Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Kolejna znakomita powieść Piotra Kościelnego, która pozostanie z wami jeszcze długo po lekturze.
Wrocław, lata dziewięćdziesiąte. Szara rzeczywistość i bieda. Nastoletni Michał musi poświęcić wiele, by przetrwać w otaczającym go świecie.
Policjanci z wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu prowadzą sprawę zabójstwa znanego aktora. Mężczyzna został znaleziony w melinie w centrum miasta. Komisarz Nawrocki zwany „Chartem” nie ma pojęcia, że będzie to najtrudniejsze śledztwo w jego dotychczasowej karierze. Równocześnie wydział prowadzi śledztwo w sprawie znalezionych zwęglonych zwłok nastolatka.
Co łączy te dwie sprawy? Jaką tajemnicę zabrał do grobu aktor? Co sprawiło, że Michał musiał podjąć najtrudniejszą w życiu decyzję?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 401
Wrocław, 15 lipca 1998 r.
Komisarz Andrzej Nawrocki, przez współpracowników nazywany Chartem, spojrzał na zwłoki leżące na starym oszczanym materacu. Znał denata z ekranów telewizyjnych i kinowych.
Był to Janusz Markiewicz, popularny aktor grający w wielu serialach i filmach. Z tego, co Nawrocki się orientował, ostatnia produkcja z jego udziałem otrzymała nominację do kilku prestiżowych nagród. Krążyły nawet pogłoski, że Markiewicz miał być nominowany do Oscara, ale czy tak było naprawdę, Chart nie wiedział. Nie interesował się zbytnio kinem. Telewizji też nie oglądał. Nie był pasjonatem tego rodzaju rozrywki.
Miał zaledwie kilka zainteresowań, z których najważniejsze dotyczyły rozwiązywania. Uwielbiał rozwiązywać krzyżówki i sprawy zabójstw. Od dziesięciu lat był członkiem wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu. Mógł się pochwalić wykrywalnością na poziomie blisko dziewięćdziesięciu procent i opinią bezkompromisowego, zawsze dążącego do celu gliniarza.
Ksywę zawdzięczał swojej nieustępliwości. Nadał mu ją dawny partner Mirek Tyczyński. Twierdził, że Nawrocki jest niczym chart lub inny pies myśliwski. Jak złapie trop, będzie dążył do celu, czyli do złapania sprawcy. Nie miało znaczenia, jakie trudności wystąpią po drodze, Nawrocki szedł przed siebie, nie zważając na nic. Ksywa się przyjęła.
Przez ostatnie lata miał dwóch partnerów. Po odejściu Tyczyńskiego na emeryturę przez pół roku pracował z Kacprem Górskim. Ich współpraca od samego początku się jednak nie układała, co chwilę dochodziło między nimi do spięć. Górski był formalistą, bezkrytycznie przestrzegającym przepisów. Twierdził, że nic nie usprawiedliwia łamania procedur. Metody pracy Nawrockiego mu nie pasowały, kilka razy pisał nawet skargi do naczelnika, komisarza Jerzego Konopki. Wystarczyło pół roku i Górski wyleciał z wydziału. Naczelnik nie zamierzał tolerować donosiciela w rządzonej przez siebie komórce. Nawrocki za partnera dostał aspiranta Waldemara Tomczyka ksywa Waldi. Od razu sobie podpasowali.
Waldi tak jak Chart miał własne zasady i kodeks moralny. Potrafił czasem mocniej przycisnąć przesłuchiwanego, aby uzyskać potrzebne informacje. Podobnie jak Nawrocki umiał zaszantażować lub zmusić delikwenta do powiedzenia prawdy. Doskonale się uzupełniali.
W wydziale oprócz nich i naczelnika było jeszcze czworo gliniarzy pracujących w dwóch mieszanych parach. Sierżant Agnieszka „Mrówa” Mrówczyńska pracowała razem z aspirantem Grzegorzem Kłoskiem zwanym Griszką. Druga policjantka, aspirant Małgorzata „Margot” Konieczna za partnera miała pochodzącego z Zakopanego sierżanta Pawła Jasicę. Młody góral miał ksywę Pablo.
Gdy Nawrocki pierwszy raz zobaczył Pawła w drzwiach wydziału, zdziwił się, że komenda wyraziła zgodę, aby jakieś liceum przyszło do nich na wycieczkę. Pablo miał dwadzieścia pięć lat, a wyglądał na siedemnaście. Miał pryszcze na twarzy i wręcz komiczny zarost. Dopiero jak się przedstawił, Nawrocki zrozumiał, to ich nowy kolega. Mimo wszystko spytał naczelnika, czy ten planuje zatrudniać w zabójcach coraz młodszych ludzi. Nie chciał za jakiś czas, zamiast zajmować się trupem, niańczyć dzieciaków. Konopka wyjaśnił, że nowy miał dobre wyniki w komendzie w Zakopanem, a że przeprowadził się do Wrocławia, postanowiono przydzielić go do nich.
Z czasem jednak Chart przyznał, że Pablo idealnie do nich pasuje. Miał specyficzne poczucie humoru, a jak zaczynał gadać gwarą, rozbawiał wszystkich do łez. Nawet Nawrocki kilka razy uśmiechnął się pod nosem, chociaż nie chciał się do tego przyznać. Dziś nie wyobrażał już sobie wydziału bez tego młodego górala.
Podszedł teraz do zwłok i wyjął z kieszeni dżinsów papierosy. Zapalił jednego i spojrzał na zbierającego ślady technika.
– Co myślisz? – spytał, wydmuchując dym.
Pracujący z pędzelkiem mężczyzna podniósł na niego wzrok.
– Facet zginął jakieś dwadzieścia godzin temu. Został uderzony ciężkim przedmiotem w tył głowy. Bardzo mocno. W mojej ocenie już to uderzenie mogło spowodować zgon. Ale dla pewności sprawca podciął mu jeszcze gardło.
Nawrocki wsadził papierosa do ust i włożył rękawiczki. Pochylił się i odwrócił w bok głowę denata. Na potylicy pojawił się już siniak. Czaszka była uszkodzona, widoczne były jej kości. Rzeczywiście już cios mógł być śmiertelny. Wyprostował głowę mężczyzny i wziął macha. Przód podkoszulka mężczyzny znaczyła brunatno-brązowa plama.
– Widziałem go w telewizji – rzucił stojący przy regale z książkami Waldi.
Nawrocki spojrzał na partnera.
– Nie wiedziałem, że oglądasz telewizję. A co to było?
– Pegaz.
Chart zagasił papierosa na leżącej na stole podstawce pod szklankę.
– Ty oglądasz takie programy? – spytał zaskoczony.
– Nie leciało nic ciekawego, a spać nie mogłem.
Nawrocki podszedł do pozostawionej przy jednej ze ścian ciężkiej mosiężnej popielnicy. Pochylił się nad nią i zobaczył kilka kropli krwi i dwa włosy. Wiedział już, że to nią uderzono aktora.
– Maciek, zabezpieczcie to – powiedział do technika, wskazując na przedmiot. – Jestem pewny, że to tym obezwładniono faceta.
Technik sięgnął do dużej walizki po torebkę z zapięciem strunowym. W drugą dłoń wziął aparat fotograficzny. Zamierzał dokładnie obfotografować narzędzie zbrodni.
Chart podszedł do partnera i spytał:
– A ty co myślisz?
– Nie wiem. – Waldi wzruszył ramionami. – Dziwne miejsce jak na tak znanego aktora. Wygląda bardziej jak melina, a nie mieszkanie, do którego taka gwiazda chciałaby w ogóle przyjść.
– Może ktoś go tu ściągnął?
– Może. Pytanie tylko pod jakim pozorem. Może dupa?
Nawrocki się rozejrzał. Był pewny, że raczej nie chodziło o romantyczną schadzkę. Mieszkanie wyglądało jak typowa melina i pewnie jeszcze niedawno taką funkcję pełniło. Żadna porządna dziewczyna by się tu nie pojawiła. A z takimi o wątpliwej opinii raczej gwiazdor się nie zadawał.
– Raczej nie. Prędzej bym uwierzył, że znany aktor chciał się napić bimbru z nielegalnego źródła, niż że pojawił się w takim miejscu dla ruchania. Zobacz ten materac. Ujebany i wali od niego potem, rzygami i szczochami. Nie. Nikt by na tym się nie legnął z własnej nieprzymuszonej woli.
– Może ten Markiewicz był świrnięty i kręciły go takie atrakcje. Słyszałem kiedyś o typie, co lubił się walić z kalekami. Ponoć im bardziej okaleczona panna, tym lepiej.
– I uważasz, że nasz denat też tak miał? Nie. Teoria naciągana jak majtki utytej striptizerki.
Waldi wzruszył ramionami.
– Trzeba się dowiedzieć, czyja to chata i kto tu na stałe mieszka. A potem przyjrzeć się prywatnemu życiu Markiewicza – stwierdził Nawrocki i wyjął z kieszeni papierosy.
Skierował paczkę w stronę partnera, ale ten pokręcił głową. Chart zapalił i przez chwilę patrzył na stojące na regale książki. Nie było tu nic ciekawego. Kilka starych kryminałów, około trzydziestu niewielkich tomików powieści wojennych z serii „Biblioteka Żółtego Tygrysa”. Były też poradniki dotyczące robienia przetworów i gruba encyklopedia PWN. To tomisko zaskoczyło go najbardziej. Nie spodziewał się, że właściciel mieszkania kiedykolwiek trzymał ją w rękach, nie licząc momentu, gdy postawił ją na półce. Chart wiedział jednak, że czasem pozory mogą mylić. Musieli ustalić, kto jest tu zameldowany i do kogo oficjalnie należy mieszkanie. Zdawał sobie sprawę, że czeka ich kupa roboty. Miał niejasne przeczucie, że to będzie trudne śledztwo.
Karolina Miszczak była mocno zaniepokojona faktem, że jej ośmioletni syn zniknął z podwórka. Obawiała się najgorszego. W zeszłym tygodniu w telewizji widziała reportaż o zabójstwie kilkulatka. W jej głowie z miejsca pojawiły się czarne scenariusze. Zaczęła żałować, że w ogóle pozwoliła synowi wyjść z domu. Prosił ją jednak tak bardzo, że nie miała serca mu odmówić. Wydawało jej się, że z synem sąsiadów będzie bezpieczny. Sama też miała zamiar co jakiś czas zerkać przez okno, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Wolała dmuchać na zimne. Syn był jej oczkiem w głowie i nie wyobrażała sobie, żeby coś mu się stało.
Zaledwie kwadrans temu widziała, jak biegał z Kamilem i jeszcze jednym chłopcem. Całą trójką bawili się w wojnę i co chwilę któryś z nich teatralnie udawał postrzelonego. Zabawa im się podobała, bo Karolina widziała, jak Wojtuś ciągle się uśmiechał. Cieszyło ją to, zwłaszcza że ostatnio nie było im do śmiechu. Ojciec Wojtka zostawił ich miesiąc temu i wyprowadził się do jakiejś kobiety, praktycznie z dnia na dzień. Po prostu któregoś razu wrócił do domu i stwierdził, że ma już tego wszystkiego dość. Awanturował się, że wciąż on haruje, a ona tylko szasta jego pieniędzmi. Karolina była w szoku. Nie żyli może na wysokim poziomie, ale też nie przymierali głodem. Wiedziała, że z jednej pensji ciężko było się utrzymać, ale Jarek wcześniej nie miał o to pretensji. Rzeczywiście ostatnio nie dokładała się do domowego budżetu. Ale nie z własnego wyboru. W firmie, w której pracowała, nastąpiła redukcja zatrudnienia i ona, jako osoba z krótkim stażem, została zwolniona w pierwszej kolejności. Rozsyłała systematycznie CV, ale nigdzie nie było wolnych etatów. Jarek początkowo deklarował, że jej bezrobocie to nie problem. Sam nieźle zarabiał i był pewny, że utrzyma rodzinę. Ale w końcu u niego w pracy także zaczęło się dziać źle. Miał do wyboru – obniżka wynagrodzenia lub zielona trawka. Wybrał obniżkę. Z czasem zaczął wracać do domu coraz później. Mówił, że musi pracować więcej, by nadrobić to, co tracił, zgadzając się na mniejsze pobory. Uwierzyła mu. Dopiero jak stanął przed nią i stwierdził, że ma już dość, dotarło do niej, że ją zdradzał. Gdy spakował torbę i trzasnął drzwiami, całą noc przepłakała. Nie mogła uwierzyć, że jej ślubny postanowił zostawić rodzinę. Musiała wytłumaczyć Wojtusiowi, dlaczego tata się wyprowadził. Przez następne dni nie umiała znaleźć sobie miejsca. W jej głowie pojawiły się samobójcze myśli. Jedynie syn trzymał ją przy życiu. Musiała dla niego przetrwać.
Spojrzała kolejny raz przez okno. Nadal nigdzie nie widziała Wojtusia. Drżącymi palcami zdjęła z siebie kuchenny fartuch i poszła do przedpokoju. Pełna obaw, postanowiła poszukać syna.
Nawrocki wyszedł na klatkę, wyjął z kieszeni paczkę LM-ów i zapalił jednego. Zastanawiał się, kto pozbawił życia znanego aktora. Miejsce znalezienia zwłok nie pasowało do wizerunku denata. Żaden szanowany aktor nie pojawiałby się w takiej melinie.
Spojrzał przez okno i zobaczył bawiące się przy śmietniku dzieci. Obok nich pożywiał się szczur. Dwa kolejne gryzonie maszerowały po niskim murku. Wcześniej nie zwrócił uwagi na ich ciche popiskiwanie. Jak wchodził z Waldim do klatki, obejrzeli tylko zniszczone, zapewne przez młodzież, schody i pobazgrane ściany. Teraz dopiero uważniej przyjrzał się kamienicy. Ludzie mieszkali tu w bardzo ciężkich warunkach. Sam wychował się w poniemieckim domu na Psim Polu. Nie mieli luksusów, ale nie narzekali. Ojciec pracował w Polarze, a matka była szkolną sprzątaczką. W domu mieszkała jeszcze babcia, ale jej emerytura nie starczyłaby nawet na zorganizowanie większej imprezy. Władza ludowa uważała, że ta była więźniarka niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nie jest zbyt pewnym ogniwem socjalistycznego społeczeństwa. Nigdzie nie zatrudniali jej na dłuższy okres. Raz pracowała kilka lat w PGR-ze jako osoba odpowiedzialna za dojenie krów. Reszta jej kariery zawodowej to kilkumiesięczne okresy zatrudnienia. Na ten stan rzeczy miało wpływ jej pochodzenie. Dla UB córka kapitana przedwojennego wojska to gorsze niż meliniara lub zwykła prostytutka. Dlatego babcia nie miała wypracowanej zbyt wysokiej emerytury. W domu zawsze jakoś sobie jednak radzili.
Po skończeniu liceum Andrzej postanowił, że pójdzie na studia. Był rok osiemdziesiąty pierwszy. Miał dziewiętnaście lat i całe życie przed sobą. Nie wiedział tylko, jaki wybrać kierunek. Matka uważała, że powinien się zdecydować na studiowanie czegoś, co pozwoli mu pomagać ludziom. W grę wchodziły więc prawo lub medycyna. Dzięki niebywałemu szczęściu egzaminy na studia prawnicze zdał i dostał się na listę studentów. Niestety nie było mu dane studiować dłużej niż miesiąc. W połowie listopada otrzymał wezwanie na komisję wojskową. Jakiś major stwierdził, że ojczyzna potrzebuje ludzi w armii, a nie na uczelniach. Nie chciał słuchać, że Nawrocki jest na pierwszym roku. Powiedział, że studia można robić, odbywając zasadniczą służbę wojskową.
Na szczęście zanim Andrzej trafił w kamasze, spotkał kumpla, który miał ojca w milicji. Pamiętał, jak Rysiek Godlewski wiele razy opowiadał, że jego ojciec często jeździ na polowania z wysokimi członkami partii i oficerami wojska. Obiecał pomóc. Dwa tygodnie później Nawrocki został wezwany przed oblicze ojca Ryśka. Pamiętał to, jakby miało miejsce wczoraj. Był piątek jedenastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku. Pułkownik Godlewski wysłuchał jego argumentów, po czym stwierdził, że niestety biletu tak łatwo nie da się cofnąć. Zaproponował jednak Andrzejowi wstąpienie do milicji. Stwierdził, że w przeciwieństwie do zasadniczej służby wojskowej w milicji faktycznie można się kształcić. Polecił, by Nawrocki pojawił się w poniedziałek.
W niedzielę na ulicę wyjechały czołgi i zaczął się najtrudniejszy okres w powojennej historii Polski.
Nawrocki zamiast o ojczyźnie w pierwszej kolejności myślał jednak o sobie. Pojawił się w komendzie i usłyszał, że w środę ma się stawić ponownie. Jakiś kapitan stwierdził, że będzie odbywał służbę wojskową w milicji. Andrzej był w szoku. Chciał zaprotestować, ale widok dwóch milicjantów bijących jakiegoś nastolatka w pokoju na wprost skutecznie odwiódł go od tego zamiaru. Stwierdził, że będąc milicjantem, także może pomagać ludziom.
W końcu trafił do szkoły milicji w Szczytnie. Starał się niczym powojenny przodownik pracy. Czuł się jak Talar z serialu Dom. Trzysta procent normy. Chciał wygrać każde zawody. Każdy egzamin zdać z jak najlepszym wynikiem. Po skończeniu szkoły zaczął służyć w komisariacie na Jaworowej. Tam przez dwa lata był w wydziale kryminalnym. W osiemdziesiątym siódmym został przeniesiony do komendy miejskiej, też do wydziału kryminalnego. Rok później był już członkiem wydziału zabójstw.
Przez te wszystkie lata wiele razy odwiedzał podobne miejsca jak to. Nigdy dotąd jednak nie widział takiej koegzystencji dzieci i gryzoni.
Wojtek nie chciał podchodzić do zrujnowanej rudery z powybijanymi oknami. Bał się, że w niej straszy. Patrzył w stronę budynku i liczył, że koledzy zrezygnują z wejścia do środka. Kamil i Tomek uparcie stali jednak przed wejściem, czekając, aż do niech dołączy. Nabrał powietrza i ruszył.
Po przekroczeniu progu zasłonił nos. Nie pachniało tu ładnie. Spojrzał na leżące na podłodze puste butelki i jakieś szmaty. Tomek schował się za murkiem i strzelił w ich stronę. Kamil odpowiedział mu ogniem. Znowu zaczęła się zabawa. Wojtek podniósł karabin i schował się za ścianą. Czekał na odpowiedni moment, by wypuścić serię.
– Tratatatatata! – słyszał krzyk Kamila.
Wyskoczył ze swojej kryjówki i zobaczył, jak koledzy biegną po schodach na piętro. Wiedział, że jeśli nadal chce być w ich bandzie, musi podążyć za nimi. Kamila znał od dawna, Tomka, starszego od nich o rok, poznał dopiero dzisiaj. Był dumny z tej nowej znajomości. Nie chciał go zawieść.
Ostrożnie stawiał kroki pośród walających się wszędzie śmieci. Wszedł na pierwszy stopień i się zawahał. Coś mu mówiło, że powinien zawrócić. Z góry słyszał odgłosy strzelaniny. Zdawał sobie sprawę, że musi wziąć się w garść i wejść po schodach. Postawił nogę na kolejnym stopniu.
– Tratatata! – dobiegło z piętra.
Zrobił kolejny krok. Serce biło mu szybciej.
– Już nie żyjesz! – usłyszał głos Kamila.
Podniósł wzrok i zobaczył kolegę stojącego u szczytu schodów. Kamil uśmiechał się do niego.
Wojtek stwierdził, że musi wejść na piętro. Nabrał powietrza i ruszył.
– Co tak długo? – spytał Tomek.
– A może pobawimy się w chowanego? – zaproponował Kamil.
Wojtek popatrzył na niego przerażonym wzrokiem. Nie chciał się w to bawić. Bał się, że zostanie sam i dorwą go duchy. To, że dotąd się nie pojawiły, nie oznaczało przecież, że nie wyskoczą nagle, jak będzie siedział w kryjówce. Miał nadzieję, że Tomek nie podchwyci pomysłu Kamila. Nie zamierzał nigdzie się chować ani nikogo szukać.
– Eee tam… Chowanego jest dla dziewczyn – powiedział Tomek.
Wojtek odetchnął z ulgą. Najchętniej wyszedłby już z tej rudery i wrócił na podwórko. W ogóle nie powinien oddalać się od domu. Mama przecież mówiła mu, żeby był na widoku. Żałował, że jej nie posłuchał.
– A może by podpalić te śmieci? – zaproponował nagle Tomek. Wyjął z kieszeni paczkę zapałek i potrząsnął nimi.
Wojtek wolał już to niż zabawę w chowanego. Patrzył, jak starszy kolega podchodzi do sterty szmat. Miał złe przeczucie. Tomek podniósł jakąś deskę i po chwili odskoczył.
– Co to… – powiedział drżącym głosem.
Wojtek czuł, jak serce mu przyspiesza. Zrobił ostrożny krok do przodu. Patrzył jak zahipnotyzowany na wystającą spod szmat osmoloną dłoń.
Kamil zaczął wrzeszczeć.
Po wyjściu z domu Karolina przeszła całą okolicę. Nigdzie jednak nie znalazła Wojtusia. Spojrzała w stronę widocznego sto metrów dalej budynku. Ta rudera ją przerażała. Dziwiła się, że nikt jeszcze nie zdecydował się jej wyburzyć lub choćby wyremontować. Straszyła powybijanymi szybami i pomazaną sprayem elewacją. Było to miejsce, w którym narkomani wdychali klej lub wstrzykiwali sobie narkotyki. Nie chciała, aby jej syn się tam bawił. Wiele razy mówiła mu, że ma się nie zbliżać do tego budynku. Miała nadzieję, że jej posłuchał i znajdował się teraz w innym miejscu. Bezpieczniejszym i bardziej odpowiednim dla chłopca w jego wieku.
Przecież nie zrobiłby nic tak głupiego, pomyślała, patrząc na pustostan.
Budynek jednak wabił ją w jakiś magiczny sposób, przyciągał, hipnotyzował. Miała wrażenie, że w jego murach czai się zło. Otrząsnęła się z tej myśli. Nie. Wojtek z Kamilem i tym nieznanym jej chłopcem na pewno są teraz na innym podwórku albo poszli bawić się do jakiegoś kolegi. Zamierzała poważnie porozmawiać z synem, jak ten wróci do domu. Niestety będzie zmuszona go ukarać. Da mu szlaban na wyjścia na podwórko. Zastanawiała się, czy nie powiadomić Jarka o tej sytuacji. Mógłby przykładać się do wychowania syna. Rozumiała, że im nie wyszło i postanowił znaleźć sobie inną kobietę, ale Wojtek przecież nadal jest jego synem.
Spojrzała znowu na ruderę. Podjęła decyzję, że nie będzie zawracać głowy Jarkowi. Niech sobie układa życie u boku innej. Ona z Wojtusiem poradzą sobie sami. Do tej pory jeszcze nie wytłumaczyła synkowi, dlaczego ojciec wyprowadził się z domu. Nie chciała mieszać dziecku w głowie.
Odwróciła się plecami od zrujnowanego budynku, gdy nagle rozległ się wrzask. Poczuła, jak włosy na karku stają jej dęba. Nigdy jeszcze nie słyszała tak przerażającego krzyku. Był niczym wydobywający się z piekielnych czeluści skowyt.
Spojrzała w stronę budynku i zobaczyła wybiegających ze środka chłopców.
Cała trójka krzyczała, ale ten piekielny skowyt wydobywał się z ust jej Wojtusia.
Nawrocki zatrzymał służbowe vento przed starym zrujnowanym budynkiem. Dyżurny przekazał im, że jakieś dzieciaki znalazły w środku zwęglone ludzkie zwłoki. Wysiadł z auta i zobaczył zaparkowaną przy jednej ze ścian karetkę pogotowia. Obok niej stała jakaś kobieta i płakała.
– Najpierw pogadamy z tą babką, a potem pójdziemy zobaczyć skwarka – powiedział do partnera, po czym skierował się w stronę karetki, wyciągając z kieszeni spodni blachę. – Komisarz Nawrocki, a to aspirant Tomczyk. Komenda miejska – zwrócił się do kobiety.
Widział, że ta jest mocno zdenerwowana. W jej oczach błyszczało przerażenie. Nie miał pojęcia, czy wywołał je widok spalonego ciała, ale liczył, że zaraz wszystkiego się dowie.
– To pani znalazła zwłoki? – spytał, chociaż z informacji uzyskanych od dyżurnego wiedział, że trupa odkryły jakieś dzieciaki. Nigdzie jednak żadnych nie widział. Zaskoczyło go to. Będzie musiał ustalić, dokąd się udały.
Ponad ramieniem kobiety zobaczył parkujący z tyłu samochód techników. Po chwili wysiedli i skierowali się do wnętrza pustostanu.
– Nie. Mój syn Wojtuś – odparła kobieta. – Jest teraz w karetce. Wpadł w taki szok, że nie mogliśmy go uspokoić.
– Syn był w budynku sam? – spytał Waldi.
– Nie, z kolegami.
– A gdzie oni teraz są?
Kobieta zaczęła się rozglądać dookoła. Przy ogrodzeniu ustawił się już niewielki tłum gapiów.
– Nigdzie ich nie widzę. Nie mam pojęcia… Może poszli do domu? – Wzruszyła ramionami.
– Dobrze. Później jeszcze z panią porozmawiamy – powiedział Chart i skierował się do budynku.
W środku było już kilku mundurowych. W pomieszczeniu, gdzie znajdowało się spalone ciało, pracowali technicy.
– Mocno go zjarało – skwitował komisarz, gdy razem z Waldim podeszli bliżej.
– Ktoś oblał go czymś łatwopalnym, prawdopodobnie benzyną – powiedział technik, zdejmując z szyi denata osmolony łańcuszek z medalikiem.
Nawrocki patrzył, jak wkłada go do woreczka strunowego i opisuje dowód.
– Jak myślisz, kiedy ciało spłonęło? – zapytał Waldi.
– Na moje oko tydzień, może dwa temu. Ciężko określić tak na miejscu. Jakby było całe, niezwęglone, byłoby łatwiej, sam zresztą wiesz. Po plamach opadowych lub rozkładzie można by podać jakąś dokładniejszą datę. A tutaj to jak wróżenie z fusów.
Nawrocki pochylił się nad ciałem. Ogień poczynił mocne spustoszenie. Skóra twarzy była zwęglona. Stopione usta odsłoniły zęby i dziąsła. Całe ciało było czarne. Ubranie praktycznie się nie uchowało.
– Jakiś taki mały ten denat – powiedział, wstając.
– Nie pił mleka, to nie urósł. – Waldi wyciągnął z kieszeni papierosy.
Nawrocki ledwo się powstrzymał, by nie parsknąć śmiechem.
– Obstawiam nastolatka – wtrącił technik.
Wstał, zdjął rękawiczki i wziął papierosa z paczki, którą częstował Tomczyk. Odeszli kawałek dalej i w trójkę zapalili. Dwóch techników zbierało ślady w pomieszczeniu. Chart widział, jak wkładają do woreczków niedopałki i puste strzykawki.
Był pewny, że nic nie wyniknie z dowodów. Mogły tu już być, zanim ciało zostało podpalone. Nie widział zbytniego sensu, by zabezpieczać te materiały, ale wiedział, że muszą to zrobić. Nie chcieli, aby prokurator zarzucił im niedokładne wypełnienie obowiązków.
– Powiem ci, że straszna śmierć – powiedział Waldi, wydmuchując dym.
– No fakt, chociaż ja jestem skłonny przyjąć wersję, że podpalenie miało zatrzeć ślady, a nie było bezpośrednią przyczyną zgonu. Zobacz twarz denata. Nie ma na niej grymasu bólu, a taki ogień, który powstaje przy oblaniu benzyną i podpaleniu, ma kurewsko wysoką temperaturę. To przecież musiało niewyobrażalnie boleć – powiedział Nawrocki i strzepnął popiół.
Technik skinął głową.
– Też tak myślę. Pytanie tylko, gdzie doszło do zbrodni i w jaki sposób ciało trafiło tutaj. Ale to już wasza działka. Ja wracam do swojej roboty.
Rzucił niedopałek na podłogę i zdeptał butem. Następnie podniósł go i położył na leżącym kawałek dalej pustaku.
– Tu wyznaczam palarnię i tu można gasić pety. Nie chcę potem mieć burdla w materiale dowodowym – powiedział i zaczął wkładać lateksowe rękawiczki.
Aspirant Kłosek powoli wchodził po schodach kamienicy. Dwa metry za nim szła Mrówa. Kilka minut temu dostali informację, że przejmują sprawę zabójstwa jakiegoś znanego aktora. Chart i Waldi pojechali na miejsce odnalezienia kolejnego ciała, a on z Mrówczyńską mieli się zająć tym śledztwem. Nie uśmiechało im się to. Woleli pracować przy zwłokach zwykłych ludzi, a nie tych z pierwszych stron gazet. Każdy patrzył wtedy śledczym na ręce.
Nie lubił takich sytuacji. W przypadku pomyłki od razu szukano winnych, a najłatwiej kogoś takiego znaleźć wśród policjantów prowadzących sprawę.
Przecisnęli się przez tłumek gapiów i weszli do meliny. Mrówa zasłoniła nos. W mieszkaniu śmierdziało moczem i stęchlizną. Kłosek podszedł do zwłok i przez chwilę na nie patrzył. Zaraz miały zostać zabrane do zakładu medycyny sądowej. Technicy skończyli już swoją pracę i zaczęli się szykować do wyjścia. Teraz oni musieli się dowiedzieć dlaczego znany aktor pojawił się w tym miejscu.
– Macie jego portfel? – spytał Kłosek techników.
– Tak.
– Coś ciekawego w nim było? Kasa?
– Pusty. Ledwo kilka paragonów ze sklepu. Jakiś bilet do kina. Nic więcej.
– Czyli zabójstwo mogło mieć motyw rabunkowy – powiedziała Mrówa.
Technicy unieśli dłonie na pożegnanie i wyszli. Kłosek przeszedł się po mieszkaniu. Wydawało mu się dziwne, że ktoś taki jak Markiewicz pojawił się w tym miejscu.
– Dobra. Myślę, że tutaj niczego się nie dowiemy. Musimy przejść się po sąsiadach – zadecydował.
– A myślisz, że coś powiedzą? Griszka, pamiętasz gdzie jesteśmy? W tej dzielnicy panuje zmowa milczenia. Przypominasz sobie sprawę zabójstwa tego noworodka?
Kłosek skinął głową. Nie mógł czegoś takiego zapomnieć. Śmierć nowo narodzonego dziecka i próba samobójcza matki potrafią odcisnąć piętno na ludzkiej psychice. Kobieta była opóźniona intelektualnie i miała trudności z pojmowaniem tego, co się wokół niej dzieje. Na dodatek była katowana przez konkubenta i jego brata. Obaj znęcali się nad nią nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Była przykuta łańcuchem do grzejnika w kuchni. Załatwiała się do stojącego obok wiadra. Spała na brudnym materacu. Obaj bracia ją gwałcili, aż w końcu zaszła w ciążę. Oprawców nie było stać na skrobankę, więc kobieta urodziła. Po porodzie, który odbył się na kuchennej podłodze, kobieta wzięła leżący na blacie nóż i wbiła go dziecku prosto w klatkę piersiową. Noworodek zmarł po kilku minutach. Następnie tym samym nożem dzieciobójczyni podcięła sobie żyły. Gdy bracia wrócili do domu i zobaczyli, co się stało, uciekli. Jedna z sąsiadek, widząc otwarte na rozcież drzwi, postanowiła zajrzeć do mieszkania. W kuchni znalazła dwa ciała leżące w kałuży krwi. Powiadomiła pogotowie.
Matkę udało się uratować. Po wyjściu ze szpitala trafiła do szpitala psychiatrycznego. Śledztwo prowadził ich wydział. Chart uważał, że należy się skupić na poszukiwaniu braci i wyjaśnieniu okoliczności oraz powodów zbrodni. Po trzech tygodniach, po wykonaniu ogromu pracy, złapano zwyrodnialców. Kłosek pamiętał, że zanim to się stało, chodzili po sąsiadach, ale nikt nie chciał im nic powiedzieć. Na temat braci panowała zmowa milczenia. Każdy twierdził, że nie widział w ich zachowaniu niczego niepokojącego.
Z czasem od jednej ze starszych mieszkanek kamienicy Waldi usłyszał przypadkiem, że kilku sąsiadów wiedziało, że bracia mają w mieszkaniu niewolnicę. Ponoć nawet pokazali ją paru znajomym. Nikt jednak nie został za to ukarany. Nie przyznali się do wiedzy o tragedii, która rozgrywała się za ścianą. Znieczulica społeczna i strach przed zemstą ze strony zwyrodnialców sprawiły, że niewinne dziecko straciło życie, a jego matka do końca swoich dni nie wyjdzie ze szpitala dla osób psychicznie chorych.
– Jak nie spytamy, to się nie dowiemy – powiedział teraz Kłosek, spoglądając na Mrówę.
W tym samym czasie do mieszkania weszło dwóch mundurowych, a tuż za nimi dwóch facetów z noszami. Wyjęli z torby duży worek na zwłoki i podeszli do ciała.
– Przypilnujcie tu wszystkiego – rzucił do nich Kłosek i ruszył w stronę drzwi.
Nawrocki patrzył na chłopca, który właśnie opuścił karetkę. Widać było, że wciąż jest w szoku po odkryciu spalonych zwłok. Każdy by był, a co dopiero taki dzieciak. Postanowił, że nie będzie go teraz męczył. Jutro albo pojutrze wezwie matkę z chłopcem do komendy albo sam przyjdzie do nich z psychologiem.
– Na dzisiaj jest pani wolna. Może pani iść do domu. Jutro ktoś się do pani zgłosi – powiedział i wyjął z kieszeni papierosa. – Może nawet ja z partnerem przyjadę. Zobaczymy.
– Dziękuję. Chyba za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Nie dałabym rady rozsądnie mówić – powiedziała i objęła syna.
Chart patrzył na nich i zastanawiał się, jak dzieciak zaśnie dzisiejszej nocy. Czy będzie miał koszmary, czy w ogóle zmruży oko? On sam, choć był policjantem, przez takie doświadczenia wiele razy miał problemy ze snem.
Pamiętał jedną sprawę, po której długo budził się z krzykiem. Grzybiarz znalazł zwłoki nastolatki w lesie na skraju miasta. Gdy jechali z Waldim na miejsce, podejrzewali, że jakiś zboczeniec napadł na dziewczynę, zgwałcił ją i zamordował. Ale wystarczył im jeden rzut oka, by stwierdzić, że źle typowali. To, co ujrzeli, przeraziło ich i sprawiło, że na rękach pojawiła im się gęsia skórka. Ciało denatki nie nosiło śladów gwałtu ani innej przemocy na tle seksualnym. Nie miało także… głowy. Ktoś odciął ją i prawdopodobnie ze sobą zabrał.
Policjanci zaczęli przeszukiwać las. W końcu znaleźli głowę w pobliskim gospodarstwie rolnym. Stała na półce za szybą meblościanki w sypialni mężczyzny. Oczywiście gdyby nie przewodnik z psem, który doprowadził ich do tej chałupy na skraju lasu, pewnie zabójca zdążyłby ją lepiej ukryć. Sprawcą okazał się sześćdziesięcioletni, lekko opóźniony intelektualnie rolnik. Nie potrafił powiedzieć, z jakiego powodu zaatakował nastolatkę i dlaczego pozbawił ją życia. Przeszukanie posesji ujawniło jeszcze dwa ciała, a właściwie szkielety. Okazało się, że mężczyzna wykopał je ze starego poniemieckiego cmentarza w sąsiedniej wsi. Przyniósł szczątki do domu i schował je w starym tapczanie. Tego też nie potrafił wytłumaczyć.
Funkcjonariusze musieli ustalić, czy nie miał na koncie innych zbrodni. Prześwietlali każdą zagadkową śmierć w ciągu ostatnich lat, która mogła pasować do sposobu działania rolnika. Weryfikowali różne tropy. Wszyscy w wydziale byli pewni, że facet musiał już kiedyś popełnić morderstwo. Niestety nie udało się go dopasować do żadnej z niewyjaśnionych spraw. Nie udało się też go skazać. Zanim trafił przed oblicze sądu, zmarł w areszcie na zawał serca.
To wtedy Charta przez kilka tygodni męczyły koszmary. W każdym z nich widział głowę nastolatki patrzącą na niego niewidzącym wzrokiem, niemo oskarżającą go o opieszałość. Zawsze wtedy budził się z krzykiem.
Teraz miał przeczucie, że ten dzieciak też będzie widział w snach spalone ludzkie szczątki.
Podszedł do vento, otworzył drzwi i sięgnął po stację.
– Zero dwa do zero dwadzieścia pięć dwanaście zgłoś – powiedział.
– Zgłasza zero dwa.
– Chart z tej strony. Prośbę mam. Sprawdźcie, czy jakiś nielat nie jest poszukiwany. Może ktoś nawiał z poprawczaka lub jest na gigancie.
– Ale wiesz, że to roboty od pyty?
– No wiem. Dlatego was o to proszę.
– Dobra. Zobaczymy, co da radę ogarnąć. Bez odbioru – powiedział dyżurny.
Nawrocki odłożył stację i zapalił papierosa, patrząc na idącego w jego stronę partnera.
– Trzeba będzie ogarnąć monitoring – powiedział Waldi.
– Wiem. Zaraz wydzwonimy Margot i Pabla. Niech przejdą się po okolicy i sprawdzą, czy jakaś kamera nie zarejestrowała podejrzanego auta.
– Zakres nagrań?
– Jak największy. Nie mamy pojęcia, kiedy podpalono ciało. Trzeba się będzie też przejść po okolicznych kamienicach. Może ktoś widział pożar.
Waldi zanotował w notatniku słowa partnera.
– Straż?
– Myślę, że nie ma sensu. Jakby ktoś ich powiadomił o ogniu, znaleźliby ciało.
– No to czeka nas roboty od pyty.
– Do emerytury powinniśmy się wyrobić – powiedział Chart i rzucił niedopałek na ziemię.
Stanęli przed mieszkaniem na wprost meliny, w której znaleziono ciało aktora. Gapie, wcześniej z zaciekawieniem starający się coś dojrzeć, teraz w magiczny sposób zniknęli. Griszka wiedział, że tak będzie. Dobrze znali z Mrówą takie miejsca – z reguły nikt nie chce w nich odpowiadać na pytania śledczych.
Zapukali do drzwi i przez chwilę nasłuchiwali panującej w środku ciszy. Wiedzieli, że w lokalu ktoś przebywa, ale stara się nie ujawnić.
– Chyba nie otworzy – powiedziała Mrówa.
– Dajmy jej lub jemu szansę. – Kłosek uśmiechnął się do partnerki.
Zapukał jeszcze raz. Tym razem zdecydowanie mocniej. Kilka sekund później usłyszeli odgłos przekręcanego w zamku klucza.
– Mówiłem? – Griszka puścił do Mrówczyńskiej oko.
W progu stanęła kobieta z wałkami na głowie i w starym pożółkłym szlafroku frotte. Na oko miała jakieś siedemdziesiąt pięć lat. Patrzyła na nich zaskoczona.
– Co jest? – spytała. – Co to za walenie w drzwi jak gestapo?
Kłosek nie skomentował słów kobiety. Wyjął z kieszeni legitymację i podsunął jej pod nos.
– Policja.
– A co mi pan tak to podstawia? Może jeszcze do ust mi pan to włoży? Co za ludzie… Kogo oni teraz do tej milicji biorą? – zaczęła narzekać.
– Przepraszam. Jesteśmy z policji i mamy do pani kilka pytań – próbowała ratować sytuację Mrówa.
– Ja tam, pani, nic nie wiem. Nie interesuję się niczym i nic mnie nie obchodzi.
– Może jednak widziała pani kogoś, kto w ostatnim czasie wchodził do mieszkania naprzeciwko?
– Głucha? Ja mówiła, że nic nie wiem.
Kłosek miał ochotę walnąć kobietę. Nie dość, że nie chciała im pomóc, to jeszcze miała się za Bóg wie kogo. Była opryskliwa i złośliwa. Nie mógł jej jednak nic zrobić. Miała prawo twierdzić, że nic nie wie. Nawet gdyby w przyszłości została wezwana do sądu jako świadek, pomimo że powinna zeznawać prawdę, zawsze może zasłonić się niepamięcią. Sąd jej uwierzy, zwłaszcza gdy weźmie pod uwagę jej wiek.
– Trudno. Skoro pani nic nie wie, to nie będziemy zajmować pani cennego czasu – powiedział i dał znak partnerce, że dalsza rozmowa nie ma sensu.
Mrówczyńska skinęła kobiecie głową i ruszyła na wyższe piętro. Mieli zamiar porozmawiać ze wszystkimi mieszkańcami kamienicy. Zdawali sobie sprawę, że to pewnie bezcelowe, bo nikt nic im nie powie, ale musieli wykonać swoją pracę.
– Czekajta – powiedziała staruszka, po czym rozejrzała się uważnie po klatce, sprawdzając, czy ktoś nie podsłuchuje. Gdy się upewniła, ściszyła głos: – Ten tam, co go zaciukali, to co jakiś czas tu przyłaził. Zawsze zasłaniał mi judasza.
Kłosek wyjął notatnik, ale kobieta zastrzegła:
– Pan nic nie pisze, bo ja nie chcę potem po sądach łazić. – Poczekała, aż policjant schowa notatnik i podjęła: – On miał to mieszkanie wynajęte od tego Zdziśka.
– A ten Zdzisiek to?
– No on tu mieszkał z matką. Jak ta zeszła, to się wyniósł. Ponoć do Leśnicy, ale kto tam go wie.
– Rozumiem.
– Zdzisiek to mieszkanie wynajął i mówił, że kasy dostanie tyle, że głowa mała. Powiedział, że facet, co tu zamieszka, to jest bogaty. Panie, ja tam w te bajdurzenie Zdziśka to nie wierzyła. Kto by chciał w takim chlewie mieszkać, i to jak ma kasę?
– No może nie spodziewał się aż tak tragicznych warunków – zaryzykowała Mrówa.
Kobieta popatrzyła na nią i popukała się w głowę.
– Trzeba mieć kuku na muniu. Ja myślała, że Zdzisiek kłamie, ale potem kilka razy słyszała, jak ktoś tam wchodził. Nie mogła jednak zerknąć, bo judasz był zasłonięty.
– To nie widziała pani, czy ten nowy lokator wchodził sam czy z kimś? – spytał Kłosek.
– No jak? Przeca judasz zasłonięty był, mówię! Ty słuchał w ogóle?
Kłosek zbył jej pytanie. Wiedział, że dyskusja nie ma sensu. Będą musieli sprawdzić, do kogo dokładnie należy mieszkanie i kiedy zostało wynajęte. Może się okazać, że aktor pojawiał się tu przed śmiercią częściej.
Sierżant Paweł Jasica zaparkował służbowego poloneza i zgasił silnik. Mieli za zadanie przejść się po okolicy i sprawdzić, czy jakaś kamera nie uwieczniła sprawcy podpalenia ciała znalezionego w starym budynku. Pablo zdawał sobie sprawę, że czeka ich sporo pracy. Z tego, co się dowiedzieli, wynikało, że ciało ktoś spalił już jakiś czas temu. Będą musieli zabezpieczyć nagrania z dłuższego okresu i wykonać mrówczą robotę.
– Powiem ci, że czasem krew mnie zalewa, jak widzę takie marnowanie czyjejś pracy – powiedział, patrząc na ruderę.
Margot wyjęła z kieszeni papierosy i włożyła jednego do ust.
– To znaczy? Bo nie jarzę.
– Chodzi mi o takie pustostany. Szkoda tego. Kiedyś jechałem pociągiem z Zakopca do Krakowa. Po drodze widziałem budynki należące do PKP. Wszystko stało puste i tylko niszczało. Powiem ci, że serce mi się krajało.
– A niby czemu? Przecież to nie twoje.
– No właśnie. Każdy mówi, że jak państwowe, to niczyje. A przecież to kosztem pracy naszych ojców i dziadów te budynki stawiano. Zobacz na Wrocław i inne miasta. Po wojnie tu rozbierano budynki i cegły wieziono do Warszawy. Odbudowanie stolicy było priorytetem, i to nie tylko propagandowym. Wszystkie ręce na pokład i te sprawy. I się udało. Potem zajęto się resztą kraju. Ludzie naprawdę wykonali od zajebania roboty, by to wszystko wybudować A teraz co? Niszczeje.
– Przesadzasz.
– Wcale nie. Zobacz takie PGR-y. Kiedyś władza przejmowała pałacyki i robiła z nich gospodarstwa rolne. Ludzie mieli pracę i mogli zarobić na kawałek chleba.
Margot zapaliła papierosa i wydmuchnęła dym.
– W PGR-ach kradli – mruknęła.
– Tak, ale wszyscy. A teraz to zostało rozkradzione przez tych, co rządzili. Widziałem ostatnio reportaż o tym, jak jakiś facet kupił dawny PGR za ułamek jego wartości. Po kilku miesiącach sprzedał to jakiejś spółce z Niemiec. Teraz tam jakiś niemiaszek będzie miał pałacyk i siedzibę firmy.
– Jeśli kupił, to okej. Każdy orze jak może. Nie masz się co przejmować.
– Ale po co likwidowano ten PGR? Ponoć przynosił korzyści.
Margot strzepnęła popiół i uśmiechnęła się do partnera.
– Jak wrócimy, ustalę adres ministerstwa przekształceń czy co tam się zajmuje prywatyzacją. Napiszesz do nich, może ci odpowiedzą. Ja jestem za głupia na takie rozkminy.
– A goń się… – Jasica machnął ręką.
Aspirant Konieczna parsknęła śmiechem i rzuciła niedopałek na ziemię.
– Dobra, chłopaku. Idziemy wykonać od groma nikomu niepotrzebnej roboty – stwierdziła i skierowała się w stronę budynku po drugiej stronie ulicy.
Chart i Waldi weszli do wydziału. Przy swoich biurkach siedzieli Kłosek i Mrówa. Nawrocki był zaskoczony ich widokiem. Myślał, że oboje są jeszcze w melinie, w której znaleziono zwłoki aktora.
– Już ogarnęliście temat? – spytał.
– W kamienicy tak – odparł Kłosek. – Wiesz, jak jest. Nikt nie współpracuje.
– Jak nikt? A ta z wałkami? – wtrąciła się Mrówa.
– No fakt. Jedna babka powiedziała, że mieszkanie należy do niejakiego Zdziśka. Sprawdziliśmy w systemie i rzeczywiście właścicielem lokalu jest Zdzisław Piotrowicz. Facet był notowany za drobne kradzieże. Z tego, co udało nam się ustalić, nie pracuje, ale nie mamy wiedzy, czym się zajmuje.
– Sąsiadka mówiła, że ten Zdzisiek się chwalił, że mieszkanie od niego będzie wynajmował jakiś bogacz. Podejrzewam, że ten aktor. Pytanie tylko, po kiego mu taka melina.
– Może chciał tam kręcić jakiś film – zasugerował Waldi.
– Film? – zdziwił się Nawrocki. – Jaki film?
– Denat był aktorem, co nie? Może chciał też być reżyserem albo zlecono mu poszukanie jakiegoś kwadratu, który nadałby się do zdjęć.
Chart przez chwilę rozmyślał nad tą teorią. W końcu sięgnął do kieszeni po papierosy. Zapalił i zwrócił się do Griszki i Mrówy:
– Trzeba to sprawdzić. Jutro pogadacie z kolegami Markiewicza z planu, całą obsługą. Może się okazać, że rzeczywiście melina była potrzebna do jakiegoś filmu. My z Waldim zajmiemy się poszukiwaniem w bazach danych naszego drugiego denata.
– A właśnie. Słyszeliśmy, że mocno zwęglony – powiedział Kłosek.
– Niestety. Nie ma szans na wrzucenie foty w media.
Gdy jechali z Waldim do komendy, Nawrocki się zastanawiał, czy uda im się ustalić, kim jest denat. Ciało było zbyt mocno spalone, by przekazać mediom jego zdjęcie z prośbą o pomoc w ustaleniu tożsamości zmarłego. Jeśli to był nastolatek, który nawiał z domu gdzieś na drugim końcu Polski, ustalenie jego personaliów może potrwać. Będą musieli wykonać ogrom pracy, by choć trochę ruszyć śledztwo do przodu. Był jeszcze medalik. Może on w jakiś sposób im pomoże. Pablo i Margot rozpoczęli już czynności na miejscu zbrodni.
– To mamy dwie sprawy na tapecie – powiedziała Mrówa.
– I nad obiema musimy się maksymalnie skupić – dopowiedział Chart.
Kłosek wstał od biurka i podszedł do stołu, na którym stał czajnik elektryczny. Włączył go i spytał:
– A te dzieciaki, co ujawniły ciało? Jak to zniosły?
– Chłopie, współczuję im tego widoku. Podejrzewam, że będzie im się śnił przez kilka tygodni – powiedział Nawrocki.
– Podobno jeden z nich był w takim szoku, że dosłownie wył jak wilk. To musiało być straszne – stwierdził Waldi, wyjmując z szuflady butelkę wódki. Postawił ją na stole i chwilę patrzył na pozostałych.
Nawrocki skinął głową. Rzadko pili w komendzie, ale dzisiaj czuł, że muszą wychylić po jednym. Czasy, kiedy upijali się po służbie do utraty nieprzytomności, odeszły do lamusa. Teraz otwierali butelkę tylko w przypadku, gdy zdarzało im się wyjątkowo trudne śledztwo. Pili, żeby się odstresować.
Waldi wyjął kilka kieliszków i zaczął rozlewać alkohol
Jasica wszedł do warsztatu samochodowego i ruszył w stronę pochylającego się nad silnikiem mechanika. Wcześniej obeszli kilkanaście różnych lokali – w większości jednak nie było monitoringu. Ten warsztat mieli sobie odpuścić, ale w ostatniej chwili Konieczna dostrzegła kamerę umieszczoną na słupie. Była skierowana na niewielki parking przy warsztacie, ale mogła też objąć swoim zasięgiem kawałek drogi.
– Dzień dobry – powiedział, wyjmując legitymację służbową.
Mechanik zerknął na dokument, wyprostował się i sięgnął po leżącą na błotniku szmatę.
– Dobry.
Wytarł ręce i wyjął z kieszeni kombinezonu roboczego paczkę popularnych. Skierował ją w stronę Jasicy, ale policjant pokręcił głową.
– Jeśli chodzi o tego opla, to on już miał te uszkodzenia. – Mechanik zapalił i wydmuchnął dym. – Nie dam sobie wmówić, że to stało się na moim parkingu. Mam kamerę i wszystko się nagrywa. Jak trzeba będzie, znajdę moment, jak dziad stawia tego kadetta.
– Nie przyszliśmy w tej sprawie, ale fakt, że ma pan monitoring, nas cieszy.
Margot, która właśnie do nich podeszła, uśmiechnęła się do mechanika.
– Tak jak kolega powiedział, my właśnie w sprawie kamery. Nagrywa tylko parking czy także drogę?
– Tylko jeden pas, ale szału nie ma. To słabej jakości sprzęt.
– Okej. Może nam to wystarczy. Potrzebowalibyśmy, aby zabezpieczył pan nagrania z ostatnich dwóch tygodni. Podeślemy po nie mundurowego.
– Kiedy?
– Myślę, że jutro.
– Postaram się to zrobić, ale nie wiem, jak mi pójdzie. Nigdy nie zgrywałem nic z rejestratora.
Mechanik zaciągnął się ostatni raz papierosem. Jasica widział, że żar parzy go już w opuszki palców, mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił. Widać było, że jest przyzwyczajony.
– A mamy jeszcze pytanie. Kawałek dalej stoi taki pustostan…
– Ano stoi.
– Czy widział pan może w ostatnim czasie, żeby coś się w środku paliło?
– Chodzi wam o tego trupa, co się sfajczył?
Margot skinęła głową.
– Cała okolica o tym mówi. Powiem wam nieoficjalnie, bo nie jestem pewny, ale to było chyba siódmego. Wychodziłem wtedy po północy. Miałem do naprawy merola. Uszczelka była do wymiany, a klient stały, więc trzeba było to ogarnąć w miarę szybko.
Jasica miał ochotę ponaglić mężczyznę.
– No więc wylazłem i wsiadłem do swojego poldka. Jechałem koło tego budynku i widziałem, że stał tam samochód. Nie wiem dokładnie jaki, ale kątem oka zobaczyłem, że stoi.
– I to było siódmego? – upewnił się Pablo.
– Tak. W nocy z szóstego na siódmego.
Jasica spojrzał na partnerkę. Mieli jakiś punkt zaczepienia. Musieli się jeszcze dowiedzieć, jakie to było auto. A do tego trzeba było przejrzeć nagrania i to ustalić.
Nawrocki wrócił do domu i poszedł do kuchni, gdzie na krześle siedziała jego partnerka. Z Izą byli parą od półtora roku i wciąż jeszcze potrafili ze sobą rozmawiać. Dotychczas wszystkie jego związki kończyły się zaledwie po kilku miesiącach. Zdawał sobie sprawę, że tu może być podobnie.
Zawsze gdy zaczynał znajomość z jakąś kobietą, ta początkowo była zafascynowana faktem, że spotyka się z gliniarzem, który rozwiązuje najtrudniejsze sprawy zabójstw. Po kilku tygodniach sielanki zaczynały się pierwsze tarcia. Problemem stawały się późne powroty do domu. Ciążyły dni, kiedy był skupiony na śledztwie i na nic innego nie miał czasu. Najgorsze jednak było to, że przynosił robotę do domu. Jedna z jego byłych powiedziała mu kiedyś, że czuć od niego trupem. On czegoś takiego nie zauważył.
Do pracy z reguły dojeżdżał służbowym autem, w robocie także się nim poruszał. Nie miał okazji sprawdzić, czy Marta miała rację. Pewnego dnia postanowić to zweryfikować. Wsiadł do tramwaju i przejechał się dwa przystanki. Kilka osób delikatnie się od niego odsunęło. Miał świeże ubranie, a mimo to ludzie starali się zachować dystans. Był w szoku. Zdawał sobie jednak sprawę, że nic na to nie poradzi. Ktoś musiał wykonywać tę pracę. Ktoś musiał łapać ludzi, którzy nie przestrzegali piątego przykazania.
Wiedział, że z Izą też za jakiś czas może im się popsuć. Jak dotąd był to jego najdłuższy związek. Miał nadzieję, że minie jeszcze sporo czasu, zanim zacznie się pieprzyć.
Iza cerowała jego skarpetki.
– Cześć, kochanie. – Pocałował ją w policzek.
– Piłeś.
– Dwa kieliszki w fabryce.
Podszedł do kuchenki, podniósł pokrywkę i uniósł chochelkę. Nabrał zupy jarzynowej i wziął łyk.
– Na talerz sobie nalej. Nie jedz w taki sposób.
– Uwielbiam jarzynową. Jeszcze jak jest brukselka, to mógłbym zjeść i pięć talerzy.
Iza odłożyła skarpetkę z wbitą igłą na stół. Podeszła do szafki, wyjęła z niej talerz i postawiła go na blacie. Nawrocki wlał sobie dwie chochle zupy, po czym usiadł przy stole.
– A jaki był powód picia? – spytała Iza, wracając do cerowania.
– Dwie ciężkie sprawy. Jedna trudniejsza od drugiej.
– Makabryczne? Jeśli tak, oszczędź mi szczegółów.
– Co dzisiaj robiłaś, jak wróciłaś z pracy? – zmienił temat.
– Ugotowałam obiad, poprasowałam ciuchy i zaczęłam przeglądać twoje skarpety. Jak ty to robisz, że co druga para ma dziury na palcach?
– Nie mam pojęcia. – Uśmiechnął się. – Od dzieciaka tak miałem. Matka co chwila siedziała z igłą i cerowała.
Iza pokręciła z niedowierzaniem głową. Znów odłożyła skarpetkę i spojrzała mu w oczy.
Czuł, że zaraz powie mu to, co wiele razy już słyszał. Spodziewał się nadchodzącego rozstania.
– Okres mi się spóźnia – powiedziała.
Zaskoczony odłożył łyżkę i ujął jej dłoń.
– Może coś źle policzyłaś?
– Nie. Zrobiłam test. Jestem w ciąży.
Wrocław, 16 lipca 1998 r.
Nawrocki wstał o piątej rano. Nie mógł zasnąć. Cały wieczór zastanawiał się, co będzie dalej. Informacja o ciąży Izy całkowicie go zaskoczyła. Nie miał pojęcia, co robić w tej sytuacji. Przede wszystkim czy stać ich na dziecko.
On jako gliniarz nie zarabiał kokosów. Iza pracowała na pół etatu jako kadrowa. Dostała tę posadę po znajomości i tylko dzięki temu mogła się poszczycić stałą pracą. Galopujące bezrobocie sprawiało, że trzeba było się trzymać tego, co się ma. Pamiętał, jak Iza opowiadała mu, że w jej firmie zwolniła się dziewczyna. Niby gdzie indziej dostała lepsze warunki. Po jej odejściu ogłosili nabór i na to jedno miejsce przyszło ponad stu kandydatów. Każdy z nich miał wykształcenie wyższe i odpowiednie kwalifikacje. Po dwóch miesiącach tamta koleżanka wróciła z podkulonym ogonem. Wspaniałe warunki okazały się kłamstwem, a nowy pracodawca zwykłym oszustem. Niestety jej miejsce było już zajęte i dziewczyna zasiliła statystyki bezrobotnych w kraju.
Nawrocki miał świadomość, że teraz jeszcze bardziej będą musieli zacisnąć pasa, by utrzymać siebie i dziecko. Zastanawiał się, czy nie powinien się Izie oświadczyć. Nie wiedział w sumie, czy ona chce ślubu, czy może woli żyć na kocią łapę, jak do tej pory. Nie miał jeszcze nawet okazji poznać jej rodziców. Jakoś się nie złożyło. Teraz będzie musiał to nadrobić. Jego rodzice poznali Izę i stwierdzili, że fajna z niej babka. Był pewny, że ucieszą się z wiadomości, że zostaną dziadkami.
Siedział w kuchni i kończył kawę. Zaraz zamierzał jechać do komendy i zająć się sprawami, które w ciągu ostatniej doby trafiły do wydziału.
– Dzień dobry – usłyszał od drzwi.
Iza stanęła w progu, zaspana i rozczochrana. Miała na sobie cieniutką podomkę.
Uśmiechnął się do niej.
– Cześć. Przepraszam, że cię obudziłem.
– I tak miałam już wstawać. Dzisiaj mam na ósmą, ale nie mogę się wylegiwać.
– Czemu?
– Bo jak się rozleniwię, to zaśpię.
Odstawił kubek, podszedł do niej i odgarnął jej z czoła kosmyk włosów.
– Mówiłem ci już, że cię kocham? – spytał.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Nie. Pierwszy raz to od ciebie słyszę. – Puściła do niego oko.
Pocałował ją w usta i mocno objął. Nie wiedział, czy Iza w swoim stanie może się z nim kochać, nie przejmował się tym jednak. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Wrocław, 27 listopada 1994 r.
Spojrzałem na matkę śpiącą przy stole z twarzą w talerzu, na którym leżały pozostałości po salcesonie. Kolejny raz się upiła. Wróciłem ze szkoły i znalazłem ją w takim stanie. Gdy rano wychodziłem, nic nie zapowiadało, że w mieszkaniu będzie impreza. Mogłem się jej jednak spodziewać. Od roku praktycznie każdego dnia rodzice pili. Nie pamiętałem już, jak to jest, gdy są trzeźwi.
Spojrzałem na walające się pod stołem puste butelki po piwie. Na blacie kuchennym stała opróżniona flaszka po wódce. Otworzyłem szafkę, gdzie mieliśmy kubeł, i wstawiłem ją tam. W tym samym momencie usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. Wiedziałem, że wraca ojciec. Położyłem plecak przy stole i zacząłem zbierać brudne naczynia. Tradycyjnie to do mnie należało zmywanie i sprzątanie w mieszkaniu.
– Już przylazłeś? – spytał ojciec, wchodząc do kuchni.
Odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem, że nie jest sam. Za jego plecami stał wujek Romek.
– Dzisiaj miałem mniej lekcji – powiedziałem cicho i wstawiłem do zlewu dwie puste szklanki.
Matka uniosła lekko głowę i coś wybełkotała. Nikt jej nie zrozumiał. Potoczyła wokół mętnym wzrokiem i po chwili ponownie jej głowa opadła na talerz.
– A do której ty już klasy chodzisz? – spytał wujek.
– Do piątej.
– To ile masz już lat? Dziesięć?
– Jedenaście – odpowiedziałem cicho.
– To ty kawał chłopa już jesteś.
Podszedł do mnie i poczochrał mnie po włosach. Potem usiadł przy stole. Ojciec wyjął z reklamówki butelkę wódki i postawił ją na blacie. Wiedziałem, że zaraz zaczną pić. Wujek rzadko do nas przychodził, z reguły rodzice pili z sąsiadem z parteru.
Wziąłem plecak, poszedłem do swojego pokoju i zacząłem odrabiać lekcje. Nie mogłem się jednak skupić. Co chwila słyszałem głośne śmiechy. Z każdą minutą ojciec w wujkiem byli coraz bardziej pijani.
Wrocław, 16 lipca 1998 r.
Kiedy Nawrocki wszedł do wydziału, Kłosek, Mrówa i Waldi siedzieli już na swoich miejscach. Skinął im głową i podszedł do biurka.
W drodze do komendy ciągle myślał o ciąży Izy i o tym, czy sobie poradzą. Nadal nie wiedział, jak to wszystko się potoczy. Nie miał dzieci z wcześniejszych związków. W jego bliskim otoczeniu nie było też nikogo, kto miałby niemowlaka. Nie wiedział nawet, kogo podpytać, jak to jest, na co zwrócić uwagę. Oczywiście było jeszcze za wcześnie na konkretne przygotowania, ale zdawał sobie sprawę, że czas szybko leci i wkrótce będzie musiał zdobyć choćby podstawową wiedzę, jak opiekować się takim dzieciakiem.
– Gdzie reszta? – spytał.
– W sali konferencyjnej – powiedział Waldi. – Zaczęli przeglądać nagrania z monitoringu, które udało się zabezpieczyć na miejscu znalezienia skwarka. Powiem ci, że od groma będzie roboty. Jak zobaczyłem, ile tego, to zacząłem im współczuć. A to tylko część.
– Prawo starego zwalać najgorszy syf na młodego. – Chart podszedł do stolika, na którym stał czajnik, i zaczął zasypywać swoją szklankę kawą.
– Niby tak, ale jak nie dostaną wsparcia, to przejrzenie tego wszystkiego zajmie im co najmniej rok.
– A skąd im wezmę wsparcie? – spytał Nawrocki, odwracając się w stronę partnera.
Waldi wzruszył ramionami.
– Można pogadać z naczelnikiem – zaproponował Kłosek.
– I myślisz, że on kogoś znajdzie? Chłopie, w całej komendzie brakuje etatów i nie ma kogo do nas wcisnąć. Roboty coraz więcej, a ludzi coraz mniej. Zobacz, ile spraw leży na półce – powiedział Chart.
Mieli pięć zaległych spraw, które czekały na swoją kolej. W kilku z nich utknęli w miejscu. W dwóch zrobili wszystko, co mogli, i czekali na jakiś cynk od informatora lub szczęśliwy zbieg okoliczności. Na dodatek doszły te dwie nowe, nad którymi musieli się skupić. Najważniejsza teraz była sprawa aktora. Była medialna i to utrudniało im zadanie.
Każdy ich krok będzie bacznie obserwowany przez dziennikarzy. Chart już słyszał, jak w gazetach i radiu mówili, że śmierć aktora jest związana z jakąś sektą. Ponoć kilka lat temu Markiewicz należał do wspólnoty religijnej i pokłócił się z jej guru. Aktor rzekomo odszedł z grupy, a wtedy lider sekty rzucił na niego jakąś klątwę i obiecał mu śmierć w męczarniach. Większej bzdury Nawrocki dawno nie słyszał, ale zmuszeni byli ten trop także zweryfikować.
– Pogadam z Konopką i zobaczymy, co da radę zrobić – powiedział, zalewając kawę.
Wyjął z kieszeni papierosy i zapalił jednego.
– Pablo na tę chwilę będzie sobie musiał radzić sam – powiedział, wydmuchując dym. – My mamy też swoją robotę do wykonania. Ja i Waldi sprawdzimy trop, który od rana lansują media.
– Z sektą? Przecież zemsta guru to jakieś bzdury.
– Ty to wiesz, ja to wiem, ale media nie. Trzeba to sprawdzić, aby potem nikt nam nie pieprzył, że coś nie zostało zrobione. Wy – Nawrocki wskazał na Kłoska i Mrówę – przejedziecie się na adres Markiewicza i pogadacie z sąsiadami.
– Musimy jeszcze ustalić, gdzie teraz mieszka właściciel meliny, na której znaleźliśmy ciało.
– No to macie trochę roboty. Mówiliście, że to Leśnica?
– Tak ta stara wskazała – powiedziała Mrówa.
– To zlećcie to lokalsom. Niech sprawdzą. Może kiedyś legitymowali tego… Jak mu tam?
– Zdziśka – podpowiedział Kłosek.
– No. Może go legitymowali na jakimś kwadracie. Może wiedzą, gdzie się buja. Mają przecież swoich ucholi. Niech się wykażą operacyjnie i wspomogą miejską – dokończył Chart.
Kłosek skinął głową. Nawrocki wziął macha i zamieszał kawę łyżeczką.
– Jak sprawdzimy z Waldim trop sekty, przejedziemy się do teatru. Może środowisko denata wie coś więcej. Wiadomo, jak to jest. W twarz nic nie powiedzą, ale za plecami obrobią dupę.
– Jak w piosence Kazika – zaśmiała się Mrówa.
– Jakiego Kazika?
– No Staszewskiego. „Wszyscy artyści to prostytutki, w oparach lepszych fajek, w oparach wódki” – zacytowała.
Nawrocki też uniósł kąciki ust, bo w jego ocenie cytat idealnie odzwierciedlał to, co działo się w Polsce, nie tylko wśród artystów.
– Dobra. Nie ma co marnować czasu. Pijemy kawy, dopalamy faje i zasuwamy do roboty.
Jasica przeglądał kolejny plik z nagraniami. Miał już dość. Wcisnął przycisk pauzy i rozmasował kark. Spodziewali się z Margot, że dostaną jeszcze co najmniej pięć razy tyle nagrań.
– Powiem ci, że wolę łazić od domu do domu i rozpytywać ludzi, niż patrzeć na te nagrania.
– Ktoś musi to zrobić.
– Wiem, tylko czemu zawsze wypada na nas.
Margot zatrzymała odtwarzanie i wzięła długopis. Spisała numer rejestracyjny białego busa, który przejechał w pobliżu opuszczonego budynku pięć dni temu. Co prawda kolor i typ auta nie pasowały do tego, co widział mechanik, ale brała pod uwagę, że osobówka mogła nie mieć związku z prowadzonym przez nich śledztwem.
– Nie narzekaj – powiedziała, uśmiechając się. – Zawsze można trafić gorzej.
– Nie wydaje mi się. Wiesz, co mi się marzy?
– Nie interesują mnie twoje seksualne fantazje.
– Nie o to chodzi. Oglądałem ostatnio amerykański film. Taki sensacyjny, z Seagalem. Był tam gliniarz, którego wprowadzono do mafii pod fałszywą tożsamością. Wiesz, tajniak, co miał ich rozwalić od środka. Takie coś mi się marzy u nas.
– Chcesz być przykrywkowcem?
– Tak. To byłoby coś. Adrenalina, ciągłe zagrożenie. A tu – wskazał na ekran, gdzie zatrzymane było nagranie – nuda i same bzdety.
– Ale dzięki tym bzdetom możemy się dowiedzieć, kto spalił denata.
Jasica sięgnął do kieszeni po papierosy. Zapalił jednego i podszedł do okna, żeby otworzyć je na oścież.
– Tu nie wolno jarać. Jakby cię jakiś „stołkotrzym” zobaczył, to nie zostałbyś przykrywkowcem, a zwykłym krawężnikiem – zauważyła Mrówczyńska.
– I tak by to było ciekawsze niż przeglądanie tych taśm – odparł Pablo, gasząc papierosa na parapecie. Wyjrzał przez okno i wyrzucił na zewnątrz niedopałek.
– Na łeb nikomu nie spadnie? – spytała Mrówa.
– Patrzyłem, czy nikt nie lezie.
Policjant wrócił przed ekran i ponownie uruchomił nagranie.
Nawrocki wysiadł z vento i spojrzał na znajdującą się przed nim dużą mosiężną bramę.
To pod tym adresem mieściła się siedziba sekty Droga do zbawienia. Oczywiście nigdzie nie było widać żadnego szyldu. Nad stojącym przy bramce domofonem wisiała kamera. Na kilku słupach także widzieli monitoring. Kawałek dalej trawnikiem szedł facet z rottweilerem na smyczy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki