Rewolucja nie ma końca. Podróże w krainie buntu i nadziei - Artur Domosławski - ebook

Rewolucja nie ma końca. Podróże w krainie buntu i nadziei ebook

Artur Domosławski

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wielka latynoamerykańska summa Artura Domosławskiego

Reportaż totalny. Dwadzieścia lat po premierze kultowej Gorączki latynoamerykańskiej Artur Domosławski – już jako uznany pisarz z ogromnym dorobkiem (m.in. Kapuściński non-fiction, Śmierć w Amazonii, Wykluczeni, Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana) – wraca do spraw, które stały się jego znakiem rozpoznawczym, oraz miejsc, z których przed laty wyruszał w swoją pisarską podróż.

Przez ostatnie dwie dekady Ameryka Łacińska przeszła ogromne, czasem wręcz rewolucyjne, zmiany. Zmarł „wieczny” Fidel Castro; zakończyła się wieloletnia wojna domowa w Kolumbii; Brazylia przeżywała swój gwiezdny – a potem mroczny – czas; Wenezuelą, Boliwią i Peru po raz pierwszy w historii rządzili przywódcy będący potomkami rdzennych mieszkańców, a w Chile, Argentynie i Brazylii – po raz pierwszy kobiety…

Czy udało się poskromić stare demony na kontynencie? Czy pojawiły się nowe? Domosławski sprawdza legendy, nie dowierza utartym opiniom, podważa propagandowe mity. Przygląda się marzycielom, idealistkom, naprawiaczom świata; wielkim reformatorskim projektom i małym rewolucjom. Nie zapomina, że zmiany klimatyczne mogą wkrótce przenicować wszystkie dotychczasowe wysiłki i zmagania.

Swoją opowieść układa ze świadectw uczestników wydarzeń oraz własnych obserwacji i doświadczeń. W zapadłych zakątkach, gdzie diabeł mówi dobranoc, wsłuchuje się w opowieści buntowników; w metropoliach odwiedza ludzi władzy, krytyków i rozbitków systemu. Doświadczenia ich wszystkich zderza z naszymi – europejskimi i polskimi – wyobrażeniami i stereotypami.

Rewolucja nie ma końca łączy historie pojedynczych ludzi opowiedziane z reporterską wrażliwością na szczegół i panoramiczne obrazy krajów, miast lub całych społeczności namalowane z rozmachem pisarza eseisty. Wielka latynoamerykańska summa autora.

„Opowieść o rewolucji bez końca, to historia podróży, podczas której metamorfozę przeżywa nie tylko reporter, ale także jego czytelniczki i czytelnicy. To książka o byciu we właściwym miejscu i czasie w momencie, kiedy w świecie właśnie wydarza się zmiana. I o upartej nadziei, umiejącej przetrwać mimo wszystko”.

Katarzyna Kasia

„Domosławski napisał reportaż totalny. To historia o przemocy i wyzysku; cierpieniu i oporze; niesprawiedliwości i poszukiwaniu równości oraz wolności. Żaden inny polski reporter nie wie o Ameryce Łacińskiej tak dużo, tak świetnie jej nie rozumie i nie potrafi o niej tak dobrze pisać”.

Adam Leszczyński

Gorączka latynoamerykańska nie tylko dla mnie była lekturą formacyjną. W nowej, od dawna wyczekiwanej książce, Artur Domosławski – reporter, któremu się wierzy – po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem pióra”.

Michał Nogaś

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1001

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Re­dak­cja: ŁU­KASZ POD­GÓRNI
Kon­sul­ta­cja ibe­ry­styczna: dr AD­RIANA SARA JA­STRZĘB­SKA
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, ANETA TKA­CZYK, JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych oraz opra­co­wa­nie gra­ficzne: PA­WEŁ PAN­CZA­KIE­WICZ
Zdję­cie na okładce: Icon­pix / Alamy Stock Photo
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ar­tur Do­mo­sław­ski © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07985-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

2

M i ę d z y  d w o m a  ś w i a t a m i

Ulica Bal­sa­miczna. Po­czą­tek

Miesz­kam w nędz­nym ho­te­liku na obrzeżu Ma­raby. Od kilku dni po­znaję mia­sto nie­mia­sto, do któ­rego przyj­dzie mi wra­cać przez na­stępne lata. Stara część – stra­gany, skle­piki, knajpki, ob­skurne ho­te­liki. Nowa – slum­so­wate osie­dla po­roz­rzu­cane na bez­kształt­nej prze­strzeni i po­ła­cie pustki. Żad­nej lo­giki ani planu. Ludz­kie sie­dli­ska są po­łą­czone sie­cią byle ja­kich, dziu­ra­wych dróg.

Tym­cza­so­wość, pro­wi­zorka, ba­ła­gan.

Po la­tach do­ce­nię uroki nad­brzeża rzeki To­can­tins, gdzie to­czy się ży­cie nocne mia­sta. Pierw­sze dni nie za­po­wia­dają, że będę chciał tu wra­cać.

Du­chota w Ma­ra­bie jest taka, że gdy otwie­rają się drzwi sa­mo­lotu i scho­dzi się po schod­kach, od razu za­tyka. Po­wie­trze jest go­rącą za­wie­siną. My­ślisz, że to chwi­lowe, że za­duch za mo­ment mi­nie – ale nie mija.

Upa­ja­jący jest za to od po­czątku za­pach po­wie­trza – pach­nie wil­gotną zie­le­nią i roz­grzaną zie­mią. Gdy­bym wy­sia­dał z sa­mo­lotu z za­mknię­tymi oczami, wie­dział­bym po za­pa­chu, że wkoło jest zie­lono. Bujna ro­ślin­ność pod ko­pułą in­ten­syw­nie nie­bie­skiego nieba pod­szy­tego cięż­kimi desz­czo­wymi chmu­rami – oto sce­no­gra­fia. Je­śli uświa­do­mić so­bie, że ten pej­zaż może kie­dyś wsku­tek dzia­ła­nia czło­wieka znik­nąć, za­chwyt nad jego pięk­nem staje się nie­mal de­kla­ra­cją po­li­tyczną.

Cią­gle leje.

W ni­żej po­ło­żo­nej czę­ści mia­sta wy­lała mniej­sza rzeka, Ita­ca­iu­nas, i kil­ka­set ro­dzin zo­stało od­cię­tych. Wi­dzę, jak roz­bit­ko­wie płyną do­kądś drew­nia­nymi łód­kami. Tak jest co roku, a oni nie chcą zo­sta­wić swo­ich dom­ków, pro­wi­zo­rycz­nych jak sza­łasy, i zbu­do­wać ich gdzieś na nowo, tam gdzie nie do­cie­rają wy­lewy rzeki. Tkwią tu­taj wbrew roz­sąd­kowi i na­dziei. Za rok rzeka znów wy­leje.

Hi­sto­rie, które tu usły­sza­łem, po­ma­gają zro­zu­mieć, skąd ich upór. Cza­sem nie ma siły, by cią­gle się prze­pro­wa­dzać, ucie­kać – przed desz­czem, przed lo­sem.

Gdy nie mam umó­wio­nych spo­tkań, zwłasz­cza gdy leje i le­piej prze­cze­kać pod da­chem, po­dró­żuję w pa­mięci. Co mnie tu przy­gnało i po co? Nie do Ma­raby, ale w ogóle do Bra­zy­lii, na ten kon­ty­nent. Pra­gnie­nie no­wego wy­zwa­nia? Przy­pad­kowe spo­tka­nie z pew­nym Bra­zy­lij­czy­kiem gdzieś w Eu­ro­pie? Ma­rze­nie o do­tknię­ciu świata, który zna­łem z li­te­ra­tury i który dzięki niej żył w mo­jej wy­obraźni? A może za­mi­ło­wa­nie do włó­częgi, by­cia w dro­dze, a inne uza­sad­nie­nia to tylko wy­mówki?

Pierw­sze było São Paulo, miej­sce o ma­gicz­nie brzmią­cej na­zwie: Rua das Bal­sâmi­cas. Ulica bal­sa­mów. Bal­sa­miczna. Mały świat roz­cią­ga­jący się na ja­kichś stu me­trach; czter­na­ście do­mów jed­no­ro­dzin­nych.

Jak pew­nie po­łowa ulic po­ło­żo­nego na po­fał­do­wa­nej wy­ży­nie mia­sta, Bal­sa­miczna pnie się w górę i gdy leje deszcz – a mię­dzy grud­niem a mar­cem leje kilka razy w ty­go­dniu – za­mie­nia się w rzekę. Ta­kich ulic – ani bo­ga­tych, ani bied­nych, ani ład­nych, ani brzyd­kich – są w São Paulo ty­siące. Bal­sa­miczna od­wdzię­czyła się za za­in­te­re­so­wa­nie: od­sło­niła przede mną swoje opo­wie­ści, cząstkę praw­dzi­wej hi­sto­rii Bra­zy­lij­czy­ków.

Przez po­nad mie­siąc jej miesz­kańcy opo­wia­dali mi o lo­sach swo­ich i swo­ich ro­dzin, emi­gran­tów ko­lej­nych fali: z po­czątku XX wieku, lat trzy­dzie­stych, po­wo­jen­nych. João i jego sio­stra Anna – Ukra­ińcy. Dante – Włoch. Mi­ka­lina – Po­lka z Li­twy. Le­onilda – Por­tu­galka. Ari Ce­sar, mój nowy przy­ja­ciel i go­spo­darz, któ­rego ro­dzina ze strony matki ma ko­rze­nie w Niem­czech. Wszy­scy są od dawna Bra­zy­lij­czy­kami. (Kto z nich jesz­cze żyje?)

„Ame­ryka funk­cjo­no­wała w wy­obraźni eu­ro­pej­skiej jako uto­pijna prze­strzeń, na którą można było roz­cią­gać na­dzieje dawno w Eu­ro­pie utra­cone”. Po la­tach nie umiem po­wią­zać za­pi­sa­nego w ze­szy­cie cy­tatu z au­to­rem. Nie­mniej ta myśl wy­raź­nie ry­muje się z hi­sto­riami miesz­kań­ców „mo­jej” ulicy, a także z na­dzie­jami Eu­ro­pej­czy­ków sprzed stu­le­cia, któ­rzy do­sta­wali od pań­stwa bra­zy­lij­skiego po­letka ziemi, a po­tem dzie­lili je mię­dzy po­tom­ków.

Tę od­ro­dzoną na­dzieję tra­ciły ich dzieci, wnuki, pra­wnuki.

Nie­które wy­lą­do­wały dzie­siątki lat póź­niej w Ama­zo­nii. W Ma­ra­bie i oko­li­cach.

Z pierw­szej po­dróży wró­ci­łem owład­nięty pra­gnie­niem po­wrotu – po­wtórki z cze­goś, co od po­czątku miało tem­pe­ra­turę fa­scy­na­cji za­po­wia­da­ją­cej pa­sję. Praca re­por­tera da­wała duże szanse, że ma­rze­nie może się speł­nić.

Za­chwy­ciła mnie Bra­zy­lia, a po­tem rów­nież ży­cie „gdzie in­dziej” – przez wiele ty­go­dni, cza­sem mie­sięcy, choć tego dru­giego za­chwytu długo so­bie nie uświa­da­mia­łem. A może nie umia­łem się do niego przy­znać, bo wy­kra­czał poza obo­wiązki zwią­zane z pracą?

Gdy pi­szę o za­chwy­cie ży­ciem „gdzie in­dziej”, mam na my­śli stan bli­ski temu, o któ­rym opo­wiada bo­ha­ter Cza­ro­dziej­skiej góry – że inny czas i inna prze­strzeń prze­ry­wają „do­tych­cza­sowe sto­sunki czło­wieka z jego oto­cze­niem, prze­no­sząc go w stan pier­wot­nej wol­no­ści” i „w mgnie­niu oka na­wet z pe­danta i osia­dłego miesz­czu­cha [czy­nią] coś w ro­dzaju włó­częgi”[1].

Do­świad­czy­łem też szoku po­znaw­czego. Ze­tknię­cie z nę­dzą działa z po­tężną siłą na wszyst­kie zmy­sły. Kon­tra­sty ma­jąt­kowe po­pchnęły ku py­ta­niom o na­turę sys­temu, w ja­kim ży­jemy. Nie­śmiałe za­rysy od­po­wie­dzi prze­me­blo­wy­wały głowę.

Nie­raz po­tem zma­ga­łem się z py­ta­niem, po co re­por­ter z Eu­ropy Wschod­niej miałby zaj­mo­wać się tak od­le­głym i słabo z nami zwią­za­nym za­kąt­kiem świata czę­ściej niż od czasu do czasu. Gdy mieszka się i pra­cuje na (pół)pe­ry­fe­riach, to nie jest wcale rzadko sta­wiane py­ta­nie. Szczę­śli­wie, do­brych od­po­wie­dzi nie bra­ko­wało.

Bo to re­gion nie­sa­mo­wi­tych hi­sto­rii – nie­ko­niecz­nie ma­gicz­nych. Te­ry­to­rium ma­rzy­cieli i bun­tow­ni­ków, nie mó­wiąc o ge­nial­nych pi­sa­rzach i mu­zy­kach. Miej­sce in­spi­ru­ją­cych kul­tur. Bo z ob­ser­wa­to­rium na pe­ry­fe­riach świat wy­gląda ina­czej niż z jego cen­trów. Bo warto zo­ba­czyć, jak żyje się na pe­ry­fe­riach in­nych niż na­sze; po­znać inne drogi – tak różne, a cza­sem tak po­dobne.

Naj­bar­dziej jed­nak dla­tego, że w Ame­ryce Ła­ciń­skiej nie umarła na­dzieja na to, że da się uczy­nić nasz świat choć tro­chę lep­szym. O tym przede wszyst­kim są spi­sane w tej książce opo­wie­ści i chyba głów­nie po nie po­dró­żo­wa­łem przez lata za ocean. W Eu­ro­pie Wschod­niej, po upadku obie­cu­ją­cego nie­gdyś no­wo­cze­snego pro­jektu zwa­nego ko­mu­ni­zmem, za­miesz­ka­li­śmy w świe­cie – jak się nam wy­da­wało – „końca Hi­sto­rii”. W Ame­ryce Ła­ciń­skiej hi­sto­ria trwała w naj­lep­sze: pod­no­siła się fala bun­tów, któ­rej to­wa­rzy­szyło za­wo­ła­nie „Inny świat jest moż­liwy”.

Don­ki­szo­te­ria? Być może, je­śli ro­zu­mieć ją jako nie­zgodę na rze­komo naj­lep­szy ze świa­tów. Sza­leń­stwo? Nie­wy­klu­czone. Czyż jego odro­bina nie jest lep­sza od ka­pi­tu­la­cji?

Wy­da­rze­nia ko­lej­nych lat, a li­cząc od 1989 roku – po­nad trzech de­kad, wo­dzą na po­ku­sze­nie, by stwier­dzić, że z ob­ser­wa­to­rium na an­ty­po­dach, na pewno w cza­sie, w któ­rym po­dró­żo­wa­łem, wi­dać było wię­cej i wy­raź­niej. Nie zna­czy to, że wzrok wy­ostrzył się od razu.

„Czło­wiek idzie przez te­raź­niej­szość z za­wią­za­nymi oczyma. Może je­dy­nie prze­czu­wać i od­ga­dy­wać, co wła­ści­wie prze­żywa. Do­piero póź­niej od­wią­zuje mu się chu­s­teczkę z oczu, a on spoj­rzaw­szy w prze­szłość, stwier­dza, co prze­żył i jaki to miało sens”[2].

Nie­ła­two przy­znać przed sobą, że żyło się w ilu­zji.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] T. Mann, Cza­ro­dziej­ska góra, przeł. J. Kramsz­tyk, Czy­tel­nik, War­szawa 1982, t. 1, s. 8.
[2] M. Kun­dera, Śmieszne mi­ło­ści, przeł. E. Wi­twicka, Wy­daw­nic­two Alfa, War­szawa 1990, s. 7.