Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Plamy krwi na płótnie cmentarnego pejzażu
Dwójka przyjaciół nagrywających urbex znajduje na starym cmentarzu zwłoki człowieka w makabrycznym stanie. Niedługo potem Hermina Wasylik rozmawia ze znajomym prokuratorem, który w stanie upojenia alkoholowego wyznaje jej, że zabił ojca. Czy te sprawy mogą się łączyć? Czy Hermina przypadkowo poznaje prawdę? Nie jest tego pewna. Postanawia więc rozpocząć własne śledztwo.
„Róże cmentarne” to trzeci tom kryminalnej serii Śledztwa Herminy Wasylik.
Magdalena Sobota – jest autorką cyklu powieści kryminalnych z serii Śledztwa Herminy Wasylik, powieści Żywok, podcastu Palpitacje oraz współautorką serii True Monsters. Interesuje się kryminalistyką, literaturą i teatrem, nieustannie starając się pogodzić swoją największą pasję – pracę – z pisaniem opowieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 388
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Magdalena Sobota, Gdańsk 2025
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2025
Opracowanie redakcyjne: zespół
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © tomas-malik /Pexels© ainnnek/Pexels© iriser/Pexels© iriser/Pexels© chris-f/Pexels© Ratchat/shutterstock.com
ISBN 978-83-67875-79-0
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
Przy powołaniu prokurator składa ślubowanie wobec Prokuratora Generalnego według następującej roty: „Ślubuję uroczyście na powierzonym mi stanowisku prokuratora służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, stać na straży prawa i strzec praworządności, obowiązki mojego urzędu wypełniać sumiennie, dochować tajemnicy prawnie chronionej, a w postępowaniu kierować się zasadami godności i uczciwości”; składający ślubowanie może dodać na końcu zwrot: „Tak mi dopomóż Bóg”.
Artykuł 92 § 1 Ustawy prawo o prokuraturze
Prolog
Noc była chłodna, chociaż poprzedzający ją ostatni dzień roku szkolnego zachwycał przyjemną, letnią aurą. Przez tę różnicę temperatur ulice po zmroku stały się wilgotne, a na miejskim cmentarzu, od lat zamkniętym, po niezadbanych alejkach i ciernistych krzakach rozpychających się wśród nagrobków płożyła się mlecznobiała mgła. Zimno bijące od trawy i pokruszonych resztek chodnika, woń wosku z wypalonych zniczy – raczej ślad niż prawdziwy zapach – i jasno lśniący na zupełnie czystym, atłasowo nieruchomym niebie księżyc zapewniały perfekcyjnie niepokojącą atmosferę.
Nad wysokim cmentarnym ogrodzeniem, za dnia mijanym przez setki pieszych, nocą budzącym raczej upiorne wrażenie, przeleciał niezidentyfikowany obiekt. Wylądował z głuchym łoskotem na trawie po drugiej stronie, tylko o centymetry omijając jeden z grobów wyłaniający się z chaszczy. Zaraz po nim nad ostrymi prętami pojawiła się czyjaś noga i but w czarnym martensie wybadał ostrożnie, czy jest o co zaczepić grubą podeszwę. Niedługo później osoba usiłująca dostać się na cmentarz pokonała bez większego trudu ogrodzenie i miękko, całkiem cicho wylądowała, zginając kolana tak, jakby nie robiła tego po raz pierwszy. Chwilę potem w ramionach intruza wylądował kolejny plecak, złapany w locie z niezłym refleksem, a nad prętami zamajaczyła druga postać, która pokonała przeszkodę w taki sam sposób.
– No, to jesteśmy – odezwał się cicho damski głos. Było w nim słychać nutę zadowolenia, ale też podenerwowania. – Co teraz?
– Jak to, co? Wyciągaj telefon i ustaw wszystko, jak trzeba.
Dziewczyna poprawiła kaptur ciemnej bluzy i wydobyła z kieszeni komórkę. Chwilę zajęło jej wybranie odpowiednich ustawień w taki sposób, aby obraz nagrywany tym niezbyt profesjonalnym sprzętem nie wyglądał źle, jednak w końcu udało jej się wszystko dopasować i z zadowoleniem nakierowała telefon, umieszczony na plastikowym wysięgniku, na siebie i swojego towarzysza. Księżyc rozjaśniał atramentową ciemność i dziewczyna była w jego srebrzystym świetle bardzo blada. Na prostokątnym ekranie telefonu jej mała, lisia twarz wyglądała jak twarz upiora, który właśnie wstał z jednej z mogił. Obrazu dopełniał makijaż: wokół oczu miała nakreślone kredką do powiek ciemne kręgi, które dodawały jej tajemniczemu spojrzeniu głębi.
– Zaczynamy? – upewniła się.
Jej kolega skinął głową. On też, tylko częściowo wyłaniając się z mroku, sprawiał mroczne wrażenie, choć nie miał teatralnej, gotyckiej charakteryzacji.
Dziewczyna odetchnęła głęboko, dodając sobie odwagi – stojący obok chłopak zawsze uważał, że to urocze, ale nigdy jej tego nie powiedział – i uruchomiła livestream w aplikacji. Z zadowoleniem odnotowała, że już teraz na liczniku jest czterdziestu aktywnych obserwatorów, którzy musieli oczekiwać na rozpoczęcie transmisji. Zaraz pojawi się więcej, a za pół godziny będą mieli pewnie okrągły tysiąc, jak ostatnio. Uśmiechnęła się do kamery i odsunęła wysięgnik tak, by kadr objął ją, jej kolegę i wyrastające z mroku pręty ogrodzenia, które były tłem jakby wprost wyjętym z horroru.
– Cześć! – Pomachała wolną dłonią w skórzanej mitence, witając widzów. – Z tej strony SpookyStation, czyli Magda…
– IMaciek – wtrącił jak zawsze chłopak, również unosząc dłoń. W drugiej trzymał latarkę, którą teraz zapalił. – Dzisiaj, zgodnie z wynikami ankiety, którą zrobiliśmy tydzień temu, jesteśmy na krakowskim Starym Cmentarzu Podgórskim. To najstarszy cmentarz w Krakowie, nie wiadomo dokładnie, kiedy go założono, ale na pewno po tysiąc siedemset osiemdziesiątym szóstym roku.
– Najstarsza inskrypcja pochodzi z tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego roku – dodała Magda – ale jest też sporo grobów bez napisów, nie wiadomo, z jakiego czasu pochodzą. Cmentarz jest otwarty w ciągu dnia, ale raczej mało kto go odwiedza, bo nie jest czynny od tysiąc dziewięćsetnego roku.
– Wiemy na pewno, że w nocy nie odwiedza go nikt. Oprócz nas.
– Ostatnio robiliśmy urbex we młynie na Prądniku Czerwonym i nie wiem, czy pamiętacie, ale było naprawdę strasznie. – Magda przeciągnęła literę „r” tak, że aż powietrze zadrgało od ostrej spółgłoski. – Naszą wyprawę śledziło też, po raz pierwszy, aż tysiąc osób! Mamy nadzieję, że dzisiaj będzie równie dobrze.
– Obejrzymy razem z wami najciekawsze nagrobki, a potem sprawdzimy, czy miejskie legendy mówią prawdę i czy da się dostać z jednego z mauzoleów do podziemia tej nekropolii…
– Oile nie umrzemy ze strachu. Patrzcie, jak to przerażająco wygląda nocą! Czuć aktywność duchów, bez dwóch zdań!
– Jeśli jesteście z nami pierwszy raz, to pewnie tego nie wiecie, ale Magda jest wrażliwa – Maciek wymówił to słowo w wyjątkowy sposób, kładąc na nie duży nacisk. Jego umalowana koleżanka uzupełniła:
– To nie to samo, co medium, ale można powiedzieć, że kiedyś pewnie spłonęłabym na stosie za czary. Czuję obecność z tej drugiej strony, spoza świata, który wszyscy widzimy. Teraz, mimo że jest cicho, oni szepczą wokół, są tutaj. Ale nie obudziliśmy ich swoimi krokami; nadal śpią, tylko mamroczą przez sen. Nie rozumiem ich, jeszcze nie. Ale spróbuję zrozumieć. Tymczasem popatrzcie tylko, co mamy dla was tej nocy.
Magda, nadal dzierżąca telefon, obróciła go o trzysta sześćdziesiąt stopni, ukazując internetowym obserwatorom panoramę cmentarza. Istotnie, atmosfera była idealna na wycieczkę do opuszczonego, potencjalnie nawiedzonego miejsca. Oprócz mgły, w której tonęły buty Magdy i Maćka, otaczających ich obłupionych nagrobków z pozacieranymi napisami i rozpleniającej się dziko roślinności, wokół rozlegały się odgłosy godne filmu grozy: stukotanie, nocne ptaki, szelesty i skrobanie. Zwierzęta, zachęcone ciszą i spokojem cmentarza, gromadnie wyłaniały się po zajściu słońca i zagarniały dla siebie ten kawałek miasta, aż do świtu zamknięty przed ludzkim wzrokiem.
– Otym cmentarzu krążą naprawdę ciekawe historie – kontynuowała Magda, ruszając wąską alejką między nagrobkami. Niektóre były wykonane z wytartego aż do idealnej gładkości lastryko, inne, kamienne, skruszały pod naporem mroźnych, polskich zim; czasem trafiały się większe, przypominające kapliczki o niskich stropach, w których z pewnością chowano całe rodziny. Przez pręty, które starała się uchwycić na nagraniu Magda, przechodząc obok, widać było rozjaśniane latarką Maćka zarysy znajdujących się w środku trumien. – Wiedzieliście, że była tu kiedyś kostnica? Budynek już nie istnieje, ale wyczuwam jego obecność, z tamtej strony – wskazała dłonią, telefon się zachybotał. – To naprawdę silna energia, zawsze emanuje od miejsc, gdzie przechowywano zwłoki przed pochówkiem.
– Gdyby było jasno, można by z tego miejsca zobaczyć Wzgórze Lasoty – rzucił Maciek, a Magda podniosła wzrok tak, jakby mogła cokolwiek dojrzeć między drzewami majaczącymi w blasku księżyca, po których skakał krążek światła latarki. – To przeklęte miejsce, po którym ponoć szlaja się upiór szlachcianki, która przehandlowała duszę. Kiedyś może się tam wybierzemy, dajcie znać, czy chcecie.
– Ale teraz jesteśmy tutaj… Patrzcie!
Magda wydała z siebie cichy okrzyk i nakierowała obiektyw na jeden z nagrobków, niemal wrośnięty w trawę i suche patyki, które niegdyś mogły być obrośnięte różami. Teraz straszyły tylko cierniami, czarnymi jak smoła.
– Co jest? Co się dzieje? – spytał Maciek z troską w głosie, udawaną albo nie.
– Czuję, że coś tutaj jest – wymamrotała dziewczyna i uklękła. Chłopak przejął telefon, nakierował go pod kątem na towarzyszkę, która rozgrzebywała właśnie zalegające na płytkiej, płaskiej płycie nagrobkowej przegniłe liście i warstwy innych śmieci, nagromadzonych tu przez lata. – Jeszcze do niedawna miało ciało, ale teraz ma tylko te liście i te ciernie, jedyne schronienie…
Chwyciła coś palcami, zerwała się z jękiem obrzydzenia i strzepnęła dłonie. Maciek podszedł bliżej i oczom widzów śledzących urbex na swoich ekranach ukazało się na wpół rozłożone truchło zwykłej, leśnej myszki. Spod szarego futerka wyłaniały się żółte, maleńkie kostki, grzęznące w brunatnej brei, która niegdyś sprawiała, że zwierzątko biegało, jadło i spało.
– Boże – wydusiła Magda, wycierając ręce o spodnie. – Nie wiem, dlaczego to mnie przyzwało, ale słyszałam wyraźnie…
Odwróciła się gwałtownie. Maciek natychmiast uniósł wysięgnik i mysz została zapomniana. Wzrok dziewczyny tkwił teraz wbity w to samo miejsce, co czujne oko kamery – w znajdujący się nieco poniżej spory kawałek cmentarza, jasny od księżycowego lśnienia na tyle, by dostrzec, czym jest, i przez to samo lśnienie napawający lękiem.
Przed Magdą i Maćkiem rozciągała się najstarsza część nekropolii, przetykane grubymi pniami drzew pole pozbawione alei i ścieżek, za to pełne krzyży wyrastających z miejsc pochówku, nierównych, połamanych od wiatru i wilgoci, czasem wspartych na krótszym ramieniu, a czasem dzielnie trzymających wieczną wartę. Nie było tam płyt z kamienia, marmurowych posągów ani ławeczek pokrytych rdzą, nic tylko trawa i pokrzywy, zapomnienie, nieskończona cisza. Nocą było to jeszcze bardziej wyraźne, chociaż i za dnia niewiele osób zatrzymywało wzrok na tym kawałku cmentarza, tym najbardziej zniszczonym, gdzie nie ostał się już żaden znicz, żadna pamiątka.
Magda przyłożyła dłoń do serca, teatralnie i nieco sztucznie. To dobrze, ucieszył się Maciek. Dopóki samotnie nagrywał zwykłe urbexy, chodząc w opuszczone miejsca i opowiadając o ich historiach, miał ledwie kilkudziesięciu widzów. Odkąd zaprosił do współpracy Magdę i razem wpadli na pomysł, by trochę poudawała obdarzoną trzecim okiem albo szóstym zmysłem, jak zwał, tak zwał, zasięgi szalenie skoczyły w górę. Dlatego zachęcał koleżankę do mocnego makijażu na nagraniach, opowiadania metafizycznych bzdur o duchach błądzących po świecie i szukających zemsty albo odpoczynku, o wzywających ją, umęczonych głosach albo dotykających jej ciała niewidocznych istotach. A ona chętnie przystała na jego propozycje, bo ciekawiły ją tematy okultystyczne, a poza tym – co było oczywiste i dla niego, i dla widzów, i dla niej samej też – taka postać medium, lekko stukniętej wiedźmy, której Magda użyczała swojego siedemnastoletniego, wiotkiego ciała, była bardzo seksowna.
Poza tym obojgu zależało na popularności. Magda była dotąd zawsze szarą myszką, Maciek próbował swoich sił i w sporcie, i w programowaniu, ale nic mu nie wychodziło. A to było zaskakująco udanym projektem, przy minimum wysiłku – nie musieli nawet niczego montować, bo nagrania szły jak po sznurku do widzów, bez obróbki, surowe i klimatyczne. Wystarczyło mieć odpowiednio ustawiony telefon i trochę przygotowanych opowieści dotyczących miejsca, które właśnie zwiedzali. Musieli też odrobinę grać, ale tylko trochę; nietrudno było wczuć się w nastrój, kiedy byli sami w jakiejś naprawdę zapadłej dziurze albo w takim miejscu, jak to.
Teraz jednak dziewczyna wydawała się naprawdę przestraszona. Poznał to po jej oczach, błyszczących jak u sarny, i po tym, że złapała go za rękaw bluzy i pociągnęła.
– Co się dzieje? – zapytał cicho.
– Słyszysz to? Brzmi jak jakieś zwierzęta – oznajmiła szeptem. – Duże zwierzęta.
Maciek musiał wysilić zmysły, ale miała chyba rację. Coś szeleściło kilka metrów od nich, ukryte za zarośniętymi grobami, pochylonymi krzyżami i nie wiadomo czym jeszcze. Pod ogrodzeniem, przy krańcu cmentarza.
– Co to, do cholery?
– Nie idź tam! – Magda szarpnęła go mocniej, ale pokręcił głową. Komórka zachybotała się niebezpiecznie, cmentarz na ekranach widzów zafalował. Mgła była teraz jeszcze bardziej upiorna, opływała usypane wśród wysokiej trawy kurhany, na których nie było komu postawić pomnika.
– Nie jesteś ciekawa?
– To może być cokolwiek – ostrzegła go szeptem i rzuciła ostre spojrzenie, jednak ją zignorował. – Pamiętaj, że jestem wrażliwa! Czuję tu złą energię, dobiega właśnie stamtąd. Jeżeli nas zaatakuje, może być krucho, rozumiesz?
– Pójdę sam – zdecydował Maciek. – Czekaj tutaj.
– Nie zostawię cię!
Trochę dramatu przyda się tej nocnej wycieczce, zdecydował chłopak. Przyciągnął do siebie koleżankę i objął ją mocno. Upewnił się przy tym kątem oka, czy na pewno uchwyciła to kamera.
– Dam radę. Cokolwiek to jest, poradzę sobie.
– Ja naprawdę czuję, że to coś złego – wycedziła Magda, patrząc mu prosto w oczy. Przez ułamek sekundy się zawahał, bo brzmiała poważnie, zbyt poważnie… Ale zaraz spojrzał na ogrodzenie, tam, skąd dobiegały odgłosy, i dziarsko podjął marsz w tym kierunku. Przecież to nie mogło być nic strasznego, najwyżej jakieś zabłąkane zwierzę.
– Maciek – jęknęła Magda. – Nie…
Szedł powoli, ostrożnie, jakby polował na ofiarę, która zaraz może się spłoszyć. Skierował latarkę w dół, dlatego komórka nie wychwytywała zbyt wiele z otoczenia, zaledwie jaśniejsze piksele układające się w krzyże majaczące na tle nieba. A wtedy…
Coś naprawdę tam było.
Hałasy, najpierw ciche i ledwie słyszalne, tak że mógł je zrzucić na karb wyobraźni, po kilku krokach stały się wyraźniejsze i rzeczywiste. Już nie mógł udawać, że to, co robi, jest bezpieczne, bo w chaszczach pod ogrodzeniem cmentarza, wciśnięte za zapomniane mogiły mogło znajdować się cokolwiek. Coś mogło tutaj żyć. Albo nie żyć.
Mimo to, oddychając głośno z narastającego przerażenia, szedł dalej, mając z tyłu głowy palącą myśl, że nie może teraz zawieść obserwatorów. Nie śmiał spojrzeć na licznik wyświetleń, ale był pewien, że jest ich sporo. Serce waliło mu w piersi jak szalone.
Słyszał powarkiwania, jakby spod ziemi wygrzebywał się żywy trup i mielił odpadającą żuchwą pełną przegniłych zębów czarne błoto. Oprócz tego odrywanie, jakby rwała się tkanka albo materiał, mokry i gnijący. Wyobraźnia podsuwała Maćkowi najróżniejsze obrazy, każdy gorszy od poprzedniego. Przełykając ślinę i usiłując zracjonalizować chaotyczne, ciche, ale jednocześnie głośne jak wystrzały nieznajome dźwięki, podszedł najbliżej jak się dało i skierował na tonący w cierniach, mgle i ciemności zakątek światło latarni i obiektyw. Chwilę mu zajęło, nim zrozumiał, co widzi.
Widział ucztę.
Wwilgotnej, zimnej ziemi, zaraz pod ogrodzeniem, po którym wiły się liszaje żółtego bluszczu, przysłaniając świat zewnętrzny jak teatralna kurtyna, leżało coś, co musiało być człowiekiem. Nie w tej chwili, nie teraz, ale Maciek wiedział, że kiedyś było człowiekiem, niczym innym. Nieznany ów człowiek nie miał twarzy, w której miejscu topniała pod naporem żerujących, małych owadów bezkształtna masa, a poniżej, niedaleko, z rozgrzebanego prowizorycznego grobu – właściwie tylko dziury w ziemi – sterczał częściowo owinięty w foliowy worek wierzch dłoni, biały jak larwa, może całkiem pozbawiony już mięsa, Maciek nie miał pojęcia. W każdym razie w skrawkach, widocznych spod wilgotnych grudek, rozpoznał ciało.
Gdyby przyszedł tutaj z Magdą wczorajszej nocy, wyszliby z podgórskiego cmentarza w całkowitym spokoju. Gdyby Daniel Leśniak, mieszkający w popadającym w ruinę domku w okolicach cmentarza, upilnował wtedy psa, prawdopodobnie nikt nie odnalazłby tego, co ukrywała cmentarna ziemia, jeszcze przez długi, długi czas. Ale splot przypadków doprowadził do tego, że szarobury kundel, który wyrwał się z ogródka i pobiegł szukać przygód, przecisnął się przez pręty ogrodzenia i wyniuchał dość płytko pochowane zwłoki; przypadek sprawił, że pies, wiedziony instynktem, zaczął kopać, aż rozgarnął dość ziemi, by odsłonić to, co tkwiło pod spodem. Pies wydarł, co pozostało do wydarcia – ludzką rękę, groteskową jak fragment manekina – i mlaskał nad tym, uparcie usiłując ogryzać, co się dało.
AMaciek nagrywał tę scenę, nie mogąc się ruszyć.
Nie czuł odoru zwłok, może było na to zbyt zimno, a może pies nie wykopał dość dużo, by było cokolwiek czuć. Mimo że powietrze pachniało tylko jak świeża, rześka, letnia noc, Maciek przechylił się do przodu i gwałtownie zwymiotował. Wsparł się dłonią o krzyż, który – drewniany i omszały – nie zniósł ciężaru i chłopak runął w bok, w mokrą od rosy trawę.
– Maciek? Co się tam dzieje? – wykrzyknęła Magda, słysząc, jak jej przyjaciel się krztusi i wywraca. Podbiegła do niego, klucząc po nieistniejących od dawna alejach, zobaczyła telefon leżący na ziemi i zagrzebaną w błocie latarkę. Uniosła ją, światło padło wprost na oderwaną kończynę, na zapadnięte czoło i miejsce, gdzie niegdyś zmarły miał nos, a gdzie teraz ziała czarna dziura. Telefon pomimo upadku działał; rejestrował plamę światła skaczącą po trupie, rejestrował piskliwy, wysoki wrzask Magdy, która nie zdołała się powstrzymać; pies, który dotąd zawzięcie wgryzał się w oddzieloną od ciała rękę, uciekł w cień, przestraszony nagle tym piskiem, przecinającym jego wrażliwe uszy jak nóż.
Ani Maciek, ani Magda nie wezwali policji. Zrobił to któryś z widzów, kiedy dostrzegł, co się dzieje, i zachował dość przytomności umysłu. Nietrudno zresztą ją zachować, gdy się bezpiecznie ogląda urbex ze starego cmentarza we własnym domu; gorzej, kiedy jest się jego uczestnikiem. Magda i Maciek bez zastanowienia uciekli, przeskakując przez ogrodzenie i zostawiając za sobą telefon i latarkę. Policja bez trudu odnalazła ich następnego dnia i przesłuchała, ale nie mieli wiele do powiedzenia – nagranie mówiło samo za siebie.
SpookyStation, kanał założony przez Magdę i Maćka, istniał jeszcze przez dwa lata. Jego twórcy co parę tygodni nagrywali upiorne wyprawy w opuszczone miejsca i zgromadzili kilka tysięcy wiernych obserwatorów, którzy kibicowali ich pomysłom i dofinansowali kolejne wycieczki oraz lepszy sprzęt. Magda nigdy nie przestała udawać medium i chociaż niewiele osób wierzyło w jej egzaltowane wybuchy w czasie urbexów, taka koncepcja podobała się widzom. Później Maciek oświadczył się przyjaciółce, a ona przyjęła oświadczyny. Od tamtej pory na kanale nie pojawiło się już nic nowego.
Nagranie z feralnej nocy, które na żywo oglądały prawie dwa tysiące osób, w ciągu trzech dni od publikacji obejrzały dziesiątki tysięcy. Chociaż usunięto je z kanału Magdy i Maćka prawie od razu, platforma internetowa nie bawiła się nawet w cenzurowanie, to materiał nie został wymazany, a istniał, i to nie tylko na karcie pamięci telefonu Magdy i w jej chmurze, ale także, jak się okazało, w wielu innych miejscach. W tylko sobie znany sposób pozyskały go wszystkie redakcje gromadzące wiadomości, a fragmenty streamu oraz rozjaśnione w programie graficznym kadry zalały następnego ranka strony główne wszystkich dużych i małych serwisów, krzycząc spod nagłówków, takich jak „ZNALEZIONO ZWŁOKI NA CMENTARZU – NIE TEGO SIĘ SPODZIEWACIE!”.
Chociaż sprawa stała się powszechnie znana w mgnieniu oka, nikt nie wiedział, kim jest – a raczej był – rozkawałkowany mężczyzna zakopany w płytkim grobie ani kto pochował go w takim uwłaczającym miejscu, w jakim niegdyś zakopywano pijaków i wyrzutków, o których nikt się nie zatroszczył, których nie chciano. Może to właśnie dlatego, z ludzkiej przyzwoitości i anonimowego współczucia, kiedy poszatkowane zwłoki zabrano już do zakładu medycyny sądowej, a potem zbadano i pochowano tak, jak należy, w pustym miejscu pod ogrodzeniem nieużywanej nekropolii ktoś zasadził róże.
Róże zapuściły w czarnej, żyznej ziemi korzenie, polubiły ją i rosły przez wiele lat, co jakiś czas rozkwitając czerwonymi kwiatami, z daleka podobnymi do plam krwi na płótnie cmentarnego pejzażu.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Spis treści
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Epilog