Potwór - Nele Neuhaus - ebook + książka

Potwór ebook

Nele Neuhaus

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa powieść Nele Neuhaus – królowej kryminału i jednej z najpopularniejszych niemieckich pisarek. To już jedenasty tom bestsellerowej serii z parą komisarzy Pią Sander i Oliverem von Bodensteinem – szokujący, poruszający i trzymający w napięciu.

Ktoś znajduje zwłoki młodej dziewczyny. Szesnastoletnia Larissa została uduszona. Analiza śladów na jej ciele pozwala zidentyfikować DNA afgańskiego uchodźcy, któremu odmówiono azylu. Co więcej, mężczyzna niedawno został skazany na karę więzienia, którego udało mu się uniknąć po skardze na przewlekłość postępowania. On jednak znika, zanim Pia i Bodenstein zdążą go przesłuchać.

W nocy, na kompletnym odludziu, ginie mężczyzna, który wybiegł z lasu wprost pod samochód. Ma rany kąsane i zmasakrowaną twarz. Okazuje się, że wcześniej zabił kobietę w czasie nielegalnych wyścigów samochodowych. Przed czym tym razem uciekał? I kto go tak potraktował?

W trakcie śledztwa w sprawie morderstwa Larissy, Pia i Bodenstein trafiają na kolejne ofiary i zaginięcia. Nie wiedzą jeszcze, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

Wykorzystując środki klasycznej powieści suspensu, z mistrzowsko dawkowaną dramaturgią i realistycznym odwzorowaniem postaci, Nele Neuhaus ponownie konfrontuje nas z mroczną stroną ludzkiej duszy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 811

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luta11

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść czyta się jednym tchem, wartka akcja i jej wielowątkowość oraz zaskakujący finał sprawiają, że bardzo trudno oderwać się od jej czytania. Polecam.
00



Ty­tuł ory­gi­nału MON­STER
Co­py­ri­ght © by Ul­l­stein Bu­chver­lage GmbH, Ber­lin. Pu­bli­shed in 2023 by Ul­l­stein Ver­lag Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Zdję­cia na okładceShut­ter­stock \ Mi­chal Nin­ger; Aastels; Yeti stu­dio; Jim Cum­ming; Mr.thi­ra­sit pra­serd­sang; Pat­tern image
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-968-9
Gorzka Cze­ko­lada jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim sio­strom, Clau­dii i Ca­milli

Dzię­kuję, że je­ste­ście.

Ten, kto wal­czy z po­two­rami,

niech uważa, żeby sam nie stał się po­two­rem.

Gdy długo spo­glą­dasz w ot­chłań,

ot­chłań pa­trzy też w cie­bie.

Frie­drich Nie­tz­sche

.

Ni­niej­sza książka jest po­wie­ścią. Jej fa­buła jest zmy­ślona. Wiele z przy­wo­ła­nych przeze mnie zbrodni zo­stało po­peł­nione w taki sam lub po­dobny spo­sób. Na­zwy miej­sco­wo­ści, na­zwi­ska ofiar, ich bli­skich i spraw­ców zo­stały przeze mnie zmie­nione.

Wszyst­kie po­staci, ich ce­chy cha­rak­te­ry­styczne, zda­rze­nia i sy­tu­acje, w ja­kich się po­ja­wiają, są fik­cyjne i są wy­two­rem mo­jej wy­obraźni. Po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych lub zmar­łych jest przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone.

SPIS PO­STACI

WY­DZIAŁ K11:

OLI­VER VON BODEN­STEIN, szef wy­działu K11

PIA SAN­DER, daw­niej Kirch­hoff, po­li­cjantka

DR NICOLA ENGEL, sze­fowa pionu kry­mi­nal­nego, dy­rek­torka ko­mendy w Ho­fheim

KAI OSTER­MANN, po­li­cjant

KATH­RIN FACHIN­GER, po­li­cjantka

CEM ALTU­NAY, po­li­cjant

TARIK OMARI, po­li­cjant

CHRI­STIAN KRÖGER, szef ze­społu tech­ni­ków kry­mi­na­li­styki

MERLE GRUM­BACH, rzecz­niczka praw ofiar

STE­FAN SMY­KALLA, rzecz­nik pra­sowy ko­mendy w Ho­fheim

TANJA GATZKE, sze­fowa ze­społu spe­cjal­nego

PROF. DR HEN­NING KIR­CH­HOFF, szef In­sty­tutu Me­dy­cyny Są­do­wej we Frank­fur­cie

RON­NIE BÖHME, asy­stent sek­cyjny

DR JULIUS ROSEN­THAL, pro­ku­ra­tor z Frank­furtu

JÖRG HEIDEN­FELD, pro­ku­ra­tor z Frank­furtu

I INNI W KO­LEJ­NO­ŚCI AL­FA­BE­TYCZ­NEJ:

PHI­LIP ALTVA­TER, wy­dział we­wnętrzny Fe­de­ral­nego Urzędu Śled­czego

SOPHIA VON BODEN­STEIN, córka Oli­vera

QUEN­TIN VON BODEN­STEIN, brat Oli­vera

ANNE BÖH­LE­FELD, matka Lissy

JÖRG BÖH­LE­FELD, jej mąż, oj­ciec Lissy

JONAS BÖH­LE­FELD, jego brat

WALID BOUAZIZ, pro­gra­mi­sta

MAR­KUS BURKHARDT, pra­cow­nik Fe­de­ral­nego Urzędu Śled­czego

HAN­NE­LORE FACHIN­GER, bab­cia Ka­th­rin

EWALD FRIT­SCHE, szef służb pre­wen­cji

KON­STAN­TIN HAWELKA, sę­dzia sądu okrę­go­wego we Frank­fur­cie

TURGAY KARA­MAN, rzeź­nik z Bad Cam­berg

CHRI­STINE KEL­MENDI, astro­lożka i me­dium

WER­NER KOLBE, są­siad Böh­le­fel­dów

SARA KORB­MA­CHER, naj­lep­sza przy­ja­ciółka Lissy

VIOLA KORB­MA­CHER, matka Sary

FAR­WAD MAH­MO­UDI, uchodźca z Afga­ni­stanu z ne­ga­tyw­nie roz­pa­trzo­nym wnio­skiem azy­lo­wym

VOL­KER MAZA­NEK, przed­się­biorca po­grze­bowy

DR JAN PFEF­FER­KORN, ad­wo­kat

DANIEL RAD­LOFF, mor­derca dziecka

ULRIKE RAD­LOFF, jego matka

DR CHRI­STOPH SAN­DER, mąż Pii i dy­rek­tor zoo fun­da­cji Opla

PRO­FE­SOR KARIM SHA­RI­TYAR, tłu­macz i oj­czym Ylvy

YLVA SHA­RI­TYAR, córka Jörga Böh­le­felda

WOLF SOL­L­BERG, ho­dowca grzy­bów

UDO SZA­MEIT, ad­wo­kat

DEN­NIS WEINERT, na­uczy­ciel wu­efu i ma­te­ma­tyki

LEONA WEINERT, jego żona

MARCO WESE­NICK, wła­ści­ciel ma­ga­zy­nów Blu­eSky

MAR­CELLA, LYNN, JULIKA i PAULA, przy­ja­ciółki Lissy

DZIE­WIĘĆ DNI PÓŹ­NIEJ

Po raz ostatni prze­szedł się po domu. Młode mał­żeń­stwo, które go ku­piło, ucie­szy się, że jesz­cze przed świę­tami bę­dzie mo­gło się wpro­wa­dzić; lada dzień spo­dzie­wali się na­ro­dzin dziecka.

Pod­łoga ko­ry­ta­rza była szorstka i zna­joma, kiedy szedł po niej boso. Przy­po­mniał so­bie, skąd w ogóle wziął się po­mysł, żeby tak wy­glą­dała. Na po­czątku ma­rzył o par­kie­cie w jo­dełkę, ale przy­pad­kowo tra­fił do sklepu, w któ­rym zo­ba­czył, że ist­nieje al­ter­na­tywa dla tego wzoru. Wy­brali sześć czy sie­dem róż­nych de­sek i uło­żyli je na za­pla­mio­nym dy­wa­nie ich dwu­po­ko­jo­wego miesz­kanka. Dzie­siątki razy prze­szli po nich w każdą stronę, do­ty­kali ich i przy­glą­dali się im w peł­nym słońcu, dys­ku­to­wali o fak­tu­rze i wy­glą­dzie, by osta­tecz­nie zde­cy­do­wać, że w ko­ry­ta­rzu na pod­łogę trafi szczot­ko­wana i bie­lona de­ska trój­war­stwowa z dębu ame­ry­kań­skiego z v-fugą – piękna, szla­chetna i zde­cy­do­wa­nie za droga. Po­woli wszedł scho­dami na pod­da­sze, my­śląc o tym, jak gra­ciar­nię zmie­nili w po­kój dla dziecka. Dziś prze­stronne po­miesz­cze­nie znów było pu­ste. Za­trzy­mał spoj­rze­nie na fu­try­nie. Dzie­sięć kre­sek. Co roku, szes­na­stego grud­nia, za­zna­czał na niej wzrost Ja­koba. To był ich ry­tuał. Przy­kuc­nął i przyj­rzał się ostat­niej kre­sce, zro­bio­nej co do dnia przed pię­cioma laty. Szes­na­stego grud­nia 2014 roku. W jego uro­dziny.

Pod­niósł się z wes­tchnie­niem i prze­szedł przez pu­ste po­miesz­cze­nie. Za­trzy­mał się przed ry­sun­kiem, który po­wie­sił na ścia­nie. Trzy osoby i mały, ła­ciaty pies, nie­bie­skie niebo i żółte słońce. Ja­kob pod­pi­sał go z uro­czym błę­dem tak: „Tata, mama, Ja­kob i Bella na pla­rzy”.

Wy­cią­gnął dłoń i prze­su­nął pal­cami po pa­pie­rze, który z bie­giem czasu się po­fał­do­wał.

– Tata za­raz do cie­bie przyj­dzie – wy­szep­tał. – Do cie­bie, Ja­ko­bie, do mamy i Belli.

Po­tem od­wró­cił się i zszedł po­woli scho­dami. Pu­ste re­gały na książki, pu­ste szafki i pu­ste wnęki. Znik­nęło wszystko, co wcze­śniej sta­no­wiło część jego ży­cia. Nie zaj­rzał do sy­pialni, w któ­rej bu­dził się i za­sy­piał przez nie­mal dwa­dzie­ścia lat, z któ­rych pięt­na­ście było szczę­śli­wych, a pięć kosz­mar­nych. Mi­nął rów­nież ła­zienkę. Tam po raz ostatni wziął prysz­nic. Mu­siał zmyć ją z sie­bie. Jej za­pach. Po­przed­niego wie­czoru nie­spo­dzie­wa­nie sta­nęła przed jego drzwiami, z dwiema piz­zami i dwiema bu­tel­kami czer­wo­nego wina. Nie po­wi­nien był jej wpusz­czać. Nie mógł znieść jej wi­doku. Wzbu­dzała w nim obrzy­dze­nie. Nie, jesz­cze go­rzej – nie­na­wiść. Bo nie po­tra­fił się jej oprzeć. Znów go ku­siła. Znów go do­słow­nie zmu­szała tą swoją per­swa­zją i proś­bami. Jak za każ­dym ra­zem wcze­śniej. Jak za każ­dym ra­zem, kiedy po­tra­fiła na­kło­nić go do ro­bie­nia rze­czy, któ­rych ni­gdy w ży­ciu nie chciał ro­bić. Nie miała po­ję­cia, co się dziś wy­da­rzy, bo inni jej nie in­te­re­so­wali. Tylko ich wy­ko­rzy­sty­wała.

Te­raz le­żała na pod­ło­dze w to­a­le­cie dla go­ści. Po­miesz­cze­nie nie miało okien, za to po­sia­dało ma­sywne drzwi, które dla oszczęd­no­ści miej­sca otwie­rały się do środka. Nie mo­gła ich wy­ła­mać kop­nię­ciem.

O 8.32 po raz ostatni wy­szedł z domu. Ski­nie­niem głowy po­zdro­wił ko­bietę z mop­sem, którą wi­dy­wał nie­mal co­dzien­nie, otwo­rzył ga­raż i wsiadł do sa­mo­chodu. Wy­co­fał na ulicę i jesz­cze raz spoj­rzał na dom, ich gniazdko, które tak ko­chali.

– Trzy­maj się, domku – po­wie­dział ci­cho, po czym do­dał gazu i od­je­chał w stronę au­to­strady.

Wszystko do­kład­nie prze­my­ślał. Wszystko sta­ran­nie za­pla­no­wał. Dziś przy­szedł czas. W szes­na­ste uro­dziny Ja­koba.

Był go­tów.

SOBOTA 7 GRUD­NIA

Przez całe przed­po­łu­dnie śnieg był głów­nym te­ma­tem po­ru­sza­nym przez nie­licz­nych klien­tów, któ­rym udało się do­stać do ap­teki. Za­częło sy­pać już po­przed­niego wie­czoru i od tam­tego czasu śnieg pró­szył z ni­sko wi­szą­cych chmur, przy­sła­nia­jąc świat bia­łym ca­łu­nem. Miej­skie pługi le­d­wie ra­dziły so­bie z utrzy­ma­niem ulic w jako ta­kim sta­nie prze­jezd­no­ści, a je­śli ktoś rano za­dał so­bie trud oczysz­cze­nia chod­nika przed do­mem, pół go­dziny póź­niej mógł za­czy­nać od nowa. Biała pie­rzyna gru­bo­ści dwu­dzie­stu pię­ciu cen­ty­me­trów przy­kry­wa­jąca sa­mo­chody, da­chy i kon­te­nery na od­pady przy­po­mi­nała Anne Böh­le­feld czas dzie­ciń­stwa. Wów­czas każ­dej zimy pa­dało tyle śniegu i w jej wspo­mnie­niach mu­siały mi­nąć całe ty­go­dnie, za­nim za­czął się to­pić; nie to, co te­raz, kiedy wy­star­czyło kilka go­dzin, żeby biały puch na uli­cach zmie­nił się w bru­natną breję. Czuła dziwny spo­kój, gdy pa­dało, jak daw­niej, kiedy jesz­cze były cztery pory roku i nikt nie mó­wił o zmia­nach kli­matu.

Klienci na bu­tach wno­sili do ap­teki wil­gotny chłód i top­nie­jącą papkę. Młodsi na­rze­kali, bo nie po­do­bało im się od­śnie­ża­nie sa­mo­cho­dów, starsi bali się po­śli­zgnięć, upad­ków i po­ła­ma­nych koń­czyn, a ona my­ślała, ja­kie to ty­powo nie­miec­kie, że wszy­scy za­wsze sku­piali się na ne­ga­tyw­nych aspek­tach. Jed­nak tego dnia nic nie mo­gło ze­psuć jej hu­moru, bo po­przedni wie­czór był udany jak rzadko kiedy. Ra­zem z Jör­giem zo­stali za­pro­szeni do zna­jo­mych na obiad z grami kry­mi­nal­nymi, przy któ­rych śmiała się tak bar­dzo, że dziś bo­lały ją mię­śnie brzu­cha.

Około po­łu­dnia za­koń­czył się na­pływ i tak bar­dzo nie­licz­nych klien­tów.

– Przez ten śnieg nikt już dzi­siaj nie przyj­dzie – stwier­dziła sze­fowa. – Może pani skoń­czyć na dzi­siaj. Ja za­mknę.

Rze­czy­wi­ście, da­lej pa­dało bez prze­rwy, a ruch na uli­cach nie­mal ustał. Kilka osób wcze­śniej opo­wia­dało, że za­wie­szono kur­so­wa­nie au­to­bu­sów i li­nii S3, bo drzewo prze­wró­ciło się na li­nie trak­cyjne. Anne się­gnęła do kie­szeni i wy­jęła te­le­fon. Lissy jesz­cze się nie ode­zwała, więc na­pi­sała do córki krótką wia­do­mość. Za­pro­po­no­wała, że pod­je­dzie po nią do Sary, jej przy­ja­ciółki, żeby nie mu­siała wra­cać w tym śniegu. Po­tem spraw­dziła jesz­cze za­mó­wie­nia.

– Dzwo­niła pani Kreu­zer z Fal­ken­strasse – po­wie­działa. – Boi się wy­cho­dzić z domu. Wra­ca­jąc, pod­rzucę jej le­kar­stwa.

Spoj­rzała na ekran smart­fona. Lissy nie od­po­wie­działa. Dziwne. Otwo­rzyła okienko czatu. Przy wia­do­mo­ści, którą wy­słała chwilę wcze­śniej, wid­niał po­je­dyn­czy szary pta­szek. Lissy po raz ostatni ko­rzy­stała z apli­ka­cji po­przed­niego wie­czoru o 19.22. Anne prze­łknęła ner­wowo ślinę i wy­brała nu­mer córki. Wy­brany nu­mer jest cza­sowo nie­do­stępny. Spró­buj za­dzwo­nić póź­niej. Po­czuła ucisk pod most­kiem i gorzki smak w ustach. Cza­sowo nie­do­stępny. Po­je­dyn­czy szary pta­szek przy wia­do­mo­ści. To prze­cież nie­moż­liwe! Jej córka była do­słow­nie zro­śnięta z te­le­fo­nem, ni­gdy go nie wy­łą­czała i nie­mal ob­se­syj­nie pil­no­wała, żeby za­wsze mieć wy­star­cza­jąco na­ła­do­waną ba­te­rię. Anne uru­cho­miła apli­ka­cję z lo­ka­li­za­cją Find My. Lissy żar­to­wała, że wła­ściwą na­zwą by­łoby Stal­king-App, jed­nak nie miała nic prze­ciwko, żeby matka za­wsze mo­gła spraw­dzić, gdzie się aku­rat znaj­duje. W pierw­szej chwili Anne za­drżała z ra­do­ści i ulgi, bo punk­cik na ekra­nie po­ka­zy­wał ko­mórkę Lissy w Nie­der­höch­stadt, jed­nak po­tem ko­bieta prze­czy­tała pod­pis pod mapką Lis­Bo­e2003@t-on­line.de, Esch­born, Ste­in­ba­cher Strasse, 19 go­dzin temu. Za­raz po­tem punk­cik znik­nął. Brak lo­ka­li­za­cji.

Anne we­szła do po­koju dla pra­cow­ni­ków i za­mknęła za sobą drzwi. Wy­brała nu­mer Jörga. Gdyby Lissy zgu­biła ko­mórkę albo gdyby ktoś ją ukradł, z pew­no­ścią zna­la­złaby spo­sób, by po­wia­do­mić matkę o naj­strasz­liw­szym nie­szczę­ściu, ja­kie mo­gło spo­tkać na­sto­latkę. Nie, nie było po pro­stu żad­nego lo­gicz­nego wy­ja­śnie­nia, dla­czego Lissy od dzie­więt­na­stej dwa­dzie­ścia dwie po­przed­niego wie­czoru nie po­ja­wiła się on­line.

– No, od­bierz w końcu – mruk­nęła Anne, przy­ci­ska­jąc dłoń do mostka, lecz mąż się nie zgła­szał.

Wzięła głę­boki od­dech. Strach ustą­pił miej­sca złym prze­czu­ciom. Do kogo mo­głaby za­dzwo­nić? Do Sary? Nie, le­piej do jej matki. Violę Korb­ma­cher znała tylko z wy­wia­dó­wek, szkol­nych uro­czy­sto­ści i paru spo­tkań w kla­so­wym gro­nie. Trzę­sły jej się palce, gdy prze­wi­jała li­stę na­zwisk w książce ad­re­so­wej, by w końcu pod li­terą K tra­fić na wła­ściwy nu­mer.

– Pro­szę, bądź u nich! – szep­tała, cze­ka­jąc na sy­gnał wo­ła­nia. – Pro­szę, Lissy, bądź u Sary. Bła­gam. Na­wet je­śli zgu­bi­łaś te­le­fon, to nic się nie stało. Albo po pro­stu za­po­mnia­łaś go na­ła­do­wać. Pro­szę, pro­szę, pro­szę, Boże drogi, po­zwól, żeby po pro­stu za­spała...

– Wi­taj, Anne! – Za­sko­cze­nie w gło­sie Violi Korb­ma­cher było ni­czym cios w splot sło­neczny. Jak miło cię sły­szeć! Co u cie­bie?

– Cześć, Viola. – Anne sta­rała się za­pa­no­wać nad to­nem, by nie było w nim sły­chać pa­niki. – Słu­chaj, czy dziew­czynki jesz­cze śpią? Pró­bo­wa­łam do­dzwo­nić się do Lissy, ale ma wy­łą­czony te­le­fon.

– Hmmm...

Anne nie mo­gła na­brać od­de­chu. Ta chwila wa­ha­nia w każ­dej ko­mórce jej ciała po­ru­szyła coś, co było w nich od pierw­szej se­kundy, gdy wzięła Lissy w ra­miona: prze­ra­ża­jący, wszech­ogar­nia­jący strach o dziecko, który drze­mie w każ­dej matce.

– Lissy u nas nie no­co­wała – od­parła Viola, de­li­kat­nie za­sko­czona. – Sara ja­kiś czas temu po­je­chała z oj­cem do parku Al­ter Kur­park. Po­ma­gają tam przy sto­isku klubu spor­to­wego, bo w Bad So­den mamy w ten week­end jar­mark bo­żo­na­ro­dze­niowy.

– Ale... my­śla­łam... zna­czy... Lissy mó­wiła, że bę­dzie u was no­co­wać – wy­ją­kała Anne.

– Nie­stety, bar­dzo mi przy­kro – od­parła Viola gło­sem, jakby chciała po­wie­dzieć: „No cóż, moja droga, to cię córka okła­mała, nie ma co”.

– Dzię­kuję – wy­szep­tała Anne i za­koń­czyła roz­mowę. Osu­nęła się na wą­skie łóżko i po­now­nie otwo­rzyła na What­sAp­pie chat z Lissy, wal­cząc ze stra­chem, który gro­ził po­chło­nię­ciem jej ni­czym po­tężna, czarna fala. Miała mę­tlik w gło­wie. Czy Lissy na pewno mó­wiła, że bę­dzie spać u Sary? A może miała na my­śli Mar­cellę, Lynn czy któ­rąś z po­zo­sta­łych ko­le­ża­nek? I dla­czego Jörg nie od­dzwa­niał? Anne od­czy­tała po­wtór­nie ostat­nią wia­do­mość, którą Lissy wy­słała jej po­przed­niego dnia, osiem­na­ście mi­nut po siód­mej wie­czo­rem. Na lo­do­wi­sku było su­per, pę­dzimy na po­ciąg. Do ju­tra, ko­cham Cię.

Anne za­ci­snęła usta i prze­wi­nęła wia­do­mo­ści. Za­wa­hała się, za­nim wy­brała na­gra­nie gło­sowe, które córka przy­słała jej sie­dem­na­ście po trze­ciej po po­łu­dniu.

– Hej, mamo – usły­szała jej głos. – Wy­cho­dzimy już z Sarą. Po­sprzą­ta­łam kuch­nię, po­kój ogarnę ju­tro, jak wrócę. Te­raz spo­ty­kamy się z Mar­cellą, Lynn i resztą, i ra­zem le­cimy na lo­do­wi­sko. Po­tem idziemy do Sary i bę­dziemy u niej no­co­wać wszyst­kie. Będą na­le­śniki, a ju­tro jesz­cze wy­sko­czymy na jar­mark, ale to ci mó­wi­łam. Daj znać, czy to na pewno okej? Ko­cham cię.

Ból prze­szył jej serce. Anne za­ci­snęła po­wieki.

*

Póź­niej nie była w sta­nie przy­po­mnieć so­bie, jak do­tarła do domu. Wpa­dła do środka, wbie­gła scho­dami na pię­tro i otwo­rzyła drzwi do po­koju Lissy, kie­ro­wana ir­ra­cjo­nalną na­dzieją, że zo­ba­czy tam śpiącą spo­koj­nie córkę. Jed­nak jej łóżko było pu­ste, a w po­miesz­cze­niu pa­no­wał ba­ła­gan, który obie­cała po­sprzą­tać po po­wro­cie. Otwarta szafa, wy­su­nięte szu­flady, po­roz­rzu­cane ubra­nia, a na biurku sterta szkol­nych rze­czy, ko­sme­ty­ków i za­ba­wek.

Ko­bieta po­czuła, jak siły opusz­czają jej ciało. Usia­dła ciężko na naj­wyż­szym stop­niu scho­dów i przez ja­kiś czas nie ru­szała się z miej­sca, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad ka­ru­zelą my­śli. Gdzie je­steś, Lissy?

Drgnęła prze­stra­szona, kiedy nie­spo­dzie­wa­nie roz­dzwo­niła się jej ko­mórka.

– Lissy! – Prze­mknęło jej przez głowę, lecz ku jej bez­gra­nicz­nemu roz­cza­ro­wa­niu na ekra­nie po­ja­wiło się na­zwi­sko Violi Korb­ma­cher.

– Lissy się ode­zwała? – za­py­tała matka Sary.

– Nie – od­po­wie­działa Anne, z tru­dem pa­nu­jąc nad gło­sem. – Ma wy­łą­czoną ko­mórkę. A nor­mal­nie ni­gdy jej nie wy­łą­cza.

– Za­dzwo­ni­łam do Sary – cią­gnęła Viola. – Ona też nie­stety nie wie, gdzie jest Lissy. Ale po­wie­działa, że po­przed­niego wie­czoru mocno się o coś po­spie­rały. Lissy była tak na nią zła, że chciała wra­cać do domu pie­chotą z Nie­der­höch­stadt.

– Po­kłó­ciły się? Niby o co? – wy­szep­tała Anne.

– Nie mam po­ję­cia.

Nie, to nie­moż­liwe. Lissy i Sara były jak pa­pużki nie­roz­łączki. Ni­gdy się nie kłó­ciły.

– Bar­dzo mi przy­kro, Anne. Gdy­bym tylko mo­gła ja­koś po­móc...

Anne prze­rwała po­łą­cze­nie. Z dołu do­biegł trzask zamka w drzwiach.

– Anne? – Przy scho­dach po­ja­wił się Jörg. Po­tarł pal­cem plamę ze smaru. Mu­siał pra­co­wać przy mo­to­cy­klu i dla­tego nie sły­szał, jak do niego dzwo­niła. – Ode­bra­łaś mięso od rzeź­nika?

Ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały. Od mie­sięcy nie był tak roz­luź­niony i w do­brym hu­mo­rze. Po­przedni wie­czór do­brze mu zro­bił. Wie­czór pe­łen swo­bod­nego śmie­chu i seks po po­wro­cie do domu. W cza­sie, kiedy Lissy mo­gło stać się coś złego...

– Nie mogę do­dzwo­nić się do Lissy – po­wie­działa szep­tem, bo bała się, że głos od­mówi jej po­słu­szeń­stwa. – Od wczo­raj­szego wie­czoru ma wy­łą­czony te­le­fon. I wcale nie no­co­wała u Sary. Jörg, boję się, że coś jej się stało.

Miała na­dzieję, że wy­buch­nie śmie­chem i po­wie, że mała była z nim w ga­rażu i po­ma­gała przy mo­to­cy­klu. Ale tego nie zro­bił. Po­trze­bo­wał kilku se­kund, za­nim zro­zu­miał, co chciała mu prze­ka­zać.

Ra­zem ob­dzwo­nili wszyst­kich zna­jo­mych, zna­jome i przy­ja­ciółki córki. Bez skutku. Mar­cella i Lynn od wczo­raj nie miały z nią żad­nego kon­taktu, jed­nak nie­za­leż­nie od sie­bie po­twier­dziły, że Lissy i Sara bar­dzo mocno się po­kłó­ciły, kiedy wszyst­kie ra­zem wra­cały z lo­do­wi­ska na dwo­rzec w Nie­der­höch­stadt. Nie miały po­ję­cia, o co im po­szło. One dwie rów­nież miały no­co­wać u Sary, piec pier­niki i oglą­dać ulu­biony se­rial Ri­ver­dale, lecz ku ich roz­cza­ro­wa­niu, po kłótni z Lissy Sara bru­tal­nie po­dzię­ko­wała im za to­wa­rzy­stwo. Sara, Paula i Ju­lika wsia­dły w po­ciąg do Bad So­den, a Mar­cella i Lynn wró­ciły do do­mów pie­chotą. Ka­wa­łek drogi Lissy szła przed nimi, ale po­tem gdzieś skrę­ciła.

– Idziemy na po­li­cję – zde­cy­do­wał Jörg. – Od piątku pada śnieg. Je­śli co­kol­wiek jej się stało, je­śli jest ranna i gdzieś leży...

Nie mu­siał do­kań­czać zda­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki