Zazdrość - Jo Nesbo - ebook + książka

Zazdrość ebook

Jo Nesbo

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Śledczy z Aten zostaje wezwany do zbadania sprawy zaginięcia niemieckiego turysty na wyspie Kalimnos. W swojej karierze policjanta zyskał renomę, analizując zabójstwa pod kątem motywu zazdrości. Czy i tym razem intuicja go nie zawiedzie?

Kierowca taksówki znajduje na tylnym siedzeniu auta kolczyk. Łudząco podobną parę kolczyków kupił w prezencie swojej żonie. Czyżby ta błyskotka należała do niej? Ale w takim razie skąd się tam wzięła? Niepokojące pytania, zważywszy, że pojazd należy do jego szefa…

Pasażerka lecąca z Nowego Jorku do Londynu postanawia rozstać się z życiem po odkryciu, że mąż ma romans z jej najlepszą przyjaciółką. Czy rozmowa z człowiekiem, który siedzi obok niej w samolocie, zmieni decyzję kobiety?

Bohaterowie zbioru opowiadań Zazdrość doświadczają gwałtownych uczuć. Nesbo w typowy dla siebie sposób konfrontuje czytelnika z nieprzewidywalnymi skutkami zazdrości, pożądania i zdrady. I jak zawsze zaskakuje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 307

Oceny
4,0 (589 ocen)
237
174
120
46
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hanka173

Dobrze spędzony czas

Opowiadanie pierwsze: Śmierć na życzenie dla tych co odczuwają większy lęk przed życiem niż przed śmiercią. Nagła chociaż spodziewana. Gdzie tu zazdrość? Jest zapewniam. Opowiadanie 2: Dwóch mężczyzn. Chłopaki bliźniaki i ona. Trójkąt jak się patrzy. I jaki niebezpieczny! Zazdrość występuje. Opowiadanie 3: Niezrównoważony śmieciarz, jego wiarołomna żona i psycholog ze śmietnika. Opowiadanie 4: Pisarz, jego niemoc twórcza i Ester. I wyrafinowana zemsta na rywalu , który uwiódł mu żonę. Wszystkie opowiadania spina zazdrość i reakcja na nią. Całe szczęście, że zazwyczaj zazdrośni ludzie jedynie robią sceny a nie realizują scenariuszy z książek.
10
JusiaPe

Z braku laku…

Spodziewałam się po tym autorze czegoś więcej.... opowiadania nudne, czytane bez emocji.
10
aniasera

Z braku laku…

Na uwagę zasługuje jedynie opowiadanie"Zazdrosc".Reszta niekoniecznie🙄
00
jolant33

Całkiem niezła

trochę męcząca
00
kawusia_13

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam!
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuSjalusimannen og andre fortellinger
Projekt okładki MARIUSZ BANACHOWICZ
Ilustracja na okładce© bogdan ionescu/Shutterstock
Koordynacja projektuMONIKA KACZMAREK
Konsultacja opowiadania „Zazdrość”PIOTR DROŻDŻ
RedakcjaIWONA GAWRYŚ
KorektaBOGUSŁAWA OTFINOWSKA
Redakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Copyright © Jo Nesbø 2021 Published by agreement with Salomonsson Agency Polish edition © Publicat S.A. MMXXI (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved
ISBN 978-83-271-6139-0
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

LONDYN

.

Nie boję się latać samolotem. Szansa na to, by przeciętny pasażer linii lotniczych zginął w katastrofie samolotu rejsowego, wynosi jeden do jedenastu milionów. Inaczej mówiąc: szansa na śmierć w fotelu samolotowym w wyniku zawału serca jest osiem razy większa.

Odczekałem, aż maszyna wystartuje, wzbije się w powietrze i osiągnie wysokość przelotową, dopiero wtedy wychyliłem się na bok i ściszonym, uspokajającym – jak miałem nadzieję – głosem zaserwowałem tę statystykę szlochającej, roztrzęsionej kobiecie na siedzeniu przy oknie.

– Ale oczywiście statystyka ma niewielkie znaczenie, kiedy człowiek się boi – dodałem. – Mogę tak powiedzieć, ponieważ doskonale wiem, co pani czuje.

Do tej pory nie przestawałaś wyglądać przez okno, ale teraz odwróciłaś się powoli i spojrzałaś na mnie jak ktoś, kto dopiero w tej chwili orientuje się, że sąsiedni fotel nie jest pusty. Wartość klasy biznes polega na tych kilku dodatkowych centymetrach między siedzeniami, dzięki którym człowiek przy odrobinie koncentracji może sobie wmówić, że jest sam. Wspólnym mianownikiem dla pasażerów tej klasy jest nierozwiewanie owej iluzji rozmową poza wymianą krótkich grzecznościowych formułek i ewentualnym poruszeniem kwestii czysto praktycznych („Czy nie będzie przeszkadzać, jeśli zasłonię okno?”). A ponieważ dodatkowe miejsce na nogi umożliwia wyjście do toalety czy dostęp do półki z bagażami bez konieczności skoordynowanej współpracy, z reguły w pełni możliwe jest całkowite ignorowanie współpasażerów, nawet jeśli podróż trwa pół doby.

Z wyrazu twojej twarzy odczytałem lekkie zaskoczenie złamaniem przeze mnie tej obowiązującej w klasie biznes zasady numer jeden. Coś w twoim niewymuszenie eleganckim stroju – spodniach i swetrze w kolorach, które w moich oczach nie pasują do siebie, ale przypuszczam, że nosząca je osoba z całą pewnością wie, że jest odwrotnie – powiedziało mi, że minęło już sporo czasu, odkąd podróżowałaś klasą ekonomiczną, jeżeli w ogóle kiedykolwiek tak było. No ale mimo wszystko płakałaś, więc czy to nie ty zburzyłaś tę domyślną ścianę? Z drugiej strony płakałaś odwrócona ode mnie, wyraźnie pokazując, że nie chcesz się tym dzielić ze współpasażerami.

No cóż, zrezygnowanie z rzucenia kilku słów pociechy graniczyłoby z ostentacyjnym chłodem, mogłem więc tylko mieć nadzieję, że zrozumiesz mój dylemat.

Twarz miałaś bladą i zapłakaną, a mimo to zadziwiająco piękną, jakby elfią. A może piękną czyniły cię właśnie bladość i zapłakanie? Zawsze miałem słabość do tego, co kruche i delikatne. Podałem ci serwetkę, którą przed startem stewardesa umieściła pod szklankami z wodą.

– Bardzo dziękuję – powiedziałaś, wzięłaś serwetkę, zmusiłaś się do uśmiechu i przyłożyłaś bibułkę do rozmazanego tuszu pod okiem. – Ale nie wierzę.

Potem znów odwróciłaś się do okna, przyłożyłaś czoło do szyby z pleksi, jakbyś chciała się schować, a twoim ciałem ponownie wstrząsnął szloch. W co nie wierzyłaś? Że wiedziałem, jak się czujesz? W każdym razie zrobiłem swoje i oczywiście zamierzałem od tej pory zostawić cię w spokoju. Chciałem obejrzeć pół filmu i spróbować zasnąć, chociaż nie liczyłem na to, że uda mi się pospać dłużej niż godzinę. Rzadko udaje mi się mocniej zasnąć w samolocie bez względu na długość lotu, a już zwłaszcza wtedy, kiedy wiem, że powinienem się przespać. Miałem spędzić w Londynie zaledwie sześć godzin, potem czekał mnie powrót do Nowego Jorku.

Zgasł napis „Zapiąć pasy” i po pokładzie zaczęła krążyć stewardesa; nalała świeżej wody do pustych szklanek stojących na szerokim solidnym podłokietniku, który nas rozdzielał. Przed startem kapitan poinformował, że tej nocy lot z Nowego Jorku do Londynu potrwa pięć godzin i dziesięć minut. Wokół nas niektórzy już rozłożyli siedzenia i naciągnęli na siebie koce, inni natomiast siedzieli z twarzami w poświacie z ekranów wideo i czekali na posiłek. Zarówno ja, jak i ty, zajmująca sąsiedni fotel, podziękowaliśmy stewardesie, gdy chciała nam wręczyć menu przed startem. Ku swemu zadowoleniu znalazłem interesujący mnie film w kategorii „klasyka” – Nieznajomi z pociągu – i już miałem założyć słuchawki, gdy usłyszałem twój głos:

– Chodzi o mojego męża.

Ze słuchawkami w rękach odwróciłem się do ciebie.

Rozmazany tusz do rzęs otaczał twoje oczy jak teatralna szminka.

– Zdradza mnie z moją najlepszą przyjaciółką.

Nie wiem, czy zorientowałaś się, że nazywanie tej osoby w dalszym ciągu najlepszą przyjaciółką zabrzmiało dziwnie, ale nie miałem zamiaru cię korygować.

– Przepraszam – powiedziałem. – Nie chciałem się mieszać...

– Proszę nie przepraszać. Dobrze, że ludzie się przejmują. Za rzadko tak się dzieje. Śmiertelnie boimy się wzburzenia i smutku.

– Z pewnością ma pani rację – rzuciłem, nie wiedząc, czy mam odłożyć słuchawki, czy nie.

– Założę się, że akurat teraz ze sobą śpią – stwierdziłaś. – Robert jest zawsze napalony, Melissa też. W tym momencie pieprzą się w mojej jedwabnej pościeli.

Mój mózg automatycznie wyprodukował obraz małżeństwa trzydziestokilkulatków, w którym on zarabiał pieniądze, i to niemałe, a ty decydowałaś o wyborze pościeli. Nasze mózgi to eksperci od stereotypów. Czasami się mylą. Czasami mają rację.

– To musi być dla pani straszne – przyznałem, unikając dramatycznego tonu.

– Chcę umrzeć – oznajmiłaś. – Więc myli się pan, jeśli chodzi o samolot. Mam nadzieję, że spadnie.

– Ale ja mam tyle niezałatwionych spraw. – Zrobiłem zmartwioną minę.

Przez chwilę tylko się we mnie wpatrywałaś. Możliwe, że był to kiepski żart, a już na pewno fatalny timing, no i trochę zbyt bezczelny, zważywszy na sytuację. Przecież właśnie oświadczyłaś, że chcesz umrzeć, i podałaś nawet wiarygodny motyw. Żart mógł zostać odebrany jako nieprzyzwoity przejaw braku wrażliwości lub przynoszące ulgę oderwanie od bezdyskusyjnej posępności. Comic relief, jak to nazywają, przynajmniej wtedy gdy działa. W każdym razie pożałowałem tego dowcipu, aż wstrzymałem oddech. Ale ty się uśmiechnęłaś. Ten uśmiech był zaledwie jak zmarszczka na kałuży, ukazał się i w tej samej chwili zniknął, lecz znów mogłem oddychać.

– Spokojnie – szepnęłaś. – Tylko ja umrę.

Spojrzałem na ciebie pytająco, ale unikałaś kontaktu wzrokowego, patrzyłaś gdzieś dalej w głąb pokładu.

– Tam, w drugim rzędzie, podróżują ludzie z niemowlęciem – powiedziałaś. – Z dzieckiem, które być może będzie płakało przez całą noc, w klasie biznes. Co pan o tym myśli?

– A co należy o tym myśleć?

– Rodzice powinni rozumieć, że ci, którzy zapłacili dodatkowo za korzystanie z tych miejsc, zrobili to, ponieważ potrzebują snu. Może jutro z samego rana idą prosto na jakieś spotkanie albo do pracy.

– Hm. Dopóki linie lotnicze nie odmawiają niemowlętom dostępu do klasy biznes, nic dziwnego, że rodzice korzystają z takiej oferty.

– W takim razie linie lotnicze powinny zostać ukarane za oszustwo. – Wytarłaś delikatnie skórę pod drugim okiem, wcześniej zamieniłaś serwetkę, którą ci dałem, na własną chusteczkę higieniczną. – Reklamują klasę biznes zdjęciami słodko śpiących pasażerów.

– Na dłuższą metę linie lotnicze poniosą konsekwencje, bo nie będziemy skłonni płacić za coś, czego nie dostaniemy.

– Ale dlaczego to robią?

– Rodzice czy linie lotnicze?

– Rozumiem, że rodzice się tak zachowują, ponieważ mają więcej pieniędzy niż przyzwoitości. Ale linie lotnicze chyba tracą na tym, że ich produkt nie trzyma jakości.

– Straciłyby też, gdyby uznano je za nieprzyjazne dzieciom.

– Dziecku chyba wszystko jedno, czy płacze w klasie biznes, czy w ekonomicznej.

– Ma pani rację, miałem na myśli przyjazne nastawienie do rodziców małych dzieci. – Uśmiechnąłem się. – Linie lotnicze pewnie się obawiają, że mogą zostać oskarżone o coś w rodzaju apartheidu. Problem oczywiście mógłby zostać rozwiązany w taki sposób, że osoby płaczące w klasie biznes zostaną przeniesione do klasy ekonomicznej i odstąpią swój fotel uśmiechniętej stabilnej osobie z tanim biletem.

Twój śmiech był miękki, pociągający i tym razem zdołał dotrzeć do oczu. Łatwo pomyśleć – i ja tak pomyślałem – że to niezrozumiałe, iż ktoś może zdradzać taką piękną kobietę jak ty, ale tak właśnie jest: nie chodzi o zewnętrzną urodę. Ani o wewnętrzną.

– Czym pan się zajmuje? – spytałaś.

– Jestem psychologiem i prowadzę badania naukowe.

– A co pan bada?

– Ludzi.

– Oczywiście. I jakie wnioski pan wyciąga?

– Że Freud miał rację.

– W czym?

– W tym, że ludzie z nielicznymi wyjątkami są niewiele warci.

Roześmiałaś się.

– Amen, panie...

– Proszę mi mówić Shaun.

– A ja jestem Maria. Ale ty wcale tak nie myślisz, Shaun, prawda?

– Że ludzie z nielicznymi wyjątkami są niewiele warci? Dlaczego miałbym tak nie uważać?

– Udowodniłeś, że troszczysz się o ludzi, a troska nie ma sensu, jeśli jest się prawdziwym mizantropem.

– Aha. A dlaczego miałbym kłamać?

– Z tego samego powodu. Bo troszczysz się o ludzi. Dlatego mówisz to, co chciałabym usłyszeć, dodajesz mi otuchy, twierdząc, że tak jak ja czujesz strach przed lataniem. A kiedy wyznaję, że jestem zdradzana, pocieszasz mnie, mówiąc, że świat jest pełen złych ludzi.

– Ojej. Z nas dwojga to ja jestem psychologiem.

– No widzisz, nawet wybór zawodu cię zdradza. Musisz przyznać, że przedstawiasz dowody przeciwne na swoje twierdzenie. Jesteś wartościowym człowiekiem.

– Chciałbym, żeby tak było, Mario, ale obawiam się, że moja pozorna troska to jedynie rezultat mieszczańskiego angielskiego wychowania oraz tego, że jestem wartościowy wyłącznie dla siebie samego.

Prawie niezauważalnie obróciłaś się w moją stronę.

– Zatem wychowanie przydaje ci wartości, Shaun. I co z tego? Twoja wartość tkwi w tym, co robisz, a nie w tym, co myślisz i czujesz.

– Chyba przesadzasz. Wychowanie sprawia jedynie, że nie lubię łamać zasad postępowania uznawanego za akceptowalne, w zasadzie więc nie ponoszę żadnej ofiary. Dostosowuję się i unikam nieprzyjemności.

– W każdym razie masz wartość jako psycholog.

– Obawiam się, że i pod tym względem budzę rozczarowanie. Nie jestem dostatecznie inteligentny ani pracowity, aby wynaleźć lekarstwo na schizofrenię. Gdyby samolot teraz spadł, świat straciłby jedynie dość nudny artykuł na temat efektu potwierdzenia w czasopiśmie naukowym, które czyta garstka psychologów, to wszystko.

– Kokietujesz?

– Owszem, trochę tak. Można to dodać do moich złych cech.

Teraz śmiałaś się już serdecznie.

– Nawet żona czy dzieci nie tęskniłyby za tobą, gdybyś zniknął?

– Nie – uciąłem krótko. Ponieważ miałem fotel przy przejściu, nie mogłem ot, tak zakończyć tej rozmowy, odwracając się do okna i udając, że w nocnym mroku dostrzegłem coś ciekawego w dole na Atlantyku. Wyjęcie magazynu pokładowego z kieszeni w oparciu fotela przede mną wyglądałoby z kolei zbyt demonstracyjnie.

– Przepraszam – powiedziałaś cicho.

– W porządku – odparłem. – Co miałaś na myśli, mówiąc, że zamierzasz umrzeć?

Nasze spojrzenia się spotkały i po raz pierwszy zobaczyliśmy siebie nawzajem. I choć być może działa tu proces późniejszej racjonalizacji, to jednak wydaje mi się, że oboje dostrzegliśmy przebłysk czegoś, co sprawiło, że już wtedy zaczęliśmy przeczuwać, iż to spotkanie może zmienić wszystko – ba, już wszystko zmieniło. Możliwe, że tak wtedy myślałaś, ale nie pozwoliło ci dokończyć tej myśli nachylenie się nad podłokietnikiem w moją stronę, aż poczułem zapach perfum, który przypomniał mi ją; jej zapach kazał myśleć, że wróciła.

– Zamierzam odebrać sobie życie – szepnęłaś.

Potem się odchyliłaś, uważnie mnie obserwując.

Nie wiem, co wyrażała moja twarz, ale wiedziałem, że nie kłamiesz.

– W jaki sposób zamierzasz to zrobić? – Tylko tak umiałem zareagować.

– Mam ci opowiedzieć? – spytałaś z niezgłębionym, niemal wesołym uśmiechem.

Zastanowiłem się. Czy chciałem o tym usłyszeć?

– Poza tym to nieprawda – powiedziałaś. – Po pierwsze, nie zamierzam odbierać sobie życia, bo już to zrobiłam. Po drugie, to nie ja odbiorę sobie życie, oni to zrobią.

– Oni?

– Tak. Podpisałam umowę... – Spojrzałaś na zegarek, cartier, prezent od tego Roberta, jak przypuszczałem. Podarowany przed czy po tym, jak cię zdradził? Po. Ta Melissa nie była pierwsza, zdradzał cię przez cały czas. – ...cztery godziny temu.

– Oni? – powtórzyłem.

– Firma specjalizująca się w samobójstwach.

– Masz na myśli... coś jak w Szwajcarii? Aktywne dopomaganie w śmierci?

– Tak, tylko przy bardziej czynnym udziale. I z tą różnicą, że odbierają ci życie w taki sposób, że nie wygląda to na samobójstwo.

– Naprawdę?

– Sprawiasz wrażenie, jakbyś mi nie wierzył.

– Hm... Owszem, wierzę. Po prostu jestem zdumiony.

– Rozumiem. To musi zostać między nami, ponieważ kontrakt zawiera klauzulę dotyczącą dochowania tajemnicy, więc właściwie nie wolno mi z nikim o tym rozmawiać. Tylko że... – Uśmiechnęłaś się, a jednocześnie twoje oczy znów zaszły łzami. – ...czuję się z tym tak nieznośnie samotna. A ty jesteś obcy. W dodatku jesteś psychologiem. Was też obowiązuje tajemnica, prawda?

Chrząknąłem.

– Owszem, jeśli chodzi o pacjentów.

– Wobec tego będę twoją pacjentką. Widzę, że masz teraz czas na konsultacje. Ile wynosi pańskie honorarium, doktorze?

– Obawiam się, Mario, że nie możemy tego zrobić w taki sposób.

– Oczywiście, że nie, bo to zapewne oznacza złamanie zasad obowiązujących w twojej profesji. Ale chyba możesz mnie wysłuchać również jako osoba prywatna?

– Zrozum, jeśli osoba o skłonnościach samobójczych mi się zwierza, a ja nie próbuję interweniować, to dla mnie jako psychologa jest to problem etyczny.

– Nic nie rozumiesz. Już za późno na jakąkolwiek interwencję. Ja już nie żyję.

– Nie żyjesz?

– Kontrakt jest nieodwracalny. Zostanę uśmiercona przed upływem trzech tygodni. Firma uprzedza cię, że kiedy już raz złożysz swój podpis na kartce, nie będzie żadnego przycisku paniki, bo gdyby był, mogłoby to później prowadzić do przeróżnych prawnych wątpliwości. Siedzisz obok trupa, Shaun. – Roześmiałaś się, ale tym razem twardo i z goryczą. – Chyba możesz być tylko moim kumplem od kieliszka i po prostu przez chwilę mnie wysłuchać? – Wyciągnęłaś długą, szczupłą rękę do guzika wzywającego obsługę; w ciemności kabiny wydał z siebie piknięcie jak sonar.

– W porządku – zgodziłem się. – Ale nie udzielę ci żadnej rady.

– Dobrze. I obiecasz, że nikomu więcej o tym nie powiesz? Nawet po mojej śmierci?

– Obiecuję. Chociaż nie sądzę, żeby to miało dla ciebie większe znaczenie.

– Właśnie, że tak. Jeśli nie dochowam tajemnicy, do której jestem zobowiązana w kontrakcie, firma może sądownie domagać się ogromnego odszkodowania ze spadku po mnie, a wtedy dla organizacji, której w testamencie zapisałam pieniądze, zostaną nędzne resztki.

– Czym mogę służyć? – spytała stewardesa, która zmaterializowała się bezszelestnie tuż przy nas.

Wychyliłaś się nade mną i poprosiłaś o gin z tonikiem dla nas obojga. Dekolt swetra lekko ci się obsunął, zobaczyłem nagą bladą skórę i zorientowałem się, że jednak nie pachniesz tak jak ona. Twój zapach był lekko słodkawy, korzenny jak benzyna. Tak, właśnie jak benzyna. I jak pewien gatunek drewna, którego nazwy nie pamiętałem. Prawie męski.

Kiedy stewardesa zgasiła lampkę nad fotelem i odeszła, zrzuciłaś buty, obróciłaś się bokiem i miękkim kocim ruchem podwinęłaś nogi na fotelu, demonstrując szczupłe, obciągnięte nylonem kostki, które rzecz jasna skojarzyły mi się z baletem.

– Firma zajmująca się samobójstwami mieści się w eleganckim lokalu na Manhattanie – kontynuowałaś. – To kancelaria adwokacka. Twierdzą, że pod względem prawnym są w pełni zabezpieczeni, a ja nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie uśmiercają na przykład ludzi z zaburzeniami psychicznymi, więc przed podpisaniem kontraktu trzeba przejść dokładne badanie psychiatryczne. Należy również zrezygnować z wszelkich polis na życie, tak aby nie mogła ich pozwać firma ubezpieczeniowa. Mają też całe mnóstwo innych klauzul, ale najważniejsza jest ta o dochowaniu tajemnicy. W Stanach prawo zawierania dobrowolnych umów przez dwie dorosłe osoby wygląda o wiele bardziej liberalnie niż w większości innych krajów. Ale obawiają się, że gdyby wieści o ich praktykach rozniosły się szerzej i dotarły do mediów, mimo wszystko reakcje społeczne nakazałyby politykom zamknięcie ich działalności. Oni się nie reklamują, ich klientami są wyłącznie ludzie zamożni, którzy dowiedzieli się o ich istnieniu za pośrednictwem word of mouth.

– No tak, to zrozumiałe, że nie chcą się obnosić.

– Oczywiście ich klientom również zależy na dyskrecji. Z samobójstwem przecież tak czy owak wiąże się poczucie wstydu. Podobnie jak z aborcją. Kliniki przeprowadzające aborcje nie robią nic nielegalnego, ale nie reklamują swojej działalności nad wejściem.

– To prawda.

– I oczywiście cała idea tego biznesu opiera się na dyskrecji i wstydzie. Klienci są skłonni słono zapłacić za uśmiercenie w sposób możliwie najprzyjemniejszy i nieoczekiwany, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Ale najważniejsze, że ma się to odbyć tak, aby nikt z rodziny, przyjaciół czy świata zewnętrznego nie miał najmniejszych powodów do podejrzeń, że to było samobójstwo.

– A jak się to robi?

– Tego, rzecz jasna, się nie dowiadujemy, wiemy jedynie, że istnieją niezliczone metody i że nastąpi to w ciągu trzech tygodni od podpisania kontraktu. Nie przedstawia nam się także żadnych przykładów, bo wówczas świadomie lub podświadomie unikalibyśmy pewnych sytuacji, a to wyzwalałoby niepotrzebny lęk. Dowiadujemy się wyłącznie, że śmierć będzie całkowicie bezbolesna i naprawdę nie wyczujemy, że nadchodzi.

– Rozumiem, że ukrywanie targnięcia się na własne życie może być dla kogoś ważne, ale dlaczego jest to istotne dla ciebie? Czy jawne samobójstwo nie byłoby pewną formą zemsty?

– Masz na myśli Roberta i Melissę?

– Twoja śmierć w wyniku ewidentnego samobójstwa wzbudziłaby nie tylko wstyd, lecz również poczucie winy. Robert i Melissa obwinialiby samych siebie, ale też mniej lub bardziej świadomie winiliby siebie nawzajem. Stale to obserwujemy. Czy wiesz na przykład, jaki jest procent rozwodów czy wręcz samobójstw wśród rodziców, których dzieci odebrały sobie życie?

Po prostu na mnie patrzyłaś.

– Przepraszam – powiedziałem, czując, że lekko się czerwienię. – Przypisuję ci chęć zemsty dlatego, że jestem pewien, że sam bym ją odczuwał.

– Wydaje ci się, że pokazałeś się teraz w złym świetle, Shaun?

– Owszem.

Roześmiałaś się twardo i krótko.

– W porządku, oczywiście chcę się zemścić. Ale nie znasz Roberta i Melissy. Gdybym popełniła samobójstwo i zostawiła list, w którym obwiniałabym Roberta o niewierność, on oczywiście wszystkiego by się wyparł. Wskazałby, że leczyłam się na depresję, co jest prawdą, a pod koniec życia najwyraźniej popadłam w paranoję. Oboje z Melissą byli bardzo dyskretni, więc możliwe, że nikt nie wie o ich romansie. Przypuszczam, że ona przez pół roku od mojego pogrzebu randkowałaby dla pozoru z jakimś innym finansistą ze środowiska Roberta. Wszyscy się ślinią na jej widok, a zawsze lubiła podpuszczać. W końcu Melissa i Robert ujawniliby się jako para, tłumacząc, że to wspólna żałoba po mojej śmierci tak ich do siebie zbliżyła.

– Okej, być może masz w sobie więcej mizantropii niż ja.

– Na pewno. A najbardziej mnie mdli na myśl o tym, że Robert w głębi ducha odczuwałby pewną dumę.

– Dumę?

– Dumę z tego, że jakaś kobieta nie potrafiła żyć ze świadomością, że nie może go mieć wyłącznie dla siebie. Tak by na to patrzył. Melissa widziałaby to tak samo. Moje samobójstwo jeszcze bardziej podniosłoby wartość Roberta, dzięki czemu oboje byliby szczęśliwsi.

– Naprawdę tak sądzisz?

– Oczywiście. Nie znasz teorii René Girarda o pożądaniu mimetycznym?

– Nie.

– Girard twierdzi, że oprócz zaspokajania naszych podstawowych potrzeb nie wiemy, czego chcemy. Dlatego naśladujemy otoczenie. Cenimy to, co cenią inni. Jeśli słyszysz, że ludzie wokół ciebie powtarzają, jak bardzo seksowny jest Mick Jagger, to w końcu zaczynasz go pożądać, chociaż początkowo wydawał ci się wstrętny. Jeśli swoim samobójstwem podniosę wartość Roberta, Melissa będzie go pożądać jeszcze bardziej i w końcu będą razem jeszcze szczęśliwsi.

– Rozumiem. A jeżeli będzie wyglądało na to, że zginęłaś w wypadku albo zmarłaś z przyczyn naturalnych?

– Efekt będzie przeciwny. Stanę się tą, którą odebrał mu przypadek albo los, i Robert zacznie inaczej myśleć o mojej śmierci i o mnie. Powoli, ale nieodwołalnie będę zyskiwać status świętej. A w dniu, w którym Melissa zacznie irytować Roberta – a tak się stanie – on będzie pamiętał o mnie tylko to, co dobre, i zatęskni za tym, co nas łączyło. Dwa dni temu wysłałam mu list z informacją, że go opuszczam, ponieważ potrzebuję swobody.

– Czyli on nie wie, że ty wiesz o jego romansie z Melissą?

– Czytałam wszystkie ich SMS-y w jego telefonie, ale do tej pory nikomu o tym nie wspominałam, dopiero tobie.

– A jaki jest cel tego listu?

– W pierwszej chwili Robert poczuje ulgę, że to nie on musi być tym, który odchodzi. Zaoszczędzi na rozliczeniach rozwodowych i będzie mógł uchodzić za the good guy, chociaż wkrótce zwiąże się z Melissą. Ale po pewnym czasie myśl zasiana przez ten list zakiełkuje. To, że porzuciłam go dla swobody. Lecz również to, że musiałam wiedzieć, iż mogę spotkać kogoś lepszego od niego. Że może nawet już był ktoś taki. A w chwili, gdy Robert tak pomyśli...

– ...teoria pożądania mimetycznego będzie po twojej stronie. Właśnie dlatego zgłosiłaś się do tej firmy oferującej śmierć na życzenie.

Wzruszyłaś ramionami.

– Więc jak wysoki jest procent rozwodów wśród rodziców dzieci, które odebrały sobie życie?

– Słucham?

– I które z rodziców popełnia samobójstwo? Matka, prawda?

– No cóż. – Wbiłem wzrok w siedzenie przede mną. Czułem jednak, że twoje spojrzenie spoczywa na mnie w oczekiwaniu na pełniejszą odpowiedź. Ocaliły mnie dwie niskie szerokie szklaneczki, które jak za sprawą magii wyłoniły się z ciemności i trafiły na rozdzielający nas podłokietnik.

Odchrząknąłem.

– A czy nie jest nieznośna konieczność tak długiego czekania? Budzenia się rano przez tyle dni z pytaniem, czy może właśnie dzisiaj zginę zamordowany?

Zawahałaś się, nie chciałaś, żebym tak łatwo się wywinął. W końcu jednak odpuściłaś i odpowiedziałaś:

– Nie, jeśli myśl, że dzisiaj być może nie zostanę zamordowana, jest gorsza. Chociaż oczywiście niekiedy dopada nas paniczny lęk przed śmiercią i odzywa się nieproszony instynkt przetrwania, to jednak lęk przed śmiercią nie jest gorszy niż lęk przed życiem. Oczywiście ty jako psycholog wiesz o tym. – Słowo „psycholog” wymówiłaś z przesadnym naciskiem.

– O tyle o ile – odparłem. – Ale przeprowadzono pewne badania w plemieniu paragwajskich nomadów, w którym najwyższa rada decyduje o tym, czy ktoś ze względu na starość i osłabienie zaczyna ciążyć pozostałym. Wówczas należy go uśmiercić. Osoba, która ma zostać wyprawiona na tamten świat, również nie wie, kiedy i w jaki sposób się to stanie, ale członkowie plemienia akceptują, że tak będzie. Plemię zdołało mimo wszystko przeżyć w środowisku, gdzie jest mało żywności – w jej poszukiwaniu trzeba odbywać długie, trudne wędrówki – ponieważ poświęcało słabych, żeby ocalić tych, którzy mają prawo do życia i mogą przekazać je dalej. Może nawet ci obecnie skazani na śmierć musieli za młodu gdzieś w ciemności za chatą walnąć pałką swoją schorowaną prababkę. A jednak badania wykazują, że niepewność wywołuje u członków plemienia ekstremalny stres, który sam w sobie prawdopodobnie skraca im życie.

– Oczywiście, że to stresujące – powiedziałaś, ziewnęłaś i wyprostowałaś stopę w pończosze, dotykając nią mojego kolana. – Wolałabym, żeby to trwało krócej niż trzy tygodnie, ale przypuszczam, że na znalezienie najlepszej i najpewniejszej metody potrzeba czasu. Jeżeli na przykład ma to wyglądać na wypadek, a jednocześnie być bezbolesne, pewnie wymaga starannego planowania.

– Gdyby ten samolot nieoczekiwanie spadł, dostałabyś zwrot pieniędzy? – spytałem, wypijając łyk ginu z tonikiem.

– Nie. Powiedzieli, że z każdym zleceniem wiążą się duże wydatki, a klienci poza wszystkim mają skłonności samobójcze, firma musi więc zabezpieczyć się przed tym, że klient ich uprzedzi, dobrowolnie lub przez przypadek.

– Hm. Czyli zostało ci maksymalnie dwadzieścia jeden dni życia.

– Wkrótce już tylko dwadzieścia i pół.

– No właśnie. Jak masz zamiar je wykorzystać?

– Chcę robić to, czego nie robiłam do tej pory. Rozmawiać i pić z nieznajomymi.

Wypiłaś drinka jednym haustem. A mnie serce zaczęło nagle walić, jakby już wiedziało, co się stanie. Odstawiłaś szklankę i położyłaś mi rękę na ramieniu.

– No i mam ochotę się z tobą kochać.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

– Idę do toalety – oświadczyłaś. – Jeśli przyjdziesz za mną za dwie minuty, to wciąż tam będę.

Czułem, że coś się ze mną dzieje, że ogarnia mnie jakaś wewnętrzna radość, będąca nie tylko pożądaniem, lecz czymś działającym na całe moje ciało, coś w rodzaju ponownych narodzin. Nie czułem tego od bardzo dawna i prawdę mówiąc, nie sądziłem, że będzie mi dane jeszcze kiedykolwiek to poczuć.

– A tak w ogóle – dodałaś – to wcale nie jestem taka twarda. Muszę wiedzieć, czy przyjdziesz.

Wypiłem łyk, żeby zyskać na czasie. Popatrzyłaś na moją szklankę, czekając.

– A jeśli kogoś mam? – spytałem. Zorientowałem się, że mój głos brzmi ochryple.

– Nie masz.

– A jeśli nie uważam cię za atrakcyjną albo jestem gejem?

– Boisz się?

– Tak. Przerażają mnie kobiety, które przejmują inicjatywę w seksie.

Uważnie przyjrzałaś się mojej twarzy, jakbyś czegoś w niej szukała.

– Okej – powiedziałaś. – Kupuję to. Przepraszam, to bardzo nie w moim stylu, ale nie mam czasu na ceregiele. Więc co robimy?

Poczułem, że się uspokajam. Serce wciąż biło mi szybko, ale panika i odruch ucieczki minęły. Obróciłem szklankę w ręku.

– Łapiesz od razu następny samolot z Londynu?

Kiwnęła głową.

– Do Rejkiawiku. Odlatuje godzinę po naszym lądowaniu. A o czym myślisz?

– O hotelu w Londynie.

– Jakim?

– Langdon.

– Langdon to dobry hotel. Pracownicy zapamiętują twoje imię, jeśli mieszkasz tam dłużej niż dobę. O ile nie podejrzewają, że chodzi o jakąś pozamałżeńską przygodę. Wtedy ich mózgi pokrywają się teflonem. Ale my i tak nie zostaniemy tam dłużej niż dobę.

– Chcesz powiedzieć...

– Mogę odłożyć Rejkiawik do jutra.

– Jesteś pewna?

– Tak. Cieszysz się?

Sprawdziłem. Nie cieszyłem się.

– Ale co będzie, jeśli... – zacząłem, lecz urwałem.

– Boisz się, że zaatakują w czasie, kiedy będziesz razem ze mną? – spytałaś i wesoło stuknęłaś swoją szklanką o moją. – Że będziesz musiał męczyć się ze zwłokami?

– Nie – odparłem z uśmiechem. – Chodziło mi o to, co będzie, jeśli się w sobie zakochamy. A ty podpisałaś papiery, że masz umrzeć. Kontrakt, którego nie można zerwać.

– Już za późno. – Położyłaś rękę na mojej dłoni leżącej na podłokietniku.

– Właśnie o tym mówię.

– Chodzi mi o to drugie. Już się w sobie zakochaliśmy.

– Naprawdę?

– Troszeczkę. W wystarczającym stopniu. – Uścisnęłaś moją rękę, wstałaś i powiedziałaś, że niedługo wrócisz. – Wystarczającym, abym mogła się cieszyć, że być może mam przed sobą trzy tygodnie.

W czasie gdy byłaś w toalecie, zjawiła się stewardesa, zabrała nasze szklanki, a ja spytałem, czy możemy dostać dwie dodatkowe poduszki.

Wróciłaś ze świeżym makijażem.

– To nie dla ciebie – oświadczyłaś, czytając w moich oczach. – Tobie się podobało takie rozmazanie, prawda?

– Podoba mi się jedno i drugie – odparłem. – Więc dla kogo tak się umalowałaś?

– A jak myślisz?

– Dla nich? – spytałem, wskazując gestem cały pokład.

Pokręciłaś głową.

– Niedawno zamówiłam ankietę, w której większość kobiet odpowiedziała, że malują się dla poprawy własnego samopoczucia. Ale co mają na myśli przez dobre samopoczucie? Czy chodzi tylko o nieodczuwanie przykrości, jaką sprawia pokazywanie się takimi, jakie są naprawdę? Czyżby makijaż był w zasadzie jedynie burką, którą same sobie narzucamy?

– A czy makijażu nie stosuje się zarówno po to, by coś podkreślić, jak i po to, by coś ukryć?

– Podkreślanie jednego oznacza ukrywanie czegoś innego. Wszelkie wprowadzanie zmian, chociaż może służyć wyjaśnieniu, jest operacją przykrywkową. Osoba, która się maluje, chce, aby makijaż kierował uwagę na piękne oczy, tak by nikt nie zauważał za dużego nosa.

– Ale czy to jest burka? Chyba wszyscy chcemy, aby nas widziano?

– Nie wszyscy. I nikt nie chce być widzianym takim, jaki jest. A tak w ogóle to wiesz, że kobiety w ciągu całego życia poświęcają na makijaż tyle czasu, ile trwa służba wojskowa dla mężczyzn w takich krajach jak Izrael i Korea Południowa?

– Nie, ale to brzmi jak zestawienie przypadkowych informacji.

– No właśnie. Ale to jest nieprzypadkowe zestawienie informacji.

– Naprawdę?

– Zostało wybrane przeze mnie i już samo w sobie coś mówi. Fake news niekoniecznie muszą być oparte na fałszywych faktach, ale ich redakcja może być manipulująca. Co to zestawienie mówi o moich poglądach na politykę płci? Czy twierdzę, że mężczyźni muszą służyć ojczyźnie i ryzykować życie, podczas gdy kobiety wolą się malować? Być może. Ale wystarczy drobne przeredagowanie sformułowań, aby to samo zestawienie wskazało, że kobiety w równym stopniu boją się pokazać takimi, jakie są naprawdę, jak narody boją się podboju przez obce siły.

– Jesteś dziennikarką? – spytałem.

– Redaktorką naczelną magazynu niewartego papieru, na którym jest drukowany.

– Magazynu dla kobiet?

– Tak, i to w najgorszym możliwym znaczeniu tego określenia. Masz jakiś bagaż?

Zawahałem się.

– Chodzi mi o to, czy po wylądowaniu w Londynie możemy iść prosto do taksówki.

– Mam tylko podręczny – odparłem. – Ale nie odpowiedziałaś, dlaczego się umalowałaś.

Uniosłaś rękę i palcem wskazującym przesunęłaś po moim policzku tuż pod okiem, jakbym ja także płakał.

– Z powodu innego zestawienia przypadkowych faktów – powiedziałaś. – Co roku więcej ludzi ginie z własnej ręki niż wskutek wojen, terroryzmu, zabójstw narkotykowych, zabójstw z zazdrości, ba, w ogóle zabójstw łącznie. Ty sam jesteś swoim najbardziej prawdopodobnym mordercą. Właśnie dlatego się umalowałam. Przejrzałam się w lustrze i nie mogłam znieść nagiej twarzy mojego mordercy. Nie teraz, kiedy się zakochałam.

Popatrzyliśmy na siebie. Kiedy uniosłem rękę, żeby ująć twoją dłoń, ty chwyciłaś moją. Nasze palce splotły się ze sobą.

– Nie możemy nic z tym zrobić? – szepnąłem, nagle zdyszany, jakbym już uciekał. – Nie możemy cię jakoś wykupić z tego kontraktu?

Lekko przechyliłaś głowę na bok, jakbyś chciała mi się przyjrzeć pod innym kątem.

– Gdyby to było możliwe, nie wiadomo, czybyśmy się w sobie zakochali – stwierdziłaś. – To, że jesteśmy dla siebie nieosiągalni, stanowi w dużej mierze o atrakcyjności, nie sądzisz? Czy ona też umarła?

– Słucham?

– Ta druga. Ta, o której nie miałeś ochoty rozmawiać, kiedy spytałam, czy masz żonę i dzieci. Strata sprawiająca, że boisz się znów zakochać w kimś, kogo utracisz. To, co kazało ci się zawahać, kiedy spytałam, czy masz bagaż. Chcesz o tym porozmawiać?

Popatrzyłem na ciebie. Chciałem?

– Jesteś pewna, że...

– Tak, chcę to usłyszeć – oświadczyłaś.

– A masz dużo czasu?

– Ha, ha.

Zamówiliśmy nowe drinki i zacząłem opowiadać.

Kiedy skończyłem, za oknem już się rozjaśniało, ponieważ lecieliśmy w stronę słońca. A ty znowu płakałaś.

– Jakie to smutne – stwierdziłaś, kładąc głowę na moim ramieniu.

– To prawda – przyznałem.

– Ciągle tak boli?

– Nie przez cały czas. Tłumaczę sobie, że ponieważ nie chciała żyć, to pewnie jej rozwiązanie było lepsze.

– Wierzysz w to?

– Ty chyba też.

– Możliwe. Ale nie wiem. Mam wątpliwości jak Hamlet. Być może królestwo śmierci jest jeszcze straszniejszą doliną łez.

– Opowiedz o sobie.

– A co chcesz wiedzieć?

– Wszystko. Po prostu zacznij, a ja będę zadawał pytania, kiedy zapragnę dowiedzieć się czegoś więcej.

– Okej.

Opowiadałaś. A obraz dziewczyny, wyłaniający się przed moimi oczami, był jeszcze wyraźniejszy niż ten, który widziałem, ciebie opartej o mnie z ręką pod moim ramieniem. W pewnym momencie samolotem wstrząsnęły lekkie turbulencje, jakbyśmy płynęli po niedużych ostrych falach, i wprawiły twój głos w komiczne wibrato, które rozśmieszyło nas oboje.

– Możemy uciec – odezwałem się, kiedy skończyłaś mówić.

Popatrzyłaś na mnie.

– Jak to?

– W hotelu Langdon weźmiesz jedynkę. Wieczorem zostawisz w recepcji wiadomość zaadresowaną do szefa hotelu, którą dostanie po przyjściu do pracy jutro rano. Napiszesz, że idziesz utopić się w Tamizie. Pójdziesz tam dziś wieczorem w jakieś miejsce, gdzie nikt cię nie zobaczy, zdejmiesz buty i zostawisz je na brzegu. Zabiorę cię stamtąd wynajętym samochodem. Pojedziemy do Francji i z Paryża polecimy samolotem do Kapsztadu.

– Paszport – rzuciłaś tylko.

– Ja to załatwię.

– Naprawdę? – Dalej na mnie patrzyłaś. – Jakim ty właściwie jesteś psychologiem?

– Nie jestem psychologiem.

– Nie?

– Nie.

– No to kim jesteś?

– A jak sądzisz?

– Tym, który ma mnie zabić – powiedziałaś.

– Tak.

– Zarezerwowaliście siedzenie obok mnie, zanim jeszcze przyleciałam do Nowego Jorku podpisać papiery.

– Tak.

– Ale naprawdę się we mnie zakochałeś?

– Tak.

– Jak to się miało odbyć?

– W kolejce do kontroli paszportowej. Zastrzyk. Substancje czynne rozłożyłyby się albo ukryły we krwi w ciągu godziny. Sekcja zwłok wykazałaby jedynie zwykły zawał serca. A zawały były najczęstszą przyczyną zgonów w twojej rodzinie. Pobrane od ciebie próbki wskazują, że ty też masz do tego skłonność.

Pokiwałaś głową.

– A gdybyśmy teraz uciekli, to ciebie też będą ścigać?

– Owszem. W grę wchodzą duże pieniądze, również jeśli chodzi o nas, wykonawców tych zleceń, dlatego my też musimy podpisać kontrakt, tyle że bez tego trzytygodniowego terminu.

– Kontrakt samobójczy?

– Umożliwiający im zabicie nas w każdej chwili bez ryzyka prawnego. W domyśle jest, że wypełnią warunki kontraktu, jeśli zachowamy się nielojalnie.

– Nie znajdą nas w Kapsztadzie?

– Ruszą po naszych śladach, a potrafią to robić. Te ślady zaprowadzą ich do Kapsztadu, ale nas już tam wtedy nie będzie.

– A gdzie będziemy?

– Mogę się wstrzymać z wyjawieniem ci tego? Obiecuję ci, że to przyjemne miejsce. Słońce i deszcz, nie za zimno, nie za gorąco i większość ludzi zna angielski.

– Dlaczego chcesz to zrobić?

– Z tego samego powodu co ty.

– Ale przecież nie jesteś żadnym kandydatem na samobójcę. Na tym, co robisz, zarabiasz pewnie majątek. A tymczasem chcesz zaryzykować własne życie.

Spróbowałem się uśmiechnąć.

– Jakie życie?

Rozejrzałaś się, wychyliłaś i lekko pocałowałaś mnie w usta.

– A jeśli nie spodoba ci się nasza miłość fizyczna?

– Wtedy wrzucę cię do Tamizy.

Roześmiałaś się i znów mnie pocałowałaś. Trochę dłużej, z lekko rozchylonymi wargami.

– Spodoba ci się – szepnęłaś mi do ucha.

– Obawiam się, że tak.

Zapadłaś w sen z głową na moim ramieniu. Opuściłem ci siedzenie i okryłem cię kocem. Potem rozłożyłem własny fotel, zgasiłem światło i próbowałem zasnąć.

Kiedy wylądowaliśmy w Londynie, wyprostowałem twój fotel i zapiąłem ci pas bezpieczeństwa. Wyglądałaś jak uśpione dziecko dzień przed Wigilią, miałaś na ustach ten swój delikatny uśmiech. Przyszła stewardesa i zabrała te same szklanki do wody, które stały na rozdzielającym nas podłokietniku, zanim jeszcze wystartowaliśmy z JFK, kiedy zapłakana wyglądałaś przez okno i byliśmy nieznajomymi.

Stałem w kolejce do kontroli paszportowej przy okienku numer sześć, kiedy zobaczyłem personel w odblaskowych kamizelkach z czerwonym krzyżem biegnący w stronę bramek, popychający przed sobą nosze na kołach. Spojrzałem na zegarek. Proszek, który wsypałem ci do szklanki przed startem z JFK, działał powoli, ale można było mu ufać. Nie żyłaś już od blisko dwóch godzin, a sekcja miała wykazać zawał, nic poza tym. Byłem bliski płaczu, jak prawie za każdym razem. Jednocześnie czułem się szczęśliwy. Ta praca miała sens. Wiedziałem, że nigdy cię nie zapomnę, byłaś wyjątkowa.

– Proszę patrzeć w kamerę – odezwał się do mnie kontroler.

Musiałem zamrugać, żeby pozbyć się łez z oczu.

– Witamy w Londynie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
.