Tranzyt - Piotr Kościelny - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Tranzyt ebook i audiobook

Piotr Kościelny

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Gra wywiadów, wojska specjalne i terroryzm szalejący w całej Europie. Do Europy zmierzają tysiące uchodźców. Ludzie uciekają przed wojną, która toczy się na Bliskim Wschodzie. Jaki jest związek największego exodusu w dziejach ludzkości z pociągiem wiozącym materiały radioaktywne? Czy pośród rzeszy uchodźców są terroryści chcący doprowadzić do nuklearnej apokalipsy? Czy w związku z wydarzeniami, które mają miejsce we Francji, Niemczech i Polsce, uda się bezpiecznie przewieźć ładunek? Czy pociąg dotrze do celu? Piotr Kościelny – autor bestsellerowych thrillerów – kreśli wizję świata ogarniętego chaosem. Świata, który niebezpiecznie zaczyna odzwierciedlać rzeczywistość…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 504

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 58 min

Lektor: Kamil Pruban
Oceny
4,4 (523 oceny)
314
131
47
20
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ajek1_ee

Dobrze spędzony czas

Dobra, polecam, fabuła daje dużo do myślenia o przyszłości Europy.
30
schumi86

Nie oderwiesz się od lektury

Nie da się oderwać od książki. Ciągły niepokój, czlowiek ma wrażenie czytając, że jest gdzieś z boku obserwując akcję. Bardzo realistycznie napisana książka. Brawo autor :)
30
MarcinWroc

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałem w jeden dzień, nie sposób było oderwać się od tej książki. Polecam.
30
Kakhime

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem w szoku. Rewelacyjna
30
Ringil

Z braku laku…

Piotr Kościelny to autor, którego twórczość śledzimy na bieżaco. Po każdej przeczytanej książce dzielimy się zawsze swoimi wrażeniami. Autor posiada już na swoim koncie książkę z gatunku "political-fiction" jaką jest "Zakon". "Tranzyt" również kwalifikuję do wymienionego gatunku. Dla czytelników, którzy mieli przyjemność poznać "Szymka", "Dom", "Decyzje", czy "Nielata" nie wspominając nawet o serii z komisarzem Sikorą- mogą poczuć się lekko rozczarowani. Jest to odskocznia od krymialnych zbrodni, intryg, nieszablonowych czarnych charakterów. Autor wielokrotnie nie bał się poruszać kontrowersyjnych tematów, przedstawiając świat takim jakim jest. Nie koloryzując, dając do zrozumienia, że opisywane przez niego historie, mają miejsce w realnym świecie są przez nas traktowane jak problem, którego nie ma- a w rzeczywistości ludzki dramat trwa. Wielokrotnie miałem wrażenie, że świat, na który spoglądałem przez tak zwane "różowe okulary" jest zupełnie szary i brudny, bezlitosny, w którym codz...
32

Popularność




Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Piotr Ko­ścielny, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-73-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Hi­sto­ria pełna jest wo­jen,o któ­rych każdy wie­dział, że nie wy­buchną

Enoch Po­well

Roz­dział I

***

Bag­dad, Irak, 21 stycz­nia 2013 r.

Ah­med cze­kał na rogu ulicy na spo­tka­nie. Ob­ser­wo­wał sprze­daw­ców ofe­ru­ją­cych różne to­wary na stra­ga­nach. Od kilku mie­sięcy wi­dy­wał się z tymi dwoma męż­czy­znami prak­tycz­nie co ty­dzień. Oczy­wi­ście miał świa­do­mość, że Ame­ry­ka­nie to agenci CIA. Gdyby nie fakt, że utrzy­my­wał z nimi kon­takt za wie­dzą i zgodą szejka Mo­ha­meda bin Rah­mana, pew­nie byłby uznany za zdrajcę.

To szejk zle­cił Ah­me­dowi wy­cią­ga­nie od Ame­ry­ka­nów in­for­ma­cji na te­mat dzia­łań ame­ry­kań­skiego wy­wiadu w re­jo­nie Bag­dadu. Miał oczy­wi­ście świa­do­mość, że jego czło­wiek może być przez nich wpro­wa­dzany w błąd, ale uwa­żał, że na­wet po­śród plew znajdą się ziarna prawdy, która przy­bliży or­ga­ni­za­cję do zwy­cię­stwa.

Ah­med do­stał także inne, o wiele trud­niej­sze za­da­nie. Miał dez­in­for­mo­wać CIA w kwe­stii ru­chów dżi­ha­dy­stów z or­ga­ni­za­cji Al’ii­slam al­mu­ta­sha­did. Is­lam­ski Front Walki był or­ga­ni­za­cją, która po­wstała w wy­niku odej­ścia szejka bin Rah­mana i wielu jego zwo­len­ni­ków z Al-Ka­idy. Szejk był nie­za­do­wo­lony z tego, że w ostat­nich la­tach Baza nie do­ko­ny­wała spek­ta­ku­lar­nych za­ma­chów na cele w Eu­ro­pie i Ame­ryce.

W Al-Ka­idzie szejk nie zaj­mo­wał zbyt wy­so­kiego sta­no­wi­ska, ale z ra­cji po­cho­dze­nia li­czono się z jego zda­niem. Gdy od­szedł, Baza w świe­cie is­lam­skim za­częła tra­cić na zna­cze­niu. Póź­niej­sze cią­głe po­tyczki z człon­kami Pań­stwa Is­lam­skiego do­peł­niły dzieła upadku.

Is­lam­ski Front Walki nie miał na swoim kon­cie spek­ta­ku­lar­nych za­ma­chów, ale w ostat­nim cza­sie zwięk­szono liczbę szko­lo­nych ter­ro­ry­stów. Ich za­da­niem miały być sa­mo­bój­cze za­ma­chy na wcze­śniej wy­ty­po­wane cele. Szejk pla­no­wał w ciągu kilku naj­bliż­szych ty­go­dni se­rię ta­kich ak­cji w naj­więk­szych mia­stach Eu­ropy.

Za cele w pierw­szej ko­lej­no­ści wy­brane zo­stały Lon­dyn, Pa­ryż i Ber­lin. Na­stęp­nie za­ma­chowcy za­ata­kują War­szawę, Pragę i Rzym. Szejk li­czył, że kiedy w tych mia­stach za­pło­nie święty ogień is­lamu, inni mu­zuł­ma­nie ru­szą do ataku – zajmą klu­czowe bu­dynki, zdo­będą broń i roz­poczną rzeź chrze­ści­jan i ate­istów. On, jako przy­wódca, zo­sta­nie uznany za ko­lejne wcie­le­nie Ma­ho­meta i po­pro­wa­dzi ar­mię do zwy­cię­stwa je­dy­nej słusz­nej re­li­gii na ca­łym świe­cie.

Ah­med po raz ko­lejny zer­k­nął na ze­ga­rek. Ame­ry­ka­nie spóź­niali się bar­dziej niż zwy­kle.

***

Dwóch męż­czyzn po­woli zbli­żyło się do sto­ją­cego na rogu ulicy Araba.

John Gatsby i An­drew Mar­shall od dawna ope­ro­wali w Iraku. Byli do­świad­czo­nymi agen­tami Cen­tral­nej Agen­cji Wy­wia­dow­czej i do­sko­nale znali za­sady pa­nu­jące w pań­stwach arab­skich. Wie­dzieli, że kon­takt z agen­tem na ulicy jest ry­zy­kowny.

Is­lam­skie or­ga­ni­za­cje wal­czące o wpływy w świe­cie mu­zuł­mań­skim wszę­dzie miały swoje oczy i uszy. Je­den nie­roz­tropny ruch i może dojść do zde­kon­spi­ro­wa­nia ich agen­tury. Naj­waż­niej­szym agen­tem był Ab­dul, dru­gim po nim – Ah­med. Ab­dul był człon­kiem Al-Ka­idy i miał wie­dzę o wszyst­kich pla­no­wa­nych ru­chach or­ga­ni­za­cji, na czele któ­rej stał nie­gdyś Osama bin La­den. Wiele razy CIA miało na wi­delcu osobę od­po­wie­dzialną za za­ma­chy w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Wszyst­kie in­for­ma­cje po­cho­dziły wła­śnie od Ab­dula. W stan go­to­wo­ści sta­wiano Se­al­sów i Deltę Force. Jed­nak za­wsze ja­kieś bli­żej nie­okre­ślone osoby wy­da­wały zgodę na li­kwi­da­cję bin La­dena i wszyst­kie plany brały w łeb.

Je­śli zaś cho­dzi o Ah­meda, ten agent zwią­zany był z szej­kiem bin Rah­ma­nem, wpły­wową osobą w świe­cie mu­zuł­mań­skich or­ga­ni­za­cji ter­ro­ry­stycz­nych. Co prawda nie było żad­nych do­wo­dów na to, aby od­po­wia­dał on za któ­ry­kol­wiek za­mach lub co­kol­wiek pla­no­wał, jed­nak służby wie­działy, że po­trafi umie­jęt­nie roz­gry­wać swo­ich lu­dzi, aby wy­ko­ny­wali jego po­le­ce­nia. CIA po­dej­rze­wało, że gdyby nie po­my­sły bin Rah­mana, do wielu za­ma­chów w Eu­ro­pie by nie do­szło.

Te­raz obaj agenci mieli się spo­tkać wła­śnie z Ah­me­dem. Miał im do­star­czyć in­for­ma­cję o spo­tka­niu naj­waż­niej­szych przy­wód­ców is­lam­skich. Już ja­kiś czas temu CIA z róż­nych źró­deł do­sta­wało in­for­ma­cję, że szejk za­mie­rza ze­brać naj­waż­niej­szych człon­ków or­ga­ni­za­cji ter­ro­ry­stycz­nych, aby za­wią­zać przy­mie­rze i do­ko­nać in­wa­zji na Eu­ropę.

Lan­gley, kwa­tera główna CIA, nie miało jed­nak zbyt du­żego za­ufa­nia do in­for­ma­cji prze­ka­zy­wa­nych przez agen­turę w Iraku. Te do­tych­cza­sowe ana­li­tycy uwa­żali za nie­praw­dziwe. Nikt tu nie chciał przy­jąć do wia­do­mo­ści, że skłó­cony świat arab­ski jest w sta­nie za­wią­zać so­jusz i do­ko­nać spek­ta­ku­lar­nej in­wa­zji na za­chod­nią część mapy.

Sam Mar­shall także cza­sem po­wąt­pie­wał w swo­jego agenta. Za­sta­na­wiał się, czym wła­ści­wie kie­ruje się Ah­med, współ­pra­cu­jąc z nimi. Nie cho­dziło tu z pew­no­ścią o kwe­stie fi­nan­sowe – wy­na­gro­dze­nie otrzy­my­wał w do­la­rach, ale było ono mniej­sze niż pen­sje in­nych agen­tów. Kwe­stie świa­to­po­glą­dowe także nie wcho­dziły w grę, in­for­ma­tor był ra­dy­ka­łem. Kie­dyś An­drew za­py­tał go wprost, co nim kie­ruje, ale usły­szał tylko, że Al­lah ka­zał mu, Ara­bowi, pod­jąć tę współ­pracę, a z Al­la­hem się nie dys­ku­tuje.

Cóż, skoro agent miał ta­kie po­dej­ście, nie po­zo­sta­wało im nic in­nego, jak tylko czer­pać ca­łymi gar­ściami z jego usług.

***

Przez lu­netę ka­ra­binu snaj­per­skiego Iwan ob­ser­wo­wał sto­ją­cego w po­bliżu stra­ga­nów Araba. Wie­dział, że czło­wiek ten za chwilę spo­tka się z dwoma ame­ry­kań­skimi agen­tami. Iwan wie­lo­krot­nie się za­sta­na­wiał, dla­czego Fe­de­ralna Służba Bez­pie­czeń­stwa Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej ka­zała mu strze­lić do tego czło­wieka. Bar­dziej jed­nak za­sta­na­wiała go dal­sza część roz­kazu. Miał strze­lić tak, aby nie za­bić.

Iwan od pięt­na­stu lat pra­co­wał w ro­syj­skim wy­wia­dzie, dzia­łał na Kau­ka­zie, był w Cze­cze­nii i Gru­zji. Wszę­dzie brał udział w skom­pli­ko­wa­nych grach wy­wiadu. Tu­taj przy­je­chał za­le­d­wie ty­dzień temu i miał do wy­ko­na­nia tylko to jedno za­da­nie.

Ob­ser­wu­jąc prze­miesz­cza­ją­cych się ulicą lu­dzi, przy­po­mi­nał so­bie mo­ment, gdy we­zwał go do sie­bie sam ge­ne­rał Paw­łow. Paw­łow był sze­fem ca­łej FSB, a wcze­śniej do­wo­dził ko­mórką od­po­wie­dzialną za kraje arab­skie. Do­wo­dził z suk­ce­sami. Iwan przy­szedł do niego w ga­lo­wym mun­du­rze. Buty miał tak wy­pa­sto­wane, jakby po­ma­lo­wał je bez­barw­nym la­kie­rem, a od kantu jego spodni można było ry­so­wać li­nie w ze­szy­cie do ro­syj­skiego. Był gładko ogo­lony i zu­żył chyba pół bu­telki wody ko­loń­skiej, którą udało mu się ku­pić kilka lat wcze­śniej w Pol­sce na Sta­dio­nie Dzie­się­cio­le­cia.

Gdy stał na bacz­ność przed wej­ściem do ga­bi­netu szefa, czuł, że serce bije mu co­raz moc­niej. Bał się, a za­ra­zem był pe­wien, że czeka go coś waż­nego. Gdy se­kre­tarka ge­ne­rała ode­brała sto­jący na biurku te­le­fon i spoj­rzała w jego stronę, jesz­cze bar­dziej się wy­pro­sto­wał. Ge­stem głowy ko­bieta po­ka­zała mu, że ma wejść, więc ru­szył. Każdy jego krok wy­glą­dał jak pod­czas de­fi­lady na placu Czer­wo­nym.

Paw­łow sie­dział w skó­rza­nym fo­telu. Ga­bi­net był bo­gato wy­po­sa­żony, na ścia­nach wi­siało mnó­stwo ob­ra­zów i fo­to­gra­fii przed­sta­wia­ją­cych drogę ka­riery ge­ne­rała. Iwan dys­kret­nie zer­kał na zdję­cia. Był na nich Paw­łow w to­wa­rzy­stwie Jel­cyna, u boku Mie­dwie­diewa, gdy ten był pre­zy­den­tem, ale naj­wię­cej fo­to­gra­fii było z sa­mym Wła­di­mi­rem Wła­di­mi­ro­wi­czem Pu­ti­nem. Za­sta­na­wiał się, czy on też kie­dyś bę­dzie na tyle waż­nym agen­tem, by po­zo­wać do zdję­cia z pre­zy­den­tem.

Z roz­my­ślań wy­rwał go głos szefa:

– Sia­daj­cie, Iwa­nie Sier­gie­jo­wi­czu.

Iwan po­słusz­nie speł­nił po­le­ce­nie ge­ne­rała. Słowa prze­ło­żo­nego brzmiały jak nie­winna prośba, jed­nak Iwan wie­dział, że ge­ne­rał ni­gdy nie prosi. W jego ustach na­wet nie­winne za­pro­sze­nie było po­le­ce­niem.

– Mam tu­taj wa­sze akta. Sporo zro­bi­li­ście dla na­szego kraju. Tak czy­tam. Iwan Sier­gie­jo­wicz Be­re­zyuk. Uro­dzony w ty­siąc dzie­więć­set sie­dem­dzie­sią­tym czwar­tym w Miń­sku. Czy wy je­ste­ście Bia­ło­ru­si­nem? – Paw­łow spoj­rzał py­ta­jąco.

– Nie, to­wa­rzy­szu ge­ne­rale – szybko od­po­wie­dział Be­re­zyuk.

– A, fak­tycz­nie. Tu­taj jest na­pi­sane, że wasz oj­ciec był w jed­no­stce woj­sko­wej sta­cjo­nu­ją­cej w Miń­sku i tam po­znał wa­szą matkę. To do­brze, że nie je­ste­ście Bia­ło­ru­si­nem. Nie ufam im tak samo jak Ukra­iń­com. Ale idźmy da­lej. Służbę u nas pod­ję­li­ście w roku dwu­ty­sięcz­nym, dzia­ła­li­ście w wielu re­jo­nach świata. Same do­bre wy­niki w pracy. Wi­dzę w was duży po­ten­cjał. Chce­cie się za­pi­sać wiel­kimi zgło­skami w hi­sto­rii na­szej służby?

– Tak jest, to­wa­rzy­szu ge­ne­rale – po­twier­dził Iwan, sta­jąc na bacz­ność.

– Sia­daj­cie. Po co te ofi­cjalne ge­sty... A więc mam dla was mi­sję. By­li­ście kie­dyś w Iraku?

– Nie, to­wa­rzy­szu ge­ne­rale. – Be­re­zyuk wie­dział, że ge­ne­rał ma przed sobą jego do­ssier i nie ma tam ani słowa o kra­jach arab­skich.

– No to bę­dzie­cie mieli oka­zję tro­chę się opa­lić. Oj­czy­zna wy­syła was, by­ście wal­czyli o na­szą wol­ność. Ju­tro le­ci­cie do Bag­dadu. Tam bę­dzie­cie mieli mi­sję do wy­ko­na­nia.

Iwan ni­gdy do­tąd nie miał oka­zji dzia­łać w tam­tym re­jo­nie świata. Za­sta­na­wiał się, co ta­kiego w Iraku może za­gra­żać bez­pie­czeń­stwu Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej.

Tym­cza­sem ge­ne­rał cią­gnął:

– W Bag­da­dzie za kilka dni od­bę­dzie się spo­tka­nie agen­tów im­pe­ria­li­stycz­nych Sta­nów Zjed­no­czo­nych z pew­nym Ara­bem. Wa­szym za­da­niem bę­dzie od­da­nie strzału do Ira­kij­czyka. Ma­cie strze­lić, ale w taki spo­sób, aby go nie za­bić.

– To­wa­rzy­szu ge­ne­rale, mam strze­lić, aby nie za­bić?

– Do­brze sły­sze­li­ście. Strzał ma być celny, jed­nak rana nie może być śmier­telna.

Iwan za­sta­na­wiał się, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Wiele razy wcze­śniej strze­lał na zle­ce­nie prze­ło­żo­nych, ale za­wsze miał za­bić. Tu­taj naj­wy­raź­niej cho­dziło o ja­kąś po­waż­niej­szą sprawę. Czuł się jak istotny ele­ment do­sko­nale dzia­ła­ją­cej ma­chiny. Był kimś waż­nym, kimś, dzięki komu Ro­sja oca­leje.

Te­raz le­żał na da­chu i za­sta­na­wiał się, czy po tej mi­sji do­sta­nie ko­lejne za­da­nie w tym re­jo­nie świata, czy może wróci do zna­nych so­bie miejsc. Pa­trzył na sto­ją­cego na ulicy męż­czy­znę i czuł, że le­żący na spu­ście pa­lec za­czyna go bo­leć. Roz­kaz brzmiał jed­no­znacz­nie: strze­lić, jak męż­czyźni wyjdą z bu­dynku.

***

Ah­med zo­ba­czył męż­czyzn w ostat­nim mo­men­cie. Byli od niego od­da­leni za­le­d­wie kilka me­trów. Uważ­nie się ro­zej­rzał i otwo­rzył drzwi za swo­imi ple­cami. Ge­stem za­pro­sił ame­ry­kań­skich agen­tów do środka.

Nie chciał, aby ktoś po­stronny zo­ba­czył, że się z nimi spo­tyka. Co prawda, miał wy­tłu­ma­cze­nie, ale mo­gło się oka­zać, że ja­kiś nad­gor­liwy bo­jow­nik po­sta­nowi wziąć so­bie jego za cel i za­strzeli jak zdrajcę. W tym kraju naj­pierw lecą kule, a do­piero po­tem pa­dają py­ta­nia.

Gdy we­szli do bu­dynku, udali się do wcze­śniej przy­go­to­wa­nego przez Ah­meda miesz­ka­nia. Ame­ry­ka­nie za­wsze wo­leli spo­ty­kać się gdzieś na pu­styni, jed­nak ostat­nio udało mu się ich prze­ko­nać, że miesz­ka­nie jest bez­piecz­niej­sze. W tym miej­scu od­byli już dwa spo­tka­nia, to miało być ostat­nim. Po­tem trzeba bę­dzie po­szu­kać in­nego punktu kon­tak­to­wego.

Ah­med za­pro­sił go­ści do izby i na­lał im po kubku wody. Płyn był mętny ze względu na awa­rię wo­do­cią­gów. Po wy­bu­chu wojny wiele urzą­dzeń in­fra­struk­tury zo­stało znisz­czo­nych i do tej pory ich nie na­pra­wiono. Nie było na to czasu w kraju tar­ga­nym cią­głymi kon­flik­tami. Jak był dyk­ta­tor, trzy­mał wszystko silną ręką. Opo­zy­cję li­kwi­do­wał ci­cho i bez zbęd­nego za­mie­sza­nia. Cza­sem tylko od­by­wały się po­ka­zowe pro­cesy, gdzie winę usta­lano z wy­prze­dze­niem, a kara była czy­stą for­mal­no­ścią.

Ah­med wziął łyk wody i spoj­rzał na agen­tów. Ten niż­szy, Mar­shall, miał w so­bie coś, co w in­nych wa­run­kach spo­wo­do­wa­łoby, że Ah­med po­de­rżnąłby mu gar­dło bez zmru­że­nia oka. Nie lu­bił męż­czyzn, któ­rzy sta­rają się wy­glą­dać na bo­jow­ni­ków, a w rze­czy­wi­sto­ści są miękcy i w ra­zie za­gro­że­nia ucie­kają jak naj­da­lej. A ta­kie wła­śnie wra­że­nie spra­wiał ten gru­bas w oku­la­rach. Ten drugi, wyż­szy, Gatsby, wy­glą­dał le­piej, ale jemu też Ah­med nie do końca ufał. Mało mó­wił, dużo słu­chał, a do tego ten wzrok... jakby na wszyst­kim znał się le­piej niż inni. Czuł, że obaj Ame­ry­ka­nie trak­tują go z wyż­szo­ścią i uwa­żają, że on, zwy­kły bo­jow­nik i po­bożny mu­zuł­ma­nin, jest kimś gor­szym.

Jesz­cze się zdzi­wią, po­my­ślał, uśmie­cha­jąc się pod no­sem.

– Po­wiedz do­kład­nie, po co nas tu we­zwa­łeś – po­wie­dział Mar­shall. – Mamy dużo waż­niej­szych spraw na gło­wie.

– Mam dla was in­for­ma­cję. Za dwa dni od­bę­dzie się spo­tka­nie naj­waż­niej­szych przy­wód­ców. Będą przed­sta­wi­ciele Bazy i Da­esh, oprócz nich będą też sze­fo­wie po­mniej­szych or­ga­ni­za­cji – za­czął Ah­med.

Gatsby spoj­rzał na Mar­shalla, na co ten uśmiech­nął się z po­li­to­wa­niem. Biedny Arab nie miał po­ję­cia, że Da­esh zo­stało stwo­rzone przez ame­ry­kań­ski wy­wiad w celu wy­eli­mi­no­wa­nia Al-Ka­idy. Tylko nie­liczni wie­dzieli, że Stany Zjed­no­czone do­star­czają wy­po­sa­że­nie i broń bo­jow­ni­kom Pań­stwa Is­lam­skiego. Mar­shall z Gats­bym wie­lo­krot­nie brali udział w kon­wo­jach ze sprzę­tem, który tra­fiał w ręce żoł­nie­rzy ISIS.

– A ja­kieś szcze­góły? – spy­tał Gatsby.

– Szcze­góły? To, co po­wie­dzia­łem, to mało? – rzu­cił Arab z lek­kim nie­do­wie­rza­niem.

– No tro­chę mało. Mamy wiele nie­za­leż­nych źró­deł i żadne nie po­in­for­mo­wało nas o ta­kim spo­tka­niu. Po­wiem wię­cej: nikt na­wet nie my­śli, że do ta­kiego spo­tka­nia może dojść. ISIS i Baza to za­cie­kli wro­go­wie, nie ma naj­mniej­szej szansy, żeby za­wią­zali so­jusz – po­wie­dział Mar­shall.

– Wy, Ame­ry­ka­nie, nie ro­zu­mie­cie na­szej men­tal­no­ści. Przy­jeż­dża­cie do na­szego kraju i uwa­ża­cie, że je­ste­ście mą­drzejsi. Cały świat is­lam­ski ma je­den cel. Ma do­pro­wa­dzić do tego, aby pro­rok Ma­ho­met i Al­lah rzą­dzili nie­po­dziel­nie na ca­łym świe­cie. Już raz nie do­strze­gli­ście za­gro­że­nia i srogo się to na was ze­mściło. My­śli­cie, że za wielką wodą je­ste­ście bez­pieczni? My­śli­cie, że ka­rząca ręka is­lamu was nie do­się­gnie? Nasi pi­loci chyba już po­ka­zali, jak kru­che są wa­sze bu­dynki. Udo­wod­nili, że nikt nie może być bez­pieczny. Kto wy­ciąga rękę w kie­runku skar­bów państw arab­skich, ten musi wie­dzieć, że ta ręka zo­sta­nie od­rą­bana.

– Spo­koj­nie, Ah­med. Po co ta in­dok­try­na­cja? My po pro­stu mu­simy mieć pew­ność, że mó­wisz prawdę, za­nim po­wia­do­mimy swo­ich prze­ło­żo­nych. – Gatsby sta­rał się za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

Ah­med spoj­rzał na nich wzro­kiem, który na pewno nie zdra­dzał jego my­śli. Szejk ka­zał mu spo­koj­nie po­in­for­mo­wać ich o spo­tka­niu, tym­cza­sem on miał ochotę wy­jąć nóż, który miał w kie­szeni, i po­de­rżnąć im gar­dła. Uspo­koił się jed­nak i uśmiech­nął się po­jed­naw­czo.

– Do­brze. Spo­tka­nie przy­wód­ców od­bę­dzie się w Al-Kut. Na sa­mym wjeź­dzie do mia­sta stoi sa­motny dom. To w nim doj­dzie do spo­tka­nia. Za dwa dni, go­dzinę po za­cho­dzie słońca.

– I mó­wisz, że będą tam wszy­scy naj­waż­niejsi przy­wódcy? – do­py­tał Mar­shall.

– Co do jed­nego.

– Do­brze, za­łóżmy, że ci wie­rzymy. Po­wiedz tylko jedno: dla­czego dzie­lisz się z nami tą in­for­ma­cją?

– Szejk ka­zał mi ją wam prze­ka­zać. Ale pod jed­nym wa­run­kiem. Zli­kwi­du­je­cie wszyst­kich, a po­tem opu­ści­cie nasz kraj i po­zwo­li­cie, aby­śmy swoje sprawy za­ła­twiali we wła­snym gro­nie. Irak wiele wy­cier­piał za Sad­dama i cierpi na­dal. Krew na­szych przod­ków za­lała pu­sty­nię i wsiąka w piach. My mamy już dość walk, nie chcemy krzy­żow­ców na swo­jej ziemi – wy­ja­śnił Ah­med.

– A jak się nie wy­nie­siemy? – Gatsby uniósł brew.

– To wa­sze głowy za­wi­sną na pło­tach w ca­łej Eu­ro­pie i Ame­ryce. Al­lah sprawi, że każdy mu­zuł­ma­nin bę­dzie wa­szym wro­giem. Nie bę­dzie­cie wie­dzieć, z któ­rej strony czyha za­gro­że­nie. Nic jed­nak nie zro­bi­cie, bo wa­sza po­praw­ność po­li­tyczna, wa­sze za­sady nie po­zwolą wam wy­grać z nami wojny. Wy­ślemy do was mi­liony bo­jow­ni­ków, nie bę­dzie­cie wie­dzieć, do kogo strze­lać. Czy za­strze­lił­byś dziecko, ta­kie sied­mio­let­nie?

– W cy­wi­li­zo­wa­nym świe­cie nie strzela się do dzieci i cy­wi­lów – od­po­wie­dział Mar­shall.

– Ale ka­łasz­ni­kow jest tak samo nie­bez­pieczny w rę­kach sied­mio­latka, jak i do­ro­słego bo­jow­nika, prawda? Na­sze dzieci uczymy walki, wy swoje to­le­ran­cji. Na­sze dzieci znisz­czą wasz świat. Je­dy­nym na­szym wa­run­kiem jest, aby­ście się stąd wy­nie­śli.

– Prze­każę wia­do­mość swoim prze­ło­żo­nym. Za­tem Al-Kut za dwa dni, go­dzinę po za­cho­dzie słońca?

– Tak. I niech wasz Bóg was chroni, je­śli nie do­trzy­ma­cie wa­run­ków umowy – po­wie­dział Ah­med. – To wszystko.

Ame­ry­ka­nie spoj­rzeli po so­bie w mil­cze­niu. Wie­dzieli, że spo­tka­nie do­bie­gło końca.

Obaj skie­ro­wali się w kie­runku wyj­ścia. Ah­med po­woli po­dą­żył za nimi.

***

Szejk Mo­ha­med bin Rah­man sie­dział w kwa­te­rze głów­nej or­ga­ni­za­cji, którą stwo­rzył i którą za­rzą­dzał. Ali, jego prawa ręka, roz­grze­by­wał wła­śnie drwa w ogni­sku, które pa­liło się we­wnątrz po­miesz­cze­nia. Wo­kół pa­no­wała ci­sza.

– Cza­sem nie ro­zu­miem two­jego toku my­śle­nia, choć wiem, że za­wsze do­brze na tym wy­cho­dzimy – ode­zwał się wresz­cie Ali, spo­glą­da­jąc na szejka. – Po­wiedz mi jed­nak, jaki jest cel wy­sta­wie­nia Ah­meda na strzał?

– Drogi Ali, mój przy­ja­cielu. Jak pew­nie wiesz, świat is­lam­ski jest we­wnętrz­nie skłó­cony. Za­po­mnie­li­śmy już, że na­szym wro­giem jest po­miot dia­bel­ski, czyli Ame­ryka i Izrael. Wal­czymy ze sobą, a tym­cza­sem on ro­śnie w siłę. Mu­simy spra­wić, że wszyst­kie or­ga­ni­za­cje po­łą­czą swoje siły, a nasi wro­go­wie za­czną się gryźć mię­dzy sobą jak wście­kłe psy – od­po­wie­dział spo­koj­nie szejk, się­ga­jąc po le­żącą w po­bliżu ga­zetę. – Spójrz na te wy­po­ciny ame­ry­kań­skich psów. Pi­szą tu­taj, że dzięki ich dzia­ła­niom w Iraku na­stała de­mo­kra­cja. Ha, ha, ha! Więk­szych bzdur nie czy­ta­łem. A co do two­jego py­ta­nia o Ah­meda, po­krótce na­kre­ślę ci mój plan. Chcę roz­pę­tać pie­kło w za­chod­nim świe­cie, chcę pod­bić ich te­ry­to­rium. Chcę, aby pła­cili dżi­zję[1] za wol­ność i spo­kój.

– Ale co wspól­nego ma z tym wszyst­kim Ah­med? – spy­tał Ali, w dal­szym ciągu nie ro­zu­mie­jąc celu strze­la­nia do wła­snego bo­jow­nika.

– Zo­bacz, za dwa dni od­bę­dzie się spo­tka­nie naj­waż­niej­szych przy­wód­ców or­ga­ni­za­cji wal­czą­cych o wy­go­nie­nie in­no­wier­ców z na­szych ziem. Ame­ry­kań­scy szpie­dzy są wszę­dzie, jed­nak ża­den z nich nie uwie­rzyłby w to, że mo­żemy dojść do po­ro­zu­mie­nia i so­ju­szu. Tak nas skłó­cili. Gdy do Ah­meda ktoś strzeli, uwia­ry­godni go na tyle, że Ame­ry­ka­nie zro­bią na­jazd na miej­sce spo­tka­nia. To bę­dzie dla nas wielka szansa.

– Ale dla­czego to nie my strze­lamy, tylko ja­cyś Ro­sja­nie?

– Bo oni też mają swoje cele i im też za­leży na utar­ciu nosa Ży­dom i Ame­ry­ka­nom.

– Mu­szę przy­znać, o wielki, że nie do końca to wszystko ro­zu­miem, ale wiem, że każdy twój po­mysł jest na­zna­czony tchnie­niem Ma­ho­meta.

Szejk spoj­rzał na le­żący w po­bliżu ze­ga­rek. Po­mimo roz­bi­tej szybki na­dal dzia­łał.

– Za­raz mój plan za­cznie się re­ali­zo­wać – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się pod no­sem.

***

Mo­skwa, Ro­sja, 21 stycz­nia 2013 r.

W ga­bi­ne­cie ge­ne­rała Alek­san­dra Paw­łowa za­pa­dła ci­sza.

Ge­ne­rał wstrzy­mał od­dech, pa­trząc na ze­ga­rek. Obecni w jego ga­bi­ne­cie wi­ce­mi­ni­ster obrony na­ro­do­wej Wa­si­lij Gorsz­kow i szef sztabu ro­syj­skiej ar­mii, ge­ne­rał Alek­siej Ro­man­kow za­marli.

– Chyba już – po­wie­dział Paw­łow.

– Ge­ne­rale, wy­tłu­macz­cie jesz­cze raz, o co do­kład­nie cho­dzi z tym za­an­ga­żo­wa­niem w Iraku.

– To­wa­rzy­szu mi­ni­strze Wa­sia – za­czął ge­ne­rał, prze­cho­dząc na bar­dziej swo­bodny styl roz­mowy. – Ame­ry­ka­nie prze­jęli na­sze wpływy w Iraku. Mają tam swoje woj­ska. My mu­sie­li­śmy opu­ścić tam­ten re­jon. Te­raz jest szansa, aby­śmy po­wró­cili na na­leżne nam miej­sce na ma­pie świata.

– Ale na­dal nie do końca ro­zu­miemy... – wtrą­cił się Ro­man­kow.

– Kilka ty­go­dni temu skon­tak­to­wał się z na­szą agen­turą w Lon­dy­nie wy­słan­nik szejka Mo­ha­meda bin Rah­mana. Miał dla nas cie­kawą pro­po­zy­cję.

– Kto to jest ten Rah­man? – spy­tał wi­ce­mi­ni­ster.

– To taki lo­kalny wa­tażka. Ma duże wpływy, ale sam stara się nie rzu­cać jan­ke­som w oczy. Mamy po­dej­rze­nia, że to on stoi za wie­loma za­ma­chami, rów­nież tym na World Trade Cen­ter w No­wym Jorku w dwa ty­siące pierw­szym roku.

– A to nie bin La­den za tym stał? – spy­tał Gorsz­kow.

– Ow­szem, bin La­den stał, ale po­mysł jako pierw­szy po­dał bin Rah­man. Przy­naj­mniej pewne źró­dła tak do­no­szą.

– Do­brze, do rze­czy. Czego chce ten Rah­man? – spy­tał Ro­man­kow.

– Przez swo­jego czło­wieka zło­żył nam pro­po­zy­cję. Za kilka dni Ame­ry­ka­nie za­ata­kują czo­ło­wych przy­wód­ców or­ga­ni­za­cji is­lam­skich. Oczy­wi­ście ich ak­cja bę­dzie tylko po­zor­nie udana. My, w za­mian za swoją po­moc, bę­dziemy mo­gli za­an­ga­żo­wać się w kon­flikt w Sy­rii bez obawy o na­sze za­ple­cze. Szejk bin Rah­man za­dba, aby nikt nie ata­ko­wał na­szych ple­ców i aby w Ro­sji nie było za­ma­chów ter­ro­ry­stycz­nych w wy­ko­na­niu is­lam­skich eks­tre­mi­stów.

– Czy jest w sta­nie do­trzy­mać tych gwa­ran­cji? Jest na tyle wpły­wowy? – drą­żył Gorsz­kow.

– Jest. My mamy tylko od­dać je­den strzał, w do­datku nie za­bój­czy. W su­mie to nie­wy­soka cena za gwa­ran­cję bez­pie­czeń­stwa Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej.

– A co z na­szym strzel­cem?

– Zo­sta­nie od­zna­czony. Nie­stety ro­dzina do­sta­nie me­dal nadany po­śmiert­nie – stwier­dził Paw­łow.

Wszy­scy ze­brani wie­dzieli, że to w su­mie nie­wielka cena za osią­gnię­cie ich celu.

Za­mie­rzali do­pro­wa­dzić kraj do stanu, w ja­kim znaj­do­wał się przed upad­kiem Związku Ra­dziec­kiego. W ostat­nich la­tach po­zy­cja Ro­sji na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej spa­dła.

Ich kraj z mo­car­stwa prze­isto­czył się w pa­pie­ro­wego ty­grysa. Zbyt sła­bego, aby za­ata­ko­wać, ale jed­no­cze­śnie zbyt sil­nego, by trzy­mać się na ubo­czu wiel­kiej po­li­tyki.

***

Bag­dad, Irak, 21 stycz­nia 2013 r.

Iwan pa­trzył na drzwi. Cze­kał, aż męż­czyźni wyjdą. Za­sta­na­wiał się nad dro­gami ucieczki z miej­sca, w któ­rym sie­dział. Wie­dział, że gdy odda strzał, zo­staną za­alar­mo­wani straż­nicy, po­li­cjanci i żoł­nie­rze pa­tro­lu­jący ulicę. Bę­dzie mu­siał mocno kom­bi­no­wać, aby wy­do­stać się z Bag­dadu. Siatka ro­syj­skiego wy­wiadu przy­go­to­wała kilka dróg ewa­ku­acji. Miał wy­biec z bu­dynku i skrę­cić w pierw­szą uliczkę w prawo. Po prze­bie­gnię­ciu kil­ku­na­stu me­trów miał skrę­cić w lewo i wbiec w uliczkę, gdzie stoją kupcy ze swo­imi stra­ga­nami. Gdy do­bie­gnie do końca, wej­dzie w trze­cie drzwi po pra­wej. Przez bu­dy­nek przej­dzie na po­dwórko. Tam bę­dzie stała cię­ża­rówka z becz­kami peł­nymi owo­ców. Miał wejść do jed­nej z nich i wtedy zo­sta­nie przy­kryty owo­cami. Ry­zyka, że ktoś bę­dzie spraw­dzał ten trans­port, prak­tycz­nie nie było. Nikt nie od­waży się spraw­dzać trans­portu, który ma tra­fić do sa­mego szejka Mo­ha­meda bin Rah­mana.

Co chwilę ocie­rał pot z czoła. Upał mocno da­wał mu się we znaki, choć Iwan wie­dział, że to nie tylko wina tem­pe­ra­tury. Kiedy dwa lata temu miał za­strze­lić syna jed­nego z cze­czeń­skich ter­ro­ry­stów, też pot lał mu się po czole, po­mimo że był sty­czeń i wszę­dzie le­żał śnieg.

Do­sko­nale pa­mię­tał tamtą ak­cję. Miał do wy­ko­na­nia za­da­nie – jedno z tych brud­nych, które służby zmu­szone są cza­sami re­ali­zo­wać. Fe­de­ralna Służba Bez­pie­czeń­stwa za­trzy­mała cze­czeń­skiego przy­wódcę Asłam­beka Ma­scha­dowa. Tor­tury nie­wiele zdzia­łały, fa­cet był twardy. Do­piero ja­kiś wyż­szy stop­niem ofi­cer za­de­cy­do­wał, by zła­mać ter­ro­ry­stę przy po­mocy jego ro­dziny. Za­gro­żono mu, że jak nie po­wie tego, co służby chcą wie­dzieć, to za­biją mu bli­skich. Na po­czą­tek miał zgi­nąć pier­wo­rodny, po­tem ko­lejni człon­ko­wie fa­mi­lii. Fa­cet nie wie­rzył, że to zro­bią...

Wła­śnie Iwa­nowi przy­pa­dło w udziale za­strze­le­nie ma­łego Asłana. Przez kil­ka­dzie­siąt mi­nut ob­ser­wo­wał ba­wiące się na po­dwórku dziecko. Ma­lec tro­chę ga­niał z kij­kiem, ko­pał ja­kieś puszki, nic spe­cjal­nego. Iwan pa­trzył przez lu­netę, cze­ka­jąc na sy­gnał do od­da­nia strzału. Gdy za­dzwo­nił te­le­fon z krót­kim Da, wstrzy­mał od­dech i po­woli za­czął ścią­gać pa­lec na ję­zyku spu­sto­wym. Po od­da­niu strzału nie­mal wi­dział, jak po­cisk zmie­rza w kie­runku celu. Jak roz­rywa głowę pię­cio­latka, jakby ktoś roz­wa­lił ar­buza. Wszę­dzie było pełno krwi.

Roz­le­gły się krzyki, la­menty, za­częła się bie­ga­nina. Ja­kieś ko­biety za­wo­dziły. Kilku cze­czeń­skich bo­jow­ni­ków za­częło strze­lać w po­wie­trze, a także w kie­runku miej­sca, gdzie we­dług nich mógł ukry­wać się strze­lec.

Iwan nie pa­trzył na to dłu­żej. Szybko wy­biegł po scho­dach z bu­dynku i ukrył się w ba­gaż­niku sta­rej wołgi. Wie­dział, że to nie jest od­po­wied­nia kry­jówka, ale miała mu po­słu­żyć tylko na kilka mi­nut. Z wnę­trza ba­gaż­nika sły­szał krzyki w ob­cym ję­zyku i szyb­kie kroki w po­bliżu. Pra­wie czuł, jak ja­kaś ręka sięga do klapy. Spiął wtedy wszyst­kie swoje mię­śnie, wy­jął pi­sto­let Ma­ka­rowa z kie­szeni spodni i wy­ce­lo­wał. Serce biło mu jak sza­lone...

W tym mo­men­cie nad mia­stem roz­legł się gło­śny huk. Wszę­dzie wy­bu­chały po­ci­ski ra­kie­towe wy­strze­li­wane ze śmi­głow­ców Mi-24, na­le­żą­cych do ar­mii ro­syj­skiej. Nad­le­ciały siły, któ­rych je­dy­nym za­da­niem było na­ro­bić jak naj­wię­cej ha­łasu, aby Iwan mógł uciec.

W Bag­da­dzie nie miał jed­nak szansy na wspar­cie z po­wie­trza. Nie było tu ro­syj­skiej ar­mii, nie było na­wet jed­nego śmi­głowca. Mógł li­czyć tylko na wła­sne siły, szczę­ście, które do­tąd go nie opusz­czało, i odro­binę sprytu. Wie­dział, że jak odda strzał, bę­dzie ści­gany, do­póki nie znaj­dzie się w bez­piecz­nym miej­scu.

Każdy jego mię­sień był na­pięty. Spły­wa­ją­cego po czole potu już na­wet nie czuł, gdy w oku lu­nety zo­ba­czył otwie­ra­jące się drzwi i wy­cho­dzą­cych z bu­dynku dwóch jan­ke­sów. Kilka kro­ków za nimi szedł Arab, który był jego ce­lem.

Iwan wziął głę­boki od­dech i skie­ro­wał ce­low­nik na głowę męż­czy­zny. Wie­dział, że ma tylko zra­nić, ale coś go ku­siło, by po­stą­pić po swo­jemu. Chciał zo­ba­czyć, czy czaszka do­ro­słego męż­czy­zny też eks­plo­duje ni­czym ar­buz, jak u ma­łego Asłana. Po se­kun­dzie zje­chał ce­low­ni­kiem w dół.

– Za ro­dinu – po­wie­dział ci­cho i na­ci­snął ję­zyk spu­stowy.

***

Le­żący na ulicy męż­czy­zna wzbu­dził pa­nikę po­śród sprze­daw­ców na oko­licz­nych ba­za­rach. Wszy­scy wi­dzieli, jak tuż po strzale męż­czy­zna pada na zie­mię. A że nie było wia­domo, gdzie ukrył się snaj­per, lu­dzie w po­pło­chu szu­kali dla sie­bie kry­jówki.

Dwóch Ame­ry­ka­nów sto­ją­cych w po­bliżu po­strze­lo­nego roz­glą­dało się z lek­kim prze­stra­chem. Pierw­szy zimną krew od­zy­skał Gatsby.

– Spier­da­lamy stąd – rzu­cił krótko.

– Chyba Ah­med miał ra­cję. Ta kulka zwe­ry­fi­ko­wała jego słowa. Trzeba spy­tać Ab­dula, czy coś wie o spo­tka­niu.

– Jak stąd nie zwie­jemy, ni­kogo o nic już nie za­py­tasz. – Gatsby zła­pał ko­legę za ra­mię i po­cią­gnął w stronę jed­nej z wą­skich uli­czek.

Za­częli ucie­kać, nie wi­dzieli więc, jak Ah­med, ję­cząc, sta­rał się pod­nieść. Był za­sko­czony tym, że ktoś do niego strze­lał. Wcze­śniej oba­wiał się, że ja­kiś bo­jow­nik opacz­nie zro­zu­mie cel jego spo­tka­nia z ame­ry­kań­skimi szpie­gami. Czuł, że tylko kilka mi­li­me­trów dzie­liło go od śmierci. Al­lah jed­nak nad nim czu­wał – kula tra­fiła w bok, prze­bi­ja­jąc płuco. Krwa­wie­nie było ob­fite i każdy ruch po­wo­do­wał ból. Za­sta­na­wiał się, czy nie umrze z po­wodu utraty krwi. Musi jak naj­szyb­ciej do­stać się do ja­kie­goś szpi­tala. Naj­pierw jed­nak po­wi­nien po­wia­do­mić szejka o wy­ko­na­niu za­da­nia.

Po­woli wstał, pró­bu­jąc ręką za­ta­mo­wać krwa­wie­nie. Do­okoła bie­gali bo­jow­nicy z ka­ra­bi­nami Ka­łasz­ni­kowa. Kilka se­rii zo­stało pusz­czo­nych w po­wie­trze. Ah­med nie ro­zu­miał ce­lo­wo­ści strze­la­nia w ni­cość. To mar­no­wa­nie amu­ni­cji, która za ja­kiś czas może się prze­cież przy­dać.

Pa­trzył na twa­rze wy­krzy­wione gry­ma­sem nie­na­wi­ści, jaka zo­stała w tych lu­dziach za­szcze­piona przez ich przy­wód­ców. Uśmiech­nął się, bo wie­dział, że ta nie­na­wiść już nie­długo znaj­dzie uj­ście. Uj­rzą ją oby­wa­tele wielu eu­ro­pej­skich miast – i bę­dzie to ostat­nia rzecz, jaką los po­zwoli im zo­ba­czyć.

***

Gdy od­rzu­cił ka­ra­bin i wy­biegł z bu­dynku, czuł za sobą od­dech po­goni. Nie wi­dział co prawda ni­kogo, ale po­wie­trze było tak prze­siąk­nięte nie­na­wi­ścią, że po­ścig szybko wpad­nie na jego trop. Na­wet nie wie­dział, kiedy po­ko­nał wcze­śniej wy­ty­czoną trasę.

Wbiegł na dzie­dzi­niec, gdzie miała stać cię­ża­rówka z trans­por­tem dla szejka. Ja­kiś męż­czy­zna w stroju arab­skim pod­niósł wieko beczki i Iwan szybko się w niej ukrył. Le­żąc po­śród ja­kichś owo­ców, któ­rych nazw na­wet nie znał, czuł, że beczka się pod­nosi. Za­sta­na­wiał się, czy ko­rzy­stają z po­mocy ma­łego pod­no­śnika czy to za sprawą ja­kichś blocz­ków. Bę­dzie mu­siał spy­tać, kiedy już trafi w bez­pieczne miej­sce.

Na­gle po­czuł szarp­nię­cie. Coś mu mó­wiło, że nie wszystko idzie zgod­nie z pla­nem. Naj­praw­do­po­dob­niej był w du­żym nie­bez­pie­czeń­stwie. Nie tak miała wy­glą­dać ta ak­cja.

Pod­niósł ręce i za­czął z ca­łej siły pchać po­krywę. Wi­dział już świa­tło przez małą szparkę, która w ten spo­sób po­wstała. W tym sa­mym mo­men­cie po­czuł ostry za­pach ben­zyny. Ja­kaś osoba sto­jąca na ze­wnątrz wło­żyła do beczki ka­wa­łek rury i po chwili po­pły­nęło nią pa­liwo.

Iwan czuł, że musi jak naj­szyb­ciej wy­do­stać się z pu­łapki. Za­parł się ple­cami o ścianę beczki, wal­cząc z po­krywą. Każdy jego mię­sień drżał z wy­siłku, pot za­le­wał mu czoło i mie­szał się z pa­li­wem, które po­woli wy­peł­niało wnę­trze pu­łapki.

Szpara była już na tyle duża, że za chwilę zdoła się wy­do­stać.

W tym sa­mym mo­men­cie na ze­wnątrz roz­bły­snął ognik. Ktoś pod­pa­lił za­pałkę i wrzu­cił ją do środka. Beczka za­jęła się ogniem. Iwan czuł zwięk­sza­jącą się z każdą se­kundą tem­pe­ra­turę. Pło­mie­nie za­jęły jego ubra­nie i za­czął się pa­lić żyw­cem. Do jego noz­drzy do­tarła woń spa­lo­nego mięsa.

Przy­po­mniał mu się film, który wi­dział w dzie­ciń­stwie – o woj­nie oj­czyź­nia­nej i czoł­gi­stach, któ­rzy spa­lili się we­wnątrz czołgu T-34. Ob­raz utkwił mu w pa­mięci, a te­raz sam do­świad­czał po­dob­nych prze­żyć.

Krzy­czał, choć wie­dział, że nikt nie przyj­dzie mu z po­mocą.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Na­kła­dany daw­niej na in­no­wier­ców w kra­jach mu­zuł­mań­skich po­da­tek po­główny, ścią­gany w pie­nią­dzu. Dżi­zja zo­stała usank­cjo­no­wana przez Ko­ran.