Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom trylogii „Pray”
„W mieście, gdzie przekonania religijne kształtują życie wielu rodzin, skrywane są sekrety, których cienie zaciekle strzegą mrocznej prawdy o ich przeszłości”.
Po poznaniu Nathaniela Liliya nie jest już tą samą osobą. W jej życiu wiele się zmieniło, gdy chłopak wniósł do niego wcześniej nieznane uczucia. Dodatkowo relacja dziewczyny z matką zdaje się nareszcie zmierzać w dobrym kierunku. Niestety ta sielanka nie trwa długo.
Kiedy rodzice odkrywają romans swojej córki, w ramach kary wysyłają ją do ciotki i jej znienawidzonego przez Liliyę narzeczonego. Matka dziewczyny liczy na to, że ta zauważy szkodliwość podejmowanych decyzji, lecz pod ich wpływem życie nastolatki zaczyna rozpadać się jak domek z kart.
Oskarżenia, jakie padają w stronę Nathaniela, ujawniają mroczne tajemnice jego przeszłości, sprawiając, że ich relacja staje się jeszcze bardziej skomplikowana, a uczucia zostają wystawione na próbę.
Zabliźnione rany zostają ponownie otwarte, a uśpione dotychczas demony zaczynają upominać się o swoje. Liliya i Nathaniel są jak Romeo i Julia – łączy ich namiętna miłość, ale dzieli nienawiść ich rodzin, przez którą stają przed wyborem. Czy zdołają przetrwać burzę, czy też zostaną pochłonięci przez mrok związany z ich rodzinnymi sekretami?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Aleksandra Maras
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Katarzyna Zapotoczna
Korekta: Karina Przybylik, Anna Miotke, Maria Klimek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-536-2 Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Drogi Czytelniku!
Książka zawiera opisy napastowania oraz molestowania seksualnego; przemocy ze strony rodzica − zarówno psychicznej, jak i fizycznej; handlu narkotykami; samookaleczania; oraz wiele myśli, które dla niektórych mogą być destrukcyjne. Jeśli boisz się o tym czytać, odłóż tę lekturę.
Pamiętaj, że jeśli zmagasz się z podobnymi problemami, warto z kimś o tym porozmawiać lub zadzwonić na jeden z wybranych numerów. Nie bój się prosić o pomoc, jeśli czujesz, że jej potrzebujesz.
116 111 – Telefon Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży
800 120 002 – Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”
801 199 990 – Ogólnopolski Telefon Zaufania „Narkotyki – Narkomania”
(+48) 22 828 11 12 – Telefon Zaufania dla Ofiar i Sprawców Przemocy Seksualnej
Miłość, miłość, miłość…
Czymże ona tak naprawdę była w obliczu kłamstw, niespełnionych ambicji i utraconej nadziei? Czym była w obliczu imperiów wznoszonych przez ludzi, skoro nawet i one w końcu upadały? Tak potężne i wieczne…
A jednak.
Była niczym płatek śniegu w mroźne, zimowe wieczory. Niby taka sama jak inne, a jednak tak różna od wszystkich. Ulotna, szalona i przynosząca zgubę.
Czy miłość objawiała się w matczynej trosce? Przyjacielskim uścisku? A może była tylko wytworem wyobraźni, któremu nadaliśmy imię, gdy przywiązanie stawało się na tyle silne, że uzależnialiśmy swoje szczęście od istnienia drugiej osoby.
Ja wiedziałam, czym była moja miłość.
Była w każdym spojrzeniu czarnych oczu, które skrzyły się niczym rozżarzone węgielki grzechu, lecz stawały się łagodniejsze, gdy tylko napotykały moje. Wtedy przybierały barwę szarości.
Była w każdym pocałunku. Tym zapierającym dech w piersiach, od którego kręciło mi się w głowie, i tym delikatnym, takim, jakbyśmy robili to po raz pierwszy.
W każdym dotyku, który czułam pod skórą, w każdym słowie − niknącym w ciemnej wieży kościoła Świętego Antoniego − które zostawało tylko w naszych głowach.
Moja miłość była w każdym zakamarku jego pięknego ciała. Otaczała każdy nerw i każdą żyłę, w której płynęła rozpalona krew. Sprawiała, że serce chłopaka biło szybciej.
On był moją nieskończoną definicją miłości.
Moją miłością był Nathaniel Carter.
Ciepła smuga światła padła na moją twarz, wraz z pierwszymi promieniami słońca wychylającego się znad horyzontu. Zmarszczyłam brwi w grymasie niezadowolenia, wciąż nie otwierając oczu, i mocniej wtuliłam się w poduszkę, by złapać ostatnie wspomnienia ulatującego powoli snu. Westchnęłam głęboko, wtłaczając do płuc sporą dawkę powietrza, a znajomy zapach połaskotał nozdrza, co wywołało na moich ustach błogi uśmiech. Tak dobrze znane mi już nuty morskie, ambry oraz drzewa gwajakowego sprawiały, że wiedziałam, że gdy tylko otworzę oczy, ujrzę… jego.
– Dzień dobry, pingwinku.
Do moich uszu dotarł głos okraszony poranną chrypą, kiedy tylko się poruszyłam, próbując wydostać się z silnego uścisku, który jedynie wezbrał na sile. Mruknęłam pod nosem z przyjemności, jaką dawał jego dotyk, gdy mocniej oplótł ramię wokół mojej talii. Ciepło bijące od nagiej klatki piersiowej, którą czułam tuż za plecami, sprawiało, że jedyne, czego pragnęłam, to zostać w jego objęciach już na zawsze.
– Dzień dobry – odpowiedziałam równie ochrypłym, co zaspanym głosem, próbując stłumić w sobie chęć ziewnięcia.
– Jak się spało? – zapytał, zagłębiając nos w moje włosy i trącając nim zaczepnie ucho. Zachichotałam cicho, gdy ustami musnął najwrażliwszy punkt na mojej szyi, uprzednio zgarnąwszy z niej kosmyk zbłąkanych włosów.
– Za dobrze – mruknęłam. – Mogłabym zostać tu na zawsze – dodałam rozmarzona.
– W moim łóżku zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce – odparł łagodnie, a w tym samym momencie po sypialni rozniosła się głośna melodia, oznajmiająca, że na zegarku wybiła właśnie siódma rano.
Sapnięcie przepełnione niezadowoleniem wydostało się spomiędzy moich warg, gdy ręką po omacku próbowałam odnaleźć zagubiony gdzieś w pościeli telefon, by wyłączyć wciąż brzęczący budzik. Skutecznie zakłócił chwilę, kiedy czułam niezmącony niczym spokój. Od miesięcy taki spokój ogarniał mnie jedynie przy Nathanielu.
Bo w jego obecności cały świat przestawał mieć znaczenie, a wszystkie problemy odchodziły w zapomnienie, zastępowane tym, co było tu i teraz.
– Brzmi kusząco, ale muszę się zbierać – jęknęłam, rozciągając się. – Muszę uważać na spóźnienia. Ostatnio za często mi się one zdarzają – powiedziałam, po czym odwróciłam się i rzuciłam mu znaczące spojrzenie. W ten sposób chciałam dać mu do zrozumienia, że był ich głównym powodem.
– W takim razie musisz wstawać wcześniej, jeśli godzina to wciąż za mało, by zdążyć – droczył się. Wraz z tymi słowami na jego usta wkradł się słaby uśmiech. Westchnęłam, kręcąc głową z politowaniem, i zawiesiłam wzrok na chłopaku.
Leżał z twarzą wbitą w poduszkę, a jego oczy wciąż były zamknięte. Tylko ten uśmiech i poruszające się na moim brzuchu palce zdradzały to, że nie spał.
Był piękny.
Przygryzłam wargę, obserwując, jak jego wyłaniająca się spod pościeli klatka piersiowa równomiernie unosi się i opada. Smugi światła rozświetlały jego prawy profil. Patrzyłam, jak ciemne, roztrzepane kosmyki kontrastowały z jasną poduszką, a on wyglądał tak niewinnie. Pośród pościeli i żółtych promieni słońca, które zapowiadały kolejny, piękny dzień.
Jednak ten z pozoru niczym niewyróżniający się dzień był tylko ciszą przed burzą, która już niedługo miała nadejść.
***
Samochód wolno wjechał w wąską uliczkę pomiędzy starymi kamienicami. Stąd od szkoły dzieliło mnie już tylko kilka przecznic, które wedle zwyczaju zamierzałam pokonać pieszo. Tak, jak robiłam to kilka razy w tygodniu od przeszło miesiąca.
Nathaniel wyłączył silnik i spojrzał na mnie z ukosa.
– Widzimy się po szkole? – zapytał, kładąc dłoń na moim udzie, i jak zwykle zacisnął na nim palce.
Pokręciłam przecząco głową.
– Tym razem musimy odpuścić. Mama zażyczyła sobie rodzinnego wieczoru – wyjaśniłam, wywracając oczami. Nadal nie potrafiłam przyzwyczaić się do tego, że Esther Blake postanowiła jeden dzień w tygodniu przeznaczać na zacieśnianie rodzinnych więzi, które przez ostatnie jedenaście lat nieco się rozluźniły.
– Nie tego właśnie chciałaś? – rzucił z uniesionymi brwiami.
– Tak, tego. Po prostu nadal trudno mi uwierzyć w jej nagłą zmianę. No bo sam rozumiesz… Coś takiego nie dzieje się nagle. Zazwyczaj pomagają w tym terapeuci i trwa to miesiącami, a nawet latami. Ona zmieniła się z dnia na dzień. Nie uważasz, że to dziwne?
Moje słowa zapoczątkowały kilkunastosekundową ciszę, w której Nate intensywnie się nad czymś zastanawiał, a ja miałam chwilę, by jeszcze raz szybko przeanalizować całą tę absurdalną sytuację z moją matką.
Od imprezy halloweenowej minął miesiąc. Od tego czasu wiele się zmieniło. Mama złagodniała, zaczęła okazywać mi więcej zaufania, a samo jej podejście do mojego wychowania diametralnie się zmieniło. Nie przypominała już tej apodyktycznej matki, która momentami zdawała się mnie nienawidzić. Zachowywała się tak, jakby ktoś przełączył w jej głowie pstryczek odpowiedzialny za to, jaka była.
I choć przez jedenaście katorżniczych lat codziennie modliłam się do Boga o to, by mama w końcu zobaczyła we mnie swoją córkę, tak teraz… Teraz nie byłam pewna, czy jej zmiana mi się podoba.
– Daj jej szansę. Może jej intencje są szczere – powiedział w końcu Nathaniel, a ton jego głosu był nad wyraz łagodny. Czasami zastanawiałam się, jakim cudem był tak wyrozumiały dla kogoś, kto z całego serca go nie znosił. Nate, którego poznałam cztery miesiące temu, taki nie był. Ten, którego znałam teraz, zdawał się inną osobą.
– Chcę dać jej szansę. Chcę wierzyć w to, że naprawdę się zmieniła. Ale coś w głowie ciągle mi powtarza, że nie stało się to bez powodu. Tak, jakby za tą zmianą kryło się coś więcej.
– Pingwinku, wiem, że przez ostatnie tygodnie wiele się wydarzyło. Wiem, że sprawa z Noah nadal nie daje ci spokoju i że zwyczajnie martwisz się o swoich bliskich. Ale nie doszukuj się we wszystkim drugiego dna – skwitował, unosząc kącik ust w półuśmiechu, i pogładził moje udo.
Westchnęłam, wiedząc, że Nathaniel mógł mieć rację, a ja zwyczajnie zaczynałam wariować. Ostatnie miesiące dały mi ostro w kość. Od momentu zniszczenia kościoła nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszystko, co się działo, nie było przypadkowe.
– W porządku. Muszę lecieć na zajęcia. Zdzwonimy się wieczorem? – zapytałam, otwierając drzwi. Wolałam uciąć temat, niż ponownie rozmyślać nad rzeczami, na które nie miałam wpływu.
– Będę czekał z niecierpliwością – powiedział, puszczając mi oczko, i złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
– Pamiętaj, że od jutra zaczyna się przerwa świąteczna. Jeszcze będziesz miał mnie dość – rzuciłam żartobliwie.
– Musiałabyś się bardzo postarać, żeby tak się stało – odbił piłeczkę, co skomentowałam krótkim śmiechem. – Udanego dnia, pingwinku.
Do szkoły dotarłam niecały kwadrans później. Szybkim krokiem przemierzałam kolejno dziedziniec i korytarze, by na końcu znaleźć się pod salą opatrzoną numerem dziesięć. Nieco zziajana przysiadłam na jednym z krzeseł i z przymkniętymi powiekami starałam się wyrównać oddech, boleśnie uświadamiając sobie, że z dnia na dzień moja dobra kondycja przestawała istnieć.
– Tyle razy mówiłem Nate’owi, by nie męczył cię za bardzo przed lekcjami − usłyszałam gdzieś nad swoją głową. Uśmiechnęłam się pod nosem, nie otwierając nawet oczu, bo doskonale wiedziałam, do kogo należał głos.
– To pewnie sprawka kolejnego prawie spóźnienia. – Tym razem odezwała się Ronnie.
Uchyliłam jedno oko i spojrzałam na nich z lekkim grymasem. Dziewczyna stała z rękami założonymi na piersiach i wpatrywała się we mnie wyczekująco, Jake zaś szczerzył zęby w szerokim uśmiechu, będąc tuż obok.
Wywróciłam oczami, doskonale świadoma, do czego piła Clarke. To nie był pierwszy raz, gdy Nathaniel odwoził mnie do szkoły niemal na ostatnią chwilę, bo zbyt długo zabawiliśmy w łóżku.
– Dużo ryzykujesz. Nie mogę ciągle cię kryć. Co, jeśli twoja mama w końcu się dowie, że wcale nie sypiasz u mnie? – spytała po chwili.
– Nie dowie się – oznajmiłam krótko.
Od kiedy mama nieco odpuściła, miałam znacznie więcej swobody niż dotychczas. Nadal obowiązywały mnie pewne zasady, których ściśle się trzymała, ale pozwalała mi na spotykanie się z przyjaciółmi w tygodniu lub na pójście od czasu do czasu na imprezę. Jedynym warunkiem było to, że nie mogłam opuścić się w nauce. W zasadzie wszystko miało wyglądać tak, jak kiedyś, ale z odrobiną rozrywki.
– Nie uważasz, że trochę przesadzasz? – brnęła dalej.
Mimowolnie wywróciłam oczami, doskonale znając dalszy przebieg tej rozmowy. Powoli traciłam kontrolę nad tym, ile już odbyłyśmy na ten temat rozmów. Jednak mogłoby się wydawać, że Ronnie wcale nie zamierzała przestać.
– Ronnie, proszę… Nie dzisiaj – jęknęłam, spoglądając na nią błagalnym wzrokiem. Nie miałam ochoty na ponowne tłumaczenie, że mam sytuację pod kontrolą. Robiliśmy to od miesiąca, a moja mama nie miała nawet cienia podejrzeń, że spędzałam ten czas z Nathanielem. – Nad wszystkim panuję, a rodzice mi ufają. Nie ma podstaw, by to się zmieniło – zapewniłam, próbując uspokoić przyjaciółkę. – No chyba że zamierzasz sama im o tym powiedzieć – dodałam żartobliwie, chcąc rozluźnić atmosferę.
– Razem z Ronnie uważamy, że nieco się zagalopowałaś – wtrącił znienacka Jake.
Przeniosłam na niego zdezorientowane spojrzenie, kompletnie nie spodziewając się takiego wyznania z jego ust. Zmarszczyłam brwi w chwilowym zakłopotaniu i parsknęłam nerwowym śmiechem, próbując zrozumieć, o co chodzi.
– Zagalopowałam się? To wy od zawsze namawialiście mnie do tego, bym w końcu zaszalała i nieco zasmakowała życia. Wyciągaliście mnie na imprezy, gdzie bawiliście się w swatki, a teraz, gdy w końcu postawiłam na siebie i czuję się dobrze ze sobą i swoimi wyborami, mówicie, że się zagalopowałam?! – rzuciłam, nie kryjąc oburzenia w głosie.
– Cieszymy się, że jesteś szczęśliwa, Liliya. To fakt, że za naszą namową nie zawsze mówiłaś rodzicom prawdę o tym, gdzie jesteś, ale nigdy nie chodziło nam o to, byś do tego stopnia ich okłamywała. – Ronnie westchnęła głęboko, a jej ramiona opadły wzdłuż ciała. Zupełnie tak, jakby wraz z tymi słowami jej cierpliwość do mnie się skończyła.
– Do tego stopnia? A czym różniło się kłamstwo, że jestem na kolacji u Ronnie, gdy byłam z wami na domówce, od tego, że u niej nocuję, kiedy tak naprawdę jestem z Nate’em? – spytałam, nawiązując do imprezy z początku roku, od której wszystko się zaczęło.
– Różni się tym, że powoli tracisz panowanie nad sytuacją. Zapominasz nawet, by poinformować Ronnie o tym, że danego dnia rzekomo u niej nocujesz, a wiesz, jacy są twoi rodzice. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co zrobią, jeśli dowiedzą się, jaka jest prawda, a my zwyczajnie się o ciebie martwimy.
Słowa Jake’a spowodowały chwilową ciszę. Przeskakiwałam niezrozumiałym spojrzeniem między dwójką przyjaciół i zastanawiałam się, ile prawdy było w tym, co mówili, a czego ja nie potrafiłam dostrzec.
Faktycznie, kilka razy zdarzyło się, że bez wiedzy Clarke powiedziałam rodzicom, że spędzę u niej noc, gdy tak naprawdę jechałam niemal na drugi koniec miasta do Nathaniela. Ale wiedziałam, że mimo tak głupich pomyłek ona nigdy by mnie nie wydała.
– Zaczynasz się w tym gubić. Wydaje ci się, że nad wszystkim panujesz, przez co stopniowo tracisz kontrolę. Zaczynasz przesadzać z intensywnością takich nocowań, a twoja mama w końcu się tym zainteresuje. Zadzwoni do rodziców Ronnie, a wtedy dowie się, że przez ostatni miesiąc nie spędziłaś u niej ani jednej nocy. A żadne z nas nie chce do tego dopuścić.
Jake kucnął przede mną, położył dłonie na moich kolanach i wlepił we mnie zatroskany wzrok. Clarke w dalszym ciągu stała w tym samym miejscu, jednak teraz wyraz jej twarzy był łagodniejszy.
Westchnęłam, a wtedy nad naszymi głowami zabrzęczał dzwonek na lekcje, poniekąd uwalniając mnie od niezręcznej wymiany zdań. Wiedziałam, że ich zachowanie było niczym innym, jak wyrazem troski i tego, że się o mnie martwili. Ale w tym momencie czułam się zbyt przygnieciona ciężarem tej rozmowy, by chcieć ją kontynuować. Musiałam najpierw nad wszystkim się zastanowić i przemyśleć to, co powiedzieli.
– Wrócimy do tego następnym razem, dobrze? – zapytałam, wstając. Jednak po ich minach mogłam wywnioskować, że nie byli zbytnio przekonani do tego, że mówiłam prawdę. – Obiecuję – dodałam, licząc, że dzięki temu zmienią nastawienie. Nie chciałam, by myśleli, że miałam to gdzieś, bo tak nie było.
Po prostu bałam się stracić to, co stworzyliśmy z Nathanielem przez cały ten czas. Bałam się stracić te uczucia, które pojawiały się, gdy tylko przekraczałam próg jego mieszkania niemal każdego wieczora.
***
Nigdy nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym mama z uśmiechem na ustach przywita mnie w domu słowami, że ma dla mnie niespodziankę. Dobre relacje z obojgiem rodziców zawsze były moim skrytym pragnieniem, o którym nie miałam prawa marzyć. Czymś tak odległym, że nawet nie powinnam była o tym myśleć.
A teraz siedziałam w salonie, przygryzając wnętrze policzka i czekając na mamę, która kończyła przyrządzać przekąski na dzisiejszy wieczór, na który przygotowała coś specjalnego.
– Spotkałam dzisiaj panią Mittchel, która przekazała mi wspaniałe wieści – zaćwierkała, gdy tylko znalazła się w tym samym pomieszczeniu. Szeroki uśmiech zdobił jej twarz, gdy stawiała na stole tackę z różnymi smakołykami.
Przełknęłam ślinę na samo wspomnienie pani Mittchel, gdy przypomniałam sobie, że to właśnie dzięki niej moja mama dowiedziała się, że byłam na tamtej pamiętnej imprezie. Mimowolnie moje ciało spięło się w obawie, co tym razem usłyszę.
– Okazało się, że jej córka chce zostać fotografem i na imprezie halloweenowej zebrała całkiem ciekawy materiał z całego wieczoru. Zrobiła masę zdjęć i filmów – wyjaśniła podekscytowana, a moje spojrzenie wystrzeliło w jej kierunku. Od razu przypomniałam sobie o wszystkim, co zrobiliśmy tamtej nocy z Nathanielem, a co mogło zostać uchwycone na zdjęciach i co moi rodzice mogli zobaczyć.
Serce załomotało mi w piersi, a w gardle pojawiła się uporczywa suchość.
– To wspaniale – rzuciłam z uśmiechem, starając się powstrzymać drżenie głosu. Modliłam się tylko o to, by mama jeszcze nie miała tych fotografii. Może jakimś cudem udałoby mi się jako pierwszej zobaczyć je i w razie czego pozbyć się tych, które mogłyby przysporzyć mi kłopotów, gdyby wpadły w niepowołane ręce.
– Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniała? Sam zamówiłbym u niej taki zestaw zdjęć i przy okazji trochę by zarobiła – wtrącił tata, zwracając się w moją stronę.
– Cóż, nie miałam o tym pojęcia – wzruszyłam ramionami.
Gdybym o tym wiedziała, z pewnością bardziej uważałabym na to, co robię, pomyślałam.
– Na szczęście pani Mittchel pożyczyła mi swoje zdjęcia, bym mogła zrobić kopię, i właśnie je sobie obejrzymy – powiedziała uradowana mama, unosząc rękę, w której trzymała mały, czarny pendrive. Jeśli to była ta niespodzianka, o której mówiła, to wolałam zapaść się pod ziemię.
Miałam wrażenie, że sekundy mijały nieubłaganie wolno, gdy obserwowałam, jak kobieta próbowała uporać się z dzisiejszą technologią, aby wyświetlić zdjęcia na ekranie telewizora. W duchu pragnęłam, by ta chwila nie nadeszła.
Ale stało się inaczej.
Uważnie przyglądałam się wyświetlanym plikom. Pierwszych kilkanaście zdjęć przedstawiało tańczących nastolatków. Rozpoznałam nawet parę znajomych twarzy, ale po mnie nie było śladu. Starałam się dostrzec każdy najmniejszy szczegół, dzięki któremu rodzice rozpoznaliby mnie w niekorzystnej dla mnie sytuacji lub – co gorsza – w tej intymnej z Nathanielem.
Kiedy już myślałam, że cały ten koszmar dobiegł końca, właśnie ostatni plik okazał się początkiem najgorszego. Film się rozpoczął, a ja ze ściśniętym gardłem i paznokciami wbijającymi się coraz mocniej w skórę oglądałam tłum bawiących się ludzi. Pośród nich bez trudu dostrzegłam siebie w ramionach Nathaniela, który przyciągał mnie mocno do swojej piersi. Wiłam się w jego uścisku tak, jakbym miała upaść na parkiet zaraz po tym, gdy jego dotyk by zniknął.
Oczy zaszły mi łzami, rozmazując cały obraz przed sobą. Widziałam jedynie migające światła z telewizora, które powoli zlewały się w niewyraźną plamę. Serce bezlitośnie łomotało mi w piersi, a oddech stawał się płytki. Czułam się niczym sparaliżowana. Kończyny mrowiły, powodując dyskomfort.
Wszystko szło cholernie nie tak, a dzisiejsza poranna rozmowa z przyjaciółmi uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą.
Z trudem przekręciłam głowę, spoglądając na rodziców. Na twarzy ojca dostrzegłam pewnego rodzaju zawiedzenie, gdy z przymkniętymi oczami zaciskał szczękę. Tak, jakby nie mógł znieść widoku jego jedynej córki w objęciach mężczyzny, którego nie darzył sympatią. Jakby wcale nie chciał tego zobaczyć. Nigdy.
Sekundy mijały, a ja nie miałam odwagi, by choć na chwilę spojrzeć na mamę. Ale wiedziałam, jak bardzo była zła. Niemal czułam jej unoszący się w powietrzu gniew, który sprawił, że w całym pomieszczeniu nastała napięta atmosfera, a fala gorąca zalała moje ciało. Krople potu łaskotały mnie po plecach, gdy w końcu ukradkiem łypnęłam na nią wzrokiem. Jej klatka piersiowa unosiła się w zdenerwowaniu, a dłonie miała zaciśnięte w pięści. Wciąż wpatrywała się w obraz, mimo że film już się zakończył. Z tym że jej wzrok pozostawał obojętny. Zupełnie tak, jakby nie miała już siły na kolejne kłótnie. Jakby odpuściła.
Czułam wstyd, że ponownie ich zawiodłam.
– Ja… – zaczęłam cicho, ale zaraz przerwałam, czując drżenie brody od nadchodzącego płaczu.
– Nic nie mów – skwitowała krótko. – Po prostu zamilcz – szepnęła. Skinęłam głową, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
Jej opanowany ton głosu nieco mnie zszokował. To było do niej niepodobne. Wydawała się tak dziwnie niewzruszona.
Przez chwilę się zastanowiłam, bo już sama nie wiedziałam, czy wolałam, by wykrzyczała wszystko, co leżało jej na sercu, czy żeby przestała się do mnie odzywać. Jednak to obojętność i setki niewypowiedzianych słów bolały bardziej niż wypowiedziana w emocjach prawda.
A prawda była taka, że zatraciłam się w moim prywatnym zakazanym owocu, który każdego dnia bez opamiętania wodził mnie na pokuszenie. Teraz musiałam płacić za swoje grzechy.
– Masz godzinę, żeby się spakować.
Zdumiona podniosłam głowę, gdy dotarł do mnie szorstki ton głosu mojej matki. Zmarszczyłam brwi w zdenerwowaniu, bojąc się tego, jaką tym razem wymierzy mi karę.
– C-co? – wydusiłam przez ściśnięte gardło.
– Pakuj się. Natychmiast – wycedziła nieco ostrzej i pierwszy raz na mnie spojrzała. Jej wzrok był zimny. Bez krzty emocji. – Przerwę świąteczną spędzisz w Essex. Bez przyjaciół i bez… niego – dodała, z trudem wypowiadając ostatnie słowo.
Podłoga niemal osunęła mi się spod stóp, gdy sens tych słów dotarł do mnie, uderzając tak mocno, że poczułam uporczywy ucisk w klatce piersiowej. Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem pełnym bezsilności, do końca licząc, że to nieprawda. Że mamie się coś pomyliło. No bo przecież nie mogłam spędzić dwóch tygodniw miejscu, gdzie nie byłoby Nathaniela. Jedynej osoby, która była w stanie mi pomóc.
– Nie możesz mnie tam wysłać… – zakwiliłam łamiącym się głosem. Kobieta tylko podniosła się z kanapy, ignorując moje słowa, i ruszyła w stronę wyjścia z salonu. – Mamo – zawołałam za nią. – Mamo, proszę! – krzyknęłam ponownie, ale ona była nieugięta. Bez słowa zaczęła wspinać się po schodach.
Tym razem spojrzałam na tatę. Patrzyłam tak intensywnie, jakbym liczyła, że dzięki temu on również na mnie spojrzy. Ale nie zrobił tego, nawet gdy nad naszymi głowami rozległ się huk. Wtedy słona łza spłynęła po moim policzku, bo już wiedziałam. Wiedziałam, co mama robi na górze.
– Tato, przepraszam – wydusiłam, gdy ścisk w gardle przybierał na sile, a to bolało. Ale on nadal nie chciał na mnie patrzeć.
Zerwałam się z miejsca i popędziłam na piętro. Stanęłam u szczytu schodów i gwałtownie wciągnęłam powietrze do płuc, gdy spostrzegłam sączące się z mojego pokoju światło. To tylko potwierdziło przypuszczenia odnośnie do tego, co robiła.
Bez zastanowienia wpadłam do pomieszczenia, a widok, jaki zastałam, skruszył moje serce. Mama w szale wyrzucała z szafy wszystkie ubrania, które lądowały w walizce leżącej na podłodze. Nie zawahała się nawet na chwilę, gdy podbiegłam do niej, padając przed nią na kolana.
– Tak bardzo was przepraszam… – szepnęłam, rękami obejmując jej nogi, a twarz zagłębiłam w materiale sukienki. Poczułam, jak na ten gest zesztywniała, na chwilę zaprzestając swojej czynności. – Proszę, nie wysyłajcie mnie tam – jęknęłam, czując nadchodzącą falę gorzkich łez. – Wszystko, tylko nie to – mówiłam dalej, ale ona była niewzruszona niczym głaz. – Proszę, proszę, proszę… – błagałam, gdy głośny szloch wydostał się spomiędzy moich warg i zawisł w powietrzu.
– Sama podjęłaś tę decyzję, oddając się w jego ręce – rzuciła szorstko.
– Mamo, błagam… To boli. To tak bardzo boli.
Wtuliłam się w nią mocniej, nie pozostawiając między nami żadnej przestrzeni. Wciąż klęczałam, zalewając się łzami, które moczyły jej ubranie, ale nie dbałam o to. Wdychałam jej zapach, pragnąc jedynie odrobiny zrozumienia i matczynej troski.
– Nie pozwolę ci popełnić tego samego błędu – powiedziała, nachylając się i łapiąc mnie za ramiona. Odsunęła mnie od siebie, a ja spojrzałam w górę, napotykając jej szklisty wzrok. Po chwili przeniosła swoje dłonie na moje policzki i kucnęła, spoglądając mi prosto w oczy. – Nie zmarnujesz sobie życia. Nie w ten sposób. Słyszysz, dziecko? Dorośniesz i poznasz dobrego mężczyznę, który o ciebie zadba. Założysz rodzinę i urodzisz dzieci, które będą tak wspaniałe jak ty. Zestarzejesz się w pięknym domu ze świadomością, że przeżyłaś życie, o którym zawsze marzyłaś, pamiętasz? Twój sen o szczęśliwej rodzinie bez wypadków i śmierci. Będziesz żyła długo i szczęśliwie.
– Nie chcę już cierpieć, mamo… Chcę w końcu być szczęśliwa, a on mi to szczęście daje – wydusiłam, dławiąc się łzami.
Mocniej przycisnęłam policzek do jej ciepłej dłoni i objęłam ją swoją ręką. W zupełnej ciszy tkwiłyśmy w tej pozycji przez kilka sekund, a ja dostrzegłam wydostające się spod jej powiek łzy. Płakała tak mocno jak ja, a ten widok całkowicie złamał mi serce.
Zaszlochałam, pociągając nosem.
– Ciii, już dobrze. Wszystko będzie dobrze – szepnęła i złożyła na moim czole długi pocałunek. Następnie podniosła się powoli i ruszyła do wyjścia. Przetarła twarz dłonią, zatrzymała się w progu i dodała na koniec: – Dokończ się pakować. Jutro z samego rana wyjeżdżasz.
Słowa mamy wciąż brzęczały mi w głowie, jakby ktoś nieustannie wykrzykiwał je w ciemnym tunelu, a one w nieskończoność odbijały się echem od jego ścian, tak że wciąż były doskonale słyszalne. Za każdym razem na nowo uświadamiały mi, że to nie był tylko straszny sen, z którego wybudziłam się zlana potem, a okrutna rzeczywistość, z którą przyszło mi się zmierzyć.
Mimo ogromnego strachu, który we mnie zakiełkował i rozrastał się niczym bluszcz, posłusznie dokończyłam pakowanie swoich rzeczy, jak nakazała mama.
Niechętnym wzrokiem spojrzałam na walizkę, która stała tuż przy łóżku. Palcami wciąż maltretowałam rękaw koszulki, próbując powstrzymać natarczywe drżenie rąk, jednak bezskutecznie. Stres na dobre mnie opanował, a ja nie potrafiłam go powstrzymać. Nie mogłam uspokoić się na myśl, że nadchodzące tygodnie spędzę w Essex. Już nawet nie chodziło o to, że przez cały ten czas miałam nie widzieć Nathaniela i przyjaciół, choć te myśli również bolały. Bałam się, że mój pobyt tam będzie dla Ashtona idealną okazją do tego, by ponownie mnie dotknąć, tym samym na nowo otwierając zabliźnione rany. Nie chciałam znowu mierzyć się z tym całkowicie sama. Nie chciałam znowu czuć tej dobijającej bezradności, która tylko przypominała o tym, jak wielką miał nade mną władzę. Nie chciałam znowu mieć poczucia, jakby moje życie nie miało dla nikogo znaczenia. Jakbym była tylko szmacianą lalką, z którą mógł zrobić, co mu się żywnie podobało.
– Liliya? – usłyszałam głos taty, a zaraz po tym jego głowa wsunęła się pomiędzy drzwi a framugę. – Już czas. Ciocia Nancy zaraz będzie – dodał, zerkając na mnie przelotnie, po czym zawiesił wzrok na walizce. Skinęłam tylko, czując, jak moje serce przyspiesza wraz z wypowiedzeniem przez niego tych kilku pozornie zwykłych słów. Następnie zniknął w korytarzu, a ja wiedziałam, że nadal był potwornie zły, mimo że ukrywanie negatywnych emocji szło mu znacznie lepiej niż mamie.
Wzięłam głęboki wdech, starając się powstrzymać łzy gromadzące się pod powiekami. Nie miałam już sił, żeby płakać, i nie chciałam robić tego, gdy Nancy lada chwila miała się zjawić i, nie daj Boże, zacząć dociekać, co było powodem mojego smutku.
Chwyciłam do ręki telefon i spojrzałam na ekran. Kilkanaście wiadomości i nieodebranych połączeń. Większość od Nathaniela.
Przełknęłam z trudem ślinę, czując ukłucie w klatce piersiowej.
Kiedy wczorajszego ranka obiecaliśmy sobie zdzwonić się wieczorem, nie sądziłam, że przez następnych kilkanaście godzin nie będę miała odwagi, by odebrać. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć, w obawie, jak zareaguje. Po tym, co wydarzyło się między Nathanielem a Ashtonem, wolałam nie wspominać o narzeczonym cioci w rozmowach z Carterem. Chłopak był narwany, a jego nieustępliwy charakter sprawiał, że w mojej głowie tworzyły się same czarne scenariusze dotyczące jego reakcji. Dlatego gdy urządzenie w mojej ręce ponownie zawibrowało, a na ekranie spostrzegłam imię Nathaniel, bez zastanowienia odrzuciłam połączenie. I choć robiłam to z wielkim trudem, a tęsknota niemal ściskała moje wnętrze, wiedziałam, że to było najwłaściwsze rozwiązanie.
Ociężale podniosłam się z łóżka, a walizkę chwyciłam z jeszcze większym trudem. Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju, powoli analizując, czy spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy. Robiłam to najdłużej, jak potrafiłam, by odwlec w czasie moment zejścia na parter. Jednak w końcu musiałam to zrobić.
Panele zatrzeszczały pod moimi stopami, gdy tylko przekroczyłam próg i znalazłam się w korytarzu. Kółka walizki cicho terkotały, gdy ruszyłam z miejsca, a z dołu dobiegł mnie dźwięk zamykanych drzwi i rozmów.
Przyjechali.
Mój koszmar powrócił.
Wzięłam ostatni wdech, nim stanęłam u szczytu schodów, skąd miałam doskonały widok na rodziców oraz Nancy i Ashtona, którzy kierowali się do kuchni. Wypuściłam nagromadzone powietrze z płuc i zaciskając dłonie, ruszyłam w dół. Zanim weszłam do pomieszczenia, zatrzymałam się tuż za rogiem, chcąc podsłuchać, czy przypadkiem nie rozmawiają o mnie. I nie myliłam się.
– Uważacie, że pobyt u nas skłoni Liliyę do tego, by następnym razem dwa razy zastanowiła się nad konsekwencjami własnych wyborów? – spytała Nancy. Zmrużyłam oczy w zastanowieniu, bo nie do końca rozumiałam, jak w praktyce ten wyjazd miałby na mnie wpłynąć. Przecież nie wyjeżdżałam do jakiegoś ośrodka dla trudnej młodzieży, który miałby pomóc mi zrozumieć, dlaczego podejmowane przeze mnie decyzje były złe.
– Nie wiemy już, jak z nią rozmawiać. Pomyśleliśmy, że może tobie uda się jakoś do niej dotrzeć, a samo odseparowanie jej od tego otoczenia sprawi, że zauważy jego szkodliwość – wyjaśniła mama, a ja musiałam powstrzymać się, by nie skwitować tych słów śmiechem. To było niedorzeczne.
– Sama nie wiem, czy to dobry pomysł. Nigdy nie potrafiłam nawiązać z nią porozumienia, dlatego wątpię, że w dwa tygodnie uda mi się coś zmienić. Ona sama musiałaby tego chcieć, żeby zadziałało – stwierdziła bez przekonania.
– Nie masz pytać, czego chce. Jeśli miała odwagę, by związać się z synem Carterów, to niech teraz ma odwagę ponieść konsekwencje. Za długo jej pobłażaliśmy, a ja byłam głupia, myśląc, że spuszczenie jej ze smyczy będzie dobrym pomysłem, by polepszyć relację. Nadwyrężyła nasze zaufanie dla jakiegoś smarkacza, który ma się za lepszego od nas, a ja nie pozwolę, by sprowadził moją córkę na takie samo dno, w którym tkwi ich rodzina.
Spuściłam wzrok, usłyszawszy bolesne słowa mamy. Gdyby tylko znała tego Nate’a, którego znałam ja… Gdyby tylko wiedziała, jak wiele światła wniósł do mojego życia i ile szczęścia mi dawał… Gdyby choć raz mogła spojrzeć na niego moimi oczami, zrozumiałaby, dlaczego tak wiele ryzykowałam dla tej relacji.
Dwa kroki wystarczyły, bym znalazła się w progu pomieszczenia. Odchrząknęłam, chcąc zwrócić ich uwagę, bo nie mogłam już dłużej słuchać tego, co wygadywała mama. Stawiała mnie i Nathaniela w negatywnym świetle. Podobnie jak nie zależało mi na tym, jak postrzegali mnie Nancy i Ashton, tak nie chciałam, by kolejni ludzie myśleli, że jest złym człowiekiem. Wystarczyło, że całe miasto miało go za potwora.
– Gotowa? – spytała przyszła pani Staller, przywdziewając na twarz uśmiech, jakby odbyta przez nich rozmowa nigdy nie miała miejsca.
W odpowiedzi skinęłam jedynie głową.
– W takim razie nie odwlekajmy nieuniknionego – dodał Ashton i wstał. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego, podczas gdy ja pragnęłam, by ta sytuacja nigdy się nie wydarzyła.
W ułamku sekundy znalazł się tuż obok mnie i pochwycił moją walizkę. Spojrzał na mnie przelotnie, a na jego twarzy uformował się delikatny uśmiech, od którego robiło mi się niedobrze. Następnie skierował się w stronę wyjścia, rzucając na odchodne, że idzie spakować bagaże. Jeszcze chwilę stałam w korytarzu ze spuszczoną głową, bawiąc się palcami, i czekałam, aż rodzice skończą rozmawiać z Nancy. Chciałam wyjść razem z nią, bo mimo wszystko czułam się przy niej bezpieczniej. Wiedziałam, że przy cioci Ashton nigdy by się do mnie nie zbliżył.
– Uważaj na siebie i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – zagadnął tata, przystając obok mnie. Pogładził pokrzepiająco moje ramię, a jego kącik ust uniósł się delikatnie. Bez słowa odwzajemniłam uśmiech i z sercem podchodzącym do gardła ruszyłam za ciocią. Nie czekałam na żadne słowa mamy, bo wiedziałam, że ich nie dostanę. Była zbyt dumna, by rzucić chociażby głupie słowa pożegnania, a ja chciałam mieć to już za sobą.
Grudniowy chłód przedostał się przez moje ubrania, zderzając się z rozgrzaną skórą, gdy przystanęłam w drzwiach, zaraz za Nancy. Ze świstem wciągnęłam powietrze do płuc, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz, ponieważ zimowa kurtka okazała się niewystarczająca. Energicznie zaczęłam pocierać ramiona, chcąc się ogrzać, i cierpliwie czekałam, aż kobieta przede mną upora się z zamkiem swojego płaszcza, który przestał współpracować. Zupełnie tak, jakby los po raz pierwszy stanął po mojej stronie, bym jeszcze przez chwilę mogła cieszyć się rzeczywistością, w której nie było Ashtona.
– April?
Nagle do moich uszu dotarł tak dobrze znany mi głos, który sprawił, że moje serce przyspieszyło. Głos należący do osoby, której nie powinno tu być. Której nie powinni zobaczyć moi rodzice.
– Co powiedziałeś? – wykrztusiła Nancy drżącym głosem. Wydawała się równie skołowana jak ja.
– April… to ty? – powtórzył, a to dało mi do zrozumienia, że nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Ta świadomość sprawiła, że automatycznie się skuliłam, chowając się za młodą Mellort. Z jakiegoś powodu nie chciałam, by mnie zobaczył. Jeszcze nie teraz.
– Przykro mi, ale nie jestem kimś, kogo szukasz – rzuciła szorstko. Wyprostowała się, po czym odchrząknęła, starając się przybrać ton, który w mniejszym stopniu zdradzałby jej zdezorientowanie.
– Nie poznajesz mnie? To ja…
– Nate? – wypaliłam nagle, bez chwili zastanowienia wyłaniając się zza pleców ciotki. Nie chciałam usłyszeć tego, co chłopak miał do powiedzenia. Nie chciałam wiedzieć, skąd znał drugą siostrę mamy i co ich łączyło. Nie teraz i nie w takich okolicznościach.
– Liliya – mruknął, gdy tylko nasze spojrzenia się odnalazły, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Wyglądał, jakby był zdziwiony tym, że natknął się na mnie, przychodząc pod dom, w którym mieszkałam. A może po prostu bał się, że usłyszałam to, czego nie miałam usłyszeć.
– Co tu robisz? Nie powinieneś był tu przychodzić – rzuciłam nieco ostrym tonem, by dać mu do zrozumienia, że to naprawdę zły moment na odwiedziny.
– Nie odbierasz ode mnie telefonów. Od wczoraj nie dałaś znaku, czy wszystko jest w porządku.
– Bo nie jest, Nate. Nic nie jest w porządku – skwitowałam, uprzednio wyminąwszy wciąż zszokowaną Nancy. Zeszłam po schodkach werandy i szybko pokonałam dzielącą nas odległość. Stanęłam przed Nathanielem i patrząc mu w oczy, dodałam: – Wyjeżdżam, a ciebie nie powinno tu być. Wracaj do domu, nim moi rodzice cię zobaczą.
Na co dzień trudno było mi powiedzieć, co siedziało w głowie Nate’a, odgadnąć emocje, które nim targały. Ale w tym momencie na jego twarzy wyraźnie widziałam zszokowanie wymieszane z powoli wzbierającą złością. Spoglądał na mnie z przymrużonymi oczami, jakby nie dowierzał, co właśnie się wydarzyło i jakie słowa padły z moich ust. I choć był to dla mnie bolesny widok, musiałam zachować niewzruszoną minę.
– Muszę już iść – powiedziałam stanowczo. Odchrząknęłam, po czym odeszłam, więcej nie odwracając się za siebie.
***
Nim się obejrzałam, mijaliśmy znak informujący o przekroczeniu granicy miasta Essex. W ten sposób zostawiłam za sobą wiele niedopowiedzeń i jeszcze więcej wątpliwości, a wiadomości i nieodebranych połączeń od Nathaniela wciąż przybywało. Jednak ja nie miałam wystarczająco odwagi, by się z nim skonfrontować.
Myśl, że moi rodzice dowiedzieli się o tym, że coś nas łączy, była nie do zniesienia. I choć żadne z nich nie wypowiedziało tego na głos, doskonale wiedziałam, że oczekiwali, iż wraz z moim przybyciem do Essex ta relacja przestanie istnieć. Liczyli na to, że wrócę odmieniona, a w moim życiu nie będzie już miejsca dla kogoś takiego jak Nathaniel Carter. Że wyrzucę go ze swojego życia, jakby był jednym z miliona nieznajomych, o których zapomina się, gdy tylko znikną za naszymi plecami na zatłoczonej ulicy.
Ale Nathaniel już dawno przestał być mi obcy, a oni nie wiedzieli, w jak wielkim byli błędzie.
Strach zdążył zaszyć się we mnie na dobre, gdy wysiadałam z auta na strzeżonym i luksusowym osiedlu pełnym ogromnych posiadłości. Obawa przed każdą nadchodzącą godziną sprawiała, że nie potrafiłam na niczym się skupić, a myślami wciąż powracałam do najczarniejszych scenariuszy, które mimowolnie tworzyły się w mojej głowie i dotyczyły tego, jak przebiegnie mój pobyt w tej naprawdę wielkiej rezydencji. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie upiornych nocy spędzonych w tym domu i przerażającej ciemności, którą przetnie smuga światła sączącego się z korytarza, gdy tylko Ashton uchyli drzwi mojej tymczasowej sypialni.
Na tę wizję dreszcze niepokoju niemal od razu przebiegły po moich plecach, kiedy wzrokiem jeszcze raz powiodłam po frontowej części domu.
Stałam na podjeździe, kurczowo zaciskając dłoń na rączce walizki, w oczekiwaniu, aż Nancy zbierze swoje rzeczy z auta. Znudzona rozglądałam się dookoła z lekkim zachwytem, podziwiając wszystkie zabudowania w okolicy.
Wzdrygnęłam się w obrzydzeniu, gdy poczułam na sobie spojrzenie Ashtona, którym mnie obdarzył, kiedy jego narzeczona szukała czegoś w torebce, zbyt pochłonięta, by to zauważyć. Starałam się nie zwracać uwagi na to, co robił i jak się zachowywał. Obojętność względem jego osoby była jedynym słusznym wyborem.
– Niech wielkość domu cię nie przeraża. Wbrew pozorom trudno się w nim zgubić – zagadnęła kobieta, gdy przystanęliśmy przy drzwiach. Szybko uporała się z ich otwarciem, a już po chwili ukazało się przede mną jego wnętrze.
Blisko wejścia znajdowała się sporych rozmiarów otwarta przestrzeń, w odcieniach bieli z dodatkiem złota. Pośrodku niej ustawiono elegancki, wysoki stolik, na którym stał wazon pełen świeżych kwiatów, a tuż nad nim wisiał żyrandol. Na ścianach umieszczono różnorakie obrazy w masywnych, zdobionych ramach, a w powietrzu niemal było czuć zapach bogactwa.
Gdy obserwowałam otoczenie, gdzieś w głębi mnie zaszyła się iskierka nadziei, że jeśli zyskam wokół siebie tyle miejsca, to rzadko będę spotykać na swojej drodze Ashtona. Mimo słów Nancy ja zapragnęłam gubić się w tym domu każdego dnia na nowo, jeśli dzięki temu miałabym go nie widzieć.
– Twój pokój jest na górze. Zaprowadzę cię tam – dodała, gdy z mojej strony przez dłuższą chwilę nie było żadnej reakcji. Uśmiechnęłam się jedynie w odpowiedzi i ruszyłam za kobietą w stronę ogromnych schodów, jak z pałacu.
Piętro wystrojem nie różniło się od tego, co mogłam zobaczyć na parterze, jednak wydawało się nieco przytulniejsze przez kremową wykładzinę na podłodze i kilka dodatkowych kwiatków.
Zatrzymałyśmy się dopiero na końcu, przed jednymi z wielu drzwi w korytarzu.
– Kilka pomieszczeń nadal jest pustych ze względu na przeprowadzkę, dlatego mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało to, że zatrzymasz się w pokoju dla naszego przyszłego dziecka – oznajmiła, spoglądając na mnie, jakby chciała się upewnić, że jej słowa nie wywołały we mnie oburzenia.
– Nie szkodzi – skwitowałam krótko, bo tak naprawdę było mi wszystko jedno. Wcale nie chciałam tu przyjechać i nie miało żadnego znaczenia, w której części domu spędzę ten czas. Najważniejsze dla mnie było to, żebym miała swoją przestrzeń, w której się zamknę i w której odetnę się od Ashtona.
Chciałam po prostu zostać sama i z resztkami swojej powoli ulatującej nadziei skrycie liczyłam, że mi się to uda.
– W porządku. W takim razie zostawię cię samą. Rozgość się, a później zawołam cię na kolację.
– Dziękuję – powiedziałam niemal szeptem, wchodząc do pokoju. Czułam się nieco zawstydzona i zagubiona.
Drzwi już prawie całkowicie zamknęły się za nią, gdy kobieta ponownie się odwróciła. Przez chwilę milczała, jakby biła się z własnymi myślami, ale ostatecznie znów się odezwała.
– Liliyo?
– Tak?
– Nie czuj się u nas jak intruz. Czuj się jak w domu.
Ostatni raz posłała mi ciepły uśmiech, a ja po raz pierwszy dostrzegłam w niej zalążek dobra.
Jednak prawda była taka, że nie czułam się tu jak intruz. Raczej jak uwięziona ofiara. Bez możliwości ucieczki. Zastanawiałam się, co mnie czeka, z nadzieją, że tej nocy będę mogła spać spokojnie, a mój największy koszmar mnie nie nawiedzi.