Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda kobieta zostaje zamordowana we własnym mieszkaniu tuż po internetowej randce. Ślady na jej ciele wskazują, że sprawca jest wyjątkowo bezwzględny. Presja mediów, by znaleźć winnego, sprawia, że policja zwraca się do Harry'ego Hole. Były śledczy niechętnie myśli o powrocie do pracy, przez którą wiele w życiu stracił. Rozpoczyna dochodzenie dopiero, gdy zaczyna podejrzewać, że zbrodnia łączy się z nierozwiązaną sprawą z przeszłości. Podejmuje trop i daje się wciągnąć w nierówną grę z wyrachowanym psychopatą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 731
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
Publicat S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00
e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail: [email protected]
Wpatrywał się w białą nicość.
Tak jak od blisko trzech lat.
Nikt go nie widział, a on nie widział nikogo. Wyjątkiem były chwile, kiedy drzwi się otwierały, wypuszczając dość pary, by przez mgnienie oka dało się dostrzec nagiego mężczyznę, ale za moment na powrót wszystko spowijała mgła.
Łaźnię już wkrótce zamykano. Był sam.
Mocniej owinął się w pasie białym szlafrokiem frotté, wstał z drewnianej ławy i mijając pusty basen, przeszedł do szatni.
Żadnych pluskających pryszniców, żadnych konwersacji po turecku, żadnego człapania bosych stóp po wyłożonej kafelkami podłodze. Przejrzał się w lustrze. Przeciągnął palcem wzdłuż blizny, wciąż widocznej po ostatniej operacji. Potrzebował czasu na przyzwyczajenie się do nowej twarzy. Palec przesunął się po szyi przez pierś, zatrzymał się tam, gdzie zaczynał się tatuaż.
Otworzył kłódkę przy szafce, wciągnął spodnie, a na wciąż wilgotny szlafrok włożył płaszcz. Zawiązał sznurowadła. Jeszcze raz upewnił się, że jest sam, i podszedł do szafki z kłódką szyfrową, na której widoczna była plamka niebieskiej farby. Ustawił cyfry szyfru – 0999. Zdjął kłódkę i otworzył szafkę. Przez chwilę przyglądał się leżącemu w środku dużemu pięknemu rewolwerowi, w końcu chwycił za czerwoną rękojeść i schował broń do kieszeni płaszcza. Potem wyjął i otworzył kopertę. Klucz. Adres i więcej szczegółowych informacji.
W szafce leżało coś jeszcze.
Pokryte czarną farbą, zrobione z żelaza.
Jedną ręką uniósł to do światła, z zafascynowaniem przyglądając się kowalskiej robocie. Wiedział, że przedmiot wymaga umycia, starannego wyszorowania, ale już na samą myśl o tym, że będzie go używał, poczuł podniecenie.
Trzy lata. Trzy lata w białej nicości, na pustyni pozbawionych treści dni.
Już najwyższy czas. Pora, by wreszcie napić się życia.
Pora wrócić.
Harry obudził się, gwałtownie drgając. Zapatrzył się w półmrok sypialni. To znowu tamten, wrócił, był tutaj.
– Koszmar, kochany? – Szept, który rozległ się tuż obok, brzmiał spokojnie i ciepło.
Harry odwrócił się do niej. Piwne spojrzenie zajrzało mu w oczy, a upiór zblakł i zniknął.
– Jestem tutaj – powiedziała Rakel.
– I ja jestem tutaj – odparł.
– Kto to był tym razem?
– Nikt – skłamał, dotykając dłonią jej policzka. – Śpij już.
Opuścił powieki. Odczekał, aż zyskał pewność, że Rakel naprawdę zamknęła oczy, i dopiero wtedy otworzył swoje. Spojrzał na jej twarz.
Tym razem widział go w lesie, na bagnach spowitych w białą mgłę. Tamten podniósł rękę, wycelował czymś w Harry’ego, który dostrzegł wytatuowaną na nagiej piersi twarz demona. Potem mgła zgęstniała, a tamten zniknął. Znów zniknął.
– Jestem tutaj – szepnął Harry Hole.
Bar Jealousy świecił pustkami, a mimo to nie było czym oddychać.
Mehmet Kalak obserwował mężczyznę i kobietę przy kontuarze, nalewając im wino do kieliszków. Czworo gości. Trzecim był siedzący samotnie przy stoliku facet, który popijał swoje piwo małymi łyczkami, a do czwartego należała para kowbojskich butów, wystających z jednego z boksów, którego ciemność od czasu do czasu rozpraszało światło ekranu telefonu. Czworo gości o wpół do dwunastej we wrześniowy wieczór w najlepszej barowej okolicy na Grünerløkka. Było niedobrze, to nie mogło tak trwać. Mehmet czasami zadawał sobie pytanie, dlaczego zrezygnował z posady szefa baru w najmodniejszym hotelu w mieście po to, by w pojedynkę przejąć ten zniszczony lokal z zapijaczoną klientelą. Może sądził, że podnosząc ceny, wymieni starych gości na tych, na których zależało wszystkim – tych z płynnością finansową, niestwarzających problemów, młodych, ale już dojrzałych ludzi z sąsiedztwa. Może dlatego, że po zerwaniu z dziewczyną potrzebował miejsca, w którym mógłby się zaharować na śmierć. Może dlatego, że oferta lichwiarza Daniala Banksa wydała mu się bardzo korzystna, kiedy bank odrzucił jego wniosek o kredyt. A może po prostu dlatego, że w barze Jealousy to on decydował o doborze muzyki, a nie jakiś pieprzony dyrektor hotelu, który znał tylko jedną melodię: brzęk wydobywający się z kasy. Przepędzenie starej klienteli poszło łatwo, dawni bywalcy już od dłuższego czasu zagrzewali miejsce w tanim barze trzy kwartały dalej. Trudniejsze okazało się przypędzenie nowej. Może powinien zrewidować koncept. Może jeden telewizor pokazujący turecką piłkę nożną nie wystarczy, żeby nazwać lokal barem sportowym. A w kwestii muzyki może powinien postawić raczej na klasyczne pewniaki – U2 i Springsteen dla chłopaków, a Coldplay dla pań.
– Co prawda zaliczyłem niewiele randek z Tindera – Geir odstawił kieliszek białego wina z powrotem na bar – ale i tak zauważyłem, że można się zetknąć z mnóstwem dziwactw.
– Naprawdę? – Kobieta stłumiła ziewnięcie.
Miała jasne, krótko ostrzyżone włosy. Szczupła. Mehmet ocenił ją na trzydzieści pięć lat. Szybkie, trochę nerwowe ruchy. Zmęczone oczy. Pracuje za dużo i ćwiczy, bo ma nadzieję, że to jej da energię, której stale jej brakuje. Mehmet patrzył, jak Geir unosi kieliszek, trzymając go trzema palcami za nóżkę, w taki sam sposób jak jego towarzyszka. Na niezliczonych tinderowych randkach konsekwentnie pił to samo co kobiety, z którymi się umawiał, wszystko jedno, czy chodziło o whisky, czy o zieloną herbatę. Chyba chciał zasygnalizować, że i w tej kwestii do siebie pasują.
Geir chrząknął. Od wejścia kobiety do baru minęło sześć minut i Mehmet wiedział, że Geir właśnie teraz postanowił ruszyć do ataku.
– Jesteś ładniejsza niż na profilowym zdjęciu, Elise – powiedział Geir.
– Już to mówiłeś, ale jeszcze raz dziękuję.
Mehmet polerował szklankę, udając, że nie słucha.
– No to powiedz mi, Elise, czego pragniesz w życiu?
Uśmiechnęła się lekko, zrezygnowana.
– Mężczyzny, który nie kieruje się wyłącznie wyglądem.
– Oczywiście nie mogę się z tobą nie zgodzić, Elise. Liczy się to, co w środku.
– To był żart. Na zdjęciu jestem ładniejsza i prawdę mówiąc, ty też, Geir.
– Ho, ho. – Geir zdezorientowany zajrzał do swojego kieliszka. – Chyba większość ludzi wybiera swoje najlepsze zdjęcia. Więc pragniesz mężczyzny. Jakiego mężczyzny?
– Takiego, który zamiast pracować, zajmie się w domu trójką dzieci. – Elise spojrzała na zegarek.
– Ho, ho. – Geirowi pot wystąpił nie tylko na czoło, ale na całą dużą, ogoloną na łyso głowę. A wkrótce wielkie plamy potu miały się ukazać pod pachami czarnej koszuli typu slim fit, będącej zresztą dziwnym wyborem, ponieważ Geir nie był ani slim, ani fit. Obrócił kieliszek w palcach. – To dokładnie moje poczucie humoru. Chociaż na razie za rodzinę wystarczy mi pies. Lubisz zwierzęta?
Tanrim, dlaczego on nie powie pas?, zdumiał się Mehmet.
– Jeśli spotkam tego właściwego, jeśli poczuję, że do siebie pasujemy, zarówno tu...
– Jak i tu... – Geir uśmiechnął się, zniżył głos i wskazał na krocze. – No, ale najpierw trzeba się przekonać, jak to jest z tym dopasowaniem. Co ty na to, Elise?
Mehmetowi ciarki przebiegły po plecach. Geir zagrał all in, a na jego poczuciu własnej wartości zapewne wkrótce pojawi się kolejne wgniecenie.
Kobieta odsunęła swój kieliszek na bok i nachyliła się do Geira, więc Mehmet musiał nastawić uszu, żeby ją usłyszeć.
– Możesz mi obiecać jedno, Geir?
– Oczywiście. – W jego spojrzeniu i głosie pojawił się wręcz psi zapał.
– Kiedy stąd wyjdę, nigdy więcej nie będziesz próbował się ze mną kontaktować.
Mehmet z trudem ukrył podziw dla Geira za to, że gość zdobył się na uśmiech.
– Oczywiście.
Kobieta się wyprostowała.
– Nie wyglądasz mi na stalkera, ale mam już za sobą parę złych doświadczeń. Jeden facet zaczął za mną łazić. Groził też osobom, z którymi się spotykałam. Mam nadzieję, że rozumiesz, skąd moja ostrożność.
– Rozumiem. – Geir sięgnął po kieliszek i opróżnił go do dna. – Sam ci mówiłem, że jest mnóstwo dziwaków. Ale nie bój się, jesteś całkiem bezpieczna. Statystycznie mężczyzna ma cztery razy większe szanse na to, żeby zostać zamordowanym, niż kobieta.
– Dziękuję za wino, Geir.
– Gdyby ktoś z nas trojga...
Mehmet czym prędzej odwrócił wzrok, kiedy Geir wskazał na niego.
– ...miał dziś wieczorem stać się ofiarą zabójstwa, szansa na to, że padłoby na ciebie, jest jak jeden do ośmiu. Chociaż... chwileczkę, trzeba to podzielić przez...
Elise wstała.
– Mam nadzieję, że uda ci się to policzyć. Wszystkiego dobrego.
Po jej wyjściu Geir jeszcze przez chwilę wpatrywał się w swój kieliszek, kiwając głową do rytmu Fix You, jakby chciał przekonać Mehmeta i ewentualnych innych świadków, że już się otrząsnął z porażki, że Elise była jak trwająca trzy minuty popowa piosenka, która równie szybko poszła w zapomnienie. Potem także wstał bez słowa i wyszedł. Mehmet rozejrzał się po lokalu. Kowbojek i faceta, który dręczył piwo, też już nie było. Został sam. I tlen wrócił.
Mehmet zmienił w komórce listę utworów. Na swoją listę. Bad Company. Z muzykami z Free, Mott The Hoople i King Crimson raczej nie powinno być źle. A z Paulem Rodgersem na wokalu nie mogło być źle. Podkręcił głośność tak, że szklanki za ladą zaczęły o siebie podzwaniać.
Elise szła przez Thorvald Meyers gate wśród trzypiętrowych kamienic, niegdyś zamieszkanych przez klasę robotniczą żyjącą w biednej części biednego miasta, w którym jednak teraz metr kwadratowy kosztował tyle co w Londynie i Sztokholmie. Wrzesień w Oslo. Nareszcie powróciła ciemność, mieli już za sobą te długie, irytująco jasne letnie noce, wypełnione charakterystyczną dla lata histeryczną wesołością, idiotyczną radością życia. We wrześniu Oslo odzyskiwało swoje prawdziwe ja: melancholijne, pełne rezerwy, efektywne. Solidna fasada, ale skrywająca mroczne zaułki i tajemnice. Podobno i ona była właśnie taka. Przyspieszyła, bo w powietrzu czuło się deszcz, mżawkę – prysznic boskiego kichnięcia, jak się wyraził, siląc się na poetyczność, jeden z facetów, z którymi się umówiła. Odstawi Tindera. Jutro. Dosyć już tego. Dosyć napalonych gości, pod których wzrokiem czuła się jak dziwka, gdy spotykała się z nimi w jakimś barze. Dosyć obłąkanych psychopatów i stalkerów, którzy wpijali się w nią jak kleszcze i wysysali z niej czas, energię i poczucie bezpieczeństwa. Dosyć żałosnych przegranych typów, przy których czuła się taka jak oni.
Mówiło się, że umawianie się na randki przez Internet to nowy sposób poznawania ludzi, że nie ma się już czego wstydzić, że wszyscy tak robią. Ale to nie była prawda. Ludzie poznawali się w pracy, w czytelni, przez przyjaciół, w siłowni, w barku kawowym, w samolocie, w autobusie, w pociągu. Poznawali się tak, jak powinni się poznawać, bez napięcia, bez presji, mogąc zachować na przyszłość romantyczną iluzję niewinności, czystości i kaprysu losu. Ona pragnęła tej iluzji. Postanowiła skasować konto. Mówiła to sobie już wcześniej, ale tym razem to się naprawdę stanie, już dziś.
Przecięła Sofienberggata i wyjęła klucz, żeby otworzyć bramę koło warzywniaka. Pchnęła drzwi, zanurzyła się w mrok. I stanęła jak wryta.
Było ich dwóch.
Minęło kilka sekund, zanim oczy dostatecznie przywykły do ciemności i mogła zobaczyć, co trzymają w dłoniach. Obaj mężczyźni mieli rozpięte spodnie i organy płciowe na wierzchu.
Zrobiła krok w tył. Nie odwracała się, tylko w duchu zanosiła modły, żeby kolejny nie pojawił się za nią.
– Kurwasorry.
Zlepione w jedno słowo przekleństwo i przeprosiny wypowiedział młody głos. Elise oceniła go na jakieś osiemnaście – dwadzieścia lat. Nietrzeźwy.
– Ty – odezwał się ten drugi, rozbawiony. – Nasikałeś mi na buty!
– Bo się przestraszyłem!
Elise mocniej owinęła się płaszczem i wyminęła chłopaków, którzy z powrotem odwrócili się do ściany.
– To nie jest szalet – rzuciła.
– Sorry, ale nas przypiliło. Więcej się nie powtórzy.
Geir pospiesznie szedł Schleppegrells gate. Liczył w pamięci. To nieprawda, że w układzie dwóch mężczyzn – jedna kobieta szansa na to, że to kobieta zginie, jest jak jeden do ośmiu; ten rachunek był bardziej skomplikowany. Wszystko było zawsze bardziej skomplikowane.
Minął Romsdalsgata, kiedy coś kazało mu się odwrócić. Pięćdziesiąt metrów za nim sunął facet. Geir nie miał pewności, ale czy to nie ten sam gość, który gapił się po drugiej stronie ulicy na wystawę, kiedy on sam wychodził z Jealousy? Geir przyspieszył, kierując się na wschód, w stronę Dælenenga i fabryki czekolady. Na ulicach nie było żywej duszy, tylko autobus, który najwyraźniej przyjechał za wcześnie i czekał na przystanku. Geir zerknął za siebie. Facet ciągle tam był, wciąż utrzymywał tę samą odległość. Geir właściwie od zawsze bał się ludzi o ciemnej skórze, ale tego typa nie widział wyraźnie. Opuszczali już białą zgentryfikowaną dzielnicę, kierując się ku okolicom, w których gęściej było od mieszkań socjalnych i imigrantów. Sto metrów przed sobą widział bramę do własnej kamienicy. Ale kiedy się obejrzał, zobaczył, że tamten puścił się biegiem, i natychmiast myśl, że po piętach depcze mu Somalijczyk po ciężkiej traumie przeżytej w Mogadiszu, kazała mu wziąć nogi za pas. Nie biegał już od lat, więc przy każdym uderzeniu obcasami o asfalt kora mózgowa i pole widzenia doznawały wstrząsów. Dotarł do bramy. Udało mu się wsadzić klucz w zamek już przy pierwszej próbie, wpadł do środka i zatrzasnął za sobą ciężkie drzwi. Oparł się o wilgotne drewno, czując, jak oddech piecze w płucach, a kwas mlekowy pali uda. Odwrócił się i wyjrzał przez szybkę w górnej części drzwi. Na ulicy nikogo nie dostrzegł. Może to jednak nie był Somalijczyk. Roześmiał się. Cholera, wystarczy chwila rozmowy o zabójstwach, a już człowiek robi się taki lękliwy. Co Elise powiedziała o tym stalkerze?
Drzwi do mieszkania otwierał wciąż zasapany. Wyjął piwo z lodówki, zobaczył, że wychodzące na ulicę kuchenne okno jest otwarte, więc je zamknął. Poszedł do swojego gabinetu i zapalił lampę.
Wcisnął klawisz komputera i dwudziestocalowy monitor ożył.
W pole wyszukiwarki wstukał Pornhub i french. Przeszukiwał zdjęcia, aż znalazł kobietę, która miała przynajmniej taki sam kolor włosów i fryzurę jak Elise. W mieszkaniu były cienkie ściany, więc podłączył słuchawki i dopiero wtedy dwa razy kliknął w zdjęcie. Rozpiął spodnie i spuścił je do połowy ud. Kobieta na tyle mało przypominała Elise, że wolał zamknąć oczy, koncentrując się na jej stękaniu, a jednocześnie próbował wyobrazić sobie małe, lekko ściągnięte usta Elise, jej drwiący wzrok, przyzwoitą, ale przez to tym bardziej seksowną bluzkę. Nigdy by jej nie zdobył. Nigdy. W żaden inny sposób niż ten.
Nagle znieruchomiał. Otworzył oczy. Wypuścił członek z ręki, czując, jak włoski na karku podnoszą się w chłodnym powiewie ciągnącym od tyłu. Od drzwi, które przecież tak starannie zamknął. Podniósł rękę, żeby zdjąć słuchawki, ale miał świadomość, że jest już za późno.
Elise zamknęła drzwi na łańcuch, w przedpokoju zrzuciła buty i jak zwykle pogładziła dłonią przymocowane do ramy lustra swoje zdjęcie z siostrzenicą Ingvild. Był to rytuał, którego znaczenie nie do końca rozumiała. Wiedziała jedynie, że najwyraźniej zaspokajał jakąś głęboko ludzką potrzebę, podobnie jak opowieści o tym, co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Przeszła do salonu malutkiego, ale przytulnego i całkiem własnego dwupokojowego mieszkania i położyła się na kanapie. Sprawdziła telefon. Jeden SMS z pracy, jutrzejsze poranne spotkanie odłożone. Nie powiedziała poznanemu wieczorem facetowi, że pracuje jako adwokat zgwałconych kobiet. I nie wyprowadziła go z błędu, że ta jego statystyka, z której wynikało, iż mężczyźni częściej padają ofiarami zabójstw, mówiła jedynie pół prawdy. Przy zabójstwach o podłożu seksualnym prawdopodobieństwo, że ofiarą będzie kobieta, wzrastało czterokrotnie. Między innymi dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po kupieniu mieszkania, była wymiana zamków i zamontowanie łańcucha, tego absolutnie nienorweskiego urządzenia, z którego zakładaniem i zdejmowaniem wciąż radziła sobie niezbyt dobrze.
Otworzyła Tindera. Miała match z trzema mężczyznami, których wcześniej tego wieczoru przesunęła na prawo. Właśnie to było w Tinderze takie cudowne. Nie same randki, tylko świadomość, że ci mężczyźni istnieją i że jej pragną. Czy mogła sobie pozwolić na ostatni flirt w fazie tekstowej, na ostatnią wirtualną orgietkę z ostatnimi nieznajomymi, zanim skasuje konto i na dobre usunie aplikację z telefonu?
Nie. Skasuje wszystko już teraz.
Otworzyła menu, wypełniła puste pola i wreszcie pojawiło się pytanie, czy naprawdę chce usunąć konto.
Spojrzała na swój palec wskazujący. Drżał. Na miłość boską, czyżby się uzależniła? Od potwierdzania, że istnieje ktoś, kto co prawda nie ma pojęcia, kim ani jaka jest, lecz w każdym razie chce ją właśnie taką? To znaczy taką, jak przedstawiało ją zdjęcie na profilu. Uzależniła się kompletnie czy tylko trochę? Tego zapewne się dowie, jeśli zaraz usunie konto i obieca sobie miesiąc bez Tindera. Jeden miesiąc. A jeśli nie wytrzyma, będzie to oznaczało, że naprawdę coś z nią jest nie tak. Drżący palec zbliżył się do likwidującego wszystko przycisku.
A jeśli rzeczywiście mowa o uzależnieniu, to na ile jest ono groźne? Przecież każdy potrzebuje poczucia, że kogoś ma i że ktoś ma jego. Czytała, że niemowlęta, którym nie zapewni się minimum kontaktu dotykowego, mogą nawet umrzeć. Wątpiła, by to była prawda, no ale z drugiej strony jaki jest sens żyć wyłącznie dla siebie? Dla pracy, która ją zżera, i dla przyjaciółek, z którymi, prawdę mówiąc, spotykała się głównie z obowiązku, a także dlatego, że strach przed samotnością dokuczał jej bardziej niż ich nudne skargi na dzieci i mężów czy też na brak jednego albo drugiego. A może mężczyzna dla niej właśnie w tej chwili też jest na Tinderze? Więc okej, ostatnia runda. Pierwsze zdjęcie, które się pojawiło, przesunęła na lewo. Do kosza. Do „Nie chcę cię”. Tak samo drugie. I trzecie.
Jej myśli błądziły. Była kiedyś na wykładzie psychologa, który pozostawał w bliskich kontaktach z kilkoma najokrutniejszymi zbrodniarzami w kraju. Powiedział wtedy, że mężczyźni zabijają dla seksu, pieniędzy i władzy, a kobiety z zazdrości i ze strachu.
Wstrzymała przesuwanie na lewo. W wąskiej twarzy na zdjęciu, wprawdzie kryjącej się w mroku i trochę nieostrej, dostrzegła coś mgliście znajomego. Zdarzało się jej to już wcześniej, przecież Tinder dopasowywał ludzi znajdujących się niedaleko od siebie. A według aplikacji ten mężczyzna przebywał teraz w odległości mniejszej niż kilometr, ba, mógł być nawet w tym samym kwartale. Niewyraźne zdjęcie oznaczało w każdym razie, że nie przestudiował w Internecie podpowiedzi na temat właściwej taktyki na Tinderze, a już samo to uznała za plus. Tekst pod zdjęciem był bardzo prosty, zwyczajne „cześć”. Żadnej próby wyróżnienia się na siłę. Może bez zbytniej fantazji, ale raczej pewny siebie. Owszem, zdecydowanie podobałoby się jej, gdyby na jakiejś imprezie podszedł do niej mężczyzna i powiedział po prostu „cześć”, jednocześnie spokojnym, mocnym spojrzeniem pytając: „Pójdziesz dalej?”.
Przesunęła zdjęcie na prawo. Do „Ciebie jestem ciekawa”.
I zaraz usłyszała wesołe piknięcie iPhone’a, które sygnalizowało, że ma kolejny match.
Geir ciężko dyszał przez nos. Podciągnął spodnie i wolno obrócił się razem z krzesłem. Monitor komputera był jedynym źródłem światła w pokoju i oświetlał tylko górną połowę ciała i ręce osoby, która wcześniej stała za nim. Nie widział jej twarzy, a jedynie białe dłonie, które coś mu podsuwały. Czarny skórzany pasek. Z pętlą na końcu.
Osoba zrobiła krok do przodu, a Geir odruchowo się cofnął.
– Wiesz, jaka jest jedyna rzecz bardziej obrzydliwa niż ty? – szepnął głos w ciemności, a dłonie naprężyły pasek.
Geir przełknął ślinę.
– Ten kundel – ciągnął głos. – Ten zasrany kundel, przy którym obiecywałeś robić wszystko, co będzie trzeba. Który sra na podłogę w kuchni, bo nikt nie ma siły z nim wychodzić.
Geir chrząknął.
– Ależ Kari...
– Wyjdźcie stąd, ty i on. I nie waż się mnie dotknąć, kiedy będziesz się kładł.
Geir wziął od niej smycz z obrożą. Kiedy trzasnęła drzwiami, dalej siedział po ciemku i mrugał.
Dziewięć, pomyślał. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta, jedno zabójstwo. Szansa na to, że kobieta będzie ofiarą, jest jak jeden do dziewięciu, nie do ośmiu.
Mehmet powoli prowadził stare bmw przez ulice centrum, kierując się w stronę Kjelsås, ku willom, widokowi na fiord i świeższemu powietrzu. Skręcił we własną cichą, uśpioną ulicę. Odkrył stojące obok domu przed garażem czarne audi R8. Zwolnił. Przez moment rozważał, czy nie dodać gazu i nie jechać dalej. Wiedział jednak, że to oznaczałoby tylko odroczenie. Z drugiej strony właśnie tego potrzebował. Odroczenia. Ale Banks i tak go znajdzie, więc może to mimo wszystko właściwy moment. Ciemno i cicho, żadnych świadków. Mehmet zaparkował przy krawężniku. Otworzył schowek na rękawiczki. Spojrzał na to, co umieścił tam już kilka dni temu, właśnie z myślą, że dojdzie do takiej sytuacji. Wsunął to coś do kieszeni kurtki i wziął głębszy oddech. Potem wysiadł z samochodu i ruszył w stronę domu.
Drzwiczki audi się otworzyły i Danial Banks stanął przed autem. Kiedy Mehmet poznał go w restauracji Pearl of India, domyślił się, że pakistańskie imię i angielskie nazwisko są prawdopodobnie równie fałszywe jak jego podpis na tak zwanym dokumencie, na którym obaj złożyli autografy. Ale gotówka w aktówce podsuniętej mu na stole była prawdziwa.
Żwir przed garażem zachrzęścił pod butami Mehmeta.
– Ładny dom – odezwał się Danial Banks, opierając się o R8. Ręce skrzyżował na piersi. – Twój bank nie chciał go jako gwarancji?
– Tylko wynajmuję – burknął Mehmet. – Suterenę.
– Tym gorzej dla mnie – powiedział Banks. Był znacznie drobniejszy niż Mehmet, chociaż wcale na to nie wyglądało, kiedy stał, ściskając biceps opięty rękawem marynarki. – Bo to oznacza, że nie warto go podpalać, żebyś mógł dostać pieniądze z ubezpieczenia na spłatę długu, prawda?
– Rzeczywiście, raczej nie warto.
– Niedobrze i dla ciebie. Bo to z kolei oznacza, że muszę się uciec do bardziej przykrych metod. Chcesz wiedzieć, jakie to metody?
– A nie chcesz się najpierw dowiedzieć, czy zapłacę?
Banks pokręcił głową i wyciągnął coś z kieszeni.
– Termin raty minął trzy dni temu, a mówiłem ci, że punktualność jest najważniejsza. Nie tylko ty, ale wszyscy moi pożyczkobiorcy muszą wiedzieć, że takie zachowanie nie będzie tolerowane. Dlatego muszę reagować bez wyjątku. – Podniósł rękę tak, by przedmiot znalazł się w świetle lampy.
Mehmetowi zaparło dech.
– Wiem, że to nie jest szczególnie oryginalne. – Banks, lekko przechylając głowę, spojrzał na trzymane w dłoni obcęgi. – Ale działa.
– No ale...
– Możesz sam wybrać palec. Większość decyduje się na mały u lewej ręki.
Mehmet poczuł, że wzbiera w nim gniew. I że pierś uniosła mu się, kiedy napełnił płuca powietrzem.
– Mam lepsze rozwiązanie, Banks.
– Tak?
– Wiem, że nie jest szczególnie oryginalne. – Mehmet włożył prawą rękę do kieszeni kurtki, wyjął i podsunął Banksowi. – Ale działa.
Banks patrzył na niego zaskoczony. W końcu powoli skinął głową.
– Masz rację – przyznał, chwycił podsunięty mu przez Mehmeta plik banknotów, ściągnął gumkę.
– Rata z odsetkami, co do korony – wyjaśnił Mehmet. – Ale bardzo proszę, przelicz sobie.
[...]