Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Był najbardziej zaufanym człowiekiem Mike’a Tysona. Zaprzyjaźnili się, gdy ten był nastolatkiem, a gdy w wieku 20 lat został mistrzem świata, stał się jego menadżerem i dzielił z nim mieszkanie. Choć ich relacja skończyła się w sądzie i zerwali ze sobą wszelkie kontakty, na pytanie o to, do kogo zadzwoniłby, gdyby znalazł się na bezludnej wyspie, Mike odpowiada dziś bez wahania: „Do Rory’ego Hollowaya”.
W tej książce wieloletni przyjaciel i menadżer Tysona po raz pierwszy przerywa milczenie. Tabuny kobiet, hodowanie tygrysów, zabawy z bronią i tuszowanie afer ogromnymi pieniędzmi – tak wyglądała jego codzienność w teamie mistrza świata wagi ciężkiej. Mike był królem życia, a Holloway jego aniołem stróżem, próbującym poskromić ciągle pakującą się w kłopoty Bestię.
Choć wydawało się, że w Mojej prawdzie Żelazny Mike zdecydował się na absolutną szczerość, okazuje się, że jest jeszcze wiele rzeczy, o których zapomniał albo nie chciał opowiedzieć. Holloway pokazuje, że prawdziwa historia Mike’a Tysona jest inna, niż przedstawił to w swojej autobiografii.
Jest zdecydowanie bardziej popieprzona.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 370
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojego ojca, Marka Wilsona,
za zaszczepienie we mnie miłości do sportu,
pragnienia odkrywania prawdy
i szacunku dla słowa pisanego.
Dzięki Tobie jestem lepszym człowiekiem.
[…] jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować.
Księga Rodzaju, 4:7[1]
W czasach swych największych sukcesów był mroczną postacią, prawdziwą „Bestią”, skoncentrowaną na jak najszybszym znokautowaniu rywala. Drugą, łagodniejszą twarz Mike’a Tysona znali tylko nieliczni.
Tak naprawdę świat usłyszał o nim pod koniec 1986 roku, gdy znokautował w Las Vegas Trevora Berbicka, odbierając mu pas WBC, i został najmłodszym w historii mistrzem świata wagi ciężkiej. Trzeba przyznać, że królewską kategorię wyczyścił w rekordowym tempie i wydawało się, że nic i nikt go nie zatrzyma. Fascynował i budził grozę jednocześnie, ale jego walki z tamtego, najlepszego w jego wykonaniu okresu mogliśmy zobaczyć w Polsce dopiero po latach.
Jego pierwszego trenera, Teddy’ego Atlasa, poznałem w 1989 roku. Był konsultantem scen bokserskich w kręconym w Oświęcimiu amerykańskim filmie Roberta M. Younga Triumf ducha. To była historia greckiego boksera żydowskiego pochodzenia, Salamo Aroucha, więźnia obozu koncentracyjnego, który toczył tam z esesmanami walki o życie i kawałek chleba. Atlas opowiedział mi w hotelu Warszawa (dziś Novotel) wiele ciekawych rzeczy o Tysonie i już wtedy przewidział jego upadek. Ale o jego bokserskich możliwościach mówił z entuzjazmem, choć rozstali się w niezbyt miłych okolicznościach. Atlas twierdził, że najgroźniejszym rywalem Mike’a jest on sam i jeśli kiedyś przegra, to z sobą samym.
Osobiście zetknąłem się z Tysonem dopiero w czerwcu 1997 roku w Las Vegas. Polecieliśmy tam z Przemkiem Saletą komentować jego rewanż z Evanderem Holyfieldem. Ich pierwszy pojedynek, przegrany przez Tysona, komentowałem ze studia w Warszawie. W LV zderzyłem się bokserskim światem, który znałem tylko z opowiadań, choć sporo przecież wcześniej widziałem, również na amerykańskiej ziemi, chociażby relacjonując drugą walkę Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe’em w Atlantic City.
Ale ten rewanż był największym bokserskim widowiskiem tamtych czasów, czymś wyjątkowym. Rekordowy zysk z biletów (17 277 000 dolarów), rekordowa sprzedaż pay-per-view (1,99 mln przyłączy na sumę 99 822 000 dolarów), dochód z walki sięgający 200 mln dolarów, kosmiczne wprost zainteresowanie mediów. Honoraria dla głównych aktorów widowiska „Wrzask i wściekłość” też przyprawiały o zawrót głowy: 35 mln dolarów dla Holyfielda i 30 mln dla Tysona. A my z Przemkiem byliśmy w tym wszystkim pierwszymi Polakami, którzy komentowali walkę bokserską z tego niezwykłego miejsca. I to taką walkę!
Tam właśnie zobaczyłem Tysona po raz pierwszy na żywo. Było ku temu sporo okazji: treningi medialne, konferencja prasowa, oficjalne ważenie. A później przypominająca wrzący kocioł MGM Grand Garden Arena i sama walka. Krótka, zaledwie trzyrundowa, brutalna i krwawa. Z odgryzionym uchem Holyfielda. I taka właśnie pozostanie w pamięci ludzi na zawsze.
Mike Tyson był tam straszny i żałosny zarazem, gdy tłumaczył się dziennikarzowi Showtime, dlaczego to zrobił, a później, wychodząc z wypełnionej do ostatniego miejsca hali (18 187 widzów), wdał się jeszcze w awanturę z kibicem, który rzucił w niego butelką wypełnioną wodą. Wtedy znów przegrał sam ze sobą. O tym też przeczytacie w najnowszej książce o Tysonie – Poskromić Bestię Rory‘ego Hollowaya i Erica Wilsona.
Czytając ją, wróciły wspomnienia. Rory Holloway, jeden z dwóch, obok Johna Horna, ówczesnych menedżerów „Bestii”, przy pomocy Wilsona zgrabnie nakreśla klimat tamtych czasów, nie unikając przy tym ostrych szczegółów. I co ważne, nie wydaje się, by obraz ten był tendencyjny czy fałszywy, choć miałby powody, ponieważ rozstanie z Tysonem było brutalne. Pewnego dnia Mike po prostu wyrzucił ich obu, jego i Johna, na zbity pysk i rozwiązał cały Team Tyson.
Jak było naprawdę, kto miał rację? Każdy ma swoją prawdę. Kiedyś poznałem przecież zupełnie inny obraz najmłodszego mistrza wagi ciężkiej. Wystawiający mu świadectwo miłego, serdecznego chłopaka z sercem na dłoni, gotowego oddać ci wszystko, co ma, gdybyś poprosił go o pomoc. Tylko że słysząc te słowa z ust jego dawnego kolegi, miałem zawsze przed oczami zimne spojrzenie „Bestii”, z którym wchodził do ringu, gotów zniszczyć cały świat. I miałem wątpliwości.
Mike, jak widać, zawsze był jedną wielką sprzecznością. Kiedy była w nim jeszcze siła i szaleństwo, budził grozę, ale w październiku 2000 roku, gdy walczył pod Detroit z Andrzejem Gołotą, wyglądał już na mniejszego i bardziej pogubionego niż zwykle. Szczególnie wtedy, gdy po walce, uznanej później za nieodbytą (marihuana w moczu Tysona), opuszczał halę samotny, z nisko opuszczoną głową. Stałem kilka metrów obok i nie mogłem uwierzyć, że to ten sam Tyson, którego przedziwną walkę z Gołotą jakieś dwie godziny wcześniej komentowałem. Szkoda tylko, że Gołota nie wykorzystał szansy, przegrywając ze swoimi demonami.
Mike’a Tysona boks już wtedy nie cieszył, cały czas toczył wielką wojnę z nasilającymi się lękami, które dręczyły go od lat, a ogień, który w nim wciąż płonął, zbyt często wymykał się spod kontroli. Bez antydepresantów przyjmowanych w hurtowych ilościach nie potrafił normalnie funkcjonować. Jego świat się kurczył, a z setek milionów dolarów, które zarobił w ringu, zostały tylko długi. Dwa lata później za walkę z Lennoksem Lewisem w Memphis dostał wprawdzie fortunę, ale porażka przez nokaut nie pozostawiała żadnych wątpliwości, w jakim miejscu pod względem sportowym się znajduje. Pieniądze też szybko zniknęły, ale nigdy specjalnie ich nie cenił, więc to akurat łatwiej zrozumieć.
W kolejnych latach widywałem go już tylko poza ringiem. W kwietniu 2004 roku w Nowym Jorku, gdzie Gołota był chyba najbliżej mistrzowskiego tytułu, remisując z Chrisem Byrdem, Mike wszedł do Madison Square Garden jak król, z piękną młodą kobietą u boku, i choć toczyła się właśnie zacięta walka o mistrzostwo w kategorii junior ciężkiej, wszyscy nagle odwrócili głowy, patrząc tylko na niego.
Ostatnimi czasy przy odrobinie szczęścia można go spotkać w Warszawie. Pierwszy raz przyleciał do naszego kraju prawie dekadę temu, by reklamować napój energetyczny, któremu wciąż daje swoją znaną na całym świecie twarz. Ale to już nie jest twarz tej „Bestii”, która straszyła świat. W jego oczach nie ma nienawiści; wściekłość, która kiedyś z niego buchała, z latami wywietrzała. Można z nim porozmawiać, poprosić o autograf czy wspólne zdjęcie. Z wyglądu też w niewielkim stopniu przypomina tamtego przerażającego „Żelaznego Mike’a”, ale to zrozumiałe, urodził się bowiem w 1966 roku i ma już siwą brodę.
Nie chce się wierzyć, że przypominający gladiatorów rywale, wyżsi od niego o głowę, naprawdę potrafiący boksować i mocno uderzyć, żegnali się kiedyś nerwowo przed wyjściem do ringu, świadomi, co ich czeka w starciu z Tysonem. Nie wiedzieli chyba, że po wyjściu z więzienia nie był już sobą, on też miał swoje lęki i walcząc z nimi, konsekwentnie pędził ku zatraceniu. Na szczęście skończyło się tylko na bankructwie i licznych odwykach, w prywatnym życiu ma wreszcie kogoś, na kim może się oprzeć. I co ważne, chce z tego oparcia skorzystać.
I o tym również przeczytamy w tej książce, nie mniej ciekawej niż Moja prawda, gdzie to sam główny bohater opowiada o swoim życiu. Tu wspólnie przeżyte lata próbuje przybliżyć jego kumpel z młodości i menedżer Rory Holloway. I odnoszę wrażenie, że daje radę, że sprostał trudnemu zadaniu, a jego naga prawda o „Bestii” i ludziach go otaczających jest równie fascynująca, jak tamta niezwykła spowiedź Mike’a.
A zmierzyć się z Tysonem i nie przegrać przez nokaut to przecież duża sztuka.
Janusz Pindera
Dobrocią swą chełpi się wielu,
lecz męża pewnego któż znajdzie?
Księga Przysłów, 20:6
Marzec 1985 roku. Przerwa wiosenna w prywatnym uzdrowisku w Oregonie. Mój tata i ja oglądamy walkę bokserską w systemie pay-per-view, a Larry Holmes jest kilka minut od kolejnej udanej obrony mistrzowskiego tytułu.
– Holmes to dobry zawodnik – mówi tata. – Może jeden z najlepszych, jeśli oceniać po bilansie walk, ale facet nie ma tej magii, co Ali. Wiesz, boks potrzebuje czegoś nowego i ekscytującego. Słyszałeś o Mike’u Tysonie?
Kręcę głową. Nie słyszałem.
– W zeszłym tygodniu debiutował na zawodowym ringu i to nie było żadne punktowanie i powolne rozbijanie przeciwnika. – Tata wskazuje na telewizor. – To był nokaut w pierwszej rundzie. I wyobraź sobie, że ten Tyson ma dopiero 18 lat.
Chodzę do ostatniej klasy liceum i zdobyłem wyróżnienia w bieganiu oraz w koszykówce, ale pomysł stawania w ringu z najsilniejszymi pięściarzami na świecie wydaje mi się szaleństwem.
Na ekranie Holmes unosi ręce w geście zwycięstwa. Tata wskazuje na okno sypialni, wychodzące na owiany mgłą basen.
– Jesteś gotów na nocne pływanie na waleta?
– Żartujesz?
– No dalej, przeskoczymy przez ogrodzenie. Za kilka miesięcy kończysz szkołę i może to nasze ostatnie wspólne wakacje.
Miał rację w kwestii naszych ostatnich rodzinnych wakacji. Wkrótce mój brat, moja siostra i ja skończyliśmy szkołę, a ścieżki życiowe powiodły nas w niespodziewane strony.
Miał też rację co do tej drugiej rzeczy.
W połowie lat 80. Mike Tyson poradził sobie ze spędzonym bez ojca na Brooklynie dzieciństwem i zwyciężył w pierwszych 19 zawodowych pojedynkach przez nokaut. W wieku 20 lat zdobył tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Bokser nazywany Wybuchowym Dzieciakiem stał się Najbardziej Niebezpiecznym Człowiekiem na Ziemi, a ja obserwowałem tę przemianę. Jako fan sportu dałem się ponieść powszechnej fascynacji.
Mike był okrutny i wymierzał ciosy w głowy przeciwników. Posyłał ich na deski, a potem odchodził niczym drapieżnik znudzony wysiłkami swojej ofiary.
Czy był na świecie człowiek, który mógłby go pokonać?
Okazało się, że pierwsza znokautowała go kobieta.
Mike Tyson był świeżo po ślubie, kiedy pojawił się w programie Barbary Walters. Milczał i mrugał z niedowierzaniem oczami, podczas gdy jego żona Robin Givens zarzucała mu stosowanie przemocy. Givens nie była ostatnią kobietą, której udało się go pogrążyć. Następna okazała się uczestniczka konkursu piękności, oskarżając Tysona o gwałt, podobnie jak wiele innych kobiet, które ostatecznie zostały pokonane, odpędzone albo opłacone.
Przebywając w uzdrowisku, nie wiem nic o tych przyszłych problemach. Nie obchodzą mnie. Pływam nago w podgrzewanym basenie, obserwując gwiazdy nad pokrytymi śniegiem Górami Kaskadowymi. Urodziłem się w 1966 roku, tak jak Mike, i mam przed sobą całe życie.
– Myślałeś już o tym, co chcesz robić? – pyta tata głosem stłumionym przez mgłę.
– Po szkole? Nie wiem. Mógłbym grać w koszykówkę na uniwersytecie albo pójść na architekturę, ale tak naprawdę to chciałbym zająć się pisaniem.
– I powinieneś. Słuchaj, chłopie, możesz robić wszystko, co sobie postanowisz.
Po raz kolejny mój tata ma rację.
Ponad 20 lat później wjeżdżam na podjazd przed domem w Miami, gdzie mam się spotkać z jednym z menedżerów z zespołu Team Tyson i zastanowić się, czy opisać jego historię. To znaczy, zrobić tak, jeśli nie będzie to stek bzdur. Zawodowo zajmuję się już wyłącznie pisaniem, ale ja i tata wciąż jesteśmy kibicami i nadal smuci nas upadek jednego z najlepszych, najbardziej kontrowersyjnych sportowców w historii. Trudno nie krytykować zespołu, który się nim zajmował.
Menedżer nazywa się Rory Holloway. Spotyka się ze mną w progu mieszkania; to cichy, skromny mężczyzna o ciemnych oczach, który często skupia wzrok na czymś ponad moim ramieniem, w oddali. Całymi dniami, tygodniami i miesiącami wracamy do tamtego okresu jego życia. Słucham go. Obserwuję jego relacje z partnerami biznesowymi i co ważniejsze, z jego żoną i dziećmi. Przedstawia mnie innym członkom rozwiązanego zespołu, między innymi Gordy’emu Keelenowi, Shorty’emu Blackowi i Krokodylowi. Ich nazwiska naprawdę wiele dla fanów znaczyły, jak pseudonimy wykonawców hip-hopu albo komiksowych bohaterów.
Następnie, w 2013 roku, Mike publikuje swoją autobiografię, prawdziwą cegłę pod tytułem Moja prawda. To bardzo wciągająca książka, chwalona za bezkompromisową szczerość. Jako prawdziwy fan boksu widzę jednak, że ta opowieść to bardziej narzędzie do osiągania prywatnych celów niż prawdziwa sensacja. Wiem już, że Tyson ma złą reputację – to żadna nowość. Jest świnią dokazującą w kałuży własnej rozpusty. Co gorsza, prawie w ogóle nie wspomina o osobach, które przez ponad 15 lat współtworzyły jego karierę.
Czy Mike nie chce obrzucać błotem swoich dawnych przyjaciół i partnerów biznesowych? A może po prostu nie zamierza dzielić się z nimi zasługami?
Za zamkniętymi drzwiami kopię głębiej, odnajdując kolejne kłamstwa i zasłony. Obydwie strony miały swój udział w budowaniu legendy, obydwie popełniły olbrzymie błędy, obydwie chcą też uwolnić się od przeszłości. Niech więc tak będzie. Prawda wyzwala. Dziś, kiedy co tydzień słyszymy nowe skandaliczne historie o najlepiej opłacanych sportowcach, tamte wydarzenia wydają się bardzo aktualne.
To część historii mojego pokolenia i część mojej przeszłości. Ponieważ Mike występuje dziś w filmach i mediach, pozostaje też rozpoznawalną twarzą dla pokolenia moich córek.
Chcę prawdy.
Rory Holloway nazywany był menedżerem idiotą, oszustem i mistrzem manipulacji. Jest jednym z najczęściej znieważanych ludzi w historii boksu, w której przecież roi się od chciwych promotorów, ustawianych walk i podejrzanych układów.
Jeśli wierzyć jego krytykom, dalekowzroczny i rozpustny pan Holloway celowo zaprzyjaźnił się z nastoletnim Mikiem Tysonem na długo przed tym, nim ten został najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej w historii boksu. Podwoził Mike’a na salę treningową i karmił go produktami z rodzinnego rynku w Albany, a jakiś czas później dzielił z nim mieszkanie, które nazywano Bone Center[2]. Dwóch kawalerów i korowód kobiet…
Tak, łatwo można się domyślić, skąd ta nazwa.
Pan Holloway z przyjaciela Mike’a i okazjonalnego asystenta w jego narożniku zmienił się w menedżera niedługo po tym, jak w listopadzie 1986 roku pięściarz zdobył mistrzowski pas wagi ciężkiej. 18 miesięcy później Rory połączył siły z Johnem Horne’em, również pochodzącym z Albany, i stworzył z nim zespół menedżerski Mike’a. Team Tyson podjął współpracę z Donem Kingiem, a jego członkowie ostatecznie podpisali wart 373 000 000 dolarów kontrakt, reprezentując jedną z najbardziej rozpoznawalnych ikon sportu. Było to na długo przed powstaniem tatuażu, który widnieje dziś na twarzy byłego mistrza.
Rory i John mieli dostawać z wynagrodzeń Mike’a dziesiątki milionów dolarów – całkiem nieźle jak na młodych Afroamerykanów wychowanych na północy stanu Nowy Jork.
Tak, wyglądało na to, że pijawki zabrały się do roboty.
Ich manipulacje zakończyły się niewątpliwym sukcesem.
W połowie lat 90. Team Tyson unosił się na fali sławy i pieniędzy. Podczas gdy Mike nokautował w ringu swoich przeciwników, jego zespół nie tylko nie ograniczał rozmiarów nadchodzącej klęski, ale wręcz je powiększał. Kiedy wysoka fala rozbiła się wreszcie o skały brutalnych zachowań Mike’a i jego seksualnych dewiacji, zatonął w niej nie tylko mistrz. Największymi rybami wyrzuconymi na brzeg byli Rory i John, smażący się w promieniach medialnych dociekań.
Pijawki i ryby wyrzucone na brzeg.
Trudno być bardziej oślizgłym, prawda?
Wkrótce pojawiły się plotki o tym, że Mike’owi kończą się pieniądze, a urząd skarbowy ściga go i chce ściągnąć od niego miliony dolarów zaległych podatków. Tyson walczył z uzależnieniem od narkotyków. Jego kariera bokserska zaczęła się załamywać.
Czyja to była wina?
Co stało się z fortuną mistrza?
Co osiągnąłby Żelazny Mike, gdyby nie pozbawieni kompetencji menedżerowie z Team Tyson i inni doradcy?
Wielu potraktowało milczenie Rory’ego Hollowaya jako przyznanie się do winy. Za winnego uznała go też opinia publiczna. Rory i John zniknęli z pieniędzmi Mike’a, rujnując karierę jednego z największych pięściarzy w historii. Koniec dyskusji. W tamtych czasach nie było jeszcze internetu i mediów społecznościowych, dlatego inne opinie właściwie się nie pojawiały. Gdzie przeciętny kibic mógł szukać informacji? Spragnieni odpowiedzi na liczne pytania, łapczywie pochłanialiśmy smaczne ciekawostki, którymi karmiło nas wąskie grono sportowych dziennikarzy.
Prawdziwy medialny stek. Pocięty, poszatkowany i krwisty.
I kto tu jest bestią?
Składano kolejne pozwy i kontrpozwy, a kiedy John Horne i wpływowy promotor Don King zaczęli się bronić, Rory usunął się z żoną w cień bokserskiej niesławy.
Oczywiście jest też inna teoria. Niektórzy uważają, że kiedy popularność Mike’a osiągnęła w latach 90. niebotyczne rozmiary, to jego impulsywna natura i słabość do płci przeciwnej doprowadziły do rozwiązania Team Tyson. Zwolnienie całego zespołu było tylko sposobem na zatarcie śladów.
Czy wyjaśnia to, dlaczego Mike unika tego tematu tak samo, jak kiedyś unikał ciosów w ringu? Trudno powiedzieć.
Mit Tysona umacniał się nawet wtedy, kiedy stojący za nim śmiertelnik stracił swoją fortunę. Rozwiódł się z drugą żoną i zapisał na odwyk, co przyniosło kolejną w historii sportu przestrogę dla innych. Następnie w 2009 roku tragiczna śmierć jego młodej córeczki omal nie zepchnęła go z powrotem na dno.
Ale Żelazny Mike się nie poddał.
Znowu stanął na nogi. Człowiek, którego gnębiono kiedyś w niebezpiecznej dzielnicy i który sądził, że nie doczeka trzydziestki, postanowił żyć dalej. Ożenił się po raz trzeci. Przyjął epizodyczną rolę u boku Bradleya Coopera w filmie Kac Vegas, który pobił rekordy oglądalności i zapoznał z Mikiem pokolenie moich córek. Jego tatuaż na twarzy, szepczący głos i energiczne ruchy taneczne zebrały na YouTubie miliony wyświetleń.
W roku 2003 Mike i jego obecna żona napisali wspólnie sztukę sceniczną. Oczywiście kierowały nimi względy finansowe – urząd skarbowy wciąż na nich czyhał – ale przedstawienie obfitowało w momenty prawdziwego katharsis. Wyreżyserowana przez Spike’a Lee sztuka Mike Tyson szczery do bólu odniosła sukces na Broadwayu, zachwycając widzów autentyczną i spontaniczną narracją. Niestety, traktowała temat wybiórczo i Mike ani razu nie wspomniał w niej o swoim byłym menedżerze oraz wieloletnim najlepszym przyjacielu, panu Hollowayu.
Mike często omija temat relacji z tym mężczyzną, ale kiedy pewnego razu dziennikarz zapytał go, do kogo zadzwoniłby, gdyby trafił na bezludną wyspę, odpowiedział natychmiast:
– Do Rory’ego Hollowaya.
Naprawdę? Do człowieka, który uciekł z jego majątkiem?
Rory, który jest już dziś po pięćdziesiątce, milczał dotąd na temat tamtych czasów. Od ponad 25 lat jest żonaty z tą samą kobietą. Ma trójkę dorosłych dzieci: Rory’ego juniora urodzonego przez inną partnerkę w czasach, kiedy był jeszcze kawalerem, Michaela nazwanego na cześć dawnego mistrza i spokojną młodą dziewczynę imieniem Nia. Rory i Sheila mają też dwuletniego wnuka, a kolejny jest już w drodze.
Prawda o wzlotach i upadkach Tysona leży gdzieś w przeszłości, w pamięci Mike’a oraz Rory’ego, dwóch mężczyzn, którzy jako nastolatkowie zadzierzgnęli wyjątkową więź. Inni, począwszy od byłego kierowcy Mike’a po Robin Givens, opublikowali już swoje wersje wydarzeń, a sam bokser przedstawiał własną w radiu, w gazetach, na scenie, w programach telewizyjnych i w filmach, zawsze sprawiając wrażenie człowieka odrobinę niezrównoważonego, ale dziwnie sympatycznego. Jak większość nałogowców ucieka się do użalania nad sobą.
W końcu milczenie przerywa jednak Rory Holloway.
Ale dlaczego teraz? Oczywiście, że zadałem sobie to pytanie. Facet na pewno chce pieniędzy, prawda? Albo oczyszczenia swego imienia. Może nawet zemsty. Mike dał nam Moją prawdę, pijawka znowu więc przyssała się w nadziei na kolejne litry krwi.
Być może. Tak czy inaczej, historia Tysona będzie kompletna dopiero wtedy, kiedy swoją wersję opowie człowiek, którego Givens określiła jako „najstarszego, najbliższego i, ośmielę się również powiedzieć, najdroższego przyjaciela Mike’a”. Co Rory może opowiedzieć nam o tamtych nocach w Bone Center czy chwilach spędzonych na sali sądowej w Indianie, gdzie postawiono Mike’owi zarzut gwałtu, albo o odgryzieniu kawałka ucha Evanderowi Holyfieldowi podczas walki o mistrzostwo?
Czy Rory i John rzeczywiście byli godnymi pożałowania typami stojącymi za upadkiem Mike’a, ubranymi w homburgi[3] gangsterami, którzy sterowali nim, zgarniając większość kasy?
Pytany o to, Rory odpowiada bez mrugnięcia okiem.
– Absolutnie nie – mówi. – Jestem jego aniołem stróżem.
W takim razie, panie Holloway, musi nam pan naprawdę dużo wyjaśnić.
Odrzucić wskazówki – to sobą pogardzić,
zdobywa się mądrość – słuchaniem uwag.
Księga Przysłów, 15:32
Poskromić Mike’a Tysona – czy to w ogóle możliwe? Wiele powiedziano już na temat menedżerów, którzy próbowali to zrobić – od Cusa D’Amato po Magica Johnsona. Najlepszym sposobem, aby zrozumieć rozmiary wyzwania, jakie musi podjąć treser, jest poznanie zwierzęcia, którym się zajmuje. Panda to jedno. Szop to zupełnie inna sprawa. Za to tygrys…
W tym wypadku macie do czynienia z prawdziwą bestią.
Nie wierzycie mi? Oto kilka wypowiedzi Mike’a.
„Nie chcę być potentatem. Chcę tylko zdobywać ludzi i ich dusze”.
„Byłem rozpuszczony jak dziecko. Miałem wszystko, co tylko chciałem… Nigdy w życiu nie miałem pracy. Potrafię tylko krzywdzić dużych, twardych facetów – na ulicy i poza nią”.
„Chyba wezmę kąpiel w jego krwi”.
„Tylko się masturbując, mógłbym zapełnić całe Madison Square Garden”.
„Dziewięć milionów ludzi ogląda mnie w ringu i nienawidzi mojej arogancji. Większość z nich to biali. W porządku. Byle tylko prawidłowo wymawiali moje nazwisko”.
„Moja obrona jest nie do złamania, a ja jestem okrutny. Chcę jego serca. Chcę pożreć jego dzieci. Chwała Allahowi!”.
„Jestem na zolofcie, żeby was wszystkich nie pozabijać”.
„Jestem tylko… mroczną postacią, która wypełzła z bebechów podłości. Chciałbym być Mikiem, który cieszy się uznaniem innych, ale nie da się połączyć kłamstwa i prawdy”.
„Chyba odejdę w zapomnienie”.
Michael Gerard Tyson nie zaczynał wcale jako wzbudzający przerażenie drapieżnik. Urodził się w niebezpiecznej części Brooklynu, a po pewnym czasie jego samotna matka przeprowadziła się razem z nim, jego bratem i siostrą do jeszcze gorszej dzielnicy o nazwie Brownsville. Dokuczano tam Mike’owi z powodu jego krągłej sylwetki i dziewczęcego głosu. Miał problemy w szkole. Na jego oczach dźgano nożami jego kolegów i rozbijano im głowy, dlatego często powtarzał, że na pewno nie dożyje trzydziestki. Jego jedyną otuchą były gołębie, które hodował w klatkach na dachu bloku. Nawet w samym środku dżungli z betonu te ptaki zachowywały piękno i zdolność do lotu.
Kiedy pewien oprych zabił jednego z jego nieopierzonych przyjaciół, Mike odkrył, że jest kimś więcej niż tylko pulchnym niedorajdą. Pokazał szpony i spuścił lanie gnębiącemu go chłopakowi.
Ponieważ nie czuł się już bezsilny, przyłączył się do grupy miejscowych zbirów, którzy zajmowali się kradzieżami, włamaniami i „machlojkami”. Kilka razy trafił w związku z tym do owianego złą sławą ośrodka Spofford na Bronksie, gdzie zajmowano się młodocianymi przestępcami. Ponieważ wizyty tam nic nie dały, przeniesiono go do domu poprawczego Tryon Residential Center na północy stanu Nowy Jork. Tam odkrył w sobie miłość do boksu, a władze stanowe wyraziły zgodę na przekazanie go pod opiekę mieszkającemu w pobliskim Catskill trenerowi Cusowi D’Amato. Uważano, że Mike jest jeszcze dzieckiem. Że da się go kontrolować.
Kociaki jednak dorastają i zmieniają się w tygrysy. Mike wcześnie zaczął zdradzać skłonność do agresji i nabierając siły w ringu, obmacywał jednocześnie koleżanki ze szkoły. Wydawało się, że jest obiecującym amatorem pięściarstwa, może nawet kimś więcej. Kiedy wyrzucono go ze szkoły, Cus sprawił, że Mike zamiast na nauce skupił się wyłącznie na boksie.
Tygrys dorastał. Kolejni opiekunowie przekazywali go sobie z rąk do rąk, ale żaden nie potrafił poradzić sobie z jego ekstremalnymi zachowaniami i demonstracyjną niezależnością. Po tym, jak zdobył mistrzostwo świata wagi ciężkiej, nadal grywał w kości ze znajomymi ulicznymi hazardzistami i jadał panierowanego kurczaka z chłopakami na schodach zrujnowanych budynków mieszkalnych. Odbierał kolejne honoraria i zaliczał kolejne małżeństwa. Panował nad mężczyznami w ringu i nad kobietami w sypialni.
Tej bestii nie dało się trzymać w klatce. Jej przeznaczeniem – albo przekleństwem – było uwolnić się i narozrabiać, może nawet kogoś ugryźć.
W końcu tak się właśnie stało.
Oglądając wywiady z byłym mistrzem, trudno zrozumieć, jak godził ponure, agresywne wypowiedzi z łagodnym, niemal żartobliwym zachowaniem. Przypominam sobie, że to człowiek, który kiedyś trzymał w salonie prawdziwe tygrysy i który do dziś hoduje gołębie w swoim domu w Las Vegas. Człowiek, który powiedział kiedyś starzejącej się sędzinie, że lubi, gdy kobiety krwawią w łóżku, i który nadal miewa łzy w oczach na wspomnienie czasów, kiedy go gnębiono.
Czy możemy to zrozumieć? Ten mężczyzna jest pełen sprzeczności. Jest zagadką. Być może taka mieszanka pierwotnego mroku i słabości zawsze będzie nas interesować.
Rory, znałeś Mike’a jako wstydliwego nastolatka i najdłużej pracowałeś jako jego menedżer. Co cię do niego ciągnęło i czy w ciągu wszystkich tych lat zauważyłeś w nim jakąś przemianę?
RORY: Mike i ja byliśmy ze sobą blisko. To była naturalna, ale wyjątkowa chłopięca więź. Znałem go lepiej niż inni i nie musiałem mu się pucować – jak mawialiśmy w naszej dzielnicy – ani nic takiego. Był moim kumplem. Traktowałem go tak samo jak wszystkich innych przyjaciół, zarówno wtedy, kiedy nie mieliśmy pieniędzy, jak i wtedy, kiedy mieliśmy wszystkie pieniądze tego pieprzonego świata. Przyjaźń to przyjaźń.
Kilka moich najlepszych cech zawdzięczam Mike’owi. On nie lubi rozgłosu. Jest skromny. Jest lojalny. Ma złote serce. Jest też jednym z najzabawniejszych kolesi, jakich znam, ale staje się poważny, kiedy z jego ust wychodzą te dziwaczne rzeczy. Zdarza się zresztą, że wtedy jest jeszcze śmieszniejszy.
Nigdy nie widziałem, żeby brał narkotyki. Od samego początku był prawdziwym wojownikiem i uważał, że ludzie, którzy ćpają, to słabeusze. Kiedy słyszę, że jest uzależniony i chodzi na odwyk… Rany, ja nie znam tego faceta. To nie ten sam Mike. On pił. Wybierał najsilniejszy alkohol i podnosił szklankę do ust. Kiedy ją opuszczał, była pusta – ten dzieciak próbował po prostu zachowywać się jak dorośli.
Nawet w dawnych czasach nie piłem i nie paliłem. Może to przez niego, przez to, że musiałem go pilnować. Mówiłem do niego po cichu: „Słuchaj, musisz uważać na tamtego gościa… bla, bla, bla”, albo: „Z tą dziewczyną musisz być ostrożny… bla, bla, bla”. Odpowiadał wtedy: „Kurwa, Ro, za bardzo się martwisz. Stary, za bardzo się martwisz”.
Mike nie budował sobie pomników ani fanklubów, ale był bardzo hojny. Niezależnie od tego, czy miał przy sobie akurat pięć czy 500 000 dolarów, gotów był oddać je każdemu, kto opowiedziałby mu łzawą historię. Nie znam zbyt wielu ludzi, którym odmówił. Dbał o rodzinę i przyjaciół, opłacał hipoteki, mieszkania i lekarzy. Wiele osób to wykorzystywało. Wynajmował kumplom apartament w hotelu Trump, a miesiąc później, kiedy trenował już zupełnie gdzie indziej, oni nadal siedzieli w tym cholernym pokoju. Szedłem tam wtedy i ucinałem całą sprawę, a oni byli na mnie wściekli.
Mike Tyson to skomplikowany człowiek. Mam na myśli to, że Mike, którego widzisz o dziewiątej rano, to nie ten sam facet, którego spotkasz o piętnastej czy przed północą. W jednej chwili może zachowywać się racjonalnie, a zaraz potem robi coś kompletnie szalonego. Przy Mike’u nigdy nie można być niczego pewnym.
Zrobił jeden z największych przekrętów w historii sportu, ponieważ sprawił, że ludzie mu współczują. Nigdy nie wyzbył się przestępczej moralności, którą nasiąkł jako dzieciak. Odgrywał po prostu rolę „Mike’a, głupiego boksera”, i to działało. To była jego metoda. Przez krótki okres należał do najbardziej wpływowych ludzi sportu na tej planecie, ale nikt nigdy nie nauczył go, jak radzić sobie w takiej sytuacji. Próbowaliśmy przygotowywać go do wywiadów i kreować jego publiczny wizerunek, a on kiwał tylko głową. Okej, okej. A potem mówił, co ślina przyniosła mu na język. Pracowaliśmy z facetem chorym psychicznie. Każdy poranek oznaczał nową przygodę.
W wywiadach dla prasy mówił, że jest barbarzyńcą i że będzie zdobywał cipki. W rozmowie z pewną dziennikarką stwierdził, że zazwyczaj nie udziela wywiadów kobietom, z którymi nie może się przespać. Wyobrażacie sobie sportowca, który dziś mówi coś takiego? Zostałby ukrzyżowany. Słyszymy niektóre wypowiedzi Mike’a – bełkot o gejach, kwestiach rasowych i tak dalej – a media nie robią z tego wielkiego halo, bo wiedzą, że on ściemnia.
Jego najcenniejszą umiejętnością jest zapamiętywanie przeczytanych informacji. Stwierdza: „Hej, ten cytat jest spoko. Chyba go użyję”. I zaraz cytuje Mao Tse-tunga, Arthura Ashe’a i innych. Ludzie myślą sobie: „Kurczę, ten facet ma głębokie przemyślenia”. Pierdolenie. To człowiek, który potrafi stać przed lustrem i śmiać się do siebie – to cały on.
Mike uwielbia swąd chaosu. To właśnie w nim funkcjonuje najlepiej. Jeśli zbyt długo jest spokojnie i cicho, zaczyna mu odpierdalać. Być może właśnie dlatego był tak dobry w ringu. Cus nauczył go, jak wykorzystywać strach i kontrolować emocje. Kiedy rywale wyprowadzali ciosy, był całkowicie spokojny. Miał skupiony wzrok i rejestrował wszystko wokół siebie. Był w tym mistrzem.
Pod powierzchnią narkotyków, brawury, slangu i całego tego gówna znajduje się dobry człowiek. Nawet dziś. Mimo wszystko kocha go wiele osób, a nienawidzi garstka. Ludzie lubią go za jego surowość i prawdziwość, ale pragną go też wykorzystywać.
Od samego początku problemem Mike’a były również kobiety. Ten facet to seksualne zwierzę, prawdziwy nałogowiec.
Mike uważa się za łowcę, ale tak naprawdę jest ofiarą.
Gdyby Cus D’Amato nadal żył, wszystko wyglądałoby inaczej. Mike Tyson nie tylko na dłużej zatrzymałby koronę mistrza świata wagi ciężkiej, ale pobiłby również ustanowiony przez Rocky’ego Marciano rekord zwycięskich walk i udowodnił, że jest najlepszym bokserem w historii. Tak przynajmniej przypuszcza wielu dziennikarzy sportowych i fanów boksu.
Kim był Cus?
Pierwszy trener Mike’a, Constantine „Cus” D’Amato, był uosobieniem własnego nazwiska: bezpośrednim, ordynarnym (cuss) i porywczym starym niedźwiedziem, który chropowatym głosem wygłaszał ostre komendy. Twardo stąpał po ziemi. Nie znosił bezsensownego pieprzenia. Dorastał na Bronksie pod okiem surowego ojca i na własne oczy widział, jak policjant zabija jego brata za pyskowanie.
Pod koniec lat 40. Cus otworzył salę treningową Gramercy Gym. W tej klitce na trzecim piętrze budynku na Manhattanie trenował pięściarzy i to tam odkrył Afroamerykanina Floyda Pattersona. Chłopak mieszkał na Brooklynie i chciał się nauczyć samoobrony. Cus został jego menedżerem i poprowadził go przez walki amatorskie aż do złotego medalu na olimpiadzie w 1952 roku. Kiedy w 1956 roku Cus zorganizował mu pierwszą walkę o tytuł, pięściarz zaszokował cały świat, zostając najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej.
Cus D’Amato był geniuszem. Ludzie uważali go za nieomylnego.
Wkrótce pojawiły się problemy związane ze statusem gwiazdy. W czasach, kiedy nie istniały związki bokserskie i komisje sportowe, pięściarstwo przesiąknięte było korupcją. Inni menedżerowie, a nawet szefowie mafii, chcieli zarobić na wschodzącej gwieździe i zasiali w umyśle młodego pięściarza ziarno nieufności. Kiedy Floyd postanowił odejść od Cusa, ten zaszył się ze swoją ukraińską miłością, Camille Ewald, w jej dużym wiktoriańskim domu stojącym nad brzegiem rzeki Hudson.
W położonych na północy stanu Nowy Jork górach Catskill rozgrywa się akcja opowiadania Rip Van Winkle[4]. Cus również zapadł tam w trwający kilka dekad sen, marząc o dniu, w którym trafi na kolejny talent bokserski i zacznie go kształtować; szansa na to, że w miasteczku takim jak Catskill zdarzy się coś podobnego, było jednak znikome.
Ale Cus nie odpuszczał. Podobnie jak baśniowy bohater Washingtona Irvinga „wolał przyjaźnić się z przedstawicielami młodego pokolenia, którzy od razu bardzo go polubili”, i po pewnym czasie otworzył drugą salę treningową. Był to mały, duszny lokal położony nad komendą policji, a więc w dość nieoczekiwanym miejscu dla takiego przedsięwzięcia.
W 1980 roku Cus odebrał telefon, który wszystko zmienił.
Bobby Stewart, były zwycięzca turnieju Golden Gloves, pracował jako opiekun w Tryon Residential Center i za zwieńczonym drutem kolczastym pięciometrowym ogrodzeniem znalazł chłopaka o nogach i klatce piersiowej dorosłego mężczyzny.
Tym chłopakiem był Michael Gerard Tyson, przestępca z Brooklynu.
Cusa to zainteresowało. Brooklyn? Tak samo jak w przypadku Floyda.
Zorganizował więc próbny trening w swojej sali i wspólnie z drugim trenerem Teddym Atlasem stanął przy ringu, obserwując sparing Bobby’ego Stewarta z 13-latkiem. W drugiej rundzie, po tym jak Mike wyprowadził kilka mocnych ciosów, Bobby trafił go potężnym prawym prostym.
– Wystarczy – powiedział Teddy, widząc zakrwawioną twarz chłopaka.
– Jeszcze jedna – nalegał Mike. – Zawsze boksujemy trzy rundy.
Po zakończeniu tej trzeciej rundy Cus wiedział już, że znalazł nowego mistrza świata. Wziął Mike’a pod swoje skrzydła i został jego prawnym opiekunem, dzięki czemu chłopak mógł zamieszkać razem z nim i Camille oraz trenować pod jego okiem. Kiedy Mike zdobył swój pierwszy złoty medal podczas turnieju U.S. Junior Olympics, zagorzali fani boksu zwrócili na niego uwagę. Kiedy powtórzył ten wyczyn i ustanowił nowy rekord najszybszego nokautu – osiem sekund po gongu rozpoczynającym walkę – dziennikarze sportowi zaczęli przewidywać, że jeśli przejdzie na zawodowstwo, będzie przyzwoitym i dobrze zarabiającym bokserem.
Przyzwoitym? Dobrze zarabiającym?
Media nigdy nie miały aż tyle racji – i nigdy aż tak bardzo się nie myliły.
Rory, kiedy poznałeś Mike’a, mieszkał w Catskill razem z Cusem i Camille. Jak zaczęła się wasza przyjaźń? Czy twoją uwagę przyciągnął jego potencjał bokserski i finansowy?
RORY: Wszystko to zaczęło się w pewnym sensie od moich błędnych decyzji.
W 1982 roku skończyłem naukę w Albany High i zapisałem się do Schenectady Community College na kierunek „sztuki kulinarne”. Gotowanie do dziś jest moją pasją. Pamiętam, że dostałem pożyczkę studencką w wysokości 2700 dolarów i wydawało mi się, że to gówno to jakiś milion baksów. Olałem książki. Kupiłem sobie hatchbacka i zamontowałem w nim duże głośniki.
Byłem głupi i nie interesowała mnie nauka. Schenectady to mała szkoła, a ja zacząłem występować w drużynie koszykarskiej. Wyobrażałem sobie, że grając z tymi chłopakami, będę zaliczał po 60 punktów na mecz, dlatego opuszczałem treningi. Powiedziałem trenerowi, że mam chorą babcię. Ten facet był jednak bardzo religijnym człowiekiem. Następnym razem, kiedy pojawiłem się na treningu, ustawił nas w okręgu i zaczął cytować biblijne wersety. Nagle spojrzał na mnie i stwierdził: „Jeden spośród nas skłamał”. Powiedział mi, że zadzwonił do Albany Medical Center i dowiedział się, że nie ma tam żadnego członka mojej rodziny. Próbowałem się jeszcze wykręcać, mówiąc coś o moim samochodzie, ale on oznajmił tylko: „Wyjdź”. Tak po prostu. „Wyjdź. Nie chcemy cię w naszej drużynie”.
Byłem zdruzgotany. Nie chciałem się uczyć, jeśli nie mogłem grać w kosza. Koszykówka to było całe moje życie. Myślałem, że będę grał w Syracuse, a potem w NBA. Tymczasem mieszkałem w domu moich rodziców, nad sklepem rodzinnym przy Clinton Avenue.
Pojawiałem się przed biurem komisji wojskowej i wracałem, próbując podjąć decyzję, co chcę robić. Wtedy też wpadłem na faceta o ksywce Przystojniak, który powiedział mi o pracy w organizacji Berkshire Farm Division for Youth.
– Nie płacą zbyt dużo – wyjaśnił – ale można mieszkać w jednej z tych ich wiosek i pracować z dzieciakami.
Rany, pokochałem to. Dla mnie to w ogóle nie była praca. Robiłbym to za darmo. Dzieciaki instynktownie wiedzą, komu na nich zależy, a kto ma je gdzieś, dlatego od razu złapałem z nimi dobry kontakt. Uwielbiałem być ich mentorem i dało mi to więcej niż cokolwiek innego, jakby było to częścią mojej natury i darem od Boga. Spędzałem w Berkshire cztery dni, a potem przez 80 minut jechałem do Albany.
W tym samym czasie Mike zaprzyjaźnił się z moim bratem i zaczął spędzać czas u nas w domu. Nienawidził Catskill, ponieważ było strasznie nudne, a Albany w pewnym sensie przypominało mu Brooklyn. Było to zrozumiałe, ponieważ mama zapraszała do domu każdego przybłędę z sąsiedztwa – taka już po prostu jest, że wszystkimi się opiekuje.
Pewnego ranka zobaczyłem Mike’a śpiącego u nas na podłodze. W samych majtkach. Był pijany. Mój tata nie miał pojęcia, kim jest ten dzieciak.
– Nigdy więcej nie napijesz się w tym domu – powiedział do niego. – Nie robimy tutaj takich rzeczy. Możesz tu zostać, ale nigdy nie przychodź po pijaku.
– Hej – zagadnąłem Mike’a. – Chodźmy się pobujać.
Jeżdżąc po okolicy, zrozumieliśmy, że nadajemy na tych samych falach. Mike potrafił znaleźć mnie niezależnie od tego, gdzie akurat byłem. Był wstydliwym, wycofanym i nietypowym kolesiem. Nie wiedział, jak rozmawiać z dziewczynami. Mówiłem: „Siema, to mój ziomek Mike”. Nie rozmawialiśmy o boksie ani o niczym takim. Wynosiłem ze sklepu mojego taty chipsy i smakołyki, które następnie dawałem Mike’owi. Któregoś dnia tata mnie na tym przyłapał. Wściekł się.
To były dobre czasy. Mike i ja wspólnie się bawiliśmy. Jakiś czas później potrzebowałem innego auta i odkupiłem ze złomowiska starego lincolna continentala mojego taty. Były w nim jakieś problemy z elektryką. Gliny myślały, że mrugamy na nich światłami, nawet jeśli niczego nie dotykaliśmy. Henry Blunt, który reperował samochody wszystkim okolicznym mieszkańcom, naprawił też mojego lincolna. Kiedy auto w końcu odmówiło posłuszeństwa, wynajęliśmy grata z takimi dziurami w podłodze, że mogliśmy wystawiać przez nie nogi jak pierdoleni Flintstonowie czy coś w tym stylu. Zimą odmrażaliśmy sobie tyłki.
Byłem wtedy tylko przyjacielem Mike’a, ale do moich codziennych zadań należało dbanie o to, żeby pojawiał się na sali, bo przecież musiał to robić. Boksował. Od momentu, kiedy nabyłem samochód i mogłem pozwolić sobie na zakup benzyny, traktowałem to jak swój obowiązek. 40 minut jazdy w jedną stronę. Mike wściekał się, kiedy nakłaniałem go do treningu.
– Słuchaj, jeśli nie będziesz trenował, nie będziemy mogli się spotykać – mówiłem mu zazwyczaj.
Nie wiedzieliśmy, że zostanie kiedyś mistrzem. W Albany było wielu innych obiecujących bokserów, a krytycy twierdzili, że Mike ma za mały zasięg ramion. Nie budził wtedy specjalnego zainteresowania. Jeździliśmy na lokalne walki, Mike robił co trzeba, a potem wracaliśmy do klubu. Dopiero kilka lat później na budynku Vegas Hilton zobaczyłem billboard z napisem: „Tyson kontra Berbick w walce o mistrzostwo świata wagi ciężkiej”. Pomyślałem wtedy: „Jasna cholera!”. Zrozumiałem, jak wielka to jest sprawa.
Cus do dziś chwalony jest za swoją wyjątkową umiejętność odkrywania i rozwijania talentów. Czy znałeś go osobiście? Czy kiedykolwiek widziałeś go w akcji jako trenera?
RORY: Cus był dobrym facetem. Czasami po podwiezieniu Mike’a na salę treningową do Catskill spałem w samochodzie. Niekiedy pozwalano mi przyglądać się jego treningowi. Cus nie przepadał za mną, ale nie przepadał za nikim z towarzystwa swojego zawodnika. Starał się go chronić. Nie wiedział, że gdyby nie ja, Mike nie pojawiałby się nawet na treningach.
Wkrótce stałem się jakby członkiem rodziny. Jadałem obiady z Cusem i Camille. Camille była miłą i silną kobietą; zawsze czochrała mi włosy tak jak Mike’owi. Mike przedstawiał ją jako swoją mamę. Cus był inny. Potrzebował trochę czasu, żeby się do mnie przekonać.
– Wsiadaj do samochodu, wsiadaj do samochodu! – mówił mi Mike. – Cus cię nie cierpi.
Mike jednak przykleił się do mnie, bo wiedział, że jestem dobrym kolesiem. Dla mnie nie miało to znaczenia. Wiedziałem, że nie jestem facetem, za jakiego uważał mnie Cus.
Widzisz, moja sytuacja była inna niż Mike’a. Pochodziłem z dobrej rodziny, nie piłem i nie brałem narkotyków. Uprawiałem sport w szkole. Trzeba oddać mojej mamie, że zawsze pilnowała, byśmy ja i moi bracia zapisywali się na futbol, koszykówkę i tak dalej. Uprawialiśmy wszystkie dyscypliny, nawet łyżwiarstwo. Tata był trenerem młodzieżowej drużyny futbolowej, a mama obsługiwała kiosk z przekąskami. W tygodniu pracowała w rodzinnym sklepie, który był otwarty do późna, dlatego zostawiała nas w świetlicy, gdzie do godziny dziesiątej w nocy graliśmy w kosza albo w ping-ponga.
W tamtych czasach byłem pryszczaty i zdawałem sobie z tego sprawę, dlatego nie rozmawiałem z dziewczynami. Mój świat ograniczał się do koszykówki i futbolu. Chłopaki z drużyny przechwalali się, mówili: „Miałem wczoraj Betty” albo „Miałem wczoraj Julie”, ale ja taki nie byłem. To było zupełnie nie w moim stylu. Rany, Cus o tym nie wiedział, więc nie mogę go za to winić.
Cus był absolutnym mistrzem w tym, co robił. Doskonale rozumiał aspekty psychologiczne boksu, nie tyle poza ringiem, co właśnie w ringu. Uczył Mike’a anatomii i pokazywał mu, jak zrobić przeciwnikowi krzywdę. Byłem w to wtajemniczony.
Cus był wielkim człowiekiem – zawsze to powtarzam – ale powiedzmy to sobie wprost: on miał dokładny plan na Mike’a Tysona, tak samo jak na każdego innego zawodnika, który jadał przy stole Camille. Nie mówię, że to był zły plan, ale myślicie, że gdyby jakiś inny pięściarz był lepszy, to wszystko obracałoby się wokół Mike’a?
Nie, Mike okazał się po prostu najlepszy. Był skarbem Cusa i jego szansą na to, by pozostawić po sobie ślad. Nie ma w tym nic złego.
Kiedy Cus zmarł w 1985 roku, Mike miał dopiero 19 lat i naprawdę był rozbity jego odejściem.
Norman Mailer twierdził, że Cus był „wyznawcą filozofii zen”. Czy gdyby Cus nadal żył, ocaliłby Mike’a przed skutkami jego autodestrukcyjnych zachowań? Czy miałby na niego aż taki wpływ?
RORY: Chodzi mi o to, że Cus był wielkim człowiekiem, ale nie na wszystkich płaszczyznach radził sobie równie dobrze. To on nauczył Mike’a, że można mieć kobiety i samochody, że można robić to czy tamto. Jak już zostaniesz mistrzem, możesz robić, co chcesz. Powtarzał Mike’owi, że jest niezwyciężony i że nie musi przed nikim odpowiadać.
Mike chciał być niezwyciężony, chciał być jak dawni twardzi pięściarze. On jest świetnym naśladowcą. Lubił historię. Interesował się filmami i czytał o Sugar Rayu Robinsonie czy Jacku Johnsonie. Byliśmy młodzi i oglądaliśmy stare filmy z Jamesem Cagneyem. Mike naśladował wygląd tych gości i sposób ich zachowania. Nosił gangsterskie kapelusze i długie płaszcze, myśląc: „Tak, lecimy z tym, jesteśmy cool”. Kopiował osobowości tych bohaterów.
To właśnie osobowość omawiali i trenowali wspólnie z Cusem. Połowa wszystkich bezwzględnych i twardych zachowań Mike’a to był po prostu Sonny Liston. A innym razem Marciano. Mike naśladował to, co podpatrzył u dawnych bokserów.
Cus był świetny, ale nie nauczył Mike’a dyscypliny. Wiesz, to jak podpisywanie wielkich kontraktów z dzieciakami z NBA. Zaczynasz dawać im ogromne sumy, a ci kolesie nie wiedzą, co z nimi robić. Cus nie zajmował się tym, co działo się poza ringiem, i tak właśnie narodził się problem. Potwór miał się czym karmić.
Mike chodził do szkoły w Catskill, ale był chłopakiem z Brooklynu i nie bardzo tam pasował. Władze szkoły oskarżyły go o napastowanie jednej z uczennic, więc co zrobił Cus? Wypisał go ze szkoły. Nie dbał o edukację Mike’a, bo ten interesował go tylko jako bokser. Teddy’emu Atlasowi to się nie spodobało. Teddy wykonywał na sali treningowej polecenia Cusa i zajmował się Mikiem, ale nie podobało mu się, że Cus nie uczy chłopaka odpowiedzialności.
Następnym razem, kiedy Mike wpadł w tarapaty, sprawa dotyczyła 11-letniej bratanicy Teddy’ego. To wystarczyło. Teddy wyciągnął pistolet i przystawił go Mike’owi do głowy. Pokazali tę scenę w filmie HBO pod tytułem Tyson i dobrze im to wyszło. Teddy chciał zabić Mike’a, ale i tak nic to nie zmieniło. Cus powiedział Teddy’emu, że nie będzie już trenował Mike’a. Miał odejść. To było coś w rodzaju: „Zostaw w spokoju moją przepustkę do lepszej przyszłości”.
Teddy jest dziś ekspertem w ESPN. Niezależnie od tego, co o mnie mówi – a przecież tak naprawdę mnie nie zna – myślę, że był dobrym trenerem. Uważam, że jego filozofia i podejście do zawodników pozytywnie wpływały na Mike’a, ale decyzja nie należała do mnie. Byłem tylko przyjacielem Mike’a, który obserwował jego upadek. Bez wątpienia było to pouczające.
W tamtych czasach menedżerami Mike’a byli Bill Cayton i Jim Jacobs, którzy zajmowali się jego kontraktami i załatwiali mu nowych trenerów.
Mike i ja nie mieliśmy pojęcia, co tak naprawdę ci dwaj odpierdalają.
Dopiero wiele lat później wszystkiego się dowiedzieliśmy.
[1] Wszystkie cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
[2] Ośrodek Dymania.
[3] Rodzaj kapelusza.
[4] Opowiadanie Washingtona Irvinga z 1819 roku, w którym tytułowy bohater, uśpiony przez duchy w górach Catskill w czasach kolonialnych, budzi się po 20 latach w niepodległych Stanach Zjednoczonych.
Taming the Beast. The Untold Story of Mike Tyson
Copyright © 2014 by Rory Holloway with Eric Wilson
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2020
Copyright © for the Polish translation by Jakub Małecki 2020
Redakcja – Grzegorz Krzymianowski
Korekta – Piotr Królak
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Fotografia na okładce – WENN Rights Ltd / Alamy Stock Photo
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I, Kraków 2020
ISBN EPUB: 9788379244171ISBN MOBI: 9788379244164
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Tomasz Czernich
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Płuska, Honorata Nicpoń, Ewa Koza
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl