Rodzina Monet. Królewna 1 (t.2) - Weronika Marczak - ebook + audiobook
BESTSELLER

Rodzina Monet. Królewna 1 (t.2) ebook

Marczak Weronika

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

32 osoby interesują się tą książką

Opis

Nieważne, jakiej wagi ciężarki podniesiesz na siłowni lub jak często zapłaczesz w samotności. Siła to coś więcej, to determinacja, a ty, moja królewno, determinację masz we krwi. Jesteś Monet.

Wydawałoby się, że życie młodej i poukładanej Hailie nareszcie będzie prostsze.

Nastolatka powoli oswaja się z nową sytuacją i przyzwyczaja do pięciu starszych i bogatych braci. Coraz odważniej walczy o swoje i korzysta z przywilejów związanych z przynależnością do rodziny Monet.

Rodzinne wakacje w Tajlandii są zapowiedzią nowego, lepszego rozdziału w życiu dziewczyny. Idylla nie trwa jednak długo. Na rajskiej wyspie czeka na Hailie obcy i podejrzanie wyglądający mężczyzna. Kim jest ten tajemniczy człowiek? Dlaczego tak zabiega o jej względy? I jaki jest prawdziwy cel tej egzotycznej podróży?

Drugi tom bestsellerowej serii, którą pokochały tysiące czytelniczek i czytelników na całym świecie!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 521

Oceny
4,5 (12386 ocen)
8273
2490
1068
425
130
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Misia__26

Nie oderwiesz się od lektury

Tak bardzo wyczekiwana lektura że pochłonęłam ją w kilka godzin 🤭 Wciągnęła mnie od pierwszych stron tak bardzo że nie potrafiłam się oderwać. W tej części widać już jak wielką przeminę poczyniła Hallie oraz jej bracia. Z każdym z nich ma zupełnie inna więź co tylko dodaje uroku całej książce. Nie wiem jak wyrzymam do kolejnego tomu 💓
200
PANdaje

Z braku laku…

Sięgnęłam po książkę tylko dlatego, że pamiętałam z wattpada kilka fajnych scen i chciałam zobaczyć, czy z drugą częścią wydawnictwo się poprawiło. Okazało się, że ponownie wzięto gotowca z wattpada i wydano go praktycznie bez redakcji. Te nieliczne elementy, które zostały zmienione zaliczam jako minus, bo pogorszyły jakość. Historia jest lepsza niż pierwsza część, ale problemy pozostają. W pierwszej części zachowanie bohaterki można było wyjaśnić wiekiem i trudnością w odnalezieniu się w nowej sytuacji, ale w drugiej części ona nie ma dosłownie żadnych stałych wartości i cech charakteru. Jest Mary Sue, która robiąc wszystko poza uczeniem się ma najlepsze oceny, a ludzie lubią ją bez wyraźnego powodu Stosunek do przestępczej działalności rodziny jest skrajnie absurdalny. Pogodzenie się z tym zajmuje jej dosłownie kilka minut. Do tego sama potem jest zdziwiona tym, że jej koleżanka trzyma stronę brata, który jest oskarżony o odurzenie 3 nastolatek, a sama nie ma problemu z tym, że jej b...
177
Yellowfang15

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z lepszych książek jakie ostatnio czytałam
100
bella908

Nie oderwiesz się od lektury

Niespodziewane wątki, szaleni bracia i super rozwój relacji. Czego chcieć więcej? No tak, następnej części. Nie mogę się doczekać
93
RuDzielec2005

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą książkę! Wspaniała historia, nie mogę się doczekać kolejnych części!
60

Popularność




Ilustracja i projekt okładki: Dixie Leota

Redakcja: Marta Stochmiałek

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

RSkład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Karolina Mrozek, Kornelia Dąbrowska

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku, ponieważ niektóre motywy i zachowania opisane w książce mogą urazić uczucia odbiorców, zalecamy ostrożność podczas czytania. Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w powieści są fikcyjne.

Życzymy dobrej lektury, Autorka i Wydawnictwo

© for the text by Weronika Anna Marczak

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023

ISBN 978-83-287-2610-9

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

1 OBCY

Macie się nią dobrze opiekować.

Will, którego dłoń zacisnęła się opiekuńczo na moim ramieniu, obrzucił chłopców znaczącym spojrzeniem i dodał:

– Mówię poważnie, bądźcie dla niej mili.

Dylan przewrócił oczami, Shane pociągnął nosem i skinął głową, a Tony udawał, że nie usłyszał, zapatrzony w płomień zapalniczki, którą się bawił. Ogień odbijał się w jego obojętnych, bladoniebieskich tęczówkach i tworzył z nimi interesujący kontrast.

Staliśmy w garażu, a jeden z mężczyzn pracujących dla moich braci wykorzystywał siłę swoich wielkich bicepsów do układania naszych walizek w bagażniku dużego vana. Był środek nocy i jeszcze przed chwilą tarłam wierzchem dłoni powieki, by się rozbudzić. Teraz już tylko od czasu do czasu ziewałam, opatulając się ciepłą bluzą i przyglądając z boku przygotowaniom do podróży.

Powoli ogarniała mnie ekscytacja, czułam też jednak pewne obawy. Tak bardzo żałowałam, że Will nie wybierał się na ferie z nami! On był dojrzały i wyjątkowo dla mnie miły, no a tego zdecydowanie nie mogłam powiedzieć o reszcie swoich braci.

– A ty masz się ich słuchać. Będą za ciebie odpowiedzialni.

Spojrzałam w stronę źródła, z którego dobiegał nowy głos, choć nie musiałam wcale sprawdzać, do kogo należy. Ten chłód, który zawsze w nim dźwięczał, był przecież jedyny w swoim rodzaju.

Vincent dołączył do nas w garażu. Ja marzłam mimo bluzy na sobie, ale on, podobnie jak reszta moich braci, ubrany był w sam T-shirt i jakieś ciemne, dresowe spodnie. Jako jedyny z rodzeństwa wyróżniał się w takim stroju. Zbyt często widywałam go w klasycznych koszulach, żeby nie zdziwić się teraz na jego widok. Pewne rzeczy w jego wyglądzie pozostawały jednak niezmienne, na przykład ten jego masywny sygnet wciśnięty na środkowy palec prawej ręki. Zastanawiałam się, czy on go w ogóle kiedykolwiek zdejmuje.

Na jego słowa cała trójka najmłodszych braci wyszczerzyła się w moją stronę, a ja zdusiłam w sobie chęć tupnięcia nogą i wrzaśnięcia czegoś w stylu „to nie fair”. Raczej nie zostałabym potraktowana poważnie, więc tylko dyskretnie zacisnęłam dłonie w pięści.

W końcu Will pocałował mnie w czoło i życzył dobrej zabawy. Nadszedł czas, żeby wpakować się do samochodu. Jego wyjątkowo wygodne siedzenia zapowiadały komfortową jazdę. Jedynym poważnym minusem było to, że musiałam dzielić małą przestrzeń z chłopakami. Shane usiadł obok mnie, a Dylan naprzeciwko i już w drodze na lotnisko zdążyłam się z nim pokłócić. Po prostu nie spodobało mi się, że kilka moich niewinnych pytań zbył chamskim „idź spać”.

Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak ja niby miałam wytrzymać te prawie dwa tygodnie. Nie wspominając już o koszmarze bycia zamkniętą razem z braćmi na pokładzie samolotu – małej przestrzeni, wysoko w powietrzu, bez możliwości ucieczki, na kilkanaście długich godzin.

Westchnęłam cicho.

Zdążyłam poznać swoją rodzinę na tyle dobrze, że spodziewałam się lotu pierwszą klasą. Nauczyłam się już, że luksus był dla nich tak oczywisty jak oddychanie. W życiu jednak nie wpadłabym na to, że bracia Monet mają swój prywatny odrzutowiec.

Czułam się jak we śnie, gdy przeszliśmy pewnymi krokami przez vipowską bramkę prosto na płytę lotniska, do małego samolotu. Tuż przy prowadzących do niego schodach stała i uśmiechała się do nas młoda, śliczna dziewczyna w schludnym mundurku stewardesy. Z najwyższej klasy manierami powitała nas na pokładzie. Shane i Tony nad wyraz ochoczo odwzajemnili uprzejmości, a w ich oczach pojawił się ten sam zadziorny błysk, który skwitowałam uniesionymi brwiami.

Dylan od razu skierował się do kokpitu i usłyszałam, jak wita się z jednym z pilotów niczym ze starym znajomym. Nie skupiałam się na tym, co dokładnie mówili, bo stanęłam jak wryta na widok pojedynczych, obitych jasną skórą foteli, kanapy, poduch, eleganckich lamp i wiszącego telewizora. Miejsca tu wystarczyło, by posadzić wygodnie co najmniej z dziesięć osób.

Tony rzucił się na jeden z foteli i odetchnął głęboko, a Shane schylił się do ukrytej w ścianie samolotu szafki, za drzwiami której skrywał się minibarek.

– Siadaj – burknął Dylan, bo blokowałam mu przejście do pasażerskiej części odrzutowca.

Trochę się zagapiłam, a w tym czasie torba zsunęła mi się z ramienia. Mój brat mlasnął językiem ze zniecierpliwieniem, ale położył mi dłoń na plecach i pokierował delikatnie w stronę jednego z foteli, pomógłszy mi wcześniej z bagażem podręcznym.

Wtuliłam się w skórzane siedzenie. To miał być koszmarnie długi lot, ale perspektywa spędzenia go w tak komfortowych warunkach sprawiła, że wcale mi to nie przeszkadzało. Stewardesa wyjaśniła mi, jak zapiąć pas, który był schowany w zgięciach siedzenia i nie sterczał w tak oczywisty sposób jak w komercyjnych samolotach.

Przez większość lotu byłam onieśmielona i oszołomiona faktem, iż moi bracia naprawdę mogli sobie pozwolić na podróże prywatnym odrzutowcem. Żałowałam, że nikt nie wpadł na to, żeby mnie o tym uprzedzić. Wiedziałam, że mają mnóstwo pieniędzy, że jeżdżą supersamochodami, noszą drogie ubrania i jadają w ekskluzywnych restauracjach, ale własny samolot zdawał mi się już zupełnie innym poziomem bogactwa.

Najpierw podziwiałam chmury, potem oglądałam, jak chłopcy grają na konsoli. Trochę czytałam, trochę udawałam, że śpię, bo wtedy przynajmniej nikt mnie nie zaczepiał, a trochę też naprawdę spałam. Mniej więcej w połowie podróży, gdy Tony i Dylan chrapali smacznie rozłożeni na fotelach, Shane zauważył moje znużenie. Odłożył paczkę żelek na bok, wytarł dłonie z cukru, a potem wyjął sobie z uszu słuchawki i wstał.

– Chodź, dziewczynko – odezwał się i machnął na mnie dłonią. – Coś ci pokażę.

Ucieszyłam się, że ktoś wreszcie się mną zainteresował i to – miejmy nadzieję – nie wyłącznie po to, żeby mi podokuczać.

Shane zawołał stewardesę i wyszeptał jej coś do ucha. Kobieta zniknęła na chwilę i zaraz wróciła, jeszcze zanim zdążyłam rzucić bratu podejrzliwe spojrzenie. Kiwnęła głową z szerokim uśmiechem do Shane’a, a potem równie radośnie mrugnęła do mnie.

– Co jest? – zapytałam.

Nie odpowiedział, a tylko objął mnie ramieniem i pociągnął w stronę drzwi do kokpitu. Stuknął w nie raz i otworzył, przepychając mnie do środka przez wąskie przejście.

Pomieszczenie było ciasne i zupełnie zdominowane przez dwa masywne siedzenia, które zajmowali piloci. Przed nimi znajdował się szeroki panel z mnóstwem ekranów, dźwigienek i przycisków, ale największe wrażenie robił widok rozpościerający się za przednią szybą.

Chmury kłębiły się pod nami i wyglądało to tak, jakbyśmy przez nie sunęli. Gdzieś z boku nieśmiało raziło nas słońce. Najbardziej jednak podobał mi się nieskończony błękit nieba. Chyba nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak prostego i niesamowitego zarazem.

Shane zaśmiał się, gdy piloci próbowali mnie zagadywać, a ja z wrażenia tego nie usłyszałam. W końcu jednak się otrząsnęłam i zaczęłam coś im odpowiadać. Nie pamiętam co. Nie zarejestrowałam nawet ich twarzy. Nie chciałam odrywać oczu od tego cudownego widoku. Długo odmawiałam powrotu na swoje miejsce i ruszyłam się, dopiero gdy Shane zagroził mi, że obudzi i naśle na mnie Dylana.

Mimo że nasz lot był spokojny i wygodny, to ucieszyłam się, gdy wreszcie kapitan ogłosił, że zaraz lądujemy. W sumie spędziliśmy w powietrzu prawie osiemnaście godzin i było to o wiele za długo jak na moje możliwości. Potrzebowałam świeżego powietrza i marzyłam, by dotknąć stopami ziemi.

Tak jak w przypadku pierwszego oddechu, jaki złapałam w Stanach Zjednoczonych, tak i w Tajlandii poczułam różnicę. Tutaj powietrze wypełniające moje płuca zdawało się suchsze i… ciekawsze, bo zapowiadało przygodę.

Zmiana strefy czasowej i przesadnie długi lot rozregulowały mój organizm i pragnęłam jedynie zapaść w głęboki sen. Mało drzemałam w samolocie, ale za to przeczytałam prawie całe dwie książki.

Niestety, jak się okazało, po drodze do hotelu czekało na mnie jeszcze trochę wrażeń. Myślałam, że weźmiemy taksówkę z lotniska, ale moi bracia mieli inny plan. Dotarło to do mnie, dopiero gdy stanęliśmy przed helikopterem.

Och.

Dylan zamienił parę słów z pilotem, który z pewnością był tubylcem. Stałam tam obok, tak wymęczona podróżą, że w zupełności zdałam się na braci. A oni mnie nie zawiedli. Mogłam stać i nic nie robić, bo chłopcy wszystkim się zajęli.

Dylan pomógł mi wdrapać się do helikoptera. Usiadłam na środkowym fotelu, co oznaczało, że miałam zostać zaraz stłamszona pomiędzy dwójką braci, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, a nawet było mi to na rękę. Dzięki temu czułam się bezpieczniej. Mój zmęczony mózg nachodziły bowiem głupie myśli. Wyobrażałam sobie, jak łatwo mogłabym wypaść. Może i brzmi to idiotycznie, ale z racji tego, że nigdy wcześniej nie leciałam helikopterem, byłam nieufna.

Wszelkie dźwięki dobiegające do moich uszu zostały przytłumione, gdy Shane włożył mi na głowę wielkie, masywne słuchawki. Mikrofon sterczał mi tuż przed ustami, ale nie miałam siły, żeby się odezwać i go przetestować. Raz tylko skusiłam się, by unieść palce i dotknąć opatulającej go, miękkiej gąbeczki. W tym czasie Dylan zapiął mój pas.

W słuchawkach rozbrzmiały jakieś głosy, a niedługo później uruchomiło się śmigło. Zaczęło wydawać tak głośny dźwięk, że od razu doceniłam ochronę na uszy. Przestałam skupiać się na hałasie, gdy wzbiliśmy się w powietrze.

Zesztywniałam i wtuliłam się w siedzenie. Helikopter nie leciał tak wysoko jak samolot, ale był też od niego o wiele lżejszy, a więc i dużo mniej stabilny. Starałam wsłuchiwać się w głosy chłopaków, którzy non stop sobie żartowali, nagle rozbudzeni i podekscytowani. Ich zachowanie trochę mnie uspokajało.

Mimo że byłam naprawdę przerażona, zaniemówiłam na widok niebieściutkiego morza. Mieniło się, jakby rozsypano na jego powierzchni miliony diamencików. Tak długo nad nim wisieliśmy, że powoli oswajałam się z jego widokiem i przestawałam się go bać, a zamiast tego doceniałam jego piękno. Gdy w pewnym momencie zaczęliśmy tracić wysokość, gotowa byłam znowu spanikować, ale śmiechy braci po raz kolejny podziałały na mnie kojąco. Wierzyłam, że nie byliby w takich dobrych humorach, gdybyśmy mieli się zaraz roztrzaskać.

Wylądowaliśmy na plaży i musiałam przyznać, że Tajlandia naprawdę robiła wszystko, byle mnie rozbudzić. Po twarzy smagała mnie wilgotną bryzą, a wszechobecne, rajskie widoki nie pozwoliły mi zamknąć buzi ani na moment. Miałam wrażenie, że za pomocą portalu przeniosłam się do jednego z fantastycznych światów, o których czytałam w książkach.

Helikopter osiadł w małej zatoczce, pomiędzy ogromnymi skałami porośniętymi egzotycznymi roślinami. Tak soczysty odcień zieleni widywałam do tej pory jedynie na mocno podrasowanych zdjęciach w mediach społecznościowych. Stanęliśmy z chłopakami na piasku – białym i drobnym niczym mąka. Linia, gdzie brzeg spotykał się z morzem, zlewała się w jedność, tak czysta ta woda była. W oddali zmieniała barwy z przeźroczystej w turkusową, jeszcze dalej zdawała się błękitna, potem niebieska. Tuż przy horyzoncie straszyła natomiast groźnym odcieniem granatu.

Chłopcy zaczęli mrużyć oczy i pokazywać sobie wystający zza gęstych, zielonych pnączy dom.

Bardzo chciałam pozostać przytomna i być na bieżąco, ale powieki ciążyły mi bezlitośnie. Plułam sobie w brodę, że nie pozwoliłam sobie na chociaż kilka godzin snu w samolocie. Niewiele myśląc, uwiesiłam się więc na umięśnionym ramieniu stojącego obok mnie Dylana.

– Ile jeszcze? – jęknęłam.

– Już prawie – odpowiedział zaskakująco łagodnie. – Tu będziemy mieszkać.

Machnął dłonią w stronę skrywającego się w głębi wysepki domu. Podobało mi się, jak jego drewniane ściany kontrastują z żywą zielenią roślin i bielą plaży. Gdzieś mignął mi błękit basenu, z innej strony jakieś wielkie okno.

Chłopcy taszczyli nasze torby, a ja obejmowałam się ramionami. Najmocniej wtedy, gdy helikopter znów wystartował, generując przy tym wiatr o podmuchach tak silnych, że prawie zmiotło mnie w egzotyczne krzaki.

Do przejścia mieliśmy niewielki kawałek. Świadomość, że za chwilę znajdę się w tym zachwycającym domu, motywowała mnie, żeby nie paść na twarz tu i teraz. A jeszcze przed chwilą rozważałam, czy nie oświadczyć braciom, że zdrzemnę się na plaży i dołączę do nich później. Na marginesie, to nie powinno stanowić problemu – pogoda zdecydowanie dopisywała. Zawsze marzyłam o ucieczce przed zimą do ciepłych krajów.

Gdy postawiliśmy kroki na brązowych deskach na tarasie, zawiesiliśmy głodny wzrok na kuszącym basenie o tradycyjnych, kanciastych kształtach. Każdy z nas by się teraz w nim pewnie chętnie wykąpał, gdyby nie zmęczenie. Mogłam się założyć, że nie tylko ja lepiłam się od podróżnego brudu.

Były tu też leżaki, stolik i nawet jacuzzi. Takie rzeczy widziałam tylko od czasu do czasu na zdjęciach, które nieraz wyskakiwały znikąd w internecie. Brałam też pod uwagę możliwość, że jednak zasnęłam i teraz śnię. To zdawało mi się bardziej prawdopodobne niż rzeczywistość.

Nie miałam siły, by od razu zwiedzić domek, więc dałam się poprowadzić Dylanowi prosto do przydzielonej mi sypialni. Odetchnęłam z zadowoleniem, gdy moje bose stopy stanęły na puchatym, białym dywanie, a oczy spoczęły na ogromnym dwuosobowym łóżku, nad którym delikatny, również biały baldachim powiewał tak samo jak długie zasłony w ogromnych, otwartych na oścież oknach.

Sen stał się moim priorytetem, więc tylko skinęłam niecierpliwie głową, gdy Dylan poinformował mnie o tym, że walizki zostaną przyniesione później i żebym się nie martwiła, bo rzeczy takie jak piżama czy kosmetyki są częścią wyposażenia pokoju, gotowe do użytku.

Cóż, nie martwiłam się w ogóle. Prawie na ślepo wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w miłą w dotyku, bladoróżową piżamkę z bawełny, na którą składały się koszulka na ramiączkach i spodenki z kokardką. Zasnęłam w momencie, gdy moja głowa dotknęła wygodnej, zbitej i przesiąkniętej świeżością poduchy.

Nie zdążyłam nawet przeanalizować wszystkich wydarzeń. Oto właśnie przyleciałam prywatnym odrzutowcem do Tajlandii. Na bajeczną wyspę, na której miałam z braćmi spędzić przerwę zimową, dostałam się tu zaś helikopterem.

To i tak brzmiało zbyt nieprawdopodobnie, by się nad tym za długo zastanawiać.

Przebudziłam się późnym popołudniem. Normalnie przewróciłabym się na drugi bok, ale podmuch wiatru i cień egzotycznego liścia na ścianie przypomniały mi, gdzie jestem.

O kurczę.

To wystarczyło, bym wyrwała się ze snu. Podładowałam baterie, więc mogłam teraz wybrać: czy jeszcze się zdrzemnąć, czy może już zacząć cieszyć się wczasami. Ciekawość i podniecenie wygrały, więc wygrzebałam się spod prześcieradła. Wcześniej w łazience rzucił mi się w oczy luźny szlafrok z szerokimi, krótkimi rękawkami, pasujący do piżamy.

Zawiązując sobie w talii pasek, gapiłam się na morze, na które miałam widok z okien sypialni. Powoli zachodziło słońce, ale wciąż było w miarę jasno, a więc nadal mogłam po­dziwiać baśniowość miejsca, do którego dzisiaj rano przyle­ciałam.

Przed zejściem na dół rozczesałam jeszcze włosy. Wyczuwałam już, że mogę tu mieć z nimi problem. Trochę mi się napuszyły, podwajając swoją objętość, co skwitowałam z dezaprobatą, ale przynajmniej moja twarz wyglądała na wypoczętą. Na stopy założyłam znalezione w łazience japonki z bardzo cieniutkimi, srebrnymi paseczkami. Zachodziłam w głowę, po co kazano mi się pakować, skoro na razie nie potrzebowałam zawartości swojej walizki. Przygotowano tu dla mnie nawet peelingi do ciała i różnej maści kremy.

Byłam ciekawa, czy moi bracia też poszli spać, a jeśli tak, to czy już wstali. Odpowiedziałam sobie na to pytanie sama, gdy stąpając cicho po schodach w dół, usłyszałam odgłos mielonych ziaren kawy. Uznałam, że to pewnie Dylan robi sobie podwójne espresso, by postawić się na nogi po długiej podróży.

Na pewno nie spodziewałam się ujrzeć kręcącego się za kuchenną wysepką obcego mężczyzny. Zatrzymałam się gwałtownie. Mój klapek zaszurał o drewnianą podłogę, od razu zdradzając moją obecność.

Spojrzenie mężczyzny miało w sobie coś takiego, co wbijało w ziemię. Nagle nie potrafiłam się ruszyć. Intensywności jego ciemnym, dzikim oczom nadawały szorstkie zmarszczki wkoło nich.

W pierwszym momencie pomyślałam, że do naszego domku włamał się jakiś rozbitek. Czytałam kiedyś podobną historię. Tam główny bohater też miał długie, czarne i miejscami siwiejące brodę i włosy. I jeśli dobrze pamiętam opis, to też nosił je zebrane w niskiego, niezbyt schludnego kucyka.

Im dłużej przyglądałam się człowiekowi stojącemu w kuchni, tym więcej różnic między nim a styranym przez morze wrakiem człowieka dostrzegałam. Ten tutaj był zdecydowanie zbyt zadbany w białej, lnianej koszuli. Kilka górnych guzików rozpiął sobie luzacko, a rękawy podwinął aż nad łokcie. Na szyi dyndał mu srebrny łańcuszek, na prawym nadgarstku jakieś rzemyki, a na lewym gruba, metalowa bransoleta.

Jego wzrok zdążył złagodnieć, gdy tak mu się przyglądałam, ale nie odetchnęłam z ulgą. Marszczyłam podejrzliwie brwi, bo nagle odniosłam dziwne wrażenie, że skądś go kojarzę.

– Przepraszam? – wymamrotałam ostrożnie, a każda komórka mojego ciała szykowała się do natychmiastowego odwrotu i ucieczki. – Szukam swoich braci.

Gdzie oni, do cholery, się podziewali?

Usta mężczyzny wygięły się w półuśmiechu.

– Chłopcy poszli na plażę. Nie chcieli cię budzić.

To, jak się na mnie gapił, sprawiało, że czułam się niekomfortowo. Dodatkowo jego słowa mnie zaniepokoiły. Poszli na plażę beze mnie? Zostawili mnie samą? Z jakimś obcym mężczyzną w domu? To do nich niepodobne. Czy oni w ogóle wiedzieli, że on tu jest? Znali go? On najwyraźniej znał ich.

Patrzyłam chwilę w milczeniu na tego człowieka, zastanawiając się, co mu odpowiedzieć.

Dlaczego on się we mnie tak dziwnie wpatruje? Może on też już wcześniej gdzieś mnie widział.

Już otwierałam usta, by oznajmić, że w takim razie ja może lepiej pójdę ich poszukać, gdy przemówił znowu.

– Czekałem, aż zejdziesz… Hailie.

Zadrżałam przez sposób, w jaki wymówił moje imię. Jakby zasiadał do eleganckiej kolacji i właśnie zasmakował głównego dania. Może to tylko moja wyobraźnia, ale zabrzmiał niebezpiecznie. Chciałam zapytać, skąd zna moje imię, ale zaniemówiłam, słysząc jego kolejne słowa.

– Jesteś piękna.

Szepnął to bardziej do siebie niż do mnie, ale i tak przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

– Muszę znaleźć Dylana – wypaliłam, prędko robiąc krok do tyłu.

Chyba zorientował się, że mnie wystraszył, bo nagle zamrugał i wyciągnął otwartą dłoń w moją stronę, jakby próbując mnie w ten sposób zatrzymać. Przez chwilę wyobrażałam sobie, że okaże się magiem, który użyje swoich nadprzyrodzonych umiejętności, żeby mnie obezwładnić, ale na szczęście chyba jednak takowymi nie dysponował, bo żadna niewidzialna ściana nie powstrzymała mnie przed cofnięciem się jeszcze trochę.

– Poczekaj. Twoi bracia są na plaży, naprawdę – mówił, a w jego głosie pobrzmiewała błagalna nuta, która mnie zaintrygowała. Nie przywykłam do tego, żeby komuś tak bardzo zależało na interakcjach ze mną. – Wiedzą, że chcę z tobą porozmawiać. Zgodzili się dać nam trochę prywatności.

Uniosłam brew. Nie chciałam się tak obnosić ze swoją sceptycznością, ale nie moja wina, że facet gadał głupoty.

– Moi bracia mają manię kontrolowania mnie na każdym kroku, a pan mi mówi, że nagle postanowili zostawić mnie tutaj samą, żebym mogła porozmawiać z jakimś obcym… jakąś obcą osobą, która twierdzi, że jestem piękna?

Jeden z kącików ust mężczyzny powędrował do góry.

– To mogło zabrzmieć dziwnie, nie pomyślałem. Przepraszam – przyznał i pokręcił głową. Zbliżył się do znajdującego się pomiędzy nami blatu kuchennego, ale nie okrążył go, a tylko oparł na nim dłonie i westchnął ciężko, poważniejąc. – Słuchaj, Hailie, naprawdę chciałbym z tobą porozmawiać i chciałbym to zrobić jak najszybciej, bo jest o czym. Jeśli nie masz nic przeciwko, proponuję wyjść na taras. – Wskazał niedbałym ruchem na oszklone drzwi. – Stamtąd będziesz widziała chłopaków. Przekonasz się, że nie kłamałem. Nigdy w życiu cię nie skrzywdzę, ale jeśli mając ich w zasięgu wzroku, będziesz się czuć swobodniej, to nie ma problemu.

Rozważałam przez chwilę jego propozycję. Nie miałam pojęcia, o czym ten mężczyzna mógłby chcieć ze mną rozmawiać, ale i tak ruszyłam się w stronę tarasu. Głównie, żeby sprawdzić, czy naprawdę zobaczę stamtąd braci. Idąc tam, pilnowałam, by zachować od mężczyzny jak największy dystans. Po wydarzeniach u Audrey i w lesie wyznawałam zasadę ograniczonego zaufania.

Otoczony egzotyczną roślinnością taras sprawiał niezwykle przytulne wrażenie. Natychmiast podeszłam do drewnianej barierki i zmrużyłam oczy, wypatrując rodzeństwa. Szybko namierzyłam trzy małe postacie. Dwie pluskały się w morzu, a jedna siedziała rozłożona na plaży i właśnie przechylała butelkę. To na pewno byli oni, a już na sto procent potwierdził to głośny rechot Tony’ego, który rozbrzmiał z wody i dotarł do moich uszu przyniesiony przez echo.

Ulżyło mi.

– Widzisz? W każdej chwili możesz do nich pójść albo ich zawołać – obiecał mężczyzna, stanąwszy za mną. Utrzymał między nami rozsądną odległość, ale i tak znajdował się bliżej, niżbym sobie tego życzyła, i znowu się spięłam.

Chciałabym, żeby chłopcy już wrócili albo przynajmniej zerknęli w naszą stronę. Wiedziałam, że wystarczyłoby podnieść głos, a ich głowy odwróciłyby się w kierunku domu. Przełknęłam ślinę, szykując struny głosowe do ewentualnej interwencji, ale nie otworzyłam nawet ust. Zamiast tego odwróciłam się do mężczyzny i po chwili niechętnie i z łaską skinęłam głową.

Usiadłam na fotelu ogrodowym tak, by mieć dobry widok na chłopców, a mężczyzna zajął miejsce po drugiej stronie okrągłego stolika ze szklanym blatem i postawił na nim filiżankę kawy, którą wcześniej sobie przygotował.

– Chcesz się czegoś napić? Wody, coli, może mrożonej czekolady? – zapytał i widziałam, że starał się brzmieć sympatycznie, ale ja tylko podziękowałam mu oschle, bo wciąż pamiętałam, co Jerry zrobił z moim szampanem, i wolałam nie ryzykować.

Obserwowałam braci. Tony chyba coś krzyknął do Shane’a, bo ten zostawił piwo, zerwał się z brzegu i wbiegł do wody, rozchlapując ją na boki. Chłopcy zaczęli się szamotać w morzu, a ich śmiechy i kreatywne obelgi, jakimi się nawzajem obrzucali, odbijały się od drzew, skał i ścian naszego domku wczasowego.

Irytowała mnie ich beztroska. Nie podobało mi się, że mnie tu zostawili, i zastanawiałam się, gdzie, u licha, podziewała się ta ich nadopiekuńczość, gdy była naprawdę potrzebna. Musiałam jednak przyznać, że zwyczajnie obawiałam się sytuacji, w jakiej się właśnie znajdowałam. Mama zawsze mi powtarzała, żebym nie ufała obcym. Zwłaszcza mężczyznom. Dziwnym mężczyznom.

Bo facet, z którym siedziałam przy stoliku, z pewnością był dziwny. Cieszyłam się, że mój szlafrok i piżama były proste i wygodne, a nie fikuśne i, o zgrozo, seksowne, bo momentami wręcz zdawało się, że pożerał mnie wzrokiem. Naprawdę zaczynało mnie to coraz bardziej niepokoić, a nawet drażnić. On mógł mieć ponad pięćdziesiąt lat, więc wypadałoby, żeby pilnował się w obecności nastolatki.

Nawet jeśli głównie wpatrywał się w moją twarz i szukał czegoś w oczach.

– Może pan przestać tak na mnie patrzeć? – zapytałam wreszcie. Nie obchodziło mnie, czy zabrzmiało to nieuprzejmie.

Mężczyzna przechylił głowę.

– Jak? – Poświęcał mi całą swoją uwagę, co dodatkowo mnie peszyło.

– Jak… jak…

Dobrze wiedziałam, jakiego słowa chciałam użyć. Jak zboczeniec. Byłam jednak zbyt dobrze wychowana, by prosto z mostu tak kogoś nazwać. Zwłaszcza osobę dużo ode mnie starszą i nieznajomą.

Mężczyzna miał jednak własną propozycję, dlatego dokończył zdanie za mnie.

– Jak ojciec, który po raz pierwszy widzi swoją córkę?

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz