Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jo nigdy nie słyszała o określeniu „dziewczyna do trenowania”, dopóki nie została tak nazwana.
Jo Beckett pragnie miłości. Zakochała się w kilku chłopakach, ale z jakiegoś powodu oni nigdy nie odwzajemniali jej uczuć. Pewnej nocy, na imprezie, na którą nawet nie chciała iść, dowiaduje się prawdy.
Za jej plecami inni nazywają ją „dziewczyną do trenowania” – to popularne określenie kogoś, kto jest wystarczająco dobry, by się z nim niezobowiązująco spotykać, ale nie na tyle, żeby stworzyć poważną relację. Te słowa nieodwracalnie zmienią sposób, w jaki Jo postrzega wszystkich – łącznie z samą sobą.
Po tym odkryciu dziewczyna czuje się zawstydzona, zła i skrzywdzona. Ale nie pozwoli, by ta etykietka ją definiowała. Odkrywa więcej niewygodnych prawd o wszystkich swoich relacjach – od najlepszej przyjaciółki po chłopaka, którego lubi. I to odmieni ją na zawsze.
Pełna emocji, inspirująca historia o podwójnych standardach i życiu w zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie. Potrzebna, ważna i wartościowa powieść dla każdej osoby, która kiedykolwiek poczuła się szufladkowana, oceniania i niedoceniana przez innych. Jeśli pokochaliście Sezon luster Anna-Marie McLemore, Nic wam nie jestem winna Izzy O’Neill czy Dziewczyny znikąd Amy Reed, to musicie wpisać Practice Girl na waszą listę książek do przeczytania!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej mamy, Dhyany Eagleton, i córki, Lilu Marchasin. Obie to cuda.
practice girl (rzecz.)
1. Dziewczyna w szkole, którą każdy wykorzystuje do zaspokojenia potrzeb seksualnych i niczego poza tym. Taka dziewczyna nie nadaje się do związku.
– Urban Dictionary
Ta książka porusza temat
slut-shamingu, wykorzystywania oraz śmierci bliskiej osoby.
Slut-shaming to forma przemocy.
Pamiętaj, że są osoby, które mogą cię wysłuchać, i organizacje oferujące pomoc.
– Cornflakes czy chocapic? – pyta Ty, otwierając nad wyraz zorganizowaną szafkę w swojej ogromnej kuchni.
– Um – wykrzesuję z siebie. Nie jestem głodna, ale Ty zdaje się zakładać, że mój apetyt dorównuje jego. Przyzwyczaiłam się do takich założeń. To cena, którą płaci się za obsadzenie w roli przyjaciółki chłopaków.
– Mamy też musli. Moja mama mówi, że jest zdrowe, ale moim zdaniem smakuje jak gówno. Na cholerę mi pestki dyni w śniadaniu, nie?
Chichoczę. Ku mojemu przerażeniu mój śmiech odbija się echem od kwarcowych blatów kuchennych.
To już trzecie popołudnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni, które po szkole spędzam w domu Tylera, stopniowo pozbywając się kolejnych warstw ubrań, aż do dzisiaj, kiedy ciuchy zniknęły zupełnie. Uprawialiśmy ze sobą prawdziwy seks. Było dość uroczo, aż do trzydziestej siódmej sekundy po szczytowaniu Tylera, kiedy to zeskoczył z łóżka i stwierdził, że umiera z głodu.
Teraz siedzę przy kuchennej wyspie naprzeciwko niego, podczas gdy on nasypuje nam do misek cornflakesy (taka mała uwaga: nie odpowiedziałam mu, jakie płatki wolę ani czy w ogóle mam na jakieś ochotę). Zalewa je mlekiem, a ja zduszam w sobie chęć zrobienia mu wykładu. Razem z trenerem tak bardzo usiłujemy sprawić, żeby chłopaki z drużyny zapaśniczej zaczęły zwracać uwagę na swoją dietę. Zorganizowaliśmy nawet wizytę lekarza, który zrobił pogadankę po tym, jak pewien dzieciak w Denver dorobił się ataku serca przez odwodnienie i przyjmowanie ogromnych ilości suplementów dla kulturystów. Zażywał je, żeby przybrać na masie mięśniowej, ale nie były przeznaczone dla osób poniżej osiemnastu lat, zwłaszcza w połączeniu z kofeiną, brakiem wody i kontroli. Jednak nasze wysiłki na razie spełzają na niczym. Raz widziałam, jak Ty ważył snickersa, żeby zobaczyć, o ile przesunie się wskazówka na wadze. Chłopaków obchodzą tylko kalorie i gęstość tkanki mięśniowej, to by było na tyle. Takie właśnie wnioski wyciągnęli ze spotkania z lekarzem.
Staram się trochę rozluźnić, wyzbyć się uczucia skrępowania wobec tego, co właśnie między nami zaszło. Zdecydowanie muszę się powstrzymać przed wskoczeniem na blat i wykrzyknięciem: „WŁAŚNIE UPRAWIALIŚMY SEKS! CO TO OZNACZA, TYLER!? CZY JESTEŚMY TERAZ PARĄ!?”.
Pakuję łyżkę płatków do buzi. Odgłos chrupania rozlega się w całym pomieszczeniu, a ja pozwalam opaść łyżce na bok miski – jestem zbyt zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć. Na moich udach nadal rozlewa się ciepło. Wciąż czuję jego ciężar na swojej piersi.
Ty podsuwa w moją stronę pudełko i przygląda mi się. Mam cichą nadzieję, że myśli o tym, że właśnie rozpoczęliśmy nowy etap relacji. Może sam też trochę świruje. Chcę wierzyć, że czułość, jaką okazał mi, kiedy szliśmy po schodach do jego pokoju i trzymał mnie za rękę, kiedy niespiesznie mnie rozbierał, kiedy wydawał z siebie pomruki zadowolenia na widok mojego nagiego ciała, wciąż jest obecna po tym, jak już to zrobiliśmy. Łapię się ręką za ramię, zasłaniając nią pierś, mimo że już nie jestem naga.
Ty pochyla się i klepie mnie po dłoni. Czuję, jak ogromny ciężar opada mi w żołądku. To przyjacielskie poklepywanie dłoni nie zapowiada niczego dobrego.
– Beckett? – zaczyna, wpatrując się we mnie intensywnie ziemistymi oczami.
– Tak?
– Mogę cię o coś spytać? – Jego twarz przybiera wyraz zupełnej koncentracji, który gości na niej zawsze, kiedy wypróbowuje nowy chwyt zapaśniczy.
– Oczywiście. – Staram się, by moja mina była niesamowicie atrakcyjna i jednocześnie wyrażała zainteresowanie rozmową.
Ty nie patrzy mi w oczy.
– Czy to było… okej? – pyta.
– Okej?
– No tak. To znaczy, czy ja jestem okej? Czy byłaś… usatysfakcjonowana? Kiedy my… – Przekrzywia głowę w moim kierunku. – Chcę się tylko upewnić, że nie byłem beznadziejny. Że nie miałaś myśli typu: „Niech się pospieszy i przestanie mnie tak dotykać” albo że nie odliczałaś sekund do końca, czy coś takiego. W sensie… kiedy położyłem palec na…
– Nie! – przerywam.
– Nie? Nie, to nie było fajne? – Nachyla się, trzymając w dłoni łyżkę. Drobne kropelki mleka zwisają na jej krawędzi. Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle wyjął zeszyt i zaczął notować.
Kładę swoją dłoń na jego, żeby go pokrzepić.
– Tak, Ty. Było. Jesteś dobry. Świetny.
Jego twarz się rozluźnia.
– Okej, super – kwituje. – Ciężko to wyczuć, wiesz?
Wraca do jedzenia. Energicznie.
Mam ochotę mu powiedzieć, że wcale nie jest ciężko to wyczuć, ale uznaję, że przyjdzie na to jeszcze czas.
Badam go wzrokiem. Widzę te zaróżowione policzki i rozbiegane oczy i stwierdzam, że całkiem możliwe, że naprawdę podobam się Tylerowi Martinezowi, a to, co uznawałam za ambiwalencję z jego strony, było tak naprawdę manifestacją kompleksów. Bycie facetem nie jest takie proste. Narażają się i ryzykują odrzuceniem od początków istnienia norm społecznych.
Poważne zmartwienie na jego twarzy ustępuje teraz typowej dla niego pewności siebie.
– To znaczy, zdawało mi się, że ci się podobało. – Ty przeżuwa pokaźną porcję płatków. – Ale mogłaś udawać, czy coś.
– Udawać? – W sumie trochę udawałam, dorzuciłam szczyptę dramatyzmu tu i tam.
– Słyszałem, że dziewczyny tak robią. Nie wiem! Spałem tylko z jedną, i to parę lat temu. – Wskazuje na moją miskę. – Nie jesz.
– Jesteś świetny, naprawdę. – Ładuję do buzi przemoczony kęs. Liczę, że kolejne zapewnienia oszczędzą nam dalszej gadki o seksie pełnej ciała i płynów ustrojowych, a zamiast tego przejdziemy do kwestii tego, na czym stoimy. Wiem, że takie rozmowy powinny odbywać się wcześniej, ale jakoś zawsze mi to umyka.
– Tak się cieszę, że jesteśmy przyjaciółmi – oznajmia po wypiciu słodkiego mleka. – Chcę, żebyś to wiedziała. Szczerze. Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką znam.
Jestem pewna, że natychmiastowo pobladłam.
Przyjaciółmi?
– Ale tak sobie myślałem… – kontynuuje, podchodząc do zlewu i opłukując miskę. – Może powinniśmy to zakończyć, zanim zrobi się niezręcznie. Było super, ale to chyba dobry moment, nie uważasz?
Chwila, że co?
Niecałe dziesięć minut temu ciężko dyszeliśmy, będąc najbliżej siebie, jak tylko dwoje ludzi może. Świat trzęsie się znowu w posadach, kiedy dociera do mnie, co tu się dzieje.
– Chwila. Czy ty powiedziałeś właśnie: „Zanim zrobi się niezręcznie”? – Bo jeśli chodzi o niezręczność, to dosłownie tkwimy w niej po uszy. Nie mogłoby być gorzej, nawet gdyby całe to popołudnie stało się wiralem pod postacią dubstepowego remiksu. Tak poziom niezręczności już osiągnęliśmy.
– No, jesteś jedną z menadżerek drużyny i w ogóle. – Nadal mówi, ale teraz obszedł już wyspę i jest na tyle blisko mnie, że wyczuwam jego mleczny oddech. Kładzie rękę na moim ramieniu. – Spędzamy razem tak dużo czasu, że trenerowi mogłoby się to nie spodobać. I jesteśmy przyjaciółmi. W sensie, nasza przyjaźń jest dla mnie ważna, a jeśli zrobimy to jeszcze raz…
– Jasne, okej – ucinam jego wypowiedź głośnym śmiechem, który sprawia, że mam ochotę się udusić. Zsuwam się ze stołka, który przeraźliwie skrzypi, trąc o podłogę. – Jeśli nadal będziemy to robić… – Nie potrafię dokończyć zdania. Nie umiem wykrzesać z siebie ani słowa więcej. Ewidentnie miał gdzieś opinię trenera, kiedy byliśmy w jego pokoju albo podczas każdej z naszych schadzek. Mój umysł potrzebuje zimnego prysznica. Moje ciało również. Czy zlekceważyłam wszystkie czerwone flagi i niestabilne uczucia, które mi przy tym wszystkim towarzyszyły? Czy okłamywałam samą siebie, próbując usprawiedliwić to, czego oczekiwał ode mnie Ty i co sama pragnęłam robić? Lub raczej czego pragnęło moje ciało.
– Hej, wszystko w porządku? – Ty chyba wreszcie dostrzegł, że mój nastrój sprzed dwóch minut jest już nieaktualny.
– Oczywiście, że tak, Tyler – odcinam się ostro.
– Okej. Nie chciałem…
– Co?
– Um. Nic.
Dwie minuty temu byłam zupełnie oderwana od rzeczywistości i prawdy, a teraz, kiedy to do mnie dociera, czuję się oszołomiona. Nie będę dziewczyną Tylera. Właśnie zrobiliśmy najbardziej intymną rzecz, na jaką stać ludzi, a Tyler Martinez już upewnia się, że nie będzie miał ze mną nic do czynienia w przyszłości. I może, może, gdyby spotykałoby to mnie pierwszy raz, nie miałabym wrażenia, że wariuję.
Ale nie jest to pierwszy raz.
Kręgle? Kino? Wszystkie te fantazje o poznawaniu jego rodziców i chodzeniu razem na imprezy. O mój Boże, Jo. Jesteś skończoną idiotką.
Dobiegam do przedsionka domu, zanim tama pod moimi powiekami pęka. Chwytam plecak i próbuję nie myśleć o tym, jak wcześniej go tu upuściłam, kiedy Ty wsunął swoją dłoń pod mój płaszcz i całował mnie przypartą do ściany dokładnie w tym przejściu, jak gorączkowo się spieszył, bo kierowało nim pożądanie. Ty idzie za mną, potykając się, a na tej jego cholernej przystojnej twarzy gości panika: oczy ma szeroko otwarte i rozbiegane.
– Beck, jesteś zła? – Brzmi na skołowanego. – Błagam, nie bądź. Tak będzie lepiej, serio.
– Dotarło, okej? – Biorę swój długi czerwony płaszcz z jego rąk i zamaszyście otwieram tylne drzwi. – Możemy już o tym nie rozmawiać? Po prostu zapomnij, że to się wydarzyło. – Mówię to tak samo do siebie, jak do niego.
Zapomnij, że to się kiedykolwiek wydarzyło, Jo. Zapomnij, że to się wydarzyło.
Tyler kiwa głową i mruży oczy. Październikowy wiatr typowy dla Colorado wpada do jego przytulnego, ciepłego domu i go owiewa. Dla mnie i moich rozgrzanych, czerwonych policzków, klątwy bladej angielskiej cery, to wyczekana ulga. Nigdy nie mogę w pełni ukryć zakłopotania.
Zmykam do Charly’ego, starego forda bronco, którego odziedziczyłam po tacie. Kiedy odpalam silnik, Patsy Cline, której słuchałam w drodze tutaj, jadąc za bmw Tya, rozbrzmiewa z głośników. Uderzam w pokrętło radia, żeby uciszyć jej wycie.
Ty, który nadal obserwuje mnie z drzwi, podnosi rękę w geście pożegnania. Muszę hamować się z całych sił, żeby nie pokazać mu środkowego palca. Cofam auto, starając się nie wyjechać z uliczki z piskiem opon.
Nie wiem, jakim cudem byłam na tyle głupia, by pomyśleć, że z Tyem będzie inaczej. Nie będzie inaczej, bo to nie on jest problemem. To ja. Zawsze ja. Przez to, że chcę wiedzieć, jak to jest zakochać się z wzajemnością i gdy druga osoba obdarza cię równie silnym uczuciem, zakochuję się dosłownie w każdym.
Moje fantazje nie dotyczą namiętnego seksu, mieszających się ze sobą oddechów, ciała na ciele – dotyczą leżenia obok siebie na łące pełnej polnych kwiatów, trzymania się za ręce i patrzenia w niebo. Albo wspólnego głaskania szczeniaków, albo opierania głowy na ramieniu drugiej osoby w kinie. Nigdy nie wiedziałam, jakie kroki powinnam podjąć, żeby to osiągnąć, ale do tej pory wszystko, czego próbowałam, okazywało się totalną porażką. Nie jestem typem dziewczyny, którą faceci chcą przedstawiać swoim rodzicom. Jestem raczej tym typem, który chcą przedstawić tylnemu siedzeniu swojego samochodu.
Wjeżdżam na autostradę i próbuję wziąć się w garść, dać się ponieść spiętrzonym górom, bursztynowemu zachodowi słońca i śniegowi z daleka od Tya, ale utknęłam w Domu Miłosnej Grozy Josephine Beckett.
Najpierw był Joost, Holender z wymiany, który wysyłał mi esemesy podczas treningów zapaśniczych, kiedy byłam na drugim roku. Pisał, jak ciężko mu się skupić ze mną w pobliżu, jak nie może oderwać oczu od moich elfich uszu i uroczych małych stóp.
Nikt mi nigdy nie powiedział, że mam elfie uszy albo urocze stopy, zwłaszcza z akcentem.
W zasadzie planowałam już nasz ślub. Ucieklibyśmy razem, jedli holenderskie naleśniki i broodje kroket, wakacje spędzalibyśmy na Arubie. Wszyscy uznawaliby nas za szalonych, ale my skończylibyśmy liceum i robili wielkie rzeczy… razem, zawsze razem. Joost i ja uprawialiśmy seks wszędzie: pod gwiazdami nad rzeką, w szafie na imprezie, nawet raz w szkole, pod sceną, gdzie zazwyczaj gra orkiestra. Sądziłam, że to miłość.
Kilka tygodni zajęło mi zrozumienie, że podchodził do mnie tylko w ciemności, z daleka od reszty, i że wszystko, co we mnie lubił, to moje ciało. Nie chodziło nawet o to, że chciał utrzymać naszą relację w tajemnicy przez moją pozycję w drużynie zapaśniczej, mimo że tak na początku mi się zdawało. Nigdy nie pytał o mnie, moją przeszłość ani o moje nadzieje na przyszłość. Moja mała siostra Tiffany miała w tamtym czasie okropne napady złości i kiedy wspomniałam coś o dziecku w domu, Joost ziewnął. Ziewnął.
Gdy przestałam do niego pisać, żeby zobaczyć, czy to zauważy i czy napisze pierwszy, nawet się do tego nie odniósł. Niespełna dwa tygodnie później był już zajęty Delilah Vargas. I zupełnie się z tym nie krył. Czułam niesamowitą ulgę, kiedy skończył liceum i wrócił do Holandii. Jakbym dostała kolejną szansę.
Ale potem był Lucas. Też chłopak z drużyny. Dużo się dzie-je, kiedy jest się menadżerką w takiej ekipie i spędza się dwa-dzieścia cztery godziny w tygodniu z grupą spoconych facetów. Lucas jest w połowie Japończykiem, ma czarne włosy, a do tego kości policzkowe, które mogłyby przecinać diamenty. Wygląda jak postać z powieści z gatunku epickiej fantasy. Uwielbiam takie książki, więc nie mogę być pociągnięta do odpowiedzialności za moje czyny.
Pani Luke’owa Fenderowa.
Pani Josephine Beckett Fender.
Prosił mnie o randkę tygodniami, zanim się zgodziłam, bo tym razem miało być inaczej. Chciałam zrobić to dobrze, a przecież jest chyba jakaś tam zasada mówiąca o tym, ile powinno się zgrywać niedostępną, z jaką częstotliwością powinno się całować i kiedy te pocałunki powinny naturalnie przerodzić się w coś więcej?
Po kilku randkach, zachęcona różnymi sygnałami z jego strony, obciągnęłam mu w kinie i wtedy wyznałam też, że coś do niego czuję, co z perspektywy czasu nie było może najlepszym następstwem wydarzeń.
Odpowiedział mi szczerze, ze zmartwieniem wypisanym na twarzy: „Chyba zaszło nieporozumienie. Przepraszam”.
Nie wiem, czemu zawsze przepraszają. Jakby miało to jakoś polepszyć sytuację. A to tylko sprawia, że czuję się skrzywdzona, jakbym otrzymała kolejny cios, po którym muszę się podnieść pomimo mojego ogromnego zmęczenia.
Bo w całym tym zamieszaniu jestem też dziewczyną, której zmarł ojciec. Trener zapasów, ulubieniec w szkole, mój najukochańszy facet, legenda, która wprowadzała do mojego życia wszystko, co dobre, miłe i zrozumiałe.
Bez niego nie ma już zarwanych nocy z pizzą i oglądaniem kiepskich produkcji telewizyjnych, nie ma puszczania głośno muzyki i szalenia do niej w salonie, nie ma spontanicznych wycieczek do dziwnych zakątków Stanów Zjednoczonych na obiady w spelunowatych restauracjach. Bez niego jestem niezauważalna.
Ciągle mi to ciąży. Mogłam też rzucić na siebie klątwę przy okazji pierwszego razu. Nie lubię zaprzątać sobie głowy takimi sprawami, ale muszę wziąć pod uwagę taką ewentualność.
Dlatego że przed Joostem i przed Lucasem był Sam.
Z moich ust wymyka się zbolały jęk, mimo że towarzyszy mi tylko Charly. Lubię trzymać te myśli na wodzy, stłumione, i nienawidzę, kiedy któraś z nich przedrze się przez mój wewnętrzny mur.
Sam i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, jakich świat widział. Chodziliśmy razem do szkoły przez lata, ale dopiero gdy dołączył do programu Małych Zapaśników mojego taty w piątej klasie, zorientowałam się, że jest tak nieśmiały i nerdowaty jak ja. Był małym białym dzieciakiem, który był ciut bardziej towarzyski ode mnie, ale lubił też kreskówki. Oboje mieliśmy obsesję na punkcie Marvela, uwielbialiśmy powieści graficzne i obejrzeliśmy razem wszystko, co powstało w uniwersum Star Wars (włączając w to Wojny klonów, dwa razy), więc idealnie się dobraliśmy.
Od tamtej pory Sam i ja jesteśmy nierozłączni. W pewne wiosenne popołudnie, już po sezonie zapaśniczym, oglądaliśmy Wolverine’a. Sam zaśmiał się z jakiegoś powodu i nagle cały świat nabrał blasku, a mój przyjaciel stał się dla mnie zupełnie inną osobą. Jako jedyny był przy mnie zawsze i wszędzie. Był… piękny. Magiczny. Pamiętam, że wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do jego sypialni, a on patrzył na mnie z wypisanym na twarzy zaskoczeniem, zadowoleniem. Zaproponowałam mu, żebyśmy razem poćwiczyli w ramach przygotowania na nasze drugie połówki.
I tak właśnie zrobiliśmy. Sam był tak ostrożny, trzymał mnie, dopóki ja nie byłam gotowa puścić. Było niezdarnie i nieporadnie, ale jakoś przez to przebrnęliśmy i w sumie to zażenowanie było w jakimś sensie urocze.
Kilka tygodni później na nasze zajęcia z angielskiego została przeniesiona Jennifer Evans, a Sam rozkwitł niczym kwiat. Odwracał się za nią za każdym razem, kiedy przechodziła, jakby była słońcem. Nie za bardzo mnie to obchodziło, sądziłam, że to nawet słodkie. Nie powiem, że żałuję przeżycia pierwszego razu z Samem. Nie powiem, że bym to cofnęła, nawet jeślibym mogła. Joost i Lucas – to mój błąd, założyłam, że seks oznaczał związek. Ale z Samem było inaczej. Mała, niewinna pamiątka, która zawsze będzie mi towarzyszyć.
Jednak nadal uważam, że mogłam sprowadzić na siebie klątwę. Sytuacja z Samem była zaplanowaną jednorazową akcją, a od tamtej pory mam wyłącznie nieplanowane zakończenia.
Każdy terapeuta i każda terapeutka powiedzieliby mi, że moje poszukiwania romansu są bezpośrednio powiązane z relacją z ojcem. Z tym, że jednego dnia miałam tatę, a drugiego już nie. Z faktem, że po usłyszeniu głuchego tąpnięcia i wpadnięciu do salonu znalazłam go leżącego twarzą do dołu na dywanie w paski, który kupił w Targecie, by udekorować mieszkanie, które dopiero co wynajął parę tygodni wcześniej nad sklepem meblowym Bailey’s w centrum miasta. Każdy terapeuta i każda terapeutka powiedzieliby mi, że to zupełnie normalne szukać bezwarunkowej miłości w objęciach chłopaków. W sumie to już mi powiedzieli… Terapeuci i terapeutki tak właśnie mi mówili.
Ale choć zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę i dopuszczam do siebie tę ewentualność, że może to być prawda, wiem też, że miło byłoby trzymać kogoś za rękę, mieć z kim iść korytarzem na oczach wszystkich. Chcę wielkiego misia i tanich czekoladek na walentynki. Chcę obiadków z rodziną, chcę planować wspólne weekendy i denerwować się, kiedy on się niecierpliwi, a ja szykuję się do wyjścia. Wiem, że to wszystko sztampa, czy jakoś tak, ale chcę… wszystkiego i uważam, że pragnienie tego nie powinno z automatu czynić człowieka żałosnym. Zawsze myślałam, że takie ma być liceum: romanse na tyle ciekawe, żeby zapomnieć o całej reszcie. Okazuje się jednak, że w liceum chodzi głównie o pracę domową i stres.
Droga od strzeżonego osiedla Tya, Willowshade Heights, na moje osiedle w okręgu Liberty, w Coyote Valley, zajmuje mi dziesięć minut. Mam się spotkać z Samem na obiad w 66, restauracji, w której pracuję kilka razy w tygodniu, ale chyba nie jestem w stanie stawić mu teraz czoła. Od razu wyczuje, że coś jest nie tak, i zacznie zadawać pytania. Wiele pytań. Tak więc przejeżdżam obok jego domu i ślepej uliczki, po czym zatrzymuję się na moim podjeździe akurat, gdy sięgam już zenitu autodestrukcji. Zwlekam chwilę, upewniam się, że moje włosy nie są w zbyt dużym nieładzie, że moje ciuchy nie są pogniecione i przede wszystkim, że w moich oczach nie widać zupełnej rozpaczy, a następnie biorę głęboki wdech i wchodzę do środka.
Dom Kevina Kellera jest też moim domem od ostatnich pięciu lat, czyli od kiedy ożenił się z moją mamą i zapłodnił ją w niedorzecznie krótkim odstępie czasu. Nadal nazywam to miejsce tym, czym jest, czyli „domem Kevina”. Jest to dwukondygnacyjny budynek na planie prostokąta. W środku na parterze znajdują się salon, kuchnia, jadalnia, pralnia i spiżarnia, a mój pokój z osobną łazienką i małym balkonem mieści się na piętrze, z dala od pozostałej trójki domowników, na końcu długiego korytarza. Cały dom jest zawsze nieskazitelnie czysty i jak dla mnie sprawia wrażenie pustego. Dom mojego taty wyglądał zupełnie inaczej, był przepełniony kolorami i kipiał osobowością. Kevin uznał, że to szczęście, że ten dom ma oddzielny pokój, bo dzięki temu mam trochę prywatności. Chyba chciał dobrze, kiedy wypowiadał te słowa.
Dom jest przystrojony odbitkami słynnych obrazów i motywacyjnymi bzdurami rodem z wyświechtanych cytatów. „Żyj – Śmiej się – Kochaj”. Tego typu rzeczy. Dominujący kolor to szarobrązowy, bo mama uważa, że uspokaja, wnosi neutralność do chaotycznego świata. Czasem trudno mi uwierzyć, że kiedykolwiek była z tatą. Tata bałaganił i nie sprzątał. Na ścianach miał plakaty Iron Maiden i Guns N’ Roses, nawet w swoim nowym mieszkaniu, a rząd kieliszków do szotów zawsze stał na blacie kuchennym. Lubił się wygłupiać, na przykład raz okleił muszlę klozetową folią spożywczą.
Według mamy nie był ani śmieszny, ani zabawny, ani czarujący.
Zostawiła go rok przed tym, jak umarł, kiedy miałam dwanaście lat. Nie mam pojęcia, czy nadal by żył, gdyby tego nie zrobiła. Czasem myślę, że tak.
Moment pojawienia się Kevina w naszym życiu jest czymś, czego nigdy nie potrafiłam rozgryźć. Powiedzmy, że zanim tata umarł, mama była już po ślubie i w szóstym miesiącu ciąży z Tiffany. Rodzice sprzedali dom, tata przez chwilę mieszkał w motelu, ale później znalazł sobie mieszkanko z jedną sypialnią i rozkładaną kanapą w salonie dla mnie. Z pensją nauczyciela nie jest łatwo. Kevy Kev był tuż za rogiem. Mama poznała go w swojej ulubionej restauracji w Denver o nazwie Berlin, a Kevin jest nie tylko jej właścicielem, ale również szefem kuchni. Nim tata zmarł, byłam zmuszona pomieszkiwać trochę w domu Kevina, jednak gdyby mój ojciec żył, mogłabym chociaż wyrywać się na weekendy i pewnie cały sezon zapaśniczy. Bez zastanowienia wybrałabym rozkładaną kanapę zamiast tego miejsca.
Kuchnia buzuje od dźwięku miksera, z Alexy wydobywa się jakaś paskudna muzyka dla dzieci, a moja czteroletnia przyrodnia siostra śpiewa razem z nagraniem. Tiff stoi na głowie. Zawsze stoi do góry nogami, no chyba że akurat jest w trakcie stawania do góry nogami. To niesamowite, jak ciężko rozmawia się z drugą osobą, kiedy widzi się tylko jej stopy.
– Jojo! – krzyczy radośnie, stając na nogach. Podbiega, żeby mnie przytulić, a ja klepię ją po ramieniu. Tiffany to wykapany obrazek białej Ameryki lat pięćdziesiątych: blond włosy, niebieskie oczy i pucułowate policzki. Nawet mnie urzeka jej niewinność, jej prostolinijna wiara w to, że wszechświat obdarzy ją tylko i wyłącznie czystą, nieskażoną dobrocią.
Mama lustruje mnie wzrokiem, wychylając się zza drzwi lodówki. Wygląda, jakby spędziła zbyt dużo czasu na oglądaniu matek z czarno-białych seriali komediowych, notując ich teksty i zachowania, by później je przetworzyć i zaserwować mnie.
– O, witamy panią! – Zamknęła drzwiczki po wzięciu masła i bitej śmietany. – Jak tam twoje… um… sprawy?
Mama nigdy nie ma pojęcia, co robię, i zawsze jest zdziwiona, kiedy wchodzę przez drzwi. Zupełnie jakbym była niespodziewanym gościem.
Zanim udaje mi się wymyślić jakieś kłamstwo, zwraca się do Tiffany, która podeszła do blatu:
– Chwilunia! Nie ruszaj posypki bez mamy!
Kevin wyłania się ze spiżarni, trzymając kilka plastikowych słoików w rękach.
– Tęczowe kryształki cukrowe! Tego szukałaś, Lou?
To właśnie moja mama. Louise Keller.
– Tak. – Mama nachyla się, żeby go pocałować, a on chwyta ją w talii i przechyla. Kevin jest wysoki, przystojny i miły, ma blond włosy i germańskie korzenie. Nie cierpię, kiedy okazują sobie czułości na widoku. To współdzielona przestrzeń życiowa, nie jakiś pokój hotelowy.
– Jesteśmy po łokcie w pewnym przedsięwzięciu. – Mama poprawia się, bije od niej błoga miłość. Kładzie na blacie jedzenie. – W szkole baletowej Tiffany organizują kiermasz słodkości.
Nikt nigdy nie zaoferował czegokolwiek dla mojej drużyny. Nikt nigdy nie przyszedł na zawody. To wszystko robił tata. Mój tata.
Wraz z muzyką w tle wybrzmiewa coś rytmicznego i nosowego.
– Jeśli nadal będziecie puszczać Tiffany ten koszmar, wyrośnie na zdziwaczałą osobę – oznajmiam. – Przyczyniacie się do rozprzestrzeniania pospolitości Ameryki i jej chorej potrzeby komercjalizacji wszystkiego, nawet dzieciństwa.
Kevin śmieje się niezręcznie.
Mama wzdycha.
– Nie powinnaś zatracać się w jakichś portalach społecznościowych?
Nikt nie pyta, czy mam ochotę dołączyć do pieczenia babeczek.
Odzywa się Tiffany:
– Mikser?
– Tak, przygotujemy lukier. Daj mi sekundkę. – Mama zabiera Tiffany ze stołka, na którym siedziała, i sadza ją na ten obok czerwonego robota kuchennego.
– Cudownie się rozmawiało, naprawdę – stwierdzam. – Ale będę musiała was teraz przeprosić.
Odczekuję chwilkę lub dwie, aż mama może się odwróci, ale jest zbyt zajęta pilnowaniem, by Tiff nie zniszczyła jej świeżo wyremontowanej kuchni (znowu zasługa Keva, dzięki), podczas gdy Kevin szuka czegoś w lodówce.
Odchodzę korytarzem.
Nie żeby kogokolwiek to obchodziło.
Czasem cała walka w zapasach sprowadza się do dwóch sekund. Dwie sekundy przytrzymania przeciwnika plecami do ziemi. Dwie sekundy do wybrzmienia gongu.
W dwie sekundy można stracić życie.
W dwie sekundy może pęknąć serce.
W dwie sekundy można zdobyć chwałę.
Zapasy są jak poezja, nic nie jest stracone. Mój tata to rozumiał. Każda sekunda w życiu jest cenna, a już zwłaszcza na macie.
Za życia, zanim pewnego słonecznego niedzielnego poranka, przed moim pójściem do ósmej klasy, odszedł przez katastrofalny zawał serca, tata nazywał mnie swoją minimenadżerką. Nie wiedział, że przepowiedział mi tym przyszłość. Był nauczycielem historii i jednocześnie trenerem zapasów w szkole średniej przez piętnaście lat. Zdradził mi, że mama zawsze liczyła, że rzuci nauczanie na rzecz lepiej płatnego zajęcia, bo – co często sama przypominała – była zmęczona poświęcaniem swojego życia na jego zapaśniczą obsesję. Ale to był cały jego świat.
Po rozwodzie rodziców tata i ja staliśmy się podobni jak dwie krople wody. Tak miał w zwyczaju mówić. „Jesteśmy identyczni. Jak dwie krople wody”. Uwielbiał to, ja tak samo. Byłam też jedną z niewielu dziewczynek uczestniczących w jego pozaszkolnych zajęciach Małych Zapaśników. W trakcie sezonu zapaśniczego w poniedziałki, środy i piątki po treningu z drużyną licealną tata dawał lekcje dzieciom od pierwszej do ósmej klasy, w tym Samowi i wielu innym chłopakom, którzy są dziś w drużynie. Wszyscy się siłowaliśmy. Do momentu, aż tata umarł. Potem chwilę kontynuowałam karierę zapaśniczą… ale bez zachęty taty, bez niego u mojego boku to już nie było to samo, więc to rzuciłam.
Nie wiem, czy trener Garcia współczuł mi, czy kierowało nim coś innego, ale pewnego popołudnia w pierwszej klasie liceum zatrzymał mnie na korytarzu i powiedział, że przydałaby mu się pomoc, i zaproponował mi rolę statystyczki/menadżerki. Nie były to zapasy, ale pomogło mi poczuć więź z tatą. Krok naprzód od noszenia ogromnych bluz z kapturem, które uratowałam z kartonów z jego rzeczami przygotowanymi przez mamę do oddania. To bezpośrednio dotyczyło sensu istnienia taty.
Kiedy z powrotem wyszłam na salę gimnastyczną po roku przerwy, taty już tam nie było, ale nawet ze świeżo odmalowanymi na niebiesko-żółto szafkami i błyszczącymi ławkami, nawet po remoncie i zmazaniu śladów potu i krwi i po latach, które spędził w tym miejscu, czułam go wszędzie. Od tamtego czasu przez dwie godziny dziennie, od poniedziałku do czwartku, nie licząc zawodów w weekendy, chłopaki i ja należymy do siebie i mam wtedy wrażenie, że mogę zostawić za sobą wszystko, co wydarzyło się podczas lekcji algebry lub angielskiego. Wręcz jeszcze lepiej, prawie słyszę tatę serwującego mi rady za plecami – mogę się odprężyć i dać się mu prowadzić, jakby był czymś więcej niż cieniem kogoś, kogo dawno już nie ma i kto nie może do mnie w żaden sposób dotrzeć. Zawsze chciałam wierzyć, że czuwa nade mną, ale dopiero na sali gimnastycznej naprawdę to czuję.
W takich chwilach mogę zapomnieć, że kiedy weszłam rano do kuchni, ojczym Kevin Keller robił naleśniki w kształcie litery „T” i krzątał się z syropem klonowym, podczas gdy Tiff siedziała przy stole, trzymając iPada i nucąc pod nosem.
W zapasach kryje się sztuka.
Są piękne.
Honorowe.
Jednak muszę przyznać, że mam dziś drażliwy nastrój, nie do końca jestem sobą. Będę musiała zobaczyć Tylera i wejść z nim w jakąś interakcję, a za każdym razem, gdy myślę o naszych ostatnich wspólnie spędzonych chwilach, ogarnia mnie paraliż. Zawstydziłam się i zareagowałam za mocno. Popełniłam błąd, wychodząc z założenia, że naprawdę coś do mnie czuje.
To jest właśnie problematyczne w sypianiu z chłopakami z drużyny i zakładaniu, że jestem z nimi w związku, podczas gdy tak naprawdę zależy im tylko na dobraniu się do moich majtek: nie ma dokąd uciec, kiedy coś idzie nie tak. Nie mogę na spokojnie unikać Tylera, aż minie poczucie upokorzenia. Muszę oglądać go codziennie do końca sezonu i znaleźć jakiś sposób na pogodzenie się z faktem, że Ty widział mnie nagą i uczuciową, po czym odrzucił mnie, bo nie chciał, żeby między nami było „niezręcznie”.
Ha.
Za każdym razem, gdy o tym myślę, czyli na ten moment około tysiąc dziewięćset razy na minutę, mam ochotę znaleźć go i wetknąć mu pod nos słownik.
Niezręczny (przymiotnik): powodujący lub odczuwający zakłopotanie.
Zauważam Tya w kącie szatni, rozmawia z Samem. Przygotowują się razem do sparingu. Zazwyczaj nie ma mnie tu przed treningiem, ale trener zażyczył sobie spotkania ze wszystkimi chwilę przed rozgrzewką. Buzz i Santiago zaganiają chłopaków w coś w rodzaju kółka. Wszyscy są w strojach do ćwiczeń, dresach i koszulkach z krótkim rękawem, i czekają na polecenia.
Ty spogląda na mnie, jakby czytał mi w myślach, i przez sekundę coś w tym spojrzeniu dostrzegam. Żal, smutek, ale i radość, że mnie widzi. Jednak to tylko przebłysk.
Nie cierpię tego, że cała mięknę na jego widok.
– Beckett, łap! – Mason, chuderlawy biały chłopak, rzuca mi swój bidon. – Napełnisz go?
Odrzucam mu butelkę z powrotem.
– Sam sobie napełnij – odparowuję.
Lucas, ten od obciągania w kinie i nieporozumień, zanosi się śmiechem i wskazuje na Masona. To bardzo wyzwalający moment, kiedy początkowe podniecenie mija i dostrzega się, jakim jest pozerem.
– Ale przecież jesteś dziewczyną od wody… To znaczy poza byciem wysoce poważaną członkinią drużyny. – Mason składa ręce jak do modlitwy i trzepocze rzęsami.
– Tuż za twoim głupim łbem jest wodotrysk – kwituję.
– Uuu, zezłościłeś ją! – ogłasza śpiewnym głosem Lucas.
– Co? Ona nie potrafi się na mnie złościć.
To w sumie prawda. Mason jest totalnym durniem, ale i tak go uwielbiam, nawet jeśli Tiffany ma bardziej zaawansowane poczucie humoru od niego. Po prostu czasem się denerwuję. Jakby zapominali, że zanim stałam się menadżerką, naprawdę byłam jedną z nich; jakby moment, w którym urosły mi cycki, wymazał im z pamięci chwile, gdy przygwożdżałam ich do ziemi trzy razy w tygodniu.
– Co porabiasz w ten weekend, Beck? – pyta Mason. – Oprócz pójścia na imprezę do Tya.
Ach tak. Ty urządza imprezę, zanim wrócą jego rodzice. Oczywiście.
– A skąd pomysł, że w ogóle idę do Tya? – rewanżuję się pytaniem, przy okazji próbując wybadać, czy wiedzą, co zaszło. – Moje życie nie kręci się wokół was.
– A co jest niby ważniejsze niż my?
Czochram włosy Masona.
– Zupełnie nic, Mase.
– Nie daj się zwieść – wtrąca się Lucas. – Ją obchodzi tylko Sam.
– Nie zaczynaj.
– Ale ja żyję, żeby z tobą zaczynać – odpyskowuje.
– Ej, a czy ty przypadkiem nie obściskiwałeś się dzisiaj przed lunchem z Daną Delaney? – zagaja Lucasa Mason.
Lucas rumieni się.
– I co z tego? Lubię ją. Jest niezłą laską.
– Jest ładna. – Mason wyśmiewa go, udając głos dziecka. – Ładnie pachnie i ma ładne włosy.
Chciałabym powiedzieć, że już nie obchodzi mnie, co wyczynia Lucas, i w wielu aspektach to rzeczywiście prawda. Nie chcę z nim być ani nic takiego, ale te nowiny sprawiły, że zastanawiam się, czy gdybym zapuściła włosy i używała mgiełki do ciała, wszystko potoczyłoby się inaczej.
– Jesteś wielkim frajerem – oznajmia Lucas. – O, takim wielkim! – Uderza mnie przedramieniem w pierś, gdy rozkłada szeroko ręce.
– Auć! – Krzyżuję ręce, zakrywając się.
– Ja jestem frajerem? – powątpiewa Mason. – To nie ja zapominam, że Beckett jest dziewczyną.
– Oj, uwierz mi, nie zapomniałem. – Lucas szczerzy się i opiera o szafkę. Pewnie powinnam się wkurzyć, że w ogóle śmie odnosić się do naszych wspólnych chwil, ale tego nie robię, bo to wspomnienie nie jest wcale głęboko schowane. W jakimś sensie to ulga – jesteśmy przyjaciółmi, których kiedyś łączyło przelotne zauroczenie i jeszcze bardziej przelotne obciąganie. Nic specjalnego. Już nie.
Wszyscy milkną, kiedy wchodzi trener. Jest nieduży, ale umięśniony, niesie ze sobą podkładkę do pisania. Sam podchodzi z przeciwległego końca szatni, żeby koło mnie usiąść. Po mojej drugiej stronie mam Masona. Czekam, ściśnięta między nimi.
Trener Garcia jest jednym z tych na wpół spiętych facetów po trzydziestce, który zawsze wygląda, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Pani G., która uczy algebry, przychodzi na wszystkie zawody z ich uroczą córeczką, Camille, i czasem mam ochotę zapytać trenera, jakim cudem spędza tu tyle czasu, skoro ma w domu rodzinę. Czasem też mam ochotę spytać go, czy wszystko u niego okej.
Teraz podpiera się jedną nogą o ławkę, w pozie niczym posąg Myśliciela, i mówi:
– Jako że naprawdę zaczynamy już ten sezon, chciałbym, żebyście pamiętali, że zbudowaliśmy tę drużynę na spuściźnie najlepszego trenera, jakiego ta szkoła widziała, mojego osobistego mentora i bohatera, trenera Becketta.
Zapada cisza, wszyscy zamierają w bezdechu do tego stopnia, że nawet kapiącej wodzie z pryszniców jest głupio, że skupia na sobie uwagę. Tak się dzieje za każdym razem, kiedy ktoś wspomina mojego tatę, jakby czekali na jego zmartwychwstanie. Kilku chłopaków rzuca w moją stronę zatroskane i współczujące spojrzenia. Mimo że nie wszyscy go znali, każdy wie, co się stało i jak przykre to było.
Sam bierze mnie pod rękę.
– Wspominam o nim, ponieważ pragnę wam przypomnieć, że nasza reputacja i wartości nie są pewniakiem i nie chcę ich również zaprzepaścić – kontynuuje trener Garcia. – Dźwigamy brzemię naszych bohaterów. Musimy pamiętać, żeby stać za sobą murem, wspierać się nawzajem, nie tylko jako ludzie, ale też jako kumple z drużyny. Razem jesteśmy Sentinelsami, mistrzami stanowymi. – Rozgląda się, napotykając spojrzenie każdej osoby. Nikt nie ma odwagi odwrócić wzroku. – Osiągnęliśmy to nie tylko dzięki naszym niesamowitym umiejętnościom i dyscyplinie, ale też dzięki łączącej nas więzi. Powiem to tylko raz. Jeśli będę musiał się powtórzyć w tej kwestii, to będą to wasze ostatnie chwile w barwach Sentinelsów, mam gdzieś, za jakich ważniaków się uważacie. Przewodzimy tej szkole i postępowanie każdego z nas osobno jest istotne. To oznacza, że odżywiamy się zdrowo, pijemy dużo wody, wysypiamy się, uczymy pilnie, wspieramy nasze rodziny, służymy społeczności i dajemy z siebie wszystko w każdym momencie życia. – Zawiesza głos. – A co najważniejsze, nie ma tu miejsca na dręczenie współzawodników, bez względu na kategorię wagową czy poziom zaawansowania. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Zrozumiano?
Wszyscy przytakują skinieniem głowy.
– Dotarło?
Wokół rozbrzmiewają kolejne potaknięcia, tym razem wypowiedziane na głos.
– Dobrze. Chcę coś ogłosić. Barney Flickstein chce zmierzyć się z Tylerem Martinezem.
Nic mi o tym nie wspomniał. Czuję, jak fala konsternacji zalewa szatnię, słychać też śmiechy. Ty jest całkiem niezły, a Barney… cóż… no nie. Chodzi do dziewiątej klasy i jest nowym nabytkiem drużyny. Jeszcze nie przykuł niczyjej uwagi, a już na pewno nie Tya.
– Nie zrobisz tego. – Ty wskazuje Barneya, który zbladł w kącie i zgarbił się, próbując chyba zapaść się pod ziemię.
Trener podnosi rękę, zanim Ty powie coś więcej.
– Ma prawo o to prosić. Chce walczyć na zawodach, chce być w reprezentacji i ma prawo cię wyzwać.
Znając Tya, obstawiam, że nie martwi go ewentualna porażka w starciu z Barneyem. Chyba jest zażenowany, że musi walczyć z uczniem dziewiątej klasy, zwłaszcza z takim, który nigdy nie zszedł z ławki. Barney wygląda na przerażonego, ale powiedział mi kilka tygodni temu, że jego terapeuta kazał mu dołączyć do drużyny, więc od tamtego czasu stawia czoło swoim lękom.
– Bez dyskusji. Rozgrzejcie się. Walka za pięć minut – stwierdza trener. Przenosi wzrok ze mnie na Sama. – Przynieście stoper i tabelę.
– Tak jest – odpowiadam.
– I pamiętajcie…
– Wygrywa się sercem! – dokańczamy. Tak non stop mawiał mój tata. Chyba w to faktycznie wierzył.
– Kurde, to było mocne. – Sam jak zwykle na mnie czeka, podczas gdy ja przygotowuję ręczniki i wyciągam grafik, żeby każdy wiedział, z kim dziś trenuje. – Teraz cholernie mi głupio, że wypiłem wczoraj piwo.
– Według ciebie pogadanka trenera była o piwie?
Sam wbija we mnie wzrok, zupełnie zbity z tropu. Zawsze ma wrażenie, że wszystko kręci się wokół niego i jego przewinień. Niektórzy mogą stwierdzić, że jest w nim nutka narcyzmu, ale ja uważam, że jest tak niepewny siebie, że po prostu cały czas analizuje swoje zachowanie.
– A o czym innym? – pyta.
– No nie wiem, pomyśl, Sam.
Idzie za mną do szafki i bierze kilka ręczników.
– Myślę. Chodzi mi o tę część o odżywianiu i wodzie. Nic prawie dzisiaj nie piłem i odpuściłem sobie trening. Przez uwagę trenera poczułem, jakbym nie traktował tego poważnie.
Sam ostatnio wszystko bierze do siebie. W tym roku nie ma cienia śladu po kolesiu, który spędzał sześć godzin, oglądając po szkole kreskówki. Jakby nie mógł znieść spoglądania prawdziwemu życiu w oczy.
– Powinieneś brać ze mnie przykład – mówię mu.
– Tak? W jakim sensie?
– Mniej ambicji. Pogodzenie się z totalnie przeciętnym życiem pełnym strat i żalu. To niesamowicie wyzwalające.
– Beck…
– A poza tym trener powtarzał to, co już wiemy, tylko po to, żeby przejść do sedna.
Sam rozdziawia usta, czekając, aż to rozwinę.
– Dręczenie – kontynuuję. – Nie chodziło o ciebie ani o stypendium. Przysięgam.
– Och – kwituje, jakby w końcu do niego dotarło. – Barney. Taa, to, co zrobili z jego spodenkami, nie było w porządku. Każdy powinien bez stresu przebierać się w szatni.
– Mógłbyś wpłynąć na resztę – sugeruję. – Masz autorytet.
– Mogę spróbować, ale nie sądzę, żebym miał taką władzę.
Sam jest dwukrotnym mistrzem stanowym w kategorii wagowej do sześćdziesięciu dziewięciu kilogramów, choć nie rozmawiamy o zeszłym roku. Prawie stracił tytuł na rzecz pozera z Denver, a nie może sobie na to pozwolić, jeśli chce wieść życie, o którym marzy. A to, że Sam nie ma pojęcia, jak cenne są jego sukcesy, dobroć i atrakcyjność fizyczna w kontekście towarzyskim, czyni go jeszcze bardziej fantastycznym.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – pyta.
Otrząsam się z przelotnej chwili uwielbienia dla mojego najlepszego przyjaciela, ładuję ręczniki na wózek i pozwalam, żeby moja dłoń musnęła zdjęcie taty wiszące na ścianie. To tradycja albo zabobon, czy coś w tym rodzaju. Każdy z drużyny dotyka tej fotografii, kiedy wychodzi z szatni, więc ramkę trzeba przecierać codziennie, bo inaczej staje się wylęgarnią bakterii.
– Nie przejmuj się, Sam. Trener nie odkryje twojego namiętnego romansu z Domino’s. – Poklepuję go po jego sześciopaku.
Sam spogląda na mnie.
– A właśnie, gdzie wczoraj byłaś? Przepadłaś jak kamień w wodę po szkole. Myślałem, że spotkamy się u mnie i pójdziemy na obiad.
– Pisałam do ciebie.
– Tak, ale „nie przyjdę” to raczej kiepskie wyjaśnienie, nie?
Waham się. Chcę się z nim wszystkim podzielić, ale z drugiej strony nie lubię słuchać o łóżkowych sprawach jego i Jen, więc granice są czasem niejasne.
– Tyler? – zgaduje, analizując moją minę. – Założyłem, że byłaś u niego.
Zerkam przez drzwi na salę gimnastyczną, widzę Tya rozciągającego się w kącie. Prezentuje się tak dobrze. Wzdycham głośniej, niżbym sobie tego życzyła.
– Tak. Myślałam… Chyba zaczynałam go lubić, wiem, szalone, ale najwyraźniej on nie czuje tego samego do mnie.
– Tak?
– Tak. – Przyznanie tego sprawia mi ból. – Myślałam, że może zaczniemy ze sobą być. Tak na serio.
Sam parska drwiąco.
– Wiem, że trener dopiero co powiedział, żebyśmy byli dla siebie mili, ale Ty to frajer. Spójrz, jak docina Barneyowi, jak traktuje świeżaków. Jesteś zbyt mądra i interesująca dla kogoś takiego. Po obejrzeniu jego osiemdziesiątego piątego filmiku z treningiem byłabyś już tak znudzona, że sama byś z nim zerwała.
To prawda. Ty lubi tworzyć filmiki z serii Turbotrening z Tylerem. Czasem dorzuca w tle rap, który sam pisze i nagrywa. Obie te rzeczy są obiektywnie kiepskie, chociaż podziwiam jego zaciętość.
Sam sprawia, że wszystko wydaje się lepsze.
– Śmiejesz się – dodaje – ale ja mówię poważnie.
– Nie rozmawiajmy już o mnie i moim tragicznym życiu miłosnym. Porozmawiajmy o twoim.
– Zostaw Jen w spokoju.
– Chciałbyś, Sam, chciałbyś.
– Beck.
– Sam. – Wygląda na naprawdę zmartwionego, więc rzucam: – O matko, dobra, okej. Nie będę czepiać się twojej dziewczyny. Po prostu uważam, że jest mało ciekawą sztywniarą.
– Beckett!
Teraz Barney stoi już na macie i naprawdę drży, przebierając nogami w miejscu. Dzisiaj ważył pięćdziesiąt trzy kilogramy i założę się, że od tego czasu wypocił co najmniej kilogram więcej.
Sam i ja uśmiechamy się do siebie. Niektórym ciężko było pogodzić się z obecnością dziewiątoklasisty, zwłaszcza takiego, który jest tu ewidentnie na jakiejś misji samoratunkowej, a nie dlatego, że jest naprawdę dobry w zapasach lub nawet nimi zainteresowany. Ty jest dla niego dupkiem, ale nie wiem, czy kładzenie własnego życia na szali jest mądrym posunięciem ze strony Barneya.
Trener Garcia kiwa głową w moją stronę.
– Gotowa, Beckett?
– Oczywiście. – To na bank nie będzie mocne, nic z tych rzeczy.
Trener naradza się chwilę z Santim i Buzzem.
Ty podchodzi do mnie.
– Możemy porozmawiać? – zagaja. Wydaje się speszony i nerwowy, niepewny siebie, jakby coś kręcił.
– Chyba tak – odpowiadam.
Stajemy z boku, podczas gdy Barney ćwiczy wysokie kopnięcia i biega w miejscu obok maty.
– Wszystko w porządku? To znaczy dzisiaj? – pyta.
– Tak, w jak najlepszym – mówię, próbując zabrzmieć radośniej.
– Bo wydawałaś się… zła, kiedy wczoraj ode mnie wychodziłaś.
– Niekoniecznie zła. Raczej zmieszana.
– Ta. – Kiwa głową. – Chyba powinienem się wytłumaczyć. Naprawdę świetnie się bawiłem.
Barney przeszedł do wyrzucania ciosów w powietrze, trener zerka na niego i potrząsa głową. Ten dzieciak nie potrafi nawet się rozgrzać.
Jakaś część mojego wzburzenia ulatnia się po słowach Tya. Może nie jestem taka głupia, jak myślałam.
– Pogadamy na twojej imprezie, okej? – proponuję.
– Tak?
– Tak.
Chyba poczuł ulgę.
– Okej, bo możliwe, że zachowałem się trochę jak skończony…
– Bo byłeś trochę skończonym… – potwierdzam, ale się uśmiecham. – Skoncentrujmy się teraz na niezabiciu Barneya.
Ty kiwa potakująco głową i przyjmuje pozycję.
– Dajesz, Tatuśku – zagrzewa Mason. – Pokaż mu, kto tu rządzi.
– Zamknij się, Mase – warczy Ty.
– Nie mówiłem do ciebie. Chodziło mi o Tatuśka Barneya.
– Mason! – ostrzega trener.
– Ty, gotowy? – pytam.
Ty kieruje swoją uwagę na Barneya, który wygląda, jakby miał zaraz zemdleć.
– No to zaczynajmy. Barney? Potrzebujesz jeszcze chwili? – Trzymam stoper w gotowości.
Chłopak potrząsa przecząco głową. Ze swoimi cienkimi brązowymi włosami, chuderlawymi kończynami i przerażonymi oczami przypomina pieska chihuahuę.
– Zaczynajmy – mówi odważnie.
– Uścisk – oznajmiam.
Podają sobie ręce i wtedy, w mgnieniu oka, Barney schodzi na jedno kolano, rzuca się między nogi Tya i powala go, przewracając prosto na plecy, prawie go przypinając, to rzut wart pięć punktów, a wtedy Ty orientuje się, co się dzieje, i okręca się z pleców, po czym w końcu zrywa się na nogi.
– Unik! – krzyczę. Ale było blisko.
– To było obalenie dwunożne i nearfall na trzy! – wydziera się trener, jakbym tego nie wiedziała.
– Co do cholery? – oburza się Ty. – Jak to zrobiłeś?
Każdy dookoła maty albo się śmieje, albo klaszcze, ewentualnie zakrywa usta dłonią.
Barney poprawia gogle.
– Chęć uniknięcia śmierci jest dość motywująca.
Uśmiecham się tak szeroko, że aż boli mnie twarz.
Chłopaki znowu stają w gotowości. Barney już tak mocno nie drży.
– Beckett? – sprawdza mnie trener.
– Gotowa.
Mimo wielkiego skupienia Tylera Barney jest tak szybki, że Ty leży na ziemi w mniej niż sekundę i tym razem nie udaje mu się wyswobodzić. Wierzga, ale nie potrafi podnieść się z maty.
– Koniec walki! – obwieszczam.
– Co tu się właśnie odwaliło? – Ty zakrywa twarz dłońmi, jego głos jest przez to stłumiony.
Trener opiera ręce na biodrach i przechyla się do tyłu na piętach, promieniejąc z radości.
– Barney, możesz przyjść do mnie do biura, Beckett da ci twój nowy strój drużynowy. W ten weekend startujesz.
– Trenerze… – zaczyna Ty.
– Nie. Nie, Tyler. Możesz nadal z nami pojechać i być rezerwowym na zawodach. Barney walczy. Tak działają te pojedynki. Wiesz o tym.
– Ostro – komentuje szeptem Mason.
Ty, nadal siedząc na macie, wygląda, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Sala gimnastyczna pogrążona jest w ciszy. Chłopaki lubią się wydurniać, ale nigdy w kwestii zapasów.
Trener krzyżuje ręce na piersi i podchodzi do mnie. Nie spuszcza oczu z Barneya.
– Czas na ćwiczenia! – oznajmia.
Kiedy zszokowana drużyna rozdziela się na pary, trener jest tak zachwycony, że zaraz chyba wybuchnie.
– Myślę, że ten dzieciak może być pięćdziesięcioma trzema kilogramami cudowności. – Klepie mnie po ramieniu. – Tak, tak sądzę.
– Wszystko gra? – pyta Tya Barney, oferując mu swoją rękę.
Ty go zbywa.
– W porządku!
– To będzie nasz rok, Beck – stwierdza trener. – Czuję to. Zapomnij o jednym mistrzostwie. Zgarniemy je wszystkie!
Uśmiecham się. Wygrywa się sercem. Może to jednak prawda.
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Practice Girl
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Ida Świerkocka
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: Opal Roengchai
Opracowanie graficzne okładki i typografia wersji do druku: Marta Lisowska
Copyright © 2022 by Alloy Entertainment LLC and Estelle Laure
Copyright © 2023 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.
Copyright © for the Polish translation by Natalia Laprus, 2023
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-249-4
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-248-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Monika Lipiec