Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Mroczny thriller, który zabierze cię w najbrutalniejsze zakamarki ludzkiego umysłu!
Warszawa, lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Młoda dziewczyna wybiera się z koleżankami do pubu, z którego zostaje uprowadzona przez grupę oprawców. Jednym z nich jest Szajba, brutalny bandzior niemający żadnych skrupułów. Paweł Konarski, chłopak dziewczyny stara się sprawić, aby policja i prokuratura złapały i ukarały przestępców. Prokuratura pozostaje jednak bez materiału dowodowego. Gdy dochodzi do tragedii Paweł wyjeżdża z kraju. Jedenaście lat później światem przestępczym wstrząsają kolejne wydarzenia. Wojna gangów na nowo się rozpoczyna, a starzy przyjaciele przeradzają się we wrogów. Brutalne morderstwa, zawiła sieć powiązań i niezgodne z prawem interesy to dopiero początek tej rozgrywki...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 624
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CZĘŚĆ I
1.
Warszawa, 25 czerwca 1997 r.
Była szczęśliwa. Spojrzała ponownie na test. Dwie kreski wyraźnie świadczyły, że jest w ciąży. Ziściły się jej marzenia o założeniu rodziny. Będzie musiała powiedzieć o wszystkim Pawłowi. Byli parą już od niemal dwóch lat, poznali się na weselu jej kuzynki. On przyszedł jako osoba towarzysząca jakiejś krewnej pana młodego. Oboje mieli swoich partnerów, ale coś między nimi zaiskrzyło.
Po kilku dniach spotkali się przypadkowo na ulicy i poszli na ciastko i kawę. Ona miała dwadzieścia lat i była na pierwszym roku studiów pedagogicznych. On nie zamierzał się kształcić. Po ukończeniu technikum poszedł do wojska. Odsłużył półtora roku i wyszedł do cywila zaledwie dwa miesiące przed weselem Marty, na którym się poznali.
Po kawie i ciastku postanowili pójść do kina, grali wtedy Tatę z Bogusławem Lindą. W ciemnej sali kinowej Paweł chwycił ją za rękę i poczuła się wyjątkowo. Zanim skończył się seans, wiedziała już, że się w nim zakochała.
To było prawie dwa lata temu. W tym czasie ona studiowała, a on zatrudnił się w FSO jako mechanik. Wspólnie postanowili zamieszkać razem i razem pójść przez życie.
Przez pierwsze dwa lata przeżywali zarówno dobre, jak i złe momenty. Ostatnio więcej było tych gorszych. Paweł czuł się źle, miał depresję z powodu sytuacji zawodowej. Coraz częściej wracał z pracy i mówił o problemach FSO oraz o możliwej redukcji etatów. On, jako pracownik z krótkim stażem, był na liście osób do zwolnienia. Ona nie miała pojęcia, w jaki sposób mu pomóc. Wracał z fabryki i siadał przed telewizorem. Brał do ręki piwo i patrzył na ekran. Wiele razy złapała go na tym, że nie ma nawet pojęcia, co ogląda. Martwiło ją to i zastanawiała się, czy nie powinna namówić go na wizytę u jakiegoś terapeuty.
Bała się oczywiście jego reakcji, nie chciała, aby ją źle zrozumiał i stwierdził, że ona stara się zrobić z niego chorego psychicznie. Była daleka od tego. Jej matka miała kiedyś depresję i cała rodzina ucierpiała z tego powodu. Nie chciała czegoś podobnego przeżywać w swojej rodzinie.
Spojrzała jeszcze raz na test i się uśmiechnęła. Miała nadzieję, że Paweł, widząc wynik testu, wyjdzie z dołka psychicznego. Spojrzała na zegarek. Dochodziła czternasta. Paweł powinien teraz kończyć pracę. Do jego powrotu miała jeszcze kilka godzin. Zdąży wykonać wszystko, co sobie zaplanowała.
Wyszedł za bramę zakładu i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Spojrzał ostatni raz na teren fabryki. Godzinę temu brygadzista Marian Wojtasik wezwał jego i czterech innych chłopaków z wydziału i wręczył im wypowiedzenia. Odkąd Koreańczycy przejęli FSO, wizja upadłości z każdym dniem stawała się coraz bardziej realna. Oczywiście na zewnątrz społeczeństwo widziało wspaniałą firmę, nowoczesne samochody i wizję rozwoju żerańskiej legendy. Od środka nie było tak kolorowo. Samochody, które montowali, były przestarzałe, sprzedaż nie szła tak, jak się władze firmy spodziewały. Z terminowym wypłacaniem pensji też były problemy. On nie otrzymał jeszcze wypłaty za kwiecień. Oczywiście teraz zaległości firmy będą większe, oprócz wynagrodzenia przysługiwała mu jeszcze odprawa. Na początek powinno wystarczyć, aby przez jakiś czas przetrwać. Nie wiedział, jak ma powiedzieć Magdzie o zwolnieniu. Nie miał zamiaru niczego ukrywać. Razem musieli podjąć decyzję, co dalej.
– Paweł, poczekaj...
Spojrzał w stronę, z której dobiegł znajomy głos. Szedł ku niemu Wojtek, jeden ze szczęśliwców, którzy jeszcze nie zostali zwolnieni.
– Co tam? – spytał.
– Słyszałem, że cię wyjebali. Kurwa, po chuj te żółtki brały fabrykę? Miało być zajebiście, a wyszło chujowo – stwierdził Wojtek.
Paweł skinął tylko głową. Nie było sensu dyskutować na ten temat. Od kilku miesięcy każdego dnia przeprowadzał takie rozmowy. To, że w firmie działo się źle, wiedzieli wszyscy pracownicy. Spojrzał na bramę, przy której wartownik ze Straży Przemysłowej kontrolował wyjeżdżający samochód. Za kilka miesięcy, jeśli szefostwo nic nie zmieni w swoich działaniach, to może zakładu już nie być. Oczywiście on nie zobaczy ewentualnych zmian lub upadłości firmy. Z bramy wyszedł brygadzista, który wręczył mu dzisiaj zwolnienie. Zauważył go, jak stał z Wojtkiem, i zawołał:
– Konarski, czekaj.
Paweł w sumie nie śpieszył się nigdzie. Zamierzał co prawda pojechać na cmentarz, ale obawiał się, że nie dopilnuje, aby kamieniarz dobrze wykonał swoją pracę. Do domu też mu się nie śpieszyło. Nie miał ochoty wracać do Magdy. Nie chodziło o to, że nie układało mu się z dziewczyną, bardziej chodziło o to, że nie wiedział, jak jej powiedzieć o utracie zatrudnienia.
– Słuchaj. Wiesz, że to nie ode mnie zależało. Jest redukcja etatów. Musieliśmy zwolnić kilka osób – zaczął Wojtasik.
– Nie musisz mi się tłumaczyć. Dostałeś taki prikaz i go wykonałeś. Spoko, nic się nie stało.
Brygadzista położył mu dłoń na ramieniu i smutno się uśmiechnął.
– Dobra, ja lecę – oznajmił. – Pora odebrać bachora ze szkoły.
Konarski stał i patrzył, jak były przełożony odchodzi. Nie miał wątpliwości, że słowa Wojtasika były szczere. Dobrze im się razem pracowało, nigdy nie dochodziło pomiędzy nimi do żadnych kłótni. On wykonywał swoją pracę, a Wojtasik swoją.
– Idziesz na kielicha? – spytał Wojtek.
– Nie. Wracam do domu. Muszę otrząsnąć się z tego zwolnienia. Im szybciej coś znajdę, tym lepiej. Ostatnio rozmawiałem z sąsiadem. Jest ponad rok na bezrobociu. Facet nie ma już żadnego zasiłku i nie ma żadnej roboty. Nie chcę być w jego sytuacji.
– OK. Trzym się.
Konarski podał rękę koledze i uśmiechnął się. Uśmiech nie był szczery, bardziej wymuszony. Wojtek nic już nie powiedział.
Konarski przełknął ślinę i ruszył w stronę przystanku autobusowego.
Przygotowała dla Pawła kolację. Miała wreszcie okazję wypróbować nowy przepis, który dostała od Gośki. Zastanawiała się, jak jej to danie wyjdzie. Pierwszy raz robiła lasagne i miała nadzieję, że Pawłowi posmakują.
Odświętnie przystroiła stół w ich wynajmowanym mieszkaniu. Wyjęła najlepszy obrus, postawiła najlepszą zastawę, jaką posiadali. Wszystko wyglądało wręcz bajkowo. Miała nadzieję, że Paweł wróci w dobrym nastroju i nie będzie się zachowywał tak jak ostatnio. Zamierzała zjeść z nim kolację, poinformować go, że zostanie ojcem, i spędzić miło wieczór.
Spojrzała na zegarek stojący na komodzie. Dochodziła dwudziesta. Paweł powinien już być. Wczoraj powiedział jej, że po pracy pojedzie do swojej babci na cmentarz. Kilka dni temu dowiedział się, że nagrobek, który postawili, lekko się zapadł i trzeba wezwać ekipę, która go poprawi. Dzisiaj Paweł planował, że osobiście dopilnuje, aby wszystko zostało wykonane jak należy.
Poszła do łazienki sprawdzić, czy z jej wyglądem wszystko w porządku. Makijaż nałożyła kilkanaście minut wcześniej. Włosy miała krótko ścięte i nie wymagały zbyt wielu zabiegów. Włożyła najlepszą swoją sukienkę, czarną, na ramiączkach, tuż za kolano, i czarne rajstopy. Dzisiaj był wyjątkowy dzień i chciała wyjątkowo wyglądać.
Zastanawiała się, jak Paweł przyjmie wiadomość. Wiele razy rozmawiali na temat dziecka. Wspólnie zdecydowali, że jeszcze za wcześnie na potomka. Ona najpierw chce skończyć studia, on musi mieć pewną pracę. Jednak los zdecydował za nich. Dotknęła dłonią swojego brzucha i lekko się uśmiechnęła. Będzie musiała wybrać się na zakupy, aby zaopatrzyć się w jakieś ubrania ciążowe.
Usłyszała odgłos otwieranego zamka w drzwiach wejściowych. Wracał Paweł. Wyszła z łazienki i stanęła w przedpokoju.
– Cześć, kochanie – powiedziała do wchodzącego mężczyzny.
Paweł stanął i bacznie ją obserwował. Na jego twarzy widać było zdumienie.
– Czyżbym zapomniał o jakiejś okazji? – spytał. – Wystroiłaś się, a ja nie wiem z jakiego powodu. Na urodziny za wcześnie, imienin dzisiaj nie masz. Rocznica poznania dopiero za trzy miesiące.
Magda spojrzała na niego i szeroko się uśmiechnęła. Podeszła bliżej i objęła go w pasie. Czuła zapach jego potu. Uwielbiała go.
– Nie mam urodzin, nie mam też imienin. Przygotowałam kolację, bo uważam, że jest okazja.
– Nie jestem tego taki pewny. Zwolnili mnie – oświadczył Paweł, odsuwając ją lekko.
Przyjrzała mu się uważnie. W kącikach jego oczu widziała łzy. Zdała sobie sprawę, że zwolnienie z pracy i ciąża pokrzyżowały wszystkie ich plany. Ona miała studiować, teraz może się okazać, że będzie musiała zrezygnować z uczelni. Bez pracy we dwójkę się nie utrzymają, a co dopiero mając jeszcze w domu noworodka. Nie wiedziała, co myśleć. Na ułamek sekundy w jej głowie pojawiła się pokusa, aby dokonać aborcji. Szybko jednak przegoniła ten szatański pomysł.
– Nie wiedziałam. Świętowanie jednak jest uzasadnione. Jestem w ciąży – oznajmiła.
Paweł zamarł na ułamek sekundy. Przez kilkanaście sekund patrzył na nią.
– Jesteś pewna? – spytał.
– Tak. Zrobiłam test.
– Trochę zmienia to naszą sytuację. Gdyby nie to, że kiepsko teraz z robotą, skakałbym do góry jak jakiś kangur. Spoko, damy sobie jednak radę. Na początek będę musiał poszukać nowej pracy.
– Paweł, nie przejmuj się. Poradzimy sobie. Ja mogę wieczorami udzielać korepetycji. Zawsze to jakiś grosz wpadnie.
Podszedł do niej i ją przytulił. W głębi duszy cieszył się z tej wiadomości. Dzisiaj coś stracił, ale zyskał więcej. Utrata pracy to drobiazg w porównaniu z tym, co otrzymał od losu. Miał nadzieję, że to będzie syn.
Do późna siedział w prokuraturze. Ostatnio w mieście coraz bardziej dawały się we znaki grupy przestępcze. Kilka tygodni wcześniej mieli regularną wojnę gangów. Najpierw grupa pruszkowska wysadziła dwa lokale należące do grupy wołomińskiej. Potem jakiś gangus z Wołomina strzelał do Zachara, szefa jednej z pomniejszych grup podporządkowanych pruszkowskim. W czasie tej wojny miało miejsce kilka najazdów na knajpy, dwa razy podkładano ładunki wybuchowe pod samochody i raz spalono dom jednego z członków gangu wołomińskiego. Nieznani sprawcy podjechali w nocy i obrzucili willę koktajlami Mołotowa. Szczęśliwie nikt w domu nie przebywał. Główny lokator spędzał noc na policyjnym dołku. Rodzina wyjechała na kilka dni w góry.
Grześkowiak kilka dni temu otrzymał od szefa prokuratury polecenie zajęcia się sprawą wojny gangów. On dostał członków grupy pruszkowskiej, a prokurator Kadziewicz Wołomina.
Od kilku dni wraz z Kadziewiczem starali się rozwiązać problem mafii w stolicy. Grześkowiak nie spodziewał się jednak, że żaden z poszkodowanych nie będzie chciał zeznawać. Nie spodziewał się także tego, że nie będzie nikogo, kto chciałby pozbyć się gangsterów z Warszawy.
Grześkowiak od pięciu lat był prokuratorem, a sprawa mafii jego pierwszą o tak dużym ciężarze gatunkowym. Kadziewicz to jednak co innego. Facet został prokuratorem w stanie wojennym i po upadku poprzedniego systemu pozytywnie przeszedł weryfikację. Złośliwi twierdzili, że miał haki na większość członków komisji weryfikacyjnej. Sprawa mafii miała być jedną z jego ostatnich w prokuraturze. Z nieoficjalnych informacji Grześkowiak wiedział, że Kadziewicz ma iść na wysoki ministerialny stołek.
Grześkowiak podejrzewał, że to tylko pogłoski. Nikt nie zleciłby potencjalnemu ministrowi sprawy tak ciężkiej i praktycznie nie do załatwienia.
No chyba że ktoś chce Kadziewicza udupić i chce, aby się na mafii wyłożył – pomyślał Grześkowiak.
Powoli wstał od biurka i przespacerował się po gabinecie. Wiedział, że w budynku, piętro wyżej, siedzi u siebie Kadziewicz i także zastanawia się, jak rozwiązać problem w stolicy.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga. Pora wracać do domu.
Grześkowiak uśmiechnął się na myśl o powrocie do domu odziedziczonego po rodzicach. Miesiąc temu zakończył remont. Ledwo zdążył przed porodem. Jego żona Agnieszka urodziła zdrową córeczkę. Kasia otrzymała najwyższą notę w skali Apgar. W ostatnich dniach, w związku z jego obowiązkami w pracy, wprowadziła się do nich babcia Kasi. Taka pomoc przyda się Agnieszce w opiece nad noworodkiem.
Grześkowiak był wdzięczny teściowej. Ich relacje były przeciwieństwem stereotypu znanego z dowcipów. On nie mógł narzekać. Kobieta ani razu nie zachowała się wobec niego jak teściowa. Była dla nich bardziej jak matka, zwłaszcza że on swojej nie poznał. Zmarła, gdy miał trzy miesiące. Ojciec wychował go z pomocą babci. Nie przelewało im się. Ojciec pracował jako tramwajarz, babcia była na emeryturze i dorabiała na stróżówce. Nie pochodzili z warszawskiej elity, byli zwykłymi przedstawicielami klasy robotniczej. Nie miał łatwego startu w dorosłość. Tylko dzięki swojemu uporowi dotarł tam, gdzie był obecnie. Tylko dzięki samozaparciu ukończył liceum, zdał na prawo i uzyskał najlepszy wynik w egzaminach końcowych.
Był ambitny i to zadecydowało, że otrzymał najważniejsze zadanie w swojej prokuratorskiej karierze – zakończyć istnienie mafii w Polsce.
Impreza trwała w najlepsze. Szajba wstał od stołu i spojrzał w stronę Zachara. Przez chwilę kiwał się nad nim, po czym powiedział:
– A chuj z tym.
Zachar parsknął śmiechem. Przez kilka sekund nie mógł złapać oddechu. W końcu rzucił:
– Oj Szajba, Szajba. Gdyby nie to, że jesteś synem mojej siostry, to zajebałbym ci w ryj.
Szajba naprężył się i zacisnął pięści.
– Nie wyskakuj mi tu z rodziną. Gdzie byłeś, jak zamykali mi ojca? Gdzie byłeś, jak mój stary szedł garować za ciebie? Nie pomogłeś nam wtedy.
Całe towarzystwo zamilkło. Nikt nie chciał brać udziału w awanturze rodzinnej. Wszyscy znali obu mężczyzn i zdawali sobie sprawę, że najlepszym rozwiązaniem jest załagodzenie sporu. Zarówno jeden, jak i drugi byli mocno wyrywni do bójki. Niejeden już raz pobili się w trakcie imprezowania. Wszyscy jednak wiedzieli, że dzisiaj się biją, a jutro godzą.
– Dobra, chłopaki. Po co te teksty? Co było, minęło – powiedział Gizmo.
– Nie wpierdalaj się – warknął Zachar, odwracając głowę w jego stronę.
– A ty co go jebiesz jak burą sukę! – wtrącił się w obronie Gizma Szajba. – To mój kumpel i ma prawo powiedzieć, co myśli.
Zachar zerwał się od stołu i sięgnął po leżący na blacie nóż. Wycelował go w Szajbę i rzucił:
– Wypierdalaj stąd. Dla ciebie, frajerze, impreza skończona.
Szajba stał przez kilka sekund i głośno oddychał. Widać było, że jest wściekły. Całe towarzystwo siedziało w milczeniu. Nikt nie chciał podpaść ani Szajbie, ani jego wujkowi. W końcu odezwał się Ropuch, prawa ręka Zachara:
– Dobra, Szajba do domu. Jak zawsze musicie zjebać klimat. Ty, Zachar, też przeginasz. Dopierdalacie się do siebie co bibkę. Nie możecie, do kurwy nędzy, zapomnieć o tym, co było?
– Odjebaj się. Wpierdalasz się w sprawy rodzinne – zauważył Szajba.
– Szajba ma rację. To sprawy rodzinne – rzucił Zachar. – Chodź tu, młody.
Odłożył nóż na stół i wyciągnął ramiona. Szajba wahał się kilka sekund. W końcu podszedł i objął Zachara. Stali tak przez chwilę, po czym Zachar ucałował oba policzki siostrzeńca.
– Oj dzieciaku, dzieciaku. Pierdolisz takie głupoty, a ja za tobą skoczyłbym w ogień. Chodź, napijmy się.
Obaj usiedli i Szajba sięgnął po butelkę wódki. Wszyscy uczestnicy imprezy odetchnęli z ulgą. Przynajmniej dzisiaj Zachar i Szajba nie skoczą sobie do łbów. Przynajmniej na razie.
2.
Warszawa, 16 lipca 1997 r.
Zdjął maskę i odłożył palnik acetylenowy. Spojrzał na zegar wiszący tuż nad wejściem do hali. Dochodziła dwudziesta. Kończył za dwie godziny.
Miał wtedy podejść do pubu Paradiso po Magdę. Poszła do knajpy z dwiema przyjaciółkami ze studiów, świętować razem urodziny jednej z nich.
On miał dołączyć do towarzystwa po pracy, chociaż nie do końca mu się to uśmiechało. Wolałby wrócić do domu i odpocząć.
Ostatnie dwa dni były dla niego wyczerpujące. Na okresie próbnym brygadzista zlecał mu najcięższe zadania. Nie narzekał, musiał utrzymać tę robotę, zwłaszcza że w najbliższych miesiącach czekało ich sporo wydatków. Po utracie zatrudnienia w FSO przez pierwsze dni myślał o tym, jak ma utrzymać rodzinę. Ciąża Magdy dodatkowo skomplikowała ich życie. Przez pierwszy tydzień chodził za pracą. Nigdzie nie było przyjęć. W każdej fabryce odbijał się od drzwi pokoju, gdzie mieściły się kadry. Zostawiał swój życiorys i podanie i szedł dalej do kolejnego zakładu. Czuł się zdołowany, widząc, że nigdzie nie potrzebują osoby z jego kwalifikacjami. Półtora tygodnia temu spotkał na ulicy dawnego kumpla z wojska i pogadali chwilę. Bogdan powiedział mu, że u niego w fabryce potrzebują kogoś. Dzień później Paweł złożył podanie i praktycznie od ręki został przyjęty na okres próbny.
Początkowo zlecano mu najgorsze zajęcia. Brygadzista bacznie obserwował jego zachowanie i wczoraj spytał, czy umie spawać. Robił to na Żeraniu parę razy, więc potwierdził. Został przydzielony do kilku spawaczy i razem mieli wykonać jakieś pilne zamówienie dla kontrahenta. Nie narzekał, zdawał sobie sprawę, że na jego miejsce jest stu innych i nie może pozwolić sobie na zwolnienie. Ostatnio nawet stwierdził, że widzi na horyzoncie promyk nadziei, iż zła passa już należy do przeszłości. Wczoraj chciał nawet wysłać kupon totolotka. Nie zdecydował się jednak na wydanie pieniędzy, wolał przeznaczyć je na jakiś prezent dla Magdy.
Spojrzał kolejny raz na zegarek. Dwudziesta. Założył maskę i wrócił do spawania.
Nie bawiła się zbyt dobrze. Agnieszka i Iza sporo piły, ona zamówiła sobie tylko sok pomarańczowy. W knajpce było luźno, typowa liczba osób jak na środę. Upiła kolejny łyk soku i zobaczyła, jak gwałtownie otwierają się drzwi i do środka wchodzi czterech mężczyzn. Każdy z nich wyglądał, jakby zamiast normalnych posiłków jadł sterydy. Każdy był szeroki w barach i każdy był pijany. Wszyscy mieli na sobie spodnie dresowe i adidasy. Weszli do środka i jeden z nich zrzucił wszystkie szklanki z piwem stojące na pierwszym stoliku przy wejściu.
– Kurwa, kelner! Posprzątać tu! – krzyknął.
Reszta jego towarzystwa zaniosła się śmiechem. Magda spojrzała na Agnieszkę i Izę. Obie przestały żartować i wydawały się przestraszone. Z lokalu powoli zaczęli wychodzić goście. Nowo przybyli zajęli miejsce przy zwolnionym stoliku.
– Chodźmy stąd – rzuciła Iza.
Zaczęły wstawać od stolika i kierować się w stronę wyjścia. Magda nagle poczuła, że ktoś łapie ją za przedramię.
– Ej, mała, a wy dokąd?
Spojrzała w stronę, z której dobiegał głos, i zobaczyła, że dresiarz puszcza do niej oko. Jej serce zaczęło szybciej bić.
– Nigdzie nie idziecie, zabawimy się trochę – powiedział drugi z mężczyzn.
Magda popatrzyła na Izę i Agnieszkę. Stały jak sparaliżowane. Dwóch innych dresiarzy zagrodziło drzwi.
– Śpieszymy się... – zaczęła Magda.
– Nigdzie się, kurwa, nie śpieszycie – oznajmił dresiarz, chwytając ją wpół.
Krzyknęła. Kątem oka zobaczyła, że dwóch jego towarzyszy łapie Agnieszkę i Izę. Jeden z karków podszedł do obsługi i wyciągnął zza paska pistolet. Wycelował go w barmana i zażądał:
– Zamknij, kurwa, drzwi od tej budy. Chłopaki z miasta będą się bawić.
Magda chciała się wyrwać, ale poczuła silne uderzenie w twarz. W ustach pojawił się metaliczny smak krwi. Zdawała sobie sprawę, że wpadły w wielkie tarapaty. Zanim zemdlała, usłyszała płacz Izy i krzyk Agnieszki.
Przebrał się z ciuchów roboczych w swoje wranglery i adidasy. Na górę włożył koszulkę polo. Cieszył się, że jutro nie musi iść do roboty. Dostał dzień wolnego. Miał zamiar podjechać z Magdą nad Wisłę. Poleżą nad brzegiem, poopalają się. Poziom wody nadal był wysoki, ale w przeciwieństwie do drugiej co do wielkości polskiej rzeki Odry Wisła nie spowodowała takich spustoszeń. Wyszedł z pracy i podjechał autobusem w pobliże pubu Paradiso. Wszedł do środka i spojrzał zdziwiony na obsługę. Dwie kelnerki zbierały z podłogi potłuczone szklanki. Barman tamował krew sączącą się z nosa. Paweł rozejrzał się w poszukiwaniu Magdy i jej znajomych. Czuł, że serce bije mu coraz szybciej. Nigdzie nie widział swojej dziewczyny. Innych gości w lokalu także nie było.
– Przepraszam panią. Umówiłem się tutaj ze swoją dziewczyną i jej dwiema koleżankami – zaczepił jedną z kelnerek.
Uciekła wzrokiem w stronę drugiej pracownicy.
– Ja nic nie wiem – powiedziała cicho.
Paweł czuł, że stało się coś złego. Zachowanie obsługi dawało do myślenia, coś tutaj musiało się wydarzyć. Kelnerki były mocno przestraszone, a barman pobity.
– Niech mi pani powie, co się tutaj, do kurwy nędzy, dzieje.
– A co niby miałoby się dziać? – spytała druga kelnerka.
– Pani ma mnie za debila? Przecież widzę, że doszło tutaj do awantury. Dobra, skoro tak, to dzwonię po policję – oświadczył Paweł.
Kobiety spojrzały po sobie. W końcu jedna powiedziała:
– Zabrali je.
– Kto?
– Chłopaki z miasta. Jednego z nich znam z widzenia. Wołają na niego Szajba. Ksywa adekwatna do zachowania. Potrafi być niemiły.
Paweł czuł, jak nogi zaczynają mu drgać ze stresu. Widział strach u obsługi i zdawał sobie sprawę, że Magda jest w niebezpieczeństwie.
– Macie tu telefon? – spytał barmana.
Młody chłopak stojący za kontuarem przytaknął bezgłośnie.
– To dzwoń po policję.
– Ale...
– Nie ma, kurwa, ale. Dzwoń, bo ja ci poprawię w kichawę.
Barman niechętnie sięgnął po słuchawkę stojącego pod blatem aparatu. Paweł przez chwilę patrzył na niego, po czym podszedł do kelnerek.
– Wiecie, gdzie można ich znaleźć? – rzucił.
Obie pokręciły przecząco głową. Stał i patrzył na rozbite szkło leżące na podłodze. Czuł, że teraz cała nadzieja w policji. Na pewno wiedzą, gdzie spotykają się bandyci, i szybko ustalą, dokąd Szajba mógł zabrać Magdę.
Pęcice, 16 lipca 1997 r.
Otworzyła oczy i od razu pożałowała. Dresiarz, który siedział przy stole, zauważył, że już odzyskała przytomność, i powoli zaczął podnosić się z krzesła. Marzyła, aby znowu pogrążyć się w nieświadomości. Dłonią dotknęła swojego brzucha.
– Jesteś już w stanie znowu się zabawić? – spytał dresiarz.
Zamknęła oczy. Miała zamiar udać nieprzytomną. Dresiarz podszedł i szturchnął ją butem. W duchu modliła się, aby z powrotem usiadł przy stole. Kopnął ją z całej siły. Przygryzła wargi, aby nie krzyknąć.
– Znowu, kurwa, odpłynęła – powiedział kark.
Powoli zaczęła sobie przypominać wydarzenia ostatnich godzin. Poszły razem z Agnieszką i Izą do pubu. Siedziały około godziny, gdy drzwi do lokalu otworzyły się z głośnym hukiem. Do środka weszło pijane towarzystwo. Zaczęli się awanturować, wszyscy goście knajpki uciekli, a one, w momencie gdy chciały wyjść, zostały złapane.
Pamiętała, jak starały się wyrwać z rąk dresiarzy, ale ci byli silniejsi. Przypomniało jej się, że barman chciał stanąć w ich obronie, ale ciężka popielniczka, która wylądowała na jego twarzy, skutecznie go powstrzymała. To, co wydarzyło się później, było jak z najgorszego koszmaru. Bandyci wyciągnęli je z lokalu, zapakowali jak worki ziemniaków do dwóch beemek i odjechali. Pamiętała, że otrzymała kilka uderzeń w twarz z otwartej dłoni. Uderzenia były mocne. W trakcie jazdy na obrzeża miasta starała się przekonać siedzących z nią w samochodzie bandytów. Błagała, prosiła, aby je wypuścić. Śmiali się z niej i stwierdzili, że zostaną puszczone, jak oni z nimi skończą. Płakała całą drogę. Nie miała pojęcia, co się działo z Agnieszką i Izą, jadącymi drugim autem.
Gdy dojechali na peryferie, zobaczyła starą willę stojącą na końcu drogi. Spojrzała na wysiadające z drugiego samochodu koleżanki. Ubrania obu były poszarpane. Agnieszka miała podartą bluzkę, spod której wyłaniała się goła pierś. Pod okiem powoli ciemniał siniak. Iza miała rozbitą wargę. Krew na łuku brwiowym świadczyła, że została przynajmniej kilka razy uderzona pięścią. Bandyci prowadzili je do środka. Przed domem stały już dwa samochody, marek nie rozpoznała, ale przypominały amerykańskie krążowniki szos.
W domu siedziało jeszcze kilku dresiarzy. Wszyscy byli dobrze zbudowani. Ich wygląd sugerował, że więcej czasu spędzili na siłowni niż na nauce. Siedzieli przy suto zastawionym stole. Takiej ilości alkoholu Magda jeszcze w życiu nie widziała. Ze strachem patrzyła, jak jeden z mężczyzn rozprowadza na blacie ścieżkę jakiegoś narkotyku. Uśmiechał się do niej i spytał, czy chce.
Zanim odpowiedziała, została mocno pchnięta na łóżko. Nie zdążyła zareagować, gdy poczuła, jak czyjeś mocne ręce zaczynają ściągać z niej spodnie. Starała się kopnięciami zrzucić napastnika, ale otrzymała cios prosto w brzuch. Zabrakło jej powietrza. Słyszała śmiechy pijanych i naćpanych bandytów. Poczuła, że ktoś łapie ją za ręce i wykręca je do tyłu. Ostatnie, co zdążyła zapamiętać, zanim straciła przytomność, było uderzenie czymś w głowę.
Teraz leżała z zamkniętymi oczyma, marząc o tym, aby wszystko okazało się sennym koszmarem. Wiedziała, że została zgwałcona. Czuła to. Samego gwałtu nie pamiętała, ale ból w okolicach podbrzusza i podarte majtki leżące koło niej świadczyły o dramacie, który miał tutaj miejsce. Nie wiedziała, co się działo z jej koleżankami, ale zdawała sobie sprawę, że spotkał je podobny los. Słyszała, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Bała się otworzyć oczy.
– Ej, budzimy się, kurwa – usłyszała.
Przełknęła ślinę.
– Nie udawaj. Jak nie otworzysz gałów, to spuszczę ci taki wpierdol, że rodzona matka cię nie pozna.
Uniosła powieki. Na środku pokoju stał jeden z mężczyzn, którzy wyciągnęli je z lokalu.
– Masz, mała, szczęście.
– Szczęście? – spytała słabym głosem.
– Mogłaś zostać odjebana. Nieraz jak kurwa nie chciała współpracować, to się ją odpierdalało. Potem ścierwo do lasu i ślad po takiej kurwie znikał.
Nic nie powiedziała. Zaczynała się bać. To, co dotychczas ją spotkało, uważała za najgorszą rzecz, która jej się przytrafiła w życiu. Teraz mogło się okazać, że jeszcze sporo przed nią. Zaczęła dygotać.
– Masz szczęście, bo wpadłaś mi w oko. Jestem Szajba. A ty jak masz na imię?
– Magda – powiedziała cicho.
– No to słuchaj, Magda. Sorki za to wszystko. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Wiesz, jak to jest. Popiło się i zarzuciło koks. Wtedy różne głupoty się w bani pojawiają.
– Zgwałciliście mnie...
– Bez przesady. Cipa nie mydło, nie zmydli się.
Podszedł i podniósł ją z podłogi. Dresiarz, który wcześniej ją kopnął, spał teraz na krześle z rękami na stole. Nie opierała się, gdy prowadził ją w stronę innego pokoju. Gdy weszli, zobaczyła, że Iza leży pod jakimś bandytą i zaciska wargi. Jej wzrok był nieobecny. Może nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest gwałcona. Agnieszka robiła loda innemu z dresiarzy. Obie były pobite i w poszarpanych ubraniach. Na ciuchach miały spore plamy zasychającej krwi. Magda zamknęła oczy, nie chciała na to wszystko patrzeć.
Z krzesła przy stole wstał jeden z dresiarzy, którzy byli w domu, gdy Szajba z kolegami je tu przywieźli. Zaczął iść w jej stronę, wyraźnie się zataczając.
– O, widzę, że przyszła nowa dupa. Pociągniesz mi, mała – oświadczył.
Magda czuła, że cały koszmar zaczyna się od początku.
3.
Warszawa, 17 lipca 1997 r.
Gdy przyjechały pierwsze radiowozy, miał nadzieję, że odnalezienie bandytów będzie kwestią najwyżej kilkudziesięciu minut. Policjanci przez godzinę przesłuchiwali obsługę i jego. Jakiś tajniak pytał go o wszystko, począwszy od ubrania, w którym Magda miała wyjść do lokalu, po ich życie rodzinne. Gdy po raz kolejny pytał, czy się kłócili, nie wytrzymał i zwyzywał go. Siedział teraz na krześle i obserwował pracę techników. Zbierali ślady linii papilarnych w lokalu. Obserwował ich blisko godzinę. Dochodziła już pierwsza w nocy. Jak dotychczas nie było widać żadnych efektów policyjnych działań. Patrzył, jak otwierają się drzwi i do knajpy wchodzi jakiś mężczyzna. Ubrany był w niebieskie jeansy, czarne adidasy i bluzę dresową. Podszedł do stolika, przy którym siedział Paweł, i się dosiadł.
– Nazywam się Migalski. Komisarz Migalski z komendy stołecznej.
– Paweł Konarski.
– Wiem. Będę prowadził sprawę uprowadzenia pańskiej dziewczyny i jej koleżanek. O ile mi wiadomo, to zostały zabrane z lokalu przez jakichś dresiarzy.
– Kelnerka mówiła, że zabrał ją niejaki Szajba.
– Wiemy. Już szukamy miejsca, dokąd mogły zostać zabrane. Znamy większość lokali, gdzie się bawią, więc odnalezienie uprowadzonych jest kwestią czasu.
– Pański kolega pytał mnie, czy kłóciłem się z Magdą. Na chuj takie pytania, skoro wiecie, że porwania dokonał ten bandyta?
Migalski rozejrzał się dookoła, aby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy. Nachylił się nad stolikiem i powiedział szeptem:
– Ten Szajba należy do grupy pruszkowskiej. To mafia. W grupie Szajba głównie zajmuje się ściąganiem haraczy, porwaniami dla okupu i handlem narkotykami. To kawał skurwiela. Jego wujek nie jest lepszy. Zachar. Szef jednej z grup podlegającej pruszkowskim.
– A co to ma wspólnego z pytaniami pańskiego kolegi?
– Gangusy mają dobrych adwokatów. Wiemy o nich sporo, ale nie ma to przełożenia na materiał dowodowy. My ich łapiemy, a sądy puszczają. Kolega pytał, bo chcemy uniknąć sytuacji, gdy adwokaci bandytów powiedzą, że pan jest odpowiedzialny za porwanie, że pan to zlecił lub, co gorsza, pan sam je porwał i ich oskarża.
– Przecież to bzdura. – Paweł podniósł się z krzesła.
Migalski ruchem dłoni nakazał, aby Konarski usiadł.
– Spokojnie. Ja wiem, że to bzdura – powiedział z naciskiem. – Musimy jednak zrobić wszystko, aby skurwysyny nie uniknęły sprawiedliwości.
Paweł skinął głową.
– Mam nadzieję, że uda się szybko odnaleźć Magdę. Ona jest w ciąży.
Policjant spojrzał na niego uważnie. O ciąży nie miał pojęcia. Zdawał sobie sprawę, że czas działa na ich niekorzyść.
– Panie komisarzu, mamy adres – zaraportował młody sierżant, podchodząc do ich stolika.
– Gdzie? – rzucił krótko Migalski.
– Willa w Pęcicach.
Konarski wstał. Migalski popatrzył na niego zdziwiony.
– A pan dokąd? – spytał.
– Do Pęcic – odparł Konarski.
– Nie, panie Pawle. Pan zostaje tutaj. Jak pan będzie coś kombinował, to noc spędzi pan na dołku.
– Ale...
– Nie ma ale. My załatwimy robotę. Niech się pan nie martwi. Pan poczeka tutaj. Jak uwolnimy pańską dziewczynę, to będzie się pan mógł z nią spotkać.
Konarski dobrze wiedział, że dalsze dyskusje nie mają sensu. Usiadł z powrotem na krześle. Migalski skinął mu głową i skierował się do wyjścia z lokalu.
Grześkowiak najszybciej, jak mógł, pojawił się w prokuraturze. Telefon z informacją, że bandyci z grupy pruszkowskiej porwali kilka młodych kobiet, był dla niego ogromnym ciosem, a zarazem szansą na rozbicie jednej z grup przestępczych.
Miał nadzieję, że uda się uratować uprowadzone dziewczyny, a on zdoła je przekonać do złożenia zeznań przeciwko bandytom.
Grześkowiak wiedział, że zatrzymanie za uprowadzenie jest jego najlepszą szansą na pozbycie się gangsterów z miasta. Zdawał sobie sprawę, że adwokaci mafii postarają się, aby ich klienci nie spędzili zbyt wiele czasu za kratami, ale ufał, że uda mu się namówić któregoś z bandytów do złożenia zeznań obciążających pozostałych gangsterów.
Kropla drąży skałę – myślał przez całą drogę z domu do siedziby prokuratury.
Wszedł do swojego gabinetu i szybko połączył się z Migalskim. Wiedział, że komisarz jest odpowiedzialny za prowadzenie tej sprawy. Znał tego policjanta i wiedział, że na niego można zawsze liczyć.
– Słucham. – Migalski odebrał natychmiast.
– Cześć. Prokurator Grześkowiak. Dostałem nadzór nad tą sprawą porwania.
– Dobry wieczór, panie prokuratorze.
– Mamy już coś więcej?
W słuchawce zapadła cisza. Po chwili Migalski powiedział:
– Tak. Wiemy, gdzie dziewczyny są przetrzymywane. Jedziemy na miejsce. Kominiarze też są w drodze.
– Podasz mi adres? – spytał Grześkowiak.
– Halo, halo. Coś przerywa...
– Migalski. Halo...
Słuchawka milczała. Grześkowiak odłożył ją na widełki i wyciągnął z szuflady biurka paczkę LM-ów. Rzadko palił. W ostatnim okresie praktycznie wcale. Nie chciał truć żony i dziecka. Teraz jednak nie mógł wytrzymać napięcia, jakie zaczynało go ogarniać.
Miał przed sobą szansę na rozbicie najgroźniejszej grupy przestępczej w Polsce. Drżącymi rękami odpalił papierosa.
Migalski udawał, że coś przerwało połączenie. Spojrzał na siedzącego na fotelu kierowcy aspiranta Tomasza Kłosa.
– Co się lampisz? – spytał.
– Tak patrzę. Co to, do kurwy nędzy, było?
– Musiałem. Nie ufam bubkom z prokuratury. Ten Grześkowiak ma nadzór. Pytał mnie, gdzie zbóje trzymają te porwane gwiazdy.
– Na chuj mu to?
– Właśnie tego nie wiem. Wiesz, że gangusy mają swoje wtyki w prokuraturze i u nas. Nie wiem, jak jest z tym Grześkowiakiem. Może chuj się sprzedał i ja mu podam adres, a ten zadzwoni do Szajby i go ostrzeże.
Kłos milczał. Od dawna starali się wsadzić za kratki osoby powiązane z przestępczym półświatkiem stolicy. Co jakiegoś bandziora złapali, to za parę dni widzieli go na wolności. Sądy ich wypuszczały, prokuratorzy nie wnioskowali o areszt, dowody w sprawie ginęły. Wszyscy w wydziale mieli już tego dość. Kilku z nich od tygodnia działało nieformalnie, poza nadzorem prokuratury. Zbierali dowody, rozpytywali świadków, starali się uzyskać materiał dowodowy pozwalający zamknąć członków grup przestępczych. Wystarczająco mocny, aby rozprawić się z bossami warszawskiego półświatka. Kłos należał do tej grupy, Migalski nie. Nie dlatego, że mu nie ufali. Chodziło o to, że komisarz jest legalistą i nie pochwaliłby takiej metody działania.
– Dobrze zrobiłeś. Nie wiadomo, z kim brata się prorok. Lepiej dmuchać na zimne, niż potem się wkurwiać, że chujom znowu się upiekło – zauważył Kłos.
– Wiesz, jak mnie to wkurwia? Ja się staram zatrzymać, a jakiś chuj z sądu lub prokuratury wypuszcza dziada. Idę potem ulicą, a zbój mi się śmieje w twarz. Powiem ci coś. Za komuny ludzie pluli mi na mundur, za to, że milicja wysługiwała się ubolom. Myślałem, że coś się zmieni po upadku komuny. A tu chuj. Milicję zlikwidowano, ale prokuratura i sądy nadal są komunistyczne. Teraz ludzie plują na mundur dlatego, że mogą sobie na to pozwolić. Dopóki nie wypierdoli się wszystkich sędziów i prokuratorów i nie zastąpi nowymi, to nadal będzie gówno w tym kraju. Na miejsce komunistycznych kacyków przyszli kacykowie z rodowodem w grupach przestępczych.
Kłos widział, że Migalski się zdenerwował. Sam odnosił wrażenie, że komuna nie upadła osiem lat wcześniej, tylko głęboko się zakamuflowała i teraz nazywa się mafią.
– Dobra, jesteśmy w pobliżu – powiedział do Migalskiego.
Komisarz poprawił się w fotelu pasażera.
Pęcice, 17 lipca 1997 r.
Siedziała na podłodze i patrzyła na leżącego przed nią dresiarza. Jak facet powiedział, że mu ma obciągnąć, to Szajba, niewiele się namyślając, chwycił oparty o ścianę kij bejsbolowy i uderzył gościa. Bił na oślep. Uderzenia co chwila spadały na plecy dresiarza. Gdy leżący już się nie ruszał, Szajba odrzucił kij i podszedł do stołu. Sięgnął po stojącą na nim butelkę wódki i upił solidny łyk.
– Ta dupa jest moja i tylko moja. Tamte dwie niech wam ciągną. Magda będzie tylko mi obciągać – powiedział, odstawiając butelkę na stół.
Nie wiedziała, co ma zrobić. Z jednej strony, była mu wdzięczna za to, że nie dopuścił do kolejnego gwałtu, z drugiej jednak nienawidziła go za traktowanie jej jak przedmiot. Popatrzyła na swoje koleżanki. Agnieszka leżała na brudnej wersalce. Bandyta, który ją zgwałcił, stał obok łóżka z penisem na wierzchu i pił piwo z puszki. Penis był jeszcze naprężony. Odwróciła wzrok, nie chciała na to patrzeć. Iza skończyła robić loda innemu bandycie i siedziała teraz na podłodze z nogami podwiniętymi pod siebie. Z jej oczu płynęły łzy.
Magda spojrzała na stół. Zauważyła leżący na obrusie nóż kuchenny. Zastanawiała się, czy dałaby radę szybko się podnieść z podłogi, doskoczyć do stołu i chwycić narzędzie. Mogłaby zaatakować któregoś z bandytów i korzystając z zamieszania, uciec. Nie wiedziała jednak, gdzie się znajduje i czy zdołałaby wezwać pomoc. Kolejnym argumentem przeciw takiej akcji był strach. Bała się jak nigdy dotąd w swoim życiu. Brutalność w zachowaniu dresiarzy świadczyła, że zawsze osiągają swoje cele za pomocą bezwzględnych działań. Wiedziała, że nie zawahają się pozbawić jej życia, w momencie gdy zrobi coś, aby uciec.
– Nad czym myślisz? – Usłyszała z boku głos Szajby.
– Kiedy nas stąd wypuścisz?
– A gdzie ci się śpieszy? Wiesz, ile dziewczyn chciałoby być na waszym miejscu? Powiem ci. My jesteśmy królowie życia, mamy kasy w chuj, jeździmy super furami, mamy dragów, ile dusza zapragnie. Największe gwiazdy filmowe chcą się z nami blatować. Politycy chcą z nami koks napierdalać i gorzał łoić. Każdy nam zazdrości, a ty się, kurwa, pytasz, kiedy was wypuszczę? Oj laska, zawiodłem się.
– Może są inne dziewczyny, ale ja wolę spokojne życie. Mam chłopaka.
– To z nim zerwiesz. Nie lubię się z nikim dzielić swoim towarem.
Magda podjęła decyzję. Będzie musiała spróbować zabrać nóż ze stołu. Jak się nie uda uciec, to poderżnie sobie żyły. Powoli zaczęła wstawać z podłogi.
– Słuchaj, zaraz cię zabiorę do łazienki. Doprowadzisz się do porządku. Potem zejdziesz tu, napijemy się trochę wódki, może zarzucisz trochę koki. Nie martw się, wszystko będzie dobrze – powiedział Szajba.
Podszedł bliżej i chwycił ją pod łokieć. Wiedziała, że cały jej plan ze zdobyciem noża spalił na panewce. Może w łazience będzie jakaś żyletka. Ruszyła w stronę łazienki, powłócząc nogami. Bandyta musiał ją podtrzymywać, aby się nie wywróciła.
Dwa volkswageny transportery z antyterrorystami powoli wjechały do Pęcic. Migalski i Kłos jechali służbowym polonezem kilkadziesiąt metrów za nimi. Zatrzymania bandytów postanowiono dokonać za pomocą oddziału specjalnego. Komendant stołeczny podjął decyzję o efektownej akcji, która pokaże gangsterom, że policja i prokuratura nie będą stosować taryfy ulgowej. Miał to być swoisty pokaz siły. Miastowi mieli dostać lekcję i zobaczyć, kto tu rządzi. Migalski wątpił, by taka akcja nauczyła czegoś bandytów z grupy pruszkowskiej. Przyzwyczajeni byli do brutalności, sami często stosowali przemoc. Podobne środki użyte wobec nich mogły spowodować dalszy wzrost agresji z ich strony. Pamiętał, jak w mieście kilka lat temu starły się te dwie grupy przestępcze. Jedni byli brutalni, drudzy prezentowali jeszcze jakieś normy moralne. Po czasie eskalacja przemocy i wzrost brutalności działań doprowadziły do regularnej wojny gangów. Jeden wyparł drugi. Nikt już nie pamiętał o grupie z Łomianek. Wtedy wygrała grupa wołomińska. Teraz w mieście rządziły dwa gangi – Wołomin i Pruszków. Jeszcze nie było pomiędzy nimi otwartej wojny, takiej jak przed kilkoma laty Wołomina z Łomiankami, ale pozostawało to w ocenie Migalskiego tylko kwestią czasu. Doszło już do kilku groźniejszych zamachów, kilku podpaleń, pobicia i strzelaniny. Daleko było temu jednak do tego, co miało miejsce parę lat wcześniej.
Oba samochody antyterrorystów podjechały pod willę, przed którą stało kilka samochodów marki BMW. Siedzący w środku dowódca antyterrorystów spojrzał na zegarek i rzucił przez krótkofalówkę:
– Zero alfa dwa do jeden omega jeden.
– Jeden omega jeden do zero alfa dwa zgłasza – odparł Migalski.
– Widzimy budynek. Czas operacyjny dwie minuty.
Migalski sprawdził godzinę. Atak odbędzie się punkt szósta rano. Żaden adwokat nie przyczepi się do szczegółów zatrzymania. Nikt nie powie, że naruszyli procedury.
– Rozpoczynacie zgodnie z planem. Bez odbioru – powiedział do krótkofalówki.
Wysiadł z poloneza i poszedł w stronę bagażnika. Wyjął z niego kamizelkę kuloodporną. Sprzęt był stary i widać było ślady po odprutych literach „milicja”. Nikt nie przyszył nowego napisu. Nikomu nie zależało. Założył kamizelkę na bluzę. Wyjął z kabury służbowy P-83 i wprowadził nabój do komory. Nie wiedział, jak cała akcja się potoczy, był jednak przygotowany na wszystko.
Spojrzał w stronę volkswagenów i zobaczył, jak otwierają się ich boczne drzwi, ze środka wybiegają antyterroryści i gęsiego idą w stronę willi. Przed wejściem podzielili się na trzy grupy. Jedna stanęła przed frontowymi drzwiami, a dwie pozostałe udały się w stronę tyłów budynku.
– Jazda, jazda, jazda – padło z krótkofalówki.
Po ułamku sekundy nastąpiła pierwsza eksplozja. Ładunki wybuchowe założone na drzwiach wejściowych zostały zdetonowane. Za moment dało się słyszeć odgłosy wybuchów granatów hukowych i dymnych. Rozległo się też kilka pojedynczych strzałów broni automatycznej.
– Czysto. – Usłyszał głos dowodzącego akcją antyterrorysty.
Skierował się w stronę budynku. Broń służbową zabezpieczył i schował do kabury. Jak przyjedzie do komendy, to ją rozładuje. Powoli przestąpił próg willi.
Leżała na ziemi i ciężko oddychała. Szajba stał nad nią i się uśmiechał. Kilka minut temu wydawał się przyjaźnie do niej nastawiony. Gdy wyszli z pokoju i skierowali się do łazienki, znienacka ją zaatakował. Najpierw popchnął ją na ścianę. Jak odbiła się od niej, to wyprowadził cios w brzuch. Skuliła się i wtedy uderzył ją w kark. Upadła. Nie liczyła kopnięć, bardziej starała się zasłonić podbrzusze. Kopał ją po całym ciele, kilka kopnięć wylądowało na jej przedramionach, ale udało mu się też trafić ją w twarz. Nie wiedziała, co spowodowało u niego taki wzrost agresji. Nie miała siły się podnieść.
– Co ty sobie, kurwo, myślisz?
– Nie rozumiem – wyszeptała.
Czuła, jak z rozbitej wargi leci krew. Czuła też, że oko zaczyna jej puchnąć.
– Myślałaś, że mnie omamisz wizją małżeństwa? Nie zrobisz mnie w chuja, stara szmato.
Magda nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Jeszcze przed kilkoma minutami to on składał jej propozycje związku. Zachwalał, że fajnie jest być dziewczyną gangstera. Teraz skopał ją, insynuując, że to ona chciała tworzyć z nim parę. Widać było, że z jego mózgiem jest coś nie tak. Podejrzewała, że to sprawka nadużywania narkotyków w połączeniu z alkoholem.
– Zajebię cię, suko – powiedział Szajba, podnosząc nogę.
Chciał kopnąć ją w głowę. Zasłoniła twarz przed kopnięciem. W tym samym czasie rozpętało się piekło. Nastąpił głośny huk i drzwi wejściowe wyleciały z zawiasami. Okna rozsypały się w drobny mak. Zakryła mocniej uszy. Hałas był potężny. Do willi wkroczyło kilkunastu mężczyzn ubranych w czarne kombinezony i kominiarki. W tym momencie but bandyty trafił ją prosto w nos. Słyszała krzyki. Zanim zapadła w ciemność, pojęła, że przybysze są z policji.
Nie zdawała sobie sprawy, jak długo była nieprzytomna. Mogło to być kilka sekund, a równie dobrze kilka minut. Leżała na podłodze, a nad nią pochylała się zamaskowana twarz.
– Ta jeszcze dycha – stwierdził mężczyzna. – Dawajcie karetkę.
Czuła, jak wokół niej pojawia się kilka osób. Starała się zrozumieć, co mówią, ale ich głosy dobiegały jakby z oddali.
– Ej, dziewczyno, słyszysz mnie? – zapytał mężczyzna, który akurat się nad nią pochylił.
Lekko skinęła głową.
– Nazywam się Migalski. Jestem z policji. Zaraz zabierzemy cię do szpitala.
Czuła, że traci przytomność.
Warszawa, 17 lipca 1997 r.
Praktycznie całą noc spędził w komendzie stołecznej. Czekał na jakąkolwiek informację dotyczącą Magdy i jej koleżanek. W końcu do pokoju, gdzie siedział, przyszedł policjant i oznajmił, że zawiezie go do szpitala na Banacha.
Całą drogę milczeli. Paweł starał się wyciągnąć cokolwiek od policjanta, ale ten nie chciał nic powiedzieć.
Wysiadł z poloneza przed szpitalem. Tuż przy wejściu stał komisarz Migalski i palił papierosa. Konarski podszedł do niego i spytał:
– Gdzie ona jest?
Migalski rzucił niedopałek na ziemię i pokazał brodą na budynek.
– Na sali operacyjnej. Jest mocno poobijana. Ma przebitą śledzionę i sporo siniaków. Poza tym złamane dwa palce i wybite zęby.
– Muszę ją zobaczyć.
– Nie teraz, Paweł. Nie teraz.
– Chłopie, do kurwy nędzy. To moja dziewczyna. Muszę ją zobaczyć – powtórzył Konarski.
Migalski pokręcił głową.
– Teraz nie możesz. Trwa operacja. Rozmawiałem z ordynatorem. Mówi, że stan jest poważny, ale wyjdzie z tego. Teraz musimy pozałatwiać wszystko, aby ci zwyrodnialcy nie uniknęli sprawiedliwości. Już się nimi zajęła prokuratura. Skurwiele, którzy jej to zrobili, długo nie wyjdą z pierdla. Sprawę prowadzi Grześkowiak. Młody prokurator, ale ma bardzo duże parcie na karierę. Ta sprawa to dla niego wielka szansa.
– Chuj mnie obchodzi czyjaś kariera.
– Nie rozumiesz. Taki prokurator to dla was plus. Inny, stary, może być skorumpowany, może mu się też zwyczajnie nie chcieć. Młody ma parcie. Nie popuści skurwysynom. Zresztą od kilku dni ma za zadanie rozprawić się z gangami w mieście. To mu pozwala wykonać polecenie.
Paweł przez kilka sekund zastanawiał się nad słowami Migalskiego. Dobrze wiedział, że prokuratorzy, sędziowie i policjanci mogą być na usługi gangsterów. Mogło się zdarzyć, że trafiłby się przedstawiciel prokuratury, który nie zająłby się poważnie sprawą uprowadzenia młodych kobiet z knajpy w centrum miasta.
– Magda jest w szóstym tygodniu ciąży.
– Wiem, mówiłeś już.
– Czy z dzieckiem wszystko w porządku?
Migalski, odkąd zobaczył Konarskiego wysiadającego z radiowozu, miał nadzieję, że to pytanie nie padnie. Dziewczyna została wielokrotnie zgwałcona, pobita, bandyci skopali ją po całym ciele. Szansa na przeżycie płodu była znikoma. Oczywiście nie miał jeszcze wyników badań, ale był praktycznie pewny, że nie utrzymała ciąży.
– Nie mam pojęcia. Nie myśl o tym, Paweł.
– To co mam, kurwa, robić?
– Jak jesteś wierzący, to idź do kościoła. Teraz możesz tylko tyle. Lekarze zajmą się Magdą. My zajmiemy się bandziorami. Jak będziesz mógł już porozmawiać z dziewczyną, powiadomimy cię.
Paweł spojrzał Migalskiemu w oczy. Dostrzegł w nich autentyczną troskę. Czuł, że ma wsparcie w tym policjancie. Skinął głową. W oddali usłyszał bicie dzwonów kościelnych. Migalski miał rację. Tylko modlitwa mogła mu teraz pomóc.
Pęcice, 17 lipca 1997 r.
Grześkowiak przyjechał do domu w Pęcicach kilka minut po ósmej rano. Powoli obszedł wszystkie pomieszczenia, gdzie przetrzymywane były uprowadzone dziewczyny.
W pobliżu pracowali technicy kryminalistyczni zbierający ślady na miejscu przestępstwa. Grześkowiak widział na stołach resztki narkotyków i porozbijane butelki z alkoholem.
Policjanci dokonujący zatrzymania musieli tutaj wejść w trakcie imprezy. Wszędzie widać było resztki jedzenia i inne ślady świadczące o balandze.
Grześkowiak podszedł do stojącego na tarasie Kłosa i spytał:
– Gdzie jest Migalski?
Kłos rzucił niedopałek na podłogę i zadeptał go butem. Splunąwszy na ziemię, odparł:
– W szpitalu. Z ofiarami tych skurwieli.
– Co z nimi?
– Mocno posiniaczone, urazy wewnętrzne. To jednak mały chuj. Najgorsze jest to, co w głowach. Wszystkie zostały wielokrotnie zgwałcone. Tego się ze łba nie usunie. – Wyjął z paczki i odpalił kolejnego papierosa. Po chwili odwrócił się w stronę prokuratora i powiedział: – Mam nadzieję, że prokurator im nie popuści. Jak widzę to całe gówno, to mam ochotę zrzucić mundur, kupić kałacha i rozpierdolić kilku bandytów. To miasto nie zasługuje na coś takiego. Jak długo jeszcze tacy skurwiele będą bezkarni?
– Musimy poruszać się w granicach prawa.
– Musimy? A kto ustala to prawo? Jeden zbir z drugim wyjmują z knajpy dziewczyny. Leją obsługę i na koniec je wywożą i brutalnie gwałcą. A my co? Poruszamy się w granicach prawa.
– Nie ja je wymyślałem. Mamy to, co mamy, i musimy jak najlepiej wykorzystać to, co nam daje kodeks karny. Myślisz, że ja chcę takiego prawa? Myślisz, że mnie nie przeszkadza cały ten syf? Ja też mam żonę. Mam córkę. Urodziła się niedawno. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bym się czuł, gdyby to moja żona siedziała w tym lokalu i porwałyby ją te chuje.
Kłos pstryknął niedopałek za balustradę tarasu.
– Nie spierdol tego – powiedział, wchodząc do domu.
Grześkowiak stał i zastanawiał się, czy tego nie spierdoli.
Warszawa, 17 lipca 1997 r.
Rzucił popielniczką o ścianę. Właśnie dowiedział się, że jego siostrzeniec trafił na dołek. Wiedział, że Szajba jest porywczy. Wiedział, że potrafi bez skrupułów dokonać pobicia lub gwałtu. Spodziewał się po nim najgorszego, ale to, że wywiezie z knajpy kilka dziewczyn, żeby razem z kumplami gwałcić je w domu Gizma, przerosło wszystkie jego wyobrażenia.
– Wezwij do mnie papugę – powiedział do Ropucha.
– Po chuj? Narozrabiał, więc niech ma nauczkę.
– Ropuch, pojebało cię. Sam wiesz, jaki z niego kutas. Dopierdala się ciągle, że jak jego stary poszedł garować, to ja nie pomogłem siostrze. Wiesz, co by pierdolił, jakbym teraz mu nie pomógł?
– W sumie racja. Kogo wezwać? – spytał Ropuch.
Zachar przez kilka sekund się zastanawiał. Miał kilku sprawdzonych adwokatów, każdy z nich potrafił pomóc klientowi uniknąć sprawiedliwości. Oczywiście zdarzały się drobne wyroki, ale nigdy nie było dłuższej odsiadki.
– Daj tego Grossa. Ma facet gadane. Szajba dał dupy po całości i sprawa wymaga zatuszowania. Gross wygląda na porządnego człowieka. Może trzeba będzie te dupencje przekupić, a nikt nie nada się lepiej do tej roboty niż Gross.
Ropuch skinął głową i wyszedł.
Zachar podszedł do rozbitej popielniczki i kopnął odłamki szkła w stronę kominka.
– Gośka, do kurwy nędzy. Chodź tu i posprzątaj to jebane szkło.
Po kilku sekundach w drzwiach pojawiła się tleniona blondynka.
– O co ci, kurwa, chodzi? – spytała żona bandyty.
– O co? Kurwa twoja jebana mać. Bierz miotłę i pozbądź się tego. – Pokazał na fragmenty popielniczki.
Żona zaśmiała się, nim odpowiedziała pytaniami:
– A co ja, kurwa, jestem? Sprzątaczka?
Tego było dla Zachara za dużo. Doskoczył do niej i uderzył ją z otwartej dłoni w twarz. Po chwili złapał ją za włosy i łupnął głową o blat stolika. Blondynka upadła. Z jej nosa leciała krew. Wargę miała rozbitą. Zachar popatrzył na nią i spytał:
– I na chuj mnie wkurwiasz? Nie można było posprzątać?
Patrzył, jak żona powoli zaczyna zbierać resztki popielniczki.