Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszystko jest możliwe, gdy na scenę bez żadnego trybu wkracza… wybrany!
Szeregowy polityk - Marek Szczucki - zostaje postawiony pod ścianą. Albo wykona powierzone mu zadanie, albo jego siedmioletnia córka zginie. Wszystko byłoby łatwe, gdyby nie fakt, że zadaniem jest… objęcie stanowiska premiera! Krajem wstrząsają kolejne afery, a na jaw wychodzą szokujące wiadomości na temat polityków. Ktoś pociąga za sznurki. Wymuszenia, korupcja i przemoc wkraczają na stałe do politycznego świata. Komu zależy by sterować Państwem? Jaką cenę należy zapłacić by dojść do władzy?
Porywający thriller, w którym prawda nie istnieje i wszystko może się wydarzyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 639
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ I
1
Warszawa, 16 grudnia 2016 r.
Patrzył na swoje odbicie w lustrze. Widok go satysfakcjonował. Miał trzydzieści sześć lat, żadnego siwego włosa, żadnego pryszcza. Twarz przystojną, choć pospolitą. Nie wyglądał jak Brad Pitt czy Johnny Depp, ale raczej jak swojski Maciej Zakościelny. Odsunął się lekko od lustra i spojrzał na całą swoją sylwetkę. Nie miał żadnej fałdy tłuszczu, mięśnie może nie były zbyt rozbudowane, ale dobrze zarysowane. Uśmiechnął się na myśl, że wielu mężczyzn młodszych od niego mogłoby zazdrościć mu ciała. A chyba każda kobieta chciałaby chociaż go poznać. Nieraz zresztą widywał oznaki zauroczenia u przypadkowo spotykanych kobiet. Był często zapraszany do telewizji, gdy się pojawiał w restauracji, to widział ukradkowe spojrzenia kobiet siedzących przy stolikach ze swoimi mężami. Czuł się jak młody bóg. Spełniał się też zawodowo, w ciągu ostatnich lat jego kariera nabrała tempa. W wieku dwudziestu czterech lat skończył studia na wydziale politologii Uniwersytetu Wrocławskiego, dwa lata później zrobił doktorat. Już w czasie studiów był asystentem posła Andrzeja Kulika z Liberalnej Demokracji. Można powiedzieć, że w tamtym okresie nabrał doświadczenia, potem wszystko było dziecinnie proste. Każdy jego krok był przemyślany. Często pojawiał się na spotkaniach partyjnych, zgłaszał swoje propozycje i zauważył, że posłowie jego partii z uwagą go słuchają, a czasem jego pomysły na forum parlamentu przedstawiają jako własne. Nie protestował, gdy takie praktyki się zdarzały, znał swoją wartość i wiedział, że inni też wiedzą, iż pomysły wychodzą z jego głowy. Kariera przyspieszyła w zeszłym roku w maju. Trwała kampania prezydencka, a jego wezwał przewodniczący partii Antoni Kruszewski i zaproponował mu miejsce na liście wyborczej do parlamentu. Miejsce nie było wysokie, zaledwie szóste, ale dzięki swojej charyzmie, wyglądowi i szczeremu uśmiechowi udało mu się zasiąść w ławach poselskich. Jego wynik był zaskoczeniem nie tylko dla niego, ale i dla władz partyjnych. Zebrał większą liczbę głosów niż wielu starych politycznych wyjadaczy z Liberalnej Demokracji.
Teraz nie było praktycznie tygodnia, aby nie zapraszano go do telewizji. Bywał gościem zarówno stacji przychylnej rządowi, jak i popierających opozycję. Jego merytoryczne wypowiedzi, brak zacietrzewienia i gotowość do współpracy ponadpartyjnej dla dobra kraju zjednały mu sympatyków po obu stronach politycznej barykady. Wczoraj też wystąpił w programie telewizji INV pod tytułem Bez skrupułów i zaproponował, aby wszystkie partie podjęły pracę nad nowelizacją ustawy emerytalnej, by zlikwidować obciążenia pracodawców ubezpieczeniami ZUS, a jednocześnie podnieść emerytury i renty. Zaproponował tak dalece idące reformy giganta ubezpieczeń społecznych, że jego propozycja została przyjęta jednogłośnie. Dziś też miał wystąpić w mediach i szczegółowo omówić zmiany.
Patrzył na siebie i zastanawiał się, w co się ubrać. Zawsze nosił garnitur i krawat, ale teraz miał zamiar pojechać po zakupy. Musiał kupić prezenty świąteczne i chciał czuć się swobodnie. Założy jeansy, sweter i pikowaną kurtkę. Będzie zarówno wygodnie, jak i ciepło.
Zakupy nie powinny zająć mu wiele czasu, nie ma za bardzo komu kupować prezentów pod choinkę. Rodzice, córka, kilka drobiazgów dla partyjnych władz. Byłej żonie nie będzie nic kupował. Po rozwodzie jedyne, co ich łączy, to siedmioletnia córka. Ula została z matką, on odwiedzał ją tak często, jak mógł, a że ostatnio czasu miał coraz mniej, te spotkania odbywały się dwa, trzy razy w miesiącu. Po Nowym Roku będzie musiał to zmienić. Zaproponuje Monice zmianę warunków opieki. Powinna się zgodzić, skoro stara się ułożyć swoje życie na nowo z nowym partnerem. W sumie zauważył, że coraz częściej o niej myśli. Rozwiedli się trzy lata po ślubie, chociaż zaczęło się między nimi psuć już rok wcześniej. Nie było awantur, zdrad, przemocy domowej. Zwykłe niedopasowanie charakterów. Gdy się rozstali, to praktycznie mijali się, a przez pierwsze miesiące zamienili raptem kilka zdań. To, co ich łączyło, uległo zapomnieniu. Czasem zastanawiał się, czy nie postąpili zbyt pochopnie, ale czasu się nie cofnie, a nie powinno się dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Z Ulą jest jednak inaczej. Chce brać udział w jej wychowaniu i chce mieć wpływ na jej życie.
Włożył slipy Zary i spryskał się dezodorantem. Po wyjściu z łazienki otworzył dużą szafę gdańską, która była jego chlubą, i wyjął czyste jeansy, podkoszulek oraz sweter. Powoli zaczął się ubierać. Gdy założył sweter, usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości SMS. Spojrzał na wyświetlacz swojego iPhone’a 6. Przyszło jakieś zdjęcie. Otworzył wiadomość i zobaczył uśmiechniętą twarz Uli, patrzącą prosto w obiektyw aparatu. Wiadomość była od nieznanego nadawcy. Może Monika zmieniła numer telefonu? – pomyślał. Już miał zamiar odłożyć telefon, gdy ten zaczął dzwonić. Numer ten sam, co wysłał zdjęcie. Odebrał.
– Marek Szczucki, słucham.
– Widziałeś zdjęcie? – odpowiedział męski głos. Nie rozpoznał mężczyzny.
– Z kim mam przyjemność? I proszę mi powiedzieć, co znaczy to zdjęcie.
– Słuchaj mnie teraz uważnie. Za minutę usłyszysz pukanie do drzwi. Otworzysz i wpuścisz gościa do środka...
– Pan chyba raczy żartować – powiedział Szczucki.
– Nie przerywaj mi – odparł groźnie rozmówca.
– Ale...
– Zamknij, kurwa, ryj. Jeśli mnie nie posłuchasz, to ta mała zginie. Ale zanim zginie, to pokażę jej, do czego przydaje się mężczyźnie kobieta, nawet tak mała jak ta. Potem kilku moich kolegów też się z nią zabawi. Zrozumiałeś?
– Tak. Nie róbcie jej krzywdy – poprosił poseł.
Czuł, że koszulka na plecach robi się mokra od potu. Wiedział, że nie jest to spowodowane swetrem, który miał na sobie, ale obawą o życie i zdrowie córki.
– Jak nie będziesz fikał i będziesz robił to, co mówię, to włos z głowy jej nie spadnie. Rozumiesz?
– Tak – powiedział bezwiednie.
W słuchawce zapadła cisza. Stał z telefonem w ręku, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zawahał się. Nie wiedział, czy powinien wpuścić tę osobę, nie wiedział, kto to i jakie ma zamiary. W głowie kołatała mu tylko myśl, że ktoś może skrzywdzić jego córkę. Podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer. Na korytarzu zobaczył mężczyznę w wieku na oko sześćdziesięciu lat, ubranego w czarną puchową kurtkę. Przekręcił zamek w drzwiach i otworzył je na oścież. Stojący za nimi nieznajomy uśmiechnął się i spytał:
– Mogę wejść?
Szczucki stał jak zamurowany i dopiero po chwili bezgłośnie przytaknął, odsuwając się nieco, by wpuścić gościa. Mężczyzna wszedł do mieszkania i zlustrował wnętrze. Zbliżył się do barku z alkoholami i patrzył na butelki.
– Nie zaproponujesz mi drinka? Może być whisky – rzucił.
Osłupiały Szczucki spoglądał na intruza.
– O co tutaj chodzi? – spytał.
– Sobie też nalej. Uważam, że możesz sobie na to pozwolić. Łatwiej ci będzie wszystko zrozumieć.
– Nie mogę, mam dziś spotkanie w telewizji – powiedział poseł, nie ruszając się z miejsca.
– Miałeś. Zostało odwołane. Jak sprawdzisz pocztę elektroniczną, to sam zobaczysz. Zrób te drinki i siadaj.
Przybysz usiadł na fotelu i założył nogę na nogę. Szczucki podszedł do barku i nalał mu johnniego walkera do szklanki. Sam nie miał ochoty na whisky, sięgnął po butelkę wódki i wlał sobie dużą porcję. Podał gościowi szklankę i sięgnął po swoją. Wypił praktycznie jednym haustem.
– Więc dowiem się, o co tu, kurwa, chodzi?
– Jasne. Nazywam się... Zresztą nie ma znaczenia, jak się nazywam. Możesz do mnie mówić, jak chcesz. Imię Stefan mi pasuje. Tak możesz się do mnie zwracać.
– Nie jest i nie będzie pan moim kolegą, więc nie będziemy się do siebie zwracać po imieniu. Chcę wiedzieć, o co tutaj chodzi i dlaczego ktoś grozi moim bliskim. Chyba zdaje sobie pan sprawę, kim jestem. Jestem posłem na Sejm Rzeczypospolitej.
– Wiem. Powiem więcej: wiem o tobie wszystko. Wiem, kiedy studiowałeś, znam twoje oceny końcowe z każdej klasy, począwszy od podstawówki, a na studiach kończąc. Wiem, kiedy pierwszy raz spałeś z dziewczyną, kiedy zapaliłeś pierwszy raz papierosa i kiedy wypiłeś pierwszy raz wódkę. Wiem, kim byli twoi rodzice. Ojciec ślusarz w Pafawagu, matka ekspedientka w sklepie Społem. Chłopczyku, wiem o tobie wszystko.
Szczucki stał jak zahipnotyzowany, starał się przetrawić to, co usłyszał.
– Wiem też wszystko o twojej byłej żonie i wiem, do jakiej szkoły chodzi twoja córka. Więc, jak już pewnie zauważyłeś, jestem dobrze przygotowany na to spotkanie.
– Dobra, przejdźmy do konkretów. O co tu, do cholery, chodzi?
– Nalej sobie kolejną wódkę i siadaj. Mam dla ciebie propozycję. Korzystną dla obu stron. Jak ją przedstawię, to sam się przekonasz, że będzie początkiem owocnej współpracy, i zapomnisz o tym, że ktoś groził twoim bliskim – powiedział mężczyzna.
– Takich rzeczy się nie zapomina.
– Zapomnisz. Sam zobaczysz, że będzie warto.
Szczucki nalał sobie kolejną porcję wódki i przez chwilę zastanawiał się, czy postawić butelkę na stoliku. Po namyśle wziął ją pod pachę i podszedł do fotela. Usiadł, a butelkę postawił przed sobą na podłodze.
– Słucham – powiedział i upił łyk ze szklanki.
– Jesteś posłem. Dobrym posłem, uczciwym, pełnym wiary i, co najważniejsze, ludzie cię lubią.
– No i?
– Zostaniesz premierem.
– Kim? – Szczucki zakrztusił się przełykanym alkoholem.
Mężczyzna czekał cierpliwie, aż poseł odkaszlnie, po czym kontynuował:
– Za pół roku ten rząd upadnie. Potrzebny wtedy będzie kandydat na urząd premiera.
– Rząd upadnie? Człowieku, od upadku komuny nie było rządu z większym poparciem niż ten.
– Upadnie, zobaczysz. Poprzednie rządy miały na swoim koncie kilka grubych afer, ale to, co wydarzy się za pół roku, zmiecie całą klasę polityczną. Każdy oberwie: rząd, opozycja, nawet prezydent. Potrzebny będzie wtedy odpowiedni kandydat. Będziesz nim ty.
– Człowieku, albo alkohol spowodował, że gadasz bzdury, albo masz coś z głową...
Starzec się uśmiechnął i łyknął whisky.
– To się okaże za pół roku – powiedział.
– No dobra, załóżmy, że rząd upadnie. Na stanowisko premiera jest wielu lepszych kandydatów niż ja. Choćby przewodniczący Kruszewski.
– Kruszewski nie żyje. Miał wypadek. Jesteś jedynym kandydatem.
– Jak nie żyje? Co ty, facet, bredzisz? Jakby to była prawda, to od rana by o tym gadali, telefon by się urywał.
– Mniejsza z tym. Nie zapytasz, co miałbyś zrobić w zamian za stanowisko? – zdziwił się „Stefan”.
– Hipotetycznie. Co miałbym niby zrobić?
– Jak zostaniesz premierem, to na swoich doradców wybierzesz tych, których ci podeślę. Zadecydujesz też o pewnych kontraktach dla zaprzyjaźnionych ludzi. Kilka osób na tym zyska, włącznie z tobą.
Szczucki spoglądał na gościa przez chwilę, po czym parsknął śmiechem. Starzec uśmiechnął się i powoli zaczął wstawać.
– Nie musisz mnie odprowadzać. Drogę znam. Nie martw się o małą, już jest z powrotem bezpieczna.
Szczucki patrzył, jak starzec wolnym krokiem idzie w kierunku drzwi. Przed wyjściem odwrócił się i powiedział:
– Za kilka miesięcy znowu cię odwiedzę. Tymczasem żegnam. Aaa, chyba nie muszę zaznaczać, że ta rozmowa zostaje między nami. Dowiem się, jeśli komuś o tym wspomnisz, a wtedy twoja córka... Zresztą chyba nie muszę kończyć.
Nacisnął klamkę i wyszedł.
Po wyjściu z mieszkania Szczuckiego zjechał windą na sam dół i podszedł do stojącego na parkingu audi A6. Mężczyzna siedzący za kierownicą otworzył okno i spytał:
– Wszystko w porządku, panie pułkowniku?
– Tak – odpowiedział. – Zawieź mnie do domu. Nie powinienem pić tak wcześnie. Zgagę mam.
– Dzwoniła Anna. Wszystko idzie zgodnie z planem.
– Dobrze. Jedźmy już.
Kierowca skinął głową, a on spojrzał w kierunku okien mieszkania, z którego wyszedł. Kilka sekund później siedział już we wnętrzu audi, a kierowca powoli włączał się do ruchu.
Szczucki siedział kilka minut na fotelu, po czym wstał i podszedł do stolika, na którym położył telefon. Zastanawiał się, do kogo pierwszego zadzwonić: czy do Moniki, czy do przewodniczącego partii. Wybrał numer byłej żony. Chwilę czekał na połączenie.
– Cześć, dzwonisz złożyć życzenia? – spytała Monika.
– To też. Czy z Ulą wszystko w porządku?
– Czemu pytasz? – zaniepokoiła się była żona.
– Tak sobie, miałem sen. Taki koszmar, że coś jej się stało, więc dzwonię – zaczął się mętnie tłumaczyć. Nie chciał stresować Moniki.
– Aaa, w jak najlepszym porządku. Jest zdrowa, nic jej nie dolega. Siedzi teraz w swoim pokoju i zastanawia się nad jakimiś ważnymi sprawami. Wiesz, jakie są dziewczynki w jej wieku. Mają swoje sprawy. Chociaż chwila, nie wiesz, bo skąd miałbyś wiedzieć?
– Daj spokój. Martwiłem się, więc zadzwoniłem.
– Uhm. A zamierzasz z nią porozmawiać?
– Nie dziś. Jutro podjadę i zabiorę ją do kina – zadeklarował.
– Nie obiecuj. Nieraz obiecywałeś, a potem ta twoja polityka wszystko spierniczyła.
– Dobra. Muszę kończyć. Cześć – powiedział na pożegnanie.
Sięgnął po butelkę i nalał sobie kolejną porcję alkoholu. Gdy wypił łyk, wybrał numer telefonu przewodniczącego Kruszewskiego. Czekał kilkanaście sygnałów na połączenie.
– Kruszewski. Co tam, Marku?
– Cześć. Dzwonię z pytaniem. Czy możemy się spotkać? – Poczuł ulgę, słysząc, że Kruszewski żyje.
– Dziś już nie. Jadę na urlop. Po powrocie spotkamy się i omówimy bieżące sprawy. Wybacz, ale nie mogę rozmawiać, mam spotkanie.
– Dobra, to spokojnych świąt i miłego wypoczynku.
Usiadł z powrotem na fotelu i napił się wódki. Dziś już raczej nie pojedzie po zakupy.
I tak nie miałem pomysłu, co kupić – pomyślał, pijąc kolejny łyk.
Kruszewski odłożył telefon i spojrzał na siedzących w biurze poselskim dwóch biznesmenów z jego regionu. Praktycznie spotkanie dobiegało końca. Dopił ostatni łyk kawy i wstał z fotela. Goście uczynili to samo. Szybkie uściśnięcie dłoni i obaj wyszli. Kruszewski usiadł na swoim miejscu i popatrzył na stojące na stole naczynia po kawie. Zastanawiał się, czy nie poprosić pani Dagmary o kolejną. Asystentka pracowała u niego krótko, ale oprócz przymiotów fizycznych miała jeszcze jedną zaletę – umiała parzyć wspaniałą kawę. Po chwili jednak zrezygnował z przyjemności wypicia kolejnej filiżanki. Kawa była ta sama co zwykle, biuro kupowało ją w pobliskim sklepie, ale smakowała trochę inaczej. Pewnie zmieniono maszynę w palarni kawy albo dodano jakiś uzależniacz. Każdy tak robi – pomyślał przewodniczący.
Na dzisiaj nie miał już żadnych zaplanowanych spotkań. Za godzinę będzie mógł wyjechać na zasłużony urlop. Wezwał asystentkę do siebie i gdy stanęła w progu, oznajmił:
– Pani Dagmaro, ja wyjeżdżam. Będę za tydzień. Można mnie łapać na komórkę.
– Dobrze, panie pośle.
– A może pojechałaby pani ze mną w góry? – spytał.
Od dawna mu się podobała i miał zamiar ją uwieść. Odkąd został wdowcem, jego życie toczyło się tylko wokół polityki. Brakowało mu ciepła rodzinnego domu.
– Muszę podziękować, panie pośle, ale nie. Mam narzeczonego. Przykro mi – powiedziała Dagmara.
Kruszewskiemu wydawało się, że widział w jej spojrzeniu zalotny błysk. Czuł, że i tak trafi w końcu do jego łóżka, było to kwestią może kilku tygodni.
– Trudno. Na dziś jest już pani wolna. Sam zamknę drzwi. Wesołych świąt. Prezent ode mnie otrzyma pani jutro, od Mariana Kalińskiego. Do zobaczenia po moim powrocie.
Asystentka skinęła głową i wyszła. Kruszewski nie widział już wyrazu jej twarzy. Uśmiechała się, zadowolona z wykonanego zadania. Przewodniczący powoli pakował dokumenty do aktówki.
Szczucki obudził się przed paroma minutami. W głowie miał mętlik, a w ustach posmak wódki.
Ile wypiłem? – zastanawiał się.
Zaczął pić, jak przyszedł nieznajomy. Po telefonach do byłej żony i przewodniczącego nalał sobie kolejną szklankę. Przy stoliku stała jedna pusta butelka, a druga, w połowie napoczęta, leżała dwa metry od łóżka. Na dywanie zrobiła się plama po alkoholu, który się z niej wylał.
Trzeba będzie oddać dywan do prania lub kupić nowy – stwierdził.
Sięgnął po telefon i zauważył, że ma wyłączone tony. Na wyświetlaczu zobaczył blisko sto nieodebranych połączeń. Zmrużył oczy i potrząsnął głową, aby otrzeźwieć. Uderzył się lekko w policzek, by się dobudzić. Będzie musiał wytrzeźwieć do końca i oddzwonić. Najpierw jednak musi napić się kawy. Sięgnął po pilota i włączył telewizor. Na ekranie pojawił się obraz z jakiegoś wypadku. Pełno było radiowozów policji, pojazdów straży pożarnej i karetek. Dziennikarz coś mówił. Szczucki pogłośnił i usłyszał: ...nie można było uniknąć zderzenia. Tak jak wcześniej wspomniałem, nikt nie przeżył wypadku. Przewodniczący Kruszewski był czołową postacią polskiej sceny politycznej...
Szczucki stał i patrzył z otwartymi ustami. Po chwili powiedział:
– Kurwa mać.
Anna popatrzyła na pasek wiadomości. Już w momencie gdy otrzymała zadanie od pułkownika Mariana Lisowskiego, wiedziała, że chwila, kiedy Kruszewski zostanie wyeliminowany, zbliża się nieubłaganie. Podjęła pracę w biurze poselskim pod fałszywym nazwiskiem. Od dnia zatrudnienia funkcjonowała jako Dagmara Kosenda. Służby sprawdziły ją i nic nie wzbudziło ich podejrzeń. Nowa tożsamość została należycie przygotowana, włącznie z odpowiednimi dyplomami i zeznaniami rzekomych koleżanek ze studiów.
Podobała jej się ta praca u przewodniczącego Kruszewskiego. Trochę ją denerwował tym, że ślini się na jej widok, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić. Wiedziała, że jest ładna, wiedziała, że wielu mężczyzn stara się do niej zbliżyć. Ona jednak była profesjonalistką i nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Takim błędem byłby romans z jakimkolwiek mężczyzną. Dzisiaj był ostatni dzień jej pracy u Kruszewskiego, przynajmniej w takim charakterze jak dotychczas. Rano dostała wiadomość, że ma zakończyć zadanie i czekać na dalsze instrukcje. Wiedziała, że za sprawą środka, którego dodała szefowi do kawy, Kruszewski straci przytomność. Dawkę tak wyliczyła, że utrata przytomności powinna nastąpić w czasie jego podróży w góry. Wszystko się powiodło, szkoda jej tylko było niewinnych ofiar zderzenia. Wiedziała, że teraz prokuratura i policja rozpoczną dochodzenie dotyczące wypadku, będą sprawdzać wszystko. O specyfik dodany do kawy się nie martwiła. Ulegnie całkowitemu rozkładowi w ciągu kilku godzin od zaaplikowania i nie zostanie wykryty podczas sekcji. Prokurator umorzy śledztwo z powodu braku znamion czynu zabronionego. Sekcja wykaże zawał spowodowany przemęczeniem i chorobą wieńcową. O to, aby śledztwo zakończono szybciej, niż rozpoczęto, postarają się ludzie pułkownika. Wiedziała jednak, że przez najbliższe dni będzie wiele razy przesłuchiwana i ma grać pogrążoną w żalu asystentkę. Po pogrzebie Kruszewskiego odejdzie z pracy i ślad po niej zaginie. Popatrzyła ostatni raz na ekran telewizora i wyłączyła odbiornik. Nadeszła pora na odświeżającą kąpiel.
2
Warszawa, 17 grudnia 2016 r.
Trzy zielone land rovery wjechały do dzielnicy willowej tuż po piątej rano. Cała okolica spała w ten grudniowy poranek. Samochody stanęły w jednej z bocznych uliczek, zgasły silniki i światła. Panowała niczym niezmącona cisza. Nikt nie pojawił się w pobliżu, nikt nie spacerował z psem, nikt nie szykował się do wyjścia do pracy. Za kilka kwadransów wszystko tutaj miało się zmienić.
Mężczyźni w środku aut poprawili karabinki MP5 należące do ich standardowego wyposażenia. Każdy z nich miał na głowie kominiarkę i każdy setki razy brał udział w takich akcjach. Standard – podjazd na adres, kwadrans lub kilka oczekiwania, zajmowanie stanowisk. Potem otrzymają sygnał do szturmu i wszystko się zacznie. Nikt, kto będzie w promieniu kilkuset metrów od miejsca akcji, raczej nie pośpi długo w ten dzień. Z doświadczenia wiedzieli, że gdy wybuchają ładunki umieszczane na drzwiach, szok, jaki ogarnia cel ich ataku, udziela się wielu innym osobom. Akcją w tym miejscu dowodził „Lewy”. Miał on za sobą karierę w oddziale Jednostki Wojskowej GROM, z której pięć lat temu przeszedł do wydziału realizacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Każdy z ludzi, którzy siedzieli w samochodach, miał doświadczenie wyniesione z oddziałów realizacji policji, Centralnego Biura Śledczego Policji, Straży Granicznej. Po powstaniu CBA potrzebowano specjalistów w każdej dziedzinie, antyterroryści nie mogli być wyjątkiem. Bez żalu, skrupułów i jakichkolwiek sentymentów sięgano po najlepszych z innych służb.
W samochodach skrzeczały krótkofalówki. To był jedyny hałas, jaki mącił ciszę panującą wokół. Oczywiście nie licząc krótkich oddechów członków oddziału. Para, która buchała im z ust, zwiększała wilgotność. Każdy z nich czuł lekkie zimno, w czasie jazdy mieli włączone ogrzewanie, po przybyciu na miejsce silniki nie pracowały i temperatura gwałtownie spadała.
W aucie „Lewego” było w sumie sześciu ludzi, każde z pozostałych miało taki sam stan osobowy. Gdy zacznie się akcja, pozostaną tylko kierowcy, reszta w trzech grupach pięcioosobowych ruszy w kierunku domu. Oczywiście w pobliżu było jeszcze co najmniej kilkunastu innych funkcjonariuszy, ale oni teraz skupiali się na swoich zadaniach. Kilku z nich obserwowało dom, kilku czekało, aż operatorzy wejdą i spacyfikują mieszkańców. Potem oni rozpoczną długie przeszukania. Z wcześniejszych informacji „Lewy” wiedział, że w środku jest tylko jedna osoba. Żona i dzieci wyjechały, więc akcja powinna odbyć się sprawnie. Nie będzie krzyków i lamentów kobiety, nie będzie płaczu dzieciaków. To zawsze go trochę stresowało. Przy dorosłym lekkie poturbowanie w trakcie zatrzymania nie jest problemem. Z dziećmi jest jednak inaczej. Operator w ciemności, w niesprzyjających okolicznościach, w zadymionym pomieszczeniu, niechcący może uszkodzić dzieciaka i zaczynają się wtedy schody. Wszyscy szukają winnych, analizują błędy. Operatorzy, zamiast zająć się kolejną sprawą, piszą długie raporty opisujące szczegóły akcji.
„Lewy” spojrzał na zegarek, powoli zbliżała się godzina rozpoczęcia szturmu. Zostało zaledwie pięć minut. Zawsze w takim momencie zastanawiał się, co zrobiła osoba, która ma zostać zatrzymana. Z reguły zatrzymywali ludzi powiązanych z grupami przestępczymi, lokalnymi układami, biznesmenów, a czasem polityków. Rzadko kiedy zdarzał się jakiś bandyta skłonny pójść na wymianę ognia z operatorami. Inne służby nie miały takiego komfortu jak oni. Tam trafiali się prawdziwi zbóje, którzy mogli sięgnąć po broń równie łatwo jak przeciętny biznesmen dokonuje przelewu internetowego.
O celu tej akcji wiedział tyle, że to facet czterdziestoośmioletni, niepowiązany z żadnymi grupami przestępczymi. Jest prezesem jakiejś firmy budującej autostrady, nazywa się Rylski. „Lewy” popatrzył na fotografię przytwierdzoną taśmą klejącą do szyby w samochodzie. Każdy z jego ludzi też musiał się z nią zapoznać. Facet nie miał twarzy zbója, nie stanowił zagrożenia. Dowodzący oczywiście wiedział, że nie można oceniać ludzi po wyglądzie. Nawet największy leszcz zagoniony w pułapkę może się odgryźć. Ten może sięgnąć po nóż, może złapać jakiegoś zakładnika i próbować wydostać się z budynku lub chociaż coś ugrać. „Lewy” widział nieraz, jak ktoś, obawiając się więzienia, zaczyna popełniać głupie błędy. Miał nadzieję, że tu tak nie będzie. Ponownie spojrzał na zegarek. Zostało trochę ponad półtorej minuty. Jego ludzie zaczęli nerwowo kręcić się w wozie. Za kilkanaście sekund otrzymają sygnał. „Lewy” wiedział, że w tym samym momencie podobne akcje rozgrywają się w kilku innych miejscach w całym kraju. Zatrzymanych ma być w sumie siedem osób. Na zegarku wskazówka właśnie zbliżała się do godziny szóstej. „Lewy” rzucił do krótkofalówki komendę:
– Jazda, jazda, jazda...
Widział, jak z samochodów wybiegają operatorzy i powoli kierują się gęsiego do budynku. Wejście powinno nastąpić około dwóch minut po szóstej. Tylko w filmach antyterroryści wchodzą punkt szósta. W realnym świecie zawsze starają się wejść kilka minut po. W ten sposób unikają problemów. Dobry prawnik zatrzymanego podczas akcji zbira może próbować coś ugrać. Będzie gadał, że wejście było przed szóstą, że zatrzymano jego klienta jeszcze w trakcie trwania ciszy nocnej, że tamto, że owamto. Każdy ma inny zegarek i u jednego jest szósta, u drugiego za minutę. Oni wchodzą chwilę później i nikt nigdy nie miał pretensji. Oczywiście zatrzymany może starać się coś kręcić, ale każdą akcję dokumentują kamery zamontowane na kamizelkach taktycznych.
„Lewy” szedł ze swoją grupą na przedzie. On i jego ludzie wejdą od frontu, pozostałe dwie grupy z tyłu budynku, z czego jedna dostanie się na piętro za pomocą drabin. Tuż przed drzwiami stanął i odstąpił w bok. Jeden z jego grupy zdjął z pleców urządzenie do rozwalania drzwi, taki nieduży taran. Drugi założył niewielkie ładunki wybuchowe. Gdy skończył, wszyscy lekko się odsunęli.
Rylski obudził się, gdy usłyszał jakiś hałas za oknem. Coś jakby odgłos silników kilku samochodów. Po chwili wszystko ucichło. Obudzony spojrzał na zegarek stojący przy łóżku. Piąta z minutami.
Za wcześnie, by wstać – stwierdził w myślach.
Poleżał trochę z zamkniętymi oczyma, starając się coś jeszcze usłyszeć. Zastanawiał się, czy odgłos silników był wytworem jego wyobraźni, czy ktoś z sąsiadów wyjechał o tej godzinie. W sumie niewiele go to obchodziło, ale było to coś, co wcześniej się nie zdarzało w tej okolicy. Tutaj każdy wstawał nie wcześniej niż o siódmej, a pierwsze odgłosy budzącego się życia można było usłyszeć około siódmej piętnaście.
Rylski przekręcił się na drugi bok i wtedy poczuł lekkie parcie na pęcherz. Zachciało mu się sikać. Zastanawiał się, czy jak przestanie o tym myśleć, to ten napór zniknie, czy jednak będzie musiał wyjść z ciepłej pościeli. Nie wiedział, ile w sumie tak leżał, ale postanowił ostatecznie, że wstanie. Zsunął nogi z łóżka i usiadł. Leżące w pobliżu kapcie wsunął na bose stopy. Założył szlafrok i podszedł do okna. Spojrzał na zewnątrz. Śnieg musiał padać całą noc, bo zasypał solidnie podejście do domu. Nie było żadnych śladów. Spojrzał dalej na przebiegającą nieopodal działki drogę. Nie zobaczył żadnych śladów opon, więc pomyślał, że odgłos silnika mu się przyśnił. Odwrócił się i zaczął iść w stronę schodów. Gdyby odszedł od okna kilka sekund później, zobaczyłby grupę ludzi w kominiarkach na głowach, którzy ostrożnie zbliżali się do budynku.
Powoli schodził po schodach, łazienkę miał na dole, na górze nie chciał takiego pomieszczenia. Uważał, że nadmiar łazienek to problem. Po czasie zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił. Jego Marta, gdy wejdzie do łazienki, to zajmuje ją ponad godzinę. Jakby były dwie, problem by zniknął. Już był na parterze, gdy usłyszał jakiś szmer za drzwiami wejściowymi. Przystanął i chwilę posłuchał. Szmer się powtórzył. Ostrożnie podszedł do drzwi i lewą ręką przesunął osłonę wizjera. Zbliżał właśnie do niego oko, kiedy rozległ się ogromny huk. Zaraz potem nastąpiło potężne uderzenie w drzwi. W tym samym czasie usłyszał, jak pękają szyby w oknach, zarówno na dole, jak i na piętrze. Uderzenie drzwiami przewróciło go na plecy. W pomieszczeniu pełnym dymu następowały głośne wybuchy granatów hukowych. Szok i dzwonienie w uszach spowodowały, że nie słyszał okrzyków mężczyzn wbiegających do domu:
– Centralne Biuro Antykorupcyjne. Na ziemię!!!
Nie słyszał nic, poczuł tylko, jak po nogawce spływa mu ciepła strużka moczu. Kilka sekund później jakieś silne ręce przekręcały go na brzuch.
Mogłem wstać wcześniej i się wylać – pomyślał. – Nie byłoby wstydu, że zlałem się w spodnie.
Szczucki obudził się skoro świt. Wczorajsza rozmowa z gościem, a później wypadek przewodniczącego początkowo wydawały mu się snem. Włączył telewizor i czytał to, co pojawiało się na pasku u dołu ekranu. Informacje były lakoniczne, ale jasno dały mu do zrozumienia, że to nie był sen.
Poszedł do łazienki i wziął prysznic. Musiał się odświeżyć i zacząć myśleć w pełni przytomnie. Pod strumieniem gorącej wody spłynęło z niego zarówno zmęczenie, jak i resztki alkoholu wypitego poprzedniego dnia.
Wizyta starszego faceta oznaczała, że coś zaczyna się dziać wokół jego osoby, ale nie wiedział jeszcze, czy te działania spowodują radykalne zmiany w jego dotychczasowym życiu.
– Facet mówił, że zostanę premierem – powiedział głośno do siebie. – To chyba duża zmiana.
Założył świeżą bieliznę i poszedł do kuchni zrobić sobie kawy. Czuł, że dzień może wymagać od niego trzeźwości, tak na ciele, jak i na umyśle. Do ulubionego kubka nasypał trzy łyżeczki kawy. Nastawił wodę i czekając, aż się zagotuje, sięgnął po tablet. Połączył się z siecią internetową. Chciał przeczytać pierwsze komentarze publicystów na temat wypadku, który miał miejsce dzień wcześniej. Kilka artykułów chwaliło zmarłego posła, kilka innych analizowało aktualną sytuację polityczną. W sumie nic, nad czym warto by się dłużej zastanawiać.
Wstał, gdy usłyszał gwizdek czajnika. Nalał sobie wody do kubka i zamieszał. Postawił kawę na stole i wyłączył tablet. Spojrzał za okno i patrzył na spadające powoli płatki śniegu. Chciałby się cofnąć do czasów dzieciństwa, gdy wszystko było łatwiejsze i nie miał rozterek. Wtedy największym problemem było to, aby zdać do następnej klasy, aby dostać się do składu w grze w piłkę jako jeden z pierwszych. Tradycyjnie ci najlepsi piłkarze byli wybierani jako pierwsi, ci gorsi musieli czekać na swoją kolej. Wtedy nie było rankingów typu kto ma jakiś uraz, kto kilka dni wcześniej był chory. Wtedy liczyło się, że umie kopać piłkę. Uśmiechnął się na myśl, że często wybierano go jako jednego z pierwszych. Grał dobrze, miał cela i był podstawowym zawodnikiem podwórkowej drużyny. Pamiętał kiedyś, jak grali z drużyną z innego osiedla. Przegrali wtedy 8:11. On strzelił pięć bramek i czuł się dumny jak paw. Strzelanie goli przychodziło mu łatwo, może dlatego, że nie grali na spalone. Nikt się nie przejmował minimalnym zajęciem pozycji tuż przed bramkarzem. To były ich podwórkowe zasady.
Dopił kawę i sięgnął po telefon. Będzie musiał oddzwonić na te wszystkie numery od nieodebranych połączeń.
Rozejrzał się po pokoju. Na ścianach kancelarii adwokackiej Stones & Waligóra wisiało pełno dyplomów, certyfikatów i referencji. Praktycznie nie było wolnego miejsca na ścianie. Lisowski czekał już dziesięć minut na przybycie obu adwokatów. Sekretarka zrobiła mu kawę i zaprosiła do tego pomieszczenia. Pułkownik spojrzał na zegar stojący na biurku. Zastanawiał się, czy Rylski już jest w drodze do aresztu, czy dopiero dochodzi do niego groza sytuacji, w jakiej się znalazł. Dwaj pozostali wspólnicy biznesmena byli mniej umoczeni, ale zarzuty nie będą mniejsze. Uśmiechnął się na myśl, że na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
Drzwi od pokoju się otworzyły i do środka weszło dwóch mężczyzn ubranych w granatowe garnitury szyte na miarę, oba chyba od jednego krawca, i niebieskie koszule z gustownymi krawatami. Młodszy z mężczyzn, na oko czterdziestoletni, wyciągnął rękę na przywitanie i powiedział:
– Waligóra. Mecenas Waligóra. To jest mój wspólnik Richard Stones. – Wskazał starszego mężczyznę. Stones kiwnął głową i także wyciągnął rękę.
– Kowalski – rzucił pułkownik.
– Pewnie jeszcze Jan? – powiedział z uśmiechem adwokat.
– Tak, Jan. Jan Kowalski – odparł Lisowski.
Waligóra uśmiechnął się szerzej i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Co pana sprowadza do naszej kancelarii? – zapytał. – Uprzedzam, że jesteśmy trochę zajęci. Gdyby nie pewien człowiek, który korzystał kiedyś z naszych usług i poręczył za pana, to teraz byśmy nie mieli tej okazji, aby porozmawiać.
– To dobrze, że mamy tę okazję. Wnukom o tym opowiem – oznajmił z sarkazmem pułkownik.
Waligóra nie usłyszał ironii w jego głosie lub udał, że jej nie słyszy. Zamiast tego spytał inaczej:
– Dobrze. W czym możemy pomóc?
– Chciałbym, aby państwo reprezentowali pewną osobę. Osoba ta została zatrzymana dziś rano przez CBA.
Waligóra poprawił się w swoim fotelu, wyraźnie zainteresowany sprawą.
– Reprezentowanie to może zbyt duże słowo – kontynuował Lisowski.
– Co pan przez to rozumie?
– Chciałbym, abyście spotkali się z zatrzymanymi i coś im przekazali.
– Zatrzymanymi? Mówił pan o jednym zatrzymanym – zdziwił się Waligóra.
– W sumie trzech. Jeden interesuje mnie najbardziej, ale każdy z nich musi otrzymać wiadomość.
– Rozumiem. Co to za wiadomość?
– To w swoim czasie. Teraz spotkacie się z nimi i powiecie, że mają milczeć, do niczego się nie przyznawać, odmawiać składania zeznań. Muszą tak wytrzymać kilka miesięcy.
– Wie pan, że nasze usługi nie należą do najtańszych? Nasza kancelaria jest jedną z bardziej renomowanych na rynku – zaczął Waligóra.
– Milion.
– Co?
– Milion za przekazanie tej wiadomości i sprawienie, że obaj będą milczeli przez najbliższe miesiące – powiedział Lisowski.
Waligóra głośno przełknął ślinę. Spojrzał uważnie na klienta i zastanawiał się, czy to nie żart. Facet był ubrany jak zwykły przechodzień. Nie było po nim widać, aby miał choć procent tej kwoty.
Lisowski chyba wyczuł wątpliwości adwokata. Podniósł stojący na podłodze neseser i położył go na blacie stołu. Otworzył teczkę i odwrócił wnętrzem w stronę adwokatów. W środku leżały równo ułożone banknoty stuzłotowe. Obaj prawnicy patrzyli to na zawartość teczki, to po sobie. Waligóra spojrzał na Lisowskiego i skinął głową.
– Ten pański kolega zawsze taki milczący? – spytał pułkownik, pokazując gestem wspólnika adwokata.
– Nie zna języka polskiego. Jest cudzoziemcem – wytłumaczył Waligóra.
Lisowski pokiwał głową ze zrozumieniem i sięgnął po portfel. Wyjął z niego kilka banknotów, łącznie siedemset złotych. Położył je na stole i oznajmił:
– To są pieniądze na kurs języka polskiego. Zasponsoruję pierwsze lekcje, skoro faceta nie stać.
Wstał od stołu i odwrócił się w kierunku drzwi. Przeszedł dwa kroki i stanął.
– Jutro rano się odezwę i powiem, co macie przekazać zatrzymanym. Proszę czekać na telefon – powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając dwóch milczących adwokatów.
Rylski od momentu wtargnięcia do jego domu oddziału antyterrorystów był w szoku. Jak przez mgłę pamiętał, co jakiś mężczyzna ubrany w kurtkę z napisem „Centralne Biuro Antykorupcyjne” do niego mówił. Było coś o nakazie zatrzymania i nakazie przeszukania domu. Ktoś też powiedział coś o zablokowaniu rachunków firmowych. Rylski nie pamiętał szczegółów. Zastanawiał się, czy dzwonienie w uszach to naturalny objaw użycia wobec niego granatów hukowych, czy z jego słuchem stało się coś poważniejszego. Będzie musiał zapytać któregoś z kręcących się po pomieszczeniu funkcjonariuszy. Do dzwonienia w uszach doszedł teraz także ból ramion i barku. Rylski zastanawiał się, jak długo już leży na ziemi ze skutymi rękoma. Na rękach miał plastikowe opaski zaciskowe, a nie kajdanki, jakie zwykle widywał w filmach. Lekko przekręcił głowę, by móc dojrzeć stojący w przedpokoju zegar. Dochodziła dziewiąta rano. Jeśli dobrze kojarzy, to wtargnięcie miało miejsce koło szóstej, więc leży na ziemi już od trzech godzin. Trochę długo, zbyt długo w jego ocenie.
To jest jakieś pogwałcenie moich praw – pomyślał. – Będę musiał pozwać tych mężczyzn lub powiadomić media.
Koło jego głowy pojawiły się nogi w typowo wojskowych butach. Zmrużył oczy, by odczytać napis. Magnum – tak nazywały się buty. Wyglądały na wytrzymałe i drogie. Przesunął nieco głowę, aby spojrzeć na właściciela obuwia. Jego oczom ukazał się barczysty mężczyzna w kombinezonie w kolorze oliwkowym, z kamizelką kuloodporną. Był w pełni uzbrojony, głowę skrywała mu kominiarka i jakiś hełm. Spod kominiarki Rylski widział tylko oczy, obserwujące go bacznie. Po chwili poczuł kopnięcie butem Magnum w bok. Żebra zapiekły żywym ogniem.
– Nie patrzymy. Oczy w ziemię – powiedział właściciel buta.
Rylski posłusznie spełnił polecenie. Myśli o pogwałceniu jego praw i planowanej skardze prysły jak mydlana bańka. Bał się teraz poruszyć.
– Podnieście mi go – dobiegło z prawej strony.
Poczuł, jak unoszą go czyjeś ręce i ktoś z nieprawdopodobną siłą sadza go w fotelu stojącym na środku pomieszczenia. Bał się, więc zamknął oczy w momencie unoszenia i teraz siedział, nie patrząc na to, co dzieje się wokół.
– Spójrz na mnie – odezwał się jakiś głos.
– Nie – odparł.
– Dlaczego?
– Bo jak ostatnio patrzyłem, to dostałem kopa w bok. Chyba mam złamane żebra.
Usłyszał głośne westchnienie, po czym głos powiedział:
– Otwórz oczy, teraz nikt cię nie kopnie.
Rylski wolno uniósł powieki, spodziewając się kopniaka. Nie ufał do końca głosowi. Jednak nikt go nie uderzył, nie kopnął, ani nawet nie szturchnął. Wzrok powoli przyzwyczajał się do oświetlenia. Na wprost siedział mężczyzna, chyba jego rówieśnik. Facet był ubrany w ciemnozieloną kurtkę, gruby czarny golf i jeansy. Na szyi wisiała na łańcuszku jakaś odznaka w skórzanym etui.
– Nazywam się Górski. Jestem oficerem Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jak pan pewnie się domyślił i jak pewnie wcześniej został pan poinformowany, jest pan zatrzymany pod zarzutem korupcji. Dokładniej chodzi o wręczanie korzyści majątkowej. Tutaj, w tej teczce, mam dokumenty. Wniosek o zatrzymanie, nakaz zatrzymania, nakaz przeszukania, nakaz zablokowania środków finansowych i inne takie. Z tym zapozna się pański pełnomocnik, jak już zostanie ustanowiony.
– To jakieś brednie – powiedział Rylski. – Nie wręczałem nikomu łapówki.
– To pańskie słowa, nie spodziewałem się, że pan przyzna się od razu. Dowody są mocne.
– Nie możecie zablokować środków finansowych. Ja prowadzę spółkę, mam wspólników. Nawet jakbym był w coś zamieszany, to możecie zająć konto mnie, a nie konto spółki.
Mężczyzna popatrzył na niego uważnie, po czym się uśmiechnął. Otworzył teczkę i chwilę czytał w milczeniu. Następnie podniósł wzrok i zaczął:
– Wojciech Rylski, syn Jana i Barbary. Urodzony w Poznaniu w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym. Wspólnik wraz z Andrzejem Jaskólskim i Marcinem Żamojdą w firmie Bud-West SA. Trzy lata temu firma ta wygrała przetarg na budowę odcinka autostrady A dwa. Kontrakt wart osiemset dwadzieścia milionów złotych. Zgadza się?
– Tak. I co z tego? Nadal to nie pozwala wam zająć środków finansowych.
– Tu się pan myli. Obaj pańscy wspólnicy są w podobnej sytuacji. Pewnie jeszcze leżą na podłodze w strużkach własnego moczu, zastanawiając się, co się dzieje.
Rylski zamilkł. Dotychczas nie brał pod uwagę tego, że obaj jego przyjaciele i wspólnicy mogą być tak samo zatrzymani jak on. Myślał, że to jakaś pomyłka, a rzeczywistość okazała się inna.
– Chciałbym porozmawiać z adwokatem.
Funkcjonariusz CBA uśmiechnął się i pokiwał głową. Skinął na stojącego za plecami Rylskiego operatora. Na głowę biznesmena trafiła czarna szmata. Rylski zaczął się szamotać.
– Spokojnie. To ma służyć ochronie pańskiego wizerunku. Nie chcemy, by dziennikarze nagrali pańską twarz – wyjaśnił rzeczowym tonem Górski.
– Dziennikarze?
– A myślałeś, że zatrzymanie w takiej dzielnicy takiego biznesmena odbędzie się w ciszy? Ktoś z sąsiadów gdzieś zadzwonił i po kilkunastu minutach pojawili się pierwsi dziennikarze. Teraz jest kilka ekip największych stacji.
– O Boże – jęknął Rylski.
Gdy skończył wszystkie rozmowy z członkami partii, czuł się zmęczony. Dawno nie dzwonił do tylu osób. Zastanawiał się, co dalej. Wiedział, że po śmierci przewodniczącego muszą się odbyć wybory. Niewykluczone, że linia partii wykona obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Będzie musiał przemyśleć swoje dalsze losy w Liberalnej Demokracji. Postanowił, że pójdzie po zakupy, które miał zrobić wczoraj. Może nawet postara się naprawić relacje z córką i byłą żoną. Może jak spotka się z nimi, to uda się coś naprawić, może Monika przestanie stroić fochy. Skoro będzie chciała ułożyć sobie na powrót życie, to jego zbliżenie ze wspólnym dzieckiem będzie jej na rękę. Wstał od stołu i poszedł się ubrać.
Droga do aresztu minęła mu szybko. Mężczyzna, który przedstawił się jako Górski, w trakcie jazdy starał się uzyskać jakieś informacje. Co chwila pytał: „Komu wręczałeś kasę?”, „Czy wspólnicy mieli pełną wiedzę?”, „Ilu polityków brało od was pieniądze?”. Na żadne z pytań nie uzyskał odpowiedzi. Rylski wciąż powtarzał, że to pomyłka.
W pewnym momencie usłyszał od Górskiego, że przewiozą go do aresztu, gdzie skruszeje, a w poniedziałek zostanie wzięty w obroty. Bał się tego określenia. Ból żeber coraz bardziej dawał mu się we znaki. Poza tym była dopiero sobota. Weekend w areszcie go przerażał.
– Chyba mam złamane żebra. Potrzebuję lekarza – oświadczył.
– W areszcie przestanie boleć. Lekarza nie trzeba. Nie bądź baba – odpowiedział funkcjonariusz.
– A pan ma rentgen w oczach? Jak to wszystko się wyjaśni, to pana zaskarżę. Każdemu należy się lekarz. Znam swoje prawa.
– W areszcie obejrzy cię lekarz. To wystarczy. Nawet jakbyś miał złamane żebra, to przecież nie wsadzą cię w gips.
– Protestuję – powiedział Rylski.
– Kurwa. Czy ty zdajesz sobie sprawę, pajacu, że jesteś zatrzymany? Kurwa, nie wiozę cię na wczasy. Przestań pierdolić o protestowaniu, bo zaraz tak ci skuję ryj, że sam się nie poznasz – odparował Górski. – I wiesz, co zrobię? Powiem, że kominiarze trochę cię uszkodzili podczas wysadzania drzwi. Stałeś za drzwiami i oberwałeś. Kapujesz?
– Ale...
– Skończ. Nie marnuj języka na pierdoły. Módl się, abyś dostał pojedynkę...
– Pojedynkę? Co to znaczy? – spytał Rylski.
– No celę pojedynczą. Nie chcielibyśmy, żeby w nocy ktoś cię wyruchał. To może odbić się na twojej psychice i mógłbyś się zamknąć w sobie. A mnie zależy, abyś mówił.
Do Rylskiego dopiero teraz dotarło, w jakim bagnie się znalazł. Wcześniej nie pojmował swojego tragicznego położenia, teraz wszystko walnęło w niego z pełną siłą. Resztę drogi milczał, trzymając twarz w dłoniach. Pod palcami czuł powoli cieknące łzy. Łzy rozpaczy, strachu i bezsilności.
Patrzył, jak Ula wychodzi z Moniką z domu. Obie miały uśmiechnięte twarze – widać było, że są szczęśliwe. Wyjął z bagażnika prezent dla córki i drugi dla Moniki. Początkowo nie miał zamiaru kupować czegokolwiek byłej żonie, ale poczuł, że rozwód nie oznacza, iż muszą żyć jak pies z kotem. Wybrał dla niej robot kuchenny i jako dodatkowy prezent voucher do spa. Nie miał pomysłu, co sprawić Uli. Siedmiolatce ciężko kupić coś odpowiedniego. Kasy jej nie da – to nie wchodzi w grę. Lalkami może się już nie bawić. Poza tym może mieć sporo lalek. Jakąś grę planszową? Chodził kilka godzin po sklepach z zabawkami i szukał stosownego prezentu. Ostatecznie nabył lalkę Barbie, zestaw gier planszowych, kilka książeczek dla dzieci w jej wieku i zestaw do malowania farbkami. Będzie musiał porozmawiać z Moniką i spytać, co Ula lubi, o czym marzy. Zawsze może przecież dokupić kolejny podarunek.
Wyjął prezenty i zaczął iść w kierunku rodziny. Ula go zobaczyła i wyrwała się z ręki mamy.
– Tatuś! – zawołała.
– Cześć, Ulu – powiedział Szczucki, kucając i rozkładając szeroko ręce.
Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona. Ojciec ucałował ją i podniósł. Zrobił kilka obrotów i postawił dziecko na ziemię.
– Mamusiu, zobacz, tatuś przyjechał! – krzyknęła Ula w stronę matki.
Szczucki spojrzał na byłą żonę. Niewiele było widać po jej minie, ale czuł, że nie jest zadowolona z wizyty. Miał wrażenie, jakby siłą wtargnął w ich życie.
Podszedł do Moniki i ucałował ją w policzek. Ciało byłej żony zdrętwiało. Poczuł, że ona nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Odsunął się i spytał:
– Może napijemy się kawy?
– Wychodziłyśmy.
– Monika, do diaska. Nie bądź taka oziębła. To, że się rozstaliśmy, nie oznacza, że nie mam prawa widzieć Uli i że nie możemy żyć normalnie. Nie jako małżeństwo, może nie jako przyjaciele, ale we w miarę normalnych relacjach.
– Masz rację. Przepraszam – powiedziała Monika.
– No. Takiej odpowiedzi się spodziewałem. Nie chcę wchodzić do twojego domu, nie chcę naruszać twojej prywatności. Możemy spotkać się w jakiejś kawiarni.
– Zamierzałam pójść do Galerii Mokotów. Tam możemy usiąść i porozmawiać. Pasuje?
– Jasne. Pojedziemy moim autem? – spytał.
– Nie. Nie chcę być zmuszona jechać autobusem, jakby rozmowa nie przebiegła po mojej myśli. Poza tym nie masz fotelika. Każdy jedzie swoim.
Szczucki skinął głową i obserwował, jak Monika idzie z Ulą do samochodu. Córka kilka razy się odwróciła, machając radośnie. Uśmiechnął się do niej i otworzył drzwi swojego auta.
Górski odstawił Rylskiego do aresztu, gdzie zatrzymany przeszedł oczywiście badania lekarskie. Nie wykazały złamań, jedynie stłuczenia. To, co mówił w aucie, miało na celu zmiękczenie biznesmena. Nie mógł sobie pozwolić na pogwałcenie praw osoby zatrzymanej przez odmowę badań, gdy ta się na coś uskarża.
Teraz Górski siedział w swoim gabinecie i zastanawiał się nad całą sprawą. Kilka tygodni wcześniej dostali od zaufanego informatora cynk, że wygrywający przetargi na budowę dróg stworzyli grupę przestępczą i wręczają łapówki. Według informatora, który dotychczas nigdy się nie mylił, mózgiem był Rylski. To on wszystkim kierował. Udało się uzyskać dowody na to, że czterech spośród siedmiu dzisiaj zatrzymanych rzeczywiście tworzy nieformalny związek przestępczy. Rylski i jego wspólnicy tylko przewijali się jako osoby w kręgu zainteresowania. Informator był pewny. Jego raporty zawsze się sprawdzały i nigdy na nich się nie zawiedli. Górski mógłby nawet powiedzieć, że gdy informator wskazuje kogoś jako winnego, to prędzej czy później dowody winy się znajdują. Pewnie tak będzie i tym razem. Nikt nie pozostaje bezkarny, jeśli ma coś za uszami.
Górski zatrzymał ich po otrzymaniu wczoraj kolejnej informacji, że zamierzają uciec za granicę. Trzeba było się śpieszyć z zatrzymaniami, zanim uciekną. Gdyby nie ten pośpiech, to akcja oddziału realizacji odbyłaby się w poniedziałek, a nie w pierwszą od kilku miesięcy wolną sobotę Górskiego.
Gdy wszedł do domu biznesmena, zastanowiła go sytuacja. Dom nie wyglądał na taki, z którego ktoś chce uciec. Nie było nigdzie walizek, nie było biletów, nie było też nigdzie paszportu. Nic nie wskazywało na to, aby Rylski zamierzał dokądkolwiek jechać. Z informacji uzyskanych od innych zespołów zatrzymujących wspólników biznesmena też wyłaniał się podobny obraz. Nikt nie planował wyjazdu.
Coś tu śmierdzi – pomyślał Górski.
Spotkanie przy kawie z byłą żoną upłynęło w przyjacielskiej atmosferze. Sporo żartowali, kilka razy widział, jak Monika uśmiecha się do niego. Czuł, że powoli zbliżają się do siebie, tak jak za dawnych lat. Wiedział, że związku nie będą tworzyć, ona już kogoś miała. Wiedział też jednak, że nie będzie utrudniała mu kontaktów z Ulą.
Podczas tego spotkania usłyszał, że Ula chciałaby pod choinkę jakąś nową zabawkę. Nie pamiętał nazwy i nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Poprosił więc Monikę, by dokonała zakupu, a on odda jej pieniądze.
Na do widzenia ucałował ją ponownie w policzek, tym razem nie czuł z jej strony żadnego zdenerwowania. Nie odsunęła się jak wcześniej i nie wyczuł żadnych drżeń. Poczuł, że jego życie znowu wchodzi na dobre tory.