Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
77 osób interesuje się tą książką
W świecie przesiąkniętym przemocą, ktoś postanawia wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę...
Podczas kolonii w Karpaczu, dziesięcioletni chłopiec ginie pod kołami ciężarówki. Zrozpaczeni rodzice docierają na miejsce tragedii by skonfrontować się z największym koszmarem swojego życia. Policja rozpoczyna śledztwo, w które zamieszany jest wychowawca. Szybko na jaw wychodzą kolejne mroczne sekrety, które na zawsze odcisną piętno na pogrążonych w żałobie rodzicach tragicznie zmarłego chłopca. Wiele lat później, w innej części kraju, znalezione zostaje ciało dziecka. Czy sprawy, które dzieli niemal dekada, są ze sobą powiązane? Kto stoi za tajemniczą śmiercią?
Rozpoczyna się wyścig z czasem, w którym brutalna prawda wkrótce ujrzy światło dzienne...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 619
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Wrocław, 15 lipca 2001 r.
Telefon dzwonił już od kilkunastu sekund. Borowski był wściekły, że zostawił komórkę na biurku, a nie przyniósł jej ze sobą do sypialni. Zrobił głęboki wdech i uniósł się na łóżku. Zsunął nogi i po omacku poszukał kapci. Spojrzał na leżący na stoliku nocnym zegarek. Dochodziła trzecia w nocy.
– Już ja sobie z tobą pogadam – mruknął cicho do siebie.
Była niedziela i dzisiaj miał wolne. Nie spodziewał się żadnego telefonu z pracy.
Wszedł do gabinetu i podniósł aparat. Zerknął na wyświetlacz i zobaczył, że dzwoni jego młodszy brat. Od śmierci rodziców w wypadku trzy lata temu Janek był jego najbliższą rodziną. Starali się spędzać jak najwięcej czasu razem. Zapraszał brata do siebie na święta, w zeszłym roku wziął go na wczasy do Egiptu. Starał mu się wynagrodzić brak rodziców i to, że wcześniej nie miał dla niego czasu. Borowski także potrzebował Janka. Od rozwodu z Edytą czuł się samotny. Co prawda, praca zajmowała go całkowicie, ale niekiedy musiał odpocząć, napić się piwa lub tak zwyczajnie pogadać z jakimś facetem.
– Janek, wiesz, która godzina? Jest niedziela, a ty wydzwaniasz po nocy... – powiedział do telefonu.
Po drugiej stronie panowała cisza.
– Janek?
– Paweł, znowu to zrobiłem... – Usłyszał głos brata.
Borowski zamknął oczy. Słowa Janka przestraszyły go i sprawiły, że nogi się pod nim ugięły. Miał nadzieję, że to, co się zdarzyło pięć lat wcześniej i co ledwo udało się zatuszować, nigdy już się nie powtórzy. Wciągnął ze świstem powietrze i spytał:
– Jak bardzo to poważne?
– Tak jak poprzednio, nawet bardziej. Przepraszam.
– Janek...
– Przepraszam, to silniejsze ode mnie. Pomóż mi.
Borowski wiedział, że zrobi wszystko, aby ochronić brata.
– Gdzie jesteś?
– Na kolonii w Karpaczu. Paweł, ratuj mnie. Obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię. Będę się leczył. Proszę. Ja nie mogę iść siedzieć.
– Spokojnie. Zaraz coś wymyślę. Nie pójdziesz siedzieć – obiecał Borowski. – Czekaj na mój telefon.
Rozłączył się i położył aparat na biurku.
– Kurwa mać. Ja pierdolę – zaklął.
Zaczął chodzić po gabinecie. Na drinka było za wcześnie. Poza tym musiał mieć trzeźwy umysł. Spodziewał się teraz wielu problemów. Wiedział, że czeka go kupa roboty.
Karpacz, 15 lipca 2001 r.
Jan odłożył telefon i spojrzał na skulonego w kącie pokoju chłopca. Był na siebie zły za to, co mu zrobił. Dzieciak miał zaledwie dziesięć lat i to był jego pierwszy wyjazd na kolonię.
Jan był wychowawcą i od razu jak ujrzał Tomka, to poczuł, że będzie musiał się do niego zbliżyć. Ten chłopiec go podniecał. Jan wiedział, że coś takiego jest nie tylko powszechnie nietolerowane, ale też karalne. Już pięć lat temu ledwo wyszedł cało z podobnej sprawy. Był z klasą, której jest wychowawcą, na wycieczce szkolnej w Kłodzku. Wycieczka trwała trzy dni, a on już pierwszej nocy zrobił obchód po sypialniach. W sali, gdzie nocowali chłopcy, spędził najwięcej czasu. Obserwował śpiących uczniów i czuł narastające podniecenie. Wyciągnął członek i zaczął się masturbować. Skończył na podłogę i roztarł nasienie butem.
W kolejną noc popełnił największą zbrodnię, jaką może popełnić nauczyciel przeciwko swojemu uczniowi. Usiadł na skraju łóżka Sławka i włożył swoją dłoń pod kołdrę. Dzieciak się zbudził i patrzył na niego przerażonym wzrokiem. Jan kazał mu być cicho. Zaczął dotykać dziewięciolatka, jednocześnie pieszcząc się po przyrodzeniu. Nie doszedł wtedy, bo usłyszał hałas na korytarzu. Wyjął dłoń spod kołdry i stanął przy łóżku. Gdy hałasy ucichły, gestem głowy pokazał Sławkowi, aby poszedł za nim. Dzieciak się opierał, ale Jan mu powiedział, że musi być posłuszny. Zaprowadził go do swojego pokoju i rozkazał się pieścić. Sławek prosił go, aby nic mu Jan nie robił. Błagał. Borowski nie słuchał. Zależało mu tylko na spełnieniu. Zmusił chłopca do tego, aby go possał. Sławek ze łzami w oczach zastosował się do jego polecenia. Jan w pewnym momencie obrócił go i popchnął na łóżko. Dzieciak płakał. Nie doszło wtedy do gwałtu. Jan usłyszał na korytarzu zamieszanie i szybko podciągnął spodnie. Sławkowi zapowiedział, że ma to być ich tajemnica. Oświadczył, że wszystkiego się wyprze, a jego oskarży o kłamstwo. Otworzył drzwi na korytarz i zobaczył Kasię Adamczyk stojącą wraz z Heleną Szachniewicz. Nauczycielki podeszły i Kasia oznajmiła, że zniknął jeden z chłopców. Jan spytał, czy mają na myśli Sławka. Gdy potwierdziły, wyjaśnił, że chłopiec zbudził się w nocy z powodu koszmaru. Otworzył szerzej drzwi i pokazał nauczycielkom zapłakanego ucznia. Powiedział, że od kilku minut stara się go uspokoić i wytłumaczyć, że to tylko zły sen. Jan wiedział, że mu wtedy uwierzyły, nie miały powodu, aby stwierdzić, że kłamie.
Sprawa molestowania wyszła na jaw po powrocie z wycieczki. Borowski został wezwany do gabinetu dyrektora. W środku siedziało dwóch policjantów. Stwierdzili, że muszą z nim porozmawiać i że wszystkiego dowie się w komendzie. Przewieziono go na Grabiszyńską, gdzie usłyszał, że Sławek poskarżył się matce na to, co on mu zrobił. Matka bez zwłoki złożyła zawiadomienie. Podczas przesłuchania Jan nie przyznał się do niczego. Poprosił, aby powiadomiono brata o zatrzymaniu. Noc spędził na dołku. Rano został przesłuchany i wypuszczony.
Przez dwa tygodnie martwił się o swój los. Ze szkoły dostał informację, że przez wzgląd na kadrę pedagogiczną i reputację szkoły dobrze by było, jakby wziął urlop. Po dwóch tygodniach od wizyty policji w szkole został wezwany na przesłuchanie do prokuratury. W trakcie rozmowy z prokuratorem Kozłowskim dowiedział się, że matka Sławka wycofała oskarżenie. Był zaskoczony. Dopiero wtedy dano mu do zrozumienia, że wszystko załatwił Paweł, jego brat. Jan był wolny, ale Kozłowski zapowiedział mu, że następnym razem tak łatwo się nie wywinie.
Spojrzał teraz na szlochającego Tomka. Nie chciał mu zrobić krzywdy. Wiedział, że sprawa jest poważna, bo nie doszło zaledwie do molestowania, ale odbył z chłopcem pełny stosunek. Oczywiście jeśli można użyć słowa „zaledwie” w takim przypadku.
Podszedł i stanął za chłopcem.
– Jak komuś o tym opowiesz, to nikt ci nie uwierzy.
Chłopiec milczał.
– Powiem, że kłamiesz. Powiem, że nie zrobiłem ci nic złego, a ty mnie chcesz bezpodstawnie oskarżyć. Nikt ci nie uwierzy i wyjdziesz na kłamczucha.
Podszedł bliżej. Tomek mocniej się skulił. Jan wiedział, że jakakolwiek próba dotknięcia chłopca może wywołać u niego atak paniki, strachu i agresji. Dzieciak mógł zacząć wrzeszczeć, co sprowadziłoby na niego problemy.
– Ubierz się i idź do sali spać. Ja nikomu nie zdradzę, co tu się stało. Zdajesz sobie sprawę, że miałbyś spore kłopoty, jakby ktoś się dowiedział?
Tomek odwrócił twarz w jego stronę. Oczy mu się szkliły.
– Dobra – westchnął Borowski. – Sytuacja ma się tak. Jeśli to wyjdzie na jaw, trafisz do poprawczaka. Takich rzeczy nie wolno ci robić. To, aby nikt się o tym nie dowiedział, to dla twojego dobra. Ja obiecuję, że nikomu słowa nie pisnę. Nie chcę, abyś nie zobaczył już rodziców. Jak przyjedzie policja, to od razu cię zamkną.
Tomek skrył twarz w dłoniach.
– Słuchaj, zróbmy tak. Ty pójdziesz teraz do pokoju. Nikomu nie mów o tym, co tu się działo. Ja też nikomu nie powiem. Jakby ktoś pytał, to udajemy, że nie wiemy, o co chodzi. Zgoda?
Czuł, że jest już blisko tego, aby chłopiec się zgodził na zachowanie gwałtu w tajemnicy.
Zachciało mu się siku. Obudził się i zobaczył, że w pokoju nie ma Tomka. Polubił tego chłopca, dobrze grał w piłkę i pochodził z jego osiedla. Piotr znał go z widzenia. Nie zamienili wcześniej jednego zdania, ale jak wylądowali na tym samym turnusie kolonijnym, to zbliżyli się trochę do siebie.
Poszedł do ubikacji i się wysikał. Już miał zamiar wracać do łóżka, gdy usłyszał, że ktoś idzie korytarzem. Otworzył lekko drzwi i zobaczył, jak przez korytarz idzie pan Janek z Tomkiem. Jego rówieśnik wyglądał nieswojo. Oczy miał zaszklone, co chwila pociągał nosem. Piotr wiedział, że jego kolega płakał. Przymknął drzwi, aby nie zostać odkrytym. Nie wiedział, co się stało Tomkowi. Płacz mógł oznaczać kilka rzeczy. Tomek mógł tęsknić za rodzicami, mógł też mieć w nocy koszmar. To drugie Piotrek raczej wykluczył. Gdyby Tomkowi śniło się coś złego, to pewnie obudziłby wszystkich w sali swoim krzykiem. Piotr nie wiedział, czy ma pójść do sypialni i spytać, czy wszystko w porządku. Nie chciał robić zbytniego zamieszania. Zaczął myć ręce i już miał zamiar wyjść z łazienki, kiedy zobaczył, że otwierają się drzwi i w progu staje pan Janek. Patrzył na niego dziwnie. Piotr widział na twarzy wychowawcy strach. Przez ułamek sekundy zobaczył też coś, co go zaskoczyło. Pan Janek był zły.
– Co tu robisz? – spytał wychowawca.
– Siku byłem. Zachciało mi się – odpowiedział Piotr.
Wychowawca przyglądał mu się uważnie. Widać było, że chce jeszcze o coś spytać, ale zrezygnował.
– Zrobiłeś? – spytał w końcu pan Janek.
– Tak.
– To idź spać.
Piotr skinął głową i ominął wychowawcę stojącego w progu. Skierował się do sypialni. Był już przy drzwiach, gdy zobaczył, że wychowawca ociera czoło chusteczką.
Wszedł do sali i podszedł do łóżka Tomka. Przez chwilę stał i patrzył. Chłopiec powoli odwrócił się w jego stronę. W oczach miał łzy. Piotr był tym widokiem zaskoczony. Coraz poważniej zastanawiał się, czy nikt nie zrobił jego koledze przykrości.
Widok jednego z chłopców w toalecie zaskoczył go całkowicie. Jan nie miał pojęcia, czy dzieciak nie podsłuchał niczego z jego rozmowy z Tomkiem. Bał się.
Wiedział, że jego brat nie pozwoli, aby zamknięto go w więzieniu. Wiedział, że Paweł zawsze stanie za nim, niezależnie od tego, co on uczyni. To, że ma problem, jest oczywiste dla nich obu. Jak cała sprawa ucichnie, to on pogada z bratem i wspólnie pomyślą nad jakimś sposobem na ograniczenie jego popędu.
Może jakaś terapia? Może jakieś farmaceutyki?
Jan Borowski zdawał sobie sprawę, że jest pedofilem. To, co robił dzieciom, było obrzydliwe, powodowało u niego torsje. Czuł do siebie obrzydzenie za każdym razem, gdy spojrzał na jakieś dziecko inaczej, niż jest to akceptowalne w społeczeństwie.
Cóż z tego jednak, że wiedział, iż dopuszcza się czynów, za które grozi nie tylko kara pozbawienia wolności, ale też społeczny ostracyzm, skoro kilka dni, kilka tygodni później znowu pojawiały się jego chore żądze?
Usiadł na łóżku i zastanawiał się, czy da radę z całej sprawy wyjść obronną ręką. Poprzednio udało się wszystko zatuszować, ale teraz sytuacja była trudniejsza. Doszło do gwałtu i ktoś może zauważyć dziwne zachowanie chłopca. Jan miał nadzieję, że Tomek dochowa tajemnicy i nikomu nie powie, co zaszło w nocy. Jak to wyjdzie na jaw, zaczną się problemy. Zaczął się martwić.
Nie chciał teraz zachodzić do sali, gdzie spał zgwałcony przez niego chłopiec. Porozmawia z nim rano i ponownie go zastraszy.
Wszystko go bolało. Nie mógł zasnąć. Nie miał pojęcia, dlaczego pan Janek mu to zrobił. Wychowawca przyszedł w nocy do sali i usiadł na skraju jego łóżka. Tomek czuł jego obecność, ale nie otwierał oczu. Nie wiedział, w jakim celu pan Janek do niego przyszedł.
Lubił tego mężczyznę. Od pierwszego dnia turnusu wychowawca starał się zakumplować z chłopcami. Powiedział im, aby zwracali się do niego „Panie Janku”. Mówił, że nie sprawia mu to żadnego problemu i lubi, jak dzieci traktują go bardziej jako kumpla niż jako dorosłego. Tomek był zaskoczony tym zachowaniem nauczyciela, bo w szkole, do której chodził, nikt z pedagogów w taki sposób się nie kolegował z uczniami.
Pierwszy dzień w towarzystwie wychowawcy sprawił, że poczuli się ważni. Mieli prawdziwego dorosłego kolegę. Pan Janek grał z nimi w nogę, stał na bramce i wyłapywał większość piłek. Po obiedzie zabrał ich do świetlicy i pozwoli grać na konsoli. Przez cały czas starał się, aby mu zaufali. Pokazywał im różne sztuczki z kartami, opowiadał kawały, a nawet obiecał zorganizowanie ogniska. Ognisko i pieczenie kiełbasek zaplanowane było na wczoraj. Wieczór mieli spędzić na dobrej zabawie. Niestety, pogoda się pogorszyła i padał deszcz. Pan Janek, tak jak i dzieci, był tym faktem zasmucony.
Kiedy wychowawca siedział u niego na łóżku, to on w pewnym momencie postanowił, że uda, iż dopiero teraz się zbudził. Przeciągnął się i spojrzał na nauczyciela. Ten uśmiechnął się do niego i poprosił, aby Tomek z nim poszedł. Mówił, że bolą go plecy i potrzebuje kogoś, kto mu wmasuje maść. Tomek nie wyczuł podstępu. Chciał pójść. Nie widział nic złego w pomaganiu wychowawcy.
Gdy znaleźli się w pokoju pana Janka, to sytuacja gwałtownie się zmieniła. Tomek nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów, ale wiedział, że został skrzywdzony. Bolał go brzuch.
Jak pan Janek odprowadził go do pokoju i wyszedł, to on zaczął płakać. Kilka minut później przyszedł Piotrek i spytał, czy wszystko w porządku. Nic nie było w porządku.
Leżał teraz na łóżku i zastanawiał się nad tym wszystkim. Brzuch nadal bolał, podobnie jak tyłek. Wstydził się tego, co zaszło. Wiedział, że jakby ktoś o tym usłyszał, to zaraz zaczęłoby się na ten temat gadanie. Koledzy wyśmialiby go i wskazywali palcami.
Oczywiście to, że stałby się obiektem żartów, to nic. Tomek bardziej bał się tego, że o całej sprawie dowie się policja i zamkną go w poprawczaku. Tego by nie przeżył.
Wstał z łóżka i założył kapcie. Nie mógł dać się złapać panu Jankowi. Zamierzał uciec z kolonii i wrócić do Wrocławia. Nie chciał budzić nikogo, więc najciszej jak mógł zabrał z taboretu stojącego przy łóżku krótkie spodenki, koszulkę i skarpety. W drugą rękę wziął buty. Wyszedł na korytarz i szybko się ubrał.
Wrocław, 15 lipca 2001 r.
Alicja Kasperczak obudziła się z krzykiem. Śnił jej się koszmar. We śnie widziała, jak jej syn ucieka przed spadającą lawiną. Bała się o swojego jedynaka, którego wysłała na kolonię do Karpacza. To był jego pierwszy wyjazd. Miała obawy, czy jest wystarczająco dojrzały, aby pojechać samemu. Nie mogła jednak jechać z nim.
Może z tego powodu ten koszmar? – pomyślała.
Wiedziała, że Tomek jest pod opieką wykwalifikowanej kadry pedagogicznej i nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, zwłaszcza związane z lawiną. Śpiący obok niej mąż usiadł na wersalce i spytał:
– Co się dzieje?
– Koszmar miałam. Śnił mi się Tomek. Lawina schodziła, a on uciekał.
– To tylko sen – powiedział Wojtek. – Chcesz, to zaparzę ci herbaty.
– Nie.
– Słuchaj. Rano zadzwonimy do ośrodka i z nim porozmawiamy. Albo wiesz co? Zrobimy mu niespodziankę i pojedziemy do niego.
Alicja poczuła się lepiej. Objęła Wojtka i przytuliła się do jego piersi.
– Dzięki, że was mam.
– Spokojnie, to był tylko sen. Jestem pewny, że wszystko z Tomkiem w porządku. Nie słyszałem, aby w Karpaczu zeszła jakaś lawina, a poza tym jest noc i dzieciaki nie łażą teraz po górach.
– Wiesz, jak to jest. Tomek ma dopiero dziesięć lat...
– Właśnie. Ma dziesięć lat, a traktujesz go, jakby miał dwa. Dzieciaki w jego wieku spokojnie mogą spędzić dwa tygodnie bez matczynego fartucha.
– Ciekawe, dlaczego ty z takim spokojem to mówisz?
– Bo sam byłem dzieciakiem i uwierz mi, że chłopcy w tym wieku robią różne głupoty. Inni chłopcy. Tomek jest jak na swoje lata bardzo dojrzały. On nie biega tak jak ja w jego wieku po dachach. Nie szaleje jak wiele dzieciaków z jego klasy. Ja, jak miałem dziesięć lat, to ganiałem na dworze, bawiłem się w berka. On woli siedzieć w domu i czytać komiksy. Ewentualnie pokopać piłkę, ale to też jak już mu się każe iść na dwór. A przecież jest dobrym piłkarzem. Widziałem, że mu gra idzie.
Alicja spojrzała na męża zaskoczona.
– I co? Z racji tego, że nie gania jak wariat z rówieśnikami, ale czyta komiksy, to mam uważać, że nie może mu się stać żadna krzywda?
– Tego nie powiedziałem. Chodzi o to, że Tomek jest rozsądniejszy niż inni. To po pierwsze. Po drugie, jak nie ma wprawy w takim łobuzowaniu, to nie zacznie akurat podczas tego wyjazdu.
– A może właśnie będzie chciał dorównać rówieśnikom? Może któryś mu powie, że odstaje, i będzie chciał im coś udowodnić?
Wojtek nic nie odpowiedział. Alicja wstała z łóżka i poszła do kuchni. Czuła, że nie zaśnie już tej nocy.
Karpacz, 15 lipca 2001 r.
Wyjście z ośrodka nie stanowiło żadnej trudności. Nikt nie pilnował drzwi, wystarczyło przekręcić zamek i już można było wyjść na dwór. Początkowo nie wiedział, w którą stronę się udać. Potem zdecydował się poszukać dworca, aby wsiąść do pociągu jadącego do Wrocławia. Szedł powoli, co chwila przystawał. Bolał go brzuch, więc dwa razy usiadł na krawężniku. Bolał go też tyłek. Sięgnął dłonią pod spodenki. Poczuł maź. Wyciągnął dłoń i zobaczył, że jest cała we krwi. Nie rozumiał, co dokładnie się z nim dzieje. Zobaczył nadjeżdżający samochód. Wstał z krawężnika i schował się za kubeł. Auto przejechało kilkadziesiąt centymetrów od niego. Miał szczęście. Postanowił ruszyć dalej.
Nie wiedział, jak długo idzie, ale miał wrażenie, że przechodził już koło tego budynku. Wcześniej skręcił dwa razy i wydawało mu się, że podąża w dobrą stronę. Teraz stanął i zastanawiał się, co dalej. W tym tempie nie zdąży wsiąść do pociągu, zanim się zorientują, że opuścił ośrodek kolonijny.
Skierował się ku głównej drodze i zobaczył, że w jego stronę powoli jedzie policyjny radiowóz.
– Pewnie już po mnie jadą, aby mnie zamknąć w poprawczaku... – powiedział cicho do siebie.
Zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać. Policjant prowadzący radiowóz włączył koguta na dachu i przyśpieszył. Tomek nie chciał dać się złapać. Biegł, ile miał sił w nogach. Zacisnął zęby, aby zmniejszyć ból brzucha. Odwrócił się w stronę radiowozu. Ze środka właśnie wysiadała policjantka. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans na ucieczkę. Skręcił w lewo i wbiegł na jezdnię. Usłyszał pisk hamulców i spojrzał na zmierzającą wprost na niego ciężarówkę. Na twarzy kierowcy stara malowało się przerażenie.
Zasłonił się rękami. W tym samym momencie poczuł uderzenie i zapadła ciemność.
Aspirant Szymon Zawadzki wysiadł ze służbowego poloneza. Jego partner, aspirant Andrzej Łabiak, zaparkował obok samochodu drogówki. Zawadzki widział stojącego na światłach awaryjnych stara, należącego do spółdzielni mleczarskiej. Kierowca siedział na przednim zderzaku i palił papierosa. Obok niego stał jakiś policjant z drogówki i robił notatki.
Pod podwoziem ciężarówki znajdowało się przykryte białym prześcieradłem ciało.
– Cześć – powiedział Zawadzki, podchodząc do robiącego zdjęcia technika.
– Dzieciak wbiegł pod koła – oznajmił Grzegorz Tkaczyk, technik komendy z Jeleniej Góry.
– A co w nocy robił dzieciak na ulicy? – spytał policjant.
– No właśnie, to jest dziwne. Tamta załoga OPI patrolowała Karpacz. W pewnym momencie zauważyli, jak chłopak zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać. Wrzucili bombę i ruszyli w pościg. Młody wybiegł na jezdnię prosto pod stara.
– Wiadomo, co to za jeden?
Tkaczyk pokręcił głową.
– Nie ma żadnej wiedzy. Nie miał przy sobie żadnej legitymacji, nic. Pewnie to jakiś dzieciak z kolonii. Trzeba będzie objechać ośrodki i popytać.
– Nie musisz uczyć nas roboty. – Zawadzki puścił do niego oko.
Wiedział, że technik ma rację. Ofiara prawdopodobnie była na ucieczce z kolonii. Podszedł do ciała i odsłonił twarz. Chłopiec miał szeroko otwarte oczy. Krew zastygła mu na czole. Blond włosy także były całe w zaschniętej krwi.
– Szkoda małego – westchnął Łabiak.
– Mój Radek jest w podobnym wieku – powiedział Zawadzki.
– A właśnie. Co tam u Izy?
– Co ma być? Straszy, że poda mnie o większe alimenty. Nie wiem, czemu nie złożyła jeszcze papierów do sądu. Może nie chce rozwodu? Nie mam pojęcia – odpowiedział aspirant, zasłaniając ciało.
Wstał i rozejrzał się dookoła. Na ulicy pojawili się już pierwsi gapie. Każdy chciał zobaczyć denata. Kilku policjantów starało się odgrodzić tłum od miejsca zdarzenia.
– Trzeba będzie wydzwonić lekarza ostatniego kontaktu. Prorok też powinien dojechać. Właśnie, kto ma nadzór?
– Gajewski. Ma zaraz być. Jak gadałeś z Tkaczykiem, to dyżurny przekazał, że powinien być w ciągu kwadransa.
Zawadzki odszedł kilka metrów od ciężarówki. Odpalił LM-a i przez kilka sekund milczał. Zaciągnął się mocno i rzucił:
– Zobacz. Jakaś rodzina wysyła dzieciaka na kolonię, a ten postanawia uciec. Jak myślisz, dlaczego zwiał?
– Może tęsknił za starymi?
– Może. Właśnie takiej roboty nie lubię. Mogę jechać na zgniłka, mogę patrzeć, jak strażacy wyciągają z rzeki zwłoki, ale jak ginie dziecko, to coś we mnie pęka.
Łabiak nic nie odpowiedział. Poklepał partnera po ramieniu i poszedł pogadać z policjantami, przed którymi uciekał chłopiec.
Jan Borowski był przerażony. Rano przed szóstą zrobił obchód i stwierdził, że brakuje Tomka. Chłopca nie było ani w sali, ani w toalecie. Jan nie wiedział, co ma teraz zrobić. Nie chciał sam podejmować decyzji, więc obudził wszystkie wychowawczynie.
Razem starali się odnaleźć zaginionego dziesięciolatka. Szukali go wszędzie. Byli zarówno w piwnicy budynku, jak i na strychu. Jan obszedł teren dookoła. Miał nadzieję, że Tomek siedzi gdzieś w pobliskim parku lub na boisku. Nigdzie nie udało się go odnaleźć. Dyrektorka kolonii zadecydowała o powiadomieniu o całej sytuacji policji. Borowski czuł, jak serce zaczyna mu galopować.
– Może się zaraz pojawi... – bąknął, starając się zakląć rzeczywistość.
– Naprawdę pan tak uważa, panie Janku? – spytała Bożena Porabik.
Zaprzeczył ruchem głowy. Wiedział, że dyrektorka ma rację. Dzieciak uciekł i szanse na to, że zaraz wróci, są znikome. Muszą go odnaleźć jak najszybciej. Im dłużej Tomka nie ma, tym większe będą ich czekać konsekwencje.
– Panie Janku, ja zadzwonię na policję, a pan niech zbierze chłopców. Może ktoś z nich wie, dlaczego Tomek uciekł – powiedziała dyrektorka.
Tego Borowski się także obawiał. Przypomniała mu się sytuacja, gdy spotkał w nocy w toalecie Piotra. Chłopiec może tylko udawał, że nie widział wychodzącego z jego pokoju Tomka. Może podsłuchał, jak rozmawiali. Pętla zaciskała się wokół jego szyi.
– Tak, pani dyrektor. Już ich zbieram.
Patrzył, jak dyrektorka idzie do siebie. Stwierdził, że zanim zwoła dzieci, będzie musiał zadzwonić do brata.
Wszedł do swojego pokoju i wziął nokię do ręki. Wybrał numer i czekał na połączenie. W końcu usłyszał głos Pawła.
– Cześć. Wiesz, że całą noc nie spałem po twoim telefonie?
– Jeszcze raz przepraszam.
– Dzisiaj przyjadę do Karpacza. Może uda się odkręcić to, co spierdoliłeś. Może trzeba dzieciaka zastraszyć.
– Ten dzieciak uciekł.
– Co?
– No w nocy zwiał. Teraz go szukamy, ale zaraz dyrektorka zadzwoni na policję.
– Kurwa mać.
– Ja temu dzieciakowi wmówiłem, że jak komuś piśnie o tym, co zaszło, to policja go aresztuje i trafi do poprawczaka.
– Ty waliłeś go w dupę i jego mają zamknąć? Kurwa, Janek...
Jan milczał. Nie wiedział co powiedzieć.
– No co miałem zrobić? Bałem się. Paweł, ja się będę leczył.
– Na pewno. Już ja ci to zagwarantuję.
W telefonie zapadła cisza.
– Paweł? Jesteś?
– Tak. Słuchaj mnie uważnie. Masz teraz zacząć szukać dzieciaka. Masz być najbardziej aktywnym poszukiwaczem. Oby dzieciak się znalazł, bo jak coś mu się stanie i wejdzie prokuratura, to może być krucho.
– Mam zebrać dzieci i spytać, czy ktoś wie, gdzie ten Tomek poszedł.
– I dobrze. Może jakiś bachor coś chlapnie i łatwiej będzie znaleźć gnojka. Ja zaraz wyjeżdżam.
– Ale...
– Odwiedzam brata, który jest wychowawcą na kolonii. Nikt nie musi wiedzieć, czym się zajmuję. Będę trzymał rękę na pulsie.
– Dzięki. Ja naprawdę chcę się zmienić.
Paweł się rozłączył. Jan wiedział, że narobił problemów nie tylko sobie, ale też i jemu.
Wrocław, 15 lipca 2001 r.
Wsiedli do volkswagena golfa i Wojtek odpalił silnik. Przez kilka sekund patrzył na Alicję, nim w końcu powiedział:
– Przepraszam.
Żona spojrzała na niego zdziwiona.
– Za co?
– Za wszystko. Wiem, że się martwisz, że boisz się o Tomka. Ja też się wiele razy o niego bałem. Wiem, że czasem potrafię być wkurzający, ale taki jestem. Jak mnie poznawałaś, to byłem taki sam.
– Nie ma sprawy. Wiem, że nie mówiłeś tego poważnie. Może i jestem nadopiekuńcza i może popełniłam błędy w wychowaniu Tomka, ale nie robię nic złego. Nie każdy dzieciak musi być piłkarzem, bawić się w wojnę lub resorakami. Potrzebni są także wrażliwi artyści.
Wojtek uśmiechnął się do niej.
– Mam propozycję. Jak Tomek wróci z kolonii, to ja wezmę wolne z roboty i pojadę z nim na camping. Wyskoczymy do Boszkowa albo do Sławy. Spędzimy kilka dni tak po męsku. Bez kobiet, bez maminych obiadków. Dwóch chłopów na męskim wypadzie. Pasuje?
– No nie wiem...
– Ala, uwierz mi, że tak będzie dobrze. Tomek może spędzić z ojcem jakiś czas i gwarantuję, że nie spadnie mu włos z głowy.
– Wojtek. To nie chodzi o to, że ci nie ufam i myślę, że będziesz nierozsądny. Tomek nie...
– To ty myślisz, że Tomek nie. Powiem ci, że podjąłem decyzję. Wyjeżdżamy pod namiot i nie ma gadania. Chłopaki muszą pobyć sami bez tych wstrętnych bab. – Puścił do niej oko.
Wziął jej dłoń i przykrył swoją. Przez kilka sekund patrzył jej w oczy. W końcu skinęła na znak, że się zgadza.
Wrzucił bieg i powoli włączył się do ruchu.
Nie przejechał jeszcze nawet stu metrów, gdy poczuł coś dziwnego. Coś spowodowało, że włos mu się zjeżył na karku, a serce szybciej zabiło. Rękę chwyciło drżenie, a żołądek zaczął się kurczyć. Miał przeczucie, że wydarzyło się coś złego. Spojrzał na Alicję. Patrzyła w boczną szybę. Cieszył się, że nie widzi, co się z nim dzieje. Nie chciał jej niepokoić bardziej, ale teraz on miał obawy, czy z ich synem wszystko jest w porządku.
Karpacz, 15 lipca 2001 r.
Dojechali do ośrodka „Bajka”. Objeżdżali miejsca, gdzie wypoczywały dzieci i młodzież. Byli już w dwóch, gdy dyżurny przekazał im informację, że kadra pedagogiczna stwierdziła ucieczkę jednego z chłopców. Zawadzki wiedział, że mają punkt zaczepienia. Był skłonny założyć się z Łabiakiem o butelkę wódki przeciw butelce pepsi, że w ciągu kilku najbliższych minut będą wiedzieli, kim jest dzieciak. Pozostało tylko ustalić, dlaczego postanowił uciec z ośrodka.
Zaparkowali samochód na podjeździe i Zawadzki rozejrzał się naokoło. Ośrodek był idealnie położony. Widać było stąd Śnieżkę. Po lewej rozciągała się panorama Karpacza.
– Panowie z policji? – Usłyszeli z boku kobiecy głos.
Zawadzki spojrzał w jej stronę i powiedział:
– Aspiranci Zawadzki i Łabiak, Komenda Miejska Policji w Jeleniej Górze.
– Proszę panów za mną.
Kobieta skierowała się do wnętrza budynku. Podążyli jej śladem. Weszli do jednego z gabinetów i usiedli na wskazanych im krzesłach.
– Panowie – zaczęła Porabik – dzisiaj zaginął nam jeden z chłopców. Wyszedł w nocy. Jeszcze nie mamy informacji, co było powodem jego ucieczki. Może jakiś kolega mu dokuczał. Nie wiemy. To wyjaśnimy później. Teraz ważniejsze jest odnalezienie go i sprowadzenie z powrotem.
– Pani jest tu dyrektorką? – spytał Zawadzki.
– Tak.
– To ma pani fest problem. Sprawą zajmuje się już prokurator. Chłopiec nie żyje. Wpadł pod ciężarówkę.
Kobieta zrobiła się blada.
– Chcielibyśmy porozmawiać z całą kadrą. Musimy wyjaśnić, dlaczego dzieciak postanowił uciec. Jak miał na imię?
– Tomek. Tomek Kasperczak. Boże...
Dyrektorka zasłoniła twarz dłońmi. Zawadzki wiedział, że kobieta jest przerażona śmiercią podopiecznego. Wiedział też, że Porabik zastanawia się nad problemami, jakie niesie ze sobą śmierć powierzonego jej opiece chłopca.
– Proszę zebrać dzieci w sali. Zaraz będziemy ich wzywać pojedynczo do siebie i postaramy się ustalić powody ucieczki tego Kasperczaka. Może ma pani rację, sugerując, że ktoś mu dokuczał. Najpierw porozmawiamy z kadrą. Oni też niech nie opuszczają ośrodka.
Kobieta skinęła głową i wstała od biurka. Wychodząc z gabinetu, wyglądała, jakby postarzała się co najmniej o dwadzieścia lat.
Jan nie miał pojęcia, co robić. Gdy dowiedział się o śmierci Tomka, to początkowo był zadowolony. Nikt się nie dowie, co zaszło w nocy. On nikomu nie powie, a Tomek nie będzie miał możliwości.
Jednak gdy dotarło do niego, że śmierć chłopca spowoduje lawinę pytań, przestraszył się nie na żarty. Wiedział, że śledczy zaczną się zastanawiać, co mogło być powodem ucieczki dziecka z ośrodka kolonijnego. Wiedział, że jeśli coś wzbudzi ich podejrzenia, to będą drążyć, aby poznać prawdę. To, że jakiś czas temu wyszedł z podobnej sytuacji obronną ręką, było cudem. Zdawał sobie sprawę, że ślad pewnie pozostał w jego kartotece.
Pilnował dzieci zebranych w sali. Co jakiś czas zerkał nerwowo w stronę pomieszczenia, gdzie śledczy rozmawiali z wychowawcami. Przed chwilą wyszła stamtąd Tereska, młoda dziewczyna, która dopiero w zeszłym roku ukończyła kurs wychowawcy kolonijnego. To był jej drugi turnus i od razu taka tragedia. Salę w ślad za nią opuścił jeden z policjantów. Stał i przez chwilę obserwował zgromadzone dzieci. Jan obawiał się skrzyżowania spojrzeń z mężczyzną, więc odwrócił się i podszedł do sprzeczających się o coś Jacka i Kamila.
Czuł na plecach wzrok policjanta. Starał się zachowywać normalnie, chociaż nogi zaczęły mu nieznacznie drżeć. Miał ochotę zerwać się do ucieczki. Rozumiał jednak, że jeśli nogi odmówią mu posłuszeństwa, to gliniarz na sto procent go dogoni i zatrzyma. Funkcjonariusz wyszedł z budynku.
Jan przez chwilę miał wrażenie, że mężczyzna wyczuł coś w jego zachowaniu. To, że zawoła go do pokoju i wyciągnie z niego całą prawdę o ucieczce chłopca, było kwestią czasu.
Zawadzki stał przed ośrodkiem i palił papierosa. Jak dotąd nie usłyszał od wychowawczyń niczego, co przybliżyłoby go do jakiejkolwiek wiedzy na temat powodów ucieczki chłopaka. Rozpytane kobiety zgodnie zeznały, że nie zaobserwowały żadnych dziwnych zachowań innych dzieciaków wobec Tomka. Żadna nie widziała, aby któryś z chłopców go gnębił lub w jakiś sposób mu dokuczał.
Zawadzki zastanawiał się, czy ucieczka rzeczywiście spowodowana była zachowaniem któregoś z kolegów dziesięciolatka. Teoretycznie prawdopodobna mogła być tęsknota za rodzicami, może też brak samodzielności. Zastanawiające jednak było to, że chłopiec zaczął uciekać na widok policyjnego radiowozu. Pewnie się obawiał, że policja odwiezie go z powrotem do ośrodka. Dlaczego nie próbował się po prostu ukryć?
Zgasił papierosa na murku i wyjął kolejnego. Co jakiś czas starał się rzucić, ale z mizernym skutkiem. Ostatnio nie palił dwa dni i to były najgorsze dwa dni w jego życiu. Palił praktycznie od siódmej klasy podstawówki. Pamiętał, kiedy zapalił po raz pierwszy.
Miał taki zwyczaj, że po lekcjach zapraszał do domu kolegów z klasy. Oglądali filmy na wideo i podpijali jego ojcu wino z baniaka. Nie były to duże ilości, ale dwunastolatkom wystarczyło, aby w przyjemny sposób zaszumiało im w głowie. Tamtego dnia w osiemdziesiątym dziewiątym roku zostawił kolegów w mieszkaniu i sam poszedł do Adama po kasetę z filmem Krwawy sport.
Ojciec Adama miał pierwszą wypożyczalnię kaset wideo w Jeleniej Górze. Odtwarzacze dopiero zaczęły zalewać polski rynek, każdy chciał mieć możliwość oglądania filmów i nie być skazanym tylko na dwa kanały w telewizji. Nie każdy miał talerz satelitarny i dekoder, ale każdy chciał poczuć się jak na Zachodzie.
Ojciec Zawadzkiego kupił magnetowid od sąsiada, który co miesiąc jeździł na kilka dni do Berlina Zachodniego. Przywoził też kasety wideo z filmami kung-fu. Jednak wypożyczalnia to był prawdziwy raj, a kolegowanie się z synem biznesmena, który ma dostęp do niezliczonych ilości filmów karate, było zrządzeniem losu.
Tamtego dnia Zawadzki poszedł do kolegi po film i zobaczył, jak Adam i Piotrek palą papierosy. Siedzieli przy telewizorze i oglądali Szklaną pułapkę. On przez blisko kwadrans siedział z nimi i z otwartą buzią śledził popisy policjanta w amerykańskim drapaczu chmur. Wtedy Piotrek poczęstował go papierosem. Zawadzki pamiętał, że był to carmen. Palił i chociaż dym go drapał w gardło i ogólnie źle się czuł, to jednak wypalił go do końca. Poczęstowany kolejnym podziękował, ale schował zdobycz do kieszeni. Zgrywał wtedy dorosłego.
Wrócił do domu z filmem i papierosem w kieszeni. Gdy kumple wyszli po seansie, on na balkonie wypalił carmena otrzymanego od kolegów. Rodzice po powrocie z pracy chyba wyczuli dym, ale żadne z nich nie odezwało się na ten temat ani słowem.
Zawadzki po kilku dniach kupił swoją pierwszą paczkę i zaczął palić. Początkowo jeden, dwa papierosy dziennie. Z czasem jednak stał się nałogowym palaczem i teraz dochodził nawet do dwóch paczek wypalanych w ciągu dnia.
Zgasił papierosa i wyrzucił niedopałek do stojącej na murku doniczki.
– Pora brać w obroty następnego – powiedział cicho do siebie.
Wszedł do budynku i od razu skierował się do pokoju, gdzie starali się z Łabiakiem poznać okoliczności ucieczki dziesięciolatka.
Podjechali pod budynek, w którym na kolonii przebywał Tomek. Kasperczak zaparkował na niewielkim parkingu i wysiadł z golfa. Alicja wysiadła od strony pasażera i rozprostowała kości. Wojtek podszedł do żony i ją objął.
– Widzisz. Mówiłem, że wszystko w porządku. Nie ma tu żadnych śladów po lawinie ani po wybuchu wulkanu, nigdzie nie ma krateru po upadku meteorytu i nie nastąpił w pobliżu wybuch bomby atomowej – powiedział.
– Naśmiewasz się z moich obaw. Po co to robisz?
Wojtek objął ją mocniej.
– Zaraz zobaczysz Tomka i upewnisz się, że wszystko porządku. Potem postaramy się wziąć go na spacer i zamówisz mu największego gofra na świecie. A jak już Tomek wróci do domu po kolonii, to jego stary zabierze go pod namiot i zrobi z niego mężczyznę.
– To się jeszcze okaże. Nie wyraziłam zgody, wciąż się waham.
– Zobaczysz, że wyjazd ze starym dobrze mu zrobi. Razem będziemy chodzić na piwo, jeść smażone rybki i patrzeć na półnagie dziewuchy na plaży.
– Jesteś świnią – rzuciła Alicja i odsunęła się od niego.
– Żartowałem z tymi dziewuchami i piwem. Nie gniewaj się. – Podszedł bliżej i spojrzał jej prosto w oczy. – Ala. Ja żartuję. Co jak co, ale jestem ostatnią osobą, która chciałaby, aby coś złego się stało Tomkowi. To mój jedynak i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nie naśmiewam się z twoich obaw i nie chcę cię denerwować. To, że sobie pośmieszkuję, nie oznacza, że chcę...
– Wojtek, nie uważasz, że jest trochę dziwnie... – przerwała mu żona.
Dopiero teraz Kasperczak zwrócił uwagę na panującą wokół ciszę. Nigdzie nie było widać bawiących się dzieci. Nie było słychać wrzasków i śpiewów. Ośrodek wyglądał na nieczynny. Wojtek poczuł, jak włos powoli podnosi mu się na karku.
Od strony budynku w ich kierunku szła jakaś kobieta. Serce Wojtka zaczęło bić coraz szybciej. Alicja przysunęła się bliżej i chwyciła jego dłoń.
– Dzień dobry – zaczęła kobieta – ośrodek nieczynny.
– Przyjechaliśmy do syna. Jest tu na kolonii – wyjaśnił Wojtek.
Jego głos brzmiał nieswojo.
– Nie ma dzisiaj odwiedzin – odparła kobieta.
– Proszę pani, przyjechaliśmy z Wrocławia i chcielibyśmy spotkać się z synem. Dlaczego nam pani to utrudnia?
– Przepraszam bardzo, ale dzisiaj nie ma odwiedzin.
– Chcielibyśmy rozmawiać z dyrektorem – powiedział Wojtek.
– Ja jestem tutaj dyrektorką. Nazywam się Porabik. Niestety w dniu dzisiejszym nie mogą państwo spotkać się z synem.
Kasperczak był pewny, że stało się coś złego i kobieta stara się zachować spokój, ale w środku jest cała w nerwach. Alicja coraz mocniej zaciskała palce na jego dłoni.
– Jak mi pani nie pozwoli porozmawiać z Tomkiem, to zadzwonię po policję i narobię takiego rabanu, że strata pracy to będzie dla pani najmniejszy problem – zagroził.
Dopiero w tym momencie Porabik pękła. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Zawadzki patrzył na wychowawcę i czuł, że facet coś ukrywa. Nie zdążył mu nawet zadać żadnego pytania, a ten już się cały spocił. Pot jeszcze w jakiś sposób można by wytłumaczyć – było lato i zaczynało się robić coraz cieplej. Drżenie rąk zdradzało jednak nerwy, a tego nie można bagatelizować. Inni wychowawcy nie reagowali w taki sposób.
– Dobrze. Możemy zacząć? – spytał Zawadzki.
Mężczyzna skinął głową. Łabiak otworzył notes i zaczął pisać.
– Niech mi pan powie, kiedy ostatni raz widział pan Tomka – poprosił Zawadzki.
– Wieczorem po apelu. Jak co wieczór dopilnowuję, aby chłopcy się umyli i przebrali w piżamy. Potem robię obchód i sprawdzam, czy wszyscy są w łóżkach. Następnie taki obchód robię co dwie godziny.
– Dzisiejszej nocy też tak było?
– Tak. Wszyscy spali w swoich łóżkach i później nie widziałem, aby ktoś wychodził.
– A o której robił pan obchód, zanim stwierdził pan brak Kasperczaka?
Borowski kolejny raz obtarł pot z czoła. Zawadzki spojrzał na Łabiaka, a ten mrugnął powiekami. Jego partner też zauważył nerwowe zachowanie wychowawcy.
– Koło pierwszej albo drugiej. Nie pamiętam.
– A kiedy zauważył pan, że brakuje jednego z kolonistów?
– Było po czwartej, może nawet bliżej piątej rano.
Zawadzki przewrócił kilka kartek i czytał powoli. W końcu powiedział:
– Tutaj mam wypowiedź jednej z wychowawczyń, która stwierdziła, że zgłosił pan zniknięcie jednego z wychowanków koło godziny szóstej.
– Tak. Faktycznie. To mogło być koło szóstej.
– To bliżej czwartej, piątej czy jednak szóstej? – dopytał Zawadzki.
– Szóstej.
Zawadzki czytał dalej notatki. Borowski nerwowo wiercił się na krześle.
– Przepraszam, czy ja jestem o coś oskarżony? O ile mi wiadomo, to dzieciak wpadł pod samochód.
– Panie Borowski, proszę się nie denerwować. Jak pan pewnie zdaje sobie sprawę, jesteśmy tu dlatego, że ktoś nie dopilnował swoich obowiązków i pozwolił, aby nieletni będący pod jego opieką opuścił samowolnie ośrodek. Wypadek jest niestety tragicznym skutkiem pewnych zaniedbań.
– Rozumiem...
Borowski kolejny raz starł pot z czoła. Zawadzki uśmiechnął się do Łabiaka.
– Panie Borowski, to, że oberwiecie jako cała kadra, to pewne jak dwa razy dwa jest cztery. Chcemy jednak ustalić, kto najbardziej zawinił. Niestety, to pan nie dopełnił swoich obowiązków. Takie możemy wysnuć wnioski.
– Ale...
– Nie ma ale. Cała kadra beknie. My jednak musimy ustalić coś innego. Chcemy wiedzieć, co było przyczyną tego, że Kasperczak zwiał. Czy widział pan, aby jakiś chłopiec dręczył tego Tomka?
– Nie. W sumie wszystko wyglądało jak co dzień. Dzieciaki poganiały za piłką, potem obiad, wieczorem gry. Nie było nic dziwnego w zachowaniu Kasperczaka. Nic nie świadczyło o tym, aby zamierzał uciekać.
Zawadzki wstał zza stołu i zaczął spacerować po pomieszczeniu. Na kilka sekund stanął za Borowskim. Czuł strach mężczyzny. Wiedział, że facet czegoś się obawia i ma jakąś wiedzę, którą stara się ukryć przed innymi. Strach nie był spowodowany tym, że uciekł mu wychowanek, a on obawiał się konsekwencji. Tutaj było coś jeszcze. Inni wychowawcy reagowali nerwowo i zdawali sobie sprawę z popełnionych błędów. Wiedzieli, że czekają ich nieprzyjemności. Obawiali się problemów, ale rozumieli, gdzie popełnili błędy. Borowski jednak w odróżnieniu od nich autentycznie się bał i nie chodziło o niedopełnienie obowiązków.
– Panie Borowski, czy spożywał pan w dniu wczorajszym alkohol? – spytał Zawadzki.
– Nie. Ja jestem abstynentem.
– Oczywiście będą konieczne badania krwi. W takich przypadkach są obowiązkowe.
– Musimy wykluczyć alkohol jako przyczynę zaniedbań. Sprawą zajmie się prokuratura i oni będą wymagać od nas zastosowania wszystkich procedur – wtrącił Łabiak.
W tym samym momencie Zawadzki spojrzał przez okno. Widział dyrektorkę stojącą przy golfie z jakąś parą. W pewnym momencie kobieta upadła, a jej partner starał się ją złapać. Zawadzki wiedział, że rodzice właśnie dowiedzieli się o śmierci swojego syna.
Wojtek wiedział, że stało się coś złego, już w chwili gdy dyrektorka zaczęła płakać. Odsuwał tę myśl od siebie, ale był przekonany, że coś złego spotkało ich syna. Kiedy Porabik powiedziała „przepraszam”, Alicja zemdlała. On próbował ją złapać, ale też czuł, że informacja przekazana przez kobietę wyssała z niego wszystkie siły. Klęczał przy Ali i starał się ją przytulić najmocniej jak potrafił. Alicja krzyczała tylko jedno słowo. „Nie!” brzmiało złowieszczo. Rozpacz żony powoli zaczęła się udzielać także jemu. Usiłował pohamować złość. Spojrzał w niebo i chciał wykrzyczeć swój żal. Nie wiedział, dlaczego Bóg postanowił tak ich doświadczyć. Nie miał pojęcia, dlaczego odebrał im to, co mieli najcenniejszego.
Z budynku zaczęli wychodzić ludzie. Jeden z mężczyzn powoli kierował się w ich stronę. Wojtek nie potrzebował teraz pociechy. Jakaś siła wyższa sprawiła, że stracił cząstkę siebie.
Mężczyzna stanął przed nim i zrobił głęboki wdech. Sekundę później przykucnął i powiedział:
– Dzień dobry. Aspirant Zawadzki, komenda miejska w Jeleniej Górze.
Wojtek spojrzał na niego. Policjant rozmazywał mu się przed oczami. Kasperczak obtarł łzy i mocniej przytulił Alę. Kiwali się w przód i w tył.
– Jest mi przykro, ale państwa syn zginął w wypadku. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
Wojtek ponownie obtarł łzy przedramieniem i nieznacznie skinął głową.
Mężczyzna nie był jego wrogiem, nie zrobił nic złego, spełnił tylko swój obowiązek, informując go o stracie jedynaka.
– Niestety, będzie pan musiał dokonać identyfikacji – zapowiedział policjant.
Kasperczak wiedział, że jego Ala nie da rady tego uczynić. Wiedział też, że nie zabierze już Tomka na camping. Wszystko, co planował, pękło jak bańka mydlana. Cały świat runął mu z przerażającym hukiem.
– Możemy napić się wody? – spytał.
Zdawał sobie sprawę, że musi teraz być silny za nich dwoje. To on jest głową rodziny i musi wykazać się odpowiedzialnością. Ale czy zdoła załatwić wszystkie formalności? Jak zorganizować pogrzeb? To wszystko starał się odsunąć na plan dalszy. Jeszcze przyjdzie na to pora. Teraz musiał zaopiekować się żoną.
Policjant podszedł i pomógł mu podnieść Alicję. We trójkę szli w stronę budynku. Jego żona powłóczyła nogami. Wojtek czuł, jak żal rozrywa mu serce.
Jan zdał sobie sprawę, że źle wypadł podczas rozmowy. Stres go zżarł. Starał się zachowywać normalnie, ale obawa przed wyjściem na jaw tego, co zrobił Tomkowi, sprawiła, że pocił się i plątał w zeznaniach. Pomylił godzinę, o której stwierdził brak kolonisty. Niby drobna pomyłka, ale rzuciła na niego podejrzenie. Policjant podejrzewał, że jej przyczyną może być alkohol. Jan nie pił, ale teraz miał ochotę się nawalić jak meserszmit.
– Gdzie jesteś? – spytał cicho.
Miał nadzieję, że zaraz na białym koniu wjedzie jego brat i powie: „Zostawcie Jana. Ja za niego ręczę”.
Potem wszyscy by pokornie schylili głowy, a on wskoczyłby na rumaka za plecami Pawła i razem by odjechali.
Niestety, wizja ta miała znikome szanse powodzenia. Sprawa zaszła za daleko. Gdyby chodziło tylko o oskarżenia o gwałt lub molestowanie, to dałoby się ją zamieść pod dywan. Tutaj jednak doszło do śmierci zgwałconego przez niego chłopca.
Dopiero teraz do Jana dotarło, że podczas sekcji zwłok lekarz na sto procent stwierdzi zgwałcenie. Pętla powoli zaczynała się zaciskać na jego szyi. Zastanawiał się, jaką linię obrony wybrać. Mógł iść w zaparte i dopiero badania by wykazały, że zgwałcił tego dzieciaka. Mógł udawać niepoczytalność. Powiedziałby, że nie wiedział, co czyni, bo diabeł namówił go do złego. Gdyby się postarał, to może udałoby mu się zagrać wariata. Może trafiłby do wariatkowa, a stamtąd Paweł szybko mógłby go wyciągnąć.
Gdyby zaś trafił do więzienia – a gdy zgwałcony ginie w wypadku, na zawiasy nie ma co liczyć – to miałby z deczka przekichane. Inni więźniowie na pewno by się zaczęli nad nim znęcać. Jan bał się coraz bardziej. Zamknął oczy i starał się siłą woli sprawić, aby to wszystko okazało się złym snem. Niestety, tak nie było.
Zawadzki patrzył na rodziców chłopca siedzących w gabinecie dyrektor Porabik. Kilka minut temu wezwali karetkę i czekali teraz na przyjazd załogi. Matka potrzebowała czegoś na uspokojenie. Co jakiś czas zaczynała przeciągle wyć. Kilka razy starała się wybiec z pomieszczenia. Przeklinała i uderzała niewielkimi piąstkami swojego męża próbującego ją powstrzymać. Alicja Kasperczak usiłowała wykrzyczeć swój ból po stracie jedynaka.
Zawadzki stwierdził, że kobieta będzie potrzebowała specjalistycznej pomocy, aby poradzić sobie z tą traumą. Jej mąż zachowywał się spokojnie. Zawadzki widział, że facet jest załamany, ale stara się podtrzymać żonę na duchu.
Policjant rozumiał, że oboje są w takim stanie, iż w każdej chwili mogą się rozsypać. Współczuł mężczyźnie. Wiedział jednak, że będą musieli wykonać masę czynności, zanim przekażą ciało bliskim. Z tego, co powiedział mu Łabiak, wynikało, że dziesięciolatek jest teraz w rękach lekarza medycyny sądowej. Prokurator nadzorujący sprawę chciał, aby biegły wykluczył, że chłopiec był pod wpływem narkotyków lub alkoholu.
Za kilka minut trzeba będzie zacząć rozmawiać z dzieciakami. Powinien być przy tym psycholog dziecięcy, ale ma dopiero dojechać z Wrocławia. Poza tym to nie przesłuchanie, ale bardziej próba uzyskania nieoficjalnych informacji. Może któryś z kolonistów zauważył coś dziwnego i nakieruje ich na jakiś trop.
Zawadzkiemu nie pasował ten Borowski. Facet reagował zbyt nerwowo. Każdy z wychowawców nawalił, ale on bał się bardziej niż inni. Oczywiście nie oznaczało to nic złego, każdy ma różny stopień tolerancji na stres. Jedni boją się kartkówki w szkole i ten strach ich paraliżuje, a inni mogą wskoczyć w ogień bez żadnego lęku. Jednak Zawadzki wyczuwał, że mężczyzna stara się coś ukryć.
Łabiak poszedł sprawdzić go na bębnie. Za kilka minut będą wiedzieli, czy facet ma coś za uszami. Dało się słyszeć dźwięk karetki pogotowia. Jechała długo oczekiwana pomoc dla Kasperczakowej.
Zawadzki wyszedł z pomieszczenia i popatrzył na siedzące w sali zabaw dzieci. Widać było, że są zainteresowane tym, co się dzieje w ośrodku, ale też część z nich jest zasmucona informacją o śmierci jednego z kolegów.
Borowski zaparkował na niewielkim parkingu przy ośrodku. Zaskoczył go widok karetki stojącej przed wejściem.
Przez całą drogę do Karpacza starał się ułożyć plan działania. Jeśli ktoś zacznie podejrzewać Janka o gwałt, to on postara się ukręcić łeb sprawie. Już to robił i wiedział, do kogo z tym się udać. Znów będzie musiał bronić młodego. Teraz jednak mu nie odpuści i wyśle go na jakieś leczenie. Kolejnym razem może nie udać się załatwić tego tak, aby nikt tematu nie drążył.
Wysiadł z audi A6 i skierował się w stronę budynku. Przeszedł zaledwie kilkanaście metrów, gdy zobaczył, że idzie ku niemu Janek. Był blady na twarzy i co chwila się oglądał za siebie.
Paweł czuł, że coś się stało. Podejrzewał, że gwałt wyszedł na jaw.
– Cześć. Mamy problem – powiedział Janek.
– Mamy? Ty masz. Ja tu jestem tylko dlatego, że jesteś moim bratem i nie chcę, abyś trafił do pierdla.
– Ten smarkacz się zabił.
– Co?
– No uciekł w nocy i wpadł pod jakieś auto. Jest tu policja i węszy. Podejrzewają, że dzieciaki go dręczyły i to z tego powodu uciekł. Afera jak diabli.
Borowski zastanawiał się chwilę nad słowami brata. Z jednej strony śmierć dzieciaka komplikowała sprawę. Nie będzie łatwo zamieść to pod dywan. Z drugiej jednak strony nie było już osoby, która mogłaby oskarżyć Janka o molestowanie i gwałt. Wszystko komplikował fakt, że podczas sekcji patolog stwierdzi, iż doszło do penetracji, i sprawa zacznie śmierdzieć. Będzie się musiał dowiedzieć, kto ma nadzór nad śledztwem i kto może mu w jakiś sposób pomóc.
– Spokojnie, damy sobie radę – obiecał i objął brata. – Nie dam ci zrobić krzywdy.
Janek uśmiechnął się i przytulił do niego.
– Możesz porozmawiać z tymi policjantami, co są w środku? Czepiają się mnie.
– Spokojnie – powtórzył Paweł. – Zaraz wszystko załatwimy. Ty się najlepiej nie wtrącaj.
– Przepraszam.
– Janek. Musisz mi coś obiecać. – Paweł obrócił go w swoją stronę.
– Co?
– Jak z tego gówna wyjdziemy, to pójdziesz na jakąś terapię. Ogarniemy to.
– Ale... – zaczął Janek.
– Nie ma, kurwa, ale. Zrozum, że następnym razem może nam się nie udać i trafisz do pierdla. Nie pożyłbyś tam zbyt długo.
– Jak dotąd nie trafiłem.
– Jak zaczniesz mnie wkurwiać, to odwrócę się na pięcie i wracam do Wrocka. Będziesz radził sobie sam. Tego chcesz? – spytał Paweł.
– Nie.
– To obiecaj mi, że po tym turnusie idziesz na leczenie.
– Zgoda. Tylko nie zostawiaj mnie.
Paweł poczochrał go po włosach. Całe wieki tego nie robił. Ostatnio chyba, jak Janek miał jedenaście albo dwanaście lat. Uśmiechnął się do niego i powiedział:
– Spokojnie. Brat brata nie zostawi. Musimy trzymać się razem.
Popatrzył w stronę budynku, wiedząc, że czeka go prawdziwe wyzwanie. Nie mógł pozwolić, aby jego brat trafił do więzienia.
Każde dziecko odpowiadało na ich pytania w obecności jednej w wychowawczyń.
Żadne z nich nie wiedziało nic na temat ucieczki Kasperczaka. Wszystkie jednak twierdziły, że dzieciak nie wdał się w żaden konflikt z innym rówieśnikiem. Nikt nie zauważył, aby dziesięciolatek z kimś się pokłócił. Niektóre dzieci mówiły wręcz, że Tomek był lubiany.
Zawadzki zastanawiał się, czy powodem ucieczki chłopaka nie była jednak tęsknota za bliskimi. Może podejrzenie, że był gnębiony w ośrodku, było fałszywym tropem, za którym podążyli jak żądne krwi rekiny.
Łabiak wyszedł na chwilę odebrać telefon. W dalszym ciągu czekali na jakiekolwiek informacje dotyczące Borowskiego. Jak dotąd nic nie udało się uzyskać z bębna. Facet nie był karany, w ostatnim czasie nie otrzymywał żadnych mandatów. Nie ma żadnych informacji, aby nadużywał alkoholu lub brał narkotyki.
Zawadzki spojrzał na siedzącego przed nim kolejnego dzieciaka i spytał:
– Jak masz na imię?
– Piotr – odpowiedział chłopiec.
– Fajne imię. Jakbym miał drugiego syna, to dałbym mu na imię właśnie Piotr. Pierwszy jest w twoim wieku i na imię ma Radek. Dobrze harata w gałę.
Dzieciak się uśmiechnął. Zawadzki przełamał pierwsze lody.
– Słuchaj, Piotrze... Mogę ci tak mówić? Lepiej brzmi niż Piotruś.
– Piotruś to babcia mi mówiła, jak miałem pięć lat. Piotrze fajnie, tak po dorosłemu.
Zawadzki uśmiechnął się i spojrzał na siedzącą obok niego wychowawczynię. Kobieta miała załzawione oczy. Tragedia odcisnęła piętno na każdej osobie z kadry pedagogicznej.
– Powiedz mi, czy widziałeś, albo słyszałeś, aby Tomek się z kimś pokłócił? – spytał policjant.
– Chyba nie.
– Może z jakimś chłopakiem się pobił?
Piotr pokręcił głową.
– Może mówił, że tęskni za mamą?
– Nam nie mówił. Może mówił panu Jankowi.
– Panu Jankowi? – zainteresował się Zawadzki.
Wychowawczyni lekko poprawiła się na krześle.
– No widziałem, jak Tomek wychodził od pana Janka. Płakał. Może wtedy narzekał, że tęskni. Z nami nie gadał.
– Widziałeś, jak Tomek wychodził od wychowawcy? – spytał policjant.
Czuł, że intuicja go nie myliła. Facet od samego początku był dla niego podejrzany. Siedząca obok chłopca kobieta zrobiła się blada. Zawadzki był pewien, że podejrzenia podobne do jego myśli właśnie przechodzą przez jej głowę.
– Tak.
– A kiedy to było? Po obiedzie, po kolacji? – starał się upewnić.
– W nocy. Poszedłem siku i widziałem, jak Tomek idzie z panem Jankiem. Tomek płakał. Pewnie tęsknił za domem, a pan Janek go uspokajał.
– Powiedz, Piotrze, czy często zdarzało się, aby pan Janek... nie wiem... w jakiś dziwny sposób się zachowywał?
Chłopiec milczał. Widać było, że stara się sobie przypomnieć. Zawadzki go nie poganiał.
– Nie. Nie pamiętam. Mogę już iść?
Zawadzki skinął głową. To, co chciał wiedzieć, już wiedział. Otworzyły się drzwi i w progu stanął Łabiak. Widać było, że chce coś oznajmić, ale nie przy dziecku.
– Szymek, mogę cię prosić? – rzucił.
– Poczekaj. Piotr właśnie idzie poganiać. Zróbmy kilka minut przerwy – zwrócił się do wychowawczyni.
Kobieta skinęła głową.
– To, o czym tu była mowa, oczywiście zostaje między nami. Nie chcę, aby pani z kimkolwiek o tym rozmawiała. Rozumiemy się? – spytał kobietę po wyjściu chłopca.
– Niech mi pan wierzy, ale wolałabym nic takiego nie słyszeć.
Wychowawczyni wyszła, a Łabiak uniósł brwi ze zdziwienia.
– Mów, co ty masz, a ja ci powiem, co mnie się udało ustalić – zaproponował Szymon.
– Dostałem właśnie telefon z zakładu medycyny i ten Tomek...
– Został zgwałcony... – dokończył Zawadzki.
Mina Łabiaka świadczyła, że jest zaskoczony informacją.
– Skąd wiesz?
– Dzieciak powiedział, że Tomek wyszedł od pana Janka zapłakany. Facet mi od razu nie pasował. Teraz trzeba panopka zawinąć i jak najszybciej na dzwonkach zabrać do fabryki.
– Pierdolony dzieciojebca.
Zawadzki miał nadzieję, że w czasie transportu facet będzie próbował ucieczki i on zmuszony będzie trochę go sponiewierać.
Wojtek powoli zaczął dochodzić do siebie. Musiał być silny i musiał mieć siłę za nich oboje.
Śmierć syna to było coś, czego nie wyobrażał sobie w najgorszych koszmarach. Sen będący w nocy udziałem Alicji był zwiastunem tragedii, która miała ich dotknąć. Kiedy przyjechali do Karpacza, Wojtek żartował, że lawina nie zniszczyła miasteczka, że nie było krateru po wybuchu bomby. Tragiczna śmierć Tomka dokonała spustoszeń nie mniejszych, niż gdyby obok wybuchł atom.
Spojrzał na leżącą Alicję i miał ochotę w jakiś magiczny sposób odwrócić bieg czasu. Chciałby teraz mieć możliwość podpisania cyrografu z diabłem, aby to, co ich spotkało, nigdy nie miało miejsca. Skoro Bóg nie wysłuchał jego modlitwy, to skierował się do jego konkurenta. Potrzebował cofnąć czas.
Nie wiedział, jak teraz będzie wyglądało ich życie. Nie zastanawiał się nigdy, co by było, gdyby spotkała ich taka tragedia. Bo który rodzic myśli nad tym, jak będzie żył po śmierci dziecka? Żaden. Każdy wie, że świat jest uporządkowany. Dzieci chowają rodziców, a nie odwrotnie. Tak powinno być i mimo że zdarzają się odstępstwa od tej reguły, to są one rzadkością. Tak powinno być też w tym przypadku. Tomek powinien rozpaczać po ich śmierci, a nie na odwrót.
Sięgnął po szklankę z wodą i zobaczył policjanta, który pomógł mu doprowadzić Alicję do gabinetu dyrektorki. Gliniarz szedł z innym w stronę dwóch mężczyzn stojących w połowie drogi z parkingu do budynku. W jednym z nich Wojtek rozpoznał wychowawcę.
Postanowił podejść do nich i dowiedzieć się czegoś. Musiał wiedzieć, co spowodowało, że Tomek wyszedł w nocy z ośrodka, i dlaczego zginął pod kołami ciężarówki.
Popatrzył na Alicję i odgarnął jej włosy z policzka. Żona dostała zastrzyk i jej oddech się uspokoił. Teraz drzemała. Ucałował ją w czoło i uśmiechnął się do niej. Uśmiech był wymuszony. Jemu nie było do śmiechu. Nie miał już w sobie żadnej radości.
Wyszedł na korytarz. Starał się unikać wzroku dzieci i wychowawców. Nie chciał na nich patrzeć. Nie chciał widzieć żalu na twarzach dorosłych i nie chciał obwiniać dzieci za to, co się stało. On też podejrzewał, że któryś z dzieciaków gnębił jego Tomusia i jedynak nie wytrzymał presji. Gdyby się dowiedział, który z tych bachorów jest odpowiedzialny za śmierć jego syna, to rozszarpałby go gołymi rękami.
Zdawał sobie sprawę, że nadchodzi u niego zmiana nastroju. Najpierw było niedowierzanie, potem smutek, a teraz pojawiła się złość. Jeszcze kilka takich zmian nastąpi w jego życiu, zanim do niego dotrze, że już nigdy nie pogada ze swoim synem. Nie przywyknie nigdy do tego, że Tomek odszedł. Będzie żył z myślą, że kiedyś się spotkają i razem, może w innym świecie, pojadą na camping.
Zawadzki podszedł do Jana i stojącego obok niego mężczyzny. Spojrzał pedofilowi prosto w oczy.
– Pan Jan Borowski? – zapytał pro forma, bo wiedział, kogo ma przed sobą. Chciał, aby nikt mu niczego nie zarzucił. – Jest pan zatrzymany.
– A pod jakim zarzutem? – spytał stojący obok pedofila mężczyzna.
– A pan to kto?
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni jakąś legitymację.
– Prokurator Paweł Borowski. Jan to mój brat.
Zawadzki zmierzył stojącego przed nim prokuratora od stóp do głów i z powrotem. Takiego obrotu rzeczy się nie spodziewał.
– Panie prokuratorze, nie wiem, w jakim charakterze pan tutaj jest, ale nadzór nad sprawą ma prokurator Gajewski. Z nim proszę rozmawiać na temat zarzutów.
– Z panem rozmawiam, panie...
– Aspirant Szymon Zawadzki, Komenda Miejska Policji w Jeleniej Górze.
– A więc, panie Zawadzki, zanim zrobi pan coś, czego potem może żałować, to chciałbym, aby pan wiedział, że ja tak tego nie zostawię. Nie pozwolę, aby mój brat był w jakikolwiek sposób źle traktowany. Rozumiem, że z ośrodka, gdzie Jan jest wychowawcą, nawiał jakiś szczeniak. Rozumiem, że ktoś popełnił błąd...
– Gwałt na dziecku uważa pan za błąd? – przerwał mu Zawadzki.
– Gwałt? Co pan pierdoli? – spytał prokurator Borowski.
Policjant odniósł wrażenie, że oburzenie nie było do końca naturalne. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna spodziewał się takiego zarzutu.
– Panie prokuratorze, pański brat jest podejrzany o dokonanie przestępstwa zgwałcenia małoletniego Tomasza Kasperczaka. Proszę nie utrudniać czynności – powiedział.
Spojrzał na Jana Borowskiego. Wychowawca z każdą sekundą robił się coraz bledszy. Oczy uciekały mu nerwowo w stronę brata. Szymon wyciągnął z kieszeni spodni kajdanki. W tym samym momencie zauważył z boku ruch. Jakaś siła pchnęła go i runęła na Jana Borowskiego.
Gdy usłyszał, że policjant podnosi lekko głos na wychowawcę, to zatrzymał się w pół kroku. Wiedział, że ten pedagog był odpowiedzialny za osoby przebywające na turnusie. To jego brak dozoru nad powierzonymi jego opiece dziećmi sprawił, że on stracił syna. Miał do faceta żal, ale miał też świadomość, że teraz będzie winił wszystkich naokoło. Winny będzie wychowawca, winny kierowca ciężarówki. Może winą obarczyć też policjantów, przed którymi Tomek uciekał. Każdy był w większym lub mniejszym stopniu winny. Najbardziej jednak obwiniał swojego jedynaka. Mógł zadzwonić do domu. Mógł poprosić dyrektorkę o możliwość skorzystania z aparatu. Nie musiał uciekać.
Stał i czekał na to, co się będzie działo dalej. Gdy usłyszał, jak policjant mówi, że jego Tomek został zgwałcony, coś w nim pękło. Jak to? Jakiś zboczeniec zgwałcił jego synka? Ten nauczyciel? To się w głowie nie mieściło. Uczulali z Alą Tomka, aby nie ufał obcym. Aby nigdy, pod żadnym pozorem, nie wsiadał z obcym do samochodu i aby nie brał żadnych słodyczy od nieznanych mu osób.
Zdawali sobie sprawę, że pełno jest na świecie wszelkiej maści zboczeńców. Nie spodziewali się jednak, że osobą, która skrzywdzi ich Tomusia, może być wychowawca kolonijny. Rozejrzał się dookoła i zobaczył leżący na trawie kamień. Podniósł go. Był ciężki, ważył prawie kilogram. Ruszył pędem przed siebie. Po drodze popchnął policjanta. Z całym impetem zaatakował tego wychowawcę. Mężczyzna upadł na trawnik. Mocno walnął o ziemię potylicą. Wojtek uniósł kamień i raz za razem uderzał w głowę zboczeńca. Usłyszał odgłos łamanej kości. Z nosa buchnęła krew. Uderzył w usta. Widział, jak wybija kilka zębów. Pedofil obrócił się na bok. Wojtek walnął go kamieniem w kark. Jakieś ręce starały się go ściągnąć z pedofila. Ugryzł czyjąś dłoń. Ktoś wytrącił mu kamień. Walczył. Jego jedynym celem było rozszarpać tego zboczeńca. Chciał poczuć, jak faceta boli. Chciał widzieć jego łzy i strach. Chciał, aby odpokutował za to, co zrobił Tomkowi.
Nachylił się nad nim i ugryzł go w policzek. W ustach poczuł metaliczny smak. Jego zęby wyszarpywały fragment ciała mężczyzny. Ktoś zaczął go ściągać z leżącego na trawie dewianta.
– Kurwa, człowieku, zajebiesz go... – dobiegło z boku.
Spojrzał w stronę policjanta. Ten cofnął się o krok.
Wojtek podejrzewał, że teraz wygląda groźnie. Jak jakiś potwór, którym się stał.
Ktoś założył mu dźwignię na rękę. Poczuł ból. Jakieś ręce wykręciły mu nadgarstki. Po chwili usłyszał odgłos zatrzaskiwanych kajdanek. Chciał jeszcze dorwać w swoje ręce pedofila. Starał się do niego doczołgać.
– Kurwa, karetkę!
Ktoś krzyczał. Wojtek uśmiechnął się pod nosem.
– Może mieć uszkodzony kręgosłup. Janek nie ruszaj się, zaraz będzie karetka.
Wojtek miał nadzieję, że pogotowie nie zdąży.