Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Pokażę ci inny, lepszy świat, jeśli tylko o to poprosisz”.
Liliya Blake jest córką pastora i wysoko postawionej członkini rady miasta. Dziewczyna od dziecka wychowuje się w domu pełnym wiary, w którym nie ma miejsca na nastoletnie grzeszki. Obserwując swoich imprezujących i chodzących na randki przyjaciół, nastolatka coraz częściej czuje, że coś jej umyka. Lilya żyje w ciągłym strachu, by nie zawieść rodziców i nie ma odwagi, aby się im sprzeciwić.
Aż do czasu…
Kiedy na jej drodze staje chłopak o złej sławie, Liliya już wie, że ma kłopoty. O Nathanielu Carterze krąży opinia, że lepiej trzymać się od niego z daleka. A szczególnie powinny pamiętać o tym takie grzeczne dziewczynki jak ona.
Jednak szybko się okazuje, że dwoje tak różnych ludzi ma ze sobą wiele wspólnego. Liliya musi uważać, żeby nie zatracić się w tym zakazanym i niebezpiecznym świecie, do którego wciąga ją Nathaniel. Szybko się przekona, jak cienka granica dzieli dobro od zła oraz jak trudno jest utrzymać swoje uczucia na wodzy.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 511
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Aleksandra Maras
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Katarzyna Zapotoczna
Korekta:
Karina Przybylik
Dominika Kalisz
Karolina Piekarska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-885-5
Nigdy nie sądziłam, że uczucie tak piękne, jakim jest miłość, którą wszyscy uparcie chcą się zachłysnąć do nieprzytomności, bywa jednocześnie czymś tak bolesnym, od czego lepiej trzymać się z daleka. Tym bardziej z nieodpowiednimi osobami, przed którymi zawzięcie ostrzegali mnie rodzice, odkąd zaczęłam pojmować, jak silne więzi potrafią wytworzyć się między dwojgiem całkiem obcych sobie ludzi. I to nie jest tak, że byłam zbyt dumną egoistką, nie chcąc słuchać innych, patrząc tylko na chwilowe szczęście, które miałam dzięki tobie. Ślepo brnęłam w tę relację, która powoli nas wyniszczała, przynosząc wiele cierpienia, bo łudziłam się, że kiedyś i dla nas zaświeci słońce. W końcu każda burza ma swój koniec, więc dlaczego nas to spotkało?
Byłam zbyt zapatrzona w hipnotyzujące spojrzenie twoich ciemnych oczu, którym obdarowywałeś mnie za każdym razem, gdy zostawaliśmy sami, w atmosferze pełnej napięcia i pożądania. To sprawiało, że moje nogi miękły, a serce jakby przestawało bić − tylko po to, żeby zaraz rozpocząć pracę ze zdwojoną siłą.
Zachłysnęłam się twoją obecnością, ciepłem i poczuciem przynależności do kogoś w świecie pełnym kłamstw i zbierającej żniwo śmierci. Dopiero później odkryłam, że kiedy się zjawiałeś, wraz z tobą pojawiała się ta cholernie paraliżująca ciemność, która nie odstępowała cię na krok. Ona spowijała mrokiem wszystko, co znalazło się w jej zasięgu. Otulała mnie swoimi szponami, dając mylące poczucie bezpieczeństwa, które od początku zawdzięczałam tobie. Jednak nawet to nie stanowiło przeszkody dla błogiego uczucia, które przychodziło w twojej obecności.
Popełniłam grzech niewybaczalny. Zgrzeszyłam, oddając się cielesnej pokusie, przed którą ostrzegała mnie mama. Jednak ona nie wiedziała, że czyn popełniony z miłości nie sprawił, że czułam się splamiona.
On sprawił, że rozkwitłam. Rozkwitłam jak białe lilie w kościele świętego Antoniego, do którego mnie zabrałeś.
Oboje staliśmy się dla siebie nieodłącznym elementem codzienności. Źródłem pragnienia, które bywa zakazane, i miłością nie do zdobycia, która nas gubiła. Jednak ja to lubiłam − zatracać się razem z tobą. Robiłam to przez ciebie i dla ciebie.
A teraz módl się za nas.
Bo każdy zasługuje na odkupienie.
Pojedyncze krople deszczu nieśmiało uderzały o szyby samochodu, cicho dudniąc. Wsłuchiwałam się w ten dźwięk z przymkniętymi powiekami, delektując się tą chwilą i jednocześnie pragnąc, by się nie kończyła − jej koniec oznaczałby także mój koniec, moment, w którym musiałabym zetknąć się z miejscem, które znienawidziłam jedenaście lat temu. Od tamtego czasu starałam się go unikać − aż do dzisiaj, gdy moja matka nie dała za wygraną. To właśnie myśl o tym sprawiała, że mój nastrój tego dnia był beznadziejny.
I choć okoliczności były dla wielu dołujące, ja ze znudzeniem drapałam paznokciem skórkę, która coraz bardziej odchodziła od kciuka, zostawiając po sobie tylko piekący ból i zaczerwienione miejsce. Mimo wszystko nie miałam nic przeciwko temu, a nawet bardziej ochoczo wbijałam szpic paznokcia w swoją i tak poranioną skórę. Było to dla mnie swego rodzaju odskocznią − choć na chwilę mogłam skupić się na czym innym niż przytłaczających myślach, które nieustannie krążyły w mojej głowie, gdy rano dowiedziałam się o pogrzebie. Myśli nie były jednak spowodowane wizją tej uroczystości, bo nie znałam nawet osoby, dla której ją zorganizowano; spędzenie następnej godziny było tylko czynnością, którą musiałam odhaczyć, by połechtać ego mojej matki. Byłam przygnębiona, bo nie znosiłam cmentarzy, rozpaczy, jaka pozostawała po stracie drugiego człowieka, i śmierci. Ta ostatnia siała spustoszenie, odbierając chęci do dalszego życia. Niszczyła każde kiełkujące ziarenko energii. Sprawiała, że człowiek miał ochotę skoczyć między rozszalałe jęzory oceanu, by zabrały go na dno, dając wieczny sen.
Mój wzrok delikatnie powędrował ku górze. Przez chwilę spojrzałam na rodziców zajmujących miejsca z przodu auta. Tata zawzięcie szukał wolnego miejsca parkingowego, a mama opuszkiem serdecznego palca poprawiała różową szminkę na pełnych ustach, przeglądając się w małym samochodowym lusterku. Widząc to, westchnęłam tylko cicho − zdałam sobie sprawę, jak bardzo nie chciałam być w tym miejscu.
Jedyne, czego w tym momencie pragnęłam, to ukryć się wśród ukochanych czterech ścian pokoju, gdzie czułam się jak w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. Wolałam swoją codzienną monotonię, która opierała się na nauce pięć dni w tygodniu, sobotnim spotykaniu się z przyjaciółmi i niedzielach spędzonych w kościele. Monotonię, która tego ranka została boleśnie zakłócona.
Ostatnie, na co miałam ochotę, to poświęcanie swojego wolnego czasu − którego i tak miałam niewiele − na pogrzeb osoby, o której istnieniu dowiedziałam się zaledwie trzy godziny temu, gdy rodzicielka poinformowała mnie o uroczystości. Co gorsza, nie dając mi prawa wyboru co do uczestnictwa. Musiałam przyjechać razem z nimi i kropka.
Ocknęłam się z letargu dopiero, gdy do moich uszu dotarło trzaśnięcie drzwiami. Zdezorientowana potrząsnęłam głową i, rozglądając się na boki, zorientowałam się, że samochód stał zaparkowany pod rozłożystym drzewem i tylko ja nadal siedziałam w środku.
Wysiadłam z auta z jeszcze większą niechęcią niż ta, którą żywiłam, gdy rozsiadłam się na jego tylnych siedzeniach. Z przymrużonymi oczami rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam, że po czarnych chmurach i padającym deszczu nie było śladu, a ich miejsce zastąpiło błękitne niebo ze śnieżnobiałymi obłokami i kolorowa tęcza, malująca się tuż nad cmentarnymi nagrobkami.
Skrzywiłam się nieco na ten widok, bo pochmurna pogoda o wiele bardziej pasowała do mojego dzisiejszego nastroju. Jednak wrzesień w New Haven kolejny raz wyraźnie pokazywał, że lato w tym roku nie dawało za wygraną, a mieszkańcy miasteczka będą mogli dłużej cieszyć się spływającym na nich z nieba ciepłem. W ten piękny poranek tylko nieliczni pogrążeni byli w żałobie, gromadząc się nad białą mogiłą − białą, bo miała symbolizować pośmiertną niewinność, w którą każdy z bliskich chciał wierzyć.
Ruszyłam za rodzicami, którzy łapiąc się za ręce, skierowali się brukowaną uliczką na miejsce pochówku nieznanej mi kobiety. Przestałam dociekać, kim była, gdy mama tego ranka umiejętnie uniknęła odpowiedzi, kiedy próbowałam się czegoś dowiedzieć. Z jej reakcji i po podsłuchaniu rozmowy z tatą udało mi się jedynie wywnioskować, że kiedyś kobieta musiała być jej bliska, ale potem stało się coś, przez co ich drogi rozeszły się na dobre. Dlatego chciałam dać mamie trochę czasu na pogodzenie się z tą sytuacją; poczekać, aż sama będzie gotowa o tym mówić. Poza tym w głębi serca liczyłam na to, że dowiem się czegoś na miejscu, bez konieczności angażowania w to matki, która wyraźnie pokazywała, iż ten temat był dla niej niewygodny. I mimo że w pełni to rozumiałam i akceptowałam, to ciekawość wzięła górę − nie mogłam tak tego zostawić.
Wolnym krokiem podążałam za rodzicami, w dłoni obracając telefon i czekając na choćby jedną wiadomość od Ronnie i Jake’a. Początkowo miałam spędzić ten dzień razem z nimi, ale wszystkie plany wzięły w łeb, gdy po godzinie dziewiątej rano opuściłam swój pokój. Całą trójką chcieliśmy wykorzystać ostatni ciepły dzień wakacji, by pojechać nad jezioro i pobyć tylko w swoim towarzystwie przy skrzącym się ognisku. Zapowiadało się na wieczór idealny.
Docierając do małej kapliczki, która była usytuowana w samym centrum cmentarza, pozwoliłam sobie na szybkie i dosyć niegrzeczne łypnięcie, aż nazbyt ciekawskim wzrokiem, na wszystkich przybyłych, analizując, czy już kiedyś miałam okazję ich poznać, mniej lub bardziej. Sądziłam, że to w jakiś sposób ułatwi mi ustalenie, kim była kobieta, która spoczywała w drewnianej trumnie na środku pomieszczenia. Połowa ludzi była mi całkiem obca lub kojarzyłam ich jedynie z widzenia − z niedzielnych nabożeństw czy innych wypadów na miasto. Tylko niewielką garstkę przybyłych znałam na tyle dobrze, by móc podejść i podstępnie wypytać o tożsamość kobiety i o to, kim była dla mojej rodzicielki. Choć nad tym drugim jeszcze się zastanawiałam, gdyż nie chciałam znosić podejrzliwych spojrzeń wyrażających zdziwienie tym, że rodzice nie zdradzili mi, na czyj pogrzeb idę. W naszym mieście wśród osób starszych informacje rozchodziły się szybciej niż przesyłki wysłane priorytetem, a nie chciałam narażać się rodzicom i usłyszeć, że przynoszę im wstyd, bo wsadzam nos w nie swoje sprawy.
Moja mama była kobietą o trudnym charakterze oraz wybuchowym temperamencie i nie warto było z nią zadzierać i wplątywać się w kłótnie. Miała cięty, choć wyrafinowany język i nieraz żałowałam, że wdałam się bardziej w ojca niż w nią. Tata był jej całkowitym przeciwieństwem, dlatego to Esther mnie wychowywała, a to wiązało się z licznymi wyrzeczeniami dla mnie jako nastolatki. Musiałam odmawiać sobie wielu rozrywek, które dla moich rówieśników były codziennością. Jednak nie miałam jej tego za złe, gdyż znałam powód takiego zachowania. Chciała dla mnie dobrze, bo w końcu byłam jej jedyną córką.
Czasami tylko czułam, jakby coś mi przez to odbierano − cząstkę życia i czas beztroski, której nigdy nie odzyskam.
– Liliya, pozwól do nas. – Usłyszałam gdzieś z boku zatroskany głos rodzicielki, który skutecznie wyrwał mnie z rozmyślań nad tożsamością zgromadzonych tu ludzi. Spojrzałam w kierunku mamy, dostrzegając ją i tatę w towarzystwie burmistrza White’a i jego żony. Posyłała w moim kierunku ciepły uśmiech oraz ochoczo przywoływała mnie dłonią, jakby jej słowa były niewystarczające. Również uniosłam kąciki ust, nie chcąc wyjść na naburmuszoną dziewuchę, i zrobiłam kilka kroków w ich stronę, stając między rodzicami. Od razu poczułam, jak ręka mężczyzny po mojej lewej oplata moje ramię i zaciska się na nim delikatnie, jakby chciał pokazać, że przepełniała go duma względem swojej córki.
– Kochanie, jak zapewne wiesz, to nasz burmistrz Charles i jego żona Noora – powiedział tata, przedstawiając nas sobie, a ja ze speszonym uśmiechem uścisnęłam dłonie starszych małżonków.
– Miło nam cię w końcu poznać. Wiele o tobie słyszeliśmy, ale nigdy nie mieliśmy okazji, by porozmawiać z tobą osobiście – odparł burmistrz.
Odchrząknęłam nerwowo, wiedząc, że to był moment, w którym musiałam wytłumaczyć mężczyźnie, dlaczego nigdy nie uczestniczyłam w bankietach i innych uroczystościach, jakie organizował. Ponadto musiałam zrobić to w sposób, który nie upokorzyłby mojej mamy przez splamienie jej nienagannego dotąd wizerunku.
– Cóż…
– Liliya w stu procentach skupia się na nauce i swojej przyszłości. Poza tym jest spokojną nastolatką, która różni się od dzisiejszej młodzieży. Nie imprezuje, nie ugania się za chłopcami i ma ambitniejsze priorytety. W związku z tym większość czasu spędza w domu, a my nie zmuszamy jej do przychodzenia na przyjęcia dla dorosłych. Cieszymy się, że zamiast tego, woli się rozwijać. – Dumne słowa mojej matki echem odbijały mi się w głowie, gdy starałam się ukryć swoją złość. Zaciskałam pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, a na usta wypłynął mi wymuszony uśmiech. Nie chciałam zrobić kobiecie wstydu. W środku jednak cała dygotałam z wściekłości, bo ona znowu chciała robić wszystko za mnie.
Nie mogłam sama decydować, robić tego, co chciałam, a teraz już nawet nie mogłam sama się wypowiadać. Wszystko tylko po to, by nadal mogła się wznosić na piedestał idealnej matki.
– Z ust mi to wyjęłaś, mamo – skwitowałam.
– To wspaniale! W tych czasach niestety zaczyna brakować takich osób. Oby tak dalej – wtrąciła Noora, pokazując mi uniesionego kciuka i puszczając oczko. W odpowiedzi pokiwałam jedynie głową, rzucając krótkie podziękowania w nadziei, że nie będą kontynuować tematu.
Pomimo tego, że mój ojciec był szanowanym w mieście pastorem, a mama była członkinią rady miasta, dzięki czemu znała osobistości takie jak burmistrz, ja nigdy nie wykazywałam chęci do otaczania się takimi ludźmi. Preferowałam raczej życie poza światłami reflektorów; o sukcesach Charlesa White’a wolałam czytać w nagłówkach gazet, aniżeli słuchać opowieści na wystawnych bankietach. Ten świat ani trochę mnie nie przekonywał, za co Ronnie nieraz mnie karciła. Ona sama lgnęła do błysków fleszy niczym stęskniona światła ćma.
Jednak obecność White’ów pogłębiła moją ciekawość odnośnie do tożsamości kobiety. W końcu burmistrz nie bywał na każdym pogrzebie − tylko dlatego, że był głową miasta. Jeśli już się pojawił, oznaczało to tylko, że zmarła musiała być za życia wysoko postawioną osobą. To natomiast powodowało, że jeszcze bardziej łaknęłam poznać jej historię.
Wraz z tymi myślami, w mojej głowie zakiełkowała kolejna równie ważna, dzięki której przypomniałam sobie o istotnym elemencie pogrzebów.
– Pójdę się przewietrzyć. Strasznie tu duszno – oznajmiłam, wycofując się, a następnie skierowałam się w stronę wyjścia z budynku.
Stanęłam na wprost otwartych drzwi i wzrokiem zaczęłam szukać tabliczki z nekrologiem. W całym swoim życiu byłam tylko na jednym pogrzebie i to właśnie na nim, te jedenaście lat temu, pierwszy raz go zobaczyłam − jako mała, niczego nieświadoma dziewczynka.
Udało mi się go dostrzec dopiero, gdy młoda para z dzieckiem postanowiła wejść do środka. Metalowa, połyskująca w słońcu tabliczka, a za jej szybą biała kartka, pokryta czarnym tuszem. Podeszłam bliżej i z uwagą zaczęłam czytać.
EVELYN THOMSON
Matka, żona, córka i siostra.
Odeszła, przeżywszy 45 lat.
Nawet po śmierci będzie żyć wiecznie, a gdy zapanują duchy nieśmiertelne, spotkamy się ponownie.
Przełknęłam ślinę. Do mojej głowy jak na zawołanie zaczęły napływać wspomnienia sprzed jedenastu lat, które usilnie starałam się wymazać z pamięci − od momentu, w którym mała biała trumna spoczęła kilka metrów pod ziemią, a wraz z nią ogromna cząstka mnie.
Od tamtego dnia moja noga nigdy więcej nie stanęła na cmentarzu. Nigdy nie odwiedziłam jej grobu, nie zostawiłam na nim świeżych kwiatów i nie zapaliłam świeczki, by upamiętnić to, jakim była człowiekiem. Ból, jaki pozostał po jej odejściu, miażdżył mnie do tego stopnia, że nigdy nie zdobyłam się na odwagę, by tu powrócić. Sama wizja tego sprawiała, że przestawałam oddychać, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wraz z jej śmiercią umarła także moja dusza, zostawiając na ziemi tylko ciało i skazując je na wieczną drogę w samotności. To była wystarczająca kara, której nie potrafiłam zaakceptować, aż po dziś dzień. Kara, która trzymała mnie w ryzach tak mocno, że jedynym sposobem na normalne funkcjonowanie było pozbycie się wszystkich związanych z nią wspomnień. Rozpamiętywanie i myślenie o niej za każdym razem kruszyło moje serce na milion małych kawałeczków, a przychodzenie tu i oglądanie tego przeklętego nagrobka na nowo przypominałoby mi o tym, że odeszła na dobre.
Odetchnęłam, ze świstem wypuszczając powietrze, które zbyt długo wstrzymywałam, sprawiając, że moje płuca boleśnie się ścisnęły. Odwróciłam głowę w prawo, spoglądając na trawnik pokryty setką białych krzyży, a przez głowę przeszła mi myśl, że gdzieś tam wśród nich spoczywała ona, a raczej to, co po niej zostało.
Zacisnęłam mocniej zęby, nie mogąc znieść tego widoku. Chcąc wyrzucić go z głowy, energicznie nią potrząsnęłam i, rozglądając się dookoła, zdałam sobie sprawę, że na dworze już nikogo nie było, a drzwi kapliczki zamknięto, bo rozpoczął się pogrzeb. Warknęłam pod nosem, oczami wyobraźni widząc rozzłoszczoną matkę, gdy zauważy moją nieobecność. Przygotowując w głowie jakąś wymówkę na temat tego, jak bardzo przytłoczyła mnie atmosfera miejsca, ruszyłam w stronę wejścia do kapliczki. Jednak nie dane mi było zrobić nawet kilku kroków, gdy do moich uszu dotarł niski i lekko zachrypnięty głos.
– Zgubiłaś się?
Przeniosłam wzrok w kierunku, z którego dochodził, aż w końcu natknęłam się na wysokiego bruneta, stojącego na tyłach niewielkiej budowli. Stał oparty plecami o mur, z jedną nogą zgiętą w kolanie. Jego ręce były skrzyżowane na piersi, w palcach obracał tlącego się powoli papierosa.
Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w niego, a chłopak bez problemu dostrzegł moje zakłopotanie − kącik jego ust powędrował lekko w górę, po czym mocno zaciągnął się nikotyną. Przez chwilę tak staliśmy, prowadząc dziwną wymianę spojrzeń, aż nieznajomy ponownie się odezwał.
– Jesteś niemową? – W jego głosie mogłam wyczuć nutkę rozbawienia. Następnie wyprostował się, rzucając pod nogi niedopałek i przydeptując go butem. Wykorzystałam ten moment, by chwilę się mu przyjrzeć i stwierdzić, że widziałam go po raz pierwszy.
Był wysoki, bardzo wysoki, a jego rozbudowane ramiona otulał czarny, skrojony na miarę garnitur, spod którego wyłaniała się biała koszula, której trzy pierwsze guziki zostały rozpięte. Natomiast szyi nie zdobił ani krawat, ani muszka. Za to wokół chłopaka roztaczała się aura tajemniczości, a on sam sprawiał wrażenie typowego faceta spod ciemnej gwiazdy. Jedynym elementem wizerunku, który zaburzał pierwsze wrażenie, były włosy − które na końcach skręcały się w małe, urocze loczki. Jednak całość prezentowała się nienagannie. Wszystko do siebie pasowało. Nie było nic, do czego można by się przyczepić. Zupełnie tak, jakby nieznajomy był odzwierciedleniem Dawida, wyrzeźbionego przez samego Michała Anioła w najczarniejszym onyksie tego świata.
– Gapisz się – stwierdził. Te słowa skutecznie wyrwały mnie z zadumy nad jego wyglądem; automatycznie spuściłam głowę, oblewając się rumieńcem. – I jesteś niemową – dodał, odpowiadając samemu sobie na zadane wcześniej pytanie. W myślach palnęłam się ręką w czoło, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie musiałam wyglądać, wpatrując się w niego bez słowa, jakby był najpiękniejszym okazem w muzeum.
– Przepraszam, ja… – zaczęłam, ale skutecznie mi przerwał.
– Jednak potrafisz mówić – skwitował, ponownie używając tego prześmiewczego tonu. Następnie zrobił kilka kroków w moją stronę, ani trochę nie zaprzątając sobie głowy roślinnością, którą teraz bezczelnie deptał. Jednak, spoglądając pod jego nogi, nie dało się nie zauważyć małej dróżki, która tylko utwierdziła w przekonaniu, że często ktoś tamtędy chodził. I coś podpowiadało mi, że tym kimś był właśnie on.
– Powinnam już wracać do kapliczki – oznajmiłam, gdy chłopak stanął na ścieżce, kilka kroków przede mną. Bezwstydnie omiatał mnie spojrzeniem, jakby myślał, że jestem nie tylko niemową, ale też osobą niewidzącą. Robił to tak ostentacyjnie, że znowu poczułam ogarniające mnie zawstydzenie.
– Gapisz się – powiedziałam, odbijając piłeczkę; postanowiłam zastosować tę samą taktykę. Spomiędzy jego pełnych warg wydostało się ciche parsknięcie. Chłopak tylko pokręcił głową z rozbawieniem, jakbym opowiedziała najśmieszniejszy żart, jaki kiedykolwiek słyszał.
– Zadziorna – droczył się. Wzruszyłam tylko ramionami, do końca nie mając pewności, co odpowiedzieć. W zasadzie jedyne, czego byłam pewna, to tego, że dawno powinnam wrócić do środka, by nie dawać swojej matce kolejnych powodów do kłótni. Coś jednak sprawiało, że nie chciałam ruszyć się z miejsca. Byłam zbyt ciekawa tego, co jeszcze miał do powiedzenia. – Nie była dobrą kobietą – mruknął, wpatrując się w tylko sobie znanym kierunku; stanął bokiem do mnie, zatapiając ręce w kieszeniach spodni. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o kim mówił. – Ale z pewnością nie zasłużyła na to, co ją spotkało – dodał, przenosząc spojrzenie na mnie. – Evelyn. To w jej pogrzebie uczestniczysz – wyjaśnił, a na mojej twarzy pojawił się grymas zażenowania. Oczywiście, że mówił o niej. W końcu, o kim innym miałby rozmawiać z nieznajomą po pięciu minutach znajomości?
– Tak, na pewno na to nie zasłużyła – potwierdziłam, nie chcąc jeszcze bardziej się upokorzyć. – Co ją właściwie spotkało? – spytałam, chcąc wykorzystać moment, w którym chłopak zaczął temat Evelyn, by dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
– Przyszłaś tu i nie wiesz? – Teraz to on wydawał się zbity z tropu, a ja nie do końca wiedziałam, czemu tak go to dziwiło. Czy musiałam znać każdy szczegół z życia osoby, na której pogrzebie byłam?
– W zasadzie nawet jej nie znałam. Przyszłam, bo rodzice mi kazali. – Wzruszyłam obojętnie ramionami.
– A oni? Jak dobrze ją znali? – dopytywał, co zaczynało robić się nieco dziwne. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby temat tej kobiety był zakazany wśród obcych ludzi. Jakby rozmawiać o niej można było tylko w zaufanym gronie. Cała ta sprawa wydawała mi się podejrzana, co tylko podsycało moją chęć poznania tej historii.
– Sama nie wiem. Nie byli zbyt rozmowni, gdy pytałam – wyjaśniłam zgodnie z prawdą, licząc, że w ten sposób zachęcę go do mówienia.
– W takim razie, jeśli twoi rodzice zadbali o to, abyś nie dowiedziała się, na czyj pogrzeb idziesz, to najwidoczniej mieli ku temu powód – oznajmił jak gdyby nigdy nic, a ja ponownie znalazłam się na przegranej pozycji. Dlaczego wszyscy robili z tego tak wielką tajemnicę? Kim była ta kobieta i co robiła za życia, że wszyscy tak uparcie chcieli to ukryć? A może to ja wszystko wyolbrzymiałam, a oni po prostu chcieli zachować dobry obraz zmarłej, nie wyciągając brudów z przeszłości i w ten sposób ją upamiętniając? Jeżeli w ogóle jakieś brudy istniały.
– Ale…
– Niech tak zostanie. Uszanuj wolę rodziców. Dobrze ci radzę – powiedział znacznie ostrzejszym niż do tej pory tonem, a to z kolei sprawiło, że przez ułamek sekundy zobaczyłam w nim tego chłopaka, którego widziało się przy pierwszym wrażeniu: tajemniczego, niebezpiecznego i takiego, od którego lepiej było trzymać się z daleka. Nawet jego włosy nie sprawiały już wrażenia uroczych. Teraz przypominały istny chaos i bałagan, który nieznajomy mógł wprowadzić do czyjegoś życia.
Wzdrygnęłam się.
To były ostatnie słowa wypowiedziane przez niego w moją stronę. Po nich nastąpiło otwarcie drzwi kapliczki, a ze środka kolejno zaczęli wychodzić ludzie, odprowadzając zmarłą na miejsce wiecznego spoczynku. Wśród nich ujrzałam swoich rodziców, a na twarzy matki dostrzegłam mokre ślady.
Płakała.
Płakała za kobietą, o której ja nie miałam zielonego pojęcia. Jej łzy oznaczały, że w przeszłości Evelyn musiała być bliska jej sercu. Bowiem Esther Blake nigdy nie płakała.
***
Potem znów go zobaczyłam. Stał w towarzystwie jasnowłosej dziewczyny, której twarzy nie mogłam dostrzec przez czarną siatkę zwisającą z jej czarnego kapelusza. Osłaniała niemal całą twarz i tylko kawałek ust pomalowanych na czerwono wyłaniał się spod niej wstydliwie. Brunet obejmował ją ramieniem, podczas gdy ta wtulała się w niego, cicho szlochając i co jakiś czas przystawiając chusteczkę do nosa. Drugą ręką gładził jej smukłą dłoń, która drżała, gdy nadchodziły kolejne fale gorzkiego żalu i słonych łez.
Natomiast po jego drugiej stronie stał inny chłopak z równie nisko spuszczoną głową. Jego proste, złociste kosmyki włosów sięgały mu do oczu, nieustannie do nich wpadając, co musiało być istnym utrapieniem. Jednak on zdawał się tym w ogóle nie przejmować, tkwiąc w kompletnym bezruchu.
Cała trójka stała w miejscu przeznaczonym dla najbliższych, a ja nie miałam żadnych wątpliwości, że blondynka była córką zmarłej. Biorąc pod uwagę, ile łez wylewała, stojąc nad jej grobem, i sposób, w jaki brunet czule ją przytulał − utwierdzałam się w tym przekonaniu, gdyż jedenaście lat temu przeżywałam to samo po stracie bliskiej osoby.
Doskonale wiedziałam, jaki ból odczuwała i jak długo zajmie, nim się z tym upora, a mimo starań − on nigdy nie zniknie. Jedynie nauczy się żyć z tym cierpieniem, tak by każdego dnia móc podnieść się z łóżka i mieć siły do normalnego funkcjonowania.
Jedyne, czego w tym momencie jej zazdrościłam, to faktu, że miała u swego boku osobę, która z całych sił starała się przejąć choć odrobinę tego paraliżującego bólu. Stopniowo wziąć na swoje barki cały jej smutek. Całe zło.
Miała u swego boku Dawida, który był gotów stanąć do walki z samym Goliatem − tylko po to, by choć na chwilę poczuła się lepiej.
Na zegarze wybiła godzina szósta trzydzieści, gdy głośny dźwięk budzika głucho odbił się od beżowych ścian pomieszczenia, by na końcu zawisnąć w powietrzu, skutecznie mnie wybudzając. Jęknęłam przeciągle, niechętnie uchylając ociężałe powieki i odwracając się na drugi bok; wyciągnęłam rękę w kierunku szafki nocnej, by wyłączyć wciąż grające urządzenie.
Schowałam twarz w dłoniach, ponownie opadając na miękką poduszkę. Chciałam złapać resztki snu, jednak szybko potarłam zaropiałe oczy, wiedząc, że nie mogłam sobie na to pozwolić. W końcu za dwie godziny oficjalnie miałam zostać uczennicą czwartej, a zarazem ostatniej klasy w South High School w New Haven.
Westchnęłam.
Gdzieś w duchu naprawdę się z tego cieszyłam. W końcu to była najlepsza placówka w mieście i pomimo tego, że panowały w niej surowe zasady − szczególny nacisk kładło się na dyscyplinę uczniów i dobre wychowanie − to wszystkie dzieciaki próbowały się tam dostać. Składając podania, nikt nie dbał o to, że notoryczne spóźnianie się na lekcje groziło zawieszeniem, a ucieczki lub całkowite opuszczanie zajęć − nawet wydaleniem. Szkoła oferowała naprawdę wiele możliwości, miała wysoki poziom, a ukończenie jej z dobrymi wynikami gwarantowało świetlaną przyszłość.
Z trudem otworzyłam oczy, które nadal były nieprzyzwyczajone do porannego słońca. Wiedziałam, o tym, że pięć godzin snu to zdecydowanie za mało. Wcisnęłam kciuk oraz palec wskazujący w wewnętrzne kąciki oczu, marszcząc nos w nadziei, że zmęczenie szybko minie; podniosłam się do siadu. Po omacku wygrzebałam telefon spod poduszki i odczepiłam go od nagrzanej ładowarki, po czym sprawdziłam powiadomienia. Było ich niewiele, ponieważ lista moich znajomych zaczynała się na blondwłosej przyjaciółce Ronnie, a kończyła na szalonym brunecie Jake’u.
Niespiesznie odczytałam pierwszą wiadomość od dziewczyny − na naszym grupowym czacie, na którym znajdowała się tylko nasza trójka. Któregoś dnia Jake uznał, że będzie to szybszy sposób komunikacji, niż pisanie do każdego z osobna, i w taki sposób powstało Zgromadzenie nastoletnich dziewic.
RonRon: Nadal nie mogę uwierzyć, że to już nasz czwarty rok w tej szkole! Przecież ta szkoła to pieprzone marzenie każdego dzieciaka w tym mieście. To kurewsko niedorzeczne!
JJ: Ron, jestem tym podniecony tak samo jak ty, ale lepiej uważaj na słownictwo, bo zaraz święta Liliya porazi cię piorunami.
Uśmiechnęłam się pod nosem na ich wymianę zdań, po czym przewróciłam oczami, widząc, jak nazwał mnie Jake, i szybko wystukałam odpowiedź.
Liliya:Och, niech Bóg ma was w opiece i lepiej postarajcie się nie spóźnić.
Wysłałam wiadomość, po czym wyczołgałam się z łóżka. W momencie, w którym moje bose stopy zetknęły się z zimnymi panelami, po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, na co mimowolnie się wzdrygnęłam, czując, że to będzie długi dzień. Zaspana poczłapałam do łazienki, leniwie szurając stopami o podłogę − po ponad dwumiesięcznych wakacjach nie czułam się na siłach, by wstawać o tak wczesnej porze. Mimo że nie próżnowałam i nie wylegiwałam się w łóżku do południa, zawsze trudno mi było wrócić do żywych po tak długiej przerwie.
Przeszłam przez próg łazienki i stanęłam przed okrągłym lustrem w pomieszczeniu wyłożonym białymi kafelkami. Dokładnie zlustrowałam swoje odbicie i głośno jęknęłam na widok przed sobą. Blond włosy, sięgające do połowy moich pleców, były potargane, tworząc na mojej głowie jeden wielki kołtun, który aż krzyczał o to, by porządnie go wyczesać. Fioletowo-szare sińce pod oczami i mozolne ruchy tylko zdradzały nieprzespane noce i to, że organizm domagał się dodatkowego odpoczynku. Pełne malinowe wargi wykrzywiały się w grymasie, który w moim mniemaniu miał być uśmiechem, a przynajmniej liczyłam, że choć trochę będzie go przypominał. Jednak nic z tego. Blada cera świadczyła o tym, jak rzadko korzystałam z wakacyjnego słońca, zamykając się w pokoju i wychodząc z niego tylko po to, by zaraz doń wrócić, a duże, błękitne oczy nie świeciły już tym charakterystycznym blaskiem. Zamiast tego chowały się nieśmiało za wachlarzem ciemnych rzęs.
Westchnęłam przeciągle na ten widok i podeszłam do wanny z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica, licząc, że mnie orzeźwi − uspokoi moje myśli i ukoi zszargane nerwy, będące reakcją na nadchodzący rok szkolny. Powrót do codziennej, szarej rzeczywistości był zdecydowanie najmniej przyjemną rzeczą w moim życiu.
***
Owinęłam się białym, puchatym ręcznikiem, gdy pospiesznie wychodziłam z pomieszczenia, zdając sobie sprawę, że szybki prysznic przerodził się w półgodzinną kąpiel. Do wyjścia zostało mi niewiele ponad godzinę, a w całym tym roztargnieniu nie wiedziałam, za co najpierw powinnam się zabrać, by ze wszystkim zdążyć.
Wzdychając z bezradności, zaczęłam powoli ubierać się w szkolny mundurek, uważając, by nie zburzyć turbanu, który chronił moje mokre włosy. Pospiesznie wciągnęłam na siebie plisowaną, białą spódniczkę z czarnym paskiem na dole, chowając do niej tego samego koloru koszulę i zasuwając zamek, który był niemal na całej jej długości. Na ramiona zarzuciłam czarną marynarkę, a nogi ozdobiłam rajstopami oraz mokasynami. Wokół szyi niedbale obwiązałam krawat, kodując w głowie, by później się nim zająć, a włosy rozpuściłam, pozostawiając mokre, z późniejszym zamiarem upięcia ich w wysoką kitkę. Wytuszowałam delikatnie rzęsy i nałożyłam na policzki trochę różu, by moja twarz nabrała nieco koloru, a usta podkreśliłam beżową pomadką. Chociaż pierwszego dnia chciałam zaprezentować się w miarę przyzwoicie, skoro w całym roku szkolnym nie miałam na to czasu. Ostatni raz zerknęłam przelotnie w lustro i, wychodząc z pokoju, skierowałam się na korytarz.
Zbiegłam ze schodów, od razu zatrzymując się w przedpokoju, po którego prawej stronie znajdował się obszerny salon urządzony dość nowocześnie, a po lewej czarno-biała kuchnia, w której siedzieli rodzice, w ciszy jedząc śniadanie.
– Dzień dobry – przywitałam się i, mijając próg, weszłam w głąb pomieszczenia, a ich uwaga od razu przeniosła się na mnie. Podeszłam do wyspy kuchennej, na której środku stało przygotowane wcześniej dla mnie śniadanie, i usiadłam na wysokim stołku pomiędzy rodzicami. Zmierzyłam ich krótko wzrokiem, dochodząc do wniosku, że już od samego rana atmosfera jest nieco napięta.
Spojrzenie taty utkwione było w rozpadającą się Biblię, co świadczyło o tym, jak często była przez niego używana. Co jakiś czas starannie zapisywał coś w swoim notatniku, zapewne przygotowując się do popołudniowego nabożeństwa. Był pastorem w tutejszym kościele już od dwudziestu lat i zdecydowanie kochał to, co robił, a momentami miałam wrażenie, że po prostu został do tego stworzony.
Za to mama siedziała z nosem utkwionym w dzisiejszej gazecie, którą nałogowo czytała każdego ranka przy filiżance czarnej kawy. Było to jej małym rytuałem, odkąd tylko zaczynały się moje wspomnienia z dzieciństwa, a może nawet i dużo wcześniej.
– Dzień dobry, kochanie – odparł mężczyzna, siedzący po mojej lewej, spoglądając na mnie znad swoich okularów. – Wyspana? – dodał, spuszczając ponownie wzrok na zeszyt pod jego prawą dłonią, w której co chwilę obracał czarny długopis. Jego brwi na zmianę marszczyły się i rozluźniały, gdy czytał poszczególne słowa. Czarne włosy jak zwykle były starannie zaczesane do tyłu, a ciało zdobił elegancki strój, składający się z białej koszuli oraz czarnych spodni na szelkach.
– Och, oczywiście. Nie mogłoby być inaczej – skłamałam, posyłając mu delikatny uśmiech, którego i tak nie zauważył, będąc zbyt pochłonięty pracą. Mój ojciec nigdy nie lubił, gdy narzekałam na swoje zmęczenie. Był zdania, że bez względu na wszystko powinnam mieć siłę i energię od samego Boga − w nagrodę za to, jak bardzo byłam mu oddana.
Wierzyłam, ale nigdy nie byłam do końca przekonana, czy podejście moich rodziców do wiary było zdrowe.
– Przygotowałaś się na dziś? – Do rozmowy wtrąciła się mama, popijając przy tym gorącą kawę z filiżanki. Jej włosy standardowo były upięte w kok na czubku głowy, a pojedyncze pasma plątały się przy jej twarzy. Dzięki makijażowi, który nosiła niemalże codziennie, jak zwykle prezentowała się nienagannie.
– Naturalnie. Wszystko dopięte na ostatni guzik – oznajmiłam z szerokim uśmiechem, bo naprawdę lubiłam mieć wszystko dokładnie rozplanowane.
– Czy ja widzę u ciebie makijaż? – spytała po chwili, ignorując zarówno poprzedni temat, jak i moje słowa.
Poprawiłam się nerwowo na krześle.
– To tylko trochę tuszu i pomadki do ust. Nic wielkiego – westchnęłam, chcąc jej pokazać, że nie podobał mi się sposób, w jaki zareagowała na mój wygląd. Esther lubiła wyolbrzymiać wiele spraw, które w rzeczywistości były błahe i prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na nie uwagi.
– Żadne trochę, Liliyo. Umawiałyśmy się. To rozpoczęcie roku, a nie impreza dla rozpustnic. – Do moich uszu dotarł rozgniewany, acz opanowany głos rodzicielki. Spojrzałam na nią spod rzęs, czując, jak moje serce nieco przyspiesza. To była jedna z tych sytuacji, w której pragnęłam, by zniknęła i nigdy nie wracała. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam tak myśleć o własnej matce, ale uczucie nienawiści, jakie wtedy się we mnie zbierało, było silniejsze od moich prób pozbycia się go. Wiedziałam, że chciała dla mnie jak najlepiej, ale jej negatywne komentarze na każdym kroku w niczym mi nie pomagały. Jedynie sprawiały, że moja niechęć do niej rosła.
– Chciałam tylko ładnie wyglądać – mruknęłam. Choć początkowo nie miałam ochoty dać za wygraną, to teraz wiedziałam, że nie było sensu się z nią spierać.
– Kochanie, bez tego jesteś równie piękna. Spraw, by ludzie lubili i podziwiali cię za to, jaka jesteś, a nie za to, jak wyglądasz. Piękno jest ulotne i kiedyś w końcu przeminie, a wraz z tym ludzie, którzy zwracali uwagę tylko na twój wygląd. A teraz idź i zmyj to cholerstwo z twarzy. – Z uśmiechem na ustach pogładziła mój policzek, kciukiem przejeżdżając po moich wargach, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, chcąc powstrzymać gniew, jaki we mnie wzbierał. Niemal czułam, jak krew się we mnie gotowała, gdy przywdziewała na twarz jeden z tych swoich miłych uśmiechów przy akompaniamencie tylu raniących słów.
– Esther! – oburzył się mężczyzna siedzący po mojej lewej, a jego donośny krzyk zawisł w powietrzu. Jego ręka z hukiem zetknęła się z marmurowym blatem wyspy, a długopis, który trzymał w dłoni, wylądował w kawałkach na ciemnych panelach. – Ile razy mam ci przypominać o języku, jakiego używa się w tym domu?! – Jego spojrzenie wwiercało się w twarz kobiety, a klatka nieco bardziej unosiła się przy oddychaniu. Próbował zachować spokój, by kolejny raz nie wybuchnąć w reakcji na – jak to mawiał – bezmyślność swojej żony.
– Nie podnoś na mnie głosu, Williamie. Może zamiast tego zainteresowałbyś się tym, jak wygląda twoja córka? Pomyślałeś, co by było, gdyby ktoś z kościoła zobaczył ją w takim wydaniu? Byłaby afera na całą okolicę, że córka samego pastora wygląda jak ladacznica i Bóg wie co robi poza domem.
Słysząc jej słowa, poczułam ucisk w brzuchu, a spojrzenie taty automatycznie skupiło się na mnie. Chwilę mi się przypatrywał, aż w końcu westchnął i ponownie spojrzał na mamę.
– Wygląda normalnie, jak każda nastolatka, a ty przesadzasz. – Wzruszył ramionami, a ja już wiedziałam, że jego słowa wywołają niemałą lawinę.
– Ja się chyba przesłyszałam! – parsknęła z niedowierzaniem w głosie, wyrzucając ręce w górę. – Od tylu lat wkładam cały swój wysiłek w to, żeby nasza córka nie była jak te wszystkie głupie dziewuchy, które tylko imprezują i wskakują do łóżka każdemu chłopakowi, a od tego się właśnie zaczyna! – Wraz z tymi słowami wskazała swoim kościstym palcem na moje usta i przeskakiwała wzrokiem między naszą dwójką. Jej twarz poczerwieniała ze złości, a mnie ponownie ścisnęło w brzuchu na jej słowa.
– Liliyo – odezwał się ojciec, patrząc w moim kierunku. Poczułam, jak jego ciepła dłoń chwyta za moją, lekko drżącą. Wiedział, jak wielką przykrość sprawiała mi postawa mamy. – Liliyo, córeczko – powtórzył, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Czując, jak na te słowa przyjemne ciepło rozlewa się w moim podbrzuszu, spojrzałam wprost na jego twarz pokrytą zmarszczkami. – Idź, zmyj tę szminkę, a potem zmykaj do szkoły. Na komodzie w przedpokoju zostawiłem ci kilka dolarów, gdybyście chcieli po rozpoczęciu roku skoczyć na jakieś lody. – Mrugnął do mnie, lekko się uśmiechając. Odwzajemniłam ten gest i posłusznie powędrowałam do łazienki w moim pokoju.
Zatrzasnęłam drzwi, opierając się o nie plecami, i głęboko westchnęłam, przymykając powieki. Takie kłótnie pomiędzy nami, zazwyczaj dotyczące mojego wyglądu czy zachowania, były na porządku dziennym. Zawsze inicjowała je mama, a ja z dnia na dzień traciłam siły, nadzieję i pomysły na to, co robić, by było dobrze − by któregoś dnia ona spojrzała na mnie z dumą i nie znalazła powodu do kłótni.
Po raz drugi tego ranka stanęłam przed lustrem, mierząc swoje odbicie. Coraz mocniej zaciskałam dłonie na brzegach umywalki, gdy niebieskimi oczami dokładnie skanowałam swoją twarz, a pod powiekami czułam to znajome, nieprzyjemne mrowienie. I już wcale nie chodziło o docinki ze strony mamy, a o bezsilność, którą z dnia na dzień odczuwałam coraz bardziej. Starałam się, jak tylko mogłam, by spełniać jej oczekiwania i by nie sprawiać większych problemów. Mimo to i tak zawsze znalazło się coś, co jej nie pasowało. Jednak największym problemem od zawsze było to, iż ja po prostu nie byłam moją siostrą. W głowie coraz częściej pojawiała mi się myśl, że matka zdecydowanie bardziej wolałaby, gdybym to ja zginęła pod kołami samochodu tego nieszczęsnego, choć słonecznego, pierwszego dnia wakacji.
Potrząsnęłam energicznie głową, chcąc wyrzucić przytłaczające myśli, które zaczynały się w niej kłębić. Coraz częściej przyłapywałam się na wspominaniu jej osoby, co tylko bardziej mnie dołowało, jakby słowa matki nie wystarczały.
Zostawiając wszystkie przykre wspomnienia, odkręciłam kurek z wodą, napełniając nią swoje dłonie. Kilka razy ochlapałam twarz zimną cieczą, upewniając się, że po szmince nie zostało śladu; przy okazji nieco się orzeźwiłam.
Ponownie skierowałam się na korytarz, po czym zbiegłam ze schodów i w pośpiechu związałam włosy w ulizanego kucyka.
Stanęłam w progu kuchni, by pokazać, że posłusznie zrobiłam to, o co mnie prosili. Ze strony taty otrzymałam wysoko uniesionego kciuka, a ze strony matki puste spojrzenie i kącik ust wykrzywiony w półuśmiechu. Niezauważalnie machnęłam na nią ręką i, odwracając się na pięcie, wróciłam na korytarz. Chciałam opuścić ten dom jak najszybciej, jednak pewne słowa dostatecznie zwróciły moją uwagę.
– Podobno Noah White wrócił do miasta. Mam tylko nadzieję, że nie przywlókł jej ze sobą i że będzie się trzymał z daleka od Liliyi. – Szept mamy spowodował, że zatrzymałam się w pół kroku, marszcząc brwi i robiąc grymas. Ton jej głosu pozostawał zimny i szorstki, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, że ów Noah nie był przez nich mile widziany. Jednak nie miałam pojęcia, kim był wspomniany mężczyzna ani osoba, która miałaby mu towarzyszyć, a już tym bardziej czemu miałby się mną interesować.
– Na pogrzebie go nie było, więc chyba nie dlatego przyjechał – burknął cicho tata.
Ze strony mamy nie było już jednak żadnej odpowiedzi, a po chwili dotarł do mnie dźwięk wstawianych naczyń do zlewu, co wyrwało mnie z letargu, w którym trwałam dłużej niż to było konieczne.
Dłużej nad tym nie rozmyślając, porwałam z komody pieniądze i klucze. Już chciałam wyjść, jednak ponownie zatrzymała mnie rodzicielka.
– Po rozpoczęciu widzę cię od razu w domu. – Głos kobiety dotarł do mnie w momencie, w którym miałam chwycić za klamkę. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, bo dobrze wiedziałam, że to zagranie było już czysto złośliwe. Słyszała słowa taty i zapewne widziała pieniądze leżące w przedpokoju.
Bez namysłu otworzyłam szeroko drzwi i, przekroczywszy próg, trzasnęłam nimi tak mocno, jak tylko umiałam. I wcale nie interesowały mnie konsekwencje, które poniosę po swoim powrocie. W tamtym momencie było mi wszystko jedno, bo kłótnie między nami i tak były niemalże codziennością.
Wychodząc wprost na ogródek, który zdobił przód naszego domu, na podjeździe dostrzegłam czarnego mercedesa Jake’a, który znudzony siedział za kierownicą, owijając sobie wokół palca wskazującego gumę, którą aktualnie żuł. Wywróciłam na ten widok oczami, bo to było tak niehigieniczne, a jednocześnie tak bardzo do niego podobne. Skierowałam się w stronę pojazdu, przenosząc spojrzenie na blondynkę siedzącą po stronie pasażera. Z uśmiechem na ustach wymachiwała w moją stronę ręką w pospieszającym geście.
– Pakuj swój zgrabny tyłek i jedźmy już, zanim zapuszczę tu korzenie – sapnął brunet, gdy tylko udało mi się wsiąść do samochodu.
– Wybacz, ale nie wszyscy mają tak wyrozumiałych rodziców jak ty – mruknęłam, rzucając torbę na siedzenie obok i siadając na środku, by łatwiej mi było z nimi rozmawiać.
Rodzice Jake’a byli chyba najbardziej wyluzowanymi ludźmi, jakich spotkałam. Nie ograniczali chłopaka w żaden sposób, nie naciskali, by wracał do domu wraz z wybiciem godziny policyjnej, a nawet pozwalali napić się lampki szampana na bardziej wykwintnych uroczystościach. Nie wiem, czy wynikało to z ich natury, czy też darzyli go tak ogromnym zaufaniem, ale jedno było pewne: niczego bardziej mu nie zazdrościłam. Bo przecież również uczęszczali do kościoła w każdą niedzielę, ale nie odbierali mu tym samym życia towarzyskiego.
Byłam oddana Bogu i wdzięczna rodzicom za poprowadzenie mnie tą drogą, ale zawsze żałowałam, że cierpiało na tym moje nastoletnie życie.
– Kolejna kłótnia? – Do rozmowy wtrąciła się Ronnie. Oboje wiedzieli o zachowaniu mojej rodzicielki i znali sytuację, jaka panowała w moim domu. Ufałam im i nie uważałam tego za powód do wstydu, wręcz przeciwnie. Dzięki temu mogłam wyrzucić z siebie całą frustrację i napięcie, jakie we mnie wzbierało podczas kłótni.
– „Zmyj tę szminkę, Liliya. To nie impreza dla ladacznic, tylko rozpoczęcie roku!” – podsumowałam, starając się naśladować ton głosu mojej mamy. – Oczywiście, użyła nieco bardziej wulgarnego określenia na mój wygląd – sprostowałam, a blondynka jak oparzona odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie wielkimi oczami, a na jej twarzy pojawił się wyraz niemałego szoku.
– Nazwała cię dziwką? – spytała, unosząc brwi najwyżej, jak potrafiła, by podkreślić swoje zdziwienie. Na potwierdzenie pokiwałam tylko głową, a jej usta uformowały się w duże „O”.
– Może przechodzi kryzys wieku średniego – mruknął pod nosem Jake, a ja miałam wrażenie, że nawet przez chwilę nie zastanowił się nad tym, co powiedział. Spojrzałam na niego z politowaniem, a blondynka obok nie była mi dłużna. Chwilę jednak zajęło, nim zorientował się, że na niego patrzymy. Spojrzał na nas, na kilka sekund odrywając wzrok od drogi, a z jego ust wydostało się głośne westchnienie. – Co znowu powiedziałem nie tak? – jęknął, robiąc przy tym grymas. Na moje usta mimowolnie wpłynął uśmiech, gdy dostrzegłam jego minę zbitego psa.
– To, że moja mama ma dopiero trzydzieści pięć lat! – wyjaśniłam, wyrzucając ręce w górę z bezradności, bo ten chłopak był czasem niemożliwy. – A to znaczy, że jeszcze nie jest jej czas na kryzys przekwitania – dodałam, widząc, że brwi chłopaka zmarszczyły się, zdradzając jego niezrozumienie moich wcześniejszych słów.
Ronnie tylko parsknęła śmiechem na jego reakcję i dalej w spokoju popijała swoją kawę z papierowego kubka. Jake jeszcze chwilę się zastanowił, aż w końcu się odezwał.
– No tak, zapomniałem, że Esther niczym nie różni się od dziewczyn z naszego rocznika – mruknął pod nosem, bardziej skupiając się na szukaniu wolnego miejsca, bo właśnie wjeżdżaliśmy na szkolny parking. Pacnęłam go w ramię za ten komentarz, ale mimowolnie parsknęłam pod nosem, bo poniekąd była to prawda. Moja mama urodziła mnie, gdy była tylko rok starsza ode mnie, a to sprawiało, że jej podejście do mojego wychowania wkurzało mnie jeszcze bardziej. Ponadto wyglądała jeszcze młodziej niż powinna, a ludzie często brali nas za siostry. Zawsze żałowałam, że na tym się kończyło, bo nasza relacja w rzeczywistości była gorsza nawet od tej siostrzanej.
Widząc przez przednią szybę wznoszący się przed nami gmach szkoły, chwyciłam do ręki torbę, przygotowując się do tego, że zaraz będziemy wysiadać.
– Dziś piątek – westchnęła Clarke, łapiąc pod pachę swoją stylową torebkę. – Jest szansa, że starzy wypuszczą cię z domu? – spytała, gdy wszyscy wysiedliśmy z auta i powoli zaczęliśmy zmierzać obleganym parkingiem w stronę głównego wejścia.
– Taka sama jak za każdym razem – burknęłam, dając jej do zrozumienia, że ten piątek, jak każdy poprzedni, spędzę w domu przy książkach.
– Przecież rok szkolny dopiero się zaczął – jęknęła, odchylając głowę i patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
– Wiem, Ronnie. Też chciałabym spędzać z wami więcej czasu – powiedziałam, gdy przystanęliśmy przy schodach prowadzących do na wpół przeszklonych drzwi. – Och, nawet nie macie pojęcia, jak bardzo, ale dobrze wiecie, jacy są moi rodzice, a zwłaszcza moja matka.
Prawda była taka, że to właśnie moja rodzicielka wymyśliła sobie te wszystkie reguły, według których żyłam, odkąd zaczęłam chodzić do szkoły. Jej zdaniem, jeśli chciałam dostać się do dobrej szkoły, gdzie na pierwszym miejscu plasowała się dyscyplina, to musiałam przestrzegać tej dyscypliny i uczyć się jej od małego. Już wtedy zaczęła za mnie decydować, a pierwszą rzeczą, jaką wzięła sobie za cel, było to, do jakiej szkoły średniej pójdę. Uznała, że będzie to ta najlepsza w New Haven, do której najtrudniej się dostać. Swój wybór nieraz tłumaczyła tym, że była to jedyna placówka, na której był kierunek w jakiś sposób związany z religią. Ale ja wiedziałam, że tak naprawdę chodziło jej tylko o uznanie wśród znajomych i sąsiadów. Chciała, by o niej mówiono i chwalono za to, jak wspaniałą jest matką – mimo tak trudnych przeżyć, jakie ją spotkały – równie wspaniałej córki, która dostała się do tak prestiżowej szkoły. Pochwały innych na temat naszej rodziny były dla niej niczym chleb powszedni, a ona sama spijała te słowa z ich ust niczym najlepszego szampana. Czasami miałam wrażenie, że w ten sposób chciała uspokoić swoje niespełnione ambicje z młodości. A tata − jak to tata. Nie miał tu za dużo do powiedzenia. Bowiem razem z mamą wychodzili z założenia, że jeśli mężczyzna pracuje, a kobieta siedzi w domu i zajmuje się dziećmi, to ojciec nie może zbytnio ingerować w metody wychowawcze matki.
Nie zmieniło się to nawet, gdy Esther Blake zasiadła w radzie miasta.
– Może chociaż da się namówić na jakiś spokojny wieczór filmowy u mnie? – dopytywała Ronnie, ale ja wiedziałam, że nawet to nie przejdzie. Nie z matką, jej zaciętym charakterem i własnym spojrzeniem na świat. Pokręciłam jedynie przecząco głową, na co dziewczyna westchnęła, kapitulując.
Odwróciłam wzrok od przyjaciół i przeniosłam go na szkołę, która robiła naprawdę spore wrażenie. Począwszy od tego, jak prezentował się budynek z zewnątrz i w środku, poprzez surowe zasady, jakie ustalono, a kończąc na atmosferze, jaka tu panowała. Dyrektor wraz z całym gronem pedagogicznym dzierżyli prym nad wszystkim, co się działo, i kontrolowali każdego ucznia z osobna, dzięki czemu rzadko dochodziło do jakichkolwiek przewinień.
Z powrotem spojrzałam na przyjaciół przede mną, którzy stali pogrążeni w swoich myślach. Ronnie trzymała Jake’a pod rękę, opierając głowę na jego ramieniu, gdy ten zawzięcie klikał coś w swoim telefonie.
Westchnęłam na ten widok z bezradności, bo wiele razy czułam się głupio, że przeze mnie ta dwójka musiała odmawiać sobie większości rozrywek, na które chodziła niemalże cała nastoletnia część New Haven. Z tego też powodu omijała ich większość ognisk na plaży w czasie letnim lub tradycyjnych domówek, które organizowali ludzie ze szkoły, bo ja miałam zakaz chodzenia na takie imprezy. U mnie w domu nie było miejsca na nastoletnie grzeszki, a szczególny nacisk stawiano na kościół i wiarę. Niby byłam przyzwyczajona do tego od małego, ale momentami żałowałam, że nie mogłam doświadczać tego, co widziałam na filmach lub słyszałam z opowieści Ronnie i Jake’a.
– Nie tym razem, moja droga – odezwał się nagle brunet, po kilku minutach milczenia, gdy wszyscy zawzięcie o czymś myśleliśmy, ignorując nawzajem swoją obecność. W dalszym ciągu staliśmy przed głównym wejściem, gdzie gromadziło się coraz więcej uczniów, a to jeszcze bardziej dawało mi do myślenia, że właśnie zaczynał się czwarty rok nauki.
Rozejrzałam się, by sprawdzić, czy w tym roku dołączyły do nas osoby, które mogłabym znać, ale nic z tego. Otaczali mnie jedynie ludzie z poprzednich lat, których małą część miałam okazję poznać, i pojedyncze jednostki, których absolutnie nie kojarzyłam i prawdopodobnie widziałam pierwszy raz. Gdzieś w środku ucieszyłam się z tego, bo w poprzedniej szkole nie byłam zbyt lubiana ze względu na to, że jako jedna z nielicznych byłam osobą wierzącą, a przynajmniej się z tym nie kryłam.
Ludzie wiedzieli, jak bardzo moi rodzice byli surowi i jakie zasady u nas panowały. W końcu mój ojciec był pastorem, a matka była członkinią rady miasta, przez co szanowano ją w całej okolicy. Ponadto uznawano ją za wzór dla dzisiejszych żon i matek, co szczególnie mijało się z prawdą. Pomagała ojcu w kościele i była kimś w rodzaju jego wizytówki jako naprawdę piękna kobieta − ale tylko z zewnątrz. W środku już dawno była martwa, a ja miałam wrażenie, że tylko bycie zagorzałą chrześcijanką trzymało ją przy życiu.
Nie znałam nikogo poza dwójką moich przyjaciół i była to wielka szansa na zmianę w moim życiu – szansa na to, by ludzie nie postrzegali mnie przez pryzmat tego, z jakiej rodziny pochodzę. Dodatkowo tutaj nikt nie wytykał mnie palcami, bo ,,mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ja nadal wierzę w Boga”. Tutaj wszystko było łatwiejsze.
– Więc niby co proponujesz? – spytała Ronnie, gdy z mojej strony nie było żadnej reakcji, bo ponownie odpłynęłam. Wiedziałam, że pomysł chłopaka będzie tak samo absurdalny jak poprzednie, i takie też będą wszystkie następne próby wyrwania mnie z domu na dłużej niż do godziny policyjnej. Dlatego zbytnio nie chciałam wdawać się w szczegóły, by potem znów się nie rozczarować. Każdy jego pomysł na przekonanie głównie mojej matki na początku wydawał się naprawdę dobry i możliwy do zrealizowania. Jednak moja nadzieja na zmianę postawy tej kobiety malała z każdą minutą, gdy w głowie powtarzałam jak mantrę cały plan. Tym razem pewnie też by tak było.
– Mój kumpel z Northa…
– Nie ma mowy! – zaprzeczyła blondynka, przerywając chłopakowi wypowiedź. – Nieważne, jak bardzo atrakcyjni są chłopcy z tamtej części miasta; nie pójdę do nich na imprezę, gdy ledwo zaczął się nowy rok w konkurencyjnej szkole! – wysapała, starając się podkreślić każde słowo na tyle mocno, by wystarczająco dotarły do małego móżdżka Jake’a. On nigdy nie przejmował się tym, że w New Haven funkcjonowały dwie szkoły, które były niczym zwaśnione rody z Romea i Julii. A już na pewno go to nie interesowało, biorąc pod uwagę fakt, że w North High uczyli się jego znajomi, i nie dbał o to, kto się o tym dowie.
– Daj mi skończyć! – warknął w stronę dziewczyny, gdy ta stała, wpatrując się w niego z boku ze zmarszczonymi brwiami i założonymi na piersiach rękoma. – No więc, mój kumpel z Northa sprzedał mi informację, że ktoś organizuje dzisiaj imprezę z okazji zakończenia wakacji i rozpoczęcia kolejnego, nudnego roku szkolnego, który wyssie z nas wszystkie emocje i chęć do życia. Dlatego proponuję wybrać się tam jak wszyscy normalni ludzie, bo wyobraź sobie, moja droga Ronnie, że będą tam również ludzie z South High School – oznajmił z dumą, ukazując przy tym swoje białe zęby w uśmiechu słodkiego idioty, który wcale nie miał być szczery i życzliwy. Bardziej chciał pokazać tym, jak bardzo góruje nad dziewczyną. Bowiem ta dwójka rywalizowała ze sobą przy każdej możliwej okazji, nawet o ilość zjedzonych frytek.
Jednak na jego słowa nawet ja byłam lekko zdziwiona.
– Jak to ,,również ludzie z South High School”? – powtórzyłam, bo naprawdę tego nie rozumiałam. W końcu te szkoły nienawidziły się od kiedy okazało się, że to nasza placówka jest w stanie zagwarantować lepszą przyszłość nastolatkom, a sama szkoła ustaliła nowe zasady, które sprawiły, że nie wszyscy mogli się tam dostać. Poziom trudności cały czas wzrastał, a oni dumnie szczycili się tym, jak bardzo są ponad North High School, co zapoczątkowało wieloletnie spory i rywalizację.
– Wszystkiego dowiecie się po szkole, bo mają tu wpaść. – Zamlaskał, po czym machnął w kierunku budynku, gdy rozległ się dzwonek. Oznaczało to, że rozpoczęcie zacznie się lada chwila, a my póki co nadal staliśmy na dziedzińcu, zamiast zajmować siedzenia w auli z innymi uczniami.
Nie zwlekając dłużej, zaczęliśmy się przeciskać przez tłum uczniów, chwytając się za ręce, żeby nikt się przypadkiem nie zgubił. Nie minęła chwila, gdy znaleźliśmy się w głównym korytarzu szkoły, prowadzącym do najważniejszych miejsc, takich jak: sekretariat, gabinet szkolnej pielęgniarki czy biblioteka. Oprócz tego znajdowały się tam też przejścia na salę gimnastyczną i na aulę, do której właśnie się kierowaliśmy.
W momencie, w którym przekroczyłam próg ogromnego pomieszczenia, dotarł do mnie cały gwar spowodowany przekrzykującymi się uczniami, a ja zdałam sobie sprawę, że to będzie kolejny nudny rok.
Och, Bóg mi świadkiem, jak bardzo się wtedy pomyliłam.
***
1 Jk 1,13-18 (przyp. red.).