Renegat. Wojna wywiadów 1926 r - Witold J. Ławrynowicz - ebook

Renegat. Wojna wywiadów 1926 r ebook

Witold J. Ławrynowicz

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W mieszkaniu kapitana Niemojewskiego – jednego z bohaterów powieści historyczno-sensacyjnej pt. Renegat – zjawia się porucznik Czerski. Przychodzi późno i bez zapowiedzi, ale nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, zważywszy na fakt, że walczyli w jednym pułku w wojnie 1920. A jednak… Czerski jakiś czas temu zniknął, a wraz z nim tajne dokumenty ze sztabu, co rzuca na niego podejrzenie o zdradę. Teraz wraca i składa dawnemu koledze propozycję nie do odrzucenia. W Warszawie w przededniu zamachu majowego w 1926 r. wre walka wywiadów, bolszewiccy agenci nie przebierają w środkach, a gdzieś w otoczeniu prezydenta operuje szpieg. Renegat, który zdążył już poznać na własnej skórze metody działania sowieckich służb, do gry z nimi wciąga oficera polskiego kontrwywiadu. O co tak naprawdę gra Czerski? Czy Niemojewski zapłaci za to utratą życia i honoru? Tymczasem sytuacja w kraju wymyka się spod kontroli, następuje zamach stanu, a szpieg wciąż pozostaje nieuchwytny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 537

Oceny
4,8 (6 ocen)
5
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wi­told J. Ław­ry­no­wicz

Re­ne­gat

Re­dak­cja

Mał­go­rza­ta Pi­lec­ka

Pro­jekt okład­ki

Mi­ko­łaj Ja­strzęb­ski

Kon­wer­sja do wer­sij elek­tro­nicz­nej

Mi­ko­łaj Ja­strzęb­ski (epub@mi­ko­laj.co)

Zdję­cie na okład­ce przed­sta­wia bu­dy­nek po­sel­stwa so­wiec­kie­go przy ul. Po­znań­skiej 15 w War­sza­wie

© Co­py­ri­ght by Wi­told J. Ław­ry­no­wicz

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by LTW

ISBN 978-83-7565-440-0

Wy­daw­nic­two LTW

ul. Sa­wic­kiej 9, Dzie­ka­nów Le­śny

05-092 Ło­mian­ki

tel. 22 751–25–18

www.ltw.com.pl

Mo­jej Mat­ce,

war­sza­wian­ce przez 92 lata,

po­świę­cam – au­tor

Prolog

Mo­skwa – li­sto­pad 1920

Nad „ofi­cjal­ną” Mo­skwą wi­sia­ła za­tę­chła at­mos­fe­ra roz­ra­chun­ków i wza­jem­nych re­kry­mi­na­cji za prze­gra­ną woj­nę z Pol­ską. Na­stro­je po­gar­sza­ła trwa­ją­ca od kil­ku dni nie­prze­rwa­na je­sien­na mżaw­ka, któ­ra wie­czo­ra­mi za­ma­rza­ła na uli­cach. Wpraw­dzie urzę­do­wa pro­pa­gan­da prze­sta­wia­ła wy­nik woj­ny jako zwy­cię­ski re­mis – Po­la­cy za­trzy­ma­li na­tar­cie i roz­po­czę­li roz­mo­wy po­ko­jo­we, jed­nak ko­ry­ta­rze Krem­la hu­cza­ły wprost od wza­jem­nych oskar­żeń, a po­szu­ki­wa­nie win­nych trwa­ło od mie­się­cy. Dla każ­de­go ofi­ce­ra Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go Ro­bot­ni­czo-Chłop­skiej Ar­mii Czer­wo­nej nie było ta­jem­ni­cą, że marsz na Za­chód za­koń­czył się pod War­sza­wą, a bi­twa nad Nie­mnem spo­wo­do­wa­ła utra­tę le­d­wo upo­rząd­ko­wa­nych ar­mii Fron­tu Za­chod­nie­go i ogrom­ną próż­nię ope­ra­cyj­ną. Ar­mia Czer­wo­na stra­ci­ła tak wie­lu ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy, że nie było komu bro­nić dro­gi na wschód. Po­la­cy, gdy­by chcie­li, mo­gli­by pra­wie bez opo­ru ma­sze­ro­wać na Mo­skwę. Ale sta­nę­li, i to dało pod­sta­wę twier­dze­niom, że woj­na nie była prze­gra­na. Ga­ze­ty po­da­ły do wia­do­mo­ści, że „ja­śnie­pań­ska Pol­ska”, w oba­wie przed nie­unik­nio­nym kontr­ata­kiem wojsk Ar­mii Czer­wo­nej, wo­la­ła za­wrzeć po­kój. Tyl­ko nikt w szta­bie nie wie­dział, skąd te woj­ska mia­ły­by przy­być. Zdol­ne do dal­szych dzia­łań dy­wi­zje były zwią­za­ne wal­ka­mi na Sy­be­rii prze­ciw­ko in­ter­wen­tom1 i na Kry­mie prze­ciw­ko Wran­glo­wi, od­wo­dów nie było. Ro­zejm z Pol­ską przed­sta­wia­no jako suk­ces, na­to­miast od­wrót spod War­sza­wy w po­dejrz­li­wej at­mos­fe­rze pa­nu­ją­cej na Krem­lu po­wo­li za­czy­nał na­bie­rać kształ­tów zdra­dy. Win­nych tej zdra­dy za­wzię­cie po­szu­ki­wa­no i do­słow­nie każ­dy mógł zo­stać oskar­żo­ny.

Po roz­po­czę­ciu ne­go­cja­cji po­ko­jo­wych z Pol­ską prze­wod­ni­czą­cy Rady Ko­mi­sa­rzy Lu­do­wych Wło­dzi­mierz Il­jicz Le­nin nie zre­zy­gno­wał ze swo­ich wiel­kich pla­nów. Po­most do pro­le­ta­ria­tu Eu­ro­py, ja­kim była Pol­ska, obro­nił się przed in­wa­zją i Ar­mia Czer­wo­na nie zdo­ła­ła po­łą­czyć się z kla­są ro­bot­ni­czą Nie­miec, ale to nie ozna­cza­ło po­rzu­ce­nia idei zbu­do­wa­nia Wszech­świa­to­wej Re­pu­bli­ki Rad. Le­nin uwa­żał, że re­wo­lu­cja do dal­sze­go roz­wo­ju po­trze­bo­wa­ła wspar­cia pro­le­ta­ria­tu Nie­miec z ich ogrom­ną bazą prze­my­sło­wą, na­to­miast za­mknię­ta w gra­ni­cach Ro­sji za­du­si się i upad­nie. W jego prze­świad­cze­niu je­dy­nym ra­tun­kiem było roz­sze­rze­nie idei re­wo­lu­cji so­cjal­nej na inne kra­je i na­ro­dy. Nie­po­wo­dze­nie pod War­sza­wą od­wle­ka­ło w cza­sie roz­prze­strze­nie­nie my­śli so­cja­li­stycz­nej po świe­cie, ale nie ozna­cza­ło jej koń­ca. W po­ję­ciu Le­ni­na i ota­cza­ją­cych go ko­mu­ni­stów Pol­ska sta­ła się pań­stwem bu­fo­ro­wym za­gra­dza­ją­cym bol­sze­wi­kom dro­gę do Eu­ro­py. Po­ko­nać Pol­skę ozna­cza­ło oba­lić po­rzą­dek wer­sal­ski i roz­po­cząć świa­to­wą re­wo­lu­cję. Sko­ro jed­nak Pol­ska, an­ty­bol­sze­wic­ki sza­niec En­ten­ty, od­par­ła na­jazd, na­le­ża­ło po­dejść do pro­ble­mu w od­mien­ny spo­sób i za­cząć dłu­go­fa­lo­wą pra­cę nad zmięk­cze­niem prze­ciw­ni­ka. Dy­rek­ty­wy nie zo­sta­ły jesz­cze wy­da­ne, Po­lit­biu­ro mia­ło za­le­d­wie mgli­ste po­ję­cie o no­wych kie­run­kach dzia­ła­nia, ale cel re­wo­lu­cji so­cjal­nej był prze­cież nie­zmien­ny.

Wy­wiad nie­prze­rwa­nie pra­co­wał nad zdo­by­ciem no­wych in­for­ma­cji o prze­ciw­ni­ku. Pod­ję­to dłu­go­dy­stan­so­we dzia­ła­nia ob­li­czo­ne nie na do­raź­ny zysk, ale na two­rze­nie ośrod­ków wy­wia­du, któ­rych za­da­niem było pod­mi­no­wa­nie struk­tu­ry pań­stwa pol­skie­go, po­zna­nie sys­te­mu obron­ne­go i umiesz­cze­nie agen­tów we wła­dzach cy­wil­nych oraz woj­sko­wych. Z na­tu­ry rze­czy te dzia­ła­nia mu­sia­ły trwać la­ta­mi.

Po­dmuch po­wie­trza wpa­da­ją­cy przez rap­tow­nie otwar­te drzwi po­de­rwał pa­pie­ry na biur­ku. Drzwi trza­snę­ły pchnię­te sil­nym ra­mie­niem i cięż­kie kro­ki za­dud­ni­ły o drew­nia­ną pod­ło­gę. Sie­dzą­cy za biur­kiem szef Wy­dzia­łu Za­gra­nicz­ne­go Cze­ka z nie­cier­pli­wo­ścią pod­niósł gło­wę znad czy­ta­nych pa­pie­rów. Nie­za­do­wo­lo­ny z prze­rwa­nia mu pra­cy spoj­rzał nie­chęt­nie na in­tru­za. Ja­kow Chri­sto­fo­ro­wicz Daw­tian wła­śnie roz­po­czął pra­cę w nowo utwo­rzo­nym de­par­ta­men­cie wy­wia­du za­gra­nicz­ne­go i do­pie­ro za­po­zna­wał się z wy­zna­czo­ny­mi mu za­da­nia­mi. Pod­cho­dził do pra­cy z ener­gią i w cią­gu pierw­szych dni urzę­do­wa­nia wy­dał już wstęp­ne po­le­ce­nia ma­ją­ce na celu stwo­rze­nie siat­ki w Pol­sce. Roz­po­czął or­ga­ni­za­cję grup dy­wer­syj­nych, któ­rych za­da­niem było sia­nie nie­po­ko­ju w stre­fie przy­gra­nicz­nej, ale jed­no­cze­śnie za­czął my­śleć o przy­go­to­wa­niu wy­szko­lo­nych agen­tów zdol­nych do prze­pro­wa­dze­nia głę­bo­kie­go wy­wia­du. Czy­tał wła­śnie ra­port z Po­le­sia, któ­re z ra­cji ukształ­to­wa­nia geo­gra­ficz­ne­go sta­no­wi­ło zna­ko­mi­ty te­ren do prze­rzu­ca­nia szpie­gów przez gra­ni­cę, nie mógł za­tem spo­glą­dać życz­li­wie na na­trę­ta.

Alek­siej Pro­ta­sow, pod­wład­ny i chwi­lo­wo pra­wa ręka Daw­tia­na, z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy i błysz­czą­cy­mi ocza­mi szyb­ko zbli­żył się do usta­wio­ne­go na środ­ku du­żej sali biur­ka, za któ­rym sie­dział jego prze­ło­żo­ny.

– Zna­la­złem kan­dy­da­ta, to­wa­rzy­szu ko­mi­sa­rzu – po­wie­dział Alek­siej Pro­ta­sow, kła­dąc obie dło­nie na brze­gu biur­ka i po­chy­la­jąc się do przo­du. Roz­pie­ra­ła go ra­dość z wy­peł­nie­nia trud­ne­go za­da­nia i nie mógł od­mó­wić so­bie na­tych­mia­sto­we­go za­mel­do­wa­nia prze­ło­żo­ne­mu o wy­ko­na­niu roz­ka­zu. – Do­sko­na­ły kan­dy­dat. Czło­wiek, któ­ry pa­su­je do le­gen­dy. Ide­owy bol­sze­wik i czy­sty Po­lak. Lep­sze­go nie da się ni­g­dzie zna­leźć.

– Ach, to wy, Alek­siej. Moż­na po­my­śleć, że de­ni­ki­now­cy wdar­li się na Kreml i wpa­dli do mo­je­go biu­ra – po­wie­dział sar­ka­stycz­nie Ja­kow Daw­tian, nie wy­ka­zu­jąc za­in­te­re­so­wa­nia sa­mym mel­dun­kiem. – Sia­daj­cie. Po­roz­ma­wia­my o tym. Czy to pew­ny czło­wiek?

Szef INO2, jak w skró­cie na­zy­wa­no Wy­dział Za­gra­nicz­ny, czy­li wy­wiad Cze­ka, odło­żył pió­ro i za­mknął tecz­kę, nad któ­rą pra­co­wał. Wie­rzył swo­je­mu współ­pra­cow­ni­ko­wi, ale to nie ozna­cza­ło, że miał po­dzie­lić się z nim wie­dzą, któ­rej tam­ten nie po­trze­bo­wał. Ge­stem ręki wska­zał Pro­ta­so­wo­wi krze­sło przed biur­kiem, a sam oparł się łok­cia­mi o blat.

Na po­mysł prze­pro­wa­dze­nia da­le­ko­sięż­nej ak­cji wy­wro­to­wej Daw­tian wpadł na po­cząt­ku mie­sią­ca i zle­cił swo­je­mu pod­ko­mend­ne­mu zna­le­zie­nie wła­ści­we­go czło­wie­ka do wy­ko­na­nia za­da­nia. Od po­cząt­ku zda­wał so­bie spra­wę, że wier­ność ide­olo­gii bol­sze­wic­kiej była naj­waż­niej­szym wy­ma­ga­niem wo­bec kan­dy­da­ta na szpie­ga. Li­sta wa­run­ków, ja­kie mu­siał speł­niać kan­dy­dat, obej­mo­wa­ła pol­skie po­cho­dze­nie, a to stwa­rza­ło do­dat­ko­wą trud­ność – Po­la­cy wpraw­dzie byli ide­owi, ale zwy­kle byli rów­nież pa­trio­tycz­nie na­sta­wie­ni do swo­je­go świe­żo od­two­rzo­ne­go kra­ju. Przy tym po­cho­dze­nie spo­łecz­ne nie­ko­niecz­nie wska­zy­wa­ło na wier­ność ide­olo­gii, prze­cież oprócz stra­te­gii Pił­sud­skie­go to pa­trio­tyzm chło­pów obro­nił Pol­skę w le­cie 1920 roku. Pol­scy chło­pi nie przy­ję­li ide­olo­gii bol­sze­wic­kiej i sta­nę­li do obro­ny wła­sne­go kra­ju. Ide­owość agen­ta mu­sia­ła być do­dat­ko­wo moc­no ugrun­to­wa­na, gdyż Daw­tian prze­wi­dy­wał dłu­go­ter­mi­no­wą dzia­łal­ność we wro­gim kra­ju i w wa­run­kach luk­su­so­we­go ży­cia. Wszyst­ko ra­zem zmu­sza­ło do sta­ran­ne­go po­szu­ki­wa­nia od­po­wied­nie­go kan­dy­da­ta. Daw­tian nie mógł być pe­wien, czy jego czło­wiek nie zdra­dzi pod wpły­wem uczuć pa­trio­tycz­nych albo z przy­wią­za­nia do zbyt­ku nie przej­dzie na stro­nę Po­la­ków. Stąd jego py­ta­nie. Wie­dział, jaką otrzy­ma od­po­wiedź, nie o to cho­dzi­ło, chciał mieć w ręku do­wód, że w wy­pad­ku zdra­dy bę­dzie mógł winą obar­czyć Pro­ta­so­wa.

– Nie ma lep­sze­go bol­sze­wi­ka – od­parł Pro­ta­sow, sia­da­jąc na trzesz­czą­ce krze­sło. – Zu­peł­nie pew­ny. Po­lak z miesz­czań­skiej ro­dzi­ny, oj­ciec był le­wi­cu­ją­cym na­uczy­cie­lem, mat­ka do­ra­bia­ła szy­ciem w domu. Oby­dwo­je ro­dzi­ce zgi­nę­li po za­ję­ciu Kow­la przez Po­la­ków w 1919 roku.

– Za­mor­do­wa­ni przez Po­la­ków? – prze­rwał mu Daw­tian.

– Jak to było, tego nikt już nie doj­dzie. – Pro­ta­sow wzru­szył ra­mio­na­mi. – Bar­dak był taki, że kto to wie. Ale on wie­rzy, że ro­dzi­ców zli­kwi­do­wał pol­ski wy­wiad w od­we­cie za dzia­łal­ność so­cja­li­stycz­ną. Chło­pak dzia­łał w na­szych or­ga­ni­za­cjach od gim­na­zjum. In­te­li­gent­ny i oczy­ta­ny. Ma wy­kształ­ce­nie, stu­dio­wał na Wy­dzia­le Pra­wa w Pio­tro­gro­dzie jesz­cze przed woj­ną. Po­tem go zmo­bi­li­zo­wa­li i zo­stał lejt­nan­tem, ale tyle uzy­ska­li, że im rady żoł­nier­skie za­kła­dał w 81 puł­ku pie­cho­ty. Od koń­ca 1919 roku jest w Cze­ka w Pio­tro­gro­dzie. Zdol­ny pra­cow­nik, szcze­gól­nie cię­ty na Po­la­ków, aż trze­ba go pil­no­wać, bo po­tra­fi prze­sa­dzić. Pra­co­wał jako taj­ny agent, od­zna­czył się. To­wa­rzysz Dzier­żyń­ski chciał za­brać go ze sobą do dzia­łań na te­re­nie Pol­skiej So­cja­li­stycz­nej Re­pu­bli­ki Rad, ale to nam nie wy­szło i wró­cił do Pio­tro­gro­du.

– Spraw­dzo­ny cze­ki­sta, to do­brze – mruk­nął do sie­bie Daw­tian. – To­wa­rzysz Dzier­żyń­ski ma do nie­go za­ufa­nie, a to bar­dzo do­brze. Mo­że­my za­tem za­cząć dzia­ła­nie. Zro­bi­my tak: prze­szko­li­cie go w za­kre­sie dzia­łań agen­tu­ral­nych. Tyl­ko krót­ki kurs. Wie­cie: na­wią­za­nie kon­tak­tów, prze­ka­zy­wa­nie in­for­ma­cji, ma­sko­wa­nie przed kontr­wy­wia­dem. Znaj­dzie­cie mu na­zwi­sko – pol­skie, do­bre, ale nie ary­sto­kra­tycz­ne. Pa­no­wie wszy­scy zna­ją się mię­dzy sobą i ła­two roz­po­zna­ją pod­rzu­co­ne­go im agen­ta, za­tem ład­ne pol­skie na­zwi­sko, in­te­li­genc­kie. Po­tem od­bę­dę z nim roz­mo­wę i po­dam mu szcze­gó­ły za­da­nia. Za­da­nia, któ­re po­trwa la­ta­mi.

Brwi Pro­ta­so­wa unio­sły się ze zdzi­wie­nia. Sam nie znał prze­zna­cze­nia agen­ta i ra­czej my­ślał o za­da­niu typu dy­wer­syj­ne­go, na krót­ki czas. Tym­cza­sem sło­wa Daw­tia­na wska­zy­wa­ły na wie­lo­let­nią dzia­łal­ność na ty­łach wro­ga. Woj­na się skoń­czy­ła, za­tem dzia­ła­nia z za­kre­su szpie­go­stwa woj­sko­we­go, za­wsze waż­ne, ze­szły jed­nak na dru­gi plan. Je­śli nie dy­wer­sja to co? Ko­lej­ny re­zy­dent w War­sza­wie? Mie­li już jed­ne­go, a te za­da­nia rzad­ko du­blo­wa­no. Nie ro­zu­miał, do cze­go dąży Daw­tian.

– Jak na­zwi­sko? – spy­tał Daw­tian.

– Bo­biń­ski An­drzej.

– Ile ma lat? – in­da­go­wał da­lej.

– Dwa­dzie­ścia sześć.

– Do­bry wiek. Już do­ro­sły, ale może jesz­cze dłu­go pra­co­wać. A jak się za­cho­wu­je pod pre­sją?

– Spo­koj­ny i opa­no­wa­ny. Do­wiódł zim­nej krwi już wie­lo­krot­nie. Od­waż­ny, ale nie­sko­ry do po­dej­mo­wa­nia nie­po­trzeb­ne­go ry­zy­ka. Na­praw­dę do­sko­na­ły agent.

– Wi­dzę to – mruk­nął Daw­tian. – Bę­dzie agen­tem śpio­chem. Obu­dzi­my go we wła­ści­wym mo­men­cie. A na ra­zie bę­dzie się piął po szcze­blach ka­rie­ry urzęd­ni­czej. W tym też trze­ba mu bę­dzie po­móc, ale tą część zor­ga­ni­zu­ję oso­bi­ście przez kon­tak­ty w War­sza­wie. Do was na­le­ży jesz­cze umiesz­cze­nie go na li­ście re­pa­tria­cyj­nej. Na­ci­śnie­cie ko­goś w Czer­wo­nym Krzy­żu, ale tak bez śla­dów.

– A co on ma tam zdzia­łać? – spy­tał Pro­ta­sow, wie­dząc, że nie uzy­ska od­po­wie­dzi. Jed­nak cie­ka­wość wzię­ła u nie­go górę nad ostroż­no­ścią.

– Tego, Pro­ta­sow, na­wet wy wie­dzieć nie mu­si­cie – ostrym gło­sem po­wie­dział Daw­tian i wy­mow­nie po­pa­trzył pod­wład­ne­mu w oczy. – Znaj­dzie­cie mu do­brą le­gen­dę. Ja­kąś ro­dzi­nę pol­ską, zli­kwi­do­wa­ną, żeby nie moż­na było spraw­dzić, ale na tyle do­brą, żeby go przy­ję­to jak swe­go. Na­zwi­sko musi być roz­po­zna­wal­ne w krę­gach elit w War­sza­wie, ale, jak mó­wi­łem, nie z ary­sto­kra­cji. A, niech za­po­zna się z dzia­łal­no­ścią Na­ro­do­wej De­mo­kra­cji, pra­wi­cy. Tam go ulo­ku­je­my. Za­ła­tw­cie mu pol­skie książ­ki i parę sta­rych ga­zet pra­wi­co­wych. Musi ro­zu­mieć idee en­de­cji, żeby mógł po­wie­dzieć kil­ka chwy­tli­wych ha­seł, jak bę­dzie szu­kał sta­no­wi­ska, ale to… No, to bę­dzie póź­niej, jak ja z nim po­roz­ma­wiam.

Pro­ta­sow co­raz mniej ro­zu­miał z ro­bio­nych pół­gło­sem uwag sze­fa INO. Uwa­ga Daw­tia­na, żeby nie do­py­ty­wał się o szcze­gó­ły, nie­co go zde­ner­wo­wa­ła. W tym rze­mio­śle na­le­ża­ło być ostroż­nym, a on wy­ka­zał nad­mier­ne za­in­te­re­so­wa­nie no­wym agen­tem. Jed­nak ostroż­ność sze­fa wy­da­ła mu się nie­lo­gicz­na.

Prze­cież to zu­peł­nie głu­pie – po­my­ślał Pro­ta­sow. Prze­cież to ja wy­na­la­złem tego Po­la­ka, ja mam mu zna­leźć na­zwi­sko i przy­kryw­kę, pod jaką bę­dzie dzia­łał. Czy­li ja będę wie­dział o nim naj­wię­cej ze wszyst­kich, ale ja­kie ma za­da­nie to ko­mi­sarz mi nie po­wie. Dla­cze­go?

– Tak, tak, dużo pra­cy, za­nim przy­go­tu­je­my agen­ta – mru­czał, jak­by do sie­bie, Daw­tian. – A wód­kę to on pije?

– Cał­kiem po na­sze­mu, to­wa­rzy­szu ko­mi­sa­rzu – z uśmie­chem po­wie­dział Pro­ta­sow. – I lubi, i po­tra­fi.

– No to od te­raz nie bę­dzie wód­ki i przej­dzie na pół por­cji.

– A cze­mu tak? Za co go ka­rać? Nasz czło­wiek…

– Pro­ta­sow, żad­nej wód­ki, mało żar­cia! Ro­zu­mie­cie! – Daw­tian zja­dli­wym to­nem dał wy­raz nie­za­do­wo­le­niu z kwe­stio­no­wa­nia jego roz­po­rzą­dzeń. – Czy kto wi­dział tłu­ste­go re­pa­trian­ta z flasz­ką w ręku? No, zro­zu­mie­li­ście. Idź­cie do ro­bo­ty, ma­cie dużo do wy­ko­na­nia.

Daw­tian uznał roz­mo­wę za za­koń­czo­ną i spoj­rzał na blat biur­ka, usi­łu­jąc przy­po­mnieć so­bie, nad czym pra­co­wał, za­nim mu prze­rwa­no.

– Od­mel­do­wu­ję się, to­wa­rzy­szu ko­mi­sa­rzu – po­wie­dział Pro­ta­sow, sta­jąc na bacz­ność na wprost biur­ka.

– Jesz­cze jed­no, Pro­ta­sow – Daw­tian wes­tchnął i ode­rwał oczy od do­ku­men­tów. – Na­stęp­nym ra­zem, jak ma­cie taką sen­sa­cję do za­mel­do­wa­nia, to mel­duj­cie się przez se­kre­ta­riat, od tego jest. Mo­że­cie tu wpaść bez za­po­wie­dzi, tyl­ko je­śli Chiń­czy­cy roz­pocz­ną szturm Krem­la.

Daw­tian uśmiech­nął się lek­ko na wi­dok zdzi­wio­nej miny swo­je­go pod­wład­ne­go. Wie­dział, że zaj­mie mu trzy mi­nu­ty, za­nim zro­zu­mie, że to był dow­cip.

Tym ra­zem Pro­ta­sow ci­cho za­mknął za sobą drzwi. Daw­tian wró­cił do prze­rwa­nej pra­cy, ale po krót­kiej chwi­li rzu­cił pa­pie­ry na biur­ko, od­chy­lił się na krze­śle i za­my­ślił się. Wy­tycz­ne udzie­lo­ne mu przez Fe­lik­sa Ed­mun­do­wi­cza były zu­peł­nie ja­sne i opar­te na jego zna­jo­mo­ści Pol­ski. Daw­tian nie był prze­ko­na­ny, że Dzier­żyń­ski miał cał­ko­wi­tą ra­cję, nie­mniej nie za­mie­rzał pod­wa­żać jego zda­nia. Po­le­ce­nie na­ka­zy­wa­ło mu wy­bra­nie kan­dy­da­tów, jak na ra­zie miał jed­ne­go, do dłu­giej pra­cy agen­tu­ral­nej w Pol­sce. Agent miał wro­snąć w spo­łe­czeń­stwo i przez lata wspi­nać się po dra­bi­nie urzęd­ni­czej, żeby w koń­cu do­trzeć do sta­no­wi­ska, na któ­rym bę­dzie mógł wpły­nąć na kie­ru­nek po­li­ty­ki w Pol­sce.

Tu wła­śnie Daw­tian miał naj­więk­sze wąt­pli­wo­ści. Co taki agent mógł zdzia­łać? Czy do­trze na od­po­wied­nie sta­no­wi­sko? A na­wet je­śli tak, to czy nie zdra­dzi? Dłu­gi po­byt w bur­żu­azyj­nym pań­stwie, pie­nią­dze z tym zwią­za­ne i wła­dza mo­gły ła­two od­mie­nić lo­jal­ność agen­ta. Wpraw­dzie Fe­liks Ed­mun­do­wicz po­wie­dział, że w Pol­sce pod nie­obec­ność ze­wnętrz­ne­go wro­ga po­ja­wią się za­wi­ści mię­dzy po­li­ty­ka­mi i Po­la­cy za­czną gryźć się mię­dzy sobą, ale to tyl­ko była teo­ria.

Wy­tycz­ne Fe­lik­sa Ed­mun­do­wi­cza były pro­ste: od­su­nąć Pił­sud­skie­go od rzą­dze­nia. Daw­tian nie mógł uwie­rzyć, żeby wódz, któ­ry ob­jął naj­wyż­szy urząd w mo­men­cie od­zy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści, skon­so­li­do­wał pań­stwo i po­pro­wa­dził Pol­skę do zwy­cię­stwa w woj­nie, zo­stał na­gle usu­nię­ty od wła­dzy. A to prze­cież było ce­lem ca­łej ope­ra­cji ob­li­czo­nej na lata, zgod­nie z teo­re­tycz­ny­mi wy­wo­da­mi sze­fa Cze­ka Dzier­żyń­skie­go. Żeby ten cel osią­gnąć, Daw­tian za­mie­rzał wy­słać agen­tów, któ­rzy sta­ną się pol­ski­mi urzęd­ni­ka­mi, a przy pew­nej do­zie szczę­ścia i z wła­ści­wy­mi in­struk­cja­mi – może na­wet po­li­ty­ka­mi. Wte­dy za po­mo­cą chwy­tli­wych ha­seł i mo­skiew­skich pie­nię­dzy będą mo­gli pod­sy­cać dzia­łal­ność pra­wi­cy prze­ciw­ko Pił­sud­skie­mu. Na­ro­dow­cy cie­szy­li się w Pol­sce du­żym po­par­ciem i mo­gli prze­chwy­cić wła­dzę, a bez Pił­sud­skie­go Pol­ska upad­nie pod na­po­rem ko­lej­ne­go ata­ku. Pra­ca była ob­li­czo­na na lata, szan­sa suk­ce­su ni­kła, nie­mniej koszt ta­kich ope­ra­cji też był nie­wiel­ki i moż­na było za­ry­zy­ko­wać. W każ­dym ra­zie kie­dy spra­wa sta­nie na Po­lit­biu­rze, to bę­dzie moż­na wy­ka­zać, że INO pra­cu­je nad usu­nię­ciem bu­fo­ru mię­dzy Niem­ca­mi a ra­dziec­kim ko­mu­ni­zmem, czy­li dąży do roz­sze­rze­nia re­wo­lu­cji. I w koń­cu tyl­ko o to cho­dzi­ło.

War­sza­wa – sty­czeń 1926

Ka­pi­tan Jó­zef Nie­mo­jew­ski pra­wie mar­szo­wym kro­kiem do­szedł do rogu Chmiel­nej i Szpi­tal­nej, po czym skrę­cił w lewo. Obej­rzał się za sie­bie, żeby zo­ba­czyć ko­lo­ro­wy neon Che­vro­le­ta na da­chu na­roż­nej ka­mie­ni­cy. Lu­bił spoj­rzeć na re­kla­mę, choć wie­dział, że za jego gażę ni­g­dy nie kupi so­bie ame­ry­kań­skie­go au­to­mo­bi­lu. Trój­kąt­na, na­roż­na ka­mie­ni­ca, ogra­ni­czo­na zbie­giem Zgo­dy i Szpi­tal­nej, oprócz pod­trzy­my­wa­nia ko­lo­ro­we­go neo­nu, mie­ści­ła w swo­im wnę­trzu licz­ne re­dak­cje ga­zet co­dzien­nych, któ­rych re­kla­my zwi­sa­ły z bal­ko­nów na róż­nych pię­trach. Nie­mo­jew­ski na ten wi­dok za­wsze uśmie­chał się nie­co po­gar­dli­wie, gdyż żad­nej z re­dak­cji, w tym na­wet naj­bar­dziej en­dec­kiej „Ga­ze­ty War­szaw­skiej”, nie było stać na świetl­ną re­kla­mę, a Che­vro­le­ta ow­szem. Bę­dąc zwo­len­ni­kiem Mar­szał­ka, Nie­mo­jew­ski miał złe zda­nie o en­de­kach, któ­rych ob­cią­żał winą za śmierć pierw­sze­go pre­zy­den­ta Rze­czy­po­spo­li­tej, roz­ró­by na uli­cach i ko­ro­wód zmie­nia­ją­cych się pra­wi­co­wych ga­bi­ne­tów.

Kil­ka chwil póź­niej do­tarł na miej­sce, ob­ró­cił klucz w zam­ku i pchnął drzwi swo­je­go miesz­ka­nia w domu przy Chmiel­nej 24. Miał za­miar od­świe­żyć się, prze­brać i wyjść na umó­wio­ne spo­tka­nie z ko­le­ga­mi. Spę­dza­nie wie­czo­rów sa­mot­nie w ma­łym po­ko­iku ja­koś kłó­ci­ło się z na­tu­rą uła­na, do tego ka­wa­le­ra. Ko­biet w ży­ciu ka­pi­ta­na Nie­mo­jew­skie­go było dużo, ale żad­na nie zo­sta­ła jego żoną, być może dla­te­go, że było ich tak wie­le i tak szyb­ko się zmie­nia­ły. Jed­nak tego wie­czo­ru nie wy­bie­rał się na rand­kę, lecz na wó­decz­kę w mę­skim gro­nie.

W przed­po­ko­ju po­ło­żył okrą­głą czap­kę z żół­tym oto­kiem na pół­ce, zdjął rę­ka­wicz­ki, pas z ka­bu­rą i idąc w stro­nę po­ko­ju, za­czął roz­pi­nać kurt­kę mun­du­ro­wą. Po­ło­żył dłoń na klam­ce oszklo­nych drzwi i za­trzy­mał się. Coś było nie w po­rząd­ku. Za­sta­no­wił go za­pach uno­szą­cy się w miesz­ka­niu – za­pach aro­ma­tycz­ne­go ty­to­niu tu­rec­kie­go, in­ne­go niż zwy­czaj pa­lił. Nie­mo­jew­ski, ofi­cer wy­wia­du, roz­po­czął ka­rie­rę woj­sko­wą w 3 puł­ku uła­nów pod­czas woj­ny z So­wie­ta­mi, wcze­śniej słu­żył krót­ko w woj­sku ro­syj­skim, z któ­rym od­był kam­pa­nię w Be­sa­ra­bii. W woj­nie 1920 roku od­zna­czył się w za­go­nie na Ka­len­ko­wi­cze, za co otrzy­mał Krzyż Wa­lecz­nych. Po­mi­mo zmia­ny przy­dzia­łu i prze­nie­sie­nia do Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go sta­le no­sił mun­dur ofi­ce­ra 3 puł­ku uła­nów, do któ­re­go miał sen­ty­ment. Lata spę­dzo­ne na ko­niu i w oko­pach, w cią­głym nie­bez­pie­czeń­stwie, na­uczy­ły go opa­no­wa­nia i po­dej­mo­wa­nia szyb­kich de­cy­zji. Udział w dzie­siąt­kach starć wręcz, czy to na ko­niu, czy na pie­cho­tę, przy­go­to­wa­ły go do wal­ki z bli­ska, za­tem mo­men­tal­nie prze­szedł do ak­cji. Nie­mo­jew­ski nie czuł oba­wy przed spo­tka­niem z – jak przy­pusz­czał – wła­my­wa­czem. Wa­ha­nie trwa­ło tyl­ko se­kun­dę i wy­ro­bio­ne przez woj­nę od­ru­chy po­bu­dzi­ły go do dzia­ła­nia. Za­wró­cił do przed­po­ko­ju, wy­jął pi­sto­let z ka­bu­ry i od­wró­cił się w stro­nę po­ko­ju. Kciu­kiem pra­wej dło­ni od­su­nął bez­piecz­nik, a lewą na­ci­snął klam­kę. Ostroż­nie zaj­rzał do środ­ka, ale pa­trząc z oświe­tlo­ne­go przed­po­ko­ju w głąb ciem­ne­go po­miesz­cze­nia nic nie­po­ko­ją­ce­go nie za­uwa­żył. Wy­ce­lo­wał pi­sto­let w głąb swo­je­go ga­bi­ne­tu, któ­ry jed­no­cze­śnie słu­żył mu za sy­pial­nię i ja­dal­nię, i lewą ręką za­czął ma­cać po ścia­nie, szu­ka­jąc kon­tak­tu. Prze­krę­cił prze­łącz­nik i w świe­tle wi­szą­cej pod su­fi­tem lam­py zo­ba­czył sie­dzą­ce­go w jego fo­te­lu czło­wie­ka w cy­wil­nym gar­ni­tu­rze, któ­ry ga­sił pa­pie­ro­sa w le­żą­cej mu na ko­la­nach po­piel­nicz­ce.

– Ręce do góry! – wark­nął Nie­mo­jew­ski prze­ko­na­ny, że zła­pał zło­dzie­ja. Licz­ba roz­bo­jów i wła­mań w sto­li­cy była duża i ka­pi­tan po­my­ślał, że przy­ła­pał kry­mi­na­li­stę na plą­dro­wa­niu jego miesz­ka­nia. Wy­da­ło mu się tyl­ko dziw­ne, że sie­dzą­cy w fo­te­lu po­si­wia­ły męż­czy­zna był po­rząd­nie ubra­ny, nie pró­bo­wał ucie­kać, a po­kój nie no­sił śla­dów prze­szu­ki­wa­nia. Męż­czy­zna wpa­try­wał się w Nie­mo­jew­skie­go spo­koj­nym wzro­kiem, trzy­mał ręce opar­te na pod­ło­kiet­ni­kach i nie ro­bił wra­że­nia prze­stra­szo­ne­go spo­tka­niem z uzbro­jo­nym ofi­ce­rem.

– Wi­dzę, że awan­so­wa­łeś, Jó­zuś – po­wie­dział nie­zna­jo­my, po­wo­li pod­no­sząc ręce do góry, ale w ten spo­sób, że łok­cie cią­gle do­ty­ka­ły pod­ło­kiet­ni­ków, jak­by szu­ka­ły wspar­cia.

– Ktoś ty! – rzu­cił Nie­mo­jew­ski, nie ru­sza­jąc się z miej­sca i trzy­ma­jąc pi­sto­let wy­ce­lo­wa­ny w in­tru­za. Za­sko­czy­ło go, że obcy użył zdrob­nie­nia, ja­kim ob­da­rza­li go wy­łącz­nie ro­dzi­ce i naj­bliż­si ko­le­dzy.

– Nie po­zna­jesz? No, upły­nę­ło kil­ka lat i zmie­ni­łem się, ale naj­lep­sze­go ko­le­gę po­wi­nie­neś pa­mię­tać – po­wie­dział spo­koj­nie in­truz.

Nie­mo­jew­skie­mu na mo­ment ode­bra­ło mowę. Sie­dzą­cy w fo­te­lu męż­czy­zna nie wy­glą­dał na uzbro­jo­ne­go, nie ro­bił żad­nych agre­syw­nych ru­chów, a ostat­nie zda­nie spo­wo­do­wa­ło, że ka­pi­tan za­czął uważ­nie przy­glą­dać się do­brze wi­docz­nym w elek­trycz­nym świe­tle ry­som jego twa­rzy. Licz­ne zmarszcz­ki koło oczu i skrzy­wio­ny po zła­ma­niu nos nada­wa­ły mu wy­gląd sta­re­go czło­wie­ka, ale po­sta­wa i gę­ste wło­sy, wpraw­dzie wy­raź­nie si­wie­ją­ce, wska­zy­wa­ły na śred­ni wiek. Mil­cze­nie trwa­ło kil­ka­na­ście se­kund, aż wresz­cie Nie­mo­jew­ski do­znał olśnie­nia, roz­po­znał przy­by­sza i moc­niej ści­snął pi­sto­let.

– Ka­rol Czer­ski! Re­ne­gat! Zdraj­ca! – pra­wie krzyk­nął za­sko­czo­ny Nie­mo­jew­ski i pod­niósł pi­sto­let wy­żej, jak­by dla od­da­nia strza­łu.

– Wiem, po­sta­rza­łem się, ale jed­nak po­zna­łeś – po­wie­dział Czer­ski i po raz pierw­szy lek­ko się uśmiech­nął – Mogę opu­ścić ręce? Je­stem bez bro­ni.

– Nie! – po­wie­dział Nie­mo­jew­ski chra­pli­wym gło­sem, mru­żąc oczy. – Trzy­maj ręce w gó­rze. Wsta­waj. Idzie­my.

– My­ślisz o tym, żeby za­pro­wa­dzić mnie na po­ste­ru­nek żan­dar­me­rii i aresz­to­wać za zdra­dę? – Czer­ski wciąż się uśmie­chał, ale jego oczy były po­zba­wio­ne wy­ra­zu. – Za­słu­ży­łem, ale wstać nie mogę, bo roz­sy­pię po­piół z po­piel­nicz­ki, cze­ka­jąc, wy­pa­li­łem kil­ka pa­pie­ro­sów i uży­łem…

– Wsta­waj! – prych­nął Nie­mo­jew­ski, prze­ry­wa­jąc wy­wód. – Ręce w gó­rze i marsz przede mną.

– Je­śli wyj­dzie­my stąd i będę trzy­mał ręce w gó­rze, zgi­niesz. – Czer­ski mó­wił tym sa­mym obo­jęt­nym to­nem. – Je­stem bol­sze­wic­kim agen­tem wy­wia­du i mam ob­sta­wę. Strze­lą ci w łeb na klat­ce scho­do­wej albo na uli­cy. Nie da­dzą ci szan­sy. To za­wo­dow­cy i je­stem dla nich waż­ny, bar­dzo waż­ny.

– Pie­przysz głu­po­ty, Czer­ski – od­po­wie­dział ofi­cer i ro­biąc wy­mow­ny gest pi­sto­le­tem, do­dał: – Wsta­waj z fo­te­la. Idzie­my!

– Pa­mię­tasz spra­wę Le­śniew­skie­go? – Czer­ski na­wet nie drgnął. – On od­mó­wił współ­pra­cy z nami, kie­dy agent go wer­bo­wał. Osten­ta­cyj­nie przy­sze­dłem tu­taj, żeby na­mó­wić cie­bie do współ­pra­cy. Na­wet dano mi ta­kie po­le­ce­nie. Je­śli mnie wy­pro­wa­dzisz z rę­ka­mi w gó­rze, to bę­dzie zna­czy­ło, że od­mó­wi­łeś.

Nie­mo­jew­ski do­sko­na­le pa­mię­tał po­rucz­ni­ka Igna­ce­go Le­śniew­skie­go, któ­re­go rok wcze­śniej zna­le­zio­no za­rżnię­te­go na klat­ce domu, w któ­rym miesz­kał. Krew z pod­cię­te­go gar­dła pły­nę­ła po stop­niach w dół, ale nikt ni­cze­go nie sły­szał. Wy­glą­da­ło na to, że daw­ny fron­to­wy ofi­cer pie­cho­ty nie bro­nił się przed ata­kiem. Po­li­cja uzna­ła, że to ban­dyc­ki na­pad, ale wy­wiad wie­dział swo­je – Le­śniew­ski pra­co­wał w Szta­bie Ge­ne­ral­nym i miał do­stęp do taj­nych do­ku­men­tów.

– To nie by­łem ja – Czer­ski od­po­wie­dział na nie­na­wist­ny wzrok ka­pi­ta­na. – Wte­dy jesz­cze le­czy­łem się w szpi­ta­lu pod Mo­skwą.

– Wi­dzę, że dużo wiesz o Pol­sce po­mi­mo dłu­gie­go po­by­tu za gra­ni­cą – rzu­cił z sar­ka­zmem Nie­mo­jew­ski.

– Jak mi po­zwo­lisz, to opo­wiem ci kil­ka in­te­re­su­ją­cych cie­bie spraw – po­wie­dział Czer­ski, my­śląc z za­do­wo­le­niem, że naj­trud­niej­sza część spo­tka­nia była już za nim. Nie­mo­jew­ski nie za­strze­lił go, był za­in­try­go­wa­ny nie­ocze­ki­wa­nym przy­by­szem i bez wąt­pie­nia chciał się wię­cej od nie­go do­wie­dzieć.

Nie­mo­jew­ski za­wa­hał się. Obec­ność zdraj­cy w jego miesz­ka­niu, cał­ko­wi­ty spo­kój, z ja­kim pa­trzył na wy­ce­lo­wa­ną w nie­go lufę pi­sto­le­tu, spra­wi­ła, że za­czął za­sta­na­wiać się nad po­wo­dem wi­zy­ty. Czer­ski znik­nął dwa lata wcze­śniej z pla­na­mi obro­ny Kre­sów Wschod­nich przez ata­kiem z Ro­sji So­wiec­kiej. Wkrót­ce wy­wiad do­niósł, że prze­szedł na stro­nę bol­sze­wi­ków, ale dal­sze jego losy po­zo­sta­ły nie­zna­ne. Na­głe po­ja­wie­nie się zdraj­cy w miesz­ka­niu ka­pi­ta­na wy­wia­du było tak za­ska­ku­ją­ce, że Nie­mo­jew­ski zu­peł­nie tego nie ro­zu­miał.

– Po co przy­sze­dłeś?

– Po nowe pla­ny obro­ny wschod­niej gra­ni­cy i pla­ny mo­bi­li­za­cyj­ne.

– Co? – po raz dru­gi tego wie­czo­ru Nie­mo­jew­skie­mu ode­bra­ło mowę. – Prze­cież wy­kra­dłeś je i za­nio­słeś bol­sze­wi­kom.

– Ale są, a ra­czej będą, nowe pla­ny. Pla­ny dla zre­or­ga­ni­zo­wa­nej, zre­du­ko­wa­nej li­czeb­nie ar­mii. Nowe pla­ny.

– Żad­nej re­or­ga­ni­za­cji nie było.

– Ale bę­dzie.

– Nic o tym nie wiem.

– A wła­śnie – w oczach Czer­skie­go po­ja­wił się błysk try­um­fu. – Ty jesz­cze nic nie wiesz, a ja już wiem.

– Hę? – Nie­mo­jew­skie­mu opa­dła ze zdzi­wie­nia szczę­ka.

– Bę­dzie re­or­ga­ni­za­cja ar­mii, w każ­dym ra­zie jest pla­no­wa­na, i wo­bec tego pla­ny de­fen­syw­ne „Wschód” ule­gną mo­dy­fi­ka­cji, a może na­wet zo­sta­ną spo­rzą­dzo­ne pla­ny ofen­syw­ne. Wy­wiad so­wiec­ki wie o tym, ale w szta­bie do­pie­ro nad tym pra­cu­ją. I wła­śnie o tym przy­sze­dłem z tobą po­roz­ma­wiać. Daj mi szan­sę to opo­wiem ci, o co w tym wszyst­kim cho­dzi.

Nie­mo­jew­ski pa­trzył na swe­go daw­ne­go ko­le­gę sze­ro­ko otwar­ty­mi ze zdzi­wie­nia ocza­mi. To, co opo­wia­dał, nie mie­ści­ło mu się w gło­wie. W jaki spo­sób wy­wiad bol­sze­wic­ki mógł wie­dzieć o zmia­nach w ar­mii pol­skiej, za­nim wie­dzia­ło o nich Mi­ni­ster­stwo Spraw Woj­sko­wych? Prze­łknął cięż­ko i się­gnął po sto­ją­ce pod ścia­ną krze­sło. Od­wró­cił je opar­ciem do przo­du i usiadł okra­kiem, trzy­ma­jąc pi­sto­let wy­ce­lo­wa­ny w Czer­skie­go. Po­ru­szył kil­ka razy gło­wą na boki i mru­gnął ocza­mi.

– Skąd wiesz, że cie­bie nie za­strze­lę albo nie po­wlo­kę na żan­dar­me­rię?

– Bo nie je­steś idio­tą, Jó­zuś. Nie był­byś ka­pi­ta­nem w wy­wia­dzie, gdy­byś nim był, a poza tym znam cie­bie tak do­brze, że aż za bar­dzo. My­ślę, że jak mnie wy­słu­chasz, to po­dej­miesz grę.

– Jaką grę?

– Wy­wia­dow­czą, oczy­wi­ście.

– Słu­chaj­cie, Czer­ski, nie je­ste­śmy ko­le­ga­mi, więc nie zwra­caj­cie się do mnie po imie­niu – Nie­mo­jew­ski szyb­ko oprzy­tom­niał z osłu­pie­nia i po­sta­no­wił zdy­stan­so­wać się od daw­ne­go ko­le­gi. – A te­raz za­cznij­cie od po­cząt­ku, bo je­stem zgu­bio­ny w tym, o czym mó­wi­cie. I że­by­ście wie­dzie­li, że jak skoń­czy­cie, idzie­my na po­ste­ru­nek przy ko­men­dzie mia­sta.

– Jak so­bie pan ży­czy, pa­nie ka­pi­ta­nie – Czer­ski sil­nie za­ak­cen­to­wał sto­pień woj­sko­wy daw­ne­go ko­le­gi. – Od cze­go mam za­cząć?

– Naj­le­piej od sa­me­go po­cząt­ku – od­parł Nie­mo­jew­ski i oparł dłoń ści­ska­ją­cą pi­sto­let o opar­cie krze­sła. Wie­dział już, że opo­wieść po­trwa dłu­go.

War­sza­wa – sty­czeń 1924

W War­sza­wie hucz­nie ob­cho­dzo­no okres kar­na­wa­łu. Na roz­licz­nych za­ba­wach, ba­lach i rau­tach szam­pan lał się stru­mie­nia­mi, gar­ścia­mi sy­pa­no kon­fet­ti i rzu­ca­no ty­sią­ce ser­pen­tyn. Ską­d­inąd po­waż­ni przed­sta­wi­cie­le spo­łecz­no­ści war­szaw­skiej no­si­li śmiesz­ne pa­pie­ro­we ka­pe­lu­sze na gum­kach, a ich żony wkła­da­ły ma­ski ro­dem z we­nec­kie­go kar­na­wa­łu. Jak za­wsze na ba­lach rej wo­dzi­li peł­ni ener­gii i dzi­wacz­nych po­my­słów mło­dzi ka­wa­le­ro­wie. Wśród mło­dych szcze­gól­nie wy­róż­nia­li się ofi­ce­ro­wie, dla któ­rych każ­dy bal był oka­zją, żeby po­wspo­mi­nać woj­nę, na­pić się wód­ki i co naj­waż­niej­sze – spo­tkać się z płcią prze­ciw­ną. Ułań­ska fan­ta­zja i urok mun­du­ru spra­wia­ły, że cie­szy­li się ogrom­nym wzię­ciem wśród pięk­nych war­sza­wia­nek i przy­by­szek spo­za sto­li­cy, któ­rych set­ki zje­cha­ły do mia­sta, żeby za­żyć za­ba­wy i wy­tchnie­nia, a może na­wet zło­wić męża.

Tej nocy bal w Bri­sto­lu zda­wał się nie mieć koń­ca. Pod­po­rucz­nik Ka­rol Czer­ski przy­szedł już nie­co wsta­wio­ny, gdyż za­nim jesz­cze do­tarł do ho­te­lu, wstą­pił z ko­le­ga­mi do „Wró­bla”3 na jed­ną wód­kę. Oczy­wi­ście nie skoń­czy­ło się na jed­nym głęb­szym, wspo­mnie­nia wo­jen­ne i plot­ki o wyż­szych do­wód­cach wy­ma­ga­ły prze­cież od­po­wied­nie­go pod­kła­du. W efek­cie, kie­dy wszedł do sali ba­lo­wej, czuł już przy­jem­ny szme­rek w gło­wie. Dum­ny z mun­du­ru i przy­pię­te­go doń Krzy­ża Wa­lecz­nych za wal­ki o prze­pra­wę pod Dru­skie­ni­ka­mi w woj­nie bol­sze­wic­kiej, wy­pi­nał do przo­du pierś i z wyż­szo­ścią, a na­wet z pew­ną aro­gan­cją, roz­glą­dał się po sali. Do­strzegł zna­jo­mych sie­dzą­cych przy sto­li­ku w głę­bi i wła­śnie ru­szał w ich kie­run­ku, kie­dy jego uwa­gę ścią­gnę­ło obie­cu­ją­ce spoj­rze­nie od stro­ny baru. Nie­dba­le opar­ta o ladę, z nogą za­ło­żo­ną na nogę, co po­zwa­la­ło na obej­rze­nie du­że­go frag­men­tu jej zgrab­nej łyd­ki, sie­dzia­ła zna­jo­ma. Czar­na suk­nia z le­ją­ce­go się ak­sa­mi­tu opły­wa­ła jej cia­ło, pod­kre­śla­jąc kształ­ty, a od­waż­ny de­kolt, ob­ra­mo­wa­ny stru­si­mi piór­ka­mi, kon­tra­sto­wał z bie­lą jej dłu­giej szyi. Na­tych­miast ją so­bie przy­po­mniał, tań­czył z nią kil­ka dni temu na balu w te­atrzy­ku Roc­co na No­wym Świe­cie. Praw­da była taka, że tam­te­go wie­czo­ru nie mógł się od niej ode­rwać i w re­zul­ta­cie tań­czył tyl­ko z nią. Pa­mię­tał, że na imię mia­ła Ni­non, mó­wi­ła z kre­so­wym za­cią­ga­niem i w tań­cu lgnę­ła do nie­go ca­łym cia­łem. Po­wta­rza­ła mu szep­tem, że to wina trzech kie­lisz­ków szam­pa­na, któ­re wy­pi­ła przed ko­la­cją, ale on czuł co in­ne­go. Czer­ski za­cho­wał go­rą­ce wspo­mnie­nia z tam­tej nocy, ale ani ad­re­su, ani obiet­ni­cy spo­tka­nia nie mógł wte­dy od niej uzy­skać. Z prze­kor­nym uśmiesz­kiem po­wie­dzia­ła mu, że je­śli ich prze­zna­cze­niem jest spo­tkać się po­now­nie, to tak się sta­nie. Samo wspo­mnie­nie tam­tej za­ba­wy przy­pra­wia­ło go o dreszcz pod­nie­ce­nia.

Nie mu­siał się de­cy­do­wać, nogi same po­nio­sły go w stro­nę baru, przy któ­rym sie­dzia­ła Ni­non. Wi­dział, że nie ode­rwa­ła od nie­go wzro­ku, kie­dy zbli­ża­jąc się, la­wi­ro­wał mię­dzy sto­li­ka­mi i za­nim zdą­żył po­dejść, wy­cią­gnę­ła do nie­go rękę w dłu­giej czar­nej rę­ka­wicz­ce się­ga­ją­cej za ło­kieć.

– Wi­tam pana po­rucz­ni­ka – po­wie­dzia­ła ni­skim, uwo­dzi­ciel­skim gło­sem, kie­dy ca­ło­wał jej dłoń.

– Do­bry wie­czór. Mia­łem na­dzie­ję pa­nią spo­tkać – od­parł Czer­ski. – Mó­wiąc praw­dę, szu­ka­łem pani na róż­nych ba­lach, ale do­pie­ro dziś mi się to uda­ło.

– Cie­szę się, że wi­dzę pana po­rucz­ni­ka – od­par­ła z wy­czu­wal­nym w gło­sie roz­rzew­nie­niem, cią­gle pa­trząc mu w oczy. – Ja też się tro­chę za pa­nem stę­sk­ni­łam. Tam­tej nocy pan tak świet­nie tań­czył.

Czer­ski wpraw­dzie ostat­nie dni po­świę­cił na pra­cę w szta­bie, a nie na po­szu­ki­wa­nie in­te­re­su­ją­cej go ko­bie­ty, ale małe kłam­stwo nie mo­gło w tej sy­tu­acji za­szko­dzić. Mło­dy ofi­cer, za­słu­żo­ny na woj­nie w sze­re­gach 3 puł­ku uła­nów, nie zno­sił pra­cy biu­ro­wej, do któ­rej zmu­sza­ła go funk­cja młod­sze­go ofi­ce­ra w Wy­dzia­le Ope­ra­cyj­nym Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go. Co gor­sza ostat­nie dni wy­peł­ni­ły po­praw­ki do pla­nu obro­ny gra­ni­cy wschod­niej, któ­re pod nie­obec­ność sze­fa mu­siał na­no­sić sam. Czy­ta­nie tek­stu sło­wo po sło­wie i wy­szu­ki­wa­nie naj­mniej­szych błę­dów w ma­szy­no­pi­sie było za­ję­ciem nud­nym, ale nie mógł od­kła­dać tego dłu­żej – ter­min od­da­nia pra­cy zbli­żał się nie­ubła­ga­nie. Pla­ny były taj­ne, a przy tym obej­mo­wa­ły ogrom­ne ob­sza­ry na Kre­sach, a za­tem opis, ta­be­le, mapy i wy­kre­sy li­czy­ły po­nad sto stron. Czer­ski pro­wa­dził osta­tecz­ną re­dak­cję gra­ma­ty­ki i błę­dów li­te­ro­wych i wo­bec tego co­dzien­nie mu­siał tasz­czyć po­tęż­ną tecz­kę z pa­pie­ra­mi z kan­ce­la­rii taj­nej do swo­je­go biu­ra. Po kil­ku dniach znu­żo­ny dłu­gi­mi wy­ciecz­ka­mi po ko­ry­ta­rzach i cię­ża­rem no­szo­ne­go pa­pie­ru za­warł nie­for­mal­ną i cał­ko­wi­cie sprzecz­ną z dys­cy­pli­ną umo­wę z pod­ofi­ce­rem w kan­ce­la­rii taj­nej, któ­ra po­zwo­li­ła mu, je­śli pra­co­wał dłu­go w nocy, za­my­kać pla­ny w ka­sie pan­cer­nej w jego biu­rze. Tego wie­czo­ru skoń­czył pra­cę na tyle póź­no, że też nie od­niósł pla­nów. Chciał jesz­cze przej­rzeć do­da­ne w ostat­niej chwi­li anek­sy, ale odło­żył to na na­stęp­ny dzień. Zmę­czo­ny i znu­dzo­ny wy­szedł do mia­sta zo­ba­czyć się z ko­le­ga­mi. W ten spo­sób zna­lazł się w Bri­sto­lu. Roz­po­czę­tej „U Wró­bla” za­ba­wy nie spo­sób było skoń­czyć o dzie­wią­tej. W jego mnie­ma­niu wyj­ście na mia­sto opła­ci­ło się – spo­tkał ko­bie­tę, o któ­rej ma­rzył każ­dej nocy przed za­śnię­ciem.

W tym mo­men­cie or­kie­stra za­czę­ła grać pio­sen­kę z fil­mu Zdo­być cię mu­szę, ory­gi­nal­nie wy­ko­ny­wa­ną przez Jana Kie­pu­rę – Ni­non, ach uśmiech­nij się4 i Czer­ski od­czy­tał to jako do­bry omen. Po­rwał zmy­sło­wą Ni­non do tań­ca, a wo­ka­li­sta śpie­wał z es­tra­dy:

Uśmiech Twój ma nie­po­ję­ty czar,

Wznie­cił w ser­cu moim pra­gnień żar,

Na­gle bez słów, ode­szłaś Ty i pry­sły złud­ne sny. 

Raz wzbu­dzo­na mi­łość w ser­cu tli, 

Gdzież Cię szu­kać gdzież, ach po­wiedz mi, 

Przy­zy­wam Cię pio­sen­ką tą, 

Czy sły­szysz mnie, Ni­non. 

Ni­non, ach uśmiech­nij się, urok Two­ich ust ocza­ro­wał mnie 

Chcę Cię ca­ło­wać Ni­non wy­słu­chaj mnie 

Czy nie wiesz mała Ni­non 

Że ko­cham Cię 

Ni­non, ach uśmiech­nij się, Tyś jest w ży­ciu mem 

Naj­cud­niej­szym snem 

Ni­non, ach uśmiech­nij się, urok ust Twych opro­mie­nia 

Ży­cie me 

Ni­non, ach uśmiech­nij się, Tyś jest w ży­ciu mem 

Naj­cud­niej­szym snem 

Ni­non, ach uśmiech­nij się, urok ust Twych opro­mie­nia 

Ży­cie me

Za­ba­wa po­to­czy­ła się zgod­nie z ty­po­wym sza­blo­nem tam­tych dni. Przed dzie­sią­tą tań­czy­li kla­sycz­ne­go wal­ca i tan­go ar­gen­tyń­skie, prze­pla­ta­jąc tań­ce ko­lej­ny­mi kie­lisz­ka­mi szam­pa­na. W mia­rę wzra­sta­nia tem­pe­ra­tu­ry balu or­kie­stra za­czę­ła grać szyb­sze me­lo­die dla żąd­nej sil­nych wra­żeń młod­szej pu­blicz­no­ści. Czer­ski wprost po­ry­wał Ni­non w swo­ich ra­mio­nach to do foks­tro­ta, to do qu­ick­ste­pa, to do rum­by. Po szyb­kich tań­cach od­po­czy­wa­li w go­rą­cym, lecz wol­niej­szym ryt­mie bo­le­ra. Czas pły­nął nie­zau­wa­że­nie i na sali za­czę­ło się ro­bić luź­niej, gdy sta­tecz­ne pary po­wo­li uda­wa­ły się na noc­ny wy­po­czy­nek. Czer­ski ni­cze­go nie wi­dział oprócz wpa­trzo­nych w nie­go błę­kit­nych oczu Ni­non. Jej lek­ko roz­war­te, kar­mi­no­we usta pod­nie­ca­ły go i po­bu­dza­ły wy­obraź­nię. Sły­szał jej per­li­sty śmiech za każ­dym ra­zem, gdy rzu­cił żart albo uwa­gę. W noz­drzach czuł jej za­pach, osza­ła­mia­ją­cy za­pach eg­zo­tycz­nych kwia­tów i po­łu­dnio­wych mórz – jak są­dził. Od­dzia­ły­wa­ła na jego zmy­sły w spo­sób, ja­kie­go ni­g­dy wcze­śniej nie do­świad­czył i na do­brą spra­wę nie ro­zu­miał. Ni­non była wy­ma­rzo­ną, wprost ide­al­ną ko­bie­tą, któ­ra zga­dy­wa­ła jego ru­chy w tań­cu, wy­mie­nia­ła z nim dyk­te­ryj­ki i plot­ki, a na­wet do­trzy­my­wa­ła mu kro­ku w pi­ciu.

O pół­no­cy Czer­skie­mu sala za­czę­ła wi­ro­wać w gło­wie, a go­rą­ce usta Ni­non wprost pa­rzy­ły mu war­gi przy ukrad­ko­wych po­ca­łun­kach. Nie­prze­ję­ty kon­we­nan­sa­mi cie­szył się pięk­ną i do­sko­na­le tań­czą­cą part­ner­ką, my­śląc od cza­su do cza­su, że ko­le­dzy będą mu za­zdro­ścić ta­kiej zdo­by­czy. Bę­dzie mógł po­chwa­lić się zna­jo­mo­ścią w gro­nie ofi­cer­skim i po­ka­zać się nie tyl­ko w te­atrzy­ku, ale na­wet w ope­rze. Rzut oka w stro­nę sto­li­ka za­ję­te­go przez ko­le­gów upew­nił go, że sie­dzą­cy w tym mo­men­cie sa­mot­nie po­rucz­nik Nie­mo­jew­ski wo­dził za nimi roz­ma­rzo­nym wzro­kiem. Po­de­rwa­nie tak ślicz­nej ko­bie­ty przez Czer­skie­go mu­sia­ło wy­wo­łać jego za­zdrość i chęć udo­wod­nie­nia, że on też po­tra­fi cze­goś po­dob­ne­go do­ko­nać. W mia­rę ro­sną­ce­go w gło­wie Czer­skie­go szu­mu de­li­kat­ne mu­śnię­cia warg Ni­non sta­wa­ły się co­raz częst­sze i dłuż­sze. Ko­bie­ta zda­wa­ła się cał­ko­wi­cie po­świę­cać za­ba­wie i po­wo­li z licz­bą wy­pi­tych kie­lisz­ków szam­pa­na sta­wa­ła się co­raz bar­dziej fry­wol­na. Po­zwa­la­ła Czer­skie­mu ści­skać się na par­kie­cie wśród in­nych par, a kie­dy le­ciut­ko zła­pa­ła go zę­ba­mi za ucho, po­czuł gwał­tow­ny na­pływ krwi do gło­wy, i nie tyl­ko do gło­wy. Ten gest gra­ni­czył z kre­sem jego moż­li­wo­ści pa­no­wa­nia nad sobą, bo nad wła­snym cia­łem już nie był w sta­nie za­pa­no­wać. Po­my­ślał, że musi, po pro­stu musi, za­brać ją ze sobą na kwa­te­rę. Tu jed­nak przy­szło otrzeź­wie­nie. Czer­ski nie był aż tak pi­ja­ny, żeby nie pa­mię­tać, że dzie­lił kwa­te­rę ze Sta­siem Ku­ba­niec­kim. Za­tem ich wy­na­ję­ty po­ko­ik od­pa­dał. Za­wie­dzio­ny w swo­ich na­dzie­jach, wpadł jed­nak na po­mysł, jak roz­wią­zać ten pro­blem.

Po pół­no­cy sta­nę­li na za­sy­pa­nym świe­żym śnie­giem chod­ni­ku przed Bri­sto­lem. Czer­ski opar­ty na trzy­ma­ją­cej go pod rękę Ni­non roz­glą­dał się za do­roż­ką. O tej go­dzi­nie w zi­mie nie było to ła­twe, ale Czer­ski spo­dzie­wał się, że w kar­na­wa­le do­roż­ki będą kur­so­wać po mie­ście całą noc, a w każ­dym ra­zie miał taką na­dzie­ję.

– Weź­miesz mnie do sie­bie? – ni­skim z na­pię­cia gło­sem wy­szep­ta­ła mu w ucho Ni­non.

Czer­ski spoj­rzał w oczy ko­bie­ty i zo­ba­czył w nich bła­gal­ną wprost proś­bę. W ta­kiej sy­tu­acji nie mógł za­wieść, nie po­zwa­lał mu ho­nor ofi­ce­ra 3 puł­ku uła­nów, a przede wszyst­kim mło­dzień­cza krew dwu­dzie­stocz­te­ro­lat­ka.

– Oczy­wi­ście, że je­dzie­my do mnie – szep­nął, lek­ko ca­łu­jąc jej usta. ­– Ale moja kwa­te­ra jest do­syć da­le­ko, a do­roż­ki jak­by zni­kły w po­mro­ce, za­nim się do­cze­ka­my, zmar­z­niesz.

– Mo­że­my pójść do two­je­go biu­ra albo gdzie­kol­wiek – od­par­ła, przy­ci­ska­jąc się do nie­go ca­łym cia­łem.

– Biu­ro, świet­na myśl – po­wie­dział Czer­ski, my­śląc, że po­wi­nien wpaść na ten po­mysł wcze­śniej. – Tyl­ko że po­ko­ik taki mało przy­tul­ny, ale za to dużo bli­żej i mo­że­my pójść pie­cho­tą.

Zaj­rzał jej w oczy i po­ca­ło­wał zmar­z­nię­ty­mi war­ga­mi.

– Nie­waż­ne gdzie, byle z tobą – pra­wie jęk­nę­ła Ni­non i moc­niej przy­tu­li­ła się do Czer­skie­go, a jed­no­cze­śnie ści­snę­ła w ręku jesz­cze jed­ną bu­tel­kę szam­pa­na za­ku­pio­ną przed wyj­ściem z Bri­sto­lu. Jak po­wie­dzia­ła, na kwa­te­rze wy­pi­ją to­ast na cześć mi­ło­ści.

Czer­ski nie za­mie­rzał wy­ja­śniać Ni­non, że młod­si ofi­ce­ro­wie za­ra­bia­ją mało i nie stać ich na wy­na­ję­cie wła­sne­go miesz­ka­nia w War­sza­wie. Z tego po­wo­du miesz­ka­li po dwóch i dzie­li­li wy­dat­ki. Do­pie­ro po­rucz­ni­cy, któ­rym przy­słu­gi­wa­ła wyż­sza gaża, mie­li lep­sze wa­run­ki miesz­ka­nio­we i mo­gli się że­nić, a i to tyl­ko za ze­zwo­le­niem do­wód­cy puł­ku. Pod­po­rucz­ni­cy nie. Nie miał też do­syć pie­nię­dzy na ho­tel, wy­dał wszyst­ko na ko­lej­ne kie­lisz­ki szam­pa­na, a po­kój w Bri­sto­lu był dro­gi. Uznał, że w ist­nie­ją­cej sy­tu­acji tego typu tłu­ma­cze­nia by­ły­by nie­sto­sow­ne. Rów­nież z po­wo­du wy­czer­pa­nia za­so­bów fi­nan­so­wych po­zwo­lił jej na za­pła­ce­nie za ostat­nią bu­tel­kę szam­pa­na, któ­rą dziel­nie dzier­ży­ła w zzięb­nię­tej dło­ni.

Ru­szy­li za­tem przez opu­sto­sza­łe uli­ce w stro­nę pla­cu Sa­skie­go. Pod sto­pa­mi chrzę­ścił im świe­ży śnieg, któ­re­go biel spo­wi­ja­ła wszyst­ko, na­da­jąc mia­stu ba­śnio­wy wy­gląd. Wi­ru­ją­ce w po­wie­trzu płat­ki iskrzy­ły się od­bi­tym świa­tłem la­tar­ni i w pa­nu­ją­cej nad mia­stem ci­szy ła­two było wy­obra­zić so­bie spły­wa­ją­ce z chmur sa­nie Kró­lo­wej Śnie­gu. Kie­dy szli przez wy­lud­nio­ne uli­ce, za nimi w nie­ska­zi­tel­nej war­stwie świe­że­go pu­chu zo­sta­wa­ły od­ci­ski ich bu­tów. Wy­szli na plac Sa­ski, któ­re­go roz­miar spra­wiał, że po­mi­mo ulicz­ne­go oświe­tle­nia w du­żej czę­ści i tak to­nął w ciem­no­ściach. Po le­wej mi­nę­li reszt­ki roz­bie­ra­ne­go od pię­ciu lat so­bo­ru Świę­te­go Alek­san­dra New­skie­go. Ten sym­bol ro­syj­skie­go pa­no­wa­nia w War­sza­wie zni­kał ce­gieł­ka po ce­gieł­ce. Czer­ski jesz­cze w 1921 roku wy­ku­pił so­bie taką ce­gieł­kę, któ­ra da­wa­ła mu pra­wo do wy­ję­cia jed­nej ce­gły z bu­dow­li i z uczu­ciem sa­tys­fak­cji pod­wa­żył ce­głę w mu­rze od stro­ny pla­cu. Za­brał ją ze sobą i prze­cho­wy­wał wraz z do­ku­men­tem jak pa­miąt­kę ze zwy­cię­skiej woj­ny z bol­sze­wi­ka­mi. War­sza­wia­cy ko­lek­cjo­no­wa­li małe kar­tecz­ki z ze­zwo­le­niem na roz­biór­kę, co sta­no­wi­ło dumę wie­lu miesz­kań­ców mia­sta. Ogrom­na bry­ła pra­wo­sław­ne­go so­bo­ru, któ­ra mia­ła przy­po­mi­nać Po­la­kom o pa­no­wa­niu Ro­sji w War­sza­wie, zni­ka­ła wy­no­szo­na rę­ka­mi oby­wa­te­li mia­sta i pań­stwa, gdyż przy­jeż­dża­no z róż­nych za­kąt­ków Rze­czy­po­spo­li­tej, żeby wy­jąć so­bie jed­ną ce­gieł­kę. Czer­ski, mi­ja­jąc reszt­ki so­bo­ru, za­wsze uśmie­chał się, los wiel­kiej cer­kwi był po­dwój­nie sym­bo­licz­ny. Chciał na­wet coś po­wie­dzieć do Ni­non, ale ona wi­docz­nie za­fa­scy­no­wa­na ocze­ki­wa­niem nie po­pa­trzy­ła w tam­tą stro­nę.

Prze­cię­li plac na ukos, gdyż nic o tej po­rze nie jeź­dzi­ło po mie­ście, i w ten spo­sób skró­ci­li so­bie dro­gę. Czer­ski, idąc, spoj­rzał na kon­ny po­mnik księ­cia Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go, któ­ry czu­wał nad pla­cem od stro­ny pa­ła­cu. Czar­na po­stać księ­cia z rzym­skim mie­czem w wy­cią­gnię­tej dło­ni od­ci­na­ła się od ja­śniej­szej ele­wa­cji pa­ła­cu i tyl­ko śnieg zbie­ra­ją­cy się na gło­wie Po­nia­tow­skie­go nie pa­so­wał do po­wa­gi mo­nu­men­tu. Na­wet czu­jąc cie­pło przy­tu­la­ją­cej się do jego boku ko­bie­ty, Czer­ski nie za­po­mniał po­zdro­wić księ­cia wzro­kiem. Po­nia­tow­ski był jego ido­lem od naj­młod­szych lat, kie­dy po raz pierw­szy prze­czy­tał Hu­ra­gan Gą­sio­row­skie­go i za­pra­gnął zo­stać uła­nem. Ma­rze­nie zi­ści­ło się na krót­ko do­pie­ro w cza­sie woj­ny, ale to w ni­czym nie zmie­ni­ło dumy Czer­skie­go z no­szo­ne­go mun­du­ru. Po­szli w stro­nę wschod­nie­go skrzy­dła Pa­ła­cu Sa­skie­go, gdzie znaj­do­wa­ło się biu­ro zaj­mo­wa­ne przez Czer­skie­go. Pra­co­wał z dwo­ma in­ny­mi ofi­ce­ra­mi, ale o tej po­rze nie było tam ni­ko­go. Po­nad­to miał klucz do bocz­ne­go wej­ścia i nie mu­siał prze­cho­dzić przez głów­ne, przy któ­rym za­wsze sie­dział pod­ofi­cer służ­bo­wy. W ten spo­sób mógł nie­zau­wa­że­nie wpro­wa­dzić Ni­non do biu­ra. W czę­ści gma­chu, w któ­rej urzę­do­wał, nor­mal­nie nie prze­cho­wy­wa­no żad­nych taj­nych do­ku­men­tów, za­tem nie obo­wią­zy­wa­ły tak ostre ry­go­ry jak w głów­nym skrzy­dle.

Po spa­ce­rze na mro­zie zwy­kle nie­zbyt do­grza­ne biu­ro wy­da­wa­ło się cie­płe i przy­tul­ne po­mi­mo swe­go ty­po­wo urzęd­ni­cze­go cha­rak­te­ru. Czer­ski za­ofe­ro­wał zro­bie­nie na ma­szyn­ce spi­ry­tu­so­wej go­rą­cej her­ba­ty, ale Ni­non mia­ła co in­ne­go na my­śli. Przy­ci­snę­ła swo­je zmar­z­nię­te usta do jego warg i wy­szep­ta­ła:

– Roz­grze­ję cie­bie sama. Obej­dzie się bez her­ba­ty.

Zsu­nę­ła się w dół i klę­ka­jąc przed nim, ner­wo­wy­mi ru­cha­mi ścią­gnę­ła cien­kie rę­ka­wicz­ki z dło­ni. Jej pal­ce były zu­peł­nie zim­ne, kie­dy roz­pi­na­ła mu spodnie. Czer­ski zdzi­wił się nie­co po­śpie­chem, z ja­kim ko­bie­ta szar­pa­ła na nim mun­dur, ale ocza­ro­wa­ny nie­ocze­ki­wa­nym suk­ce­sem po­pły­nął z falą uczuć. Dwie mi­nu­ty póź­niej do­znał roz­ko­szy, o ja­kiej na­wet nie wie­dział, że ist­nie­je. Nie spo­dzie­wał się ta­kich piesz­czot ani efek­tu, jaki na nim wy­war­ły. Zda­wa­ło mu się, że bra­my Nie­bios roz­war­ły się przed nim i wcią­gnę­ły go żyw­cem do Ede­nu. Ogar­nę­ło go uczu­cie zu­peł­ne­go za­po­mnie­nia o świe­cie, jak­by wszyst­ko wo­ko­ło na­gle prze­sta­ło ist­nieć. Ni­non do­wio­dła, że mia­ła wpra­wę i od­wa­gę, żeby za­spo­ko­ić naj­więk­sze po­żą­da­nie mło­de­go męż­czy­zny. Ro­bi­ła to cier­pli­wie, po­wo­li i bar­dzo de­li­kat­nie, od cza­su do cza­su spo­glą­da­jąc do góry, jak­by chcia­ła spraw­dzić, czy jej dzia­ła­nia spo­ty­ka­ją się z na­le­ży­tym od­ze­wem z jego stro­ny. Czer­skie­mu krę­ci­ło się w gło­wie od al­ko­ho­lu i ni­g­dy wcze­śniej nie­do­zna­wa­nych piesz­czot. Pod wpły­wem jej do­ty­ku wprost top­niał jak śnież­ny bał­wan na mar­co­wym słoń­cu. W cią­gu kwa­dran­sa Ni­non zmie­ni­ła li­nio­we­go ofi­ce­ra, któ­ry z uśmie­chem na ochot­ni­ka wy­ry­wał się do naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych ak­cji, w ję­czą­ce­go, drga­ją­ce­go chłop­ca o szkla­nych, za­mglo­nych oczach. Kie­dy skoń­czy­ła, drża­ły mu ręce, miał przy­śpie­szo­ny od­dech i dy­go­ta­ła mu dol­na war­ga. Nie był już sobą, nie pa­no­wał nad ni­czym, zmie­ni­ła ofi­ce­ra w ga­la­re­tę nie­po­ha­mo­wa­ne­go pod­nie­ce­nia.

– Za­nim zro­bi­my to jesz­cze raz, na od­mia­nę na two­im biur­ku – po­wie­dzia­ła, wsta­jąc z klę­czek – wy­pij­my to­ast za na­szą mi­łość.

– Tak, tak – od­parł za­dy­sza­ny, ocie­ra­jąc kro­ple potu, któ­re po­ja­wi­ły mu się na czo­le. – Wy­pij­my to­ast. Po­szu­kam kub­ków, nie­ste­ty nie mamy tu­taj krysz­ta­ło­wych kie­lisz­ków jak w Bri­sto­lu.

– Prze­cież to nie­waż­ne – po­wie­dzia­ła Ni­non z do­strze­gal­ną po­gar­dą dla miesz­czań­skich na­wy­ków.

Po­sta­wił na bla­cie biur­ka dwa kub­ki, któ­re zwy­kle słu­ży­ły do pi­cia po­ran­nej kawy, i oszo­ło­mio­ny pa­trzył, jak otwie­ra­ła bu­tel­kę. Zro­bi­ła to z wpra­wą, wy­ję­ła ko­rek tak zręcz­nie, że od­głos otwie­ra­nia szam­pa­na, za­wsze przy­po­mi­na­ją­cy wy­strzał z pi­sto­le­tu, był pra­wie nie­sły­szal­ny. Na­la­ła mu­su­ją­ce­go wina do kub­ków i kie­dy wy­cią­gał rękę po je­den z nich, wpi­ła mu się w usta. Ca­ło­wa­ła tak go­rą­co, że zu­peł­nie stra­cił po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści. Ode­rwa­ła się od nie­go i płyn­nym ru­chem po­da­ła mu ku­bek. Czer­ski wy­pił go jed­nym hau­stem i zim­ne wino otrzeź­wi­ło go na mo­ment. Spoj­rzał w oczy Ni­non i zdzi­wił się. Mia­ła zu­peł­nie inny wzrok niż kil­ka chwil wcze­śniej, z oczu znik­nę­ło roz­ma­rze­nie i mi­łość, po­ja­wi­ło się zim­no i obo­jęt­ność. Zmarsz­czył brwi, nie ro­zu­mie­jąc, chciał przy­cią­gnąć ją do sie­bie i po­ca­ło­wać, ale po­czuł osła­bie­nie. Ko­la­na mu się ugię­ły i był­by upadł, ale Ni­non zła­pa­ła go w ra­mio­na i de­li­kat­nie po­ło­ży­ła na pod­ło­dze. Wte­dy ogar­nął go mrok.

Obu­dził się jesz­cze w nocy, a w każ­dym ra­zie za oknem było ciem­no. W gło­wie mu hu­cza­ło, a zdrę­twia­ły ję­zyk wy­peł­niał mu całe usta. Czuł oczy­wi­ste skut­ki pi­cia al­ko­ho­lu i ty­po­we bóle zwią­za­ne z le­że­niem na twar­dej, zim­nej pod­ło­dze. Jęk­nął i pró­bo­wał się pod­nieść, ale mu­siał przed­tem upo­rząd­ko­wać gar­de­ro­bę. Za­pi­na­jąc spodnie, spoj­rzał przed sie­bie na sejf, w któ­rym trzy­mał do­ku­men­ty przez noc. Był otwar­ty.

Po­mi­mo al­ko­ho­lo­we­go za­mro­cze­nia, któ­re tyl­ko czę­ścio­wo z nie­go wy­pa­ro­wa­ło, od­czuł wstrząs. Wpa­try­wał się w otwar­te drzwicz­ki sej­fu, w któ­rych tkwił klucz, cze­go zu­peł­nie nie mógł po­jąć. Chwy­cił się za kie­szeń, gdzie zwy­kle prze­cho­wy­wał klu­cze do bu­dyn­ku, po­ko­ju i sej­fu – nic nie zna­lazł. Za­wi­ro­wa­ło mu w gło­wie, nie mógł uwie­rzyć w to, co wi­dział na wła­sne oczy. Pod­czoł­gał się na czwo­ra­kach do sej­fu i drżą­cy­mi ze zde­ner­wo­wa­nia rę­ka­mi za­czął spraw­dzać pa­pie­ry we­wnątrz. Czuł, jak ro­sło ci­śnie­nie krwi, któ­re za­mie­ni­ło zwy­kły ból gło­wy w pul­su­ją­cą mi­gre­nę. Prze­rzu­cał pa­pie­ry, ale wy­nik był nie­zmien­ny. Bra­ko­wa­ło kil­ku te­czek, w tym pla­nu „Wschód”, ści­śle taj­ne­go pla­nu obro­ny Kre­sów przed bol­sze­wic­ką in­wa­zją.

– To nie­moż­li­we, nie­moż­li­we – szep­tał do sie­bie, prze­wra­ca­jąc pa­pie­ry po kil­ka razy. Po­czuł, jak robi mu się na prze­mian go­rą­co i zim­no, a pot wy­stę­pu­je kro­pla­mi na czo­le. Do­ku­men­tów nie było w sej­fie.

Usiadł zre­zy­gno­wa­ny na pod­ło­dze i spu­ścił gło­wę.

Przez gło­wę prze­bie­ga­ły mu licz­ne my­śli, ale nic nie mo­gło wy­tłu­ma­czyć otwar­te­go sej­fu i znik­nię­cia do­ku­men­tów. Przy­po­mniał so­bie ostrze­że­nie mat­ki, jej ostat­nie sło­wa przed wy­jaz­dem z domu na woj­nę, że los pła­ta nam fi­gle i nad­miar szczę­ścia szyb­ko kom­pen­su­je ja­kimś nie­szczę­ściem. Tak jak te­raz. Mat­ka za­wsze mia­ła ra­cję, zna­ła ży­cie i jego pu­łap­ki.

Na­gle Czer­ski ze­rwał się z pod­ło­gi i wy­padł z biu­ra, nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi. Ni­non, tyl­ko ona mo­gła za­brać te tecz­ki – mu­siał ją od­na­leźć. Prze­cież nie po­szła da­le­ko, mu­sia­ła tu gdzieś być.

Lo­do­wa­te po­wie­trze przed­świ­tu otrzeź­wi­ło go zu­peł­nie. Za­czął roz­glą­dać się za ko­bie­tą, z któ­rą spę­dził wie­czór, ale plac był pu­sty i ci­chy. Na świe­żym śnie­gu wid­nia­ły nik­ną­ce po­wo­li śla­dy bu­ci­ków. Po­szedł za nimi. Wio­dły wprost przez plac, aż spo­tka­ły się ze śla­da­mi au­to­mo­bi­lo­wych opon. Wte­dy Czer­ski zro­zu­miał – Ni­non była agent­ką so­wiec­kie­go wy­wia­du, za­bra­ła pla­ny i od­je­cha­ła ze swym opie­ku­nem. Ni­g­dy jej już nie znaj­dzie. Ko­lej­ne my­śli były jesz­cze bar­dziej po­nu­re – sąd woj­sko­wy, de­gra­da­cja, ode­bra­nie od­zna­czeń i śmierć przez roz­strze­la­nie. Czer­ski ude­rzył się kil­ka­krot­nie pię­ścią w gło­wę. Tyl­ko jed­na myśl ko­tło­wa­ła mu się w mó­zgu – jak mógł być tak głu­pi.

Nie wie­dział, co ma ze sobą zro­bić. Stał sa­mot­nie na środ­ku ogrom­ne­go, pu­ste­go, ciem­ne­go pla­cu i krę­cąc gło­wą w róż­nych kie­run­kach, roz­glą­dał się, sam nie wie­dząc za czym. Zu­peł­nie zre­zy­gno­wa­ny po­szedł w stro­nę miesz­ka­nia.

Do­wlókł się do swo­jej kwa­te­ry po go­dzi­nie. Zmar­z­nię­ty i prze­mo­czo­ny, ale obo­jęt­ny na wszyst­ko. Sta­sia nie było w łóż­ku, co jesz­cze bar­dziej po­gor­szy­ło jego na­strój. Mógł ją za­brać do sie­bie i niech­by kra­dła, co chcia­ła, nic cie­ka­we­go nie po­sia­dał. Opadł na krze­sło zre­zy­gno­wa­ny i zła­pał się za gło­wę. Nie wi­dział wyj­ścia z sy­tu­acji. Nie mógł spoj­rzeć w oczy ro­dzi­com, ko­le­gom, prze­ło­żo­nym. Za taki błąd pła­ci­ło się ży­ciem. Sło­wo „hań­ba” obi­ja­ło mu się te­raz w my­ślach. Chciał, żeby coś mu się sta­ło. Za­wał ser­ca, omdle­nie, co­kol­wiek, ale jego or­ga­nizm wy­trzy­my­wał ner­wo­we na­pię­cie i nic się nie dzia­ło.

Nie! Czer­ski ze­rwał się z krze­sła i szyb­ko za­czął do­pro­wa­dzać się do po­rząd­ku. Jest wyj­ście, ostat­nie moż­li­we, ale jest. Upo­rząd­ko­waw­szy mun­dur usiadł przy sto­le i na­pi­sał list, krót­ki, zwię­zły i roz­strzy­ga­ją­cy wszyst­kie wąt­pli­wo­ści. Po­tem wstał, sta­nął przed lu­strem i wy­cią­gnął pi­sto­let z ka­bu­ry przy pa­sie. Spoj­rzał jesz­cze, czy wszyst­kie gu­zi­ki były po­za­pi­na­ne, wy­gła­dził mun­dur na pier­si ręką i pod­niósł pi­sto­let do skro­ni. W lu­strze wi­dział od­bi­cie zde­ter­mi­no­wa­ne­go męż­czy­zny, któ­ry stra­cił wszel­ką na­dzie­ję. Sta­nął na bacz­ność i po­cią­gnął za spust.

War­sza­wa – sty­czeń 1926

– No, to tu prze­sa­dzi­li­ście, Czer­ski – po­wie­dział ka­pi­tan Nie­mo­jew­ski z lek­kim uśmiesz­kiem po­bła­ża­nia na twa­rzy. – Już pra­wie wam uwie­rzy­łem. Idzie­my! Wsta­waj­cie!

– Daj mi skoń­czyć – od­parł ta­kim sa­mym bez­na­mięt­nym to­nem Czer­ski. – Ona wy­ję­ła amu­ni­cję z pi­sto­le­tu. Usły­sza­łem tyl­ko su­chy trzask igli­cy i nic wię­cej. Spraw­dzi­łem pi­sto­let – ani jed­nej kuli. Wy­dział Za­gra­nicz­ny Cze­re­zwy­czaj­ki nie chciał mo­je­go tru­pa, chcie­li mnie ży­we­go.

– Ta­aak – po­wie­dział z nie­do­wie­rza­niem Nie­mo­jew­ski. – No i co było da­lej?

– Ano, co było da­lej. Mo­ment po nie­do­szłym strza­le ktoś za­pu­kał do na wpół otwar­tych drzwi. Zna­czy się: sta­li na po­de­ście i cze­ka­li. Przy­szło dwóch lu­dzi. Je­den z ob­sta­wy, obo­jęt­ny dry­blas z rę­ka­mi w kie­sze­niach płasz­cza, i dru­gi star­szy, o wy­glą­dzie urzęd­ni­ka, w oku­lar­kach, gar­ni­tu­rze i z małą tecz­ką. Ten star­szy prze­ko­nał mnie, że za­bić się będę miał jesz­cze czas, a on ofe­ru­je mi ży­cie, zmie­nio­ne na­zwi­sko, do­brą pra­cę i oczy­wi­ście Ni­non. By­łem w ta­kim sta­nie, że zgo­dzi­łem się na to, co obie­cy­wał, my­śla­łem o niej. Wy­wieź­li mnie do Ro­sji, na­wet nie wiem do­kład­nie jak. Za­pa­ko­wa­li mnie do skrzy­ni i prze­wieź­li po­cią­giem do Mła­wy. Po­tem sa­mo­cho­dem do pru­skiej gra­ni­cy i da­lej już wy­god­nie pierw­szą kla­są do So­wie­tów.

– Pro­szę, ży­cie zdraj­cy opła­ca­ło się – ton Nie­mo­jew­skie­go był zgryź­li­wy, a pi­sto­let za­to­czył krąg w po­wie­trzu. – Prze­stań już glę­dzić. Idzie­my.

– Wy­lą­do­wa­łem pod Mo­skwą w ta­kim ośrod­ku dla ino­strań­ców – cią­gnął Czer­ski, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na po­le­ce­nia ko­le­gi. Te­raz pa­trzył w pod­ło­gę, jak­by wstyd było mu spoj­rzeć w oczy Nie­mo­jew­skie­go. – Szko­li­li tam całą masę agen­tów z róż­nych kra­jów, ale mnie nie chcie­li ni­cze­go uczyć. Wi­dać przy­rze­cze­nia tego urzęd­ni­ka mia­ły mnie zwa­bić do Ro­sji, ale nie za­mie­rza­li ich do­trzy­mać. Chcie­li się do­wie­dzieć, czy nie je­stem na­sła­nym pol­skim wy­wia­dow­cą. Bili mnie re­gu­lar­nie przez kil­ka ty­go­dni do zu­peł­ne­go za­ła­ma­nia psy­chicz­ne­go. Gdy­by chcie­li mnie za­tłuc, mo­gli to zro­bić cał­kiem ła­two, ale oni chcie­li mnie zła­mać psy­chicz­nie. Jak wiesz, o któ­rej go­dzi­nie przyj­dą cie­bie za­brać, to nie bi­cie jest naj­strasz­niej­sze, ale ocze­ki­wa­nie. Po­wie­dzia­łem wszyst­ko, co tyl­ko wie­dzia­łem. Po trzech ty­go­dniach nie by­łem już czło­wie­kiem, a tyl­ko prze­ra­żo­nym, wy­ją­cym ze stra­chu ma­łym dziec­kiem. Dla pew­no­ści bili mnie ty­dzień dłu­żej, ale nic wię­cej nie mo­głem z sie­bie wy­ci­snąć. W koń­cu wy­sła­li mnie do szpi­ta­la. Ale to był do­pie­ro po­czą­tek.

– I chce­cie, Czer­ski, że­bym w to uwie­rzył? – Nie­mo­jew­ski nie mógł po­wstrzy­mać się od kpi­ny. – Nie ma­cie śla­dów po­rząd­ne­go bi­cia.

– Na po­cząt­ku mia­łem jesz­cze siły i rzu­ci­łem się na opraw­cę, ale oni są do­brze prze­szko­le­ni, trza­snął mnie w nos i zła­mał. A śla­dy… – Czer­ski naj­pierw wska­zał na nos, a po­tem po­wo­li roz­piął ko­szu­lę i ob­na­żył pierś, na któ­rej nie było skó­ry, ale jed­na wiel­ka bli­zna. Po­szar­pa­na skó­ra zgo­iła się, ale nie od­zy­ska­ła swo­je­go na­tu­ral­ne­go wy­glą­du.

W po­ko­ju za­pa­dła na chwi­lę ci­sza. Nie­mo­jew­ski z prze­ra­że­niem cof­nął się od­ru­cho­wo i opu­ścił pi­sto­let.

– Wi­dzisz, pew­nych ob­ra­żeń nie da się zu­peł­nie wy­go­ić, na­wet przy szpi­tal­nej opie­ce. Że­bra po­zra­sta­ły się, ale skó­ra od­pa­dła i zo­sta­ły mi bli­zny – Czer­ski spoj­rzał na ob­na­żo­ną klat­kę pier­sio­wą.

– Ni­g­dy nie wi­dzia­łem cze­goś ta­kie­go – po­wie­dział pół­gło­sem Nie­mo­jew­ski.

– Jak wspo­mnia­łem, naj­gor­sze przy­szło do­pie­ro po­tem, jak wy­do­brza­łem w szpi­ta­lu – Czer­ski zda­wał się nie sły­szeć słów ka­pi­ta­na Nie­mo­jew­skie­go i kon­ty­nu­ował swo­ją opo­wieść, za­pi­na­jąc ko­szu­lę. – Trud­no ująć cały ten czas w kil­ku zda­niach, ale nie będę cie­bie nu­dził szcze­gó­ła­mi mo­jej ka­tor­gi. Nie mu­szę ci mó­wić, że Ni­non nie zo­ba­czy­łem już ni­g­dy. A swo­ją dro­gą mia­łeś szczę­ście, że to mną się za­in­te­re­so­wa­ła, bo mo­gła uwieść każ­de­go. Cie­bie też.

Nie­mo­jew­ski mil­czał, roz­wa­ża­jąc sło­wa daw­ne­go ko­le­gi. Pa­mię­tał Ni­non jak przez mgłę, upły­nę­ło już kil­ka lat, ale do­sko­na­le za­pa­mię­tał ogrom­ne wra­że­nie, ja­kie na nim wy­war­ła. Wie­dział, że Czer­ski nie my­lił się, mó­wiąc o jego szczę­ściu.

– Pew­ne­go dnia, zu­peł­nie stra­ci­łem ra­chu­bę cza­su, ale to było już na wio­snę, za­bra­li mnie i wsa­dzi­li do po­cią­gu z gru­pą in­nych ta­kich jak ja od­rzu­tów ze szko­le­nia szpie­gów. Po­je­cha­li­śmy za­mknię­tym wa­go­nem gdzieś na pół­noc i zno­wu była zima wo­ko­ło. Po dro­dze kil­ku słab­szych, albo bar­dziej zbi­tych, zmar­ło, ale nie moż­na było ich wy­rzu­cić z wa­go­nu. Licz­ba ska­zań­ców mia­ła się zga­dzać na koń­cu po­dró­ży. Po­tem w ma­łym obo­zie, pra­wie bez stra­ży, ko­pa­łem ka­nał w zmro­żo­nej zie­mi. Skąd i do­kąd – nie wiem. Ile cza­su – nie wiem, wte­dy my­śla­łem, że przyj­dzie mi tam do­ko­nać ży­wo­ta, bo lu­dzie umie­ra­li z wy­cień­cze­nia. Nikt nic od nas nie chciał, poza tym, że­by­śmy umar­li, na­wet nie fa­ty­go­wa­li się, żeby za­bi­jać więź­niów, bo i po co, sami umrą. Ora­li nami w taki spo­sób, że po pew­nym cza­sie nie wie­dzia­łem, jaki to dzień ty­go­dnia. Wszyst­kie dni wy­glą­da­ły tak samo. Te­raz my­ślę, że chcie­li ode­brać mi na­dzie­ję na prze­trwa­nie. Wiesz, czło­wiek, któ­ry stra­cił na­dzie­ję, zro­bi wszyst­ko. Uda­ło im się, cał­ko­wi­cie im się uda­ło. Trud­no mi sa­me­mu zro­zu­mieć, jak to się sta­ło, ale wszyst­ko prze­sta­ło się dla mnie li­czyć oprócz prze­trwa­nia. Nie za­bi­li we mnie in­stynk­tu sa­mo­za­cho­waw­cze­go, a pew­nie my­śle­li, że i to we mnie umar­ło. I kie­dy na­stęp­nej wio­sny, czy­li od­sie­dzia­łem tam oko­ło roku, za­ofe­ro­wa­li mi wy­jazd do Pol­ski z mi­sją szpie­gow­ską, zgo­dzi­łem się na­tych­miast, bo było mi wszyst­ko jed­no. Mało po­wie­dzia­ne, był­bym im buty ca­ło­wał, żeby się stam­tąd wy­do­stać. Mniej­sza z tym i tak nie uwie­rzysz, co moż­na zro­bić z czło­wie­ka. Jak mnie za­bra­li z obo­zu, dali mi praw­dzi­we szpie­gow­skie prze­szko­le­nie. Do­kład­ne i bar­dzo sze­ro­kie, a za­raz po­tem do­sta­łem za­da­nie. Tu­taj prze­cho­dzę do sed­na spra­wy, do po­wo­dów, dla któ­rych przy­sze­dłem do cie­bie.

– My­śla­łem, że chcesz się wku­pić w po­wrót do Pol­ski, do nor­mal­ne­go ży­cia – mruk­nął tro­chę do sie­bie Nie­mo­jew­ski. Nie za­uwa­żył, że po­now­nie za­czął mó­wić daw­ne­mu ko­le­dze na ty, jak­by uwie­rzył w jego opo­wieść i skru­chę.

– To też – z cy­nicz­nym uśmie­chem od­parł Czer­ski, któ­ry zro­zu­miał wy­mo­wę po­now­ne­go przej­ścia na ty i uznał, że jego mi­sja ma duże szan­se po­wo­dze­nia. – Ale są waż­niej­sze dla mnie spra­wy. Ja chcę żyć. Zna­jąc spo­sób dzia­ła­nia bol­sze­wi­ków, je­stem prze­ko­na­ny, że po wy­ko­na­niu zle­co­nej mi mi­sji zli­kwi­du­ją mnie, za­cie­ra­jąc w ten spo­sób śla­dy. Być może zli­kwi­du­ją i cie­bie. Ot tak, dla po­rząd­ku i lep­sze­go za­tar­cia tro­pów.

– O! – Nie­mo­jew­ski zdzi­wił się, ale znał spo­so­by dzia­ła­nia wy­wia­du so­wiec­kie­go na tyle do­brze, że ro­zu­miał to. – Co za­tem masz wy­ko­nać i jaki jest plan?

– Co mam do­star­czyć, już ci po­wie­dzia­łem, to aku­rat bę­dzie ła­twe – z pew­nym lek­ce­wa­że­niem oświad­czył Czer­ski. – Ale jak prze­żyć?

– Nie masz wiel­kie­go wy­bo­ru. Śmierć albo sąd za zdra­dę. Ale tak so­bie my­ślę, że ty wy­my­śli­łeś, jak wy­do­stać się z mat­ni, ina­czej nie sie­dział­byś tu­taj w moim fo­te­lu. Za­tem co za­mie­rzasz?

– Oczy­wi­ste, że je­śli uda mi się zde­ma­sko­wać szpie­ga, to wku­pię się w ła­ski pol­skie­go wy­wia­du – wy­ło­żył Czer­ski. – Czło­wie­ka, któ­ry wie o zmia­nach w pla­nach obro­ny Kre­sów, za­nim ofi­cer II Od­dzia­łu Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go, przez któ­re­go ręce przej­dą te pla­ny, zo­stał o tym po­wia­do­mio­ny. To musi być ktoś ulo­ko­wa­ny bar­dzo, bar­dzo wy­so­ko, z do­stę­pem do naj­waż­niej­szych do­ku­men­tów pań­stwa. To nie jest po pro­stu ofi­cer szta­bu, to musi być ktoś z do­stę­pem do naj­wyż­szych władz pań­stwa. To czło­wiek za­ko­rze­nio­ny we wła­dzach, bez śla­du po­dej­rze­nia, i przez to bar­dzo nie­bez­piecz­ny. INO zro­bi ab­so­lut­nie wszyst­ko, żeby go chro­nić, bo daje im wgląd do naj­więk­szych ta­jem­nic i przy­szłych po­su­nięć wro­gie­go bol­sze­wi­kom pań­stwa. A na­wet do za­mia­rów, za­nim zo­sta­ną one spre­cy­zo­wa­ne i za­mie­nio­ne w pla­ny.

– Hmm. Za­tem kto to może być? Nie moż­na rzu­cać oskar­żeń bez­pod­staw­nie, trze­ba bę­dzie to udo­wod­nić. Je­stem pe­wien, że mamy pod sta­łą ob­ser­wa­cją zna­nych agen­tów i wie­my, kto się z nimi kon­tak­tu­je.

– To nic nie da. Prze­my­śla­łem spra­wę pod­czas po­dró­ży do Pol­ski. Agent ma ogrom­ną war­tość dla So­wie­tów, za­tem re­zy­dent so­wiec­ki w War­sza­wie nie bę­dzie się z nim w ogó­le kon­tak­to­wać. Pew­no na­wet nie wie, że ten agent ist­nie­je. Ale ten agent ist­nie­je, bo wy­zna­czo­na mi mi­sja…

– Je­śli pla­ny rze­czy­wi­ście zo­sta­ną zmie­nio­ne i wkrót­ce się o tym do­wiem, to po­twier­dzi two­ją teo­rię.

– To już nie jest teo­ria. Opo­wiem ci jesz­cze coś z mo­ich do­świad­czeń. W obo­zie był Ro­sja­nin, Ju­rij Pro­ta­sow, któ­re­mu po­wie­dzia­łem, że je­stem Po­la­kiem. Za­przy­jaź­ni­li­śmy się, o ile to w wa­run­kach obo­zo­wych było moż­li­we. Otóż ten Pro­ta­sow po­wie­dział mi, że jego brat, Alek­siej Pro­ta­sow, pra­cow­nik Cze­ka, opo­wia­dał mu o przy­go­to­wy­wa­niu agen­ta do dłu­go­ter­mi­no­wej mi­sji w Pol­sce.

– Ejże, nikt nie opo­wia­da ta­kich rze­czy.

– Po­cze­kaj. Alek­siej Pro­ta­sow sześć lat temu wy­szu­kał Po­la­ka, ide­owe­go bol­sze­wi­ka, któ­ry zo­stał prze­szko­lo­ny w pra­cy szpie­gow­skiej. Przy­je­chał do Pol­ski z gru­pą re­pa­trian­tów, pew­no już w 1921 roku, z za­da­niem do­sta­nia się do wy­so­ko po­sta­wio­nych urzę­dów. Ro­bo­ta na lata, ale wi­dać uda­ło mu się. Otóż spra­wa była tak taj­na, że Alek­siej oba­wiał się o swo­je ży­cie. On je­den mógł roz­po­znać agen­ta. Uwa­żał, że w ra­zie po­wo­dze­nia ope­ra­cji Cze­ka go zli­kwi­du­je, żeby zmniej­szyć gro­no wta­jem­ni­czo­nych. Po­wie­dział o spra­wie agen­ta-Po­la­ka bra­tu, żeby w ra­zie jego śmier­ci tam­ten ze­mścił się na Cze­ka. Ro­dzaj ubez­pie­cze­nia – jak wy mnie za­bi­je­cie, to brat Ju­rij do­nie­sie Po­la­kom o szpie­gu. Tyle że to nie za­dzia­ła­ło, tak jak Alek­siej so­bie wy­obra­żał. Cze­ki­stę chy­ba rze­czy­wi­ście zli­kwi­do­wa­no, ale całą jego ro­dzi­nę wy­sła­no do obo­zów, tak dla pew­no­ści, żeby wia­do­mość się nie wy­mknę­ła. Tego Ju­ri­ja Pro­ta­so­wa za­mknę­li w obo­zie na krót­ko przed moim przy­by­ciem, czy­li agent za­czął dzia­łać po­przed­niej zimy, czte­ry lata po przy­by­ciu do Pol­ski.

– Jak na­zwi­sko? – za­py­tał nie­cier­pli­wie Nie­mo­jew­ski. Czuł, że chwy­ta ko­niec nici wiel­kiej szpie­gow­skiej afe­ry.

– Na­zy­wał się Bo­biń­ski An­drzej, ale do Pol­ski wy­sła­li go pod zmie­nio­nym na­zwi­skiem, a tego Pro­ta­sow nie znał.

– Jak wy­glą­dał ten Bo­biń­ski?

– Tego to już Ju­rij wie­dzieć nie mógł, prze­cież go nie wi­dział.

– Co się z nim sta­ło? Czy wy­szedł z obo­zu?

– Nie­ste­ty, Jó­zuś, Ju­rij wkrót­ce zmarł. My­ślę, ale to są moje do­my­sły, że zwie­rzył mi się z ta­jem­ni­cy, chcąc, że­bym ją wy­niósł, bo on spo­dzie­wał się śmier­ci. Wy­glą­dał sła­bo, gdy mi to opo­wia­dał, a lu­dzie umie­ra­li po roku, ta­kie to było miej­sce.

– W ta­kim ra­zie zna­le­zie­nie agen­ta nie bę­dzie ła­twe. Nie mogę za­cząć spraw­dzać, skąd wziął się każ­dy urzęd­nik w rzą­dzie. Ba, nie mogę na­wet za­cząć do­py­ty­wać się, kto wie o zmia­nach w pla­nie „Wschód” i w ten spo­sób usta­lić krąg po­dej­rza­nych. Je­śli pla­nu nie ma jesz­cze u nas, to zna­czy, że znaj­du­je się na szcze­blu ge­ne­ral­skim, a tam się­gać nie mogę.

– To nie bę­dzie ge­ne­rał – po­wie­dział Czer­ski. – To musi być ktoś względ­nie mło­dy i pra­cu­ją­cy od nie wię­cej niż sze­ściu lat. Mu­si­my zy­skać na cza­sie. Bo­biń­ski prze­ka­zał im tyl­ko, że pla­ny zo­sta­ną zmie­nio­ne, i te­raz wy­wiad so­wiec­ki chce je zo­ba­czyć. Oni na­wet nie chcą ich ukraść, ta hi­sto­ria ze mną na­uczy­ła ich, żeby nie zo­sta­wiać śla­dów. Zro­bi­my tak: jak wyj­dę, po­wiem im, że cie­bie zwer­bo­wa­łem…

– Co? – ko­lej­ny raz tego wie­czo­ru Nie­mo­jew­ski zdzi­wił się. – Co to to nie, to nie­moż­li­we.

– Je­steś ofi­ce­rem wy­wia­du i wiesz, jak dzia­ła me­cha­nizm zdo­by­wa­nia in­for­ma­cji. Za­tem po­cze­kaj, aż skoń­czę, i po­tem po­wiesz mi, czy wy­da­jesz wy­rok śmier­ci na nas obu, czy chcesz po­pra­co­wać jak praw­dzi­wy agent. Po­wiem im, że pla­nów jesz­cze nie ma, ale w swo­im cza­sie wy­nie­siesz je ze szta­bu na jed­ną noc. Nic wię­cej nie chcą. Jed­ną noc. Po­wiedz­my, do­sta­niesz za to ty­siąc, no, dwa ty­sią­ce do­la­rów. Do­dam, że jako ka­wa­ler lu­bisz dziw­ki i do­brą za­ba­wę. To dru­gie, a o ile pa­mię­tam, to na­wet się zga­dza.

– Na rolę po­dwój­ne­go agen­ta mu­szę mieć zgo­dę prze­ło­żo­nych – uciął Nie­mo­jew­ski. – Tu­taj cią­gle jest po­rzą­dek i dro­ga służ­bo­wa.

– Co ty opo­wia­dasz? – Czer­ski tym ra­zem za­śmiał się szcze­rze. – Jaki po­rzą­dek? To far­sa, a nie po­rzą­dek. Rząd chce zmniej­sze­nia ar­mii i usu­nię­cia z woj­ska zwo­len­ni­ków Mar­szał­ka. Dla­te­go będą prze­pra­co­wy­wać plan „Wschód”, bo woj­ska bę­dzie mniej i do­wód­ców też. Szcze­gól­nie tych do­świad­czo­nych do­wód­ców, któ­rzy wy­szli spod ręki Mar­szał­ka. Idzie wal­ka po­li­tycz­na o rzą­dze­nie kra­jem. Pra­wi­ca robi ba­ła­gan na ca­łe­go.

– Ale w woj­sku jest po­rzą­dek!

– Do cza­su.

– Co zna­czy „do cza­su”?

– Jak zro­bią re­or­ga­ni­za­cję i od­su­ną lu­dzi Mar­szał­ka, to za­cznie się wal­ka o sta­no­wi­ska, a kto wie, może i coś wię­cej. Za­ło­że­niem mo­jej ak­cji, tyle in­for­ma­cji mi prze­ka­za­li, jest zdo­by­cie no­wych pla­nów „Wschód”. Wie­dzą, że pla­ny będą zmie­nio­ne, bo sy­tu­acja w kra­ju się zmie­nia. Obie­ca­łem, że cie­bie zwer­bu­ję. To jest moja je­dy­na szan­sa, bo je­śli im po­wiem, że masz pla­ny, to mnie roz­wa­lą. Nie będę im wię­cej po­trzeb­ny, a cie­bie zli­kwi­du­ją po obej­rze­niu ma­te­ria­łów.

– Na taką grę mu­szę mieć zgo­dę do­wód­cy.

– I jak my­ślisz, czy do­wód­ca po­sta­wi spra­wę na naj­bliż­szej na­ra­dzie w szta­bie? Pew­no tak. A nie wie­my, kim jest szpieg. Je­śli ma ta­kie in­for­ma­cje, to do­wie się, że je­steś po­dwój­nym agen­tem i prze­gra­my.

Nie­mo­jew­ski za­sę­pił się. Zda­wał so­bie spra­wę, że uwa­ga Czer­skie­go była lo­gicz­na. Czło­wiek, któ­ry miał doj­ście do in­for­ma­cji o przy­szłych pla­nach, mógł mieć do­stęp do taj­nych no­ta­tek z na­rad szta­bo­wych.

– Ju­tro po­roz­ma­wiam z ka­pi­ta­nem Gru­dziń­skim – Nie­mo­jew­ski ustą­pił tyl­ko czę­ścio­wo. – Po­pro­szę go o peł­ne utaj­nie­nie na­szej ope­ra­cji. Przy­pusz­czam, że zgo­dzi się na to, jak przed­sta­wię mu two­je tezy. Jak się z tobą skon­tak­to­wać?

– Miesz­kam w War­sza­wie, ale nie po­dam ci ad­re­su. To może być zbyt nie­bez­piecz­ne. Jak będę miał ci coś do po­wie­dze­nia, to przyj­dę do tej mor­dow­ni na rogu Za­ję­czej i To­piel, na­zy­wa się „U Ana­to­la”, i zo­sta­wię wia­do­mość u wła­ści­cie­la, że po­trze­bu­ję roz­ma­wiać z Józ­kiem od Noża. Udaj się tam na wód­kę tak dwa razy w ty­go­dniu i zrób z tego swój nowy zwy­czaj. Wy­pi­jesz jed­ną set­kę, za­gry­ziesz ogór­kiem i po­ga­dasz z szyn­ka­rzem. Po­wiesz mu coś, że po­trze­bu­jesz za­ro­bić i czy ktoś o cie­bie nie py­tał. On za wy­da­nie wia­do­mo­ści bę­dzie chciał parę zło­tych i w ten spo­sób uła­twi nam kon­tak­ty.

– A je­śli to ja będę po­trze­bo­wał się z tobą po­ro­zu­mieć?

– To na je­den dzień prze­sta­wisz do­nicz­kę z pe­lar­go­nią z pa­ra­pe­tu na po­sadz­kę albo na stół.

Nie­mo­jew­ski od­ru­cho­wo spoj­rzał na okno wy­cho­dzą­ce z jego po­ko­ju na Chmiel­ną. Na pa­ra­pe­cie rze­czy­wi­ście sta­ła do­nicz­ka z pe­lar­go­nią. Kwia­tek, daw­no nie­pod­le­wa­ny, z pew­no­ścią miał su­cho, ofi­cer nie może prze­cież pa­mię­tać w ta­kich spra­wach. Nie­mo­jew­ski po­my­ślał, że bę­dzie mu­siał go pod­lać, żeby nie zwiądł do koń­ca.

– Przy­cho­dząc do two­je­go miesz­ka­nia, oba­wia­łem się tyl­ko, że mo­żesz wró­cić w to­wa­rzy­stwie damy. Za­wsze by­łeś ko­chli­wy.

– Od­pieprz się!

– Bru­net­ki, blon­dyn­ki, ja wszyst­kie was, dziew­czyn­ki… – za­czął Czer­ski.

– A swo­ją dro­gą, jak ty tu wsze­dłeś? – prze­rwał mu Nie­mo­jew­ski, któ­ry na­gle przy­po­mniał so­bie, że prze­cież nie wpu­ścił Czer­skie­go do miesz­ka­nia. – Mam do­bre zam­ki i nie było na nich śla­dów. Do­pie­ro dym z pa­pie­ro­sa zdra­dził two­ją obec­ność.

– Nie bądź śmiesz­ny – od­parł Czer­ski, nie zmie­nia­jąc wy­ra­zu twa­rzy. – Nie ta­kich rze­czy mnie na­uczy­li. Ale pa­pie­ro­sy, te z tu­rec­kie­go ty­to­niu, tego mi bra­ko­wa­ło. Na tej ich ma­chor­ce moż­na od­zwy­cza­ić się od pa­le­nia. No to idę. I tak już za dłu­go sie­dzę u cie­bie. Mogą zro­bić się po­dejrz­li­wi.

– Za­raz, za­raz – Nie­mo­jew­ski odło­żył pi­sto­let na stół, ale nie za­mie­rzał wy­pu­ścić nie­zwy­kłe­go go­ścia bez dal­szych wy­ja­śnień. – Czy ty na­praw­dę uwa­żasz, że ja wy­nio­sę pla­ny „Wschód” ze szta­bu i wrę­czę je bol­sze­wi­kom?

– Oj, Jó­zuś! – Czer­ski w te­atral­nym ge­ście za­ła­mał dło­nie. – To daje wam szan­sę na dez­in­for­ma­cję. Mia­łeś zwy­czaj zwra­cać się do mnie przez Ka­rol­ku. Przy­po­mnij so­bie.

– To było w in­nych cza­sach – mruk­nął Nie­mo­jew­ski, pa­trząc na ple­cy wy­cho­dzą­ce­go Czer­skie­go.

Nie­mo­jew­ski przez dłu­gą chwi­lę pa­trzył na drzwi, któ­re za­mknę­ły się za Czer­skim. W przed­po­ko­ju uno­sił się nie­bie­ski dym aro­ma­tycz­nych, tu­rec­kich pa­pie­ro­sów, a na scho­dach za­mar­ły od­gło­sy kro­ków.

Nie mógł zro­zu­mieć Czer­skie­go. Kła­mał czy mó­wił praw­dę? Je­śli kła­mał, to ro­bił to wy­bit­nie do­brze, ale cze­mu miał­by kła­mać? So­wie­ci nie wy­pu­ści­li bez po­wo­du in­for­ma­cji o wy­so­ko po­sta­wio­nym szpie­gu. On ją przy­niósł jako pierw­szy. Na ra­zie wia­do­mość nie jest po­twier­dzo­na przez fak­ty, jed­nak brzmi praw­do­po­dob­nie. Wi­dzę, o co gra Czer­ski, ale co mie­li­by ugrać so­wie­cia­rze? Czy­li jed­nak nie kła­mał. Był bity, bli­zny o tym świad­czą, ale to nie zna­czy, że nie zmie­nił stron. No i ten osta­tecz­ny ar­gu­ment, że co­kol­wiek robi, to po to, żeby zo­stać przy ży­ciu. Tak, zmie­nił stro­ny, tyle że nie na so­wiec­ką i nie na na­szą. On jest po swo­jej wła­snej stro­nie, tak jak mó­wił. To jest wia­ry­god­ne.

Nie­mo­jew­ski usiadł w swo­im fo­te­lu i po­czuł, że był jesz­cze cie­pły. Wie­dział, że daw­ny ko­le­ga, ba, to­wa­rzysz bro­ni z ostat­niej woj­ny, był te­raz in­nym czło­wie­kiem niż ten, któ­re­go wte­dy znał. Splótł pal­ce pod bro­dą i za­pa­trzył się w prze­strzeń. Chciał na spo­koj­nie prze­my­śleć całą roz­mo­wę od po­cząt­ku do koń­ca.

Czer­ski, za­do­wo­lo­ny z sie­bie, zbiegł po scho­dach z mło­dzień­czą ener­gią. Wy­szedł z bra­my na zim­ną uli­cę i szyb­kim kro­kiem po­szedł w kie­run­ku No­we­go Świa­tu. Na opu­sto­sza­łych uli­cach jego kro­ki roz­brzmie­wa­ły do­no­śnym echem. Nie oglą­dał się, ale miał świa­do­mość, że ktoś za nim idzie, sły­szał za sobą szyb­kie kro­ki. Na rogu Wiel­kiej przy­sta­nął, za­cią­gnął się reszt­ką pa­pie­ro­sa i za­cze­kał, aż idą­cy za nim czło­wiek przej­dzie obok. Wte­dy, pa­trząc na słup ogło­sze­nio­wy, po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem:

– Ryb­ka wzię­ła przy­nę­tę. Trze­ba tro­chę po­cze­kać.

Przypisy

1 In­ter­wen­ta­mi Ro­sja­nie na­zy­wa­ją woj­ska alianc­kie wkra­cza­ją­ce do Ro­sji w 1918 roku (An­gli­ków, Ame­ry­ka­nów, Fran­cu­zów i Ja­poń­czy­ków).

2 INO – In­no­stran­nyj Otdieł, czy­li Wy­dział Za­gra­nicz­ny.

3 „U Wró­bla” – re­stau­ra­cja war­szaw­ska na uli­cy Ma­zo­wiec­kiej 12, któ­rej kuch­nia ucho­dzi­ła za bar­dzo smacz­ną. Czę­sto od­wie­dza­na przez li­te­ra­tów i ar­ty­stów była rów­nież miej­scem spo­tkań ofi­ce­rów gar­ni­zo­nu war­szaw­skie­go.

4 Wpraw­dzie pio­sen­ka Ni­non, ach uśmiech­nij się zo­sta­ła wy­lan­so­wa­na przez Jana Kie­pu­rę po na­krę­ce­niu fil­mu Ein Lied für dich do­pie­ro w roku 1933, ale mam na­dzie­ję, że pu­ry­ści po­da­ru­ją mi to drob­ne prze­su­nię­cie w cza­sie.

Rozdział I

Mo­skwa – luty 1926

Za okna­mi pa­no­wa­ła za­mieć, któ­ra pod­no­si­ła śnie­go­wy pył z za­mar­z­nię­tej zie­mi i tłu­kła nim o szy­by. Mło­de świer­ki ota­cza­ją­ce cha­łu­pę ugi­na­ły się pod na­ci­skiem sil­ne­go wschod­nie­go wia­tru, lecz w chwi­lach ci­szy ela­stycz­nie wra­ca­ły do na­tu­ral­nej, strze­li­stej po­sta­ci. Po­dmuch zrzu­cał śnież­ne płat­ki z ga­łą­zek i cho­in­ki w ciem­no­ści wy­glą­da­ły na cał­kiem czar­ne. Je­śli na po­łu­dniu już daw­no za­go­ści­ła wio­sna, to tu­taj, pod Mo­skwą, na­dal nie­po­dziel­nie pa­no­wa­ła zima. Przez szcze­li­ny w fu­try­nach wpa­dał po­wiew mroź­ne­go po­wie­trza, gwiż­dżąc przy sil­niej­szych po­dmu­chach i stu­dząc go­rą­cą at­mos­fe­rę w izbie. W drew­nia­nej roz­ło­ży­stej cha­łu­pie od po­łu­dnia bie­sia­do­wa­li sze­fo­wie wy­dzia­łów Zjed­no­czo­ne­go Pań­stwo­we­go Za­rzą­du Po­li­tycz­ne­go, zwa­ne­go w skró­cie OGPU1. Po­mi­mo for­mal­nej zmia­ny na­zwy i re­or­ga­ni­za­cji, któ­ra po­cią­gnę­ła za sobą roz­sze­rze­nie pola dzia­ła­nia, na­dal po­tocz­nie na­zy­wa­no ich Cze­ka. Na­zwa za­ko­rze­ni­ła się w po­wszech­nej świa­do­mo­ści tak głę­bo­ko, że prze­trwa­ła wie­le zmian or­ga­ni­za­cji i pró­bę cza­su.

Pili wód­kę od obia­du, któ­ry po­da­ła im je­dy­na ko­bie­ta do­pusz­czo­na do prze­by­wa­nia w ich pry­wat­nym „ośrod­ku wy­po­czyn­ko­wym”. Pa­no­wa­ło prze­ko­na­nie, że tyl­ko męż­czyź­ni są zdol­ni do do­trzy­ma­nia ta­jem­ni­cy, za­tem ko­bie­ty speł­nia­ły wy­łącz­nie role dru­go­pla­no­we. Po obie­dzie ode­sła­no go­spo­dy­nię do kuch­ni i cze­ki­ści mo­gli bez skrę­po­wa­nia od­dać się re­lak­so­wi po mę­czą­cym ty­go­dniu pra­cy. Zmrok za­pa­dał wcze­śnie o tej po­rze roku, w trwa­ją­cych sta­le zi­mo­wych wa­run­kach nie było to ni­czym dziw­nym. Za­pa­li­li więc lam­pę naf­to­wą pod su­fi­tem i kon­ty­nu­owa­li bie­sia­dę.

Wia­cze­sław Ru­dol­fo­wicz Mien­żyń­ski, za­stęp­ca kie­row­ni­ka OGPU, przy­siadł się do sze­fa wy­wia­du za­gra­nicz­ne­go Mi­cha­iła Abra­mo­wi­cza Tri­lis­se­ra i po­pa­trzył na nie­go ze współ­czu­ciem.

– I co, to­wa­rzy­szu – po­wie­dział swo­im ochry­płym ba­sem – pra­cu­je­cie, sta­ra­cie się i nic wam w tej Pol­szy nie wy­cho­dzi.

– Jak to nic – za­pe­rzył się szczu­pły szef wy­wia­du. Jego okrą­gła twarz wy­ra­ża­ła zdzi­wie­nie. – Dużo zdzia­ła­li­śmy. Czy chce­cie, że­bym wam, Wia­cze­sła­wie Ru­dol­fo­wi­czu, zre­fe­ro­wał?