Przysięga i trucizna - Anne-Marie McLemore, Ellot McLemore - ebook

Przysięga i trucizna ebook

Anne-Marie McLemore, Ellot McLemore

3,2

Opis

 

Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej...

Cade McKenna jest transpłciowym księciem, wcielającym się czasem w rolę swego brata, następcy tronu.

Valencia Palafox jest damą dworu, służącą przyszłej władczyni królestwa Eliany.

Gael Palma to cieszący się złą sławą zamachowiec, którego Cade musi chronić zgodnie ze złożoną przysięgą.

Patrick McKenna jest niechętnym objęciu rządów następcą tronu, na którego życie czyha Gael.

Cade nie wie, że Gael i Valencia to ta sama osoba.

Valencia nie wie, że za każdym razem, gdy jej się wydaje, że walczy z Patrickiem, w rzeczywistości walczy z Cade’em.

Cade i Valencia obarczają się nawzajem winą za czar, który odebrał im rodziny, nie zdając sobie sprawy z tego, że mają o wiele groźniejszych wrogów.

Anna-Marie McLemore i Elliott McLemore to małżeństwo osób autorskich. Przysięga i trucizna jest owocem tej twórczej współpracy.To poruszająca powieść o odkrywaniu swojej siły i stawaniu się prawdziwymi wersjami siebie, bez względu na wszelkie przeciwności losu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (5 ocen)
1
1
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
emciaczyta

Nie polecam

No hej, pogadajmy dziś o rozczarowaniach książkowych. Wy też je miewacie, prawda? Co wtedy robicie? Porzucacie taką książkę, a może męczycie się do końca? Ja nauczyłam się już dawno, że takie książki porzucam, jednak jeśli dostaje książkę do recenzji, staram się czytać do końca, jednak nie zawsze się da. Dziś opowiem wam o "przysięga i trucizna". Niestety tej pozycji do końca nie udało mi się doczytać, recenzja będzie opierać się na tym, co o książce wiem. Reklama - wydawnictwo young Zacznij od tego, że ja wcześniej książek tej osoby nie czytałam i nie do końca wiedziałam, jakie stylu się spodziewać. I tej styl pisania był okropnie nudny, albo tłumaczenie było tak złe. Ba, mi po przeczytaniu ponad 70% trudno powiedzieć, o czym o na tak dokładnie jest. Mamy niby wątek magiczny, mamy królestwo toczące ze sobą bitwę. No i mamy też bohaterów, przysięgam, nie miałam pojęcia, o co z nimi chodzą, co oni robią i w sumie po co. I teraz nie chce, żeby zabrzmiało to transfobicznie, ale totaln...
30
stronawopisie

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne to było. Kocham całym sercem 🌿🫶✨️
20

Popularność




Karta tytułowa

DAYNIE MARIE BRYANT –

KSIĘŻNICZCE, KRÓLOWEJ I NAJLEPSZEJ PRZYJACIÓŁCE,

JAKĄ MOGŁO SOBIE WYMARZYĆ DWÓCH CHŁOPAKÓW I DZIEWCZYNA(ORAZ KSIĘCIU, KTÓRY DOWIEDZIE, ŻE JEST CIEBIE WART)

1

VALENCIA

Ze wszystkich rzeczy, których nauczył mnie ojciec, właśnie ta może dzisiejszej nocy uratować mi życie: „W twoich włosach, mija1, można ukryć więcej noży, niż ci się wydaje”.

Kończę zaplatać warkocz i wsuwam w niego dwa dodatkowe małe ostrza. Nauka władania nimi zajęła mi pół życia. Dziś w nocy będę wystarczająco blisko adaryjskich granic, by w powietrzu poczuć sól. Gdy zbliżasz się do Adarii, noży nigdy za wiele.

Tego nauczyłam się na własnych błędach.

Tamtej nocy ojciec nie pozwolił mi iść ze sobą. Dziś zapewne także próbowałby zatrzymać mnie w el palacio2.

Musiał jednak wiedzieć, że za nim pójdę. Wiedział, że zakazując mi czegoś, osiągnie odwrotny skutek. Poza tym potrzebował mnie. Od zawsze byłam jego mano derecha3, kimkolwiek w danym momencie musiałam być – chłopakiem czy dziewczyną. Kimkolwiek musiałam być, by zakraść się gdzieś niezauważona lub wśliznąć się do pomieszczenia, w którym nie powinno mnie być. Niezliczoną ilość razy pojawiałam się w przebraniu, jeszcze zanim wpadł na to, że potrzebuje mnie, bym przejrzała korespondencję jakiegoś dygnitarza albo dowiedziała się, co czyta składający nam wizytę książę.

Tamtej nocy ubrałam się stosownie do okazji. Wybrałam najbardziej spektakularny strój, jaki miałam. Ciemnozieloną suknię na tyle wytworną, żebym wyglądała na starszą, niż jestem. Aksamitną pelerynę z tak ogromną ilością przyszytych do niej liści ze złotej, z czerwonej i bursztynowej tkaniny, że wyglądałam, jakbym miała na sobie jesień. Zabrałam swoją najlepszą laskę z drewna ahuehuete4, wysadzaną ognistymi opalami. Włosy miałam spięte do tyłu, tak jak robią to najbardziej eleganckie damy. Wszystko po to, by wcielić się w kogoś na tyle ważnego, że nikogo nie zdziwi moja obecność podczas negocjacji między dwoma wrogimi królestwami.

Gdy tylko dotarłam do skraju lasu, zobaczyłam adaryjskiego chłopca – czy na pewno był to chłopiec? Może mężczyzna? Wciąż nie mam pewności. Nie widział mnie, ale ja go obserwowałam. Obserwuję wszystkich.

Nie wyglądał na szlachetnie urodzonego. Ciemne włosy, szary płaszcz, brązowe spodnie. Miał ze sobą laskę – bardzo ładną; nawet z takiej odległości mogłam ocenić solidność wykonania i metalowe wykończenia. Po sposobie, w jaki ją trzymał, poznałam, że używa jej do chodzenia, tak jak ja używam mojego bastón5.

Rozglądał się w bardzo specyficzny sposób. Nie wypatrywał czegoś lub kogoś konkretnego. Upewniał się raczej, czy w pobliżu nie ma nikogo. Pomyślałam więc od razu, że jest strażnikiem próbującym nie zwracać na siebie uwagi. Kimś, od kogo powinnam się trzymać z daleka, zapuszczając się w głąb lasu, gdzie zebrała się połowa naszego dworu oraz dworu Adarii.

Już w tym momencie powinnam była sięgnąć po nóż. Ale tego nie zrobiłam. Przyglądałam się otaczającym mnie drzewom, by jak najlepiej zaplanować trasę, by dołączyć do rozmów jak gdyby nigdy nic, niczym lekko spóźniona duquesa6.

Nie widziałam więc, jak to robi. Ale gdy pojawiło się światło, lśniące jak promienie słońca odbijające się od powierzchni wody lub jak księżyc na tafli lodu, spojrzałam na niego ponownie i wtedy to zobaczyłam.

Trzymał swoją laskę obiema dłońmi, przyciskając ją do ziemi. Tak jakby całym ciężarem ciała i z całej siły próbował utrzymać ją w miejscu. Wpatrywał się w światło tak, jakby wołał je po imieniu. Wtedy już wiedziałam. Byłam pewna, że to on za tym stoi.

Sięgnęłam po nóż. Cokolwiek robił, wiedziałam, że jeśli uda mi się trafić ostrzem w jego ramię, będę miała szansę zdekoncentrować go na tyle, by mu przeszkodzić.

Tamtej nocy nie ukryłam ich jednak we włosach. Wybiegłam z domu z nożami wsuniętymi w buty, nie mając dostatecznie dużo czasu, by wpleść je sobie w warkocz.

Gdybym to zrobiła, mogłabym zareagować wystarczająco szybko.

Uderzenie, które nastąpiło tuż po rozbłysku światła, było silne jak grzmot. Przeszyło mnie i powaliło na ziemię. Liście z mojej peleryny wzbiły się w górę, wirując. Rozbłysk miał siłę rwącego potoku. Nawet używając laski, nie mogłam się podnieść, dopóki wszystko się nie uspokoiło i nie ucichło.

Gdy wstałam, już go nie było.

To, co tamtej nocy zrobił ten chłopak, odebrało nam króla i królową. Zabrało mojego ojca. Od tamtej pory co noc myślę o tym, co powinno być oczywiste dla nas wszystkich: żadnych negocjacji z Adarią. Wygrana to nasza jedyna szansa.

Nie winię za wszystko tego chłopca. To prawie pewne, że wykonywał jedynie rozkazy. Mimo to, jeżeli go kiedyś spotkam, zginie.

Wsuwam we włosy jeszcze jeden nóż.

Nigdy więcej nie popełnię błędu, który popełniłam tamtej nocy.

1 moja córko (hiszp.); skrót od mi hija (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza)

2 pałac (hiszp.)

3 prawa ręka (hiszp.)

4 cypryśnik meksykański (nahuatl)

5 laska, kij (hiszp.)

6 księżna (hiszp.)

2

CADE

Tamtej nocy nie potrafiłem się trzymać z dala od rubieży. Rzadko kiedy potrafię.

„Pamiętaj, którędy przebiegają linie. Wyobrażaj sobie mapy nakładające się na zamek, na pole bitwy, na terytorium. Zawsze. Jeśli pogubisz się w układzie tych linii, to oni będą kontrolować sytuację, nie ty”.

Głos mojej matki, głos mojej królowej, taki, jakim go znałem całe swoje życie, przyciągnął mnie do granic naszych ziem. Tamtej nocy przywołał mnie do siebie, do mojego ojca, do rodziny rządzącej Elianą i jej doradców. Kolejne negocjacje. Tym razem odbywające się na najbardziej spornym terytorium, w lesie między Adarią a Elianą.

Próbowałem odnaleźć wzrokiem któregoś z naszych strażników lub choćby należącego do nich konia. Zadowoliłbym się nawet widokiem części eliańskiej delegacji, której jaskrawe szaty lśniły w świetle księżyca. Na początku jednak widziałem tylko drzewa i jakiś niewyraźny ruch między nimi.

Ziemia zadrżała pod moimi stopami jak od uderzenia pioruna, a światło, jaśniejsze i bardziej niebieskie niż błyskawica rozświetlająca całe niebo, rozbłysło nad lasem, prawie powalając mnie na ziemię. Musiałem ścisnąć Faolana obiema rękami, aby zachować równowagę. Czułem, jak wbija się w ziemię, utrzymując mnie w pionie, tak jak to zwykł robić na polu bitwy, gdy traciłem równowagę.

„Cokolwiek robisz, nie możesz pozwolić, by powalili cię na ziemię”.

Znów słowa mojej matki, kiedy uczyła mnie, jak zostać wojownikiem takim jak ona. Rozglądałem się za nią, gdy rozbłysło światło, próbując wypatrzyć ją lub kogoś z bliskich jej osób. Było jednak zbyt jasno, a energia wybuchu napierała na mnie ze zbyt wielką siłą.

Kiedy, mrużąc oczy, spojrzałem w stronę światła, moją uwagę zwrócił wirujący czerwono-pomarańczowy obiekt, który wydawał się stać w płomieniach.

Skupiłem wzrok najlepiej, jak potrafiłem. Udało mi się dostrzec kształt kucającej osoby, trzymającej laskę smuklejszą i bardziej kunsztownie zdobioną niż Faolan. Zakończenie laski połyskiwało jak języki ognia i byłem pewien, że to, co na początku wziąłem za ognisko, stanowiło należącą do tej osoby pelerynę.

Widziałem już wcześniej czarodziei przy pracy, ale to było coś zupełnie innego. Ten stał z ręką wyciągniętą dla zachowania równowagi. Drugą dłonią trzymał laskę, wbijając ją w ziemię, sprawiając, że płomienie na rękojeści lśniły jeszcze jaśniej.

Wiedziałem, że nie należy igrać z czarodziejami i ich laskami. Laska mojej matki przez pokolenia wędrowała od królowej do królowej. Jej siła była nieprzewidywalna nawet dla dzierżącej ją osoby. Kilka razy zaskoczyła nawet moją rodzicielkę.

Światło po raz kolejny rozbłysło jaśniej, tak jakby korzenie okolicznych drzew ciskały gromy we wszystkie strony pod moimi stopami.

Czarodziejka podniosła głowę, jej szeroko otwarte ciemne oczy wpatrywały się w sam środek światła. Widziałem jej karmazynowe usta i kosmyki gęstych czarnych włosów z rozplątanego warkocza, takiego, jakie nosi się na eliańskim dworze.

Tamtej nocy zapamiętałem jej twarz. I od tamtej pory wciąż jej szukam.

3

VALENCIA

Przemykam się w ciemności, a Lila popiskuje tuż za mną, dając mi do zrozumienia, że poruszam się zbyt wolno. Odkąd wyfrunęła z gobelinu, robi to non stop. Jedynym ostrzeżeniem, nim wleciała mi prosto w twarz, był błysk jej budzących się do życia wyszywanych skrzydeł, nici zmieniających się w pióra.

Jak na tysiącletniego kwezala, który pół swego życia spędził nieruchomy jak kamień na kawałku tkaniny, nie grzeszy cierpliwością.

Poruszam się szybko, tak że mój bastón okuciem ledwie dotyka wilgotnej nocnej ziemi. Możliwe, że tam, dokąd prowadzi mnie Lila, nie będę mogła użyć laski, ta jednak daje mi najwięcej szans. Wyrzeźbiona z palo de rosa7, wygląda na tyle niepozornie, że mogłaby należeć do każdego. A w pracy, którą wykonuję, jest warta więcej niż laska wysadzana tysiącem klejnotów.

Mijam rozświetlone okna głównego holu el palacio. Dziesiątki cortesanos8 zebrały się pod kamiennymi różowymi łukami. Jeden pije z kielicha ozdobionego jego rodzinnymi insygniami. Inny w szklanej fontannie podziwia własne odbicie. To zalotnicy. Wszyscy przybyli tu, ponieważ ich rodziny są przekonane, że la princesa9 Abryenda potrzebuje kogoś, kto ją poprowadzi, a każdy z nich uważa się za tego jedynego, który zdoła dopomóc jej w rządach.

Myślą, że Bryna jest słaba. Myślą, że król, królowa i wielu przedstawicieli naszej starszyzny nigdy nie przebudzi się z El Encanto10. Nie mogą się pogodzić z tym, że naszym królestwem rządzi teraz nastoletnia królowa.

W pałacu panuje zupełnie inna atmosfera, gdy są tu ci wszyscy ludzie. Zwykle rozświetla go blask świec i nagietków. Ściany lśnią od purpurowych gobelinów z wyszytymi na nich zielonymi kwezalami i pomarańczowymi ocelotami. Teraz jednak w korytarzach unosi się zapach wyperfumowanych płaszczy dwudziestu bogatych młodych mężczyzn. Między kolibrami a ostronosami, które zwykle spotkać można w pływających ogrodach, łażą teraz niebieskie jaszczurki i pełzają węże przyniesione w darze (mogło się tak zdarzyć, że Ondina i ja wykradłyśmy je gościom, którzy przywieźli je tu tylko po to, by podkreślić swój status). W korytarzach nie unosi się już zapach mole11, zamiast tego mdli mnie od przyniesionych Brynie słodyczy pan de piña12 i kandyzowanych róż (czy ktoś im wreszcie powie, że księżniczka od cukru woli sól?).

Widzę ich przez okna, jak wznoszą swe kielichy. Ubrani w bogato zdobione szaty unoszą lśniące copas13, a dudniący gwar ich rozmów przenika przez kamienne ściany.

Kolejny pisk Lili wyraża poirytowanie, kwezal ociera się piórami o zewnętrzną stronę ściany.

– Też tak sądzę – mówię.

Im bogatszy facet, tym bardziej rozwlekle gada. Mogę chodzić, biegać i walczyć bez wytchnienia, ale wystarczy wcisnąć mnie w ciężką suknię i zmusić do słuchania na stojąco ich niekończących się wywodów, a moje plecy zaczynają się na mnie wydzierać głośniej niż Lila.

Światło księżyca odbija się od zielono-złotych i niebieskich piór Lili oraz od ogona lisa, który tu na mnie czeka. Widzę go tuż za kwitnącymi pomarańczowymi i cytrynowymi drzewkami, za fontannami wyłożonymi płytkami w kolorze indygo i turkusowym. To samiec o zwinnych łapach, machający teraz ogonem dla zachowania równowagi. Jest wielki jak koń, a całe jego futro mieni się od światła, które połyskuje także na ostrzach jego kłów. Czeka cierpliwie, jakby zasadzał się na zwierzynę.

Podaję mu parę moich pantofli zdobionych złotymi paciorkami. Jego oczy się zapalają.

Przysiada, pozwalając mi wsiąść na swój grzbiet. Trzymam się mocno, podczas gdy on susami mija pływające ogrody z ich szumiącymi trzcinami. Są dumą pałacowych terenów, w połowie stanowiąc ziemie uprawne, a w połowie pełniąc funkcję dekoracyjną. Na niewielkich wyspach pośrodku kanałów z lśniącą wodą, na podwyższonych grządkach rosną warzywa i owoce, z których korzystają pałacowe kuchnie. Obok winorośli kwitną nagietki, róże i lawenda. Najlepsi rolnicy i ogrodnicy Eliany zapraszani są na dwór, by zostać królewskimi granjeros14 i jardineros15 i prześcigać się w projektowaniu najpiękniejszych i przynoszących najobfitsze plony grządek.

Lis nabiera prędkości, zamieniając pływające ogrody w plamy rozmytych kolorów. Zatapiam dłonie w jego futrze, trzymając się go mocno, tak jak uczył mnie tego ojciec. To nie ma nic wspólnego z jazdą konno. Nie da się kierować świetlistym lisem. Jeśli dostępujesz tego zaszczytu i jeden z nich pozwala ci wskoczyć na swój grzbiet, to on decyduje o tym, dokąd wyruszycie.

Możesz być jednak pewna, że podąży za kwezalem takim jak Lila, tak samo jak pobiegłby śladem jednego z wielkich kotów. Nie spuszczamy więc wzroku z Lili. Moja żółta suknia powiewa mi za plecami, gdy mijamy złocące się ogrody i fontanny z różowego kamienia el palacio. Biegniemy na przełaj w jednym kierunku, zostawiając za sobą znajome wzgórza, lasy i zakola rzek służące za punkty orientacyjne.

Lila prowadzi nas w stronę spornego terytorium, gdzie w powietrzu mieszają się zapachy palm i sosen. Prowadzi nas do lasu niedaleko Adarii albo przynajmniej tam, gdzie według Adaryjczyków nasze królestwo się kończy, a ich zaczyna.

Obserwuję niebo, mając nadzieję, że wyczytam w nim, co czeka naszych żołnierzy o świcie. Niektóre cuentos de viejas16 mówią, że noc potrafi wyszeptać wynik nadchodzącej bitwy, księżyc nabiega wtedy krwią lub błyszczy jak bryła soli.

Niebo jest spektakularnie niepomocne. Widać jedynie chmury na tle głębokiego błękitu.

Lis zwalnia i przysiada na tyle nisko, bym mogła się ześlizgnąć z jego grzbietu. Dziękuję mu, wręczając mu pantofle. Chwyta je zębami – tymi ostrymi kłami, przez które świetliste lisy są raczej materiałem na koszmar niż na bajkę do poduszki – kiwa głową na pożegnanie i znika.

Krew w skroniach i uszach pulsuje mi na tyle głośno, że zapominam o ramionach i nogach obolałych od trzymania się lisa. Zapuściłam się na tyle daleko w głąb spornego terytorium, że w powietrzu zamiast palmowych liści czuć zapach żywicy.

Jeżeli rzeczywiście mam to zrobić, będę potrzebowała przebrania lepszego niż wszystko to, co kryje moja bolsa17. Potrzebuję zbroi wroga. Nie znoszę się przebierać po to, aby ukraść to, czego potrzebuję, by się ponownie przebrać.

Wysypuję zawartość torby. Zrzucam z siebie warstwy ubrań do momentu, aż zostaję w samej bieliźnie i spódnicy, żółto-szarym gorsecie i enagua18. Na skórę nakładam rozjaśniający puder, a włosy pokrywam cienkimi płatkami złota. Rozwijam moje sztuczne skrzydła – delikatną tkaninę oplatającą stelaż z drutu. Po przywiązaniu ich wstążkami do sznurówek gorsetu mogę się pochwalić ogromnymi skrzydłami, lśniącymi jak woda tryskająca z fontanny. Nawet jeśli ostre elementy tego ustrojstwa kłują mnie w żebra, tyłek, biodra i ramiona.

Na koniec na usta nakładam truciznę. Jej intensywny kolor rozgniecionych jagód skusi młodego mężczyznę do pocałowania mnie.

Trucizna załatwi resztę.

W świetle słońca wyglądałabym absurdalnie, moja ciemna skóra posypana jasnokremowym proszkiem, złote płatki odklejające się od moich włosów. Ale aes sídhe19 z adaryjskich opowieści, duchy, które według wierzeń przemierzają lasy i skaliste klify wzdłuż wybrzeży, są przedstawiane w odcieniach bieli i złota, nie brązu.

Słyszę tętent końskich kopyt. O ile nie zwodzi mnie moja orientacja w terenie, jeździec oddala się od obozów, zmierzając z powrotem do właściwej Adarii. Może to posłaniec? Widok jego błyszczącej w świetle księżyca zbroi utwierdza mnie w przekonaniu, że to żołnierz wrogiej armii, na pewno nie jeden z nas. Adaryjscy żołnierze noszą na sobie warstwy tkaniny utwardzonej drzewnym sokiem. Ich zbroja jest lżejsza niż nasza i dopasowuje się do kształtu ciała żołnierza. To, że będę miała okazję ukraść jedną z nich i ją przymierzyć, jest nawet ekscytujące.

Laskę opieram o drzewo, od teraz muszę radzić sobie bez niej. Skrzydlata dziewczyna nie musi się podpierać laską – ona ledwie dotyka stopami ziemi. Spróbuję iść możliwie najlżejszym z kroków, tak jakbym unosiła się na wodzie. Jeździec mógł mnie jeszcze nie dostrzec, ale nie będę ryzykowała. Nigdy nie jest za wcześnie, by wczuć się w rolę. Przekazał mi tę wiedzę ojciec. „Nigdy nie zakładaj, że wróg cię nie obserwuje”.

Biorę kolejny głęboki wdech i wychodzę zza drzew. Opieram się o pień drzewa przy samej drodze. Rozkładam skrzydła, przyciskając je plecami do pnia. Opierając się, odciążam kręgosłup, dzięki czemu mogę swobodnie odgrywać rolę wróżki spoglądającej rozmarzonym wzrokiem na gwiazdy. Wyglądam na tyle pięknie, że mogłabym pozować do obrazu.

To mężczyzna czy chłopiec? Nie potrafię powiedzieć. Zatrzymuje konia raptownie, tak jakbym zaskoczyła ich obu.

Koń wyróżnia się bardziej niż jeździec – jego sierść lśni z mojej perspektywy jak srebro. Jeździec zaś wygląda jak połowa ludzi z Adarii, których widziałam w życiu – te same ciemne włosy i oczy oraz oliwkowa skóra. Nie jest bardzo wysoki ani drobny. Niczym się nie wyróżnia.

Poza królewskim herbem na napierśniku.

Moje plecy przeszywa ból, bo stoję cała napięta, bez laski.

Oczywiście okazuje się, że żołnierz, którego zatrzymałam, to Patrick McKenna, książę morderca. Nawet gdybym ukradła jego zbroję, co miałabym zrobić z królewskim napierśnikiem? Maszerować przez las, udając księcia?

Oddycham głęboko, by uspokoić bicie serca.

Wpatruje się we mnie.

Przygotowuję się na moment, kiedy w jego wzroku pojawi się pożądanie. Żałuję, że na moich ustach nie ma wystarczająco dużo trucizny, by go zabić. Źle to zaplanowałam. Tyle że w jego spojrzeniu nie ma cienia pożądania.

Jest przejęty grozą, przerażony moim widokiem, tak jakbym go na czymś przyłapała. Nawet jego koń rży z cicha i macha łbem.

Dociera do mnie, w którą stronę zmierza książę.

Czy Patrick McKenna ucieka?

Noc poprzedzająca bitwę, a Patrick McKenna bierze nogi za pas.

Wygląda na to, że już wygraliśmy.

Dlaczego nie miałabym się więc z nim zabawić?

Może powinnam go skusić, żeby zszedł z konia? Rzucić w niego nożem?

„Najpierw urok, potem krew” – słyszę w głowie ojcowską radę, by wroga trzymać zawsze blisko. Uśmiech jest po to, aby przyciągnąć przeciwnika do siebie. Nóż służy do tego, by go odepchnąć. Gdy wybierasz pierwsze, drugie wciąż stoi przed tobą otworem. Kiedy najpierw przelejesz krew, nie będziesz już mogła sięgnąć po czar.

Słucham ojca nawet teraz, gdy nie ma go przy mnie. Ojciec bacznie mnie obserwował, jak uczyłam się sztuki bycia un centzontleh20, tłumacząc mi, kiedy zbyt długo się wahałam, a kiedy byłam zbyt impulsywna, bezczelna ponad miarę lub przesadnie nieśmiała.

„Najpierw urok, potem krew”.

W pierwszej kolejności uśmiechaj się i przekonuj.

Walcz w ostateczności.

Pozwalam, by wiatr rozwiał moje pozłacane włosy, odkrywając upudrowaną na biało twarz. Wydobywam z siebie głos mitycznej kobiety, zjawy śpiewającej budzącą niepokój pieśń.

– Przegracie – mówię. – Porzuć swój plan.

Czekam, aż na jego twarzy znów pojawi się trwoga. Sprawię, że w moich oczach zobaczy wszystko to, co go przeraża. Zbroje naszych soldados21 lśniące miedzią. Ich miecze najeżone zębami z obsydianu, które odłamują się po każdym ciosie wymierzonym wrogowi i zostają w jego ciele jak igły jeżozwierza wbite w skórę drapieżnika.

Adaria nie doceniała nas w przeszłości. Niech książę wyczyta w mojej twarzy, że to był błąd.

Zamiast na przestraszonego Patrick McKenna wygląda jednak jedynie na wycieńczonego i smutnego.

– To nie mnie powinnaś teraz przekonywać – odpowiada.

Znika szybciej niż światło gwiazd odbite od skrzydeł Lili.

Wiem, co powiedziałaby Bryna: że zrobiłam to, co należało, i uszłam z życiem. Ale już teraz nie daje mi spokoju myśl, że mogłam cisnąć w jego stronę ostrzem na tyle precyzyjnie, aby zrzucić go z konia. Tym razem mam je pod ręką, pięć sztuk w samych włosach.

„Ruszaj” – powiedziałby teraz mój ojciec. „Ruszaj i nie zatrzymuj się”.

Wciąż jednak potrzebuję zbroi wroga. Oznacza to, że muszę znaleźć kolejnego adaryjskiego żołnierza.

7 drzewo różane (hiszp.)

8 dworzanie (hiszp.)

91 księżniczka (hiszp.)

10 urok, zaklęcie (hiszp.)

11 tradycyjna meksykańska potrawa

12 meksykańskie ciasto z ananasem

13 kielichy (hiszp.)

14 rolnicy (hiszp.)

15 ogrodnicy (hiszp.)

16 ludowe mądrości, zabobony (hiszp.)

17 torba (hiszp.)

18 halka (hiszp.)

19 istoty nadprzyrodzone z mitologii irlandzkiej

20 przedrzeźniacz, gatunek ptaka, w języku nahuatl słowo to znaczy dosłownie „posiadający czterysta języków”

21 żołnierze (hiszp.)

4

CADE

Każda pochodnia, którą mijam, gaśnie, zupełnie jakby zamek pomagał mi zatrzeć ślady.

Wydaje mi się, że znów się zgubiłem, mimo że w korytarzu nie ma żadnych ostrych skrętów, a jedynie łagodne łuki. Choć zbroja usztywnia moje kolano, poruszanie się bez laski jest wycieńczające. Idę najszybciej, jak potrafię, lecz obcość otoczenia i ciężar zbroi sprawiają, że czuję się, jakbym szedł przez rzekę po pierś w lodowatej wodzie.

Rady mojej matki, abym zawsze miał w głowie mapę, są ostatnio bezużyteczne. Nasz dom jest zbyt zagmatwany, wciąż rozrywany w różnych kierunkach. Wychowałem się w zamku, w którym zmiany zachodziły powoli, trwały latami, odzwierciedlając miarowe tempo ewolucji mojej matki jako królowej. Teraz, gdy jej nie ma, gdy śpi w lesie tym przeklętym snem, magia zamku wymyka się spod kontroli. Zdarza się, że budzimy się we własnych sypialniach, ale w zupełnie innej części zamku niż ta, w której znajdowaliśmy się poprzedniej nocy; albo w sali audiencyjnej ni stąd, ni zowąd pojawia się nagle wodospad i jest tak głośno, że nie możemy się nawzajem usłyszeć.

Odnajduję gobelin utkany niegdyś przez mego pradziada i schylam się, by za niego wejść. Tym razem nic tam nie ma. Żadnego łączenia w ścianie, żadnej metalowej sowy, której dzioba muszę dotknąć palcami, żadnych drewnianych sęków ani misternych malowideł autorstwa mojej praprababki. Nic.

Przez ścianę słyszę głos Siobhán, więc wiem, że tam są.

– Położyłeś to na niewłaściwej kopercie – mówi.

– Och, dziękuję, mogłaby być z tego niezła draka – odpowiada Patrick. Ukrywa się tam, jest bezpieczny, pisząc listy, podczas gdy my ryzykujemy życie, realizując jeden z najgorszych planów bitwy, jakie kiedykolwiek widziałem.

Walę pięścią w gołą ścianę.

– Czy ktoś mi powie, jak, do diabła, się teraz wchodzi?

– Cade? – pyta Siobhán. – Co ty tam robisz? Co się stało?

– Wpuść mnie albo powiedz mi, co mam zrobić, żebym mógł wejść – odpowiadam.

Słyszę jakieś szuranie, a po chwili dźwięki cláirseach22, na której Patrick odgrywa kilka pierwszych taktów ulubionej piosenki naszej matki. Gdy gra, kamienie przesuwają się na tyle, żebym mógł swobodnie wejść do środka. Kiedy tylko przestaje, wskakują z powrotem na swoje miejsce. Po chwili wyglądają, jakby się nigdy nie poruszyły.

– Tylko to zadziałało tym razem – wyjaśnia Patrick, odstawiając na bok swoją harfę.

Wzdycham.

– Patricku, nie mogę być wszędzie naraz. Jeśli nie zaczniesz nad tym panować, niedługo możemy się spodziewać kamiennej lawiny w wielkiej sali. Czy może mam udawać, że nic się nie dzieje, i liczyć na to, że zamek nikogo nie zabije?

Siobhán sięga po Faolana, który stoi oparty o ścianę.

– Bądź tak miły i albo usiądź, albo użyj tego. – Rzuca go w moją stronę. – Ostatnie, czego twój brat teraz potrzebuje, to twoje groźby i ton, którym przemawiasz. Uwierz mi, ma wystarczająco dużo na głowie.

Chwytam Faolana i przyglądam się dobrze znanemu wizerunkowi sowy, wieńczącemu najcenniejszą rzecz, jaką posiadam. Faolan trzyma mnie w pionie i służy mi podczas walki. Zrobiono go specjalnie dla mnie po tym, jak doznałem urazu kolana. Nie tylko dostosowuje się do moich potrzeb, gdy muszę coś zrobić – sowa, przez większość czasu będąca jedynie ozdobą, broni mnie, kiedy sam nie mogę się obronić. Gdy zaś znajdę się w potrzebie bez miecza przy boku, Faolan mi go zapewnia, wystarczy, że przekręcę go w odpowiednim miejscu.

Rzadko kiedy go jednak używam, mając na sobie zbroję.

Opierając się na Faolanie, rozglądam się wokół. Tym razem prawie wszystko zbudowane jest z kamienia – ściany, podłoga, biurko Patricka, krzesła. Nawet łóżko ma kamienne wezgłowie.

Dużo bardziej wolałem, gdy wieża ta była wnętrzem pnia ogromnego drzewa. Przypominała wtedy domek na drzewie, który zbudowaliśmy z ojcem, kiedy byliśmy mali.

Odwracam się do Patricka. Wydaje się nie mniej zmęczony niż ja. Jego cera ma ziemisty kolor, pewnie od ciągłego przebywania w tym pozbawionym okien pomieszczeniu. W prostej tunice i spodniach wygląda skromnie. Mało książęco. Tartan, który wyróżnia go jako władcę, wisi na ścianie, tuż obok pustego stojaka na zbroję. Mogę być sobą tylko wtedy, gdy tam wisi. Kiedy nie muszę udawać Patricka. Który, co miłe z jego strony, siedzi i czeka. Czeka, aż przemówię.

– To się nie uda – zaczynam.

– Rysowali te mapy już tysiąc razy – odpowiada.

– Mapy nie mają najmniejszego znaczenia – mówię, starając się nie podnosić głosu. – Mamy za mało ludzi. Nie zdołamy utrzymać wszystkich pozycji. To niemożliwe.

– Więcej ryzykujemy, nie próbując zdobyć tych terenów.

– Gdybyś to naprawdę ty tam walczył, nigdy bym ci na to nie pozwolił – stwierdzam. – Ryzyko, że zginiesz, jest zbyt duże.

– To tylko twoje zdanie – mówi szybko.

– To nie jest tylko moje zdanie – odpowiadam, wypowiadając wyraźnie każde słowo.

Patrick mruży oczy.

– Mam nadzieję, że twoi żołnierze nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo w nich nie wierzysz.

– Jak mieliby zdawać sobie sprawę z czegokolwiek? – Głos mi się łamie. Mam tego dość. – Jesteśmy za bardzo od siebie oddaleni, żeby móc się swobodnie komunikować. Z tego, co wiem, straciliśmy już całą flankę!

– Nawet jeśli to wszystko prawda, to może być ten moment. Teraz możemy zacząć wygrywać tę wojnę.

– Lub zacząć ją przegrywać. Gdyby ci twoi doradcy widzieli kiedyś pole bitwy, wiedzieliby o tym.

Siobhán wzdycha głośno.

– Chciałabyś coś dodać, kuzynko? – pytam.

– Wasze plany zawsze kończą się tak samo – stwierdza Siobhán. – Muszę opatrywać wielu żołnierzy. Pozwólcie, że się oddalę, jeżeli skończyliśmy już z listami.

– Cade, wiem, że nie podzielasz zdania doradców, ale zauważ, że po raz pierwszy oni wszyscy się ze sobą zgadzają – mówi Patrick. – Wiesz, jak rzadko się to zdarza?

– Więc najważniejsze jest to, aby ich zadowolić?

– Patricku, czy mógłbyś… – Siobhán próbuje skupić na sobie jego uwagę, ale jest zbyt zajęty kłótnią ze mną.

– Bracie, jeśli tylko pragniesz zasiąść na tym krześle, proszę bardzo – oznajmia. – Ja siedzę na nim wyłącznie dlatego, że ty nie byłeś tym zainteresowany.

– To o wiele bardziej skomplikowane i dobrze o tym wiesz – odpowiadam.

Kilka fałszywych nut przerywa naszą rozmowę.

– Cholera – przeklina Siobhán, siedząc z harfą opartą o biodro i wpatrując się w ścianę. – Nie zaszkodziło spróbować. Lepsze to, niż złapać was za głowy i uderzyć nimi o siebie.

Patrick wstaje i odbiera jej harfę.

– Do niczego nie dojdziecie, kłócąc się dalej – mówi Siobhán. – Dobrze wiecie, że każdy z was może zniszczyć drugiego, po co więc o tym dyskutować? Czy nie lepiej wymyślić nowy plan, co do którego obaj będziecie zgodni?

– Na przykład jaki? – pyta Patrick.

– Cade, czego chcesz? – Siobhán zwraca się do mnie.

– Odwołać wszystko – odpowiadam. – Wycofajmy się i przegrupujmy.

– To niemożliwe – protestuje Patrick. – Eliana uznałaby, że odniosła zwycięstwo.

– Wracając z pola bitwy, spotkałem sídh – oznajmiam. – Powiedziała: „Porzuć swój plan”. Czy potrzebujesz jaśniejszego sygnału?

– Dobrze wiesz, że w przeciwieństwie do ciebie nie traktuję poważnie takich rzeczy – odpiera Patrick.

– Ja też nie. Zazwyczaj – dodaje Siobhán powoli. – Ale po czymś takim nawet ja nie zmrużyłabym w nocy oka.

– Nie odwołam przecież całej bitwy, którą planowaliśmy od tygodni, tylko dlatego, że zobaczyłeś wróżkę – rzuca Patrick.

Staram się nie przewrócić oczami.

– Przekonywałem cię przez ostatnie tygodnie, że to się nie uda.

– Nawet gdybym tego chciał, posłańcy nie zdążyliby dotrzeć na czas do wszystkich oddziałów – odpowiada Patrick.

– Wyślij więc wiadomość do dwóch lub trzech – myślę na głos, rozluźniając i zaciskając dłoń na Faolanie. – Wybierz tereny, których nie możemy opuścić, a reszcie wojsk każ się wycofać. Sam poprowadzę jedną z dywizji.

Patrick przechadza się wzdłuż kamiennych ścian, mijając kamienne biurko.

Nigdy nie potrzebowaliśmy naszego ojca bardziej niż teraz. Pod względem sposobu myślenia i zachowania Patrick i ojciec są do siebie bardzo podobni. Gdy ani matce, ani mnie nie udawało się przemówić Patrickowi do rozumu, robił to właśnie ojciec. Uświadomiłby Patrickowi, jak bardzo się myli.

Siobhán podchodzi do barku i napełnia swój kielich. Słucham, jak kamień uderza o kamień, gdy kuzynka stawia naczynie na stole. Nawet korek karafki wygląda na niewyobrażalnie ciężki.

Patrick się zatrzymuje, odwraca się do mnie i bierze głęboki wdech.

– Doceniam to, że pofatygowałeś się aż tutaj, by podzielić się z nami swoimi przemyśleniami, ale zabobony, w które wierzysz, nie mogą wpływać na nasze decyzje.

Naciskam językiem na przednie zęby, nie powstrzymuje to jednak mojego gniewu. Oczywiście, musiał się przyczepić właśnie do tego. Znów sprytnie próbuje podważyć to, co zobaczyłem tamtej nocy, gdy rzucono czar. A ja widziałem tę eliańską kobietę ubraną w płomienie, rzucającą zaklęcia, roszczącą sobie prawo do naszej ziemi. To ona uwięziła naszych rodziców i najbardziej zaufanych doradców w magicznym śnie.

Zlekceważył mnie wtedy, więc dlaczego teraz miałby postąpić inaczej.

Robię kilka kroków naprzód, starając się opierać na Faolanie.

– A jeśli zginę? – pytam go. – Co wtedy poczniesz? Uciekniesz? Będziesz udawał przez jakiś czas mnie, próbując zapanować nad sytuacją?

Patrick milczy. Nie wygląda na złego, zatroskanego, przerażonego jak ja. Sprawia wrażenie wycofanego.

– Co wtedy poczniesz?! – krzyczę. – Co?!

– Proszę – szepcze, unikając mojego spojrzenia. – Wróć cały.

22 harfa celtycka (irl.)

5

VALENCIA

Tak naprawdę wyświadczyłam przysługę temu adaryjskiemu chłopcu o dużych oczach, którego zwabiłam do lasu pod pretekstem pocałunku. Prześpi teraz całą bitwę, w której pewnie by zginął. Niewielka ilość trucizny, którą przyjął z moich ust, przestanie działać i żołnierz wróci do matki w jednym kawałku.

Zdejmuję z niego zbroję i narzucam ją na swoje koszulę i spodnie. Teraz, jeśli minie mnie któryś z uciekających adaryjskich żołnierzy, pomyśli, że jestem jednym z nich.

Odległe odgłosy bitwy odbijają się echem od nieba. Wzdrygam się, słysząc uderzenia mieczy. Nawet gdy wygrywamy, nie cieszy mnie śmierć po żadnej ze stron, a z tej odległości nie słychać różnicy. Z oddali każda strata brzmi tak samo.

Adaryjska zbroja włożona (jest nieco luźna w kilku miejscach, przyciasna w innych; nie jest idealnie, ale czy cokolwiek w moim zawodzie jest?). Peleryna zarzucona (w zbroi mogę ujść za Adaryjczyka, ale jeżeli mają mnie uznać za chłopca, peleryna całkiem dosłownie musi mi kryć tyłek). Lila siedzi gdzieś wysoko na gałęziach, cierpliwa jak nigdy.

Odhaczam każdy punkt z listy, którą mam w głowie. Gdy dorastałem, miałem takie problemy z koncentracją, że mi padre23 nauczył mnie korzystać w myślach z list, dzięki czemu nie zapominałem o niczym ważnym. W głowie słyszę kolejne punkty.

Sprawdzić wiązania. Pozbyć się złotych płatków z włosów i rozjaśniającego pudru ze skóry. Zetrzeć truciznę z ust (wpadnę, jeśli będę wyglądał zbyt ładnie).

Zapleść włosy w chłopięcy warkocz, taki, który nie zwróci niczyjej uwagi zarówno w Elianie, jak i w Adarii. Prosty. Opadający na plecy równo między łopatkami. Spleciony wystarczająco ciasno, by nie wypadły z niego noże, które w nim chowam.

Nigdy nie miałem szansy powiedzieć ojcu, jak bardzo czuję się sobą w takim ubraniu jak teraz. Nie żebym czuł się nienaturalnie w sukniach, które mam na sobie, stojąc u boku Bryny; uwielbiam to, jak układają się pofałdowane warstwy spódnic. Ale jest jeszcze druga część mnie, która ożywa, gdy wkładam męskie spodnie, gdy moją pierś spłaszcza napięta tkanina. Jest ona lustrzanym odbiciem tej części, która kocha nakładać na policzki róż i wczesywać we włosy wodę z kwiatów pomarańczy.

Żadna z tych części nie jest całością, ale razem podtrzymują we mnie światło, lśniące jak magiczne przedmioty, których szukam.

Mimo że świt przebija się już między drzewami, w oddali widzę poświatę. Pod ziemią pulsuje blask, od którego spody liści mienią się na niebiesko i fioletowo. Mój bastón zagłębia się okuciem w miękką ziemię, a migoczące światło odbija się w wieńczącej go szklanej kuli.

– Tu jesteś – szepczę.

Spłaszczające wiązania pod koszulą stabilizują mnie. W przebraniu czuję się jak ryba w wodzie, do tego mnie wychowano. Daj mi odpowiednie ubrania, a wcielę się w dziecko lub w hrabinę. Przyjmując właściwą pozę, mając odpowiednio umalowaną twarzą, mogę wyglądać na o połowę młodszą albo na trzy razy starszą. Mogę mówić wysokim głosem, trzepotać rzęsami, łechtać próżność cortesanos i chichotać z ich głupich żartów bądź obniżyć głos na tyle, by przekonująco udawać szesnastoletniego chłopca.

Ale chłopiec, którym teraz jestem, jest częścią mnie.

Im bardziej przyzwyczajasz się do bycia kimś innym, tym mniej pewnie się czujesz, gdy jesteś sobą.

Lila krzyczy na mnie.

– Widzę – odpowiadam.

Pojawia się i znika między gałęziami, zataczając coraz mniejsze koła. Pochylam się do samej ziemi i zatapiam palce w leśnej ściółce, odrzucając na boki wilgotny piach.

Gdy go podnoszę, wygląda jak poszarpany kawałek kwarcu koloru nieba o zmierzchu. Świecąc, ciemnieje i jaśnieje, jak rozżarzony węgielek. Bryna pokłada wszelkie swoje nadzieje w tych kryjących się pod ziemią świecących odłamkach. Wszystkie, które przynoszę, chowa do skromnego kufra. Wierzy, że jeśli odnajdziemy brakujące kawałki, a nasze monjas y brujas24 złożą je w całość, zdobędziemy kontrolę nad magią Adarii i chwycimy ich za gardło.

Lila zlatuje niżej, trzepocząc skrzydłami jak wściekły kurczak tuż przed moją twarzą.

– ¡Espera25– Zawijam kryształ w kawałek ciężkiego aksamitu.

Wciąż macha skrzydłami i skrzeczy.

Wsuwam aksamitny pakunek za wiązania, między moje spłaszczone piersi, i uciszam ją, rozglądając się dookoła. Dzięki skradzionej zbroi wyglądam jak chłopiec walczący po stronie Adarii, ale to przebranie nie będzie nic warte, jeżeli ktoś zobaczy mnie z kwezalem.

Jej skrzeczenie przechodzi w krzyk.

– ¡Basta!26 – usiłuję krzyczeć szeptem. – Chcesz, żeby mnie złapali?

Widzę jakieś sylwetki na tle porannego nieba. To nie żołnierze uciekający z pola bitwy. Są postawni i przypominają okryte mgłą skalne klify, od strony których nadchodzą, a ich corazas27 spływają krwią. Niosą ze sobą woń nadbrzeżnych skał i wilgotnych adaryjskich pól pełnych omszałych kamieni i już wiem.

Przegraliśmy.

Ci żołnierze przeczesują okolicę. Być może szukają dezerterów, na jednego z których, jako chłopiec w adaryjskiej zbroi chowający się w lesie, prawdopodobnie wyglądam.

Albo bym wyglądał, gdyby Lila, pokrzykując, nie rzuciła się z furią na głowę największego z nich.

Mężczyzna przeklina, podczas gdy burza zielonych piór łomocze go po twarzy.

Poważnie? Właśnie teraz Lila postanawia stanąć po mojej stronie?

Próbuję wydobyć z gardła trel, imitując zaniepokojonego kwezala. Niestety, idzie mi to fatalnie, ale jeśli Lila nie przestanie, skończy jako ich kolacja.

Napinam mięśnie, widząc, że inny mężczyzna rusza w moją stronę.

Mój łokieć ląduje na jego mostku. Wycofuje się. Nadchodzi kolejny. Butem uderzam go w goleń. Klnie, ale udaje mu się mnie chwycić. Dostaje wnętrzem dłoni w nos i odpuszcza.

Nadchodzi kolejny. Łapię go za rękę i wykręcam mu nadgarstek. To zatrzymuje go jedynie na moment, po czym pojawia się czwarty. Carajo28, czy ściągnęli cały batalion?

Krępują mi nadgarstki za plecami i popychają do przodu, rzucając na kolana.

Krzyczę na Lilę, kopiując jej wrzask najlepiej, jak potrafię. To może być mój koniec, ale nie pozwolę, by w ich ręce trafił jeden z kwezali żyjących na naszych gobelinach od stuleci.

Choć raz Lila mnie słucha.

Gdy jej zielone pióra znikają wysoko na niebie, na horyzoncie zarysowuje się jakiś ogromny kształt.

To kobieta na błyszczącym koniu o maści czarnej jak moje włosy. Jej ciemnoszare oczy kontrastują z jasnymi, prawie białymi włosami, a sądząc po jej warkoczach tworzących misternie splecioną koronę, dowodzić musi połową armii.

W spojrzeniu, które mi rzuca, są siła i chłód morskiej fali.

Pochylam głowę. Jeżeli mi się poszczęści, jeśli zrobię wrażenie wystarczająco zlęknionego – nie żebym musiał teraz szczególnie udawać – pomyśli może, że jestem tylko nieistotnym chłopcem, którego równie dobrze można puścić wolno. Chłopcem niewartym jej zachodu.

Problem jednak w tym, że widziała Lilę. Kwezale są symbolem tak silnie związanym z królewskim rodem Eliany, że równie dobrze mógłbym pokazać tej kobiecie gobelin z wyznaniem winy. „Saludo29, zbroja, którą mam na sobie, jest skradziona, proszę bardzo, możecie mnie pojmać”. Wszystko wyhaftowane złotą nicią.

Po raz pierwszy, od kiedy El Encanto odebrało mi ojca, cieszę się, że pogrążony jest we śnie i nie widzi, jak spektakularną klęskę poniosłem.

23 mój ojciec (hiszp.)

24 zakonnice i czarownice (hiszp.)

25 poczekaj! (hiszp.)

26 dość! (hiszp.)

27 zbroje (hiszp.)

28 cholera (hiszp.)

29 witajcie (hiszp.)

6

CADE

Mimo że dookoła panuje cisza, dźwięk metalu uderzającego o metal wciąż dzwoni mi w uszach. To ciągłe dudnienie połączone z równym rytmem końskich kroków kołysze mnie do snu. Ale gdy tylko opada mi głowa, rozpaczliwe krzyki umierających i rannych wyrywają mnie ze snu z siłą rozbijającego się o kamienie rwącego potoku.

Kiedy budzę się nagle, moje mięśnie się spinają, a wtedy przeszywa je ból. Po bitwie cały jestem posiniaczony, a jazda konno jeszcze bardziej nadwyręża moje obolałe członki.

By zachować czujność, obchodzę dookoła cały oddział, upewniając się, że ranni, których wieziemy, nadal żyją. Modlę się za Fergusa, który został, by oczyścić pole bitwy, i za Almę, która wciąż opatruje najpoważniej rannych, przygotowując ich do transportu. Kolejne modlitwy wypowiadam za Deirdre, co do której mogę jedynie mieć nadzieję, że prowadzi swój oddział z powrotem do Adarii i gdy tylko to zrobi, dołączy do nas. Jedna modlitwa za Eamona, który zgodnie z rozkazami dołączyć miał do Deirdre. Dwie za Nessę, która miała za zadanie wraz z podległymi jej jednostkami utrzymać swoją pozycję, a po bitwie dołączyć do nas. Nessa powinna już tu być.

– Panie. – Zaskakuje mnie głos jednego z naszych zwiadowców. Mężczyzna patrzy w dal, a ja podążam za jego wzrokiem.

To Deirdre. Galopuje przed siebie, owinięta swoim breacán30, i wygląda, jakby była w pełni sił. Jest z nią Eamon. Nawet z tej odległości potrafię go rozpoznać po wzroście i koniu. Wiezie jednak ze sobą kogoś, kogo nie poznaję. Kogoś drobnej budowy ciała. Okrytego peleryną. Może jest ranny? Nie potrafię powiedzieć.

Coś mnie niepokoi. Wyjeżdżam im na spotkanie.

Gdy jestem już blisko, próbuję zajrzeć pod kaptur peleryny, która okrywa tajemniczą postać, ale osoba ma pochyloną głowę i nie widzę jej twarzy.

Deirdre i ja jedziemy szybciej i zatrzymujemy się obok siebie. Nasze konie trącają się nosami na powitanie, a my obejmujemy się zdyszani.

– Dziękuję Bogu za twoją odwagę – mówię. – Czy wszystko w porządku?

– Jestem cała, panie – odpowiada. – Eamon także.

– Nessa? – pytam.

Spuszcza głowę.

– Żadnych wieści.

Deirdre spogląda na grupę żołnierzy za mną i mimo że zwykle trudno jest wyczytać cokolwiek z jej twarzy, widzę smutek i zaskoczenie tym, jak niewielu nas wraca do domu.

– Zdobyliśmy najbardziej wysunięty na wschód przyczółek eliańskiej armii – oznajmia, odwracając się do mnie. – Wątpię jednak, że zdołamy go utrzymać.

W pewnym sensie Patrick i jego doradcy mieli rację. Zajęliśmy większość terenów, które zamierzaliśmy zdobyć. Ja też jednak się nie myliłem. Płakałem nad ciałem Dermota. Trzymałem za rękę Carę, podczas gdy Alma usztywniała jej nogę. Wiem, że Deirdre i Eamon również pamiętają, jak trzymali w ramionach rannych i płakali nad tymi, których straciliśmy. Nie wiemy jeszcze, czy mamy opłakiwać Nessę i jej żołnierzy, czy dalej modlić się o to, by przeżyli.

Kiedy dotrzemy do zamku, doradcy odtrąbią zwycięstwo. Wychwalać będą nasze bohaterstwo, podczas gdy my pogrążymy się w żałobie.

Chwytam Deirdre za ramię, a ona kiwa głową i odwraca konia w stronę Eamona wiozącego okrytą peleryną postać.

– Eamon! – wołam. Objąłbym go tak samo jak Deirdre, ale wciąż dzieli nas dystans długości ramienia. Koń kiwa łbem, zapewne równie zmęczony jak jego jeździec.

– Kogo tu wieziesz? – pytam.

– Nie wiemy, panie – odpowiada Eamon. – Ale nie jest jednym z naszych.

– Skąd ta pewność? – dopytuję.

– Gdy go znaleźliśmy, był przy nim kwezal – wyjaśnia Deirdre.

– I to, jak się porusza – dodaje Eamon. – Walczy inaczej niż ktoś wyszkolony w Adarii.

Nie jestem szczególnie przekonany, ale to nie ja go znalazłem i nie ja z nim walczyłem. Jeśli Deirdre i Eamon myślą, że nie jest jednym z nas, pewnie tak właśnie jest.

Nagle peleryna się porusza. Eamon krzyczy zaskoczony, na co koń reaguje rżeniem. Zauważam błysk stali, po czym rozlega się brzęk miecza chowanego z powrotem do pochwy.

Kaptur peleryny zsunął się z głowy jeńca i widzę wyraźniej jego twarz i ciało. Wygląda młodo, jest drobny jak na swój wiek. Ma na sobie niedopasowaną zbroję zwiadowcy. Napierśnik leży luźno, mimo że zapięty jest najciaśniej, jak się da, a ochraniacze na golenie wrzynają mu się w łydki, choć nie można ich już zapiąć luźniej. Przyglądam się uważnie mocowaniom i jestem przekonany, że zbroja ta nie należy do niego – w miejscach, w których wcześniej zapięte były klamry, widać przetarcia; są one za daleko, by można było to wytłumaczyć zwykłym wzrostem ciała. Poza tym gdyby tyle urósł (choć nierównomiernie), od kiedy został zwiadowcą, już dawno nie powinien nim być.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

30 tartan (irl.)

7

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

8

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

9

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

10

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

11

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

12

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

13

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

14

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

15

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

16

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

17

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

18

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

19

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

20

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

21

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

22

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

23

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

24

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

25

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

26

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

27

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

28

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

29

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

30

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

31

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

32

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

33

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

34

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

35

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

36

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

37

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

38

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

39

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

40

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

41

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

42

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

43

VALENCIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

44

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

45

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

46

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

47

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

48

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

49

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

50

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

51

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

52

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

53

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

54

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

55

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

56

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

57

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

58

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

59

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

60

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

61

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

62

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

63

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

64

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

65

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

66

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

67

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

68

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

69

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

70

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

71

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

72

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

73

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

74

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

75

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

76

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

77

VAL

Rozdział dostępny w pełnej wersji

78

CADE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

VENOM & VOW

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agnieszka Nowak

Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała

Korekta: Katarzyna Kusojć

Konsultacja z języka hiszpańskiego: Barbara Bardadyn

Projekt okładki: Lindsey Whitt

Ilustracje: © Mx. Morgan

Opracowanie graficzne okładki: Robert Weber

Copyright © 2023 by Anna-Marie McLemore and Elliott McLemore.

Illustrations © 2023 by Mx. Morgan.

All rights reserved.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Kamil Bielecki, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8321-834-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

   

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik