Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seryjni mordercy, psychopaci, szaleńcy. Prawdziwe potwory są wśród nas!
Karl Denke to jeden z najbardziej rozpoznawalnych seryjnych zabójców. Nie tylko mordował swoje ofiary, a z ich skóry oraz włosów wyrabiał paski i szelki, ale też prawdopodobnie peklował i sprzedawał na wrocławskim targu ludzkie mięso. Uznaje się, że zabił około 40 osób, jednak prawdziwa liczba jego ofiar nie jest znana.
TRUE MONSTERS to seria opowiadań kryminalnych opartych na faktach. Jej bohaterami są wzbudzający grozę sprawcy zabójstw z całego świata, których motywacje i działania każą zadać pytanie, co sprawia, że człowiek staje się potworem.
Magdalena Sobota – jest autorką cyklu powieści kryminalnych z serii Śledztwa Herminy Wasylik oraz podcastu Paliptacje. Interesuje się kryminalistyką, literaturą i teatrem, nieustannie starając się pogodzić swoją największą pasję – pracę – z pisaniem opowieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 58
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Magdalena Sobota, Gdańsk 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023
Redakcja: Anna Grzeca
Korekta: Anna Marzec
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © Eky Studio/shutterstock
© Steve Collender/shutterstock
© drasa/shutterstock
© NewFabrika/shutterstock
ISBN 978-83-67875-13-4
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
Domy mają dusze.
Możecie myśleć, że to nieprawda, że plotę bzdury i wierzę w opowieści, w które nie wierzą nawet ci najbardziej naiwni, ale nie zmienię zdania – uważam, że domy mają dusze. Żyją, tak samo jak ich właściciele lub goście, choć znacznie ciszej i dyskretniej. Mogą przywiązywać się, kochać, nienawidzić, przesiąkać emocjami tak, jak papier przesiąka łzami piszącego list, jak tkanina nasiąka zapachem perfum, a dziecko poglądami rodziców. Wesela, noce poślubne, narodziny, śmiech i spełnienie uspokajają domy i czynią z nich fortece, chroniące przed zranieniem. Za to śmierć, przemoc i brutalność, łzy i strach zmieniają je w najgorsze więzienia.
Domy mogą też umierać. Mogą gasnąć w okamgnieniu, w płomieniach albo powodziach, przemieniać się w gruzy pod naporem młotów albo usypiać powoli w zimnie, cieple, na wietrze, w deszczu czy słońcu, zamierać aż do zupełnego strupieszenia, gdy nie mówi się już o domu, a zaczyna o ruinie, pustej skorupie, o której niewielu pamięta.
Opowiedziałem już w życiu wszystkie historie, na jakie było mnie stać, oprócz jednej. Została tylko ta, a to dlatego, że bałem się o niej mówić, bałem się nawet myśleć. Jednak dzisiaj już nic nie może mnie przelęknąć bardziej od widma zbliżającej się śmierci, od tego, że zabiorę tę jedną jedyną opowieść do grobu – nie mogę sobie na to pozwolić i nigdy nie mogłem. Dlatego muszę się nią podzielić, chociaż każde słowo boli zadawnionym bólem, otwiera ponownie zasklepione rany pamięci. Pamiętam wszystko, to moje przekleństwo, a dziś, gdy ledwo już widzę i niewiele mogę zrobić ze swoim starym, zmęczonym ciałem, nadal mogę opowiadać, zapominając o bólu. O goryczy i żalu, które we mnie wywołuje ta historia.
Historia o Domu.
Dom
Bywają przeróżne domy. Sam widziałem w życiu więcej niż jestem w stanie zliczyć, a nie zwiedziłem nawet ćwierci kraju, w którym przyszedłem na świat. Bywają i piękne, budzące zachwyt i respekt przed potęgą człowieka, wspaniałe, zdobne w detale niemal umykające uwadze, ale układające się w dzieła sztuki; bywają brzydkie, niezadbane i brudne, chylące się ku ziemi, takie, po których prześlizguje się spojrzenie, nie zostając na dłużej, bo nie ma niczego wartego uwagi, pozostaje jedynie uczucie niesmaku. Ale są i zwyczajne, mniejsze czy większe, ale tak samo nijakie – bure, ukrywające się pomiędzy swoimi identycznymi bliźniakami, ponure, lecz nie aż tak przygnębiające, by człowiek pomyślał sobie na ich widok: „Cóż tu się musiało zdarzyć, że ten dom budzi taką gorycz?”. Są to domy całkowicie przeciętne, podobnie jak większość ludzi – również ja. Skromne w swojej prostocie, nie do końca żywe, ale i nie całkiem martwe, zawieszone w hibernacji, oczekujące na lepsze czasy, które nie mają nigdy nadejść. Relikty minionych epok, ukryte na widoku, przy brukowanych ulicach albo błotnistych alejach, wszystko jedno. Są i zawsze będą, przypominając o upływającym czasie.
Taki właśnie jest Dom.
Można go ominąć, nawet nie zauważywszy, że czymś się wyróżnia. A może i wcale się nie wyróżnia, tylko mnie się tak zdaje, bo znam go jak własną kieszeń albo i lepiej. Nie jest duży, pomieści kilku lokatorów; ma piętro i dach, kilka okien, małe podwórze. Dla każdego przechodnia, który podąża ulicą Stawową w Münsterbergu, jest pewnie mało interesujący, ale oni nie wiedzą tego, co wiem ja. Nie znają duszy tego Domu i nie słyszą, o czym mówi – bo nie słuchają.
Dom na Stawowej numer dziesięć, szary budynek z mrocznymi dziurami okien, których czeluści prowadzą wprost do środka, w pułapkę, to nie jest nawiedzony dom. W takie nie wierzę, niech was nie zwiedzie początek tej historii. Nie wierzę, choć mogło się tak wam zdawać, w upiory wałęsające się po korytarzach, wyjące nocą za straconym życiem i cierpiące przez całą wieczność. Ale trudno jest nie mieć wiary – jeśli się wierzy w Boga, w demony i anioły, nieustannie walczące o rząd dusz, o swoje piekło i niebo – w smugi cienia, które zostawia po sobie każde istnienie, drobne jak szczur czy potężne jak drzewo. A smugi wypełniają szczeliny, pęknięcia w przeszłości, wlewają się w nie jak ciecz – jak krew – i zastygają tam, bezpieczne, trwając i trwając, gotowe, aby ktoś je dostrzegł.
Nie widuję duchów i nie straszyłem nimi nigdy swoich dzieci. Są jednak w moim sercu, razem z moją nieżywą już rodziną, ojcem, matką, braćmi i razem z Domem, w którym mieszkam od długiego czasu, a którego progu w rzeczywistości nigdy nie przestąpiłem. Ze strachu, obrzydzenia, ze złości.
Dom nie gościł mnie, ale gościł innych ludzi. Wielu ludzi, którzy pozostali w nim na zawsze, których uwięził w swoich trzewiach. Ich cienie, nie widma ani zjawy pojawiające się po północy, lecz skrawki wycięte jak kawałki skóry, jak pasma włosów, unoszą się dalej, pomimo upływu czasu, na powierzchni wspomnień, chociaż pana tego Domu już od dawna nie ma wśród żywych.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Spis treści
Dom
Pierwszy skrawek
Drugi skrawek
Trzeci skrawek
Smuga cienia
Cmentarzysko
Od autorki