Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Twoje serce wciąż będzie pamiętać, nawet jeśli Ty zapomnisz
Wypadek Lilki wstrząsa Jacobem. Mężczyzna nie potrafi pogodzić się z tym, że mimo jego czystych intencji – jakimi kierował się, kiedy zrywał z Lilką, aby uchronić ją przed Pawłem – sytuacja przybrała tak tragiczny obrót. Tęsknota, ból i strach coraz mocniej odciskają na nim swoje piętno. Dławiony wewnętrznymi rozterkami Jacob szuka chwili wytchnienia w narkotykach.
Tymczasem, gdy Lilka odzyskuje wreszcie przytomność, lekarze stawiają diagnozę, która wywraca jej świat do góry nogami. Kiedy o wszystkim dowiaduje się Jacob, postanawia raz jeszcze zawalczyć o dziewczynę. Nie spodziewa się jednak, na jak wiele trudnych pytań o przeszłość będzie musiał udzielić odpowiedzi. Czy odważy się wyznać Lilce wszystkie swoje grzechy, by raz jeszcze zacząć budować wspólne szczęście?
Agnes Sour
Urodzona w 1997 roku w Krakowie. Z wykształcenia technik żywienia i usług gastronomicznych. Obecnie mieszka niedaleko stolicy Małopolski. Jest szczęśliwą mamą, która lubi biegać, słuchać muzyki, a także czytać książki. Czasem zarywa noce dla dobrego serialu. Uwielbia polskie góry, a od niedawna wręcz kocha pisać – o miłości, seksie i kobietach z charakterem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Siedziałem na szarej, odrobinę wyblakłej kanapie w domu wujka Tomka i grałem na xboksie, uparcie starając się ignorować kolejne połączenia od Lilki. Byłem pewien, że już się poddała, ale ona znów próbowała się ze mną skontaktować. Ciężko było mi patrzeć na wibrujący telefon z wyświetlanym jej imieniem. Bardzo chciałem odebrać i usłyszeć jej głos, ale dałem słowo Dawidowi, że zostawię Lilkę w spokoju, dla jej dobra. To było jedyne właściwe wyjście i nieważne, jak bardzo bolało mnie nasze rozstanie, musiałem to przetrwać. Dawid miał rację: ona jest dla mnie za dobra, a ja mam zbyt chorą przeszłość, żeby pozwalać tej małej, bezbronnej istotce za mną podążać. Tak naprawdę nie pobił mnie Paweł. Z nim też się starłem, ale cienias nie dał mi rady (poza tym krzywym zagraniem z rozcięciem mi łuku brwiowego kamieniem, przez co wylądowałem w szpitalu, bo krew ciekła mi tak, że nic nie widziałem na jedno oko). Łysy grał nieczysto, jak zwykle. Ledwo wyszedłem ze szpitala, a już czekali na mnie starzy kumple od grama, których do mnie przysłał. Nic nowego, ktoś odwalał za niego całą robotę. Dwóch na jednego, miałem marne szanse. W dodatku kolesie byli dwa razy tacy jak ja i naładowani sterydami – po brzegi. Leżałem na chodniku, wijąc się bezradnie pod ich kopniakami, gdy jeden z nich nachylił się nad moim uchem i wycharczał, że widział film z moją nową dupą i z chęcią ją pozna. Zamarłem. Chyba pierwszy raz tak intensywnie poczułem ten dreszcz przebiegający przez mój kręgosłup. Zawsze cholernie się o nią bałem, ale wtedy to była jakaś kumulacja wszystkich najgorszych strachów. Wtedy dotarło do mnie, że nigdy nie powinienem zbliżać się do niej tak, jak śmiałem to zrobić – i podjąłem decyzję o odejściu. Trudną, ba, cholernie trudną, ale właściwą. Wystarczyło mi, że Paweł śmiał położyć na Lilce swoje obleśne łapska i nikt poza nim już nigdy miał tego nie zrobić. Nikt z tego obleśnego świata psycholi. Zaraz po starciu z typkami, których przysłał do mnie Pablo, spotkałem się z Dawidem i obiecałem mu, że odwalę się od Lilki, jeśli chce. Długo wtedy rozmawialiśmy. Był wściekły za to, co zrobiłem za jego plecami, ale siedział ze mną do rana i omawiał plan działania.
Poderwałem się z kanapy i ruszyłem do niewielkiej kuchni, by nalać sobie szklankę wody. Zaschło mi w gardle, gdy bezradnie patrzyłem na migający wyświetlacz. Wypiłem zawartość naczynia jednym chlustem, a gdy skończyłem, nalałem sobie znów. Tak naprawdę miałem ochotę na coś mocniejszego, ale ostatnio i tak przeginałem z alkoholem, więc wolałem sobie darować. Byłem cieniem samego siebie. Wszystko mnie bolało i nie miałem ochoty nawet oddychać, ale pokrzepiała mnie myśl, że dzięki temu, że odszedłem, Lilka będzie bezpieczna. Za dwa dni będę już daleko stąd, zajmę się pracą i zapomnę – albo przynajmniej spróbuję to zrobić. Im dalej, tym łatwiej. Łudziłem się, że gdy wrócę, ona zdąży pogodzić się z moją decyzją. Ponownie rozsiadłem się na kanapie i próbowałem zająć myśli grą GTA, gdy mój telefon znów się rozdzwonił. Nawet na niego nie patrzyłem. Aparat wibrował, jedno połączenie za drugim. W końcu, zirytowany, miałem go wyłączyć, jednak gdy go wziąłem, zobaczyłem na wyświetlaczu napis „Mama”, a nie „Lilka”, jak początkowo myślałem. Przesunąłem palcem zielone kółko migające na ekranie.
– Jacob… – jęknęła jakby przerażona, bez żadnego powitania.
– Tak mamo, wybacz, nie mogłem odebrać wcześniej – odparłem. Pewnie bała się, że znów nawaliłem się do nieprzytomności.
– Jacob, dzwonię, bo… muszę… Powinieneś wiedzieć, że… – jąkała się. Moja matka się jąkała. To nie wróżyło nic dobrego. Ta kobieta wyrzuca z siebie słowa jak karabin maszynowy i ona nigdy się, kurwa, nie jąka. Raz! Jeden pieprzony raz się przy mnie jąkała, gdy informowała mnie o śmierci dziadka. Automatycznie poderwałem się z miejsca, spinając wszystkie mięśnie.
– Mamo, co jest grane? – warknąłem przerażony.
– Lilka… – zaszlochała.
Na dźwięk tego imienia ugięły się pode mną kolana. Obawiałem się najgorszego, i chociaż ta myśl mignęła mi w głowie… odrzuciłem ją.
– Mamo, cholera jasna, mów, co jest z Lilką! – domagałem się.
Serce wyskakiwało mi z piersi, gdy słuchałem, jak mama łapczywie zachłystuje się powietrzem, by odpowiedzieć na moje pytanie.
– Miała wypadek – wydukała. – Jechała do ciebie. Kilka przecznic od osiedla wujka potrącił ją samochód – wyrecytowała sztywno.
Usiadłem, wstałem i znów usiadłem. Musiałem zadać to cholerne pytanie, którego tak się bałem.
– Mamo, powiedz, że ona żyje – poprosiłem drżącym głosem.
– Żyje, ale… lekarze określają jej stan jako ciężki. – Płakała do słuchawki.
– Gdzie ona jest?
– W szpitalu. Wyślę ci adres – odparła słabym głosem. – Właśnie tam jedziemy – dodała.
– Zaraz będę. – Rozłączyłem się i wcisnąłem telefon do kieszeni dżinsów.
Wziąłem dokumenty z komody w pokoju, kurtkę z wieszaka i zbiegłem schodami z czwartego piętra z prędkością rakiety. Na parkingu szybko dopadłem swój samochód i ruszyłem do szpitala wskazanego przez mamę.
– Liliana Mróz! – wydyszałem, podbiegając do okienka rejestracji. – Miała wypadek, przywieźli ją tu – dodałem.
Starsza kobieta za szybą popatrzyła na mnie podejrzliwie.
– Jest pan kimś z rodziny? – zapytała.
– Tak – odparłem bez wdawania się w szczegóły.
Kobieta obserwowała mnie uważnie. Sekundy wlekły się niemiłosiernie, a ja miałem wrażenie, że zaraz rzucę się jej do gardła.
– Pacjentka została przywieziona w stanie krytycznym, teraz jest przygotowywana do natychmiastowej operacji – odpowiedziała, czytając z monitora.
– Operacji? – bąknąłem przerażony.
– Tak, proszę pana. – Skinęła głową, zerkając na mnie znad okularów. – Proszę kierować się na OIOM. Schodami do góry. Teraz w lewo korytarzem do końca i na drugie piętro – instruowała mnie.
Skinąłem głową i biegiem rzuciłem się na wskazany przez nią oddział.
Biegłem ile sił, skacząc po dwa stopnie, byle szybciej znaleźć się na miejscu. Gdy stanąłem na korytarzu, zauważyłem jedynie zgarbioną sylwetkę chłopaka. Siedział na krześle, mocno pochylony do przodu, łokciami podpierał się o kolana, a brodę opierał na dłoniach zaciśniętych w pięści. Wzrok miał tępo utkwiony w szarych płytkach. Jego dłonie i ubranie były poplamione krwią.
– Dawid? – odezwałem się niepewnie.
Przyjaciel powoli podniósł na mnie wzrok, oczy miał czerwone i zapuchnięte, a wyraz jego twarzy zdradzał ogromne przerażenie i ból. Widząc go takiego, poczułem jeszcze mocniejszy uścisk w piersi. Powoli podszedłem do wpatrującego się we mnie kumpla.
– Co ty tutaj robisz!? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Dobrze wiesz, że jest dla mnie równie ważna, co dla ciebie, więc, do jasnej cholery, powiedz mi, co się stało – syknąłem.
Nie miałem czasu ani siły na żadne przepychanki słowne. Musiałem wiedzieć, co stało się mojej Lilce i jak to było możliwe, że dojechała aż tutaj. Po co?
– Dowiedziała się o Szwecji – wychrypiał Daw. – Chciała cię powstrzymać. Samochód jej się zepsuł, więc uparcie szła w deszczu. W pierwszym odruchu chciałem siłą zawieźć ją do domu, ale była tak zdeterminowana, że uległem. Naprawdę byłem gotów podwieźć ją do ciebie, żeby wszystko wyjaśnić, ale nie słuchała. Nie ufała mi, bo ją zawiodłem. Przez to, że zgodziłem się ciebie kryć, obwiniała wyłącznie mnie za wasze rozstanie, i mnie znienawidziła. Weszła na pasy i wtedy, jakby znikąd, pojawił się ten pieprzony SUV. Kierowca hamował, ale był tak rozpędzony, że na śliskiej powierzchni niewiele mu to dało – recytował, jakby był w transie. – Odbiła się od maski i runęła na asfalt. Cała była we krwi, gdy do niej podbiegłem. Nie kontaktowała. Próbowała niewyraźnie mamrotać, a potem… – Urwał i ukrył twarz w trzęsących się dłoniach.
Byłem przerażony. Chciałem ją wreszcie zobaczyć – i usłyszeć, że wyjdzie z tego cało. Musiała z tego wyjść.
– Jest silna. Wyjdzie z tego – pocieszałem go, opierając mu dłoń na ramieniu.
Gwałtownie ją strącił i poderwał się z miejsca.
– Nie widziałeś bladej twarzy Lilki i tej krwi spływającej po jej skroniach. Ona umierała mi na rękach. Widziałem, jak się poddaje i ze spokojem zamyka oczy – wyznał. Przechadzał się nerwowo po korytarzu i rwał sobie włosy z głowy. – To wszystko twoja wina. – Zatrzymał się i podniósł na mnie przekrwione tęczówki. Jego wrogie spojrzenie nadal było smutne i bezradne. Dawid gdzieś głęboko w środku był sparaliżowany strachem o losy swojej siostry i to zaczynało mi się udzielać.
Lilka się nie poddaje. Nie ona. Ta mała, pyskata, drobna bestia ma w sobie niezmordowanego wojownika. Ona nie odejdzie, nie zostawi mnie. Wtedy przeszyła mnie na wskroś myśl, że to ja zostawiłem ją pierwszy, że roztrzaskałem jej małe serce i niewątpliwie uszkodziłem jej wojowniczą naturę. Przysiadłem na krześle, bo to wszystko zaczynało mnie przerastać. Dzwoniło mi w uszach i piekło w piersi. W tym samym momencie zza wielkich białych drzwi wyszedł starszy mężczyzna w szpitalnym uniformie, za nim dwie pielęgniarki i pielęgniarz pchali łóżko z bladą jak ściana, nieprzytomną dziewczyną. Zerwałem się z miejsca i ruszyłem do łóżka, na którym leżała Lilka. Była pogrążona we śnie. Jej twarz była spokojna, oczy zamknięte. Odnalazłem jej rękę i ścisnąłem mocno. Miała wenflon na dłoni i w zgięciu łokcia, a jej skórę pokrywały zaschnięte plamy krwi oraz liczne zadrapania i siniaki. Zagryzłem zęby i zazgrzytałem nimi z całych sił.
– Co z nią, doktorze? – zapytałem, masując opuszkami jej zimne knykcie.
– Pacjentka jest w stanie, który zagraża jej życiu. Podczas wypadku zrobił jej się krwiak śródczaszkowy, który musi być operowany… Natychmiast. – Doktor wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. – To bardzo trudny zabieg i musicie się państwo przygotować na najgorsze – przyznał smutno.
Zerknąłem na niego i na nieprzytomną dziewczynę. Potem na Dawida, który szlochał nad jej głową, całując ją w czoło. Wszystko zaczęło mi się rozmywać, a moje policzki zrobiły się wilgotne. Zamrugałem gwałtownie, by znów wyraźnie ją zobaczyć.
– Jestem tu – szepnąłem, całując jej chude palce, jeden po drugim. – Liluś, błagam, wróć do nas. – Głos mi się załamał. Nie wytrzymałem, zacząłem płakać, a nawet szlochać, wtulając się w jej ciało.
– Musimy jechać – oznajmił poważnie doktor.
Dawid złapał mnie za ramiona i mimo że sam się trząsł, odsunął mnie na bok, by pielęgniarki mogły zabrać łóżko na salę operacyjną. Zaciskałem dłonie w pięści i walczyłem ze łzami, gdy patrzyłem, jak kobiety znikają za wielkimi drzwiami, przez które nam nie można było wejść i za którymi wszystko mogło się zmienić. Mogłem ją stracić, bezpowrotnie. Mogłem już nie zobaczyć jej cudownych karmelowych tęczówek, nieśmiałego uśmiechu, nie usłyszeć dźwięcznego głosiku i nie poczuć ciepła jej delikatnej skóry. Najgorsze było to, że ostatni raz, gdy ją widziałem, łamałem jej serce i widziałem każde pęknięcie, bo wszystko odbijało się w jej oczach. Zawiodłem ją, zraniłem. Próbowałem ją odtrącić, a teraz los chciał brutalnie mi ją odebrać… Odebrać na zawsze, a naszym pożegnaniem miało być kilka moich gorzkich słów i nieodebrane połączenia.
Pięć miesięcy później
Trzymałem ją za nadgarstek, gdy przekraczaliśmy próg pokoju hotelowego. Szybko zamknąłem za nami drzwi, a ona od razu wpiła się w moje usta. Niechętnie oddałem jej pocałunek, muskając jej język swoim, po czym pchnąłem ją na łóżko. Nie chciałem przedłużać zanadto tej niedorzecznej sytuacji. Nie przyprowadziłem dziewczyny tutaj, żeby pozwalać jej się całować.
Przykucnąłem przed łóżkiem i zacząłem zrywać z niej rajtuzy oraz krótką, czarną, skórzaną spódniczkę, którą na sobie miała. Nie zastanawiając się zbyt długo, dobrałem jej się do majtek. Tak jak myślałem, była chętna – zresztą jak większość lasek w klubie, w którym balowałem tej nocy. Tylko to mnie interesowało, ją też… W końcu była tu ze mną, a nawet nie zapytałem jej o imię. Nie mówiąc już o tym, bym sam zdążył jej się przedstawić. Przez chwilę pochylałem się nad nią i stymulowałem jej łechtaczkę kciukiem, jednocześnie wsuwając palce w jej ociekającą wilgocią cipkę, by potem gwałtownie obrócić dziewczynę na brzuch. Zachichotała, podniecona i rozentuzjazmowana moim napastliwym zachowaniem. Podobało się jej.
Chwyciłem ją mocno za biodra i podciągnąłem tak, by maksymalnie wypięła swoje pośladki, na których zacząłem składać solidne klapsy. Syczała i wypinała się mocniej, prosząc w ten sposób o więcej. Była porządnie wstawiona i naćpana, podobnie jak ja, a tym samym – gotowa na wszystko. Gdy po raz szósty uderzyłem ją w zaczerwieniony pośladek, z jej gardła wydobył się dziki ryk. I wtedy, gdy upewniłem się, że porządnie naciągnąłem gumkę na mojego gotowego kutasa, mocno i agresywnie wbiłem się w jej rozochocone wnętrze. Blondynka jęczała, prężąc się z rozkoszy, gdy brałem ją szybko i mocno, ciągnąc ją przy tym za włosy, ale miałem to gdzieś. Myślałem tylko o zaspokojeniu swoich beznadziejnych męskich potrzeb i rozładowaniu gniewu, który w sobie nosiłem. Tak odreagowywałem to, co ostatnio działo się w moim życiu.
– O tak… – wydyszała dziewczyna, zaciskając dłonie na materiale pościeli i jednocześnie wypinając się jeszcze mocniej, by bardziej mnie w sobie poczuć. Zaczęła drżeć, a jej jęki robiły się coraz głośniejsze, aż w końcu osłabły. Nie miałem zamiaru przestawać. Nadal wdzierałem się w nią jak oszalały. Kilka szybkich, głębokich pchnięć pozwoliło mi szczytować i poczuć tę upragnioną ulgę. Czułem, jak złość i smutek ulatują, a dopada mnie chwilowa błogość, jednak mogłem być pewien, że za moment zastąpią ją potężne wyrzuty sumienia. Dlaczego znów to zrobiłem, jak mogłem być takim egoistą? Próbowałem w typowy dla siebie sposób radzić sobie z bólem i bezradnością. Zachowywałem się, jakbym wszystko stracił, a przecież wystarczyło tylko mieć w sobie więcej wiary i nadzieję, że moja ukochana Lilka w końcu obudzi się z tej przeklętej śpiączki, w której tkwiła przez ostatnich pięć miesięcy. Boleśnie długich, wyczerpujących i przepełnionych strachem.
– Wyjdź! – warknąłem do dziewczyny, która zmęczona padła na poduszki.
Podniosła na mnie słaby wzrok.
– C-co? – jęknęła oszołomiona.
– Ubierz się i wyjdź – odpowiedziałem chłodno. – Jak wyjdę z łazienki, nie chce cię tu widzieć – dodałem, wycofując się.
– Dupek! – usłyszałem, nim zdążyłem z hukiem zatrzasnąć za sobą drzwi.
Byłem wściekły na siebie, a wyżywałem się na innych. Typowe. Drań Jacob był w formie. Niszczył swoje życie, a przy okazji mieszał innych z błotem i traktował ich jak śmieci. Stawałem się najgorszą wersją siebie. Stanąłem przed dużym lustrem i pochyliłem się nad umywalką, po czym podniosłem wzrok, by z odrazą spojrzeć na swoje odbicie. Obraz nędzy i rozpaczy. Podkrążone oczy, rozszerzone źrenice, blada twarz i niedbały zarost. Wyglądałem dokładnie tak, jak się czułem, czyli koszmarnie. Przez ostatnie dwa tygodnie funkcjonowałem jak zombie, bo tak było mi łatwiej. Upić się, wciągnąć kreskę, zaliczyć jakąś panienkę, zasnąć, a rano znów czym prędzej się upić. Poddałem się, mimo że serce Lilki wciąż walczyło, wciąż biło w jej piersi. Traciłem nadzieję, że ona do mnie wróci, a razem z nadzieją – rozum. Staczałem się na samo dno. Uderzyłem pięścią w ścianę, westchnąłem i zdjąłem z siebie resztę ubrania. Wszedłem pod prysznic. Woda była lodowata, a jej ostre jak brzytwa smagnięcia miały mnie otrzeźwić. Przywołać do porządku. Prawie dwa tygodnie. Jak mogłem na tak długo opuścić szpital? Byłem beznadziejny, ale nie mogłem tam siedzieć, gdy lekarze znów nie odnotowali u Lilki chociażby najmniejszej reakcji na bodźce. Po prostu uciekłem jak tchórz. Musiałem znów wziąć się w garść. Pozbierać się i wrócić na to cholerne krzesełko przy szpitalnym łóżku na oddziale intensywnej terapii.
Nim zdecydowałem się tam pojechać, zatrzymałem się w domu wujka Tomka, gdzie przebrałem się w szary komplet dresowy i zarzuciłem puchówkę. Wsiadłem do taksówki, która czekała na mnie przed blokiem, i ruszyłem pod dobrze mi znany adres szpitala, który stał się moim drugim domem. Do niedawna nie mogli mnie z niego wykurzyć, a teraz sam zacząłem uciekać.
Gdy opuszczałem samochód, zimowe powietrze zawiało mi prosto w twarz, jakby dodatkowo chciało mnie ocucić. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem przed siebie z zaciśniętymi zębami. Powoli powłócząc nogami, dotarłem pod niewielką, biało-zieloną salę. Stanąłem w progu i zauważyłem Dawida, który zajmował moje miejsce u boku pogrążonej we śnie dziewczyny. Zaalarmowany szelestem mojej kurtki poderwał się z miejsca i szybko wypchnął mnie za drzwi. Domyślałem się, że jest na mnie wściekły za to, co odwalam. Prawie udało nam się dogadać po tym, co stało się latem, a ja znów wszystko psułem.
– Po jaką cholerę tu przylazłeś? – fuknął, mierząc mnie gniewnie wzrokiem.
– Przyszedłem do Lilki – odparłem, jak gdyby nigdy nic.
– Jak miło, że po dwóch tygodniach balowania nareszcie sobie o niej przypomniałeś – rzucił wściekle, wyrzucając ręce ku niebu.
– Zjebałem – przyznałem bez ogródek i pod jego ostrym spojrzeniem spuściłem pokornie głowę.
Miał ten sam kolor oczu, co jego siostra, ale brakowało w nich tego uroczego błysku niewinności.
– Ostatnio mówiłeś to samo – warknął. – Za każdym razem, gdy lekarze nie odnotują poprawy, będziesz znikał, by się naćpać? Ostatnio trzy dni, teraz dwanaście, zaraz wciągnie cię na miesiąc – grzmiał.
– Nie daję rady.
– A myślisz, że ja daję? – oburzył się, unosząc pytająco krzaczaste brwi. – To moja mała siostrzyczka. Myślisz, że mi łatwo patrzeć na nią w takim stanie, że przychodzę tu z radością i spokojem? Myślisz, że ja się, kurwa, nie boję? Boję, i to cholernie, ale wolę siedzieć przy niej tu niż na cmentarzu, i wolę mieć chociaż cień nadziei, że się obudzi – mówił poddenerwowany, wymachując przy tym rękami. – Mi też ciężko słuchać o braku poprawy i też jestem zmęczony, ale nie znikam się najebać i nie wracam do jej łóżka na kacu. Weź się, kurwa, w garść!
– Próbuję.
– Próbuj bardziej! Ty się zabawiasz, a ona tu walczy o każdy dzień. – Wskazał na leżącą na łóżku siostrę. – Powinieneś starać się być silny i dawać jej siłę, by mogła się obudzić. Powinieneś w nią wierzyć, a nie pogrążać się w wymyślonej żałobie. Naprawdę chcesz, by pierwszym, co zobaczy po przebudzeniu, był twój spity ryj? – warczał mi nad głową.
Nie wiedział, że kilka dni temu byłem tu, taki jak dziś, a za drzwi wywaliła mnie moja własna matka. Powiedziała mi prawie to samo, co Dawid: że nie wyobraża sobie, żeby Lila się obudziła i zobaczyła mnie pijanego, zataczającego się obok jej łóżka. Może trochę koloryzowała, ale faktem jest, że – tak teraz, jak wtedy – nie byłem zupełnie trzeźwy.
Podziwiałem ich wiarę i siłę. Chciałbym być w połowie tak wytrwały jak oni, ale nie potrafiłem. Cały czas bałem się najgorszego i chyba wolałem się rozpaść na kawałki, zanim to mogłoby nastąpić.
– Kocham ją – wydukałem. – Kocham ją całym sobą i ciężko mi żyć z myślą, że mogę ją w każdej chwili stracić. Nie jestem dumny z tego, że nie potrafię być dość silny, by przy niej być i słuchać o konsekwencjach śpiączki, które właściwie są nieznane. Nasłuchałem się dość i wiem tyle, że ona powoli od nas odchodzi, a my możemy tylko na to patrzeć.
– Przestań pieprzyć! – warknął Dawid, wpatrując się we mnie ze łzami w oczach. – Naprawdę fantastycznie okazujesz jej swoją miłość! Ale wiesz co? To ty będziesz musiał spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że właściwie to czułeś się, jakby umarła, i znów pukałeś, ile wlazło, a do tego zacząłeś brać. Przypominać ci, że to właśnie przez dragi wszystko się spieprzyło? – warknął, popychając mnie na ścianę. – Wynoś się! Zacznij w nią znów wierzyć, ale zrób nam przysługę i nie wracaj! – rzucił poważnie, mierząc palcem wskazującym w środek mojego mostka.
Zraniłem go swoimi słowami, podważając jego wiarę. Dawid również był na skraju wytrzymałości. Tyle że on, jako starszy brat, czuł się w obowiązku, by trwać przy Lilce do końca. Dla niego wiara w to, że młodsza siostra się obudzi, była jak dla mnie dragi. Pozwalała mu jako tako funkcjonować. Ja bez Lilki nie potrafiłem żyć, a wiara uleciała ze mnie po czwartym miesiącu czekania i patrzenia, jak rehabilitacje i próby wybudzenia jej nic nie dają. Najpierw tylko piłem, potem tak jakoś wyszło, że znów zacząłem ćpać i zatracać się w tym gównie, by nie czuć bólu rozrywanego serca. Tym razem nie miałem najmniejszych oporów, bo bez Lilki nic nie miało znaczenia. Chciałem po prostu przestać czuć, a dzięki narkotykom osiągałem swój cel. Znieczulałem się. W tym tygodniu poszedłem o krok dalej i ostatecznie sięgnąłem dna, zaliczając kilka lasek. Złamałem słowo dane mojej dziewczynie, a nawet ją zdradziłem. W dodatku usprawiedliwiałem to wszystko jej stanem, zamiast warować niczym pies przy jej łóżku i wciąż powtarzać, że jestem obok i ją kocham.
Ze zbolałą miną spojrzałem na Dawida i tylko pokiwałem głową. Rzuciłem wzrokiem na śpiącą dziewczynę, po czym obróciłem się na pięcie i powoli udałem się do wyjścia. Nie zasługiwałem, by tu być, by trzymać ją za rękę. Byłem beznadziejnym tchórzem. Powinienem posłuchać rad mamy, Dawida oraz kilku innych głosów rozsądku i wziąć się w garść. Ponownie walczyć, tak jak walczyła Lilka. Wspierać ją i zrobić wszystko, by poczuła, że ma do czego wracać, ma dla kogo żyć i po co się obudzić.
Następnego dnia zerwałem się z łóżka z samego rana i zaraz po tym, jak się odświeżyłem, ruszyłem na pobliską siłownię, gdzie spędziłem dobre dwie godziny, dając sobie porządny wycisk. Wróciłem biegiem do domu wujka, który właśnie krzątał się po kuchni. Parzył poranną kawę. Z szeroko otwartymi oczami zmierzył mnie z góry na dół.
– Byłem poćwiczyć – odparłem.
– Widzę. – Skinął głową. – Mam nadzieję, że to nie chwilowe. Razem z twoimi rodzicami bardzo się o ciebie martwimy – dodał, drapiąc się po swoim gęstym zaroście.
Tomek był starszym bratem taty i gdy tamten nie wiedział, jak do mnie dotrzeć, nasyłał na mnie mojego ojca chrzestnego. Wtedy on zerkał na mnie spode łba i niby od niechcenia dawał mi kazanie; o dziwo ostatnio mi go szczędził.
– Też mam taką nadzieję – westchnąłem.
– Na dobry początek pozbądź się tego świństwa, które chowasz w szufladzie ze skarpetkami, i będziemy mogli rozmawiać. – Świdrował mnie wzrokiem.
Bez słów wszedłem do pokoju, który zajmowałem, wyjąłem z szuflady dwa woreczki i udałem się z nimi do toalety, po czym szybko pozbyłem się ich zawartości.
– Lepiej? – zapytałem, podnosząc na niego wzrok, bo stanął akurat w progu, jakby mi nie wierzył, że naprawdę potrafię to zrobić.
Westchnął i przeczesał palcami sterczące brązowe włosy z siwiejącymi pasemkami.
– Lepiej – przyznał. – Wiem, jaka jest sytuacja, starałem się przymknąć oko na twoje poczynania, ale już tego nie zrobię. Twoja matka nadal przeżywa to, że nie wiedziała, że brałeś narkotyki, i jest gotowa wysłać cię na terapię. Do tego nieustannie martwi się o Lilkę. Odchodzi od zmysłów.
– Wiem – rzuciłem, kiedy stanąłem z nim twarzą w twarz.
Pech chciał, że mama przyjechała nas odwiedzić, a ja wróciłem akurat nawalony do domu. Od razu zorientowała się, że nie odurzyłem się wyłącznie alkoholem, i wpadła w szał. A ja, rozbawiony, przyznałem jej się do tego, że kiedyś już babrałem się w tym gównie. Zawód w jej oczach zrobił na mnie wrażenie dopiero na drugi dzień, gdy sobie wszystko przypomniałem. Nie pomogło mi to jednak na długo, bo po kilku godzinach znów wciągnąłem kreskę, a zaraz następnego dnia mama wywaliła mnie wkurzona ze szpitala, i to pewnie był moment, gdy czara goryczy się przelała – rodzicielka zdecydowała się nasłać na mnie wujka Tomka.
– Muszę znów próbować, jak na początku. Wierzyć i zrobić wszystko, żeby mama i Dawid wybaczyli mi i przestali mnie traktować jak intruza.
– Będę stał za tobą murem, tylko nie rób już głupstw. – Spojrzał mi w oczy, jednocześnie opierając dłoń na moim ramieniu.
– Dziękuję. – Przytuliłem go i poklepałem po plecach.
Tomek namówił mnie na szybkie śniadanie, które wmusiłem w siebie po orzeźwiającym prysznicu. Następnie opuściłem mieszkanie i udałem się na parking, gdzie stał mój limonkowy mercedes. Z włączonym utworem We Own It z ulubionego filmu Lilki pędziłem do Złotej. Lilka zawsze uważała ten kawałek za motywujący i często do niego wracała, zwłaszcza gdy wszystko ją przytłaczało. Po godzinie drogi zaparkowałem pod kwiaciarnią i wszedłem do środka z nadzieją, że nie wpadnę na swoją matkę. Nie chciałem się z nią widzieć i tłumaczyć się jej ze swojej głupoty, bo i tak nie wiem, co mógłbym jej powiedzieć.
– Jacob, co ty tutaj robisz? – zawołała piskliwie Ewelina.
Krótkowłosa blondynka pracująca w kwiaciarni Klary wyprostowała się zdziwiona, wbijając we mnie szare tęczówki.
– Przyjechałem po lilie. Zapakuj mi wszystko, co mamy – odparłem, przechodząc w głąb pomieszczenia, gdzie stała dziewczyna.
– Po co ci ich tyle? – Wytrzeszczała oczy zdziwiona. – Dobrze się czujesz? – zapytała, podchodząc bliżej i patrząc mi prosto w oczy.
Miałem wrażenie, że sprawdza, czy nie jestem naćpany.
– Lepiej niż ostatnio, chociaż nadal w połowie martwy – wydukałem szybko pod nosem, tak żeby nie mogła tego usłyszeć. – Chcę je zawieźć do szpitala – dodałem już głośniej.
– Oszalałeś, aż tyle? – Ewelina gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Chcę, żeby cała sala pachniała liliami. Ona tak je lubiła. Mam dość chodzenia z jednym marnym kwiatkiem – odparłem pewnie.
Stałem z rękami w kieszeniach i patrzyłem na nią wyczekująco. Zgrywałem pewnego siebie i miałem nadzieję, że dziewczyna nie będzie się mądrzyć jak zwykle.
– Nie pozwolą ci wnieść do szpitala takiej ilości kwiatów, Jake!
Zaczyna się.
Spojrzałem na część lokalu, w której stało sześć dużych bukietów lilii, każdy w innym kolorze. Musiałem skapitulować, bo było tego naprawdę dużo, nawet nie byłbym w stanie sam tego nieść.
Westchnąłem zrezygnowany i mocniej wcisnąłem ręce w kieszenie.
– Dobra, to daj po łodyżce z każdego koloru.
– Przyjechałeś tu specjalnie po kwiaty? – dziwiła się blondynka.
Naprawdę bywała uciążliwa. Liczyłem, że uda mi się to szybko załatwić i jechać do szpitala, a ona uparcie przeciągała. Cała Ewelina. Znałem ją dość dobrze, bo chodziliśmy razem do szkoły, była rok młodsza ode mnie. Zawsze była mądralą.
– Tak – odparłem, wyraźnie okazując swoje poirytowanie. – Lila zawsze mówiła, że mama naprawdę dba o kwiaty i przez to ma najlepsze.
– Rozumiem. – Pokiwała głową. – Cieszę się, że znów próbujesz działać. Klara wspominała, że się załamałeś. Domyślam się, że takie czekanie nie jest łatwe, ale czasem trzeba dać z siebie naprawdę wszystko, by zmotywować kogoś, żeby żył. Serce twojej dziewczyny wciąż bije. To znaczy, że jeszcze nie pożegnała się z tym wszystkim, co tu zostawiła. Może jest zagubiona i potrzebuje czasu. Przed wypadkiem dużo przeszła, to też na pewno odcisnęło w niej swój ślad – mówiła, wyjmując lilie z wazonów stojących pod wielkim oknem.
– Nie musisz mi przypominać, że to moja wina – syknąłem.
Najchętniej odwróciłbym się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami, ale po pierwsze: tymi drzwiami ciężko byłoby trzasnąć, a po drugie: potrzebowałem tych cholernych kwiatków.
– Nie! Nie to miałam na myśli. – Pokręciła przecząco głową, wpatrując się we mnie przepraszająco. Na pewno zauważyła cień żalu i bólu odbijających się w moich tęczówkach. – Chodziło mi o to, że gdy człowiek cierpi i tęskni, robi się słaby. Teraz Lilka potrzebuje dużo czasu. I ciebie obok. Musi wiedzieć, że przy niej jesteś, wtedy będzie mieć motywację, by wrócić. Na razie się waha. Dużo czytałam o ludziach, którzy są pogrążeni w śpiączce, a w każdym artykule było to samo: że szukają powodów, by dalej żyć. Są zagubieni i brak im motywacji. Są zdani na łaskę i wsparcie bliskich.
– Byłem przy niej cały czas. Prawie nie wychodziłem ze szpitala. Na okrągło ją przepraszałem i mówiłem, że ją kocham. Nic to nie dało. – Wzruszyłem ramionami.
– Wierzę, że będzie dobrze. Naprawdę. Lilka ma tu tak wielu ludzi, którzy ją kochają, że na pewno do nich wróci. Daj jej tylko czas. Módl się za nią – mówiła głosem eksperta. – Trzymam za was kciuki. Nie znam twojej dziewczyny za dobrze, ale naprawdę wiele o niej słyszałam i wiem, że jest dobrym człowiekiem. Wierz mi lub nie, ale też modlę się o to, bym miała okazję ją poznać, by udało jej się z tego wyjść. To się sprawdza, gdy brakuje siły i tracimy wiarę – dodała łagodnie, wpatrując się we mnie przekonująco.
Dodała ostatnią łodyżkę do bukietu i ruszyła za ladę, by owinąć kwiaty w papier. Stałem jak wryty, patrzyłem na jej plecy, które widziałem jak za mgłą. Musiałem szybko zamrugać, by poprawić widoczność.
– Dzięki. – Skinąłem głową.
Gdy zapłaciłem za lilie, szybko zabrałem je z lady i ruszyłem do wyjścia, żegnając się z Eweliną krótkim „cześć”. Całą drogę do szpitala myślałem o rozmowie z nią. Zastanawiałem się, jak mogę jeszcze bardziej zmotywować Lilkę do życia. Miałem wrażenie, że naprawdę próbowałem już wszystkiego. Włączałem jej filmy i piosenki, które lubiła. Przynosiłem jej kwiaty, by mogła przez chwilę czuć ich zapach unoszący się w powietrzu, ich miękkość pod opuszkami palców. Nagrywałem filmiki z Rockim i Bibi, które potem jej odtwarzałem razem z filmikami z naszego dzieciństwa i różnych wypadów. Naprawdę chwytałem się wszystkiego, a to wciąż było za mało. Miałem wrażenie, że zerwałaby się na równe nogi tylko wtedy, gdybym wpadł do niej pijany w trzy dupy i zaczął bełkotać o swojej beznadziejności albo gdyby wiedziała, że złamałem daną jej obietnicę i znów ćpam. Wtedy na pewno by się wściekła i zaczęła mnie ochrzaniać – z troską i wzburzeniem szalejącymi w jej karmelowych tęczówkach. Lubiłem na nią patrzeć, gdy się wkurzała, bo była wtedy cholernie urocza. Niczym rozzłoszczony Dzwoneczek, ta wróżka z bajki, którą oglądałem z Lilką w dzieciństwie. Jasna cholera, jak mi tego brakowało. Jej okropnie mi brakowało. Nagle zaświtał mi w głowie jeszcze jeden pomysł, co mógłbym zrobić dla pogrążonej we śnie dziewczyny. Dlatego przed podjechaniem do szpitala wpadłem jeszcze do księgarni. Potem z naręczem kolorowych lilii i dwiema książkami przemierzałem ten ponury, szpitalny korytarz. Obawiając się reakcji Dawida, niepewnie przekroczyłem próg sali, w której leżała Lilka, ale ku mojemu zdziwieniu miejsce przy łóżku było puste. Podszedłem bliżej, by spojrzeć na jej twarz. Odłożyłem kwiaty i książki na małą szafeczkę i pochyliłem się nad dziewczyną, by złożyć pocałunek na jej czole.
– Przepraszam – szepnąłem. – Na pewno masz ochotę ziewnąć teraz z nudów, słuchając kolejny raz moich przeprosin, ale zjebałem tak wiele rzeczy, że sam nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się za nie odpokutować – zauważyłem. Przyłożyłem dłoń do jej bladego policzka i sunąłem nią w dół, potem delikatnie ująłem Lilkę za brodę i musnąłem jej usta kciukiem. – Kocham cię, Liluś – szepnąłem. Pochyliłem się nad nią i oparłem swoje wargi na jej ustach. Próbowałem tego triku chyba z tysiąc razy, ale nie byliśmy w bajce Disneya, więc to nie działało – albo po prostu ja nie byłem jej księciem.
Westchnąłem i przysiadłem na krześle. Od razu odnalazłem jej dłoń, którą delikatnie ścisnąłem. Wpatrywałem się w Lilkę i czułem, jak moje policzki robią się wilgotne. Chwilę mi to zajęło, nim przełknąłem gulę, która pojawiła się w moim gardle. Szybko przetarłem dłonią twarz i odchrząknąłem.
– Przyniosłem ci lilie. Może nareszcie na dłużej nacieszysz się ich zapachem – mówiłem, odwijając kwiaty z papieru.
– Myślisz, że przekupisz ją jakimiś kwiatami? – Usłyszałem za sobą głos.
Odwróciłem się i zobaczyłem Dawida przekraczającego próg z miną wyrażającą niezadowolenie. Zaraz za nim szła wysoka pielęgniarka, której wzrok od razu zatrzymał się na trzymanych przeze mnie kwiatach.
– Co pan tu robi z tym bukietem? To jest szpital – skarciła mnie. – Taka ilość kwiatów jest niedopuszczalna, zdecydowanie! – Gromiła mnie wzrokiem.
– Moja dziewczyna jest w śpiączce od dobrych pięciu miesięcy, a to jej ulubione kwiaty. Może mogłaby się nimi w końcu nacieszyć, i tak leży w sali sama – odparłem tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Rozumiem, ale ich zapach jest bardzo intensywny, zaraz będzie go czuć na korytarzu – ciągnęła, choć jej głos brzmiał nieco łagodniej.
– Proszę chociaż o dwa dni – wydukałem, siląc się na najpiękniejsze błagające spojrzenie. Może daleko mi było do rudego Kota w Butach ze Shreka, ale ze wszystkich sił próbowałem zagrać tej pielęgniarce na emocjach. Chyba działało, bo patrzyła na mnie z coraz większym zrozumieniem w oczach.
– No dobrze, ale tylko dwa dni. – Pokonana skinęła głową.
Momentalnie rozluźniłem się, bo stałem drętwo jak kołek albo, co gorsza, drapieżnik z proszącym spojrzeniem, gotów rzucić się na nią, jeśli odmówi. Byłem naprawdę zdesperowany. Miałem wymyślony plan i chciałem powoli odhaczać kolejne podpunkty.
– Bardzo pani dziękuję. – Odetchnąłem z ulgą.
Kobieta posłała mi delikatny uśmiech, a po sprawdzeniu urządzeń monitorujących funkcje życiowe Lilki opuściła salę.
– Ledwo się pojawiłeś, już robisz zamieszanie – skwitował Dawid.
Patrzył na mnie wyraźnie niezadowolony, marszcząc przy tym czoło.
– Lila lubiła zamieszanie i zawsze starała się walczyć o swoje – przypomniałem mu.
– Tak, lubiła się stawiać. Na każde moje „nie” miała gotowe swoje „tak” – prychnął. – Zawsze robiła mi na złość.
– Wiesz, że z nami tak nie było – zacząłem. – Ona naprawdę walczyła z tym uczuciem. Ja też robiłem wszystko, by nie widzieć w niej kobiety, którą chciałbym mieć tylko dla siebie. Kobiety, przy której chciałbym się budzić i zasypiać każdego cholernego dnia swojego życia, ale to było silniejsze, a teraz czuję to jeszcze bardziej. Wiem, że bez niej nic nie ma sensu – wyznałem.
– Co mam ci powiedzieć? – westchnął Dawid, podchodząc do łóżka. – Przez te wszystkie miesiące dużo o tym myślałem. Wiem, że naprawdę cię kochała, a ty kochałeś ją. I byłeś nawet gotów wyjechać, byle ją chronić, ale nikt nie przewidział, że to tylko pogorszy sprawę – mówił spokojnie. – Chcę, żeby Lilka się obudziła i była po prostu szczęśliwa, ale jeśli nie przestaniesz ćpać, nie pozwolę ci się do niej zbliżyć. – Spojrzał na mnie smutno. – Poczułem się zdradzony i ośmieszony, gdy zobaczyłem ten cholerny film, a ona myślała tylko o tym, byśmy się nie rozpadli. Miała gdzieś, że Paweł zrobił wam to świństwo, liczyła tylko na moje wsparcie, a ja jej go nie dałem. – Zwiesił głowę. – Wiesz, do dziś zastanawiam się, jak by to wyglądało, gdybym najpierw ochłonął, a dopiero później rozmawiał z nią. I na koniec z tobą. Może nie zgodziłbym się na twój pomysł z wyjazdem. Obiecał, że razem ogarniemy tych psycholi, jak przedtem. Ale pasowało mi, że sam usuniesz się z drogi, a ja będę mieć moją małą siostrę znów blisko i będę mógł czuć się potrzebny, a tak widziałem, że staje po twojej stronie, ma ciebie, czułem się odrzucony. Byłem egoistą.
– Każdy czasem nim jest. Ból, rozczarowanie i złość przysłaniają nam oczy i nie pozwalają trzeźwo myśleć. Miałeś prawo się wściec. Mogłem od razu załatwić to z tobą jak należy.
– Jesteśmy beznadziejni, a odbija się to na niej – skwitował smutno Dawid.
Nie mogłem się nie zgodzić. Lilka często płaciła za nasze błędy. Gdy za dzieciaka wymyśliliśmy wyścigi na rowerze, omal się nie zabiła, próbując nas dogonić. Straciła panowanie nad rowerem i strasznie się wtedy poturbowała. Jak byliśmy starsi, to zostawiliśmy ją samą po meczu, bo źle się dogadaliśmy i zajęliśmy się zabawianiem z nowo poznanymi dziewczynami, przez co Lilka wracała sama w deszczu do domu, co potem przypłaciła zapaleniem płuc. Czasem się kłóciliśmy, a ona stała pośrodku i próbowała nas godzić, a gdy jej się nie udawało, miała potężnego doła. Ostatecznie te wszystkie akcje z Pawłem i kłótnia na imprezie trenera były chyba najgorszym, co ją przez nas spotkało. Odnosiłem wrażenie, że zawsze, gdy los chciał nas ukarać, uderzał właśnie w Lilkę. W to, jaka była delikatna w naszych oczach i zarazem jak ważna dla nas obu.
– To nie może się powtarzać.
– Obiecałem jej, że jeśli się obudzi, nie będę stawał wam na drodze – przyznał chłopak, nerwowo przeczesując palcami swoje intensywnie czarne włosy. Wpatrywał się w spokojnie śpiącą dziewczynę.
– Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa – obiecałem.
– Będę patrzył ci na ręce. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Może z czasem będzie jak dawniej, ale na razie zależy mi tylko na szczęściu mojej siostry i na tym, bym ją odzyskał, bo też zaczynam wariować, chociaż staram się tego nie okazywać. Kto da jej siłę, jak nie ja?
– Mamy wspólny cel – skwitowałem.
– Śpiącą królewnę. – Dawid zaśmiał się smutno. – Idę coś zjeść, dam ci chwilę. – Klepnął mnie w plecy i wyszedł z sali.
Zostałem sam z moją śpiącą dziewczyną. W szafeczce przy łóżku odnalazłem wazon, w którym zwykle umieszczałem jeden kwiat. Tym razem z trudem upchnąłem bukiet kolorowych lilii. Przysiadłem na krześle i zacząłem czytać Lilce Małego księcia, którego wymieniała jako jedną ze swoich ulubionych książek. Rzadko czytałem, ale dla niej gotów byłem poświęcić chwilę na poznanie historii, które tak ją urzekły. Zarzekałem się, że to zrobię, gdy jeszcze nie przypuszczałem, jaki los nas czeka. Teraz miałem świetną okazję, by przeczytać tę książkę – nie tylko dla siebie, lecz także dla Lilki. Szybko uporałem się z przejmującym opowiadaniem o jasnowłosym chłopcu. Musiałem dać sobie chwilę. Rozumiałem, dlaczego Lilka wymieniła ten tytuł jako jeden ze swoich ulubionych. Ten cholerny wojownik czasem lubił się wzruszać i spojrzeć na świat inaczej. Cieszyłem się, że przeczytałem tę książkę, bo uświadomiłem sobie, jakim byłem idiotą. Zagubiony i zły, ciągle myślałem o tym, że chcę, by Lili się obudziła, a nie myślałem o tym, że to może pewien etap przejściowy, dzięki któremu ona do mnie wróci. Skoro jej serce biło, to wszystko było możliwe. Nie powinienem o tym zapominać. Powinienem nauczyć się czuwać przy niej nawet wtedy, gdy nic do mnie nie mówi, nawet wtedy, gdy na mnie nie patrzy. Powinienem dorosnąć i przyjąć z pokorą to, co nas spotkało, oraz wierzyć, że to minie. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, była pełna sprzeczności, ale nadal tlił się dla nas płomyk nadziei, któremu nie powinienem pozwolić zgasnąć. Byłem odpowiedzialny za moją małą, słodką, śpiącą królewnę i nie mogłem dopuścić, by obudziła się i nie zobaczyła mnie czuwającego przy jej łóżku.
Chwyciłem jej dłoń i mocno ścisnąłem.
– Jestem za ciebie odpowiedzialny. Już zawsze chcę być za ciebie odpowiedzialny. Śpij tak długo, jak potrzebujesz, kochanie. Ja będę tu na ciebie czekał – szepnąłem, przybliżając się do niej. W tym samym momencie jej drobne palce jakby drgnęły w uścisku mojej dłoni. Albo może po prostu bardzo chciałem, by tak było. Odsunąłem się i obserwowałem ją uważnie, jednak nie dostrzegłem najdrobniejszego ruchu. Moja wyobraźnia zaczynała płatać mi figle.
Kolejne dni mijały mi szybko i zgodnie ze starannie obmyślonym planem. Rano siłownia, zimny prysznic, by nie myśleć o dragach, odwiedziny w szpitalu, wieczorami znów trening i prysznic. W weekend postanowiłem odwiedzić rodziców i zjeść z nimi obiad, od dawna nie mieliśmy takiej okazji. Właściwie ostatni raz jedliśmy wspólnie niedzielny posiłek razem z Lilką – i chyba przez to tak trudno było mi wrócić do naszego zwyczaju. Od dnia wypadku niechętnie wracałem do Złotej, bo wszystko tam przypominało mi o Lilce, przez co tęskniłem za nią jeszcze bardziej. Samo patrzenie na miejsce, które zwykle zajmowała przy stole, sprawiało, że z trudem przełykałem kolejne kęsy.
– Jacob, cieszymy się, że zdecydowałeś się dziś do nas dołączyć – zaczęła mama.
– Wiem, że ostatnio macie ze mną same problemy, i chyba chciałem wam to jakoś wynagrodzić – odparłem, podnosząc na nią wzrok.
Chciałem pokazać im, że się staram, walczę i przynajmniej na razie wygrywam. Potrzebuję tylko wsparcia i myśli, że ja i Lilka będziemy mieć swoją drugą szansę, której tym razem nie zmarnuję.
– Ona była ważna dla nas wszystkich, a ja myślałem tylko o sobie. Przepraszam – mówiłem skruszony, patrząc matce prosto w jej szklące się oczy. Błagałem w myślach, żeby tylko nie zaczęła płakać, bo sam byłem temu bliski.
– Pamiętaj, że masz z kim dzielić ból i strach, które w tobie siedzą. Nie uciekaj od nas i nie babraj się w narkotykach. Raz zawaliliśmy sprawę, ale teraz nie popełnimy tego błędu. – Klara szybko otarła łzę, która wypłynęła z kącika jej oka. – Jesteś naszym jedynym synem i nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
– Mamo…
– Jacob, jeśli nie przestaniesz brać… – Pokręciła głową, zaciskając usta w jedną linię.
– Przestanę – rzuciłem poważnie.
Naprawdę chciałem z tym skończyć raz na zawsze. Brzydziłem się narkotykami, ale wiedziałem też, że rzucenie ich nie jest proste. Mój mózg – bez Lilki i z tymi wszystkimi przerażającymi myślami, które nieustannie chodziły mi po głowie – błagał o dragi. Na szczęście na razie udawało mi się skutecznie zagłuszać to pragnienie. Miałem nadzieję, że będzie mi się to udawać tak długo, aż w końcu te wołania ucichną.
Po obiedzie dołączyła do nas mama Lilki razem z panem Arturem, który wspierał ją w tych trudnych chwilach. Dawid, podobnie jak ja, niechętnie zjawiał się w Złotej, dlatego cieszył się, że ktoś ma oko na jego mamę, a Artur wydawał się naprawdę spoko gościem. Podczas gdy wszyscy siedzieli przed telewizorem i popijali kawę, ja ubrałem się ciepło i wyszedłem z Rockim na spacer. Nie chciałem słuchać o szpitalu, spostrzeżeniach lekarzy i tym, że będzie dobrze. Wolałem się przewietrzyć. Na dworze był konkretny mróz. Nie uszedłem daleko, kiedy poczułem, jak szczypią mnie policzki, ale to mnie nie zniechęciło. Niestrudzenie maszerowałem z puchatym psiakiem u boku, byle przed siebie, jakbym chciał uciec od wspomnień, które czaiły się za każdym rogiem.
W poniedziałkowe południe jak zwykle przemierzałem szpitalne korytarze i kolejne schody w drodze na OIOM.
– Dzień dobry, ciociu – powitałem smutną brunetkę, krzątającą się po sali.
– O! Cześć, Jacob.
– Cześć, Jake – odezwał się siedzący przy łóżku pacjentki Robert. – Jak się masz?
– Dobrze. – Pokiwałem głową, pochodząc bliżej szpitalnego łóżka.
– Może masz ochotę na kawę? Przyniosłam dla Dawida, ale gdzieś go wcięło – powiedziała Iwona. Podała mi duży kubek, który odebrałem od niej bez namysłu.
– Ulubiony rytuał mojej córki. Kiedy tylko mogę, przyjeżdżam, żeby napić się przy niej kawy i roznieść ten aromat po sali. Podaję jej łyżeczkę albo dwie, by dodatkowo mogła poczuć ten smak. – Uśmiechnęła się smutno, patrząc na pogrążoną we śnie dziewczynę.
– Lila uwielbiała pić kawę – zgodziłem się.
– Smutno jest bez jej wizyt w kawiarni, ale z całej siły wierzę, że jeszcze trochę i nie odgonimy jej z panią Irminą od garów – odezwał się Robert, gładząc jej knykcie. – Cholerny śpioch z ciebie – zadrwił, a jedna drobna łza uciekła mu spod powieki. Czym prędzej otarł ją wierzchem dłoni. Wiedziałem, że był z Lilką blisko, i zupełnie nie dziwiło mnie jego zachowanie. Wszyscy, którzy tu przychodzili, ronili łzy.
Najbardziej rozklejała się Roksana. Przyjeżdżała średnio raz w tygodniu, razem z Leną, Kamilą i Fabianem, a jej oczy szkliły się od momentu, gdy tylko przekraczała próg sali. Często do szpitala przyjeżdżali także Przemek i Nina. Wszyscy, którzy przyjaźnili się z Lilką i za nią tęsknili, chcieli poświęcić jej chociażby chwilę, postać nad jej łóżkiem i coś jej poopowiadać. Było to cholernie trudne. Wszystkim nam było bardzo ciężko, że widujemy się w takich okolicznościach. Na początku każdy z nas obwiniał się o to, co się stało. Ja czułem się winny najbardziej, bo to ja zdecydowałem się z nią zerwać – i wyjechać. Dawid twierdził, że to on zawalił, bo nie wspierał swojej siostry i zawiódł ją, gdy najbardziej go potrzebowała. Roksana i Kamila nie mogły sobie wybaczyć, że nie zdecydowały się porozmawiać z Lilką po naszym rozstaniu i dały się zbyć zwykłym „dam sobie radę”. Przemek pluł sobie w brodę, że nie wywęszył spisku Pawła – tak samo jak Fabian. Prawda była jednak taka, że to Paweł nas zniszczył, dokładnie tak, jak zaplanował. Nie przewidział tylko, jak bolesna w skutkach będzie jego zagrywka. My za to nie byliśmy tak silni, jak nam się wydawało, i pozwoliliśmy mu zasiać chaos w naszym życiu. Ten zamęt doprowadził nas do szpitalnego łóżka w sali numer trzy na oddziale intensywnej terapii.
Robert i Iwona po godzinie opuścili szpital i znów zostałem sam ze śpiącą Lilką.
– Nie mogę się doczekać, aż zaczniesz mi opowiadać swoje sny z tych wszystkich miesięcy – szepnąłem, patrząc na jej spokojną twarz. – Jestem cholernie ciekaw, co tak cię wciągnęło, że nie spieszy ci się, by tu do nas wrócić. – Zaśmiałem się nerwowo. – Właściwie mogłabyś już się obudzić, księżniczko. Bo kto zdmuchnie świeczki na twoim urodzinowym torcie? Obiecuję, że nie będę już wyciągał cię tak wcześnie na nasze treningi i dam ci poleżeć nieco dłużej. Nie musisz spać na zapas, bo prześpisz swoje urodziny – mówiłem ze łzami.
Do dnia urodzin Lilki został już tylko tydzień. Przez tę całą sytuację prawie zupełnie o nich zapomniałem. Teraz były dla mnie jak kolejny punkt zaczepienia. Okruszek nadziei, że może tym razem się uda. Myliłem się. Lilka przespała swoje urodziny, ale mimo to była otoczona rodziną i przyjaciółmi. Zjawili się wszyscy najbliżsi jej ludzie, co nie spotkało się z zadowoleniem lekarzy, którzy ostatecznie dobrodusznie postanowili udawać, że nas nie widzą. Kilka razy wydaliśmy stłumiony okrzyk „Lilka, wstawaj”, po którym oczy szkliły się nam wszystkim. To – zdecydowanie – był najtrudniejszy i najsmutniejszy dzień. Skończyłem go pod lodowatym strumieniem smagającym moje ciało, które całe trzęsło się z bezradności. Umysł ogarniała silna chęć wciągnięcia białego proszku, który dodałby mi energii. Dzisiejszy dzień mnie jej pozbawił. Tak bardzo, że płakałem i waliłem pięścią w ścianę. Miałem dość, znowu. Zwątpienie uderzało we mnie kolejny raz, tym razem jeszcze mocniej, ale obiecałem Lilce, że wytrzymam. Musiałem walczyć, starać się. Pytanie tylko, jak długo jeszcze. Przez tę walkę z samym sobą czułem się coraz bardziej zmęczony. Wykańczała mnie myśl o tym, by dodać sobie siły narkotykami. W głębi duszy wiedziałem, że ich nie potrzebuję, że one nie dodają mi siły, tylko chwilowo zagłuszają mój ból. Otępiają mnie. Niestety, ta część mnie, której spodobał się powrót do starych sposobów radzenia sobie z problemami, nie dawała za wygraną. Jakbym uzależnił się jeszcze bardziej, jeszcze mocniej. Jakbym wisiał nad przepaścią, trzymając się skał jedną ręką, i czuł, jak kolejne palce słabną. Zaraz spadnę, runę i roztrzaskam się o skały.
Następnego dnia, po treningu, nim pojechałem do szpitala, zrobiłem coś, czego nie robiłem od naprawdę bardzo dawna. Poszedłem do kościoła się pomodlić. Do szpitala dotarłem późnym popołudniem. Czułem się coraz gorzej, drżenie dłoni nie ustawało, do tego doszły zimne poty i uporczywy ścisk żołądka, który sprawiał, że robiło mi się niedobrze. Resztkami sił dotarłem do pokoju numer trzy. Gdy zobaczyłem, że krzesło przy łóżku jest puste, odetchnąłem z ulgą, bo naprawdę nie chciałem, żeby Dawid widział mnie w takim stanie. Byłem wrakiem, który miał dawać Lilce siłę, chociaż sam ledwo się trzymał.
– Liluś – wydukałem, zajmując swoje stałe miejsce przy jej łóżku. – Cholera, nie mam już siły – jęknąłem i chwyciłem jej dłoń.
Zacząłem widzieć jak za mgłą. Do oczu napłynęły mi łzy, a gardło ścisnęło mi się niemiłosiernie mocno, przez co nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Odchrząknąłem raz i drugi.
– Muszę ci się do czegoś przyznać – wydukałem w końcu. – Złamałem daną ci obietnicę i znów sięgnąłem po narkotyki. Przestałem, bo chciałem być silny, ale dziś z trudem myślę o czymkolwiek innym. Jakbym nie potrafił bez tego funkcjonować, gdy ty powoli mnie opuszczasz. – Szlochałem cicho, tuląc do policzka jej dłoń. – Wracaj do mnie, bo bez ciebie przepadnę – błagałem. – Zostanę z tobą całą noc, bo boję się, że nogi poniosą mnie stąd prosto do dilera. Nie chcę cię opuszczać. Nie chcę w ten sposób leczyć tęsknoty, którą czuję. Powinienem ją czuć, bo to moja wina, że tu jesteś. Nie potrafiłem cię kochać, nie potrafiłem cię chronić, nie potrafiłem przy tobie być, gdy mnie potrzebowałaś, więc teraz powinienem to wszystko umieć, a ja myślę tylko o amfetaminie – dukałem załamany. – Chciałem zachować się szlachetnie. Zostawić cię i tłumaczyć, że to największy dowód mojej miłości, że dzięki temu będziesz bezpieczna. A ja po prostu wszystko zjebałem. Zaraz minie sześć miesięcy, jak tkwisz w tym stanie – i nikt nie wie, ile to jeszcze potrwa. Kolejny miesiąc, rok, może dłużej. Zwariuję… Przysięgam. – Kręciłem głową.
– Jacob… – Usłyszałem znajomy głos.
– Dawid... – Zerwałem się na równe nogi. – Jak długo tu stoisz?
– Chyba wystarczająco. – Wzruszył ramionami, zerkając na mnie spode łba. – Zaraz skończą się godziny odwiedzin.
– Wiem, ale może nikt nie zauważy, że tu jestem. – Szybko wytarłem policzki.
– Wróć ze mną do hotelu – rzucił szybko, lustrując mnie karmelowymi oczami.
– Co? Na pewno? – zdziwiłem się.
Może nasza relacja nieco się poprawiła, ale nie byliśmy ze sobą tak blisko jak kiedyś. Miałem wrażenie, że Dawid próbuje trzymać się w ryzach, żeby nie wszczynać ciągłych awantur przy łóżku siostry.
– Chyba obaj potrzebujemy towarzystwa. Przyda nam się chwila rozmowy i butelka wódki.
– Dzięki, stary.
– W końcu jesteśmy braćmi, co by się nie działo – odparł, patrząc to na Lilkę, to na mnie. – Ona chciałaby, żebyśmy trzymali się razem, to zawsze było dla niej najważniejsze – zauważył.
Zaskoczył mnie, ale i wsparł w najprostszy sposób. Znów nazwał mnie swoim bratem, po tym wszystkim, co się wydarzyło. Po tej cholernej akcji na boisku, gdy dowiedział się o moim związku z jego siostrą i mi przywalił. Widziałem wtedy tyle bólu, rozczarowania i wściekłości w jego oczach. Byłem pewien, że już nigdy nie będziemy tak blisko, że już nigdy nie nazwie mnie swoim bratem. Wypadek Lilki i moje kolejne problemy tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że go straciłem, ale on nadal przy mnie był. To bardzo dużo dla mnie znaczyło.
– Dziękuję – powtórzyłem, patrząc na niego z wdzięcznością.
– Kocham was oboje. Zawsze was kochałem. Paweł może i wygrał bitwę, ale my wygramy wojnę. Kiedy tylko Lilka się obudzi... – Podszedł i klepnął mnie pokrzepiająco po plecach.
Uściskałem go. Wpadliśmy sobie w ramiona, od dawna nie mieliśmy ku temu okazji. Mocny kumpelski uścisk dodał mi siły. Poczułem się nieco lepiej.
– Oczami wyobraźni widzę, jak szczerzysz się uradowana – zaśmiał się Dawid, patrząc na swoją siostrę.
– Też to widzę. – Ożywiłem się, wyobrażając sobie ten jej triumfalny uśmieszek.
– Chodźmy się napić, Jake – ponaglił mnie Dawid.
– Chodźmy, Daw – zgodziłem się z entuzjazmem. – Śpij słodko, skarbie. – Pochyliłem się nad królewną i przelotnie musnąłem jej usta, które jakby zadrżały. Cholerne dragi wyżarły mi mózg.
Udaliśmy się do pokoju hotelowego, który Dawid wynajmował od czasu wypadku. Po drodze kupiliśmy butelkę czystej, bo nią najlepiej zapija się wszystkie gorzkie smutki. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy o naszej przyjaźni, o Pawle, Lilce i tym, jak to wszystko dziwnie nam się potoczyło.
– Rozmawiałem z lekarzem i on mówił, że wybudzanie to ciężki i bardzo skomplikowany proces. To nie będzie tak, że ona po prostu się obudzi. Na początku może tylko leżeć i na nas patrzeć. Najważniejsze, żeby reagowała, próbowała mówić i powoli zaczęła się poruszać. Wszystko metodą małych kroczków – tłumaczył Dawid. – Na szczęście to, że od początku ma najlepszą opiekę i jest stale rehabilitowana, działa na jej korzyść. Kiedy Lilka w końcu się obudzi, będzie mogła szybciej dojść do siebie i wrócić do normalnego funkcjonowania.
– Tylko kiedy to nastąpi… – westchnąłem, wlewając bezbarwną ciecz do kieliszków. – Tak bardzo chcę, by do nas wróciła, że wydaje mi się, że czuję jakieś drobne drgania w jej dłoni, gdy ją ściskam. Jakby próbowała poruszyć palcami. Ledwo wyczuwalny impuls.
– Naprawdę? – zareagował błyskawicznie Dawid i podniósł się z miejsca. Otworzył szeroko oczy i gładził się po zarośniętej brodzie. – Ostatnio też miałem wrażenie, że coś drgnęło, gdy chwyciłem Lilkę za rękę, ale podobnie jak ty uznałem, że wariuję. – Zamyślił się. – Może coś zaczyna się poprawiać?
– Powinniśmy porozmawiać z lekarzem – stwierdziłem.
– Jutro będzie dopiero wieczorem.
– Więc wieczorem. Cholera, mam nadzieję, że nareszcie odnotują jakąś poprawę. – Machnąłem kieliszkiem w stronę Dawida, po czym szybko opróżniłem szkło.
– Ja też, ale teraz dodatkowo martwię się jeszcze o ciebie, Jacob – odparł i skrzywił się po wypiciu swojej porcji wódki. Zmierzył mnie swoim jak zwykle przenikliwym wzrokiem. – Słyszałem, co mówiłeś w szpitalu. Powinieneś pójść na odwyk, taki prawdziwy.
– Przestań – syknąłem, automatycznie spinając wszystkie mięśnie. – Nie ma mowy, że teraz dam się zamknąć w jakimś ośrodku!
Nie! Teraz nie byłem gotów na takie numery. Sam musiałem nad sobą zapanować, by nie sięgać po ten syf nigdy więcej, a już na pewno nie teraz, gdy Lila tak bardzo mnie potrzebowała.
– Uważam, że potrzebujesz profesjonalnej pomocy.
– Potrzebuję Lilki – upierałem się. – Przeraża mnie myśl, że mogę ją stracić. Pogubiłem się, ale nic mi nie będzie. Już jej nie opuszczę.
– Rozumiem, po prostu boję się, że zanim Lilka się obudzi, to cię stracimy, a ja naprawdę tego nie chcę – wyznał smutnym tonem, patrząc mi w oczy.
Cholera, że też musiał akurat wejść do tej cholernej szpitalnej sali. Nie powinien o tym wiedzieć. Miał dość swoich problemów. Poważnych problemów. A teraz nie dość, że bał się o Lilkę, to jeszcze o mnie. Ten człowiek też zasługuje na chwilę spokoju, a wszystko wali mu się na głowę, raz za razem.
– Wiem, Daw. Trzymam się – zapewniłem go. Byłem tak przekonujący, jak tylko umiałem.
– Właśnie, kurwa, nie trzymasz! – warknął. – A co, jeśli ją stracę? Stracę też ciebie? Zostanę sam! Kurwa, wiem, że to wszystko moja wina, że to ja zjebałem i może zasłużyłem sobie na to, żebyście mnie zostawili, ale nie w ten sposób. Nie tak! Dlatego proszę, kurwa, pozbieraj się do kupy! Ona musi wiedzieć, że przy niej jesteś. Wierzę, że ta myśl trzyma ją przy życiu. Ty trzymasz ją przy życiu, Jake! – zawył, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.
Wtedy jeszcze mocniej do mnie dotarło, w jak beznadziejnej sytuacji był teraz Dawid.
– Przepraszam. – Usiadłem obok i podałem mu rękę. – Wezmę się w garść, Daw. Nie zostawię cię. Nie zostawię Lilki. I nie obwiniaj się już, bo ja też nie jestem bez winy.
Wtedy kumpel przytulił się do mnie i cicho zapłakał.
– Ja też się, kurwa, boję, ale nie chcę tracić nadziei. Zwłaszcza teraz, gdy wiemy, że coś się zmienia. – Wyprostował się, ocierając policzki.
Tej nocy na zmianę płakaliśmy i śmialiśmy się. Ostatecznie zasnęliśmy pijani na kanapie.
Rano pojechałem na siłownię, a Dawid udał się do Złotej, by wymienić ubrania i sprawdzić, co słychać w domu rodzinnym. Iwona musiała zajmować się domem i kawiarnią, więc nie mogła pozwolić sobie na codzienne przesiadywanie w szpitalu, nawet jeśli miała stałe wsparcie w panu Arturze. To Daw zdecydował się rzucić wszystko i cały swój czas poświęcić na czuwanie przy siostrze, choć na początku to zupełnie nie podobało się jego matce. Ostatecznie musiała skapitulować i przystać na taki podział. Sama starała się odwiedzać córkę co drugi dzień rano lub wieczorem, chociaż na kilka chwil. Często bywało tak, że Daw i jego rodzicielka mijali się, dlatego wpadał odwiedzić ją w domu, żeby mieć pewność, że kobieta dobrze sobie radzi, chociaż wiedział, że w zaistniałej sytuacji każdy robi dobrą minę do złej gry.
Ten dzień wyjątkowo mi się dłużył. Nie mogłem doczekać się rozmowy z lekarzem. Chciałem w końcu usłyszeć, że coś się zmienia, że będzie dobrze, ale tak naprawdę dobrze. To mógłby być ogromny przełom, mógłbym odetchnąć z ulgą i umocnić swoją zachwianą wiarę, której uparcie starałem się nie stracić. Wieczorem jednak zarówno mi, jak i Dawidowi zrzedła mina, gdy lekarz oświadczył, że po badaniu nie odnotował żadnych odruchów. Zabił tym samym nasze okruszki nadziei i utwierdził w przekonaniu, że chyba naprawdę zaczynamy wariować. Po tej trudnej rozmowie zaoferowałem Dawidowi, żeby spędził noc w mieszkaniu wujka Tomka. Łudziłem się, że razem łatwiej będzie nam przełknąć tę gorzką pigułkę, ale myliłem się. Po dwóch drinkach Dawid padł zmęczony na kanapie, wujek spał u siebie w pokoju, a ja obracałem w dłoniach szklankę z whisky i marzyłem o tym, by poczuć się lepiej. Znów zacząłem się trząść, a alkohol blokował moje hamulce. Pragnienie spokoju było bezlitośnie silne. Nie miałem szans. Pospiesznie napisałem wiadomość do mojego dilera i korzystając z okazji, że było już dobrze po północy, wymknąłem się z mieszkania z nadzieją, że nikt tego nie zauważy. Chłopak zjawił się po piętnastu minutach na osiedlu, na którym tymczasowo mieszkałem. Wręczył mi ukradkiem torebkę z białym proszkiem, odebrał zapłatę i zniknął równie szybko, jak się pojawił. Wchodząc po schodach, nie mogłem zapanować nad tym, co się ze mną działo. Cały aż wyrywałem się do tego, by w końcu odsunąć od siebie ten nieustający lęk. Cicho wszedłem do mieszkania i od razu zamknąłem się w łazience, gdzie wciągnąłem solidną kreskę. Następnie udałem się do pokoju i padłem na łóżko. Czułem, jak te wszystkie problemy powoli stają się odległe. Odpływałem, poddawałem się tej błogości, którą dawały mi dragi. Czułem, jak opuszczają mnie ból i strach. Mógłbym przenosić góry. Mógłbym wszystko. W ułamku sekundy z wraku człowieka stałem się kimś niezniszczalnym. Zacząłem miotać się po swoim pokoju, wyszedłem na balkon, potem do kuchni. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Nagle miałem w sobie tyle energii, że z trudem nad nią panowałem.
– Jack, wszystko w porządku? – Stłumiony głos dobiegł z sypialni wujka.
– Jasne! – odparłem pełen entuzjazmu. – Jest świetnie, tylko tak jakoś nie mogę zasnąć – mówiłem zbyt głośno.
Wujek wyszedł do mnie, zapalił światło i stanął ze mną twarzą w twarz. Prześwietlał mnie wzrokiem. Przez dłuższą chwilę w skupieniu patrzył mi w oczy, po czym westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Kładź się – warknął. – Jutro porozmawiamy.
– Możemy porozmawiać teraz – zaoferowałem i spokojnie wzruszyłem ramionami.
– Jesteś naćpany! – syknął przez zaciśnięte zęby z wyraźną odrazą. – Nie będę z tobą rozmawiał! – dodał, po czym zamknął drzwi na wszystkie zamki i zabrał klucze ze sobą.
Wybuchłem śmiechem.
– Jak będę chciał, to wyskoczę przez balkon! – zawołałem za nim prześmiewczo.
Nie zdążyłem się zorientować, kiedy wujek swoją silną ręką przycisnął mnie do ściany, a jego dobrze zbudowane ciało mocno mnie do niej przygwoździło.
– Słuchaj, szczeniaku! – warknął złowrogo. – Koniec tych wyskoków! Nie wiem, jak udało ci się zdobyć dragi, ale to był twój ostatni raz! Twój przyjaciel jest załamany, twoja dziewczyna leży w szpitalu, a ty jak zwykle myślisz tylko o tym, żeby było łatwiej. Wstyd mi za ciebie! Twoja matka dostałaby zawału, gdyby usłyszała ten głupi komentarz! – złościł się.
Nie czułem się winny, nawet przez chwilę. Nie obchodziło mnie to, co wujek do mnie mówił. Śmiałem mu się w twarz.
– Też bym wolał leżeć tam zamiast niej. Mielibyście spokój – parsknąłem kpiąco, jednak zupełnie szczerze. Oddałbym wszystko, żeby być w tym cholernym szpitalu zamiast Lilki.
Wujek złapał mnie za fraki i uderzył mną o ścianę z całej siły. Nadal śmiałem mu się w twarz, pochylając się nieco do przodu, żeby ulżyć stłuczonemu kręgosłupowi, który z impetem odbił się od szarych płytek.
– Co się dzieje? – bełkotał zaspany Dawid, który poderwał się niezgrabnie z kanapy.
Wujek uwolnił mnie i szybko zgasił światło.
– Nic – odparł, przechodząc do swojej sypialni. – Jacob, kładź się już spać! – rozkazał spokojnie, chociaż stanowczo.
– Tak jest! – zasalutowałem z głupkowatym uśmieszkiem, patrząc na jego oddalającą się postać.
Dawid pokręcił głową i padł ponownie na kanapę, a ja zabrałem ze stołu butelkę whisky i razem z nią udałem się do pokoju, który zajmowałem. Odnalazłem słuchawki i nasunąłem je na uszy, po czym na pełnej głośności odpaliłem utwór Leave a Light On. Siedziałem na łóżku, powoli opróżniałem butelkę i czułem, jak kłopoty krążą w moich żyłach – podobnie jak w piosence. Było mi błogo i dobrze, w końcu zasnąłem zupełnie szczęśliwy, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Przyjaciel. Tom II Moje serce wciąż pamięta
isbn 978-83-8313-292-1
© Agnes Sour i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
redakcja: Katarzyna Darkiewicz
korekta: Emilia Kapłan
okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Skład wersji elektronicznej
Monika Lipiec /Woblink