten dał szansę jego synkowi, by nie zabierał go do siebie. Modlitwy jednak nie zostały wysłuchane. Staś zmarł kilka godzin po Kamili – na oczach swojego sparaliżowanego bólem ojca.
To wtedy Grot całkowicie odwrócił się od wiary. Bóg nie uchronił jego najbliższych i zabrał mu to, co było dla niego najcenniejsze.
Wtedy też bandyci pokazali mu, że z nimi się nie żartuje. Ukarali go za to, że ośmielił się wypowiedzieć im wojnę. Gdy zdecydował się rozprawić z półświatkiem, nie spodziewał się, że tak to się skończy. Gdyby wtedy odpuścił, może jego rodzina nadal by żyła.
Chciał pokazać miastowym, że śmierć kilku prostytutek i barmana nie obejdzie się bez kary. Chciał pokazać, że policja, a zwłaszcza on, nie odpuszcza. Bandzior jednak zemścił się okrutnie. Wszyscy wiedzieli, że za zabiciem żony i syna komisarza Grota stoi boss wrocławskiego półświatka. Jednak wiedzieć, a umieć udowodnić to dwie różne sprawy. Marucha został zatrzymany, ale okazało się, że ma alibi nie do podważenia. W czasie wypadku zgłaszał na komendzie kradzież samochodu. Prokurator nie zdecydował się postawić mu zarzutów. Samochód znalazł się po kilku dniach na Brochowie z rozprutymi zamkami i innymi śladami świadczącymi o włamie. Boss wyszedł spokojnie do domu i śmiał się policji i prokuratorowi w twarz. Grot był wściekły. Kusiło go, żeby samemu wymierzyć sprawiedliwość. Nie zdążył. Miesiąc po wypadku Marucha zginął zastrzelony w swoim lokalu przez Strunę, jednego ze swoich podwładnych. Wtedy zaczęła się w mieście wojna, która pochłonęła kilka ofiar. Jego to już jednak nie obchodziło. Postanowił odejść z firmy.
Dzień śmierci jego żony i synka był dniem, który zapoczątkował upadek Grota. Chociaż tak naprawdę całe jego życie naznaczone było tragedią. Swoich rodziców nie pamiętał. Ojciec zniknął, zanim on się urodził. Matka popełniła samobójstwo, gdy miał dwa lata, powiesiła się na strychu. Mały Radek trafił pod opiekę babci. Starsza kobieta starała się zapewnić mu w miarę normalne i szczęśliwe dzieciństwo, robiła, co mogła, często jednak widział, jak ukradkiem płacze. Kilka razy pytał nawet o powód tych łez, ale go zbywała. Gdy trochę podrósł, starał się dowiedzieć czegoś na temat rodziców, ale babcia robiła się wtedy nerwowa. Mówiła, że rozmowa na temat jego matki sprawia jej ból. Nie potrafiła się pogodzić z jej śmiercią. O jego ojcu nawet nie chciała słyszeć. Twierdziła, że lepiej by było, gdyby nigdy nie pojawił się w ich życiu, że ktoś taki jak on nie powinien w ogóle chodzić po ziemi. Nie drążył tematu.
Babcia zmarła, gdy miał dwadzieścia lat. Dostała wylewu. Trafiła do szpitala, ale lekarze byli bezradni. Wtedy został całkiem sam. Dopiero gdy poznał Kamilę, poczuł, że los się do niego uśmiechnął. Żałował, że tylko na chwilę…
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek komórki.
– Słucham – mruknął smętnie.
– Dzień dobry, chciałbym zaproponować nowy, niższy abonament na telefon i internet – rozległ się męski głos po drugiej stronie.
– Panie, nie możesz mi pan zaproponować nic tańszego niż to, co teraz płacę.
– A ile teraz pan płaci?
– Zero złotych. Od dawna przychodzą wezwania do zapłaty, ale nie mam kasy, więc sam pan widzisz…
Odpowiedziała mu dziwna cisza. Po chwili usłyszał sygnał zakończonej rozmowy.
– Nie tak łatwo mi wcisnąć ciemnotę – skomentował pod nosem, po czym wstał i przymierzył garnitur.
Tak jak się spodziewał, zarówno spodnie, jak i marynarka na nim wisiały, ale nic innego nie miał.
W sumie kogo obchodzi, jak wyglądam, stwierdził w duchu. Nie startuję w konkursie na najlepiej ubranego menela. Ciekawe, czy ktoś w ogóle organizuje takie konkursy?
Buty do garnituru miały zdarte noski, ale szczodra warstwa pasty sprawiła, że wyglądały jako tako. Ponownie spojrzał w lustro.
– W sumie może być – powiedział do siebie. – Do lokalu mnie wpuszczą.
Spojrzał na stojący na starej komodzie zegar. Dochodziła dwunasta trzydzieści. Do spotkania zostało jeszcze kilka godzin. Oczywiście musiał wziąć poprawkę na czas potrzebny na dotarcie na drugi koniec miasta, ale na razie nie musiał się spieszyć.
Poszedł do kuchni, żeby zaparzyć sobie kawę. W zlewie zalegała sterta brudnych, śmierdzących naczyń.
– Oho, gosposia wzięła sobie wolne, i to chyba z tydzień temu. Zaraz, przecież ja nie mam gosposi! – Zarechotał głośnym pijackim śmiechem. – Trzeba będzie to pozmywać, ale nie teraz. Teraz trzeba napić się kawy.
Wyjął spośród naczyń kubek z zaschniętymi fusami. Szybko, niedbale opłukał go pod bieżącą wodą i postawił na stole. Następnie nalał do czajnika wody z kranu i włączył gaz. Teraz trzeba tylko zlokalizować kawę i cukier. Zawsze pił sypaną z dwiema łyżeczkami cukru. Bez śmietanki ani mleczka. Uważał, że takie dodatki są dla mięczaków i niepewnych swojej męskości gogusiów.
W cukiernicy na stole na szczęście był jeszcze cukier. Kawa stała w górnej szafce przy oknie, choć ledwie starczyło na kubek. Grot w myślach dopisał kolejną pozycję do listy zakupów, które musiał zrobić po powrocie ze spotkania – tuż za wódką i piwem.
Zalał kawę i usiadł przy stole. Zachciało mu się palić. Rozejrzał się i dostrzegł leżącą pod oknem paczkę viceroyów. Sięgnął po nią i otworzył. W środku był tylko jeden papieros, jednak ucieszył się na ten widok tak, jakby znalazł Święty Graal.
Odpalił i zaciągnął się głęboko. Gdy dym dotarł do płuc, aż go zapiekło. Mało co, a by się udusił. Odkaszlnął i od razu poczuł się lepiej.
Przed śmiercią Kamili nie palił nałogowo. Raz na jakiś czas zdarzyło mu się puścić dymka. Teraz jednak papierosy były jego nałogiem tak jak alkohol.
Kilka lat temu w ogóle był innym człowiekiem. Zanim zaczęła się jego wojna ze światem przestępczym, był praktycznie najważniejszym psem w wydziale, no, może poza naczelnikiem, choć z nim i jego zdaniem nikt się nie liczył. Nieformalnie to Grot rządził w wydziale. Życie rodzinne też miał unormowane. Żona, kilkumiesięczne dziecko i dom odziedziczony po babci. Po prostu pełnia szczęścia, nie licząc zbrodni, z którymi musiał się mierzyć w pracy.
A potem jednego dnia wszystko się zmieniło. Po śmierci bliskich stwierdził, że ma dość. Złożył wypowiedzenie. Przełożeni i koledzy próbowali go przekonać, aby zmienił decyzję, on jednak twardo obstawał przy swoim. Tak wylądował na emeryturze.
Kilku kumpli pomogło mu w miarę stanąć na nogi. Z ich wsparciem otworzył biuro detektywistyczne i sprzedał dom. Zamierzał wszystko zacząć od nowa. Zdanie egzaminu na licencję nie było trudne, jednak uruchomienie biura wymagało trochę zachodu. Przez kilka pierwszych miesięcy jakoś sobie radził na rynku. Miał parę zleceń, głównie śledzenie niewiernych żon i mężów, nic skomplikowanego.
A potem przyszła pierwsza rocznica śmierci Kamili i Stasia. Wtedy się załamał. Smutek zaczął topić w alkoholu, pojawili się nowi znajomi od flaszki. Towarzystwo nie wiedziało, kim był i czym się wcześniej zajmował. Dla nich liczyło się tylko to, czy ma kasę na trunek. Wtedy jeszcze miał. Z pieniędzy za dom na Maślicach kupił skromną kawalerkę w Leśnicy. Początkowo dbał o nowe lokum, ale gdy alkohol stał się całym jego światem, i to się zmieniło. Kompletnie zapuścił mieszkanie. Jego łóżko wyglądało jak barłóg. Wszędzie walały się śmieci, a grzyb zajmował już pół ściany. Teraz to była bardziej melina niż przytulny kąt.
Od kilku miesięcy nie brał żadnych zleceń. Nie czuł potrzeby, aby zajmować się sprawami obcych ludzi, skoro z własnym życiem nie potrafił sobie poradzić. Dzisiejszy telefon od tej kobiety miał to zmienić.
Wiktor Szymczak od trzech miesięcy pracował w Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu.
Dwa tygodnie temu odkrył w dokumentach dziwne nieprawidłowości. Zauważył, że pewna grupa osób przewija się w różnych sprawach dotyczących przekazywania nieruchomości rzekomym spadkobiercom. Prawnicy rodzin, do których należały budynki i grunty, przedstawiali dokumenty poświadczające, że mienie zostało im odebrane przez władze w czasie wojny. Urzędnicy rozpatrujący sprawy bez mrugnięcia okiem przekazywali milionowe odszkodowania za rzekomo znacjonalizowane nieruchomości.
To, co zastanawiało Wiktora, to fakt, że wszystkie dokumenty stwierdzające własność danego majątku wypełnione były tym samym charakterem pisma. Nie był co prawda grafologiem, ale specyficzny zawijas wieńczący litery „y” oraz „m” wskazywał, że papiery wypełniała jedna i ta sama osoba. Kolejna rzecz warta sprawdzenia to ta, że druki niemieckie były z tej samej serii – różniły się tylko ostatnimi cyframi. Gdyby dokumenty były prawdziwe, nie byłoby to możliwe. Szczególną uwagę zwracał fakt, że niektóre dokumenty były wystawione tym samym charakterem pisma i różniły się zaledwie o parę cyfr, a wystawiono je w różnych miastach i w różnym czasie. Zastanawiające były zwłaszcza dwa akty własności dotyczące dwóch kamienic w centrum miasta. Wypisane były w dwóch różnych miejscach III Rzeszy – jedno w Breslau, a drugie w Berlinie – w odstępie czterech lat. I znów ten sam charakter pisma i ta sama seria. To było wręcz nieprawdopodobne.
Majątek zwrócony spadkobiercom na podstawie tych wątpliwych dokumentów w ciągu ostatniego roku wynosił ponad siedemset milionów złotych. Skala wyłudzenia mogła być jednak dużo większa, biorąc pod uwagę kolejne odkrycie Szymczaka. Urzędnicy, którzy z taką łatwością zatwierdzali owe dokumenty, prawnicy oraz rzekomi spadkobiercy przewijali się bowiem w kilku innych sprawach.
Zastanawiał się, co z tą wiedzą zrobić. Czy powinien powiadomić CBA? A może pójść z tym na policję? Ostatecznie umówił się z kuzynem, który pracował we wrocławskiej delegaturze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, przedstawił mu swoje odkrycie i spytał, co powinien z tym zrobić. Kuzyn wnikliwie przeanalizował zdjęcia dokumentów, a potem wyszedł gdzieś zadzwonić. Gdy wrócił, oschle poradził Wiktorowi, żeby zostawił ten temat. „Na układy nie ma rady, lepiej zapomnieć”, stwierdził z nieodgadnioną miną. Te słowa zabrzmiały dziwnie w ustach oficera ABW. Wiktor jednak był wychowany w tradycyjnej rodzinie, gdzie wpojono mu, że należy być uczciwym i prawym człowiekiem. Dlatego postanowił, że tak tego nie zostawi. Musiał wymyślić sposób na ujawnienie nieprawidłowości w urzędzie.
Przypadkowe spotkanie Marka Kruszewskiego, dawnego kumpla z podstawówki, okazało się dla Szymczaka przełomem. Poszli na piwo do jednej z knajpek na rynku, powspominali stare czasy, a gdy Marek mimochodem rzucił, że pracuje w mediach, a konkretnie w ogólnopolskim tygodniku, Wiktor stwierdził, że to jego szansa. Kumpel co prawda dopiero zaczynał jako dziennikarz śledczy, ale to nie miało znaczenia. Afera, którą wykrył Szymczak, mogła być punktem zwrotnym w jego życiu zawodowym. Zresztą obaj mogli na tym skorzystać – jeden zrobi karierę, a drugi uspokoi swoje sumienie.
Przez kilka dni Szymczak dostarczał kumplowi kserokopie dokumentów. Razem stworzyli mapkę powiązań pomiędzy urzędnikami, biznesmenami i politykami. Skala procederu z każdym dniem bardziej ich przerażała. W pewnym momencie Kruszewski zaczął się zastanawiać, czy nie są za krótcy na taką aferę. Po namyśle jednak stwierdził, że trzeba podejmować wyzwania, jakie podsuwa los.
Wszystko układało się po ich myśli aż do ostatniego poniedziałku, gdy Marek nagle zamilkł. Nie odbierał telefonów, nie można go było zastać w domu. W redakcji też nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Przepadł jak kamień w wodę.
Wiktor zaczął się obawiać, że kolegę spotkało coś złego. On sam ostatnio zauważył, że w urzędzie kilku kolegów bacznie mu się przypatruje. Przełożony wezwał go na dywanik i zaczął wypytywać, czy dobrze mu się pracuje, czy jest zadowolony i czy zarobki mu odpowiadają. Dużo dziwnych pytań, które ze względu na obecną sytuację wydały się Szymczakowi zawoalowanym ostrzeżeniem. Wczoraj dodatkowo zauważył, że pod jego domem w starym fordzie mondeo przesiaduje jakiś facet. Krótko ostrzyżony, barczysty, budził niepokój. Wzrokiem bacznie skanował otoczenie. Wiktor miał pewność, że to jego obserwuje. Czuł się coraz bardziej zagrożony.
Joanna Zawadzka po raz kolejny spojrzała na zegarek.
Mężczyzna, którego poleciła jej Agnieszka, spóźniał się już ponad kwadrans. Gdyby to był ktoś inny, znaleziony w internecie lub w jakimś ogłoszeniu, dawno już odwołałaby spotkanie i pewnie jeszcze porządnie go opieprzyła. Ten detektyw to jednak inna para kaloszy. Według Agi to wyjątkowy specjalista. Nie ogłasza się, nie zabiega o zlecenia, ale jest niezwykle skuteczny. To jednak, co przeważyło za wyborem akurat jego, to fakt, że podobno jest bezkompromisowy i dąży do celu bez wytchnienia. A do tego ma szósty zmysł, dzięki któremu potrafi rozwiązać nawet najbardziej skomplikowane sprawy.
Agnieszka pracowała w komendzie policji we Wrocławiu i znała Grota tylko z widzenia. Kiedyś facet był legendą wśród policjantów w mieście. Mówiła, że miał bardzo wysoką wykrywalność. Potem odszedł z policji i otworzył biuro detektywistyczne. Joanna szukała w internecie jakichś informacji na temat jego firmy, ale nic nie znalazła. Nawet Adze trudno było zdobyć jego numer telefonu. Musiała zgodzić się zjeść kolację z dawnym współpracownikiem Grota, żeby dostać na niego namiary. Nie wyglądała bynajmniej na niezadowoloną z tego powodu, przeciwnie – Joanna zauważyła, że przyjaciółka tajemniczo się uśmiecha na wspomnienie tamtej randki.
Teraz jednak, gdy siedziała przy stoliku, czekając na spóźniającego się detektywa, zastanawiała się, czy dokonała dobrego wyboru. Samotna kobieta sącząca kawę w drogiej restauracji zwracała na siebie uwagę. Ludzie przychodzili tu coś zjeść, a nie ślęczeć nad filiżanką małej czarnej. Stoliki wokół były pozajmowane, goście wyglądali na majętnych – lub na takich chcieli się kreować.
Joanna już miała zawołać kelnera, gdy w drzwiach stanął mężczyzna, którego aparycja od razu przykuła jej uwagę. Nie pasował do tego miejsca. Garnitur na nim wisiał, twarz miał niedbale ogoloną, z widocznymi zacięciami, głowę ostrzyżoną niemal na łyso, a wzrok mętny. Stojący przy wejściu kelner zaczął z nim rozmawiać. Widać było, że w kulturalny sposób stara się go wyprosić.
Joanna wstała i ruszyła w stronę nowo przybyłego. Usłyszała, jak ten mówi gardłowym głosem:
– Jestem tutaj umówiony.
– Przykro mi, ale naprawdę nie mamy miejsc. Może pan na tego kogoś poczekać w holu restauracji i razem z nim udać się do innego lokalu. U nas jest rezerwacja na cały wieczór – przekonywał kelner.
– Chłopie, czy ty słuchasz, co mówię? Tutaj jestem umówiony, a nie gdzie indziej. Na pewno nie w holu restauracji. Spóźniłem się. Jestem przekonany, że osoba, z którą mam się spotkać, jest już w środku. Nie będę siedział na taborecie w holu, bo tam mnie nie zobaczy. Kapujesz?
– Pan wybaczy, ale… – zaczął kelner.
– Wybaczam – przerwał mu mężczyzna i wyciągnął rękę, żeby go przesunąć.
To wystarczyło, by Joanna upewniła się, że ma do czynienia z Radosławem Grotem. Tak jak mówiła Agnieszka – facet uparcie dążył do celu. W kilku krokach podeszła bliżej i stanęła na wprost niego.
– Witam pana. I zapraszam do mojego stolika – wtrąciła się do wymiany zdań pomiędzy mężczyznami.
Speszony kelner nie powiedział już ani słowa, tylko ukłonił się jej nisko i usunął w kąt sali.
Zawadzka zaś ruszyła, wskazując Grotowi drogę.
Szedł za kobietą, mimowolnie zerkając na jej zgrabne nogi, i zastanawiał się, jakie zadanie zamierza mu zlecić. Podejrzewał, że rozwodówkę. Widać było, że ma problemy. Miał nadzieję, że robota będzie prosta i szybko zarobi parę groszy. Pod warunkiem że w ogóle się dogadają, w co powoli zaczynał wątpić.
O mały włos, a do tego spotkania w ogóle by nie doszło. Nawet nie wiedział, kiedy usnął w kuchni na krześle. Gdy się ocknął, kawa była już całkiem zimna, a do umówionej godziny zostało naprawdę mało czasu. Z przystanku do restauracji musiał biec. Przed wejściem chwilę postał, starając się unormować oddech. Na domiar złego kelner zaczął robić problemy. Gdyby nie ta kobieta, posłałby w jego stronę konkretną wiązankę.
Teraz szedł za nią do stolika, który zarezerwowała. Jej figura mogła przyprawić o zawał. Krągłe pośladki opinała ołówkowa spódnica, nogi obleczone w cieliste rajstopy były najładniejszymi nogami, jakie widział w swoim długim życiu. Długie blond włosy dopełniały efektu. Krótko mówiąc: kobieta była zadbana i widać było, że ma pieniądze.
Usiadła i wskazała mu miejsce na wprost siebie. Grot się zawahał. Przez chwilę nawet kusiło go, by uciec. Czuł się tu nieswojo. W końcu jednak usiadł na krześle.
– Napije się pan czegoś? Kawa, herbata, jakiś sok? A może coś mocniejszego?
– Może sok – odpowiedział Grot wbrew sobie. Oczywiście, że wolałby coś mocniejszego.
Nagle jak spod ziemi wyrósł przy nich kelner.
– Poproszę sok… – zaczęła kobieta.
– Oczywiście. A jaki sok? Mamy pomarańczowy, z mango, z owoców tropikalnych… – zaczął wyliczać kelner.
Gdy spojrzała w stronę Grota, ten powiedział cicho:
– Pomarańczowy.
– A więc sok pomarańczowy – powtórzyła za nim. – Resztę zamówienia złożymy za chwilę.
Kelner oddalił się tak samo dyskretnie, jak się pojawił. Wtedy blondynka znów przeniosła spojrzenie na Grota.
– Nazywam się Joanna Zawadzka i potrzebuję pańskiej pomocy – przeszła do rzeczy. – Powiem pokrótce, o co mi chodzi, a pan zadecyduje, ile mnie to będzie kosztowało i czy w ogóle jest pan w stanie mi pomóc.
– Chodzi o rozwód? – spytał.
– Nie. To coś bardziej skomplikowanego.
– Rozumiem. Niech pani powie, co jest do zrobienia.
– A więc otrzymałam pański numer od koleżanki. Pracuje w policji i powiedziała mi, że tylko pan sobie z tym poradzi. Chodzi o mojego brata. Zaginął kilka dni temu. Nie ma go w jego mieszkaniu, nie pojawił się w pracy, po prostu zniknął.
– Może gdzieś wyjechał? – podsunął Grot.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale może zacznę od początku. Ja i mój brat pochodzimy z dość bogatej rodziny. Nasi rodzice dorobili się za granicą, dokładniej mówiąc w Anglii. Majątek, który mamy, pozwala nam spokojnie żyć, bez obawy o przyszłość. W sumie ani ja, ani mój brat nie musimy pracować. Cztery lata temu rodzice zginęli w wypadku we Włoszech. Ich samochód został staranowany przez kierowcę tira z Ukrainy.
Grot nabrał głośno powietrza. Powróciły wspomnienia związane ze śmiercią jego bliskich. Kusiło go, aby wezwać kelnera i poprosić o butelkę wódki.
Zawadzka tymczasem kontynuowała swoją opowieść:
– Wtedy Marek zdecydował, że zostanie dziennikarzem. Zamarzyła mu się kariera korespondenta wojennego lub dziennikarza śledczego. Początkowo starałam się wyperswadować mu takie zajęcie, ale widząc, że nie uda mi się go zniechęcić, postanowiłam uważnie mu się przypatrywać. Załatwiłam mu nawet angaż w tygodniku „W Obronie Prawdy”, to takie pismo z coraz większym nakładem. Coś w stylu programów typu Uwaga! lub Interwencja, tylko do czytania. Pewnie kojarzy pan te programy…
– Nie oglądam telewizji.
– Aha, ale oczywiście jest pan świadomy istnienia czegoś takiego jak telewizja? – zażartowała Joanna.
– Świadomy jestem, ale nie jestem pasjonatem.
– Rozumiem. A więc Marek napisał kilka artykułów, taka drobnica. Ostatnio jednak, gdy się spotkaliśmy, wyznał, że ma coś naprawdę dużego. Coś, co wstrząśnie opinią publiczną. Jak powiedział, „z wysokich stołków polecą łby”. Nie chciał jednak zdradzić żadnych szczegółów. Uprzedził tylko, że to, co ma, jest naprawdę mocne. To była ostatnia nasza rozmowa. Była dziwna, i to nie tylko z powodu tego, co mówił. Marek ciągle zerkał na zegarek, jakby się spieszył.
– Co w tym dziwnego? – spytał Grot.
Zawadzka wyciągnęła z torebki paczkę chusteczek higienicznych i położyła ją na stole.
– Nigdy się tak nie zachowywał. Gdy go o to zapytałam, stwierdził, że musi jeszcze wpaść do redakcji. Po spotkaniu, gdy wróciłam do domu, zadzwoniłam do niego jeszcze, bo zapomniałam zaprosić go na obiad na najbliższą niedzielę. Ale nie odbierał. Więcej nie miałam z nim kontaktu. Nikt z sąsiadów go nie widział, w pracy się nie pojawił. Przepadł jak kamień w wodę.
– Zgłosiła pani zaginięcie na policję?
– Tak, ale powiedzieli, że jest dorosły i nie musi informować siostry o swoich planach. Zbagatelizowali sprawę.
Grot oblizał wargi. Coraz bardziej go suszyło.
– Bzdura – mruknął. – Jak ktoś zaginie, to kto ma to zgłosić? Dorosłość nie ma tu nic do rzeczy.
Wreszcie kelner wrócił z zamówionym sokiem. Grot nie mógł się już doczekać, kiedy nawilży gardło.
– Też tak uważam – przyznała Zawadzka. – Ale do rzeczy. Wczoraj ktoś chciał się włamać do mojego domu. Włamywacza przegoniły psy pilnujące sąsiedniej posesji. To też mnie zastanowiło, bo wcześniej nie było takich sytuacji. Może nie pomyślałabym, że ma to związek z zaginięciem brata, ale okazało się, że mieszkanie Marka ktoś splądrował. Jego sąsiadka powiedziała mi, że widziała mężczyznę, który od niego wychodził. Gdy zapytała, czego szuka, powiedział, że jest bratem Marka i przyjechał z Poznania. Tyle że my nie mamy więcej rodzeństwa. Co więcej, facet nie zrobił zwykłego bałaganu jak przy włamaniach, ale przeszukał mieszkanie bardzo umiejętnie.
– Dziwny zbieg okoliczności – uznał Grot, biorąc łapczywy łyk soku. – Tyle że ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. W ogóle jestem niewierzący. – Napój drażnił przełyk chłodną intensywnością.
– Mam podobną zasadę. – Zawadzka pokiwała głową. – Znaczy się, jeśli chodzi o zbiegi okoliczności. A przechodząc do meritum. Uważam, że mój brat coś odkrył i dlatego zniknął. Chciałabym, aby pan go odnalazł. Martwię się o niego. Mam przeczucie, że mogło mu się coś stać. Jeśliby się okazało, że ktoś go zamordował, chciałabym móc pochować brata…
Grot odstawił szklankę i poprawił się na krześle.
– Wie pani, że takie poszukiwania są czasochłonne i wymagają dużego nakładu pracy? I nigdy nie ma gwarancji powodzenia.
– Panie Grot, jakbym nie zdawała sobie z tego sprawy, nie rozmawialibyśmy. Wiem też, że to będzie kosztować. Pieniądze nie grają dla mnie roli. To jak, pomoże mi pan?
– Musiałbym się zastanowić. Nie sztuka wziąć pieniądze i udawać, że się coś robi.
– To pan niech się zastanowi, a ja złożę zamówienie. Na co ma pan ochotę? Ja stawiam.
Jak na zawołanie przy stoliku znów pojawił się kelner.
– Wie pani, w sumie nie jestem głodny… – skłamał Grot. Od wczoraj nic nie jadł i czuł już lekką pustkę w żołądku.
– Polecam tatara wołowego z jajkiem przepiórczym, policzki wołowe w sosie brzoskwiniowo-truflowym, pierś z kaczki w sosie borowikowym z sałatką z rukoli… – zaczął recytować kelner.
– Ja wezmę mule. A dla pana może królika z chrzanem i agrestem. Kiedyś jadłam i był wyjątkowy. Lubi pan królika? – spytała Joanna.
– Może być – odpowiedział Grot bez przekonania.
Gdy kelner bezszelestnie się oddalił, Zawadzka z powagą spojrzała na detektywa.
– Zastanowił się już pan? Proponuję następujące warunki współpracy: za każdy dzień pracy otrzyma pan tysiąc euro. Dodatkowo ma pan budżet operacyjny w wysokości trzydziestu tysięcy złotych. Jakim samochodem pan jeździ?
– Aktualnie żadnym.
– Dobrze, dostanie pan ode mnie opla insignię. Jakoś nie mam do niego przekonania, stoi bezużytecznie w garażu. Pasują panu takie warunki?
Grot wzruszył ramionami.
– Mogą być. Ale zdaje sobie pani sprawę, że moje działania mogą nie przynieść rezultatu?
– Panie Grot, wierzę w pana. Wie pan dlaczego? Widzę u pana siłę. Nie wiem, jak to nazwać, ale… bije od pana moc. Opinię też ma pan dobrą. Uważam, że dokonuję słusznego wyboru.
Gdy po dwóch kwadransach kelner przyniósł zamówione dania, Zawadzka uśmiechnęła się do Grota.
– Smacznego. Po posiłku powie mi pan, jakie informacje mam panu przekazać. Wiem, że na pewno musi być zdjęcie brata i jego adres.
Kiwnął głową i sięgnął po sztućce. Przed nim na talerzu wielkim jak pizza leżał wątły kawałek mięsa króliczego. Pod nim liść chrzanu, a obok kilka kulek agrestu. Wokół był rozmazany, jakby pociągnięciem pędzla, jakiś zielonkawy sos. Wizualnie szału nie było, ale gdy skosztował kęs, musiał szczerze przyznać, że czegoś takiego jeszcze nigdy nie jadł. Nigdy by nie pomyślał, że zwykły agrest może wydobyć z posiłku tyle smaków. Musiał się powstrzymywać, aby nie zeżreć wszystkiego zbyt łapczywie.
Siedząca na wprost niego kobieta skupiła się na swoim talerzu i nie zwracała na niego uwagi. Dopiero po skończonym posiłku znów popatrzyła na niego przenikliwie.
– Czy mogę pana odwieźć do domu? Jutro przygotowałabym dla pana materiały. Przyjechałby pan do mnie koło południa? Mieszkam na Bielanach. Oczywiście jeśli to panu pasuje. Wziąłby pan samochód i potrzebne rzeczy.
– Dziękuję, ale wrócę sam – odparł. – Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia na mieście. A co do jutra, dwunasta mi pasuje. – Nie chciał, aby ta elegancka pańcia wiedziała, w jakiej okolicy mieszka i w jakich warunkach.
Zawadzka kiwnęła głową, a następnie przywołała kelnera i poprosiła o rachunek. Gdy ten pojawił się przy stoliku, położyła na stole dwa banknoty – jeden stu-, a drugi dwustuzłotowy. Następnie wstała i wyciągnęła rękę na pożegnanie. Uścisk miała delikatny, kobiecy, ale nie ciamajdowaty. Jej dłoń była zadbana, jednak w tym uścisku było coś, co świadczyło, że praca fizyczna nie jest jej obca.
Grot spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich, że Zawadzka ma do niego pełne zaufanie. Wyraźnie zależało jej, aby przyjął to zlecenie.
Uśmiechnął się najszczerzej jak mógł i zapewnił:
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pani brat wrócił do domu.
Ostrożnie odwzajemniła uśmiech i skierowała się w stronę wyjścia.
Przez chwilę jeszcze stał i patrzył na jej zgrabne ciało. A potem ruszył na poszukiwanie sklepu monopolowego.
Marek Kruszewski wytężał wzrok w ciemności. Nie potrafił jednak rozpoznać żadnych szczegółów pomieszczenia, w którym leżał. Nie wiedział, czy znajduje się w piwnicy, czy na strychu. W ciszy słychać było tylko buczenie jakiegoś urządzenia – hydroforu, a może chłodziarki.
Nie był skuty ani skrepowany. Rwanie w kostce świadczyło o jakimś urazie nogi. Ręce też miał obolałe. W sumie całe jego ciało przeszywał ból.
Nie pamiętał, w jaki sposób się tu znalazł. Kojarzył jedynie, że wyszedł z redakcji i udał się na parking podziemny pod placem Nowy Targ. Gdy wsiadł do samochodu, poczuł coś jak porażenie prądem.
Ocknął się dopiero w tym miejscu. Miał wrażenie, że ktoś porządnie go zlał, zanim wrzucił jak worek ziemniaków do tego pokoju. To było kilka dni temu, jednak nie potrafił powiedzieć, kiedy dokładnie. Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny. Skręcało go z głodu, a więc na pewno nie jadł już dość długo.
Leżał teraz i nasłuchiwał pojedynczych dźwięków dochodzących z zewnątrz. Kilka minut temu słyszał, jak ktoś kręcił się za drzwiami. Docierały do niego czyjeś głosy. Spodziewał się, że porywacz – lub porywacze – może się tu w każdej chwili pojawić.
Zastanawiał się, dlaczego właściwie go porwali. Czy ktoś chciał go uciszyć w związku z planowanym artykułem? A może było to uprowadzenie dla okupu? Wielu ludzi wiedziało, że on i jego siostra odziedziczyli po rodzicach niemałą fortunę; ich majątek szacowany był na ponad sto milionów złotych. Jeśli to było porwanie dla pieniędzy, istniała jeszcze nadzieja. Porywacze z reguły po uzyskaniu okupu wypuszczają zakładnika. Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość. Gorzej, jeśli chodziło o to, żeby go uciszyć. Wtedy nie wiadomo, jak daleko mogą się posunąć.
To, co przekazał mu Wiktor, samo w sobie było już podstawą, aby kilkadziesiąt osób zamieszanych w machlojki wsadzić do więzienia na długie lata. Wielu ludzi powiązanych z wyłudzaczami nieruchomości i gruntów utraciłoby wpływy w polityce i biznesie. Z akt, do których dotarł Marek, można było także wysnuć wniosek, że grupa, oprócz wyłudzeń majątku, ma na koncie bardziej poważne przestępstwa.
W jednym z tropów pojawiała się sprawa Antoniego Maliniaka. Rolnik nie chciał sprzedać swojej ziemi pod budowę ważnej arterii drogowej. Jego grunt znajdował się na trasie łączącej most Milenijny z ulicą Żmigrodzką. Praktycznie wszystkie działki, które miały pójść pod budowę drogi, należały do polityków. Właścicielem kilku był poprzedni prezydent miasta, paru innych – aktualny. Spory kawałek gruntu należał do wicewojewody, a kilkadziesiąt arów do polityka, który obecnie był jednym z wiceprzewodniczących największej partii opozycyjnej. Partia ta przez ostatnie lata sprawowała władzę w kraju, a ten polityk był nawet wicepremierem rządu. I właśnie pośród wszystkich tych gruntów należących do ludzi z politycznych wyżyn była jedna działka Maliniaka. Budowa trasy nie mogła się rozpocząć, dopóki rolnik nie sprzeda swojej ziemi. Namawianie go trwało kilka miesięcy. Próbowano wszelkich sposobów, aby uzyskać jego podpis pod aktem notarialnym – począwszy od przekupienia, na szantażu kończąc. Wszystko jednak na nic. Maliniak był uparty. Twierdził, że to jego ojcowizna i nie sprzeda jej za żadne skarby świata.
Minęły kolejne trzy tygodnie, aż pewnego dnia syn Maliniaka poszedł na ryby i się utopił. Sekcja zwłok wykazała, że był pijany i nieopatrznie wpadł do wody. Rodzina i znajomi zeznali, że Bartek Maliniak był osobą niepijącą. Nie spożywał trunków ani na co dzień, ani nawet od święta. Wszyscy sąsiedzi i znajomi zgodnie podejrzewali, że młodego Maliniaka zamordowano. Prokuratura umorzyła jednak postępowanie z powodu niestwierdzenia czynu zabronionego. W tym samym dniu starego Maliniaka odwiedził przedstawiciel inwestora i kolejny raz zaproponował odkupienie ziemi. Stary Maliniak, teraz dodatkowo pogrążony w żałobie po stracie syna, ponownie odmówił. Wtedy zaczęły się problemy. Żona straciła etat w dyskoncie spożywczym, w którym pracowała od dwunastu lat. Jako powód zwolnienia podano kradzież pieniędzy z kasy. Kobieta została nawet zatrzymana na czterdzieści osiem godzin w policyjnej izbie zatrzymań. Chwilę później córka Maliniaka została wyrzucona z pracy w banku. Pracowała tam dwa lata i nagle przełożeni stwierdzili, że muszą zlikwidować jeden etat. Wypadło na Marzenę Waligórską z domu Maliniak. Następnie brat Antoniego, ksiądz z parafii we wsi Marszowice Dolne, został oskarżony o posiadanie pornografii dziecięcej. W komputerze księdza rzekomo znaleziono treści przedstawiające seks z małoletnimi. Parafianie nie mogli uwierzyć w te bzdury z kilku powodów, pośród których najważniejszym był fakt, że ksiądz nigdy nie miał komputera i nawet nie potrafił żadnego obsługiwać.
W końcu Antoni Maliniak został znaleziony w stodole przez żonę – wisiał na pasku od spodni. Było to dwa tygodnie po pogrzebie jego syna. To śledztwo prokuratura również umorzyła, stwierdzając samobójstwo. Śledczych nie zastanowiły siniaki na przedramionach mężczyzny. Biegły stwierdził, że mogły powstać w wyniku prac w gospodarstwie.
Po śmierci Antoniego inwestor przelał na konto rodziny Maliniaka odpowiednią sumę pieniędzy za zakup jego ziemi. Kupujący przedstawili nawet umowę podpisaną przez nieżyjącą już głowę rodziny. Żona i córka miały wątpliwości co do autentyczności podpisu, ale po jakimś czasie wycofały zawiadomienie o fałszerstwie dokumentów i zmieniły swoje zeznania.
Takich spraw w mieście i w całym województwie było znacznie więcej. Materiały, które dostarczał Markowi Wiktor i które Kruszewski sam uzyskiwał z innych źródeł, tworzyły przerażający obraz układów polityczno-towarzysko-biznesowych.
Teraz się zastanawiał, czy osoby, które go uprowadziły, zdecydują się na uciszenie go raz na zawsze, czy może poprzestaną na straszeniu.
Podejrzewał, że w ciągu kilku najbliższych godzin się tego dowie.
Od razu po powrocie do domu Grot ściągnął garnitur. I tak wystarczająco długo się w nim męczył. Zaraz potem wyciągnął z reklamówki butelkę wódki i kilka puszek piwa.
Otworzył flaszkę i nalał sobie słuszną porcję do szklanki. Wypił jednym haustem, po czym nalał na drugą nogę. Przymknął oczy, czując, jak alkohol przyjemnie pali go w gardle, a potem otworzył puszkę piwa i wziął łyk na popicie wódki. Wiedział z doświadczenia, że łączenie tych trunków niesie ze sobą katastrofalne skutki, jednak nie miało to dla niego większego znaczenia. Grunt, żeby się napić.
Usiadł przy kuchennym stole w samych gaciach i skarpetkach i popatrzył na swoje dłonie. Miał wrażenie, że miejsce na palcu, gdzie kiedyś była obrączka, pali go żywym ogniem, tak jakby Kamila z nieba kazała mu założyć spoczywający w szufladzie komody złoty krążek, jakby kazała mu wziąć się za siebie.