Nielat - Piotr Kościelny - ebook + audiobook + książka

Nielat ebook

Piotr Kościelny

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejna znakomita powieść Piotra Kościelnego, która pozostanie z wami jeszcze długo po lekturze.

Wrocław, lata dziewięćdziesiąte. Szara rzeczywistość i bieda. Nastoletni Michał musi poświęcić wiele, by przetrwać w otaczającym go świecie.

Policjanci z wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu prowadzą sprawę zabójstwa znanego aktora. Mężczyzna został znaleziony w melinie w centrum miasta. Komisarz Nawrocki zwany „Chartem” nie ma pojęcia, że będzie to najtrudniejsze śledztwo w jego dotychczasowej karierze. Równocześnie wydział prowadzi śledztwo w sprawie znalezionych zwęglonych zwłok nastolatka.

Co łączy te dwie sprawy? Jaką tajemnicę zabrał do grobu aktor? Co sprawiło, że Michał musiał podjąć najtrudniejszą w życiu decyzję?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 401

Oceny
4,6 (2163 oceny)
1480
464
165
42
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bewelinka5

Nie oderwiesz się od lektury

Końcówka lat '90. Policjanci z wrocławskiego wydziału zabójstw, pod dowództwem Komisarza Nawrockiego, dostają do rozwikłania sprawę morderstwa znanego aktora. Jednocześnie prowadzą dochodzenie związane ze znalezionymi zwęglonymi zwłokami nastolatka. Czy istnieje możliwość, że te dwa śledztwa coś ze sobą łączy? Jakie mroczne sekrety uda się odkryć? O "materdyjo"! Co to była za lektura!!! Autor już od pierwszych stron wali z grubej rury, bezlitośnie obnaża najgorsze zło tego świata, nie biorąc przy tym jeńców. Narracja została poprowadzona na dwa sposoby. Takie rozwiązanie pozwala lepiej przyjrzeć się biegowi prowadzonych przez mundurowych spraw, a także poznać okoliczności, które doprowadziły do tego, iż tytułowy "nielat" musiał podjąć najtrudniejsze w życiu decyzje oraz dokonać wyborów, które w rezultacie przyczyniły się do jego śmierci. Styl twórcy należy do mocno obrazowych, soczystych i brutalnych, nie pozbawiony został jednak czarnego humoru, a jego uzupełnieniem często bywa polic...
83
aryia91

Nie oderwiesz się od lektury

świetna lektura, słuchałam audiobooka z zapartym tchem, nie mogłam się oderwać !
10
Korlano

Nie oderwiesz się od lektury

kontrowersyjna...smutna...prawdziwa... korupcja...polityka...prostytucja nieletnich... przeczytać warto...i aż ma się chęć wybić wszystkich skorumpowanych zwyrodnialców... czasem aż brak słów...
10
akulczycka

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna. Walczyłam ze sobą wielokrotnie chcąc odłożyć bo jednak krzywda dziecka jest ponad moje możliwości. Dotrwałam jednak do końca bo nie dałam rady poprostu odłożyć tej ksiązki
10
Ivetka2

Nie oderwiesz się od lektury

wzruszająca
10

Popularność




1

Wro­cław, 15 lipca 1998 r.

Komi­sarz Andrzej Nawrocki, przez współ­pra­cow­ni­ków nazy­wany Char­tem, spoj­rzał na zwłoki leżące na sta­rym oszcza­nym mate­racu. Znał denata z ekra­nów tele­wi­zyj­nych i kino­wych.

Był to Janusz Mar­kie­wicz, popu­larny aktor gra­jący w wielu seria­lach i fil­mach. Z tego, co Nawrocki się orien­to­wał, ostat­nia pro­duk­cja z jego udzia­łem otrzy­mała nomi­na­cję do kilku pre­sti­żo­wych nagród. Krą­żyły nawet pogło­ski, że Mar­kie­wicz miał być nomi­no­wany do Oscara, ale czy tak było naprawdę, Chart nie wie­dział. Nie inte­re­so­wał się zbyt­nio kinem. Tele­wi­zji też nie oglą­dał. Nie był pasjo­na­tem tego rodzaju roz­rywki.

Miał zale­d­wie kilka zain­te­re­so­wań, z któ­rych naj­waż­niej­sze doty­czyły roz­wią­zy­wa­nia. Uwiel­biał roz­wią­zy­wać krzy­żówki i sprawy zabójstw. Od dzie­się­ciu lat był człon­kiem wydziału zabójstw komendy miej­skiej we Wro­cła­wiu. Mógł się pochwa­lić wykry­wal­no­ścią na pozio­mie bli­sko dziewięćdzie­się­ciu pro­cent i opi­nią bez­kom­pro­mi­so­wego, zawsze dążą­cego do celu gli­nia­rza.

Ksywę zawdzię­czał swo­jej nie­ustę­pli­wo­ści. Nadał mu ją dawny part­ner Mirek Tyczyń­ski. Twier­dził, że Nawrocki jest niczym chart lub inny pies myśliw­ski. Jak zła­pie trop, będzie dążył do celu, czyli do zła­pa­nia sprawcy. Nie miało zna­cze­nia, jakie trud­no­ści wystą­pią po dro­dze, Nawrocki szedł przed sie­bie, nie zwa­ża­jąc na nic. Ksywa się przy­jęła.

Przez ostat­nie lata miał dwóch part­ne­rów. Po odej­ściu Tyczyń­skiego na eme­ry­turę przez pół roku pra­co­wał z Kac­prem Gór­skim. Ich współ­praca od samego początku się jed­nak nie ukła­dała, co chwilę docho­dziło mię­dzy nimi do spięć. Gór­ski był for­ma­li­stą, bez­kry­tycz­nie prze­strze­ga­ją­cym prze­pi­sów. Twier­dził, że nic nie uspra­wie­dli­wia łama­nia pro­ce­dur. Metody pracy Nawroc­kiego mu nie paso­wały, kilka razy pisał nawet skargi do naczel­nika, komi­sa­rza Jerzego Konopki. Wystar­czyło pół roku i Gór­ski wyle­ciał z wydziału. Naczel­nik nie zamie­rzał tole­ro­wać dono­si­ciela w rzą­dzo­nej przez sie­bie komórce. Nawrocki za part­nera dostał aspi­ranta Wal­de­mara Tom­czyka ksywa Waldi. Od razu sobie pod­pa­so­wali.

Waldi tak jak Chart miał wła­sne zasady i kodeks moralny. Potra­fił cza­sem moc­niej przy­ci­snąć prze­słu­chi­wa­nego, aby uzy­skać potrzebne infor­ma­cje. Podob­nie jak Nawrocki umiał zaszan­ta­żo­wać lub zmu­sić deli­kwenta do powie­dze­nia prawdy. Dosko­nale się uzu­peł­niali.

W wydziale oprócz nich i naczel­nika było jesz­cze czworo gli­nia­rzy pra­cu­ją­cych w dwóch mie­sza­nych parach. Sier­żant Agnieszka „Mrówa” Mrów­czyń­ska pra­co­wała razem z aspi­ran­tem Grze­go­rzem Kło­skiem zwa­nym Griszką. Druga poli­cjantka, aspi­rant Mał­go­rzata „Mar­got” Konieczna za part­nera miała pocho­dzą­cego z Zako­pa­nego sier­żanta Pawła Jasicę. Młody góral miał ksywę Pablo.

Gdy Nawrocki pierw­szy raz zoba­czył Pawła w drzwiach wydziału, zdzi­wił się, że komenda wyra­ziła zgodę, aby jakieś liceum przy­szło do nich na wycieczkę. Pablo miał dwa­dzie­ścia pięć lat, a wyglą­dał na sie­dem­na­ście. Miał prysz­cze na twa­rzy i wręcz komiczny zarost. Dopiero jak się przed­sta­wił, Nawrocki zro­zu­miał, to ich nowy kolega. Mimo wszystko spy­tał naczel­nika, czy ten pla­nuje zatrud­niać w zabój­cach coraz młod­szych ludzi. Nie chciał za jakiś czas, zamiast zaj­mo­wać się tru­pem, niań­czyć dzie­cia­ków. Konopka wyja­śnił, że nowy miał dobre wyniki w komen­dzie w Zako­pa­nem, a że prze­pro­wa­dził się do Wro­cła­wia, posta­no­wiono przy­dzie­lić go do nich.

Z cza­sem jed­nak Chart przy­znał, że Pablo ide­al­nie do nich pasuje. Miał spe­cy­ficzne poczu­cie humoru, a jak zaczy­nał gadać gwarą, roz­ba­wiał wszyst­kich do łez. Nawet Nawrocki kilka razy uśmiech­nął się pod nosem, cho­ciaż nie chciał się do tego przy­znać. Dziś nie wyobra­żał już sobie wydziału bez tego mło­dego górala.

Pod­szedł teraz do zwłok i wyjął z kie­szeni dżin­sów papie­rosy. Zapa­lił jed­nego i spoj­rzał na zbie­ra­ją­cego ślady tech­nika.

– Co myślisz? – spy­tał, wydmu­chu­jąc dym.

Pra­cu­jący z pędzel­kiem męż­czy­zna pod­niósł na niego wzrok.

– Facet zgi­nął jakieś dwa­dzie­ścia godzin temu. Został ude­rzony cięż­kim przed­mio­tem w tył głowy. Bar­dzo mocno. W mojej oce­nie już to ude­rze­nie mogło spo­wo­do­wać zgon. Ale dla pew­no­ści sprawca pod­ciął mu jesz­cze gar­dło.

Nawrocki wsa­dził papie­rosa do ust i wło­żył ręka­wiczki. Pochy­lił się i odwró­cił w bok głowę denata. Na poty­licy poja­wił się już siniak. Czaszka była uszko­dzona, widoczne były jej kości. Rze­czy­wi­ście już cios mógł być śmier­telny. Wypro­sto­wał głowę męż­czy­zny i wziął macha. Przód pod­ko­szulka męż­czy­zny zna­czyła bru­natno-brą­zowa plama.

– Widzia­łem go w tele­wi­zji – rzu­cił sto­jący przy regale z książ­kami Waldi.

Nawrocki spoj­rzał na part­nera.

– Nie wie­dzia­łem, że oglą­dasz tele­wi­zję. A co to było?

– Pegaz.

Chart zaga­sił papie­rosa na leżą­cej na stole pod­stawce pod szklankę.

– Ty oglą­dasz takie pro­gramy? – spy­tał zasko­czony.

– Nie leciało nic cie­ka­wego, a spać nie mogłem.

Nawrocki pod­szedł do pozo­sta­wio­nej przy jed­nej ze ścian cięż­kiej mosięż­nej popiel­nicy. Pochy­lił się nad nią i zoba­czył kilka kro­pli krwi i dwa włosy. Wie­dział już, że to nią ude­rzono aktora.

– Maciek, zabez­piecz­cie to – powie­dział do tech­nika, wska­zu­jąc na przed­miot. – Jestem pewny, że to tym obez­wład­niono faceta.

Tech­nik się­gnął do dużej walizki po torebkę z zapię­ciem stru­no­wym. W drugą dłoń wziął apa­rat foto­gra­ficzny. Zamie­rzał dokład­nie obfo­to­gra­fo­wać narzę­dzie zbrodni.

Chart pod­szedł do part­nera i spy­tał:

– A ty co myślisz?

– Nie wiem. – Waldi wzru­szył ramio­nami. – Dziwne miej­sce jak na tak zna­nego aktora. Wygląda bar­dziej jak melina, a nie miesz­ka­nie, do któ­rego taka gwiazda chcia­łaby w ogóle przyjść.

– Może ktoś go tu ścią­gnął?

– Może. Pyta­nie tylko pod jakim pozo­rem. Może dupa?

Nawrocki się rozej­rzał. Był pewny, że raczej nie cho­dziło o roman­tyczną schadzkę. Miesz­ka­nie wyglą­dało jak typowa melina i pew­nie jesz­cze nie­dawno taką funk­cję peł­niło. Żadna porządna dziew­czyna by się tu nie poja­wiła. A z takimi o wąt­pli­wej opi­nii raczej gwiaz­dor się nie zada­wał.

– Raczej nie. Prę­dzej bym uwie­rzył, że znany aktor chciał się napić bim­bru z nie­le­gal­nego źró­dła, niż że poja­wił się w takim miej­scu dla rucha­nia. Zobacz ten mate­rac. Uje­bany i wali od niego potem, rzy­gami i szczo­chami. Nie. Nikt by na tym się nie legnął z wła­snej nie­przy­mu­szo­nej woli.

– Może ten Mar­kie­wicz był świr­nięty i krę­ciły go takie atrak­cje. Sły­sza­łem kie­dyś o typie, co lubił się walić z kale­kami. Ponoć im bar­dziej oka­le­czona panna, tym lepiej.

– I uwa­żasz, że nasz denat też tak miał? Nie. Teo­ria nacią­gana jak majtki uty­tej strip­ti­zerki.

Waldi wzru­szył ramio­nami.

– Trzeba się dowie­dzieć, czyja to chata i kto tu na stałe mieszka. A potem przyj­rzeć się pry­wat­nemu życiu Mar­kie­wi­cza – stwier­dził Nawrocki i wyjął z kie­szeni papie­rosy.

Skie­ro­wał paczkę w stronę part­nera, ale ten pokrę­cił głową. Chart zapa­lił i przez chwilę patrzył na sto­jące na regale książki. Nie było tu nic cie­ka­wego. Kilka sta­rych kry­mi­na­łów, około trzy­dzie­stu nie­wiel­kich tomi­ków powie­ści wojen­nych z serii „Biblio­teka Żół­tego Tygrysa”. Były też porad­niki doty­czące robie­nia prze­two­rów i gruba ency­klo­pe­dia PWN. To tomi­sko zasko­czyło go naj­bar­dziej. Nie spo­dzie­wał się, że wła­ści­ciel miesz­ka­nia kie­dy­kol­wiek trzy­mał ją w rękach, nie licząc momentu, gdy posta­wił ją na półce. Chart wie­dział jed­nak, że cza­sem pozory mogą mylić. Musieli usta­lić, kto jest tu zamel­do­wany i do kogo ofi­cjal­nie należy miesz­ka­nie. Zda­wał sobie sprawę, że czeka ich kupa roboty. Miał nie­ja­sne prze­czu­cie, że to będzie trudne śledz­two.

* * *

Karo­lina Misz­czak była mocno zanie­po­ko­jona fak­tem, że jej ośmio­letni syn znik­nął z podwórka. Oba­wiała się naj­gor­szego. W zeszłym tygo­dniu w tele­wi­zji widziała repor­taż o zabój­stwie kil­ku­latka. W jej gło­wie z miej­sca poja­wiły się czarne sce­na­riu­sze. Zaczęła żało­wać, że w ogóle pozwo­liła synowi wyjść z domu. Pro­sił ją jed­nak tak bar­dzo, że nie miała serca mu odmó­wić. Wyda­wało jej się, że z synem sąsia­dów będzie bez­pieczny. Sama też miała zamiar co jakiś czas zer­kać przez okno, spraw­dza­jąc, czy wszystko jest w porządku. Wolała dmu­chać na zimne. Syn był jej oczkiem w gło­wie i nie wyobra­żała sobie, żeby coś mu się stało.

Zale­d­wie kwa­drans temu widziała, jak bie­gał z Kami­lem i jesz­cze jed­nym chłop­cem. Całą trójką bawili się w wojnę i co chwilę któ­ryś z nich teatral­nie uda­wał postrze­lo­nego. Zabawa im się podo­bała, bo Karo­lina widziała, jak Woj­tuś cią­gle się uśmie­chał. Cie­szyło ją to, zwłasz­cza że ostat­nio nie było im do śmie­chu. Ojciec Wojtka zosta­wił ich mie­siąc temu i wypro­wa­dził się do jakiejś kobiety, prak­tycz­nie z dnia na dzień. Po pro­stu któ­re­goś razu wró­cił do domu i stwier­dził, że ma już tego wszyst­kiego dość. Awan­tu­ro­wał się, że wciąż on haruje, a ona tylko sza­sta jego pie­niędzmi. Karo­lina była w szoku. Nie żyli może na wyso­kim pozio­mie, ale też nie przy­mie­rali gło­dem. Wie­działa, że z jed­nej pen­sji ciężko było się utrzy­mać, ale Jarek wcze­śniej nie miał o to pre­ten­sji. Rze­czy­wi­ście ostat­nio nie dokła­dała się do domo­wego budżetu. Ale nie z wła­snego wyboru. W fir­mie, w któ­rej pra­co­wała, nastą­piła reduk­cja zatrud­nie­nia i ona, jako osoba z krót­kim sta­żem, została zwol­niona w pierw­szej kolej­no­ści. Roz­sy­łała sys­te­ma­tycz­nie CV, ale ni­gdzie nie było wol­nych eta­tów. Jarek począt­kowo dekla­ro­wał, że jej bez­ro­bo­cie to nie pro­blem. Sam nie­źle zara­biał i był pewny, że utrzyma rodzinę. Ale w końcu u niego w pracy także zaczęło się dziać źle. Miał do wyboru – obniżka wyna­gro­dze­nia lub zie­lona trawka. Wybrał obniżkę. Z cza­sem zaczął wra­cać do domu coraz póź­niej. Mówił, że musi pra­co­wać wię­cej, by nad­ro­bić to, co tra­cił, zga­dza­jąc się na mniej­sze pobory. Uwie­rzyła mu. Dopiero jak sta­nął przed nią i stwier­dził, że ma już dość, dotarło do niej, że ją zdra­dzał. Gdy spa­ko­wał torbę i trza­snął drzwiami, całą noc prze­pła­kała. Nie mogła uwie­rzyć, że jej ślubny posta­no­wił zosta­wić rodzinę. Musiała wytłu­ma­czyć Woj­tu­siowi, dla­czego tata się wypro­wa­dził. Przez następne dni nie umiała zna­leźć sobie miej­sca. W jej gło­wie poja­wiły się samo­bój­cze myśli. Jedy­nie syn trzy­mał ją przy życiu. Musiała dla niego prze­trwać.

Spoj­rzała kolejny raz przez okno. Na­dal ni­gdzie nie widziała Woj­tu­sia. Drżą­cymi pal­cami zdjęła z sie­bie kuchenny far­tuch i poszła do przed­po­koju. Pełna obaw, posta­no­wiła poszu­kać syna.

* * *

Nawrocki wyszedł na klatkę, wyjął z kie­szeni paczkę LM-ów i zapa­lił jed­nego. Zasta­na­wiał się, kto pozba­wił życia zna­nego aktora. Miej­sce zna­le­zie­nia zwłok nie paso­wało do wize­runku denata. Żaden sza­no­wany aktor nie poja­wiałby się w takiej meli­nie.

Spoj­rzał przez okno i zoba­czył bawiące się przy śmiet­niku dzieci. Obok nich poży­wiał się szczur. Dwa kolejne gry­zo­nie masze­ro­wały po niskim murku. Wcze­śniej nie zwró­cił uwagi na ich ciche popi­ski­wa­nie. Jak wcho­dził z Wal­dim do klatki, obej­rzeli tylko znisz­czone, zapewne przez mło­dzież, schody i poba­zgrane ściany. Teraz dopiero uważ­niej przyj­rzał się kamie­nicy. Ludzie miesz­kali tu w bar­dzo cięż­kich warun­kach. Sam wycho­wał się w ponie­miec­kim domu na Psim Polu. Nie mieli luk­su­sów, ale nie narze­kali. Ojciec pra­co­wał w Pola­rze, a matka była szkolną sprzą­taczką. W domu miesz­kała jesz­cze bab­cia, ale jej eme­ry­tura nie star­czy­łaby nawet na zor­ga­ni­zo­wa­nie więk­szej imprezy. Wła­dza ludowa uwa­żała, że ta była więź­niarka nie­miec­kiego obozu kon­cen­tra­cyj­nego w Oświę­ci­miu nie jest zbyt pew­nym ogni­wem socja­li­stycz­nego spo­łe­czeń­stwa. Ni­gdzie nie zatrud­niali jej na dłuż­szy okres. Raz pra­co­wała kilka lat w PGR-ze jako osoba odpo­wie­dzialna za doje­nie krów. Reszta jej kariery zawo­do­wej to kil­ku­mie­sięczne okresy zatrud­nie­nia. Na ten stan rze­czy miało wpływ jej pocho­dze­nie. Dla UB córka kapi­tana przed­wo­jen­nego woj­ska to gor­sze niż meli­niara lub zwy­kła pro­sty­tutka. Dla­tego bab­cia nie miała wypra­co­wa­nej zbyt wyso­kiej eme­ry­tury. W domu zawsze jakoś sobie jed­nak radzili.

Po skoń­cze­niu liceum Andrzej posta­no­wił, że pój­dzie na stu­dia. Był rok osiem­dzie­siąty pierw­szy. Miał dzie­więt­na­ście lat i całe życie przed sobą. Nie wie­dział tylko, jaki wybrać kie­ru­nek. Matka uwa­żała, że powi­nien się zde­cy­do­wać na stu­dio­wa­nie cze­goś, co pozwoli mu poma­gać ludziom. W grę wcho­dziły więc prawo lub medy­cyna. Dzięki nie­by­wa­łemu szczę­ściu egza­miny na stu­dia praw­ni­cze zdał i dostał się na listę stu­den­tów. Nie­stety nie było mu dane stu­dio­wać dłu­żej niż mie­siąc. W poło­wie listo­pada otrzy­mał wezwa­nie na komi­sję woj­skową. Jakiś major stwier­dził, że ojczy­zna potrze­buje ludzi w armii, a nie na uczel­niach. Nie chciał słu­chać, że Nawrocki jest na pierw­szym roku. Powie­dział, że stu­dia można robić, odby­wa­jąc zasad­ni­czą służbę woj­skową.

Na szczę­ście zanim Andrzej tra­fił w kama­sze, spo­tkał kum­pla, który miał ojca w mili­cji. Pamię­tał, jak Rysiek Godlew­ski wiele razy opo­wia­dał, że jego ojciec czę­sto jeź­dzi na polo­wa­nia z wyso­kimi człon­kami par­tii i ofi­ce­rami woj­ska. Obie­cał pomóc. Dwa tygo­dnie póź­niej Nawrocki został wezwany przed obli­cze ojca Ryśka. Pamię­tał to, jakby miało miej­sce wczo­raj. Był pią­tek jede­na­stego grud­nia tysiąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tego pierw­szego roku. Puł­kow­nik Godlew­ski wysłu­chał jego argu­men­tów, po czym stwier­dził, że nie­stety biletu tak łatwo nie da się cof­nąć. Zapro­po­no­wał jed­nak Andrze­jowi wstą­pie­nie do mili­cji. Stwier­dził, że w prze­ci­wień­stwie do zasad­ni­czej służby woj­sko­wej w mili­cji fak­tycz­nie można się kształ­cić. Pole­cił, by Nawrocki poja­wił się w ponie­dzia­łek.

W nie­dzielę na ulicę wyje­chały czołgi i zaczął się naj­trud­niej­szy okres w powo­jen­nej histo­rii Pol­ski.

Nawrocki zamiast o ojczyź­nie w pierw­szej kolej­no­ści myślał jed­nak o sobie. Poja­wił się w komen­dzie i usły­szał, że w środę ma się sta­wić ponow­nie. Jakiś kapi­tan stwier­dził, że będzie odby­wał służbę woj­skową w mili­cji. Andrzej był w szoku. Chciał zapro­te­sto­wać, ale widok dwóch mili­cjan­tów biją­cych jakie­goś nasto­latka w pokoju na wprost sku­tecz­nie odwiódł go od tego zamiaru. Stwier­dził, że będąc mili­cjan­tem, także może poma­gać ludziom.

W końcu tra­fił do szkoły mili­cji w Szczyt­nie. Sta­rał się niczym powo­jenny przo­dow­nik pracy. Czuł się jak Talar z serialu Dom. Trzy­sta pro­cent normy. Chciał wygrać każde zawody. Każdy egza­min zdać z jak naj­lep­szym wyni­kiem. Po skoń­cze­niu szkoły zaczął słu­żyć w komi­sa­ria­cie na Jawo­ro­wej. Tam przez dwa lata był w wydziale kry­mi­nal­nym. W osiem­dzie­sią­tym siód­mym został prze­nie­siony do komendy miej­skiej, też do wydziału kry­mi­nal­nego. Rok póź­niej był już człon­kiem wydziału zabójstw.

Przez te wszyst­kie lata wiele razy odwie­dzał podobne miej­sca jak to. Ni­gdy dotąd jed­nak nie widział takiej koeg­zy­sten­cji dzieci i gry­zoni.

* * *

Woj­tek nie chciał pod­cho­dzić do zruj­no­wa­nej rudery z powy­bi­ja­nymi oknami. Bał się, że w niej stra­szy. Patrzył w stronę budynku i liczył, że kole­dzy zre­zy­gnują z wej­ścia do środka. Kamil i Tomek upar­cie stali jed­nak przed wej­ściem, cze­ka­jąc, aż do niech dołą­czy. Nabrał powie­trza i ruszył.

Po prze­kro­cze­niu progu zasło­nił nos. Nie pach­niało tu ład­nie. Spoj­rzał na leżące na pod­ło­dze puste butelki i jakieś szmaty. Tomek scho­wał się za mur­kiem i strze­lił w ich stronę. Kamil odpo­wie­dział mu ogniem. Znowu zaczęła się zabawa. Woj­tek pod­niósł kara­bin i scho­wał się za ścianą. Cze­kał na odpo­wiedni moment, by wypu­ścić serię.

– Tra­ta­ta­ta­tata! – sły­szał krzyk Kamila.

Wysko­czył ze swo­jej kry­jówki i zoba­czył, jak kole­dzy bie­gną po scho­dach na pię­tro. Wie­dział, że jeśli na­dal chce być w ich ban­dzie, musi podą­żyć za nimi. Kamila znał od dawna, Tomka, star­szego od nich o rok, poznał dopiero dzi­siaj. Był dumny z tej nowej zna­jo­mo­ści. Nie chciał go zawieść.

Ostroż­nie sta­wiał kroki pośród wala­ją­cych się wszę­dzie śmieci. Wszedł na pierw­szy sto­pień i się zawa­hał. Coś mu mówiło, że powi­nien zawró­cić. Z góry sły­szał odgłosy strze­la­niny. Zda­wał sobie sprawę, że musi wziąć się w garść i wejść po scho­dach. Posta­wił nogę na kolej­nym stop­niu.

– Tra­ta­tata! – dobie­gło z pię­tra.

Zro­bił kolejny krok. Serce biło mu szyb­ciej.

– Już nie żyjesz! – usły­szał głos Kamila.

Pod­niósł wzrok i zoba­czył kolegę sto­ją­cego u szczytu scho­dów. Kamil uśmie­chał się do niego.

Woj­tek stwier­dził, że musi wejść na pię­tro. Nabrał powie­trza i ruszył.

– Co tak długo? – spy­tał Tomek.

– A może poba­wimy się w cho­wa­nego? – zapro­po­no­wał Kamil.

Woj­tek popa­trzył na niego prze­ra­żo­nym wzro­kiem. Nie chciał się w to bawić. Bał się, że zosta­nie sam i dorwą go duchy. To, że dotąd się nie poja­wiły, nie ozna­czało prze­cież, że nie wysko­czą nagle, jak będzie sie­dział w kry­jówce. Miał nadzieję, że Tomek nie pod­chwyci pomy­słu Kamila. Nie zamie­rzał ni­gdzie się cho­wać ani nikogo szu­kać.

– Eee tam… Cho­wa­nego jest dla dziew­czyn – powie­dział Tomek.

Woj­tek ode­tchnął z ulgą. Naj­chęt­niej wyszedłby już z tej rudery i wró­cił na podwórko. W ogóle nie powi­nien odda­lać się od domu. Mama prze­cież mówiła mu, żeby był na widoku. Żało­wał, że jej nie posłu­chał.

– A może by pod­pa­lić te śmieci? – zapro­po­no­wał nagle Tomek. Wyjął z kie­szeni paczkę zapa­łek i potrzą­snął nimi.

Woj­tek wolał już to niż zabawę w cho­wa­nego. Patrzył, jak star­szy kolega pod­cho­dzi do sterty szmat. Miał złe prze­czu­cie. Tomek pod­niósł jakąś deskę i po chwili odsko­czył.

– Co to… – powie­dział drżą­cym gło­sem.

Woj­tek czuł, jak serce mu przy­spie­sza. Zro­bił ostrożny krok do przodu. Patrzył jak zahip­no­ty­zo­wany na wysta­jącą spod szmat osmo­loną dłoń.

Kamil zaczął wrzesz­czeć.

* * *

Po wyj­ściu z domu Karo­lina prze­szła całą oko­licę. Ni­gdzie jed­nak nie zna­la­zła Woj­tu­sia. Spoj­rzała w stronę widocz­nego sto metrów dalej budynku. Ta rudera ją prze­ra­żała. Dzi­wiła się, że nikt jesz­cze nie zde­cy­do­wał się jej wybu­rzyć lub choćby wyre­mon­to­wać. Stra­szyła powy­bi­ja­nymi szy­bami i poma­zaną sprayem ele­wa­cją. Było to miej­sce, w któ­rym nar­ko­mani wdy­chali klej lub wstrzy­ki­wali sobie nar­ko­tyki. Nie chciała, aby jej syn się tam bawił. Wiele razy mówiła mu, że ma się nie zbli­żać do tego budynku. Miała nadzieję, że jej posłu­chał i znaj­do­wał się teraz w innym miej­scu. Bez­piecz­niej­szym i bar­dziej odpo­wied­nim dla chłopca w jego wieku.

Prze­cież nie zro­biłby nic tak głu­piego, pomy­ślała, patrząc na pusto­stan.

Budy­nek jed­nak wabił ją w jakiś magiczny spo­sób, przy­cią­gał, hip­no­ty­zo­wał. Miała wra­że­nie, że w jego murach czai się zło. Otrzą­snęła się z tej myśli. Nie. Woj­tek z Kami­lem i tym nie­zna­nym jej chłop­cem na pewno są teraz na innym podwórku albo poszli bawić się do jakie­goś kolegi. Zamie­rzała poważ­nie poroz­ma­wiać z synem, jak ten wróci do domu. Nie­stety będzie zmu­szona go uka­rać. Da mu szla­ban na wyj­ścia na podwórko. Zasta­na­wiała się, czy nie powia­do­mić Jarka o tej sytu­acji. Mógłby przy­kła­dać się do wycho­wa­nia syna. Rozu­miała, że im nie wyszło i posta­no­wił zna­leźć sobie inną kobietę, ale Woj­tek prze­cież na­dal jest jego synem.

Spoj­rzała znowu na ruderę. Pod­jęła decy­zję, że nie będzie zawra­cać głowy Jar­kowi. Niech sobie układa życie u boku innej. Ona z Woj­tu­siem pora­dzą sobie sami. Do tej pory jesz­cze nie wytłu­ma­czyła syn­kowi, dla­czego ojciec wypro­wa­dził się z domu. Nie chciała mie­szać dziecku w gło­wie.

Odwró­ciła się ple­cami od zruj­no­wa­nego budynku, gdy nagle roz­legł się wrzask. Poczuła, jak włosy na karku stają jej dęba. Ni­gdy jesz­cze nie sły­szała tak prze­ra­ża­ją­cego krzyku. Był niczym wydo­by­wa­jący się z pie­kiel­nych cze­lu­ści sko­wyt.

Spoj­rzała w stronę budynku i zoba­czyła wybie­ga­ją­cych ze środka chłop­ców.

Cała trójka krzy­czała, ale ten pie­kielny sko­wyt wydo­by­wał się z ust jej Woj­tu­sia.

* * *

Nawrocki zatrzy­mał służ­bowe vento przed sta­rym zruj­no­wa­nym budyn­kiem. Dyżurny prze­ka­zał im, że jakieś dzie­ciaki zna­la­zły w środku zwę­glone ludz­kie zwłoki. Wysiadł z auta i zoba­czył zapar­ko­waną przy jed­nej ze ścian karetkę pogo­to­wia. Obok niej stała jakaś kobieta i pła­kała.

– Naj­pierw poga­damy z tą babką, a potem pój­dziemy zoba­czyć skwarka – powie­dział do part­nera, po czym skie­ro­wał się w stronę karetki, wycią­ga­jąc z kie­szeni spodni bla­chę. – Komi­sarz Nawrocki, a to aspi­rant Tom­czyk. Komenda miej­ska – zwró­cił się do kobiety.

Widział, że ta jest mocno zde­ner­wo­wana. W jej oczach błysz­czało prze­ra­że­nie. Nie miał poję­cia, czy wywo­łał je widok spa­lo­nego ciała, ale liczył, że zaraz wszyst­kiego się dowie.

– To pani zna­la­zła zwłoki? – spy­tał, cho­ciaż z infor­ma­cji uzy­ska­nych od dyżur­nego wie­dział, że trupa odkryły jakieś dzie­ciaki. Ni­gdzie jed­nak żad­nych nie widział. Zasko­czyło go to. Będzie musiał usta­lić, dokąd się udały.

Ponad ramie­niem kobiety zoba­czył par­ku­jący z tyłu samo­chód tech­ni­ków. Po chwili wysie­dli i skie­ro­wali się do wnę­trza pusto­stanu.

– Nie. Mój syn Woj­tuś – odparła kobieta. – Jest teraz w karetce. Wpadł w taki szok, że nie mogli­śmy go uspo­koić.

– Syn był w budynku sam? – spy­tał Waldi.

– Nie, z kole­gami.

– A gdzie oni teraz są?

Kobieta zaczęła się roz­glą­dać dookoła. Przy ogro­dze­niu usta­wił się już nie­wielki tłum gapiów.

– Ni­gdzie ich nie widzę. Nie mam poję­cia… Może poszli do domu? – Wzru­szyła ramio­nami.

– Dobrze. Póź­niej jesz­cze z panią poroz­ma­wiamy – powie­dział Chart i skie­ro­wał się do budynku.

W środku było już kilku mun­du­ro­wych. W pomiesz­cze­niu, gdzie znaj­do­wało się spa­lone ciało, pra­co­wali tech­nicy.

– Mocno go zja­rało – skwi­to­wał komi­sarz, gdy razem z Wal­dim pode­szli bli­żej.

– Ktoś oblał go czymś łatwo­pal­nym, praw­do­po­dob­nie ben­zyną – powie­dział tech­nik, zdej­mu­jąc z szyi denata osmo­lony łań­cu­szek z meda­li­kiem.

Nawrocki patrzył, jak wkłada go do woreczka stru­no­wego i opi­suje dowód.

– Jak myślisz, kiedy ciało spło­nęło? – zapy­tał Waldi.

– Na moje oko tydzień, może dwa temu. Ciężko okre­ślić tak na miej­scu. Jakby było całe, nie­zwę­glone, byłoby łatwiej, sam zresztą wiesz. Po pla­mach opa­do­wych lub roz­kła­dzie można by podać jakąś dokład­niej­szą datę. A tutaj to jak wró­że­nie z fusów.

Nawrocki pochy­lił się nad cia­łem. Ogień poczy­nił mocne spu­sto­sze­nie. Skóra twa­rzy była zwę­glona. Sto­pione usta odsło­niły zęby i dzią­sła. Całe ciało było czarne. Ubra­nie prak­tycz­nie się nie ucho­wało.

– Jakiś taki mały ten denat – powie­dział, wsta­jąc.

– Nie pił mleka, to nie urósł. – Waldi wycią­gnął z kie­szeni papie­rosy.

Nawrocki ledwo się powstrzy­mał, by nie par­sk­nąć śmie­chem.

– Obsta­wiam nasto­latka – wtrą­cił tech­nik.

Wstał, zdjął ręka­wiczki i wziął papie­rosa z paczki, którą czę­sto­wał Tom­czyk. Ode­szli kawa­łek dalej i w trójkę zapa­lili. Dwóch tech­ni­ków zbie­rało ślady w pomiesz­cze­niu. Chart widział, jak wkła­dają do worecz­ków nie­do­pałki i puste strzy­kawki.

Był pewny, że nic nie wynik­nie z dowo­dów. Mogły tu już być, zanim ciało zostało pod­pa­lone. Nie widział zbyt­niego sensu, by zabez­pie­czać te mate­riały, ale wie­dział, że muszą to zro­bić. Nie chcieli, aby pro­ku­ra­tor zarzu­cił im nie­do­kładne wypeł­nie­nie obo­wiąz­ków.

– Powiem ci, że straszna śmierć – powie­dział Waldi, wydmu­chu­jąc dym.

– No fakt, cho­ciaż ja jestem skłonny przy­jąć wer­sję, że pod­pa­le­nie miało zatrzeć ślady, a nie było bez­po­śred­nią przy­czyną zgonu. Zobacz twarz denata. Nie ma na niej gry­masu bólu, a taki ogień, który powstaje przy obla­niu ben­zyną i pod­pa­le­niu, ma kurew­sko wysoką tem­pe­ra­turę. To prze­cież musiało nie­wy­obra­żal­nie boleć – powie­dział Nawrocki i strzep­nął popiół.

Tech­nik ski­nął głową.

– Też tak myślę. Pyta­nie tylko, gdzie doszło do zbrodni i w jaki spo­sób ciało tra­fiło tutaj. Ale to już wasza działka. Ja wra­cam do swo­jej roboty.

Rzu­cił nie­do­pa­łek na pod­łogę i zdep­tał butem. Następ­nie pod­niósł go i poło­żył na leżą­cym kawa­łek dalej pustaku.

– Tu wyzna­czam palar­nię i tu można gasić pety. Nie chcę potem mieć bur­dla w mate­riale dowo­do­wym – powie­dział i zaczął wkła­dać latek­sowe ręka­wiczki.

* * *

Aspi­rant Kło­sek powoli wcho­dził po scho­dach kamie­nicy. Dwa metry za nim szła Mrówa. Kilka minut temu dostali infor­ma­cję, że przej­mują sprawę zabój­stwa jakie­goś zna­nego aktora. Chart i Waldi poje­chali na miej­sce odna­le­zie­nia kolej­nego ciała, a on z Mrów­czyń­ską mieli się zająć tym śledz­twem. Nie uśmie­chało im się to. Woleli pra­co­wać przy zwło­kach zwy­kłych ludzi, a nie tych z pierw­szych stron gazet. Każdy patrzył wtedy śled­czym na ręce.

Nie lubił takich sytu­acji. W przy­padku pomyłki od razu szu­kano win­nych, a naj­ła­twiej kogoś takiego zna­leźć wśród poli­cjan­tów pro­wa­dzą­cych sprawę.

Prze­ci­snęli się przez tłu­mek gapiów i weszli do meliny. Mrówa zasło­niła nos. W miesz­ka­niu śmier­działo moczem i stę­chli­zną. Kło­sek pod­szedł do zwłok i przez chwilę na nie patrzył. Zaraz miały zostać zabrane do zakładu medy­cyny sądo­wej. Tech­nicy skoń­czyli już swoją pracę i zaczęli się szy­ko­wać do wyj­ścia. Teraz oni musieli się dowie­dzieć dla­czego znany aktor poja­wił się w tym miej­scu.

– Macie jego port­fel? – spy­tał Kło­sek tech­ni­ków.

– Tak.

– Coś cie­ka­wego w nim było? Kasa?

– Pusty. Ledwo kilka para­go­nów ze sklepu. Jakiś bilet do kina. Nic wię­cej.

– Czyli zabój­stwo mogło mieć motyw rabun­kowy – powie­działa Mrówa.

Tech­nicy unie­śli dło­nie na poże­gna­nie i wyszli. Kło­sek prze­szedł się po miesz­ka­niu. Wyda­wało mu się dziwne, że ktoś taki jak Mar­kie­wicz poja­wił się w tym miej­scu.

– Dobra. Myślę, że tutaj niczego się nie dowiemy. Musimy przejść się po sąsia­dach – zade­cy­do­wał.

– A myślisz, że coś powie­dzą? Griszka, pamię­tasz gdzie jeste­śmy? W tej dziel­nicy panuje zmowa mil­cze­nia. Przy­po­mi­nasz sobie sprawę zabój­stwa tego nowo­rodka?

Kło­sek ski­nął głową. Nie mógł cze­goś takiego zapo­mnieć. Śmierć nowo naro­dzo­nego dziecka i próba samo­bój­cza matki potra­fią odci­snąć piętno na ludz­kiej psy­chice. Kobieta była opóź­niona inte­lek­tu­al­nie i miała trud­no­ści z poj­mo­wa­niem tego, co się wokół niej dzieje. Na doda­tek była kato­wana przez kon­ku­benta i jego brata. Obaj znę­cali się nad nią nie tylko fizycz­nie, ale też psy­chicz­nie. Była przy­kuta łań­cu­chem do grzej­nika w kuchni. Zała­twiała się do sto­ją­cego obok wia­dra. Spała na brud­nym mate­racu. Obaj bra­cia ją gwał­cili, aż w końcu zaszła w ciążę. Opraw­ców nie było stać na skro­bankę, więc kobieta uro­dziła. Po poro­dzie, który odbył się na kuchen­nej pod­ło­dze, kobieta wzięła leżący na bla­cie nóż i wbiła go dziecku pro­sto w klatkę pier­siową. Nowo­ro­dek zmarł po kilku minu­tach. Następ­nie tym samym nożem dzie­cio­bój­czyni pod­cięła sobie żyły. Gdy bra­cia wró­cili do domu i zoba­czyli, co się stało, ucie­kli. Jedna z sąsia­dek, widząc otwarte na roz­cież drzwi, posta­no­wiła zaj­rzeć do miesz­ka­nia. W kuchni zna­la­zła dwa ciała leżące w kałuży krwi. Powia­do­miła pogo­to­wie.

Matkę udało się ura­to­wać. Po wyj­ściu ze szpi­tala tra­fiła do szpi­tala psy­chia­trycz­nego. Śledz­two pro­wa­dził ich wydział. Chart uwa­żał, że należy się sku­pić na poszu­ki­wa­niu braci i wyja­śnie­niu oko­licz­no­ści oraz powo­dów zbrodni. Po trzech tygo­dniach, po wyko­na­niu ogromu pracy, zła­pano zwy­rod­nial­ców. Kło­sek pamię­tał, że zanim to się stało, cho­dzili po sąsia­dach, ale nikt nie chciał im nic powie­dzieć. Na temat braci pano­wała zmowa mil­cze­nia. Każdy twier­dził, że nie widział w ich zacho­wa­niu niczego nie­po­ko­ją­cego.

Z cza­sem od jed­nej ze star­szych miesz­ka­nek kamie­nicy Waldi usły­szał przy­pad­kiem, że kilku sąsia­dów wie­działo, że bra­cia mają w miesz­ka­niu nie­wol­nicę. Ponoć nawet poka­zali ją paru zna­jo­mym. Nikt jed­nak nie został za to uka­rany. Nie przy­znali się do wie­dzy o tra­ge­dii, która roz­gry­wała się za ścianą. Znie­czu­lica spo­łeczna i strach przed zemstą ze strony zwy­rod­nial­ców spra­wiły, że nie­winne dziecko stra­ciło życie, a jego matka do końca swo­ich dni nie wyj­dzie ze szpi­tala dla osób psy­chicz­nie cho­rych.

– Jak nie spy­tamy, to się nie dowiemy – powie­dział teraz Kło­sek, spo­glą­da­jąc na Mrówę.

W tym samym cza­sie do miesz­ka­nia weszło dwóch mun­du­ro­wych, a tuż za nimi dwóch face­tów z noszami. Wyjęli z torby duży worek na zwłoki i pode­szli do ciała.

– Przy­pil­nuj­cie tu wszyst­kiego – rzu­cił do nich Kło­sek i ruszył w stronę drzwi.

* * *

Nawrocki patrzył na chłopca, który wła­śnie opu­ścił karetkę. Widać było, że wciąż jest w szoku po odkry­ciu spa­lo­nych zwłok. Każdy by był, a co dopiero taki dzie­ciak. Posta­no­wił, że nie będzie go teraz męczył. Jutro albo poju­trze wezwie matkę z chłop­cem do komendy albo sam przyj­dzie do nich z psy­cho­lo­giem.

– Na dzi­siaj jest pani wolna. Może pani iść do domu. Jutro ktoś się do pani zgłosi – powie­dział i wyjął z kie­szeni papie­rosa. – Może nawet ja z part­ne­rem przy­jadę. Zoba­czymy.

– Dzię­kuję. Chyba za dużo wra­żeń jak na jeden dzień. Nie dała­bym rady roz­sąd­nie mówić – powie­działa i objęła syna.

Chart patrzył na nich i zasta­na­wiał się, jak dzie­ciak zaśnie dzi­siej­szej nocy. Czy będzie miał kosz­mary, czy w ogóle zmruży oko? On sam, choć był poli­cjan­tem, przez takie doświad­cze­nia wiele razy miał pro­blemy ze snem.

Pamię­tał jedną sprawę, po któ­rej długo budził się z krzy­kiem. Grzy­biarz zna­lazł zwłoki nasto­latki w lesie na skraju mia­sta. Gdy jechali z Wal­dim na miej­sce, podej­rze­wali, że jakiś zbo­cze­niec napadł na dziew­czynę, zgwał­cił ją i zamor­do­wał. Ale wystar­czył im jeden rzut oka, by stwier­dzić, że źle typo­wali. To, co ujrzeli, prze­ra­ziło ich i spra­wiło, że na rękach poja­wiła im się gęsia skórka. Ciało denatki nie nosiło śla­dów gwałtu ani innej prze­mocy na tle sek­su­al­nym. Nie miało także… głowy. Ktoś odciął ją i praw­do­po­dob­nie ze sobą zabrał.

Poli­cjanci zaczęli prze­szu­ki­wać las. W końcu zna­leźli głowę w pobli­skim gospo­dar­stwie rol­nym. Stała na półce za szybą meblo­ścianki w sypialni męż­czy­zny. Oczy­wi­ście gdyby nie prze­wod­nik z psem, który dopro­wa­dził ich do tej cha­łupy na skraju lasu, pew­nie zabójca zdą­żyłby ją lepiej ukryć. Sprawcą oka­zał się sześć­dzie­się­cio­letni, lekko opóź­niony inte­lek­tu­al­nie rol­nik. Nie potra­fił powie­dzieć, z jakiego powodu zaata­ko­wał nasto­latkę i dla­czego pozba­wił ją życia. Prze­szu­ka­nie pose­sji ujaw­niło jesz­cze dwa ciała, a wła­ści­wie szkie­lety. Oka­zało się, że męż­czy­zna wyko­pał je ze sta­rego ponie­miec­kiego cmen­ta­rza w sąsied­niej wsi. Przy­niósł szczątki do domu i scho­wał je w sta­rym tap­cza­nie. Tego też nie potra­fił wytłu­ma­czyć.

Funk­cjo­na­riu­sze musieli usta­lić, czy nie miał na kon­cie innych zbrodni. Prze­świe­tlali każdą zagad­kową śmierć w ciągu ostat­nich lat, która mogła paso­wać do spo­sobu dzia­ła­nia rol­nika. Wery­fi­ko­wali różne tropy. Wszy­scy w wydziale byli pewni, że facet musiał już kie­dyś popeł­nić mor­der­stwo. Nie­stety nie udało się go dopaso­wać do żad­nej z nie­wy­ja­śnio­nych spraw. Nie udało się też go ska­zać. Zanim tra­fił przed obli­cze sądu, zmarł w aresz­cie na zawał serca.

To wtedy Charta przez kilka tygo­dni męczyły kosz­mary. W każ­dym z nich widział głowę nasto­latki patrzącą na niego nie­wi­dzą­cym wzro­kiem, niemo oskar­ża­jącą go o opie­sza­łość. Zawsze wtedy budził się z krzy­kiem.

Teraz miał prze­czu­cie, że ten dzie­ciak też będzie widział w snach spa­lone ludz­kie szczątki.

Pod­szedł do vento, otwo­rzył drzwi i się­gnął po sta­cję.

– Zero dwa do zero dwa­dzie­ścia pięć dwa­na­ście zgłoś – powie­dział.

– Zgła­sza zero dwa.

– Chart z tej strony. Prośbę mam. Sprawdź­cie, czy jakiś nie­lat nie jest poszu­ki­wany. Może ktoś nawiał z popraw­czaka lub jest na gigan­cie.

– Ale wiesz, że to roboty od pyty?

– No wiem. Dla­tego was o to pro­szę.

– Dobra. Zoba­czymy, co da radę ogar­nąć. Bez odbioru – powie­dział dyżurny.

Nawrocki odło­żył sta­cję i zapa­lił papie­rosa, patrząc na idą­cego w jego stronę part­nera.

– Trzeba będzie ogar­nąć moni­to­ring – powie­dział Waldi.

– Wiem. Zaraz wydzwo­nimy Mar­got i Pabla. Niech przejdą się po oko­licy i spraw­dzą, czy jakaś kamera nie zare­je­stro­wała podej­rza­nego auta.

– Zakres nagrań?

– Jak naj­więk­szy. Nie mamy poję­cia, kiedy pod­pa­lono ciało. Trzeba się będzie też przejść po oko­licz­nych kamie­ni­cach. Może ktoś widział pożar.

Waldi zano­to­wał w notat­niku słowa part­nera.

– Straż?

– Myślę, że nie ma sensu. Jakby ktoś ich powia­do­mił o ogniu, zna­leź­liby ciało.

– No to czeka nas roboty od pyty.

– Do eme­ry­tury powin­ni­śmy się wyro­bić – powie­dział Chart i rzu­cił nie­do­pa­łek na zie­mię.

* * *

Sta­nęli przed miesz­ka­niem na wprost meliny, w któ­rej zna­le­ziono ciało aktora. Gapie, wcze­śniej z zacie­ka­wie­niem sta­ra­jący się coś doj­rzeć, teraz w magiczny spo­sób znik­nęli. Griszka wie­dział, że tak będzie. Dobrze znali z Mrówą takie miej­sca – z reguły nikt nie chce w nich odpo­wia­dać na pyta­nia śled­czych.

Zapu­kali do drzwi i przez chwilę nasłu­chi­wali panu­ją­cej w środku ciszy. Wie­dzieli, że w lokalu ktoś prze­bywa, ale stara się nie ujaw­nić.

– Chyba nie otwo­rzy – powie­działa Mrówa.

– Dajmy jej lub jemu szansę. – Kło­sek uśmiech­nął się do part­nerki.

Zapu­kał jesz­cze raz. Tym razem zde­cy­do­wa­nie moc­niej. Kilka sekund póź­niej usły­szeli odgłos prze­krę­ca­nego w zamku klu­cza.

– Mówi­łem? – Griszka puścił do Mrów­czyń­skiej oko.

W progu sta­nęła kobieta z wał­kami na gło­wie i w sta­rym pożół­kłym szla­froku frotte. Na oko miała jakieś sie­dem­dzie­siąt pięć lat. Patrzyła na nich zasko­czona.

– Co jest? – spy­tała. – Co to za wale­nie w drzwi jak gestapo?

Kło­sek nie sko­men­to­wał słów kobiety. Wyjął z kie­szeni legi­ty­ma­cję i pod­su­nął jej pod nos.

– Poli­cja.

– A co mi pan tak to pod­sta­wia? Może jesz­cze do ust mi pan to włoży? Co za ludzie… Kogo oni teraz do tej mili­cji biorą? – zaczęła narze­kać.

– Prze­pra­szam. Jeste­śmy z poli­cji i mamy do pani kilka pytań – pró­bo­wała rato­wać sytu­ację Mrówa.

– Ja tam, pani, nic nie wiem. Nie inte­re­suję się niczym i nic mnie nie obcho­dzi.

– Może jed­nak widziała pani kogoś, kto w ostat­nim cza­sie wcho­dził do miesz­ka­nia naprze­ciwko?

– Głu­cha? Ja mówiła, że nic nie wiem.

Kło­sek miał ochotę wal­nąć kobietę. Nie dość, że nie chciała im pomóc, to jesz­cze miała się za Bóg wie kogo. Była opry­skliwa i zło­śliwa. Nie mógł jej jed­nak nic zro­bić. Miała prawo twier­dzić, że nic nie wie. Nawet gdyby w przy­szło­ści została wezwana do sądu jako świa­dek, pomimo że powinna zezna­wać prawdę, zawsze może zasło­nić się nie­pa­mię­cią. Sąd jej uwie­rzy, zwłasz­cza gdy weź­mie pod uwagę jej wiek.

– Trudno. Skoro pani nic nie wie, to nie będziemy zaj­mo­wać pani cen­nego czasu – powie­dział i dał znak part­nerce, że dal­sza roz­mowa nie ma sensu.

Mrów­czyń­ska ski­nęła kobie­cie głową i ruszyła na wyż­sze pię­tro. Mieli zamiar poroz­ma­wiać ze wszyst­kimi miesz­kań­cami kamie­nicy. Zda­wali sobie sprawę, że to pew­nie bez­ce­lowe, bo nikt nic im nie powie, ale musieli wyko­nać swoją pracę.

– Cze­kajta – powie­działa sta­ruszka, po czym rozej­rzała się uważ­nie po klatce, spraw­dza­jąc, czy ktoś nie pod­słu­chuje. Gdy się upew­niła, ści­szyła głos: – Ten tam, co go zaciu­kali, to co jakiś czas tu przy­ła­ził. Zawsze zasła­niał mi juda­sza.

Kło­sek wyjął notat­nik, ale kobieta zastrze­gła:

– Pan nic nie pisze, bo ja nie chcę potem po sądach łazić. – Pocze­kała, aż poli­cjant schowa notat­nik i pod­jęła: – On miał to miesz­ka­nie wyna­jęte od tego Zdziśka.

– A ten Zdzi­siek to?

– No on tu miesz­kał z matką. Jak ta zeszła, to się wyniósł. Ponoć do Leśnicy, ale kto tam go wie.

– Rozu­miem.

– Zdzi­siek to miesz­ka­nie wyna­jął i mówił, że kasy dosta­nie tyle, że głowa mała. Powie­dział, że facet, co tu zamieszka, to jest bogaty. Panie, ja tam w te baj­du­rze­nie Zdziśka to nie wie­rzyła. Kto by chciał w takim chle­wie miesz­kać, i to jak ma kasę?

– No może nie spo­dzie­wał się aż tak tra­gicz­nych warun­ków – zary­zy­ko­wała Mrówa.

Kobieta popa­trzyła na nią i popu­kała się w głowę.

– Trzeba mieć kuku na muniu. Ja myślała, że Zdzi­siek kła­mie, ale potem kilka razy sły­szała, jak ktoś tam wcho­dził. Nie mogła jed­nak zer­k­nąć, bo judasz był zasło­nięty.

– To nie widziała pani, czy ten nowy loka­tor wcho­dził sam czy z kimś? – spy­tał Kło­sek.

– No jak? Przeca judasz zasło­nięty był, mówię! Ty słu­chał w ogóle?

Kło­sek zbył jej pyta­nie. Wie­dział, że dys­ku­sja nie ma sensu. Będą musieli spraw­dzić, do kogo dokład­nie należy miesz­ka­nie i kiedy zostało wyna­jęte. Może się oka­zać, że aktor poja­wiał się tu przed śmier­cią czę­ściej.

* * *

Sier­żant Paweł Jasica zapar­ko­wał służ­bo­wego polo­neza i zga­sił sil­nik. Mieli za zada­nie przejść się po oko­licy i spraw­dzić, czy jakaś kamera nie uwiecz­niła sprawcy pod­pa­le­nia ciała zna­le­zio­nego w sta­rym budynku. Pablo zda­wał sobie sprawę, że czeka ich sporo pracy. Z tego, co się dowie­dzieli, wyni­kało, że ciało ktoś spa­lił już jakiś czas temu. Będą musieli zabez­pie­czyć nagra­nia z dłuż­szego okresu i wyko­nać mrów­czą robotę.

– Powiem ci, że cza­sem krew mnie zalewa, jak widzę takie mar­no­wa­nie czy­jejś pracy – powie­dział, patrząc na ruderę.

Mar­got wyjęła z kie­szeni papie­rosy i wło­żyła jed­nego do ust.

– To zna­czy? Bo nie jarzę.

– Cho­dzi mi o takie pusto­stany. Szkoda tego. Kie­dyś jecha­łem pocią­giem z Zakopca do Kra­kowa. Po dro­dze widzia­łem budynki nale­żące do PKP. Wszystko stało puste i tylko nisz­czało. Powiem ci, że serce mi się kra­jało.

– A niby czemu? Prze­cież to nie twoje.

– No wła­śnie. Każdy mówi, że jak pań­stwowe, to niczyje. A prze­cież to kosz­tem pracy naszych ojców i dzia­dów te budynki sta­wiano. Zobacz na Wro­cław i inne mia­sta. Po woj­nie tu roz­bie­rano budynki i cegły wie­ziono do War­szawy. Odbu­do­wa­nie sto­licy było prio­ry­te­tem, i to nie tylko pro­pa­gan­do­wym. Wszyst­kie ręce na pokład i te sprawy. I się udało. Potem zajęto się resztą kraju. Ludzie naprawdę wyko­nali od zaje­ba­nia roboty, by to wszystko wybu­do­wać A teraz co? Nisz­czeje.

– Prze­sa­dzasz.

– Wcale nie. Zobacz takie PGR-y. Kie­dyś wła­dza przej­mo­wała pała­cyki i robiła z nich gospo­dar­stwa rolne. Ludzie mieli pracę i mogli zaro­bić na kawa­łek chleba.

Mar­got zapa­liła papie­rosa i wydmuch­nęła dym.

– W PGR-ach kra­dli – mruk­nęła.

– Tak, ale wszy­scy. A teraz to zostało roz­kra­dzione przez tych, co rzą­dzili. Widzia­łem ostat­nio repor­taż o tym, jak jakiś facet kupił dawny PGR za uła­mek jego war­to­ści. Po kilku mie­sią­cach sprze­dał to jakiejś spółce z Nie­miec. Teraz tam jakiś nie­mia­szek będzie miał pała­cyk i sie­dzibę firmy.

– Jeśli kupił, to okej. Każdy orze jak może. Nie masz się co przej­mo­wać.

– Ale po co likwi­do­wano ten PGR? Ponoć przy­no­sił korzy­ści.

Mar­got strzep­nęła popiół i uśmiech­nęła się do part­nera.

– Jak wró­cimy, ustalę adres mini­ster­stwa prze­kształ­ceń czy co tam się zaj­muje pry­wa­ty­za­cją. Napi­szesz do nich, może ci odpo­wie­dzą. Ja jestem za głu­pia na takie roz­k­miny.

– A goń się… – Jasica mach­nął ręką.

Aspi­rant Konieczna par­sk­nęła śmie­chem i rzu­ciła nie­do­pa­łek na zie­mię.

– Dobra, chło­paku. Idziemy wyko­nać od groma nikomu nie­po­trzeb­nej roboty – stwier­dziła i skie­ro­wała się w stronę budynku po dru­giej stro­nie ulicy.

* * *

Chart i Waldi weszli do wydziału. Przy swo­ich biur­kach sie­dzieli Kło­sek i Mrówa. Nawrocki był zasko­czony ich wido­kiem. Myślał, że oboje są jesz­cze w meli­nie, w któ­rej zna­le­ziono zwłoki aktora.

– Już ogar­nę­li­ście temat? – spy­tał.

– W kamie­nicy tak – odparł Kło­sek. – Wiesz, jak jest. Nikt nie współ­pra­cuje.

– Jak nikt? A ta z wał­kami? – wtrą­ciła się Mrówa.

– No fakt. Jedna babka powie­działa, że miesz­ka­nie należy do nie­ja­kiego Zdziśka. Spraw­dzi­li­śmy w sys­te­mie i rze­czy­wi­ście wła­ści­cie­lem lokalu jest Zdzi­sław Pio­tro­wicz. Facet był noto­wany za drobne kra­dzieże. Z tego, co udało nam się usta­lić, nie pra­cuje, ale nie mamy wie­dzy, czym się zaj­muje.

– Sąsiadka mówiła, że ten Zdzi­siek się chwa­lił, że miesz­ka­nie od niego będzie wynaj­mo­wał jakiś bogacz. Podej­rze­wam, że ten aktor. Pyta­nie tylko, po kiego mu taka melina.

– Może chciał tam krę­cić jakiś film – zasu­ge­ro­wał Waldi.

– Film? – zdzi­wił się Nawrocki. – Jaki film?

– Denat był akto­rem, co nie? Może chciał też być reży­se­rem albo zle­cono mu poszu­ka­nie jakie­goś kwa­dratu, który nadałby się do zdjęć.

Chart przez chwilę roz­my­ślał nad tą teo­rią. W końcu się­gnął do kie­szeni po papie­rosy. Zapa­lił i zwró­cił się do Griszki i Mrówy:

– Trzeba to spraw­dzić. Jutro poga­da­cie z kole­gami Mar­kie­wi­cza z planu, całą obsługą. Może się oka­zać, że rze­czy­wi­ście melina była potrzebna do jakie­goś filmu. My z Wal­dim zaj­miemy się poszu­ki­wa­niem w bazach danych naszego dru­giego denata.

– A wła­śnie. Sły­sze­li­śmy, że mocno zwę­glony – powie­dział Kło­sek.

– Nie­stety. Nie ma szans na wrzu­ce­nie foty w media.

Gdy jechali z Wal­dim do komendy, Nawrocki się zasta­na­wiał, czy uda im się usta­lić, kim jest denat. Ciało było zbyt mocno spa­lone, by prze­ka­zać mediom jego zdję­cie z prośbą o pomoc w usta­le­niu toż­sa­mo­ści zmar­łego. Jeśli to był nasto­la­tek, który nawiał z domu gdzieś na dru­gim końcu Pol­ski, usta­le­nie jego per­so­na­liów może potrwać. Będą musieli wyko­nać ogrom pracy, by choć tro­chę ruszyć śledz­two do przodu. Był jesz­cze meda­lik. Może on w jakiś spo­sób im pomoże. Pablo i Mar­got roz­po­częli już czyn­no­ści na miej­scu zbrodni.

– To mamy dwie sprawy na tape­cie – powie­działa Mrówa.

– I nad obiema musimy się mak­sy­mal­nie sku­pić – dopo­wie­dział Chart.

Kło­sek wstał od biurka i pod­szedł do stołu, na któ­rym stał czaj­nik elek­tryczny. Włą­czył go i spy­tał:

– A te dzie­ciaki, co ujaw­niły ciało? Jak to znio­sły?

– Chło­pie, współ­czuję im tego widoku. Podej­rze­wam, że będzie im się śnił przez kilka tygo­dni – powie­dział Nawrocki.

– Podobno jeden z nich był w takim szoku, że dosłow­nie wył jak wilk. To musiało być straszne – stwier­dził Waldi, wyj­mu­jąc z szu­flady butelkę wódki. Posta­wił ją na stole i chwilę patrzył na pozo­sta­łych.

Nawrocki ski­nął głową. Rzadko pili w komen­dzie, ale dzi­siaj czuł, że muszą wychy­lić po jed­nym. Czasy, kiedy upi­jali się po służ­bie do utraty nie­przy­tom­no­ści, ode­szły do lamusa. Teraz otwie­rali butelkę tylko w przy­padku, gdy zda­rzało im się wyjąt­kowo trudne śledz­two. Pili, żeby się odstre­so­wać.

Waldi wyjął kilka kie­lisz­ków i zaczął roz­le­wać alko­hol

* * *

Jasica wszedł do warsz­tatu samo­cho­do­wego i ruszył w stronę pochy­la­ją­cego się nad sil­ni­kiem mecha­nika. Wcze­śniej obe­szli kil­ka­na­ście róż­nych lokali – w więk­szo­ści jed­nak nie było moni­to­ringu. Ten warsz­tat mieli sobie odpu­ścić, ale w ostat­niej chwili Konieczna dostrze­gła kamerę umiesz­czoną na słu­pie. Była skie­ro­wana na nie­wielki par­king przy warsz­ta­cie, ale mogła też objąć swoim zasię­giem kawa­łek drogi.

– Dzień dobry – powie­dział, wyj­mu­jąc legi­ty­ma­cję służ­bową.

Mecha­nik zer­k­nął na doku­ment, wypro­sto­wał się i się­gnął po leżącą na błot­niku szmatę.

– Dobry.

Wytarł ręce i wyjął z kie­szeni kom­bi­ne­zonu robo­czego paczkę popu­lar­nych. Skie­ro­wał ją w stronę Jasicy, ale poli­cjant pokrę­cił głową.

– Jeśli cho­dzi o tego opla, to on już miał te uszko­dze­nia. – Mecha­nik zapa­lił i wydmuch­nął dym. – Nie dam sobie wmó­wić, że to stało się na moim par­kingu. Mam kamerę i wszystko się nagrywa. Jak trzeba będzie, znajdę moment, jak dziad sta­wia tego kadetta.

– Nie przy­szli­śmy w tej spra­wie, ale fakt, że ma pan moni­to­ring, nas cie­szy.

Mar­got, która wła­śnie do nich pode­szła, uśmiech­nęła się do mecha­nika.

– Tak jak kolega powie­dział, my wła­śnie w spra­wie kamery. Nagrywa tylko par­king czy także drogę?

– Tylko jeden pas, ale szału nie ma. To sła­bej jako­ści sprzęt.

– Okej. Może nam to wystar­czy. Potrze­bo­wa­li­by­śmy, aby zabez­pie­czył pan nagra­nia z ostat­nich dwóch tygo­dni. Pode­ślemy po nie mun­du­ro­wego.

– Kiedy?

– Myślę, że jutro.

– Posta­ram się to zro­bić, ale nie wiem, jak mi pój­dzie. Ni­gdy nie zgry­wa­łem nic z reje­stra­tora.

Mecha­nik zacią­gnął się ostatni raz papie­ro­sem. Jasica widział, że żar parzy go już w opuszki pal­ców, męż­czy­zna jed­nak nic sobie z tego nie robił. Widać było, że jest przy­zwy­cza­jony.

– A mamy jesz­cze pyta­nie. Kawa­łek dalej stoi taki pusto­stan…

– Ano stoi.

– Czy widział pan może w ostat­nim cza­sie, żeby coś się w środku paliło?

– Cho­dzi wam o tego trupa, co się sfaj­czył?

Mar­got ski­nęła głową.

– Cała oko­lica o tym mówi. Powiem wam nie­ofi­cjal­nie, bo nie jestem pewny, ale to było chyba siód­mego. Wycho­dzi­łem wtedy po pół­nocy. Mia­łem do naprawy merola. Uszczelka była do wymiany, a klient stały, więc trzeba było to ogar­nąć w miarę szybko.

Jasica miał ochotę pona­glić męż­czy­znę.

– No więc wyla­złem i wsia­dłem do swo­jego poldka. Jecha­łem koło tego budynku i widzia­łem, że stał tam samo­chód. Nie wiem dokład­nie jaki, ale kątem oka zoba­czy­łem, że stoi.

– I to było siód­mego? – upew­nił się Pablo.

– Tak. W nocy z szó­stego na siód­mego.

Jasica spoj­rzał na part­nerkę. Mieli jakiś punkt zacze­pie­nia. Musieli się jesz­cze dowie­dzieć, jakie to było auto. A do tego trzeba było przej­rzeć nagra­nia i to usta­lić.

* * *

Nawrocki wró­cił do domu i poszedł do kuchni, gdzie na krze­śle sie­działa jego part­nerka. Z Izą byli parą od pół­tora roku i wciąż jesz­cze potra­fili ze sobą roz­ma­wiać. Dotych­czas wszyst­kie jego związki koń­czyły się zale­d­wie po kilku mie­sią­cach. Zda­wał sobie sprawę, że tu może być podob­nie.

Zawsze gdy zaczy­nał zna­jo­mość z jakąś kobietą, ta począt­kowo była zafa­scy­no­wana fak­tem, że spo­tyka się z gli­nia­rzem, który roz­wią­zuje naj­trud­niej­sze sprawy zabójstw. Po kilku tygo­dniach sie­lanki zaczy­nały się pierw­sze tar­cia. Pro­ble­mem sta­wały się późne powroty do domu. Cią­żyły dni, kiedy był sku­piony na śledz­twie i na nic innego nie miał czasu. Naj­gor­sze jed­nak było to, że przy­no­sił robotę do domu. Jedna z jego byłych powie­działa mu kie­dyś, że czuć od niego tru­pem. On cze­goś takiego nie zauwa­żył.

Do pracy z reguły dojeż­dżał służ­bo­wym autem, w robo­cie także się nim poru­szał. Nie miał oka­zji spraw­dzić, czy Marta miała rację. Pew­nego dnia posta­no­wić to zwe­ry­fi­ko­wać. Wsiadł do tram­waju i prze­je­chał się dwa przy­stanki. Kilka osób deli­kat­nie się od niego odsu­nęło. Miał świeże ubra­nie, a mimo to ludzie sta­rali się zacho­wać dystans. Był w szoku. Zda­wał sobie jed­nak sprawę, że nic na to nie pora­dzi. Ktoś musiał wyko­ny­wać tę pracę. Ktoś musiał łapać ludzi, któ­rzy nie prze­strze­gali pią­tego przy­ka­za­nia.

Wie­dział, że z Izą też za jakiś czas może im się popsuć. Jak dotąd był to jego naj­dłuż­szy zwią­zek. Miał nadzieję, że minie jesz­cze sporo czasu, zanim zacznie się pie­przyć.

Iza cero­wała jego skar­petki.

– Cześć, kocha­nie. – Poca­ło­wał ją w poli­czek.

– Piłeś.

– Dwa kie­liszki w fabryce.

Pod­szedł do kuchenki, pod­niósł pokrywkę i uniósł cho­chelkę. Nabrał zupy jarzy­no­wej i wziął łyk.

– Na talerz sobie nalej. Nie jedz w taki spo­sób.

– Uwiel­biam jarzy­nową. Jesz­cze jak jest bruk­selka, to mógł­bym zjeść i pięć tale­rzy.

Iza odło­żyła skar­petkę z wbitą igłą na stół. Pode­szła do szafki, wyjęła z niej talerz i posta­wiła go na bla­cie. Nawrocki wlał sobie dwie cho­chle zupy, po czym usiadł przy stole.

– A jaki był powód picia? – spy­tała Iza, wra­ca­jąc do cero­wa­nia.

– Dwie cięż­kie sprawy. Jedna trud­niej­sza od dru­giej.

– Maka­bryczne? Jeśli tak, oszczędź mi szcze­gó­łów.

– Co dzi­siaj robi­łaś, jak wró­ci­łaś z pracy? – zmie­nił temat.

– Ugo­to­wa­łam obiad, popra­so­wa­łam ciu­chy i zaczę­łam prze­glą­dać twoje skar­pety. Jak ty to robisz, że co druga para ma dziury na pal­cach?

– Nie mam poję­cia. – Uśmiech­nął się. – Od dzie­ciaka tak mia­łem. Matka co chwila sie­działa z igłą i cero­wała.

Iza pokrę­ciła z nie­do­wie­rza­niem głową. Znów odło­żyła skar­petkę i spoj­rzała mu w oczy.

Czuł, że zaraz powie mu to, co wiele razy już sły­szał. Spo­dzie­wał się nad­cho­dzą­cego roz­sta­nia.

– Okres mi się spóź­nia – powie­działa.

Zasko­czony odło­żył łyżkę i ujął jej dłoń.

– Może coś źle poli­czy­łaś?

– Nie. Zro­bi­łam test. Jestem w ciąży.

2

Wro­cław, 16 lipca 1998 r.

Nawrocki wstał o pią­tej rano. Nie mógł zasnąć. Cały wie­czór zasta­na­wiał się, co będzie dalej. Infor­ma­cja o ciąży Izy cał­ko­wi­cie go zasko­czyła. Nie miał poję­cia, co robić w tej sytu­acji. Przede wszyst­kim czy stać ich na dziecko.

On jako gli­niarz nie zara­biał koko­sów. Iza pra­co­wała na pół etatu jako kadrowa. Dostała tę posadę po zna­jo­mo­ści i tylko dzięki temu mogła się poszczy­cić stałą pracą. Galo­pu­jące bez­ro­bo­cie spra­wiało, że trzeba było się trzy­mać tego, co się ma. Pamię­tał, jak Iza opo­wia­dała mu, że w jej fir­mie zwol­niła się dziew­czyna. Niby gdzie indziej dostała lep­sze warunki. Po jej odej­ściu ogło­sili nabór i na to jedno miej­sce przy­szło ponad stu kan­dy­da­tów. Każdy z nich miał wykształ­ce­nie wyż­sze i odpo­wied­nie kwa­li­fi­ka­cje. Po dwóch mie­sią­cach tamta kole­żanka wró­ciła z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Wspa­niałe warunki oka­zały się kłam­stwem, a nowy pra­co­dawca zwy­kłym oszu­stem. Nie­stety jej miej­sce było już zajęte i dziew­czyna zasi­liła sta­ty­styki bez­ro­bot­nych w kraju.

Nawrocki miał świa­do­mość, że teraz jesz­cze bar­dziej będą musieli zaci­snąć pasa, by utrzy­mać sie­bie i dziecko. Zasta­na­wiał się, czy nie powi­nien się Izie oświad­czyć. Nie wie­dział w sumie, czy ona chce ślubu, czy może woli żyć na kocią łapę, jak do tej pory. Nie miał jesz­cze nawet oka­zji poznać jej rodzi­ców. Jakoś się nie zło­żyło. Teraz będzie musiał to nad­ro­bić. Jego rodzice poznali Izę i stwier­dzili, że fajna z niej babka. Był pewny, że ucie­szą się z wia­do­mo­ści, że zostaną dziad­kami.

Sie­dział w kuchni i koń­czył kawę. Zaraz zamie­rzał jechać do komendy i zająć się spra­wami, które w ciągu ostat­niej doby tra­fiły do wydziału.

– Dzień dobry – usły­szał od drzwi.

Iza sta­nęła w progu, zaspana i roz­czo­chrana. Miała na sobie cie­niutką podomkę.

Uśmiech­nął się do niej.

– Cześć. Prze­pra­szam, że cię obu­dzi­łem.

– I tak mia­łam już wsta­wać. Dzi­siaj mam na ósmą, ale nie mogę się wyle­gi­wać.

– Czemu?

– Bo jak się roz­le­ni­wię, to zaśpię.

Odsta­wił kubek, pod­szedł do niej i odgar­nął jej z czoła kosmyk wło­sów.

– Mówi­łem ci już, że cię kocham? – spy­tał.

Popa­trzyła na niego zasko­czona.

– Nie. Pierw­szy raz to od cie­bie sły­szę. – Puściła do niego oko.

Poca­ło­wał ją w usta i mocno objął. Nie wie­dział, czy Iza w swoim sta­nie może się z nim kochać, nie przej­mo­wał się tym jed­nak. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.

* * *

Wro­cław, 27 listo­pada 1994 r.

Spoj­rza­łem na matkę śpiącą przy stole z twa­rzą w tale­rzu, na któ­rym leżały pozo­sta­ło­ści po sal­ce­so­nie. Kolejny raz się upiła. Wró­ci­łem ze szkoły i zna­la­złem ją w takim sta­nie. Gdy rano wycho­dzi­łem, nic nie zapo­wia­dało, że w miesz­ka­niu będzie impreza. Mogłem się jej jed­nak spo­dzie­wać. Od roku prak­tycz­nie każ­dego dnia rodzice pili. Nie pamię­ta­łem już, jak to jest, gdy są trzeźwi.

Spoj­rza­łem na wala­jące się pod sto­łem puste butelki po piwie. Na bla­cie kuchen­nym stała opróż­niona flaszka po wódce. Otwo­rzy­łem szafkę, gdzie mie­li­śmy kubeł, i wsta­wi­łem ją tam. W tym samym momen­cie usły­sza­łem odgłos otwie­ra­nych drzwi. Wie­dzia­łem, że wraca ojciec. Poło­ży­łem ple­cak przy stole i zaczą­łem zbie­rać brudne naczy­nia. Tra­dy­cyj­nie to do mnie nale­żało zmy­wa­nie i sprzą­ta­nie w miesz­ka­niu.

– Już przy­la­złeś? – spy­tał ojciec, wcho­dząc do kuchni.

Odwró­ci­łem się w jego stronę i zoba­czy­łem, że nie jest sam. Za jego ple­cami stał wujek Romek.

– Dzi­siaj mia­łem mniej lek­cji – powie­dzia­łem cicho i wsta­wi­łem do zlewu dwie puste szklanki.

Matka unio­sła lekko głowę i coś wybeł­ko­tała. Nikt jej nie zro­zu­miał. Poto­czyła wokół męt­nym wzro­kiem i po chwili ponow­nie jej głowa opa­dła na talerz.

– A do któ­rej ty już klasy cho­dzisz? – spy­tał wujek.

– Do pią­tej.

– To ile masz już lat? Dzie­sięć?

– Jede­na­ście – odpo­wie­dzia­łem cicho.

– To ty kawał chłopa już jesteś.

Pod­szedł do mnie i poczo­chrał mnie po wło­sach. Potem usiadł przy stole. Ojciec wyjął z rekla­mówki butelkę wódki i posta­wił ją na bla­cie. Wie­dzia­łem, że zaraz zaczną pić. Wujek rzadko do nas przy­cho­dził, z reguły rodzice pili z sąsia­dem z par­teru.

Wzią­łem ple­cak, posze­dłem do swo­jego pokoju i zaczą­łem odra­biać lek­cje. Nie mogłem się jed­nak sku­pić. Co chwila sły­sza­łem gło­śne śmie­chy. Z każdą minutą ojciec w wuj­kiem byli coraz bar­dziej pijani.

* * *

Wro­cław, 16 lipca 1998 r.

Kiedy Nawrocki wszedł do wydziału, Kło­sek, Mrówa i Waldi sie­dzieli już na swo­ich miej­scach. Ski­nął im głową i pod­szedł do biurka.

W dro­dze do komendy cią­gle myślał o ciąży Izy i o tym, czy sobie pora­dzą. Na­dal nie wie­dział, jak to wszystko się poto­czy. Nie miał dzieci z wcze­śniej­szych związ­ków. W jego bli­skim oto­cze­niu nie było też nikogo, kto miałby nie­mow­laka. Nie wie­dział nawet, kogo pod­py­tać, jak to jest, na co zwró­cić uwagę. Oczy­wi­ście było jesz­cze za wcze­śnie na kon­kretne przy­go­to­wa­nia, ale zda­wał sobie sprawę, że czas szybko leci i wkrótce będzie musiał zdo­być choćby pod­sta­wową wie­dzę, jak opie­ko­wać się takim dzie­cia­kiem.

– Gdzie reszta? – spy­tał.

– W sali kon­fe­ren­cyj­nej – powie­dział Waldi. – Zaczęli prze­glą­dać nagra­nia z moni­to­ringu, które udało się zabez­pie­czyć na miej­scu zna­le­zie­nia skwarka. Powiem ci, że od groma będzie roboty. Jak zoba­czy­łem, ile tego, to zaczą­łem im współ­czuć. A to tylko część.

– Prawo sta­rego zwa­lać naj­gor­szy syf na mło­dego. – Chart pod­szedł do sto­lika, na któ­rym stał czaj­nik, i zaczął zasy­py­wać swoją szklankę kawą.

– Niby tak, ale jak nie dostaną wspar­cia, to przej­rze­nie tego wszyst­kiego zaj­mie im co naj­mniej rok.

– A skąd im wezmę wspar­cie? – spy­tał Nawrocki, odwra­ca­jąc się w stronę part­nera.

Waldi wzru­szył ramio­nami.

– Można poga­dać z naczel­ni­kiem – zapro­po­no­wał Kło­sek.

– I myślisz, że on kogoś znaj­dzie? Chło­pie, w całej komen­dzie bra­kuje eta­tów i nie ma kogo do nas wci­snąć. Roboty coraz wię­cej, a ludzi coraz mniej. Zobacz, ile spraw leży na półce – powie­dział Chart.

Mieli pięć zale­głych spraw, które cze­kały na swoją kolej. W kilku z nich utknęli w miej­scu. W dwóch zro­bili wszystko, co mogli, i cze­kali na jakiś cynk od infor­ma­tora lub szczę­śliwy zbieg oko­licz­no­ści. Na doda­tek doszły te dwie nowe, nad któ­rymi musieli się sku­pić. Naj­waż­niej­sza teraz była sprawa aktora. Była medialna i to utrud­niało im zada­nie.

Każdy ich krok będzie bacz­nie obser­wo­wany przez dzien­ni­ka­rzy. Chart już sły­szał, jak w gaze­tach i radiu mówili, że śmierć aktora jest zwią­zana z jakąś sektą. Ponoć kilka lat temu Mar­kie­wicz nale­żał do wspól­noty reli­gij­nej i pokłó­cił się z jej guru. Aktor rze­komo odszedł z grupy, a wtedy lider sekty rzu­cił na niego jakąś klą­twę i obie­cał mu śmierć w męczar­niach. Więk­szej bzdury Nawrocki dawno nie sły­szał, ale zmu­szeni byli ten trop także zwe­ry­fi­ko­wać.

– Poga­dam z Konopką i zoba­czymy, co da radę zro­bić – powie­dział, zale­wa­jąc kawę.

Wyjął z kie­szeni papie­rosy i zapa­lił jed­nego.

– Pablo na tę chwilę będzie sobie musiał radzić sam – powie­dział, wydmu­chu­jąc dym. – My mamy też swoją robotę do wyko­na­nia. Ja i Waldi spraw­dzimy trop, który od rana lan­sują media.

– Z sektą? Prze­cież zemsta guru to jakieś bzdury.

– Ty to wiesz, ja to wiem, ale media nie. Trzeba to spraw­dzić, aby potem nikt nam nie pie­przył, że coś nie zostało zro­bione. Wy – Nawrocki wska­zał na Kło­ska i Mrówę – prze­je­dzie­cie się na adres Mar­kie­wi­cza i poga­da­cie z sąsia­dami.

– Musimy jesz­cze usta­lić, gdzie teraz mieszka wła­ści­ciel meliny, na któ­rej zna­leź­li­śmy ciało.

– No to macie tro­chę roboty. Mówi­li­ście, że to Leśnica?

– Tak ta stara wska­zała – powie­działa Mrówa.

– To zleć­cie to lokal­som. Niech spraw­dzą. Może kie­dyś legi­ty­mo­wali tego… Jak mu tam?

– Zdziśka – pod­po­wie­dział Kło­sek.

– No. Może go legi­ty­mo­wali na jakimś kwa­dra­cie. Może wie­dzą, gdzie się buja. Mają prze­cież swo­ich ucholi. Niech się wykażą ope­ra­cyj­nie i wspo­mogą miej­ską – dokoń­czył Chart.

Kło­sek ski­nął głową. Nawrocki wziął macha i zamie­szał kawę łyżeczką.

– Jak spraw­dzimy z Wal­dim trop sekty, prze­je­dziemy się do teatru. Może śro­do­wi­sko denata wie coś wię­cej. Wia­domo, jak to jest. W twarz nic nie powie­dzą, ale za ple­cami obro­bią dupę.

– Jak w pio­sence Kazika – zaśmiała się Mrówa.

– Jakiego Kazika?

– No Sta­szew­skiego. „Wszy­scy arty­ści to pro­sty­tutki, w opa­rach lep­szych fajek, w opa­rach wódki” – zacy­to­wała.

Nawrocki też uniósł kąciki ust, bo w jego oce­nie cytat ide­al­nie odzwier­cie­dlał to, co działo się w Pol­sce, nie tylko wśród arty­stów.

– Dobra. Nie ma co mar­no­wać czasu. Pijemy kawy, dopa­lamy faje i zasu­wamy do roboty.

* * *

Jasica prze­glą­dał kolejny plik z nagra­niami. Miał już dość. Wci­snął przy­cisk pauzy i roz­ma­so­wał kark. Spo­dzie­wali się z Mar­got, że dostaną jesz­cze co naj­mniej pięć razy tyle nagrań.

– Powiem ci, że wolę łazić od domu do domu i roz­py­ty­wać ludzi, niż patrzeć na te nagra­nia.

– Ktoś musi to zro­bić.

– Wiem, tylko czemu zawsze wypada na nas.

Mar­got zatrzy­mała odtwa­rza­nie i wzięła dłu­go­pis. Spi­sała numer reje­stra­cyjny bia­łego busa, który prze­je­chał w pobliżu opusz­czo­nego budynku pięć dni temu. Co prawda kolor i typ auta nie paso­wały do tego, co widział mecha­nik, ale brała pod uwagę, że oso­bówka mogła nie mieć związku z pro­wa­dzo­nym przez nich śledz­twem.

– Nie narze­kaj – powie­działa, uśmie­cha­jąc się. – Zawsze można tra­fić gorzej.

– Nie wydaje mi się. Wiesz, co mi się marzy?

– Nie inte­re­sują mnie twoje sek­su­alne fan­ta­zje.

– Nie o to cho­dzi. Oglą­da­łem ostat­nio ame­ry­kań­ski film. Taki sen­sa­cyjny, z Seaga­lem. Był tam gli­niarz, któ­rego wpro­wa­dzono do mafii pod fał­szywą toż­sa­mo­ścią. Wiesz, taj­niak, co miał ich roz­wa­lić od środka. Takie coś mi się marzy u nas.

– Chcesz być przy­kryw­kow­cem?

– Tak. To byłoby coś. Adre­na­lina, cią­głe zagro­że­nie. A tu – wska­zał na ekran, gdzie zatrzy­mane było nagra­nie – nuda i same bzdety.

– Ale dzięki tym bzde­tom możemy się dowie­dzieć, kto spa­lił denata.

Jasica się­gnął do kie­szeni po papie­rosy. Zapa­lił jed­nego i pod­szedł do okna, żeby otwo­rzyć je na oścież.

– Tu nie wolno jarać. Jakby cię jakiś „stoł­ko­trzym” zoba­czył, to nie został­byś przy­kryw­kow­cem, a zwy­kłym kra­węż­ni­kiem – zauwa­żyła Mrów­czyń­ska.

– I tak by to było cie­kaw­sze niż prze­glą­da­nie tych taśm – odparł Pablo, gasząc papie­rosa na para­pe­cie. Wyj­rzał przez okno i wyrzu­cił na zewnątrz nie­do­pa­łek.

– Na łeb nikomu nie spad­nie? – spy­tała Mrówa.

– Patrzy­łem, czy nikt nie lezie.

Poli­cjant wró­cił przed ekran i ponow­nie uru­cho­mił nagra­nie.

* * *

Nawrocki wysiadł z vento i spoj­rzał na znaj­du­jącą się przed nim dużą mosiężną bramę.

To pod tym adre­sem mie­ściła się sie­dziba sekty Droga do zba­wie­nia. Oczy­wi­ście ni­gdzie nie było widać żad­nego szyldu. Nad sto­ją­cym przy bramce domo­fo­nem wisiała kamera. Na kilku słu­pach także widzieli moni­to­ring. Kawa­łek dalej traw­ni­kiem szedł facet z rot­twe­ile­rem na smy­czy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki