Prawie jak gwiazda rocka - Matthew Quick - ebook + książka

Prawie jak gwiazda rocka ebook

Matthew Quick

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Amber Appleton ma siedemnaście lat i mieszka z mamą i psem w szkolnym autobusie. Mimo trudnej sytuacji życiowej ta niepoprawna optymistka, samozwańcza Księżniczka Nadziei, nie tylko sama się nie poddaje, ale też chętnie pomaga potrzebującym pomocy. Czy uda jej się ocalić radość i nadzieję także w obliczu tragicznych wydarzeń?

Świat jest dla Amber sceną, a ona jest prawie jak gwiazda rocka: bez domu, bez grosza przy duszy, za to z ogromnymi pokładami energii, którą dzieli się z innymi. Jej występ nie pozostawi nikogo smutnym ani obojętnym.

Inspirująca, niezwykle pozytywna i mądra książka o dorastaniu i nadziei, która pozwala pokonać przeciwności losu.

„Prawie jak gwiazda rocka” to jedna z bestsellerowych powieści dla młodzieży Matthew Quicka, znanego i lubianego autora „Poradnika pozytywnego myślenia”, na podstawie którego powstał oscarowy film.

Kolejną ekranizację książki Quicka, w gwiazdorskiej obsadzie właśnie przygotowuje Netflix. Światowa premiera filmu zapowiadana jest na koniec tego lata, sierpień-wrzesień 2020.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 290

Oceny
4,1 (16 ocen)
7
5
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zuz522

Całkiem niezła

⭐ 3.75
10
chealseabroks

Z braku laku…

Niestety nie ma nic ciekawego w tej książce. Zrobiłam DNF i nie będę kontynuować czytania.
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU: Sorta Like a Rock Star

Copyright © 2010 by Matthew Quick All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie.

Copyright © for the Polish translation by Maria Borzobohata-Sawicka, 2020 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2020

ISBN 978-83-8074-284-0

FOTOGRAFIA NA OKŁADCE: © Netflix 2020. Used by permission. OPIEKA REDAKCYJNA: Małgorzata Wróblewska KOREKTA: Urszula Włodarska REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda

WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki ADRES DO KORESPONDENCJI: ul. Sokolnicza 5/21, 53-676 Wrocławwww.bukowylas.pl

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl

Skład wersji elektronicznej: [email protected]

Dla Pana Scotta Fleminga

Część pierwsza

1

Leżę na ostatnim siedzeniu szkolnego autobusu 161i dygoczę pod czujnym spojrzeniem supersłodkiego małego psiaka – no wiem, zachowuję się jak stuprocentowa dziewczyna.

– Nawet nie wiesz, jaki dziś miałam beznadziejny dzień– mówię do niego.

Opieram nogi o szybę, stopami w stronę dachu, tak że rozkloszowana spódnica rockandrollówka, którą zrobiłam na zajęciach praktycznych, opada i układa mi się wokół talii. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ja noszę spódnice z lat pięćdziesiątych. Lubię psy. Jestem pokręcona. I co z tego? Ale zanim za bardzo się podniecisz na myśl o tym, że podwinęła mi się kiecka i odsłoniła moje śliczne nóżki, zapewniam, że nie widać ani kawałka nastoletniego ciała.

Mam na sobie dwie pary spodni dresowych, trzy pary wełnianych skarpetek,dwie pary rękawiczek, wielką starą czapkę zasłaniającą moje dziwacznie małe uszy oraz trzy bluzy, bo nie mam porządnego zimowego płaszcza, a posępne styczniowe noce, które spędzam w Żółtku, są przenikliwie zimne.

Widzę swój oddech. Szyby pokrywa lód. Szczękam zębami.

Czasem budzę się w środku nocy, bo płuca bolą mnie od wdychania mroźnego powietrza. Czuję się wtedy tak, jakbym płukała gardło kawałkami suchego lodu.Gdybym wyciągnęła butelkę wody z wewnętrznej kieszeni, zamarzłaby.

O siusianiu też mogę zapomnieć, bo dosłownie odmroziłabym sobie tyłek.

Jestem dość samotna.

Bobby Big Boy (B3), którego trzymam tuż nad głową, spogląda na mnie i sapie, wysuwając z mordki idealnie różowy język. Jego oddech śmierdzi nie mniej niż zadek, któryzawsze stara się obwąchać, ilekroć w pobliżu znajdzie się jakaś suczka – to straszny babiarz, mimo że jest absolutnym monogamistą, w pełni oddanym Miss Jenny – ale i tak mam ochotę go pocałować, bo to seksowny i najbardziej niezawodny facet, jakiego znam. Nigdy, przenigdy mnie nie zostawi i dlatego nie przeszkadzają mi te jego cuchnące pocałunki. Poza tym ma na sobie wytworny płaszczyk w szkocką kratę, który też uszyłam dla niego na zajęciachpraktycznych, i wygląda w nim pięknie. Sierść wokół jego uszu jest zmierzwiona, co upodabnia go do Brada Pittaalbo kogoś, komu przydałaby się kąpiel, ale z jego oczu biją wierność i dobroć.

Kończę swoje zwierzenia, ale wciąż trzymam go nad głową, a on przebiera nóżkami – może wydaje mu się, że jest na bieżni? Nie ma pośpiechu. Jesteśmy sami, mamy przed sobą całą noc, a Bob lubi biegać w powietrzu tuż nad moją twarzą.

Sypiam z nim mniej więcejod roku. Znalazłam go w pudełku po butach bez żadnejkartki, na wpół zagłodzonego. Serio. Wyglądał jak skarpeta spuszczona w toalecie, która spłynęła tymi wszystkimi obrzydliwymi rurami, po czym została wyrzucona przez studzienkę ściekową do mokrego pomarańczowego pudełka po nike’ach, przewróconego na bok, wyglądającego jak model zrobiony przez dzieciaka z podstawówki. ŻAŁOSNY, NA WPÓŁ ZDECHŁY KUNDEL, głosiłby podpis pod eksponatem, gdyby jakiś mały typek wziął gona piknik naukowy. Chyba jasne, że zabrałam psiaka z chodnikai odkarmiłam, głównie resztkami mięsa, które początkowo podkradałam ze stołu u Donny, dopóki mnie nie przyłapała i niezaczęła kupować Bobowi karmy w puszkach.

Pytacie, czy rozwiesiłam plakaty: „Znaleziono psa”?

Ujmę to tak: lepiej, żebym nigdy nie spotkała ludzi, którzy doprowadzili do tego, że z Boba została sama skóra i kości.

B3 wciąż po mistrzowsku przebiera nogamiw powietrzu i nie przestanie, dopóki go nie opuszczę.

Latarnie na parkingu gasną około dwudziestej trzeciej, więc nie ma mowy o czytaniu ani pisaniu. Nie mogę ryzykować, żeby jakiś ciekawski przechodzień przyłapał mnie z latarką. To by nas zdemaskowało. Kiedy wokół jest ciemno i człowiek jest zupełnie sam, robi mu sięnieswojo, dlatego lubię mieć przy sobie B3. Jest dopiero po dwudziestej pierwszej, więc będę miała jeszcze mnóstwo czasu na lekcje, kiedy już skończę się mu spowiadać. Psiak robi za mojego osobistego księdza, bo Ojciec Chee jest tylko sługą Boga, a nie Nim samym, więc nie jest wszechobecny. Mam swoje zasady, a dbanie o czystość duszy dzięki cowieczornej spowiedzi znajduje się wysoko na liście moich priorytetów. Jestem całkiem dobrą katoliczką. Wciąż mam błonkę. Trzymam z Maryjką. Jestem całkiem świętą nastolatką, hej! Mama wróci dopiero po zamknięciu baru, a może nawet później. Wypłynęła na głębię i zarzuca sieci, jak mawia Jezus.

– Dziś kopnęłam Leksa Pinkstona w goleń– mówię Bobowi, który wciąż przebiera łapkami jak szalony. – Wiem, że to grzech, zwłaszcza że Bóg stworzyłczłowieka na swój obraz i podobieństwo i pewnie jego własne empatyczne (boskie) łydki lepiej znoszą ból zadany kopniakiem w świętą piszczel. Zanim te rzymskie zbiry przybiły naszego Pana i Zbawiciela do drzewa, na pewno kopały go w piszczele, dzięki czemu ma On sporo współczucia dla powoda, jednak zanim nakablujesz Bogu o grzechu, jaki popełniłam, celując w goleń nastolatka, ojcze B3, pozwól, że przedstawię okoliczności łagodzące. Lex znówkazał Ricky’emu powtórzyć coś świńskiego, a ostrzegałam tego plebejusza Leksa chyba z pięćdziesiąt razy, więc mu dowaliłam. Kopnęłam go prosto w goleń, tak że zaczął podskakiwać na jednej nodze, a jego koledzy wyli ze śmiechujak hieny albo małpy. Nie, wróć. Ssaki naczelne są słodkie i o wiele bystrzejsze niż drużyna futbolu amerykańskiego ze szkołyśredniej w Childress, której zawodnicy są beznadziejni i nigdy nie wygrywają żadnych meczów, bo są zbyt zajęci robieniem z siebie kretynów.

Mogę się mylić, ale ojciec Bob – który wciąż przebiera nogami – kwituje moją opowieść uśmiechem, jakby podobało mu się to, że skopałam wrednego kolegę, co sprawia, że przez chwilę wydaje mi się prawie człowiekiem. Może po prostu chciałabym, żeby nimbył.

W każdym razie było to tak… Kiedy wyrzucałam resztki z lunchu, Lex kazał Ricky’emu powiedzieć Ryan Gold,że „ma fajne cycki”. Ricky oczywiście to zrobił – nie dlatego, że jest dzieckiem bożym specjalnej troski, aledlatego, że takie rzeczy uchodzą mu na sucho, bo jest uważanyza takie dziecko – po czym Ryan Gold zrobiła sięczerwona i zaczęła płakać. Tak jak ja jest pruderyjną dziewicą,która jeszcze nie stała się kobietą. Ricky zaczął się śmiać jakrobot – „Hi! Hi! Hi! Hi!” – jak zawsze, kiedy jestzdenerwowany albo zdezorientowany. Strasznie mnie to wkurzyło, zwłaszcza że Ricky jest mądry i próbuje zasłużyćna to, by zabrać mnie na bal jedenastych klas. Donna byłaby zrozpaczona, gdybym jej powiedziała, cojej jedyny syn powiedział dziś w stołówce.

Opuszczam Boba na swoją klatkę piersiową. Przestaje biec w powietrzu i żeby mnie pocieszyć, liże mnie pod brodą. Kiedy czuję jego ciężar, mam wrażenie, że jestem mniejsamotna, a nawet że ktoś mnie kocha. Brzmi to idiotycznie, ale przecież każdy z nas szuka miłości, tamgdzie się da, prawda? Przynajmniej tak mówi mama.

– Odpuszczasz mi moje winy, ojcze B3? Czy dostanę rozgrzeszenie? Szczeknij raz na „tak”.

– Hau – oznajmia Bob, tak jak go nauczyłam. Dobry z niego psiak, bez kitu.

AA, 2009

Kiedy skończyłam to wypracowanie, przedarłam je na pół i westchnęłam. Było super, ale musiałam je zniszczyć.

Bob odwraca się, przedziera się główką przez warstwy moich bluz i koszulek, po czym wtula się w delikatne pagórki moich niedojrzałych piersi, grzejąc mnie tak, żeby nie podrapać mi brzucha; w końcu jest megadżentelmenem.

Może myślicie, że podarłam wypracowanie, bo była tam spowiedź, czyli coś bardzo osobistego, ale nie, tak naprawdę ufam swojemu nauczycielowi angielskiego, panu Doolinowi, który poprosił, żebyśmy opisali jakąś historię ze swojego życia. Jest całkiem fajny i pozwala nam, żebyśmy pisali prawdę o sobie. Dzięki temu nasze słowa są autentyczne i jest to super, bo wiem na pewno, że nasza szczerość wkurza niektórych nauczycieli i rodziców, mimo że wszystkie rąbnięte nastolatki starają się nazywać rzeczy po imieniu.

A może myślicie, że podarłam wypracowanie, bo nie chciałam sypnąć swojego przyjaciela Ricky’ego albo tych kretynów z drużyny, ale nie, zupełnie nie przejmuję się kablowaniem na nich, bo kiedy mówi się lub robi odrażające rzeczy w stołówce, i tak wszyscy o tym wiedzą. Prawda?

Nie chciałabym oddać wypracowania, które ośmieszyłoby Ryan Gold, bo jest miłą dziewczyną, ale zrobiłabym to, gdyby chodziło tylko o to – gdy się pisze, trzeba czasem poświęcić uczucia innych, żeby przekazać coś ważnego. Chodzi o wyższe dobro, jak niemal codziennie mawia pan Doolin.

Prawda jest jednak taka, że nie chcę, by ktokolwiek dowiedział się, że mieszkam w Żółtku i że ostatni facet mamy, ten dupek Oliver, wyrzucił nas ze swojego mieszkania, a mama musi zaoszczędzić trochę kasy, zanim będzie nas stać na własny kąt. To dość żałosna historia, więc jakoś nie czuję specjalnej dumy z tego, że jestem córką swojej matki. Bezdomność źle na nas wpływa.

Jestem pewna, że są ludzie, którzy by nas przygarnęli, bo Childress to miasto życzliwych ziomali i ziomalek. Jałmużna jest dla kalek i starców, a mama w końcu wygrzebie się z kłopotów. Ja mam Boba, mama pracuje jako kierowca Żółtka, a nasze ciuchy mieszczą się w dwóch schowkach pomiędzy kołami tuż pod oknem, więc jakoś dajemy radę.

Niestety, kiedy tak siedzę z wyciągniętymi nogami i B3 na piersi, nie mogę wymyślić żadnego innego tematu – zwłaszcza że moje pierwsze wypracowanie było naprawdę boskie. W pustym Żółtku jest tak cicho, że można zwariować.

B3 i ja po prostu leżymy przytuleni. Po pewnym czasie uliczne latarnie zaczynają migotać i zapada ciemność.

Przymykam oczy, ale nie mogę zasnąć, dopóki mama nie wróci z połowu. Martwię się o nią.

Wciąż jest ładna.

Złe rzeczy przydarzają się ładnym kobietom, które mają córki takie jak ja i które nic dla nich nie robią, bo nie mają kasy. Właśnie dlatego desperacko szukają książąt z bajki. Tylko że książęta z bajki żenią się z gorącymi laskami w moim wieku – no, może trochę starszymi. Mama ma prawie czterdzieści lat, więc w kwestii facetów ma przerąbane. Czasem lubię sobie wyobrażać, że wychodzi za jakiegoś bogatego staruszka, który będzie się zachowywał jak dziadek, a potem odwali kitę i zostawi mamie kupę kasy. Byłoby super, ale to się nie stanie. Nie ma szans.

Jest jeszcze coś: w kwestii facetów mama jest wybredna jak narkoman przy wyborze kokainy. Każdy towar przejdzie. Wszyscy bliscy (czyli ja) cierpią, kiedy moja madre zabiera się za kolejnego faceta, bo – przyrzekam – zupełnie odejmuje jej wtedy rozum.

Siedzę sama w Żółtku i długo myślę o mamie.

Słabo jej wychodzi macierzyństwo. Beznadziejnie.

Jest kompletnie nieodpowiedzialna i gorzej przystosowana społecznie niż Ricky, u którego zdiagnozowano autyzm, ale i tak ją kocham. Miłość jest spoko. Cieszę się, że mam mamę. Proszę bardzo, możecie sobie mówić, że jestem staroświecka, ckliwa albo sentymentalna.

Kiedy słyszę klucz w zamku przednich drzwi Żółtka, zamieram i wstrzymuję oddech.

To pewnie mama.

To musi być mama. A jeśli to nie ona? Znajduję się na ponurym parkingu za miastem, gdzie stoi mnóstwo identycznych szkolnych autobusów zaparkowanych w równych rzędach. Taka symetria potrafi być przerażająca. Po jednej stronie parkingu leżą tory kolejowe, a po drugiej jest upiorny las. Przy torach i w lesie dzieją się złe rzeczy, bo niektórzy ludzie są źli z natury i jeśli spuści się ich z oka, zaraz znajdują sobie coś paskudnego do roboty – tak przynajmniej twierdzą ziomy takie jak Herman Melville. Pokazał to na przykładzie czarnego charakteru Claggarta w noweli Billy Budd, którą czytaliśmy na przyspieszonym kursie literatury amerykańskiej. Przystojny Marynarz. Młody Budd wylewa zupę na Claggarta w mesie – pan Doolin twierdzi, że ta scena jest metaforą przypadkowego wytrysku spowodowanego homoseksualną żądzą, ale on bez przerwy myśli o seksie i prawie w każdym zdaniu widzi erotyczną metaforę. „Ładne to, co ładny robi”[1]. Herman Melville. Spoko rzecz. Ale możecie mi wierzyć, że nie ma nic śmiesznego w nocy spędzonej samotnie w autobusie zaparkowanym między torami a lasem.

Poza tym ostatnio na obrzeżach miasta doszło do kilku gwałtów i morderstw, a policji nie udało się jeszcze złapać sprawców, więc ludzie panikują. I słusznie.

Szaleniec w okolicy – strzeżcie się!

W końcu nie wytrzymuję napięcia i przekreślam swoje szanse na przeżycie spotkania z lokalnym psychopatą – głównie dlatego, że mam tylko siedemnaście lat i jestem dziewczyną. To, że uczę się już w przedostatniej klasie liceum, nie ma tu znaczenia.

– Mamo?

– Amber? Obudziłam cię?

Uff, to mama.

– Nie, jakiś drwal wpadł tu z siekierą, żeby mnie porwać i zrobić ze mnie swoją niewolnicę, ale go wystraszyłaś. Dzięki.

– Bardzo śmieszne.

– Jak się udał połów? Ktoś wpadł do sieci?

– Nie. Nikt.

– Trudno znaleźć porządnego faceta.

– Żebyś wiedziała – odpowiada mama jak sterana życiem prostytutka, która nigdy nie znajdzie swojego księcia z bajki, ale wydaje mi się, że coś ukrywa i stara się brzmieć optymistycznie. Nie chce, by jej córka myślała, że już zawsze będzie spać w autobusie. Doceniam to. Mama miała ciężkie życie.

– Jutro będzie lepiej – odzywam się w ciemności, a mama klepie mnie po czole, jakbym była Bobem. Lubię psy, więc się nie obrażam.

– Czy twój psiak musi jeszcze wyjść, zanim się kimnę?

– Myślę, że Bob chętnie wyciśnie kilka kropelek.

– Proszę, nie mów do niego Bob.

– Tak ma na imię.

– Twój ojciec też… Lepiej o nim zapomnieć…

– Nieważne, nasz Bob musi odcedzić kartofelki, ja mam jutro szkołę, a ty zacinasz się jak stara płyta. Możemy dać sobie z tym spokój i zająć się psem? Bez niego nie zasnę.

– Chodź, piesku – mówi mama i klaszcze. Bob zeskakuje z mojej dziewczęcej piersi, a po drodze rozciąga dekolty mniej więcej czterech bluzek i drapie mnie w szyję. Uwielbia sikać. To jego ulubione zajęcie.

– Weź smycz! – krzyczę, bo nie chcę, żeby Bob zgubił się w ciemnościach.

– Dobrze – odpowiada mama, ale wiem, że nie użyje smyczy, bo na niej leżę.

Mama bez przerwy mnie okłamuje. Ma z tym jakiś problem. Ciągle wciska mi jakąś ściemę. A może po prostu znów jest pijana, chociaż to żadna wymówka.

Czasem, kiedy przestaję w nią wierzyć – a ostatnio zdarza mi się to bez przerwy – myślę o siedmiu najwspanialszych chwilach z serii „Amber i jej mama”. To krótkie filmiki, które przechowuję w głowie. Na wszystkich uwieczniona jest mama, którą znałam, zanim opuściła ją chęć do życia, a Oliver doprowadził ją do depresji, przez co zaczęła tyle pić. Oto najpiękniejsza chwila numer siedem z życia Amber i jej mamy:

W latach osiemdziesiątych, kiedy mama była w liceum, świetnie grała w softball[2] i pomogła swojej drużynie wygrać mistrzostwa stanowe. To najwspanialsza chwila w jej życiu. Kiedyś wciąż mówiła o softballu. Należała nawet do lokalnej drużyny barowej, która grała w podrzędnej lidze. Często oglądałam, jak mama gra w softball przeciwko grubasom z ogromnymi mięśniami piwnymi i niewyparzoną gębą. W lidze grało tylko kilka innych kobiet, a mama była od nich milion razy lepsza. Tak na marginesie, była też lepsza od większości facetów. Może nie potrafiła zbyt mocno uderzyć piłki, ale wiedziała, jak wybić ją z pola bramkowego, i świetnie sobie radziła na drugiej bazie – nigdy nie popełniała błędów.

Tak czy siak, kiedy byłam mała, mama wmówiła sobie, że zacznie mnie trenować i że zrobi ze mnie taką samą superzawodniczkę. Zabrała mnie do sklepu sportowego i kupiła mi rękawicę, kij, piłkę, czapkę i specjalne buty z korkami, a nawet parę rękawic dla pałkarza, choć o żadną z tych rzeczy nie prosiłam. Od odejścia mojego ojca minęło sporo czasu, a ponieważ nigdy nie miałyśmy zbyt dużo pieniędzy, ten zakup był grubą sprawą. Rozumiałam to już jako mała dziewczynka, więc nie protestowałam, choć nigdy nie chciałam grać w softball.

Następnego dnia mama zabrała mnie i mój nowy sprzęt do parku. Pokazała mi, jak machać kijem oraz jak rzucać i łapać piłkę. Chociaż była naprawdę dobrą trenerką, nie mogłam się w tym wszystkim połapać. Bardzo się starałam, ale czułam się jak kompletna idiotka. Mimo że całymi tygodniami machałam kijem, nie trafiałam w żadną z piłek, które rzucała mi mama. Wszystkie przelatywały mi nad głową albo pomiędzy nogami, a od czasu do czasu uderzały w twarz albo brzuch. Te, które rzucałam, leciały na prawo lub na lewo od mamy albo lądowały jej pod nogami. Nigdy na mnie nie nakrzyczała, ale po kilku tygodniach ciągłych porażek, kiedy stojąc w bazie-mecie, po raz miliardowy nie trafiłam kijem w piłkę, wybuchłam płaczem.

Mama opuściła stanowisko miotacza i podbiegła do mnie. Wzięła mnie na ręce i pocałowała w policzek.

– Amber, nie nauczysz się tego z dnia na dzień. Żeby być dobrą softballistką, musisz ciężko pracować. To wymaga treningu. Mnie to zajęło całe lata!

– Ale ja nie chcę być dobrą softballistką. Nienawidzę softballu. Naprawdę.

Mama spojrzała mi w oczy. Moje słowa ją zaskoczyły – najwyraźniej nigdy nie przeszło jej przez myśl, że mogłabym nie chcieć grać w softball.

– Już nigdy w to nie zagram! – krzyknęłam. – Nigdy więcej. Nienawidzę tego! Nienawidzę tego wszystkiego!

– Dobrze – odparła mama.

– Co? – zapytałam zaskoczona. Myślałam, że zmusi mnie, żebym próbowała dalej. Tak właśnie zazwyczaj robią dorośli.

– Amber, to tylko gra. Myślałam, że ci się spodoba, ale jeśli nie chcesz grać w softball, to… nie musisz.

– Nie będziesz się na mnie gniewać?

– Dlaczego miałabym się gniewać? – odpowiedziała mama, po czym się roześmiała.

– Bo wydałaś pieniądze na sprzęt, a ja nie chcę grać w softball.

– Jeśli nie chcesz, to nie chcesz. Nic się nie stało.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

Zeszłyśmy z boiska, w pobliskich delikatesach kupiłyśmy podłużne włoskie kanapki i zjadłyśmy je na ławce w parku. Część bułek rzuciłyśmy kaczkom. Cieszyłam się, że siedzę sobie z mamą nad jeziorem i mówię jej o tym, co czuję. Dobrze było wiedzieć, że mogę jej się zwierzyć, a potem i tak karmić z nią kaczki. Naprawdę uwielbiam kaczki. Lubię patrzeć, jak drepczą po ziemi, a ich kwakanie strasznie mnie rozśmiesza. Bez kitu.

Pamiętam, jak promienie słońca rozświetlały powierzchnię jeziora – tak intensywnie, że od spoglądania na pomarańczową wodę bolały oczy.

– Dziękuję, że nie zmusiłaś mnie, żebym grała w softball – powiedziałam, a mama mnie objęła. Nigdy więcej nie namawiała mnie do żadnego sportu, mimo że w ciągu kilku kolejnych lat zjadłyśmy na tej ławce sporo kanapek i nakarmiłyśmy całe stada kaczek. Karmienie kaczek z mamą to moje najcenniejsze wspomnienie.

Kwak, kwak. Kaczki.

Supersprawa.

Wracając do teraźniejszości, kiedy mama i B3 zbyt długo nie wracają do Żółtka, mam ochotę wstać i wziąć sprawy w swoje ręce. Chcę się upewnić, że mój najlepszy przyjaciel nie padnie ofiarą zbłąkanego kojota albo innego podstępnego mięsożercy, ale Bob wpada do Żółtka, znów nurkuje pod moje bluzki i ogrzewa mi brzuch oraz klatkę piersiową. Wszystko wraca do normy pod kołdrą, którą mama narzuciła na mnie przed wyjściem z autobusu, chociaż zostawiłam ją dla niej na sąsiednim siedzeniu. Mamy tylko jedną.

B3 jest rozgrzany od biegania i trochę lżejszy, bo nie ma już pełnego pęcherza. Słyszę, jak mama zamyka Żółtka i podchodzi do mnie.

– To nie będzie trwać wiecznie, Amber – mówi.

– Mnie tam się podoba. Czuję się jak na biwaku, tylko że zamiast w namiocie śpimy w szkolnym autobusie bez tych kalorycznych pianek, rakotwórczego ogniska i lamerskich piosenek.

– Najadłaś się dzisiaj?

To pytanie doprowadza mnie do szału, zwłaszcza że mama przepuściła dziś pewnie kasę na papierosy i wódkę, nie przejmując się tym, że ani ja, ani Bob nie dostaniemy kolacji. Mama pracuje tylko na pół dziennej zmiany za dziewięć dolarów za godzinę, ale i tak prędzej postawiłaby komuś drinka w jakimś podrzędnym barze, niż kupiła posiłek dla którejkolwiek z nas. To dołujące.

– Muszę dbać o linię – odpowiadam, kradnąc żart Franksowi – ale Bob jadł stek, który zwinęłam ze stołu u Donny.

– U pani Roberts – poprawia mnie mama, bo jak na ironię w kwestii nazwisk ta pijaczka przestrzega etykiety.

– Jasne – rzucam jak totalna jędza. Potrafię się zachowywać jak zdzira.

Mama czule całuje mnie w czoło i mówi:

– Słodkich snów, kochanie.

Pozbywam się więc frustracji z całego dnia, składam dłonie do modlitwy i cicho wyliczam wszystkich ludzi i psy na świecie, o których wiem, że naprawdę potrzebują wsparcia. Są wśród nich: mama, Bob, Ricky, Donna, Franks, Chad, Jared, Ty, Odźwierna Lucy, Stary Linder (mój trener), Stary Thompson, Joan Sędziwa i wszyscy starzy mieszkańcy domu metodystów, Ojciec Chee, Chrystusowe Diwy z Korei, pan Doolin, Szeregowy Jackson, Miss Jenny, Dyrcio Tony, kadra szkoły średniej i całe miasto Childress – nawet drużyna futbolowa, nawet Lex Pinkston, NAWET mój nieobecny biologiczny ojciec Bob, który być może już nawet nie żyje. Polecam ich wszystkich Jezusowi Chrystusowi – JC – i proszę Boga, by pomógł im wszystkim stać się tym, kim mają być. Potem po prostu słucham oddechu mamy, która śpi na siedzeniu po drugiej stronie przejścia, a w końcu B3 i ja zasypiamy. Śni mi się prawdziwe wyrko, na którym ja i mój pies pewnego dnia się położymy. Moje przyszłe łóżko będzie miało ogromny materac, może nawet zafunduję sobie taki w typie queen-size. Bez kitu.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Herman Melville, Billy Budd, przeł. Bronisław Zieliński, Warszawa 1978, s. 61 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2 Softball – gra zespołowa, której celem jest wybicie piłki i obiegnięcie kolejnych baz rozmieszczonych w narożnikach boiska. Odmiana baseballu.

Podziękowania

Chciałbym podziękować mojemu wspaniałemu, niezłomnemu agentowi Dougowi Stewartowi – D, jesteś po prostu niesamowity – oraz genialnej redaktorce Alvinie Ling, za to, że uwierzyli zarówno we mnie, jak i w Amber, i motywowali mnie do stworzenia jak najlepszej opowieści. Czuję ogromną wdzięczność za to, że mogę pracować z tak mądrymi, fajnymi i dobrymi ludźmi. Dziękuję także ich asystentom Sethowi Fishmanowi i Connie Hsu oraz wszystkim pracownikom Sterling Lord Literistic i Little, Brown and Company, którzy pracowali przy rękopisie tej książki i pomagali przekazać moje słowa światu. Zwracam się z wyrazami miłości do przyjaciół i członków rodziny, nieustannie wspierających mnie i moją karierę, jednak specjalne podziękowania należą się tym, którzy (świadomie lub nieświadomie) odegrali wyjątkową rolę przy powstawaniu tej książki, oraz tym, którzy wciąż dają mi nadzieję. Są to: moja żona Alicia Bessette, siostra Megan, brat Micah, K-Hen, mama, tata, Barb & Peague, Bill, Mo oraz Owen Rhoda, Flem, kolega Bardbarian Scott Humfeld, Scott Caldwell (Pan Kanada), Myfanwy Collins, Justin Dunn, K-Rob, BD, fantastyczny weterynarz dr Corey Shagensky, Roland Merullo, Stary Harry oraz Babcia Dink, Wujek Pete, twórca mojej strony internetowej Tim Rayworth, mój fotograf Dave Tavani, LL, WMs, Chris Barrett, wszyscy, którzy przybyli na przyjęcie promocyjne z okazji wydania Poradnika pozytywnego myślenia, i wielu, wielu innych…

Matthew Quick

to znany amerykański powieściopisarz, autor bestsellerów i laureat licznych nagród literackich. Urodził się w 1973 r. i dorastał w New Jersey, studiował na La Salle University i w Goddard College. Pracę nauczyciela języka angielskiego porzucił, by napisać swoją pierwszą powieść.

Debiut Quicka zatytułowany Poradnik pozytywnego myślenia był bestsellerem „New York Timesa”, a jego ekranizacja z Bradleyem Cooperem i Jennifer Lawrence zdobyła liczne nominacje i statuetkę Oscara. Napisał jeszcze trzy powieści dla dorosłych: The Good Luck of Right Now, Love May Fail, The Reason You’re Alive oraz cztery dla młodzieży: Prawie jak gwiazda rocka, Niezbędnik obserwatorów gwiazd, Wybacz mi, Leonardzie, Wszystko to, co wyjątkowe.

Książki Quicka zostały przetłumaczone na ponad 30 języków i budzą żywe zainteresowanie filmowców, którzy kupili prawa do adaptacji wszystkich jego powieści. Film na podstawie Prawie jak gwiazda rocka wyprodukowali dla Netfliksa autorzy takich hitów, jak Twój Simon i Gwiazd naszych wina.